Alice Miller - Strony Ocalenia

Transkrypt

Alice Miller - Strony Ocalenia
Alice Miller
Wprowadzenie do ksi ki autorki „Bunt Ciaøa”
Ciaøo cz sto reaguje chorob na døugotrwaøe lekcewa enie jego wa nych funkcji yciowych.
Nale y do nich mi dzy innymi wierno naszej prawdziwej historii. Dlatego te ksi ka ta zajmuje
si przede wszystkim konfliktem mi dzy tym, co czujemy i wiemy, co pami ta nasze ciaøo, a tym,
co czu chcemy, aby zado uczyni normom moralnym, które przyswoili my sobie we wczesnym
dzieci stwie. Okazuje si , e mi dzy innymi tak e jedna z powszechnie uznanych norm, mianowicie
nakaz bezwzgl dnego kochania i szanowania naszych rodziców, bardzo cz sto nie pozwala nam na
u wiadomienie sobie prawdziwych emocji, a za ten kompromis nasze ciaøo pøaci chorob .
Przytaczam tu wiele przykøadów potwierdzaj cych t tez , wiele yciorysów søawnych ludzi, przy
czym koncentruj si nie na opisie ich caøego ycia, lecz przede wszystkim na problemie ich
stosunku do rodziców, przez których byli krzywdzeni w dzieci stwie.
Z wøasnego do wiadczenia wiem, e moje ciaøo jest dla mnie ródøem wszystkich informacji
potrzebnych w drodze ku coraz wi kszej samo wiadomo ci i autonomicznej to samo ci. Dopiero
wtedy, gdy pozwoliøam sobie na wiadome odczucie i prze ycie tak døugo tøumionych emocji,
zacz øam stopniowo wychodzi z cienia mojej przeszøo ci. Prawdziwych uczu nie mo na wymusi .
One po prostu s i zawsze maj jak przyczyn , nawet je eli bardzo cz sto jej nie dostrzegamy.
Nie mog zmusi si do kochania czy cho by tylko szanowania moich rodziców, je eli buntuje si
przeciwko temu moje ciaøo z powodów, które s mu dobrze znane. Je eli jednak mimo to chc
zado uczyni nakazowi kochania i szanowania rodziców, zaczynam y w stresie, jak zawsze
wtedy, gdy wymagam od siebie czego niemo liwego. Z powodu tego stresu cierpiaøam niemal
przez caøe moje ycie. Próbowaøam wmówi sobie pozytywne uczucia, a ignorowa negatywne po
to, by y w zgodzie z normami moralnymi, z systemem warto ci, który akceptowaøam, a wøa ciwe
dlatego, aby moi rodzice mnie kochali. Moje rachuby jednak zawiodøy. W ko cu musiaøam
zrozumie , e miøo ci nie da si wymusi , je eli jej nie ma. Z drugiej strony jednak stwierdziøam, e
jestem zdolna do caøkowicie spontanicznego odczuwania miøo ci, na przykøad do moich dzieci, do
moich przyjacióø, cho nie wymagaj tego ode mnie adne normy moralne. Dziaøo si tak wtedy,
gdy czuøam si caøkowicie wolna i otwarta na wszystkie moje emocje, tak e negatywne.
wiadomo , e nie jestem w stanie manipulowa moimi emocjami, e nie mog udawa
ani przed sob , ani przed innymi, sprawiøa mi du ulg , przyniosøa poczucie wyzwolenia. Dopiero
wtedy zobaczyøam, ilu ludzi niemal zam cza si na mier – tak jak ja to robiøam wcze niej –
próbuj c zado uczyni nakazowi kochania i szanowania swoich rodziców i nie widzi, jak cen
ka pøaci za to swojemu ciaøu lub swoim dzieciom. Je eli odbywa si to kosztem dzieci, mo na
y nawet sto lat, nie poznawszy prawdy o tym, e oszukujemy samych siebie, bo ciaøo nam tego
nie powie.
Gdyby matka, która mimo usilnych stara nie potrafi pokocha swojego dziecka, poniewa
sama w dzieci stwie nie do wiadczyøa miøo ci, przyznaøa si do tego otwarcie, zostaøaby z
pewno ci uznana za osob niemoraln . Ja jednak uwa am, e wøa nie uznanie swych
prawdziwych uczu umo liwiøoby jej zbudowanie uczciwej, nieobci onej køamstwem relacji z
dzieckiem i okazanie mu prawdziwego wsparcia.
