tutaj

Transkrypt

tutaj
- Te oczy... Aishio, nie mogą płakać, rozumiesz? Nie zostawię cię, będę zawsze przy tobie. Oszczędź mi
widoku twoich łez. To przykre patrzeć na twoją zrozpaczoną twarz. Nabu uśmiechnął się lekko w
kierunku dziewczyny. Aisha jednak nie przestawała szlochać. Jak to się mogło stać? Dlaczego to
właśnie jej narzeczony zdecydował się zamknąć Otchłań? Znalazła by się inna osoba, a ona nie byłaby
zmuszona do oglądania tak straszliwego widoku. Traciła go, czuła go. Ostatni z darów wpadł w ręce
Ogrona, wszystko było już stracone.
Wraz z zamknięciem tęczówek mężczyzny, czarodziejka podjęła decyzje. Nie uroni już żadnej łzy.
Przynajmniej jednej obietnicy będzie mogła dopełnić. Przyrzekła również pomścić śmierć
ukochanego. Tak, kiedy tylko stanie się silniejsza, osobiście zgładzi Czarowników. Potrzebowała tylko
nowej siły, a takową mogła zdobyć wyłącznie za pomocą Nebulii. Wiedziała, że członkinie Klubu Winx
nie poprą jej toku myślenia, ale ona będzie uparcie iść dalej. Nie spocznie wyłącznie przez wzgląd na
przyjaźń
***
Wszystko dobiegło końca. Po miesiącu wiecznego poszukiwania mocy, udało jej się zakończyć żywot
Czarnoksiężników. Dlaczego, więc czuła w sercu tak ogromną pustkę? Z zemsty nie czerpała żadnej
przyjemności, satysfakcji. Wszystko wydawało się dziwne.
Wróciła z powrotem do Winx, które naiwnie przyjęły ją z otwartymi rękami. Ją, morderczynie.
Zamknęła się w sobie. Nie była już tą samą osobą. Nie była w stanie śmiać się, żalić. Stała się zwykłą,
ludzką skorupą, która swoje emocje przelewała na sport, który był jej hobby, pasją.
- Ja już tego nie zniosę! - usłyszała brązowowłosa w pewien grudniowy poranek, który jak zwykle
postanowiła zacząć dzień od podnoszenia ciężarków - Wszystko się skomplikowało! Gdzie nasza
wesoła atmosfera? Zbliżają się święta, a Ona zachowuje się tak, jak gdyby nas tu nie było. To przykre,
przez nią, mam wyrzuty, idąc chociażby do centrum handlowego. Musimy coś zrobić - głos Stelli.
Zaciekawiła ją odpowiedź, której jednak nie doczekała się. Najprawdopodobniej była ona
powiedziana tak cicho, aby nie doszła do uszów księżniczki.
Wtem powietrze zgęstniało. Poczuła obecność drugiej osoby w dormitorium. Niepewnie odwróciła
się w kierunku towarzysza. Ukazała jej się, na oko siedemnastoletnia dziewczyna. Kojarzyła ją. Jeśli się
nie myliła, była jedną z zastępczyń przywódczyni, która dowodziła wróżkami strażniczkami Andros.
Naturalnie więc, była potężną istota. Poziom co najmniej Enchantix'u, a niewiele było takich wróżek
w Magicznym Wymiarze. Przy boku miała przypięty jednoręczny miecz, który wyglądem przypominał
japoński Wakizashi. Ostry i krótki. O ile się nie myliła, dziewczyna na imię miała Rosalia.
- Witam, księżniczko. Przyszłam tu z wiadomością od samego, miłościwie nam panującego, władcy
Andros, twojego ojca. Jako, że Pański narzeczony niefortunnie utracił życie, nasz król postanowił
zorganizować turniej dla śmiałków, którego nagrodą jest twoją ręka. Potrzebujemy cię na Andros,
Aisho.
- S-słucham? Jak on śmie? - zacisnęła dłonie w pięści, nie wierząc w to, co wydobyło się z gardła
stojącej przed nią nastolatki.
