Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei

Transkrypt

Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei
Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei" - fragmenty
Fragment 1 (z Rozdziału I: Więzień)
Zazgrzytało nowe ogłoszenie, które zdawało się wydobywać z obłego dachu pojazdu:
JIMENO CHAO-SENG, Z ALEI MASVERASQUE NR 3211, WYBACZA SWYM
WIERZYCIELOM I OŚWIADCZA: ŻE NIEPRAWDĄ JEST, JAKOBY BYŁ NIEWIERNY SWOJEJ
KOCHANEJ ŻONIE I ŻE DOWODY NA TO SĄ DO DYSPOZYCJI PLOTKAREK ZARÓWNO
MIEJSCOWYCH, JAK I Z DALSZEJ OKOLICY – DOWODY, O TAK! NIEPODWAŻALNE I TAK
PRZEKONUJĄCE, ŻE JUŻ BARDZIEJ NIE MOŻNA. CHCE, BY JEGO REPUTACJA
POZOSTAŁA NIETKNIĘTA. KOSZT OGŁOSZENIA RANI, ALE NIE ZABIJA; ALE, OWSZEM,
BĘDZIE WDZIĘCZNY ZA WSPARCIE DATKAMI. BIEDNY JIMENO, NIESŁUSZNIE
SPOTWARZONY!
Policjant z kajdankami już czekał, by klucz magnetyczny kolegi rozpiął łańcuch Sergia.
— Moment — powiedział. — Ten Jimeno to mój przyjaciel. Chcę mu dać datek.
— No to daj — odpowiedział drugi. — Ja tam go nie znam.
O dwa metry od słupa z pięknego niebieskiego plastiku w rdzawym podłożu otworzyły się
drzwiczki i wysunęła się kolumna odbiorcza — błyszcząca metalowa struktura pełna
liczników i diagramów. Z jednego z jej boków wyrósł trąbkowaty głośnik i delikatnie obrócił
się w jedną i w drugą stronę, czekając na identyfikację.
— To ja — powiedział policjant. — Dam dziesięć kredytów za ratunek duszy Jimeno ChaoSenga, z Alei Masverasque nr 3211. Daję je ze szczerej chęci.
— O, wspaniały darczyńco! — zanuciła kolumna po obróceniu swojego wlotu do źródła
głosu. — Oby twe kości spoczywały w spokoju twego grobu; niech robaki nawet nie tkną
twych zwłok. Daj, daj! Miłosierdzie to cnota, która każdemu przynosi zaszczyt. Biedny…
chrrr… Jimeno, niesłusznie spotwarzony! Do otworu po prawej, proszę. Ta kolumna
odbiorcza jest wyposażona w elektroniczny wykrywacz, który wrzucenie fałszywej monety
karze natychmiastowym zatrzymaniem i odnotowaniem w skrzynce.
Policjant z namaszczeniem wrzucił do otworu po prawej monetę dziesięciokredytową. „W
gruncie rzeczy — pomyślał Sergio — to dobry człowiek; prawie nikt nie zważa na te
ogłoszenia reputacyjne, a żeby dać jakiś datek, to już w ogóle”.
Kolumna wyrzuciła z siebie odgłosy połykania, wydała kilka brzęków i ogłosiła:
— Moneta jest autentyczna i ważna w całym Mieście. Uchroniłeś się od niezłej opresji,
gdybyś zamierzał mnie oszukać. Patrz i ucz się.
Nowy trzask i dwa przerażające stalowe haki wyłoniły się z boków kolumny; szybko
przesunęły się w stronę przerażonego policjanta, po czym zaraz wróciły na swoje miejsce.
— Miłosierdzie to cnota, która każdemu przynosi zaszczyt — powtórzyła kolumna. —
Po odliczeniu podatku od zachowania reputacji osobistej z twoich dziesięciu kredytów nie
mniej niż trzy kredyty i pięćdziesiąt centów zasilą fundusz na rzecz biednego… chrrr…
Jimeno, niesłusznie spotwarzonego! No dobrze, załatwione. Przypuszczam, że nie chcesz
pokwitowania…
Z szybkością błyskawicy kolumna odbiorcza schowała się w rdzawym podłożu o dwa
metry od słupa z pięknego niebieskiego plastiku, a chodnik znów był tak pełny
i nieskazitelny, jakby nie padł nań nawet jeden promyk odległego ziemskiego słońca.