Kiedy dziecko przychodzi na wiat potrzebuje miøo ci rodziców, to znaczy uwagi, opieki,
yczliwo ci, piel gnacji i bliskiego kontaktu. Je eli tego wszystkiego do wiadczy, jego ciaøo
zachowa dobre wspomnienia, a czøowiek dorosøy b dzie potrafiø przekaza t miøo wøasnym
dzieciom. Je eli jednak tego wszystkiego zabrakøo, w czøowieku przez caøe ycie pozostaje t sknota
za zaspokojeniem jego pierwszych ywotnych potrzeb. Jako czøowiek dorosøy przenosi j pó niej na
relacje z innymi lud mi. Inaczej mówi c, im mniej dziecko otrzymaøo miøo ci, im bardziej byøo
odrzucane i maltretowane pod pozorem wychowania, tym bardziej czøowiek dorosøy przywi zany
jest do rodziców i osób, na które przeniósø swoje oczekiwania, w nadziei, e kiedy wreszcie
zostan speønione. Jest to normalna reakcja ciaøa. Ono wie, czego mu brakuje, nie mo e o tym
zapomnie i czeka a ta luka zostanie wypeøniona.
Im czøowiek jest starszy, tym trudniej mu otrzyma od innych ludzi miøo , której kiedy
odmówili mu rodzice. Jego oczekiwania jednak w adnym razie nie malej . Przenosi je jedynie na
relacje z innymi lud mi, przede wszystkim z wøasnymi dzie mi i wnukami, chyba e uda mu si
zrozumie zasad dziaøania tego mechanizmu. Je eli przestaniemy zapiera si wøasnych uczu i je
tøumi , spróbujemy u wiadomi sobie, jakie naprawd byøo nasze dzieci stwo, b dziemy w stanie
sami zadba o swoje potrzeby, na których zaspokojenie czekamy od urodzenia lub nawet jeszcze
døu ej. Mo emy sami obdarzy si uwag , szacunkiem, zrozumieniem dla wøasnych emocji,
potrzebn opiek , bezwarunkow miøo ci – wszystkim, czego nie dostali my od rodziców.
Aby tak si sta mogøo, musimy pokocha dziecko, którym kiedy byli my, bo inaczej nie
b dziemy wiedzie , na czym miøo polega. Je eli chcemy si tego nauczy w trakcie terapii,
potrzebujemy ludzi, którzy zaakceptuj nas takimi, jakimi jeste my, obdarz opiek , szacunkiem,
sympati i swoj autentyczn obecno ci , którzy pomog nam zrozumie , jak stali my si takimi,
jakimi jeste my. To podstawowe do wiadczenie jest konieczne, aby my mogli sta si rodzicem dla
tkwi cego w nas, dr czonego kiedy dziecka. Nie mo e nas tego nauczy terapeuta, chc cy
wtøoczy nas w sztywne ramy teorii psychoterapeutycznej, której jest zwolennikiem, ani
psychoanalityk, którego uczono, e wobec opowiada pacjenta o traumatycznych prze yciach z
dzieci stwa nale y zachowa postaw neutraln i interpretowa je jako fantazje. My potrzebujemy
terapeuty empatycznego, który podzieli nasze przera enie i oburzenie, gdy krok po kroku odkrywa
b dziemy przed nim i przed sob emocje, wywoøane wiadomo ci , jak bardzo cierpiaøo to maøe
dziecko, jak bardzo osamotnione byøo w swej rozpaczliwej walce o przetrwanie, któr zmuszone
byøo toczy tak døugo. Potrzebujemy wsparcia takiej osoby (nazywam j wiadomym wiadkiem),
aby my sami mogli wspiera tkwi ce w nas dziecko, to znaczy rozumie mow jego ciaøa i jego
potrzeby, zamiast je ignorowa tak, jak to czynili my dotychczas na wzór naszych rodziców.
To, o czym tutaj mówi , jest caøkowicie realistyczne. Dzi ki wsparciu empatycznego, nieneutralnego terapeuty mo emy odnale swoj prawd . W trakcie tego procesu mo emy uwolni
si od naszych dolegliwo ci psychosomatycznych, od depresji, odzyska rado
ycia, wyj ze
stanu permanentnego wyczerpania, odczu przypøyw energii, bo nie musimy jej ju zu ywa na
wypieranie naszej prawdy. Tak charakterystyczne dla depresji uczucie zm czenie pojawia si
mianowicie zawsze wtedy, gdy tøumimy nasze silne emocje, kiedy bagatelizujemy i ignorujemy
zapisane w naszym ciele wspomnienia.
