Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze

Transkrypt

Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
wtorek, 31 marca 2009 14:28
Co żołnierz ma pod łóżkiem? Żołnierz ma pod łóżkiem… socjalizm – można by powiedzieć,
parafrazując stary dowcip.
Socjalizm czai się zresztą nie tylko pod łóżkiem naszych dzielnych wojaków, ale również niemal
we wszystkich przejawach funkcjonowania wojska polskiego, które wprawdzie już nie jest
ludowe, ale nigdy nie pozbyło się roszczeniowości.
Trwa właśnie dyskusja nad reformą emerytur dla służb mundurowych – na razie toczy się ona
głównie w MSWiA, gdzie Grzegorz Schetyna, wykorzystując swoją siłę w PO, przełamuje opór
materii i stara się nieco nadszarpnąć przywileje emerytalne swoich podopiecznych, które są
pamiątką po czasach, gdy „Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”.
Podczas gdy policjanci zgrzytają zębami i solidarni jak nigdy organizują ogólnopolskie protesty
(19 lutego demonstrowali w Krakowie i Gdańsku), całej sprawie z niepokojem przyglądają się
żołnierze, ponieważ minister Bogdan Klich zapowiedział, że bacznie przygląda się działaniom
wicepremiera i ma zamiar wyciągnąć wnioski z jego doświadczeń. Wojsko więc też powoli
zwiera szeregi i już zaczyna zbierać argumenty do dyskusji na temat, dlaczego wcześniejszych
emerytur absolutnie zabrać żołnierzom nie można.
Nie matura, lecz emerytura
Emerytura w wysokości ok. 2500 zł netto po 11 latach spokojnej pracy biurowej, wypłacana
dożywotnio? W dodatku nie wiążąca się z koniecznością odprowadzania składek do ZUS? To
wcale nie jest marzenie jakiegoś utopijnego socjalisty ani sen Karola Marksa – do takich
absurdów doprowadza system emerytalny, jaki obowiązuje w wojsku dziś, a który pochłania
znaczną część budżetu MON.
Jak to możliwe? Emerytura wojskowa przysługuje obecnie żołnierzowi zawodowemu po 15
latach służby, przy czym do wysługi wlicza się czas nauki – co w przypadku oficerów oznacza
cztery lata szkoły oficerskiej. Po jej zakończeniu elew (student wojskowy) zostaje mianowany
na stopień podporucznika i zaczyna właściwą służbę.
1/5
Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
wtorek, 31 marca 2009 14:28
Jeżeli będzie służył „w linii” w ciągu 11 lat, jakie są mu potrzebne do zdobycia minimalnej
wysługi emerytalnej (po 15 latach żołnierz ma prawo do emerytury w wysokości 40% zarobków
na ostatnio zajmowanym stanowisku), awansuje co najwyżej do stopnia majora. Jeśli jednak
jest znajomym znajomych albo osobą „przedsiębiorczą”, szybko przeniesie się do wygodnej i
bezpiecznej pracy sztabowej – a tutaj 11 lat może mu wystarczyć nawet do zdobycia stopnia
pułkownika.
Wprawdzie ustawa pragmatyczna z 2004 roku, regulująca kwestie związane ze ścieżką rozwoju
żołnierza zawodowego, miała chronić przed takimi błyskawicznymi awansami (ustalając
minimalny czas wymagany do awansu na kolejny stopień na trzy lata), ale jest ona
permanentnie naginana, ponieważ znajduje się w niej furtka pozwalająca na szybsze awanse
ze względu na „potrzeby sił zbrojnych”.
Z jednej strony umożliwia to ministrom swobodne kształtowanie polityki personalnej w
przypadku generałów – ale jednocześnie jest ochoczo wykorzystywane przez żołnierskie „doły”.
Można to przeboleć, jeśli błyskawiczna kariera jest udziałem zdolnego i pracowitego oficera –
ale niestety znacznie częściej dotyczy to „biernych, miernych, ale wiernych”, których
największym atutem jest eleganckie strzelanie obcasami i przytakiwanie każdemu, nawet
najgłupszemu pomysłowi przełożonego. W warunkach rynku szef otaczający się takimi ludźmi
po prostu by zbankrutował – ale wojsko przecież zawsze się wyżywi z pieniędzy podatników, w
związku z czym duża część dowódców ceni sobie przede wszystkim sympatycznych
„potakiwaczy”, których karierom patronuje.