Fragment 2 (z Rozdziału V: Proces, gazeta i pojedynek)
Zatrzymali się tylko raz, w szerokiej dolinie, gdzie były dwa domy, po jednym na każdym
z pobliskich wzniesień, oddalone od siebie o ponad kilometr. Wehikuł stanął w części
Źródło tekstu: www.fahrenheit.net.pl
Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei" - fragmenty
środkowej i kilka razy dał sygnał gwizdkiem. Wkrótce z jednego z domów, zbudowanego
całkowicie z bali umocowanych na silnych kolumnach z kamieni połączonych zaprawą
murarską i zwieńczonego dachem pokrytym trawą, wyszła grupa osób, niosąc różne towary,
wśród których wyróżniał się kosz z książkami, pół tuzina szynek i dwie skrzynki jajek,
troskliwie zapakowanych w słomę. Wśród żartów i paru serdecznych klapsów w pośladki
tęgawej jejmości (wyglądało, że preferował kobiece typy raczej z tych obszernych),
Manchurri zrobił rachunek, po czym wręczył w zamian proch, dwie strzelby, zieloniak, kawał
płótna i zapas gwoździ i narzędzi. Gdy pierwsza grupa osób odeszła, kolejna wyszła z domu
naprzeciwko; był to niski budynek wykonany całkowicie z wapienia, z pochyłym dachem
sięgającym aż do gruntu, na którym położono grubą warstwę ziemi, częściowo przykrytej
naturalnymi kamieniami. Ci przynieśli trzy koszyki papryki, klatkę z królikami, kilka sztabek
żelaza i dwa kawałki filcu. Wzięli trochę jajek (z tych samych, które dostarczyli tamci
pierwsi), zieloniaki, szynki, jeden pistolet i kilka słoików na przetwory. Podobnie jak
poprzednio, w Manchurriego wstąpił podrywacz i chciał pokazać coś wewnątrz wehikułu
wysokiej kobiecie w męskim typie o imieniu Florita; po kilku chwilach ze środka dały się
słyszeć okrzyki, furgon zatrząsł się na swych osiach i wyszli oboje: Florita wściekła
i ciskająca oczami iskry, Manchurri pękający ze śmiechu i z odciskiem pięciu palców
na twarzy.
— Poczekaj, Manchurri! — rozległ się głos z pierwszego domu. — Jest dla ciebie
telegram!
Na dźwięk tego okrzyku i widząc człowieka, który pospiesznie schodził po zboczu, ci
z drugiego domu szybko wycofali się ze swymi zakupami.
— Przyszedł dziś rano z Toledo — powiedział człowiek, zbliżając się. — Mówią,
że zatrzymali bandytów, którzy was napadli; że jutro będą ich sądzić; że jeżeli chcesz jechać,
musisz się pospieszyć.
— No jasne, że pojedziemy. Trzymaj, bezpłatny egzemplarz „Hejnału”. Masz dla mnie
jakąś ploteczkę?
Człowiek cicho szepnął coś Manchurriemu do ucha, a ten nagle wybuchł gromkim
śmiechem, łapiąc się rękoma za boki. Człowiek odszedł i Manchurri, wciąż się śmiejąc,
wprawił wehikuł w ruch. Nie było sposobu wydobyć od niego, co też mu opowiedziano.
Fragment 3 (z Rozdziału VII: Problemy z trzema kobietami)
Nie wiedział, ile czasu był nieprzytomny. Kiedy się ocknął, zobaczył, że leży w tym
samym miejscu, ze starą Bessie na kolanach; nieruchome czarne ciało też leżało tam gdzie
przedtem. Czując, jak wszystko wiruje dookoła, wstał, opierając się na zardzewiałej
strzelbie, jakby to była laska, i poszedł do strumyka. Umył sobie twarz, poczekał, by woda
zmieszana z nitkami krwi odpłynęła z nurtem, i napił się trochę. Miał zupełną suchość
w ustach, więc zanim się podniósł, znów się łapczywie napił.
Czuł się już bardziej rześki, gdy zdejmował czarny kaptur z głowy swego wroga. Była
to kobieta. Jej jasna grzywa rozsypała się po ziemi i zaplamiła od kałuży krwi, którą była
nasączona trawa. Miała szczupłą twarz, prawie bez wyrazu, a przez półotwarte powieki
widać było niebieskie szkliste źrenice. Przez bezbarwne wargi, cienkie jak ostrze brzytwy,
wypłynął skrzep prawie czarnej krwi.
— Wiem, skąd przybyłaś — powiedział głośno Sergio. — Przysłali cię z góry, prawda?
Zorientowali się, że tam mnie nie ma… jak dawno to mogło być? Ale trochę czasu ci zajęło,
żeby mnie odnaleźć… przeklęta bądź ty i ci, co cię przysłali!
Źródło tekstu: www.fahrenheit.net.pl
Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei" - fragmenty
Przestraszyła go myśl, że zabita mogła nie być sama i pośpiesznie zaczął ładować Bessie,
gdy uzmysłowił sobie, że przecież miał do dyspozycji coś o wiele lepszego: strzelbę
magnetyczną zabójczyni.
Fragment 4 (z Rozdziału VIII: Inwazja na Afrykę)
Ostatnie z pozostałych przy życiu po ataku wycofywały się pośród wycia i trajkotu.
Schowani za grubymi suchymi pniami, zgromadzonymi byle jak na skutek pośpiechu, i za
zwałami kamieni pokrytych roślinami, których korzenie wcisnęły się w każdą szczelinę,
członkowie wyprawy patrzyli na włochate trupy mandryli rozciągnięte na ziemi wokół nich.