- Prosiłabym o niestawianie oporu. Dam ci piętnaście minut na spakowanie niezbędnych rzeczy. Będę
na Ciebie czekać przed bramą Alfei. Jeśli w tym czasie nie pojawisz się na miejscu, nie licz na łagodną
podróż . Moim zadaniem jest doprowadzenie cię do królestwa w jednym kawałku. I nie zhańbię
swojego imienia, przez zwykłe rwidzi-mi-się - odparła ostro. Jej ciało zmieniło się w setki kryształów.
Teleportowała się.
Aisha, nie widząc innego rozwiązania, zaczęła pisać list z wyjaśnieniami do współlokatorek. W tym
wypadku, nie mogła zlekceważyć polecenia swojego ojca.
***
- Co więc proponujesz, Stello? Wybacz, że to powiem, ale nie możemy w tej sytuacji nic zrobić. Skoro
nagle z tym wyskoczyłaś, napewno masz jakiś świetny pomysł - zauważyła granatowowłosa
czarodziejka muzyki. Musa rozsiadła się wygodnie w fotelu, poprawiając opadające na czoło kosmyki
włosów. Sama martwiła się stanem szatynki. Nic nie układała się tak, jak zwykle. Brakowało jej
dawnej Aishy, podobnie zresztą jak pozostałych dziewcząt.
Po pamiętnym dniu, każdy na swój sposób się zmienił. Bloom czuła, że zawiodła jako przywódczyni.
Zrezygnowała również ze stołka liderki. Klub już nie istniał. Flora i Tecna na dobre zakończyły naukę w
Alfei, poddając się swoim obowiązkom, jako wróżki strażniczki swoich planet. Powodziło im się
naprawdę dobrze. Obie dwudziestolatki wskoczyły na stanowiska zastępców przywódczyń.
Ona, podobno silna i buntownicza czarodziejka, straciła nadzieję w to, że kiedykolwiek na nowo się
połączą. Jedynie Stella uparcie trzymała się tej myśli. Optymizm działał uspokajająco i wyjątkowo nie
denerwował, a polepszał niekorzystną sytuację.
- Jeszcze pytasz? Myślisz, że dlaczego poruszyłam temat zbliżających się świąt? Zorganizujemy
imprezę. Pozapraszamy Tecnę, Florę. Wszystkich! Naszych chłopców... - rozmarzyła się blondynka.
- Specjalistów? To nie najlepszy pomysł. Chcesz jeszcze bardziej złamać jej serce? Ale możliwe, że
masz racje. Pozna kogoś nowego i zapomni o Nabu - granatowowłosa zacisnęła wargę. - Jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem - dodała po chwili. Księżniczka Solarii z radością pokiwała głową.
- Widzieliście może gdzieś Aishe? Nie mogę jej znaleźć. - oznajmiła Bloom, wchodząc do wspólnego
dormitorium.
- Szukałaś w pokoju? - Musa ziewnęła, nawet nie próbując tego ukrywać.
- Oczywiście. Nie poczuliście tego? Jej energia magiczna zniknęła. Tak, jakby jej tu nie było. Gdzie
mogła pójść? - zastanowiła się głęboko dwudziestolatka. Obie czarodziejki wzruszyły ramionami.
Często się to zdarzało i nie było się niczym przejmować. Zamiast tego, musiały rozpocząć
przygotowania do uroczystości. Pozostały trzy dni.
***
Sylviane z typową dla niej gracją, stanęła przed pałacem Ziemskich Czarodziejek. Jako Wyższa Wróżka
Południa dostała wezwanie stawienia się w tym miejscu. Wiedziała już w jakim celu Królowa Nebula
rozkazała jej przybyć. Musiała zająć się ranami czarodziejek, które niefortunnie ucierpiały w walce z
Łowcami. Medycyna była tym, czym się zajmowała. Żadna dziedzina tej sztuki nie była jej obca. Miała
w końcu wiele czasu, aby dokładniej je zgłębić. W tym ciele żyła już od czterech wieków.