Dlaczego wi c tak rzadko terapie ko cz si sukcesem? Dlaczego wi kszo ludzi, ø cznie ze
specjalistami, woli raczej wierzy w siø dziaøania leków ni zaufa temu, co mówi ciaøo? Ono wie
przecie najlepiej, czego nam brakuje, czego potrzebujemy, co nie wychodzi nam na dobre, na co
reagujemy alergicznie. Wielu ludzi woli jednak raczej si gn po rodki farmakologiczne, narkotyki,
alkohol ni wsøucha si w mow ciaøa, przez co jeszcze bardziej odgradzaj si oni od swojej
prawdy. Dlaczego? Bo prawda jest bardzo bolesna? Tak niew tpliwie jest. Ból jednak z czasem
mija, a wsparcie ze strony drugiej osoby pomaga go znie . Moim zdaniem problem polega wøa nie
na braku tego wsparcia, bowiem, jak si wydaje, nasza moralno uniemo liwia wi kszo ci
terapeutów okazanie pomocy maltretowanemu niegdy dziecku i dostrze enie skutków
do wiadcze urazowych z okresu wczesnodzieci cego. S oni posøuszni przykazaniu, które
nakazuje nam czci naszych rodziców, „aby my døugo yli i dobrze nam si powodziøo”.
Wniosek, e wøa nie ten nakaz moralny uniemo liwia wyleczenie urazów z wczesnego
dzieci stwa nasuwa si niejako sam. Nie jestem zdziwiona faktem, e problem ten nie staø si
nigdy przedmiotem publicznej dyskusji. Siøa i zasi g oddziaøywania nakazu kochania i szanowania
rodziców s tak wielkie, poniewa opiera si on na naturalnej wi zi maøego dziecka z jego
rodzicami. Nawet najwi ksi filozofowie i pisarze nie odwa yli si nigdy go zaatakowa . Cho
Nietzsche bardzo ostro krytykowaø chrze cija sk moralno , nigdy nie atakowaø swojej rodziny. W
ka dym maltretowanym w dzieci stwie czøowieku drzemie bowiem strach maøego dziecka, e
zostanie ukarane, je eli zbuntuje si przeciw post powaniu rodziców. Strach ten jednak jest
obecny tylko tak døugo, jak døugo go sobie nie u wiadamiamy. Kiedy go rozpoznamy i nazwiemy,
zacznie z czasem ust powa .
Nakaz bezwzgl dnego kochania i szanowania rodziców poø czony z oczekiwaniami
wewn trznego dziecka powoduje, e wi kszo terapeutów opiera psychoterapi na tych samych
zasadach wychowawczych, których skutki zmusiøy ich pacjentów do szukania pomocy. Wielu
terapeutów nadal zwi zanych jest z wøasnym rodzicami pasmem niespeønionych dzieci cych
oczekiwa . Nazywaj oni to miøo ci i próbuj ten rodzaj miøo ci zaoferowa pacjentowi jako
rozwi zanie jego problemu. Uwa aj , e warunkiem wyzdrowienia jest przebaczenie. Zdaj si nie
zauwa a , e jest to puøapka, w której si sami znajduj . Samo przebaczenie bowiem nigdy jeszcze
nie spowodowaøo wyzdrowienia (por. AM 1990/2003).
Siøa oddziaøywania tego nakazu, którego søuszno ci – co znamienne – nikt nigdy nie
zakwestionowaø, wynika z faktu, e opiera si on na fizjologicznej wi zi dziecka z rodzicami.
Zachowujemy si wi c tak, jak by my wszyscy byli ci gle jeszcze dzie mi, którym nie wolno
kwestionowa nakazów rodziców. Jednak jako osoby dorosøe mamy prawo do postawienia
pewnych pyta , nawet je eli zdajemy sobie spraw z tego, jak bardzo byliby nimi zaszokowani nasi
rodzice.
