Byl piekny majowy poranek, kiedy Johna obudzil
Transkrypt
Byl piekny majowy poranek, kiedy Johna obudzil
Frontczak, Ł. Proroctwo w: Dąbrowska, M. (red.) Opowiadania Fundacja „Bliżej Książki”, Włocławek, 2009 ŁUKASZ FRONTCZAK Proroctwo Był piękny, majowy poranek, kiedy Johna obudził chrapliwy dźwięk budzika. Słońce rozgrzewało powoli okolicę, a lekki wietrzyk poruszał gałęziami drzew w sadzie. Dogłębna cisza i spokój panujące w okolicy doskonale kontrastowały z pięknymi sadami, polami i łąkami. John usiadł na łóżku i wyłączył budzik. Było piętnaście po siódmej i czas był najwyższy, aby wybrać się do sklepu w pobliskim mieście. To był ten jedyny minus mieszkania na wsi. A że tylko John spośród domowników posiadał prawo jazdy, ten obowiązek automatycznie spadał na jego barki. Po szybkiej kąpieli ubrał się, wziął siatki i pieniądze z kuchni i wyszedł na ganek. Codziennie rano podziwiał ten sam piękny widok – sad i czyste, niebieskie niebo na wprost, z lewej ślicznie odmalowaną stodołę, w której tle majaczył świerkowy las. John zauroczony popatrzył na ten obrazek dłuższą chwilę. To właśnie dla tego krajobrazu on i Elizabeth wybrali ten piękny, biały domek z gankiem. Po latach mieszkania w Nowym Jorku oglądanie malowniczej okolicy stanowiło codzienne, głębokie przeżycie. Cisza, spokój, słońce, wiatr, fauna i flora. Dziś jednak atmosfera okolicy była inna. Wszystko wyglądało tak samo jak zawsze, ale było trochę inaczej. Jakby ktoś lub coś zakrył całą tą piękną krainę niewidzialną płachtą, która może udusić tętniące życie okolicy. Całe to uczucie nie spodobało się Johnowi. Czuł, że nie jest bezpieczny, że w okolicy dzieje się coś złego. Bzdury. W Nowym Jorku było niebezpiecznie. Zabójstwa, kradzieże, gwałty. Właśnie ze względu na bezpieczeństwo własne i rodziny, Elizabeth zaproponowała przeprowadzkę na wieś. Tu jest bezpiecznie. Nie ma gangów i innych niebezpiecznych typów. Poprzez racjonalne myślenie John szybko odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Zapomniał o dziwnym uczuciu towarzyszącym mu na ganku i dziesięć minut później zbliżał się już swoim fordem taurusem do miasteczka. Chwilę potem wjechał na Colorado Avenue i ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że ulica jest całkowicie pusta. W pewnym momencie pomyślał, że może źle pojechał, aby sekundę później stwierdzić, że jednak się nie mylił. Ale dlaczego, do licha, wszędzie jest tak pusto? Od kiedy się tu wprowadził, zawsze jeździł tą samą drogą. Codziennie na ulicach panował ruch samochodowy, a przez chodniki przewijały się tłumy dzieciaków. Mniej życia było w niedziele, ale nie żeby tak zupełnie pusto… A dziś, nie dość, że to poniedziałek, to jeszcze ani żywej duszy. John zatrzymał samochód koło sklepu Stana, na rogu Pierwszej i West Avenue. Ruszył w kierunku zielonego budynku z nadzieją, że jego przyjaciel wyjaśni mu, dlaczego życie w mieście jakby się zatrzymało. Kiedy zmierzał do drzwi, znów czuł to samo, co na ganku. Przytłaczający ciężar duszący okolice. Aż ciarki przeszły mu po plecach. Kiedy doszedł do drzwi, stwierdził ku swemu zaskoczeniu, że są zamknięte. To wszystko Johnowi zaczęło się wydawać coraz bardziej podejrzane. Dlaczego miasto jest takie puste i smutne? Przeszedł w prawo na Pierwszą i sprawdził pozostałe sklepy. Wszędzie zamknięte. Pięć minut później John zmierzał do swojego domu. Zaniepokoiło go to, co zobaczył w mieście, a raczej, czego nie zobaczył. 1 Frontczak, Ł. Proroctwo w: Dąbrowska, M. (red.) Opowiadania Fundacja „Bliżej Książki”, Włocławek, 2009 Postanowił włączyć radio. I znów stało się coś dziwnego. Nie nadawała żadna stacja poza radiem chrześcijan, nadającym transmisje z odczytami z Pisma Świętego. - „Mają nad sobą króla - anioła Czeluści; imię jego po hebrajsku: Abaddon, a w greckim języku ma imię Apollyon.”