Jeśli więc po 15 latach „potakiwacz” załapie się na stopień pułkownika – może odejść z armii,
mając prawo do 40% zarobków na ostatnio zajmowanym stanowisku. Jako że pensja
pułkownika to ok. 5-5,5 tys. zł netto, łatwo obliczyć że po zdjęciu munduru co miesiąc jego
konto będzie zasilała kwota nieco wyższa niż średnia płaca krajowa (ta wynosi ok. 3 tys. zł
brutto – a więc 2 tys. zł netto).
Służymy, więc płaćcie!
Oczywiście żołnierze mają całą listę argumentów przemawiających za tym, że taki przywilej po
prostu im się należy. Kluczowym argumentem jest to, że żołnierz nie pracuje, tylko służy, a więc
musi być dyspozycyjny 24 godziny na dobę. To oczywiście prawda, ale używanie tego
2/5
Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
wtorek, 31 marca 2009 14:28
argumentu świadczy o całkowitym oderwaniu żołnierzy od rynkowej rzeczywistości. Faktycznie:
pozostali pracownicy budżetówki po odpracowaniu swoich ośmiu godzin są obojętni na
jakiekolwiek potrzeby pracodawcy – ale ta część społeczeństwa, która nie jest utrzymywana
przez państwo, już takiego komfortu zazwyczaj nie ma.
Drugi argument to ryzyko związane ze służbą wojskową. Ten argument jest o tyle interesujący,
że w dzisiejszej Polsce zawód żołnierza jest jedną z najbezpieczniejszych profesji. To prawda –
wojsko wyjeżdża na misje zagraniczne, w tym również niebezpieczne, takie jak zakończona
niedawno misja Iracka, czy obecna misja w Afganistanie, ale jakoś żołnierze rzadko
przypominają, że na misje te jeżdżą wyłącznie ochotnicy (mimo że prawo nakłada na żołnierza
obowiązek wyjazdu na misję w przypadku otrzymania rozkazu), których większość decyduje się
na to skuszona perspektywą dodatkowych zarobków (czego zresztą w prywatnych rozmowach
żołnierze nie ukrywają).
Jeśli ktoś jednak nie ma ochoty walczyć o demokrację na świecie, może bez problemu nigdy nie
wychylić nosa poza granice Rzeczypospolitej. A skoro nie potwierdziły się spekulacje prezesa
PiS Jarosława Kaczyńskiego, jakoby Gabon był zainteresowany agresją na nasz kraj –
zagrożenia związane ze służbą żołnierza w kraju nie różnią się za bardzo od zagrożeń
czyhających na innych obywateli. A abstrahując od wszystkiego – czy nie jest absurdalne, że
ktoś, kto dobrowolnie zakłada wojskowy mundur, chce dodatkowych przywilejów za to, że
wybrał ryzykowną pracę? Czy w przypadku bezpośredniego zagrożenia granic Rzeczypospolitej
taka osoba też uzależni pójście nad front od wypłacenia dodatku wojennego albo jeszcze
wcześniejszej emerytury?
Trzeci argument wiąże się z koniecznością częstej zmiany miejsca zamieszkania. To też tylko
pół prawdy. Rzeczywiście – żołnierz po trzyletniej kadencji na stanowisku np. we Wrocławiu
może zostać przeniesiony do odległego o ok. 600 kilometrów Orzysza. Może, ale nie musi. Są
żołnierze, którzy przez 20 lat służą w tym samym miejscu albo ich przeprowadzki mają wymiar
symboliczny (np. z Torunia do Bydgoszczy).
Poza tym nawet jeśli żołnierz zostanie przeniesiony na drugi koniec Polski, zawsze przysługuje
mu mieszkanie służbowe, a jeśli już takie od wojska otrzymał – czeka na niego miejsce w
internacie.
