szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Główka i głowizna – Życie stało się nieco uciążliwe – zwierza się przez telefon Cezary. W zamieszkałym przezeń wielopiętrowym domu trwa wymiana rur. – W związku z tym – dodaje mój interlokutor – trzeba przysposobić swoje zamki. – Zamki? – powtarzam zdezorientowany. – Aha, trzeba się strzec robotników buszujących w klatce schodowej? – Słucham? – Chcesz powiedzieć, że trzeba się przed kradzieżą zabezpieczyć wymieniając zamki? Słyszę w słuchawce śmiech Czarka, ubawionego z racji nieporozumienia. – Nie, chodzi o szczelne zamykanie swojego pęcherza. – Ach, kapuję. Nieczynne rury kanalizacyjne. A to prowadzi do przepełnienia pęcherza. Ale ja bym użył innej przenośni: krany. Słysząc o zamkach odebrałem ten wyraz dosłownie, jako po prostu urządzenie do blokowania drzwi. Oto skutek, gdy rozmówcy unikają wykładania kawy na ławę i zamiast anatomicznego określenia zwieracze, używają omówień. Spółdzielczy blok, w którym mieszka Cezary, to najbanalniejszy pod słońcem betonowy prostopadłościan. Ale po przekroczeniu progu lądujesz w zupełnie innym świecie, przenosisz się w stare dobre czasy. W pałacowe wnętrze pełne bezcennych przedmiotów. (To nie przypadek, że nasunęło mi się skojarzenie z zamkami, które trzeba wymienić w obawie przed złodziejem.) Podczas moich wizyt gospodarz, niczym kustosz muzeum, opowiadał mi o wszystkim, co można tam ujrzeć. Nasłuchałem się. I co dalej? Miałbym te ciekawostki zostawić dla siebie? Nie wykorzystać? Nie rzucić na papier? Nie spożytkować, skoro trzyma się pióro w garści? No i rzuciłem na papier – gazetowy, ma się rozumieć: Główka z brązu Cezary, z zawodu psycholog, mógłby powiedzieć: „Psychologia to nie wszystko.” A na poparcie własnych słów wystarczyłoby wskazać wyposażenie swojego mieszkania: antyki, obrazy, rzeźby. Cieszące oko inkrustacje na meblach, pieszczący ucho gong wahadłowego zegara. Całość świadcząca o czymś więcej niż powierzchowne zainteresowanie sztuką. Można tu mówić o pasji. Jedna z rzeźb przedstawia głowę Lucyny, małżonki Cezarego. Z ową główką wiąże się cała historia. Nie dziwota, że do grona przyjaciół rozmiłowanego w sztuce Cezarego należy Oskar, rzeźbiarz, profesor Akademii Sztuk Pięknych. Nie doszłoby do tej znajomości i przyjaźni, gdyby nie owo rozmiłowanie, zaś przyjaźń z artystą rzeźbiarzem sprzyjała jeszcze większemu rozsmakowaniu się w formach widzialnego piękna. Historyjka, o której chcę opowiedzieć, zaczęła się pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy już było „krótko”. Jako nabywca nie mogłeś, bracie Polaku, wiele zwojować, siła nabywcza twoich 1 złotówek była nikła, możliwości zaspokojenia bardziej wyszukanych potrzeb – nader ograniczone. Aby sporządzić rzeźbę z gipsu, należało ten gips wykombinować. Dla Cezarego, który z racji swego zawodu miał znajomości wśród lekarzy, zdobycie torby gipsu chirurgicznego nie było trudnością nie do pokonania. Oskar otrzymał niezbędny materiał, dzięki czemu Lucyna mogła mistrzowi dłuta pozować i tak powstała rzeźbiona w gipsie głowa. Długo trwało cyzelowanie główki i w rezultacie dziełko przeleżało w pracowni Oskara piętnaście lat. Wreszcie rzeźbiarz dał psychologowi klucz od swojej pracowni, mówiąc: „Zabierz sobie.” Słowa te oznaczały, że Cezary może o dogodnej dla siebie porze wstąpić po rzeźbę, ostrożnie a starannie ją zapakować i zawieźć do gisera – w celu sporządzenia brązowego odlewu. I tak się stało. Od momentu postawienia rzeźby na ozdobnej komodzie musi upłynąć drugie piętnastolecie, aż pojawi się zieleń na brązie. Widok grynszpanu między puklami rzeźbionych włosów – oto czego potrzeba Czarkowi do zaspokojenia jego wyrafinowanego smaku. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Cezary zgłosił kolejne zapotrzebowanie – na pierścień symbolizujący jego małżeński związek, gdyż miały być na nim wyobrażone beczułka i kwiat; antałek ozdobiony piwonią, znak graficzny będący aluzją do nazwiska męża i panieńskiego nazwiska żony. „Oskarze, potrzebne mi do szczęścia dwa identyczne pierścienie, dla mnie i dla mojej żeńskiej połowy.” Ponieważ właśnie małe formy rzeźbiarskie i medalierstwo są główną specjalnością Oskara, jego przyjaciel spodziewał się, że tym razem wykonanie pracy nie potrwa długo. Gdzie tam, znowu nie można było się doczekać. Miesiące upływały – i nic. Znawca duszy ludzkiej wymyślił coś, co miało ponaglić artystę. Wybrał się do miasta w sąsiednim powiecie, do tamtejszej rzeźni. Zostały kupione trzy głowy: konia, owcy i krowy. Ten zakup stanowił zaledwie pierwsze ogniwo w łańcuszku trudności, jakie należało przezwyciężyć. Następna trudność to transport. Taksówkarz nie chciał przewieźć pasażera obarczonego takim bagażem. Podobno przepisy zabraniają przewozić w taksówce mięso. A więc – taszczyć do pociągu ciężar dwudziestokilowy. W domu zaczęło się gotowanie głów w kotle, który dawniej służył do parzenia pieluch. Pies, czworonożny członek rodziny, miał wyżerkę: gotowana głowizna! Wypreparowane czaszki trzeba było jeszcze wytrawić stężoną wodą utlenioną. I tak do główki z brązu dołączyły główki z kości (ale nie słoniowej). Dysponując kluczem od pracowni rzeźbiarskiej i korzystając z nieobecności właściciela, Cezary zaniósł Oskarowi trzy czerepy. Gdy ten wrócił, oczom jego ukazały się ustawione w centralnym miejscu owe symbole przemijania. Rzeźbiarz „poniał ż a l u z j u ” i wreszcie robota ruszyła. Natomiast czaszki trafiły do Akademii, aby służyć studentom do ćwiczeń w rysunku. Zainteresował się nimi także pewien fotografik, którego ulubionym motywem są akty kobiece, nie byle jakie akty, lecz – kobiet puszystych, bufiastych. Na zdjęciach z babami czaszki służyły jako sztafaż. Czyżby należało to rozumieć: „kobieta przy kości”? Co robić, gdy się ma do czynienia z facetem opornym, opieszałym, niesłownym? Wiecznie prosić i nie zaprzestawać nagabywania, molestowania, wiercenia dziury w brzuchu? Czarek wolał działać na zasadzie wstrząsu: oto delikwent otwiera drzwi swojego pomieszczenia i przygważdża go na progu widok interesujący pod względem plastycznym, owszem, ale poza tym niesamowity i zagadkowy. Zaaranżować taki efekt to nie w kij dmuchał. Nie darmo studiowało się psychologię. Drżałem. W dni poprzedzające ukazanie się na łamach czytanki o główce i głowiźnie nie opuszczało mnie nerwowe napięcie. Byłoby cudownie, gdyby spełnił się mój zamiar; gdyby ta anegdota, z której byłem szczególnie zadowolony, którą wypieściłem – trafiła na łamy bez skaz. Ba, żeby przede wszystkim trafiła. Żeby nie przepadła, lecz przeciwnie, „ujrzała światło dzienne”. I żeby po swym ukazaniu się nie sprawiła mi rozczarowania. Żeby w beczce miodu nie było domieszki dziegciu. Żeby droga do mety została przebyta bez potknięć, tzn. bez odstępstw, 2 zniekształceń, przeinaczeń, jakie mogłyby spowodować redakcyjne chochliki, drukarskie diabliki lub wszelkie inne zbytniki. I wreszcie, z nadejściem środy, wielka ulga. Otwieram gazetę – jest! Pobieżny rzut oka – wszystko w porządku, tak się przynajmniej wydaje. Uważna lektura potwierdza pierwsze wrażenie: wszystko w największym porządeczku, niczego nie brakuje, żadnych przykrych niespodzianek – okay! Pomyślałem o swoim wieloletnim pisaniu do Tędy i owędy. Ależ to najwspanialsza przygoda mojego życia. A co ostatnio – to już szczyt. Temat aktualny i dotyczący naszych spraw tutejszych, lokalnych. Treść mogąca zainteresować niemały tłumek