Moj esz, który przekazaø swemu ludowi w imieniu Boga Dziesi cioro Przykaza , sam byø
dzieckiem porzuconym, cho niew tpliwie staøo si tak z uwagi na wy sz konieczno . Jak
wi kszo porzuconych dzieci miaø nadziej , e pewnego dnia jego rodzice jednak obdarz go
miøo ci , je eli b dzie potrafiø okaza wystarczaj ce zrozumienie i gø boki szacunek. Rodzice
porzucili go, aby ochroni go przed prze ladowaniami, lecz niemowl w wiklinowym koszyczku nie
potrafiøo tego z pewno ci zrozumie . Dorosøy Moj esz powiedziaøby zapewne: moi rodzice
porzucili mnie, aby mnie ochroni . Nie mog przecie mie im tego za zøe, powinienem by im za
to wdzi czny, uratowali mi ycie. Odczucia dziecka byøy zapewne zupeønie inne: dlaczego moi
rodzice mnie porzucili, dlaczego narazili na niebezpiecze stwo utoni cia? Czy mnie nie kochaj ?
Rozpacz i miertelny strach, zapisane w pami ci ciaøa autentyczne emocje maøego dziecka, yøy
dalej w Moj eszu i kierowaøy nim, gdy przekazywaø swojemu ludowi Dziesi cioro Przykaza .
W przeszøo ci nakaz bezwzgl dnego kochania i szanowania rodziców stanowi mógø pewn form
zabezpieczenia ich losu na staro i z tego punktu widzenia mógø by wtedy konieczny. Dzisiaj ju
takiej potrzeby nie ma. Dlaczego wi c ci gle ma on tak wielki wpøyw na ludzi? Zawiera bowiem w
sobie pewn gro b czy nawet prób szanta u – je eli chcesz døugo y , musisz szanowa swoich
rodziców, nawet je eli oni na to nie zasøuguj , bo inaczej przedwcze nie umrzesz.
Wi kszo ludzi zachowuje to przykazanie, chocia wywoøuje ono w nich zam t i l k. My l ,
e nale y wreszcie potraktowa powa nie do wiadczenia urazowe z okresu wczesnego dzieci stwa
i ich wpøyw na ycie czøowieka, a co za tym idzie uwolni si spod jego wøadzy. Nie oznacza to
jednak w adnym razie, e mamy potraktowa naszych rodziców z takim samym okrucie stwem, z
jakim oni nas traktowali. Chodzi o to, aby my potrafili zobaczy , jacy oni byli naprawd , jak
obchodzili si z nami, gdy byli my maøymi dzie mi, po to, aby my potrafili uwolni nas samych i
nasze dzieci od przymusu powtarzania tego samego wzorca zachowa . Musimy rozsta si z
uwewn trznionymi rodzicami, którzy w dalszym ci gu oddziaøuj na nas destrukcyjnie, bo tylko w
ten sposób osi gniemy stan zgody na nasze ycie i nauczymy si szanowa siebie samych.
Nie mo emy si nauczy tego od Moj esza, poniewa przyjmuj c czwarte przykazanie,
sprzeniewierzyø si przesøaniu swego ciaøa. Nie potrafiø post pi inaczej, bowiem sobie go nie
u wiadamiaø, jednak wøa nie z tego powodu nie powinni my si zmusza do jego przestrzegania.
We wszystkich moich ksi kach usiøuj , w ró ny sposób i w ró nych kontekstach, pokaza ,
jak do wiadczenie „czarnej pedagogiki” w dzieci stwie ogranicza pó niej ywotno czøowieka, jak
osøabia lub nawet zabija poczucie wøasnej to samo ci, umiej tno rozpoznawania i nazywania
wøasnych uczu i potrzeb. „Czarna pedagogika” wychowuje posøusznych, dostosowanych ludzi,
którzy nauczyli si ufa jedynie swojej masce, poniewa jako dzieci yli w ustawicznym strachu
przed kar . Motywem przewodnim ich dzieci stwa byøo: „Wychowuj ci tak, bo chc dla ciebie jak
najlepiej. Nawet je eli ci bij lub dr cz søowami, robi to tylko dla twojego dobra.”
W gierski pisarz, laureat nagrody Nobla, Imre Kertész opowiada w powie ci Los utracony o
swoim przyje dzie do obozu koncentracyjnego w O wi cimiu. Byø wtedy pi tnastoletnim chøopcem
i usiøowaø wmawia sobie, e wszystko, z czym si tutaj zetkn ø, jest dla niego dobre i korzystne.
Inaczej, jak pisze, pewnie umarøby ze strachu.
Przypuszczalnie tak samo zachowuje si ka de maltretowane dziecko, chc c przetrwa .
Nadaje inny sens temu, czego do wiadcza i usiøuje dopatrywa si korzy ci tam, gdzie osoba
postronna widzi tylko gwaøt i nadu ycie. Dziecko nie ma wyboru, musi zapiera si swoich prze y ,
je eli nie ma przy sobie osoby, która je wspiera, i zdane jest caøkowicie na øask swych dr czycieli.