Nieśmiertelna i potężna wojowniczka szybko stała się obiektem westchnień i legend mieszkańców
Ziemii. Na dodatek obdarzona nieprzeciętną urodą. W opowieściach na jej temat posiadana przez nią
moc niemal równała się z potęgą boską, a wyglądem przypominała prawdziwego anioła. Miała długie,
sięgające za pośladki złote włosy, które błyszczały, niczym krople rosy. Posiadała nieprzeciętne
fioletowe tęczówki. Wpatrywały się one w świat maślanym spojrzeniem. We włosy wepchnięty miała
diadem, a jej transformacja należała do jednych z najbardziej skomplikowanych. Pomimo wszystkich
tych zalet, miała naprawdę okropny charakter. Co prawda, pomagała rannym, ale wyłącznie z
obowiązku. Straszna z niej była snobka, dla której wygląd stanowił najbardziej istotną część
człowieka. Na dodatek materialistka, która za każdą wyleczoną ranę, stawiała ogromne sumy.
Właśnie dlatego, tak rzadko wzywano ją do Królestwa. Musiało się stać coś naprawdę poważnego.
Coś, z czym nawet Nebula nie potrafiła sobie poradzić.
- W końcu przybyłaś, Sylviane. Spóźniłaś się - zauważyła Roxy, której przyszło powitać gościa. Raz na
jakiś czas, odwiedzała Tir Nan Og. Wtedy stawała się wojowniczką - zastępczynią tronu, która
podlegała Nebulii, nowej Królowej Czarodziejek. Jej rozkazem było powitać Sylviane, Wyższą
Czarodziejkę Południa. Jak widać, przynajmniej tego polecenia nie zawaliła, a wręcz przeciwnie można by powiedzieć, że to właśnie nieśmiertelna dziewczyna zawiodła, nie stawiając się na czas.
Osobiście nie miała jej tego za złe. Przynajmniej przyjdzie jej mniej czasu spędzić z egoistyczną
materialistką.
- Moja ukochana, droga księżniczka - Roxy. Jak miło cię znowu zobaczyć! Proszę nie przesadzać,
Wasza Wysokość. W zadośćuczynieniu mogę dać dziesięć procent rabatu na wykonanie operacji, czy
co tam sobie zażyczycie. Mogę się już dowiedzieć, jak wygląda sytuacja? - syknęła zirytowana, na co
różowowłosa czternastolatka mruknęła kilka niezrozumiałych słów pod nosem.
- Proszę mi najmocniej wybaczyć, albowiem ostatnimi czasy mam problemy ze słuchem. Czy
istniałaby możliwość, aby Wasza Ekscelencja powtórzyła zdanie, którego moje uszy nie dosłyszały?
Chyba doszukałam się w nim jakiś dziwnych, nieznanych mi zwrotów. Czy to możliwe, że to były
obelgi kierowane w moją stronę? Jestem lekko zawiedziona. Nie lubię być obrażana przez wyższe
rangą czternastolatki, którym nic nie mogę zrobić. To chyba tyle z rabatu. Po prostu mnie tam
zaprowadź, księżniczko - zażądała ostro Sylviane.
Czternastolatka westchnęła wiedząc, że w tym wypadku nie warto stawiać na swoim. Zamiast tego,
ruszyła do środka królestwa, zachęcając blondynkę, aby ta poszła w jej ślady.
- Jak sama wiesz, w Dniu Sprawiedliwości doczekaliśmy się prawdziwej tragedii. Niestety, wróżki są w
krytycznym stanie i gdyby nie pomoc pewnego czarodzieja, który niestety zapadł w długi sen, ofiar
byłoby o wiele więcej. Zarówno ciężko rannych jak i tych śmiertelnych. Oczywiście, wiesz o co chcemy
cię prosić, Wyższa Czarodziejko Południa. Koszty nie grają roli - rzekła, recytując, podaną przez
Królową kwestię.
- Oczywiście. Rachunek przyślę po niezbędnych w tych celach krokach. Królestwo Tir Nan Og może
liczyć na współpracę z mojej strony.
Reszta podróży minęła w absolutnej ciszy. Kiedy w końcu dotarli na miejsca, Wyższa Czarodziejka aż
syknęła. Pracy było o wiele więcej, niż można było się spodziewać. W skrzydle szpitalnym,
zapełnionych było naprawdę wiele łóżek. Praktycznie wszystkie. Nie zniechęcała się jednak, mając na
uwadze to, jaki zarobek z tego otrzyma.