czytelników mi nieznanych, ale przede wszystkim zabawić moich znajomych, Cezarego Bednarskiego i jego małżonkę Lucynę, z domu Piwońską. Już widziałem konesera sztuk pięknych pochylonego nad płachtą gazety. Jawił się w mojej wyobraźni Czarek czytający z uśmiechem, a następnie chowający gazetę do prywatnego archiwum jako miłą pamiątkę. Cała ta historia umocni i wzbogaci nasze przyjazne stosunki. Jakże byłem rad, jak bardzo skłonny pogratulować sobie, autorowi, który wdał się w to pisanie i publikowanie, nie szczędził trudu i nerwów. Poświęcanie czasu, przysiadanie fałdów, zbieranie materiału, szkolenie się, usprawnianie pisarskiego warsztatu – jakże się to wszystko opłaciło. Można teraz spożyć słodki owoc swojej działalności. Zadzwoniłem do Cezarego zachęcając go do kupna najświeższego numeru Tędy i owędy. – Jest tam tekst, w którym występuje dwóch dżentelmenów dobrze ci znanych. Ciekaw jestem, czy odgadniesz ich nazwiska. Oddzwonił do mnie następnego dnia zaczynając rozmowę od słów: – Przeczytałem i jest mi smutno. Nadużyto jego intymności, oto przyczyna smutku. Spodziewał się, że zrobię z tego tajemnicę. Coś tajemniczego, zawoalowanego. A ja wywaliłem kawę na ławę. Przez podanie do wiadomości publicznej, że lokum Cezarego pełne jest dzieł sztuki – kto wie, czy tym sposobem (myśląc paranoicznie) nie napuściłem nań złodzieja, amatora antyków. Źle potraktowałem osobę Oskara pisząc o nim: opieszały i niesłowny. Oni obaj, Cezary i Oskar, są znani w Legunowie, każdy ich na podstawie artykuliku rozpozna. To jest właśnie naruszeniem intymności. Powinienem swój postępek przemyśleć. Czy godziło się podawać autentyczne imiona ich obu, a także żony? – Należało dać mi przedtem maszynopis do przeczytania, w takim przypadku potrzebna jest autoryzacja. Ja wiem, że chciałeś mi zrobić przyjemność, ale... Groza, którą uczułem w pierwszym momencie, przy oświadczeniu: „jest mi smutno”, po dalszych słowach Cezarego przeistoczyła się w irytację. Przerwałem mu, by wygarnąć: – Straszliwie przesadzasz. Intymność to zupełnie co innego. A poza tym nie było moją intencją żadne naśmiewanie się. Przedstawiłem cię w jak najlepszym świetle. Wśród moich tekstów dałoby się naliczyć może i dziesięć, gdzie piszę o swoich znajomych ujawniając fakty z ich życia prywatnego, i nigdy nie spotkałem się z taką reakcją jak twoja. Że profesor Oskar opieszały? A co? Miałby być bez wad? Lepiej wymienić czyjąś niegroźną wadę niż napisać panegiryk, na którym każdy się pozna, że to lipa. – A jednak przemyśl to jeszcze. – Czy to wszystko, co mi miałeś do powiedzenia? – Tak. – Dobranoc. – I trzasnąłem słuchawką. Bojowy nastrój nie trwał długo. Już następnego dnia zmiękłem i uległem potrzebie wysłania pojednawczego listu: Tak, Cezary, miałeś rację. Było to nadużycie intymności. Przemyślałem wszystko i widzę, że sprawa rzeźby a zwłaszcza pierścieni jest zbyt delikatna, by ją wynosić na forum publiczne. To, co dotyczy małżonków, nie musi być rzucane gawiedzi na żer. W pogoni za marnym efektem tzw. artystycznym popełniłem cholerny nietakt. Przepraszam. 3 Ktoś inny, nie mający Twojej kultury i opanowania, mógłby mnie zwymyślać i miałby do tego prawo. Jeszcze raz proszę o wybaczenie. Spróbuj wymazać mój wyskok ze swojej pamięci. Genek Po paru dniach przyszła listowna odpowiedź: Eugeniuszu! Z wanny, w której pływają zgromadzone przeze mnie ślady pamięciowe, wypłynęły te, o których pisałeś. Cezary Pamięć przyrównana do wanny, w której pławią się wszelkie ślady pamięciowe. O ile niekorzystnym zjawiskiem jest wylewanie dziecka z kąpielą, to na przeciwnym biegunie widzimy czarodziejską wannę, zainstalowaną w umyśle Cezarego: wypływa z niej tylko to, co trzeba. Pozazdrościć. 4