Wojsko „A” i wojsko „B”
3/5
Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
wtorek, 31 marca 2009 14:28
Jest oczywiście również druga strona medalu – bo w istocie sytuacja wygląda różowo tylko dla
oficerów, zwłaszcza tych, którzy zapewnili sobie bezpieczne posady w sztabach albo w szeroko
rozumianej administracji wojskowej (Ministerstwo Obrony Narodowej, dowództwa rodzajów sił
zbrojnych). Im niżej, tym robi się mniej ciekawie – i już np. podoficerowie rzeczywiście mają na
co narzekać. To kolejna pozostałość po socjalizmie – w wynagrodzeniach żołnierzy panuje
swoista urawniłowka, polegająca na tym, że wszyscy dostają po równo (niezależnie od tego,
czy major parzy kawę jakiemuś pułkownikowi w MON, czy kieruje kilkusetosobowym
batalionem, obaj dostają mniej więcej takie same pieniądze), ale na każdym kolejnym szczeblu
w hierarchii nieco więcej.
W związku z tym doświadczony podoficer z 30-letnią wysługą, który ma za sobą kilka wyjazdów
na misje do Iraku i Afganistanu, i tak będzie zarabiał mniej albo tylko nieznacznie więcej (ze
względu na dodatki – za wysługę lat oraz ewentualnie za zajmowanie jakiegoś konkretnego,
odpowiedzialnego stanowiska) niż 22-letni podporucznik tuż po szkole oficerskiej. Nic więc
dziwnego, że podoficerowie, którzy – jak od wieków wiadomo – stanowią o sile armii, są
sfrustrowani. Ich emerytura nawet po 30 latach służby nie będzie odbiegała jakoś szczególnie
od emerytury pozostałych, skazanych na ZUS Polaków.
W armii amerykańskiej rozwiązano ten problem, wprowadzając oddzielne tabele płac dla
podoficerów i oficerów – ale w Polsce budzi to opór oficerskiego lobby, które boi się, że
pieniądze przekazane podoficerom zostałyby odebrane oficerom, a poza tym nie jest w stanie
dopuścić do siebie myśli, że jakiś sierżant miałby zarabiać tyle co, dajmy na to, major.
Generałowie z szablami
System emerytalny i system wynagrodzeń w wojsku niewątpliwie wymaga interwencji ministra
obrony narodowej, zwłaszcza w czasach, gdy każdą wydaną złotówkę rząd prześwietla na
wszelkie możliwe sposoby. Zamiast zmniejszać zakupy sprzętu i ciąć pospiesznie etaty, można
wykorzystać nadarzającą się sytuację do odebrania przynajmniej części osłon socjalnych, jakie
nasi żołnierze odziedziczyli po PRL-u. Zwłaszcza że gdyby poddać temat debacie publicznej i
przedstawić problem w całości, dorzucając do tego inne przywileje, jakie są udziałem naszych
żołnierzy (trzynastka, mundurówka – czyli wypłacany co dwa lata dodatek na odnowienie
swojego umundurowania, dopłaty do wczasów, dłuższe urlopy, zwolnienie z odprowadzania
składek na ZUS, przyznawane dość regularnie nagrody pieniężne etc.) – mogłoby się okazać,
że wojsko zostanie w swoich roszczeniach odizolowane.
4/5
Rodzina katolicka - Socjalizm w mundurze
wtorek, 31 marca 2009 14:28
Co więcej – reforma systemu emerytalnego w wojsku w czasach, gdy bezrobocie pnie się w
górę, nie doprowadzi ani do odpływu żołnierzy już służących w armii, ani do jakiegoś realnego
zmniejszenia liczby kandydatów do służby. Odpadną co najwyżej ci, którzy w wojsku chcieli
„przezimować” te kilkanaście lat, licząc na wczesną emeryturę – ale akurat ich nie ma chyba co
żałować.
Zaoszczędzone pieniądze można natomiast skierować choćby do krzywdzonych obecnie
podoficerów, bo dalsze utrzymywanie obecnego systemu może sprawić, że w momencie
realnego zagrożenia sprawdzą się słowa wypowiedziane niegdyś przez Józefa Piłsudskiego.
Marszałek tuż przed śmiercią powiedział, że jeśli jego następcy doprowadzą do sytuacji, w
której na Polskę napadną jednocześnie Niemcy i ZSRS, to wojsko należy rozwiązać, a
generałów zebrać pod Grobem Nieznanego Żołnierza i kazać im szablami walczyć do ostatniej
kropli krwi.
Artur Bartkiewicz
Źródło: Najwyższy Czas!
5/5