Mijały godziny, a kobieta powoli kończyła żmudną pracę. W końcu dostała czas na chwilę oddechu.
Postanowiła pozwiedzać królestwo. Na liście otrzymanych zakazów nie znajdowało się oglądanie
zamku, co haniebnie wykorzystała.
Cały pałac przedstawiał się imponująco. Dawał mylne wrażenia, jakby cały zrobiony z najczystrzego
diamentu. Dziewczyna zapragnęła go posiąść. Wiedziała jednak, iż to natychmiastowo przekreśliłoby
jej pracę jako JEDYNY i NIEZASTĄPIONY medyk.
Stanęła przed drzwiami, prowadzącymi do jednej z komnat. Wyczuła w nim dziwną energię.
Zaniepokoiło ją to. Chwyciła za klamkę drzwi, które - co było dosyć niepokojące - zostały otwarte.
Tam, w środku rzuciły jej się w oczy tylko dwie rzeczy. Piękne łóżko i mężczyzna, który leżąc, nie
dawał żadnych oznak życia. Zjawisko to, wydawało się na swój sposób piękne. Kobieta, po raz
pierwszy, z własnej inicjatywy, chciała wyleczyć osobnika, sprawić, by otworzył oczy, ukazując barwę
swoich tęczówek. To mógł być długi proces, ale z pewnością opłacalny i co najważniejsze - możliwy
do wykonania. Szepnęła formułę zaklęcia. Na jej dłoniach pojawiła się błękitna poświata, którą
przyłożyła do odrętwiałego ciała.
Chłopak prawdopodobnie popadł w stan długiego snu. Wszystko pasowało. Nie miała zbytnio
pomysłu na to, co powinna w dalszej chwili zrobić. Przecież nie żyła w bajce, gdzie do przerwania
zaklęcia potrzebowano pocałunku prawdziwej miłości. O nie, medycyna była sztuką o wiele
trudniejszą i skomplikowaną, niż się mogło wydawać. Magia była pomocna, fakt, aczkolwiek czasami
było tak, iż nie załatwiała w całości sprawy. Na szczęście, do przełamania czaru nie potrzebowała
narzędzi, a samo leczenie nie powinno przysporzyć kłopotów profesjonalistce jej pokroju.
Nim się spostrzegła, całkowicie pochłonęła ją praca, a było jej naprawdę dużo. Musiała zająć się
wydobywaniem ciemnej energii, która zagościła w ciele czarodzieja. Przy tym, musiała naprawdę
uważać, aby przypadkowo masa nie zagnieździła się w jej ciele, gdyż miała w sobie trujące
właściwości. Nie zabijała, fakt. Nie była jednak pewna tego, że znalazłaby się osoba, która na
podobnych do niej umiejętnościach medycznych byłaby w stanie wybudzić dwie osoby ze snu naraz.
Kto by się spodziewał, że w pewnym momencie Sylviane przyjdzie odkryć tęczówki chłopaka. Piękne,
brązowe - nieco podchodzące pod granat - oczy, ze zdziwieniem wpatrywały się w stojącą nad nią
postać. Zobaczyć w nich było można wyraźne zdezorientowanie zaistniałą sytuacją, co bawiło Wyższą
Czarodziejkę. Być może to właśnie dzięki niemu będzie w stanie na nowo poznać smak emocji. Czuła,
że czarodziej sporo namiesza w jej życiu, mimo, iż znali się wyłącznie z łoża operacyjnego, które na
dodatek same w sobie łożem nie było.
- Co tu się...? - nie zdążył dokończyć zdania, gdyż jego usta zostały brutalnie zgniecione przez
pocałunek. Nie zdążył jednak odepchnąć złotowłosej, gdyż ta równie gwałtownie skończyła, co
zaczęła tą czynność. Oblizała ochoczo usta, co jeszcze bardziej wstrząsnęło Nabu.
- Nie bądź taki wystraszony, chłopcze. Słodki jesteś, ale proszę, bez przesadyzmu. Widzisz, ja już tak
mam. Witam się z innymi w ten sposób, poznając dzięki temu jego imię, pochodzenie, historie.