Strzelby z lufami rozgrzanymi do czerwoności jeszcze dymiły, a maczety ociekały krwią.
Dali się zaskoczyć na skraju dżungli, wkrótce po tym, jak Juana Stone z samego wierzchołka
drzewa krzykiem ogłosiła, że widzi w oddali świątynię. Wyszły, warcząc i trajkocząc, bijąc
się między sobą, chrząkając swoimi głębokimi basowymi głosami, samce razem z samicami
i młodymi, ale wszystkie uzbrojone w pałki lub toporne włócznie. Strzelby, a zwłaszcza ta
magnetyczna Sergia, urządziły mandrylom prawdziwą jatkę. Czasami któryś z nich, jakby nie
dbając o to, że zginie, szaleńczo rzucał się na przeciwnika i doznawał śmierci od uderzeń
maczetami, a na ziemię płynęła jego krew o jaskrawoczerwonym kolorze.
Pyski miały długie i niebieskie, zaopatrzone w żółtawe kły, a oczy małe i złe, prawie
ludzkie; wydzielały wstrętny odór brudu, ekskrementów i moczu. Wyglądało, że szczególne
obrzydzenie dla tych stworzeń czuły konie, bo z pozostających trzech dwa zerwały lejce
i uciekły z oczami wychodzącymi z orbit i rżąc jak przestraszone dzieci. Został jedynie
Aneberg, napięty jak łuk, ze wszystkimi czterema nogami twardo stojącymi na ziemi i długą
szyją wyciągniętą w stronę przeciwnika.
W kilka chwil uciekające konie stały się jedną masą mandryli stłoczonych na ich
grzbietach; włochate ramiona podnosiły się i cięły, a niebieskie pyski, tocząc żółtą ślinę,
wgryzały się w dwa zady i w dwa miękkie brzuchy. Najpierw pierwszy, potem drugi koń
padły na ziemię, tarzając się w agonii, pożerane żywcem przez rojącą się masę mandryli.
Juana Stone padła z głową rozłupaną przez maczugę, a Jeremiasz ze strzałą w oku.
W pewnym dramatycznym momencie nóż Marty rozkroił pierś trajkoczącej samicy,
która wskoczyła na głowę Sergia.
Ostatnia seria wystrzałów zmusiła do ucieczki resztkę dzikiej armii.
— Miejmy nadzieję — powiedział kapitan Grotton — że to dało im nauczkę i że więcej nie
wrócą.
Ale po tonie jego głosu wszyscy zorientowali się, że nawet on sam w to nie wierzył.
Fragment 5 (z Rozdziału XI: Śmierć nieznajomego)
Tym razem była to intensywna iskrząca się biel, kontrastująca z tłem o tysiącu kolorach.
Bo przerażające korony drzew były zrobione ze złocistych piór, z intensywnie niebieskich
strzępków bawełny (lub czegoś podobnego), z żółtych i czarnych wstążek, a w niektórych
miejscach były pokryte kwiatami o kwadratowych lub trójkątnych płatkach lub doskonale
elipsoidalnymi owocami o żywej żółtej barwie. A pomiędzy grupami pokracznych drzew
płynęły strumyczki i kaskady pąsowej, czarnej, białej lub fioletowej wody, omywając
cylindryczne pnie, wszystkie dokładnie takie same, jednolicie szare, jakby zrobione przez
maszynę.
Twarz Wikinga była pełna niesmaku, gdy kontynuowali marsz pośród tych strasznych
Źródło tekstu: www.fahrenheit.net.pl
Gabriel Bermúdez Castillo "Podróż na planetę wu-wei" - fragmenty
geometrycznych form. Natomiast Manchurri i Huesos wydawali się zachwyceni jak dzieci;
Huesos nawet odważył się wyciągnąć swą włochatą łapę i chwycił kwiat ze zwisającej gałęzi;
było to jak gdyby skrzyżowanie nagietka z kalkulatorem elektronicznym. Gdy miał go
w rękach i z zainteresowaniem oglądał, dziwo otworzyło swe płatki z zielonego aksamitu,
wysunęło długi czerwony język i głośno i wyraźnie powiedziało z lekko piskliwym
zaśpiewem:
DANO CZŁOWIEKOWI MĄDROŚĆ
Przerażony Huesos odrzucił przedmiot, który upadł na żwirowe podłoże (wszystkie
ziarenka żwiru miały dokładnie taki sam kształt i kolor) i dalej mówił:
I POGARDĘ DLA INNYCH
NIE CZYTAJ!
DOBRZE WYKORZYSTUJESZ SWOJĄ TV?
I KUPUJ OBLIGACJE SKARBU PREZYDENCKIEGO
Ostatniemu zdaniu towarzyszyły dźwięki muzyki żałobnej.
P O W I Ą Z A N E A R T Y K U Ł Y:
Brak powiązań. Teczki musiały zostać spalone.
Źródło tekstu: www.fahrenheit.net.pl