* – czytał spiker. Apokalipsa, pomyślał John. To nie był dobry znak. Wyłączył radio. Parę minut potniej znalazł się już na ganku. Natychmiast wbiegł do domu. Postanowił, że musi zabrać rodzinę i gdzieś uciec. Nie wiedział, po co i przed kim, lub przed czym. Ale muszą uciekać. I znów zdarzyło się coś dziwnego. Pomimo nawoływania, ani Elizabeth, ani dzieci się nie odezwały. Pobiegł na górę do sypialni. Jego żony nie było w łóżku. Skierował się więc do pokoju dzieci. Żadnego z całej trójki nie było. W kuchni też nikogo… John obiegł całe gospodarstwo w poszukiwaniu bliskich, ale bez rezultatu. Wpadł w panikę. Nie mógł zrozumieć tego wszystkiego. Ludzie z miasta, dziwne przeczucie, Elizabeth, dzieci… Co się z nimi wszystkimi stało? Gdzie zniknęli? Czyżby rozpłynęli się w powietrzu? Nagle coś poruszyło się wśród drzew sadu. - Elizabeth? Max? Jessica? Paul! – zaczął nawoływać John. Jednak wokół panowała nieskazitelna cisza. Nie odwracając się twarzą od sadu, John ruszył w stronę stodoły po broń. Nagle coś zaczęło mu dzwonić w uszach. Tępy dźwięk, jakby odgłos budzika. Zaczęło go to doprowadzać do szału… *** Nagle John się obudził. Leżał w swoim łóżku cały i zdrowy. Obok niego smacznie spała Elizabeth. A więc to był tylko zły sen… Budzik wyświetlał godzinę siódmą piętnaście. Jak we śnie, który był tak realny jak samo życie. Dla otrząśnięcia się z koszmaru sennego John włączył radio. Jednak ku jego zdumieniu jak we śnie nie mógł złapać żadnej stacji. Po chwili jednak się udało. Ale tego akurat nie chciał usłyszeć: - „Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska.” ** Znów Apokalipsa. Przez chwile John się zastanawiał nad swoim snem i tym, co właśnie usłyszał. „Błogosławiony […] którzy słuchają słów Proroctwa […] chwila jest bliska”. Tak. Jego sen to Proroctwo. Musi ocalić siebie i bliskich. A jeśli się uda, to i miasteczko. Nie.. Na ratowanie całego miasteczka jest już za późno… Musi uciekać: on, Elizabeth i dzieci. I musi spróbować ostrzec innych. Ocalić tych, których jeszcze nie dosięgła „chwila”. Obudził więc Elizabeth i polecił jej, aby zebrała dzieci i najważniejsze rzeczy. A że była przyzwyczajona do takich akcji po latach ucieczek z mieszkania w Nowym Jorku, zrobiła to bez chwili wahania, niemal automatycznie. Zawsze uciekali podczas zamieszek ulicznych, kiedy to okradano i dewastowano domy, krzywdzono niewinnych ludzi. Dwadzieścia minut później cała rodzina podróżowała fordem taurusem. Jechali tam, gdzie serce rozkazywało Johnowi. Kilka godzin później okazało się, że nie są osamotnieni w swojej ucieczce. Wiele samochodów zmierzało w tym samym kierunku autostradą. Z przeciwka nie nadjeżdżał nikt. W końcu, wieczorem, okazało się, dokąd wszyscy zmierzają. Był to jakiś wiejski kościół, wokół którego gromadzili się ludzie z różnych stron Ameryki. Wchodzili oni wszyscy do środka. Nieprawdopodobne wydawało się, aby mogli się pomieścić. Jednak kolejne rodziny przechodziły przez próg świątyni. Setki, tysiące. A w całym tym zamieszaniu słychać było czytanie z Biblii: 2 Frontczak, Ł. Proroctwo w: Dąbrowska, M. (red.) Opowiadania Fundacja „Bliżej Książki”, Włocławek, 2009 „Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca. Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec.”*** John chwycił Elizabeth za rękę: - Chodźmy – powiedział – takie jest przeznaczenie, wola Boska, chodźmy… - Ale skąd pewność, że powinniśmy tam wejść? – zapytała - Musimy zaufać Jemu… I ruszyli w stronę Kościoła, gdzie czekało na nich Zbawienie… * Ap 9,11 za Biblią Tysiąclecia Ap 1,3 za Biblią Tysiąclecia *** Ap 22,11-13 za Biblią Tysiąclecia ** 3