Bardzo przydatne informacje, czyż nie, najdroższy Nabu? Hej! Mówiłam, żebyś się - kurcze - nie
przejmował. Nic do ciebie nie czuję, masz słowo Wyższej Czarodziejki Południa. Co ty tu jeszcze
robisz? Twoja księżniczka z pewnością wyczekuje twojego powrotu, opłakując twój żywot w
samotności. Pozwolisz jej na to? - zapytała, opierając zmęczone fizycznie ciało o ścianę.
- Aisha? Powinna zapomnieć o mnie już dawno. Ile czasu minęło od tamtego wydarzenia? Czy
wszystko z nią w najlepszym porządku? Może jest na mnie zła za to, że nie dotrzymałem obietnicy?
Nie wiem, naprawdę, nie mam pojęcia. Zabierz mnie do niej! - rozkazał władczym tonem, na co
tajemnicza istota tylko się roześmiała, wyciągając w jego kierunku rękę.
- Dwudziesty czwarty grudnia, kochanienki. Dzień, w którym my, Ziemianie obchodzimy Boże
Narodzenie. Wydaje mi się, że w waszym wymiarze również obchodzi się coś podobnego. Jeśli bardzo
tego pragniesz, przeniosę cię tam, gdzie Twoja ukochana aktualnie się znajduję. Żaden problem,
naprawdę. Powiedz tylko kiedy będziesz gotów. Mam w sobie wystarczająco energii magicznej, aby
wypełnić Twoje polecenie, mój kochany Nabu - odpowiedziała. Ten tylko pokiwał głową.
Zawahała się. Czy powinna pozwolić na podróż chłopakowi, który nie doszedł jeszcze do pełni sił? Był
słaby, to trzeba było przyznać. Jego odrętwiałe ciało nie doszło jeszcze do pełni sił. Skoro jednak,
druga połówka serca księżniczki Andros, sama go o to poprosiła, to najwyraźniej nie miała wyjścia.
Zacisnęła powieki, skupiajać się na celu wycieczki. Chwilę póżniej już ich nie było.
***
Droga powrotna księżniczki Andros przebiegała już normalnie. Dopisywał jej lepszy humor, niż
poprzedniego dnia. Turniej został odwołany. Udało się przekonać rodziców do jego cofnięcia. Było
trudno, ale przyniosło to niespodziewane rezultaty. Sama dziwiła się, że udało jej się zdobyć na taką
rzecz. Była potulną córeczką, dotychczas nie okazywała żadnych oznak buntu. Nawet najmniejszych.
Stanęła przed wrotami szkoły. Coś jej nie pasowało. Zmieniło się. Budynek udekorowany był wieloma,
święcącymi lampkami, łańcuchami i innymi tego typu bajerami. Na dziedzińcu znajdował się
ogromnych rozmiarów stół, przy którym siedzieli zarówno nauczyciele jak i uczennice. Tuż przy blacie,
stała ogromna, naprawdę olbrzymia choinka.
Najdziwniejsze jednak było to, że tuż przed jej oczami stało pięć, tak doskonale znanych jej
dziewczyn. Uśmiechały się w jej kierunku. Każda ubrana na własny, wyjątkowy sposób. Aisha nie
mogła uwierzyć, że członkinie klubu Winx na nowo się spotkały.
- Jak to możliwe? Czy ja śnie? - zadane pytanie zostało wyśmiane przed stojące przed nią kobiety.
Zmieniło się naprawdę wiele w ich życiu. Każda podążyła inną drogą, a ich ścieżki rozeszły się. Nie
sądziła, że kiedyś przyjdzie im się na nowo połączyć.
- Jeśli to sen to mam nadzieje, że będzie trwał wiecznie - rozmarzyła się rudowłosa, poprawiając
mikołajową czapkę - prezent od czarodziejki władającej słońcem i księżycem. Dwudziestolatki
popchnęły zaskoczoną księżniczkę w kierunku bufetu. Znajdowały się tam przeróżne potrawy - z
pominięciem mięsnych. Ryby, pierogi, zupy - można było wybrać to, na co tylko miało się ochotę.
Na sam widok tych delicji, brązowowłosa uśmiechnęła się do siebie. Czuła, że w ten jeden dzień
przyjdzie jej zapomnieć o problemach. Jak sama Rosalia powiedziała - dzisiaj zarówno Ziemianie jak i
mieszkańcy Magix obchodzili święta Bożego Narodzenia. Coś, czego nie praktykowało się na Andros.
Po zakończeniu uczty (do której jakoś dała się przekonać) przyszedł czas na ulubioną część uczty
młodszego pokolenia - prezenty. Czarodziejce Morfixu zrobiło się głupio, że nie pomyślała o kupieniu
skromnych podarków - nie spodziewała się jednak, że przyjęcie już będzie na nią czekać. Oczywiście,
nie było to żadne usprawiedliwienie dla jej osoby. Czuła się naprawdę dziwnie, zostając
obdarowywana przez nieznajome jej osoby. W paczkach znajdowało się naprawdę wiele rzeczy. Te
przydatne i te mniej. Każda jednak miała w sobie coś wyjątkowego, magicznego. Te święto
niewątpliwie miało swój urok. Był to okres, w którym na twarzy dziewczyny nie zabłysła choćby jedna
łza.
Największe zamieszanie wywołał jednak moment, w którym na parkiecie (na którym specjaliści grali
przeróżne utwory) pojawiło się mnóstwo kryształów, które uformowały się w dwa ciała. Pierwszą z
nieznanych istot była kobieta o anielskiej urodzie. Krój transformacji wyraźnie wskazywał na Ziemskie
pochodzenie. Uśmiechnięta, pewna siebie wróżka ze skupieniem badała krajobraz terenu.
Druga z kolei osoba była właśnie tym, czego Aisha nigdy by się nie spodziewała. Słaba,
podtrzymywana przez czarodziejkę osoba wpatrywała się właśnie w nią. Nie mogła uwierzyć własnym
oczom. To było zbyt bolesne. Za moment obudzi się na Andros, w dzień nieodwołanego turnieju, a
ona - z powodu snu - po raz kolejny popadnie w depresje. Widok ukochanego całkowicie wytrącił ją z
równowagi.
Nim się spostrzegła, już biegła na parkiet, przekonać się o obecności narzeczonego. Objęła go.
Sylviane, wyczuła, że jej rola dobiegła końca i odsunęła się niechętnie od kochanków. W końcu zaznali
szczęścia, a ona - Wyższa Czarodziejka Południa znowu przyczyniła się do biegu wydarzeń.
- Kim jesteś? - tak znane blondynce pytanie, zostało zadane przez jej nową rywalkę. Spojrzała na nią
spod fiołkowych tęczówek oczów, badając ją.
- Spełniłam swój obowiązek względem Nabu. Jestem jego wybawcą, nowym stwórcą. Osobą, która
powołała go do życia. W królestwie Tir Nan Og nazywają mnie Wyższą Czarodziejką Południa.
Nieoficjalnie jednak, nazywam się Sylviane - rzekła, wzlatując w powietrze. Mimo dzielącej ich
wysokości, jej głos słychać było wyjątkowo dobrze. Rozbrzmiewał on w całej Alfei. Chwilę później,
tajemnicza postać znikła , a ciemnoskóra w końcu miała chłopaka na wyłączność. W oddali, jak przez
mgłę usłyszała odgłosy fajerwerków. Nie zwracała ona jednak na to uwagi. Zajęła się kosztowaniem
ust ukochanego. W końcu i oni doczekali się swojego Happy End'u.
I tak doszliśmy do końca tego krótkiego opowiadania. Nie jest ono najlepsze, ma sporo wad, ale mam
nadzieję, że przypadło Ci do gustu.
Czego by Ci tu życzyć... dobra, nie będę zbytnio oryginalna.
Najważniejsze to to, abyś miała bogatego gwiazdora pod choinką (A Mayumi tylko o prezentach
myśli...) no i oczywiście, abyś znalazła osobę odpowiednią do spędzenia z nią nadchodzących świąt.
Może to będzie rodzina, druga połówka, przyjaciółka - ktokolwiek. Nie ma jednak nic gorszego, od
świąt spędzonych w całkowitej samotności. podarki nie przyjdą do ciebie same.

Podobne dokumenty