Wybór ma dopiero czøowiek dorosøy, je li ma szcz cie spotka na swojej drodze osob , która
b dzie mu towarzyszyøa w jego historii, stanie si dla niego wiadomym wiadkiem. Mo e wtedy
dopu ci swoj histori do wiadomo ci, przesta okazywa zrozumienie i wspóøczucie tym, którzy
go skrzywdzili, wiadomie prze y swoje wyparte i odszczepione emocje, które byøy reakcj na t
krzywd i jednoznacznie oceni , jak bardzo go skrzywdzono. Ten krok przynosi ciaøu wielk ulg .
Kiedy czøowiek dorosøy decyduje si pozna caø swoj prawd , jego ciaøo nie musi ju bezustannie
przypomina mu za po rednictwem ró nego rodzaju dolegliwo ci o tragicznej historii tkwi cego w
nim dziecka, czuje si przez niego rozumiane, szanowane, chronione.
„Wychowanie” oparte na przemocy jest dla mnie równoznaczne ze zn caniem si , poniewa
nie tylko odmawia ono dziecku prawa do godno ci i szacunku, nale nych mu jako istocie ludzkiej,
ale stanowi swego rodzaju system totalitarny, uniemo liwiaj cy wiadome prze ycie
do wiadczanych krzywd i upokorze , nie wspominaj c ju o mo liwo ci obrony. Czøowiek dorosøy
powiela potem ten wzorzec wychowania w odniesieniu do wøasnych dzieci, do partnerów, w
miejscu pracy, w polityce; zawsze wtedy, gdy próbuje on z pozycji siøy broni si przed l kiem
tkwi cego w nim zdezorientowanego dziecka. St d bior si dyktatorzy i ludobójcy, staraj cy si
przy u yciu siøy wymusi szacunek, którego odmówiono im w dzieci stwie.
W polityce wøa nie wida najlepiej, jak bezgraniczna mo e by
dza wøadzy i uznania. Im
wi cej wøadzy maj tacy ludzie, tym bardziej kieruje nimi przymus powtarzania pewnych dziaøa ,
których destrukcyjno ci nie dostrzegaj , co w rezultacie nieuchronnie prowadzi ich do katastrofy,
do stanu bezsilno ci, od której wøa nie próbowali uciec. Tak byøo z siedz cym w bunkrze Hitlerem,
owøadni tym paranoicznym l kiem Stalinem, odrzuconym u schyøku ycia przez naród Mao,
wygnanym Napoleonem, uwi zionym Miloszewiczem oraz pró nym i cheøpliwym Saddamem
Hussainem, ukrywaj cym si w ziemiance. Co skøoniøo tych ludzi do tak wielkiego nadu ycia
zdobytej wøadzy, e w ko cu zmieniøa si ona w niemoc? My l , e to ich ciaøa, w których pami ci
zapisana zostaøa caøa bezsilno ich dzieci stwa, próbowaøy skøoni ich do tego, aby j sobie
u wiadomili. Oni jednak tak bardzo obawiali si prawdy o swoim dzieci stwie, e woleli raczej
wyniszczy caøe narody, wymordowa miliony ludzi, ni stawi jej czoøo.
W ksi ce tej nie b d omawiaøa szerzej motywów post powania dyktatorów, chocia
uwa am, e ich biografie s bardzo pouczaj ce. Skoncentruj si tutaj na ludziach, którzy
wprawdzie równie wychowani zostali w duchu „czarnej pedagogiki”, ale nie czuli potrzeby
zdobycia nieograniczonej wøadzy. W przeciwie stwie do dyktatorów støumione uczucia w ciekøo ci i
oburzenia skierowali nie przeciwko innym, lecz przeciw sobie. Chorowali, cierpieli z powodu
ró nych dolegliwo ci lub bardzo wcze nie umarli. Najzdolniejsi z nich zostali pisarzami lub
artystami. Potrafili ukaza prawd w literaturze i sztuce, lecz w izolacji od wøasnego ycia. To
odszczepienie wøasnej historii przypøacili chorob . W pierwszej cz ci tej ksi ki przytaczam
przykøady takich tragicznych biografii.
W San Diego w USA przeprowadzono ankiet , w której wzi øo udziaø 17 000 ludzi w wieku
okoøo 57 lat. Pytano ich o to, jak oceniaj swoje dzieci stwo i na co w swoim yciu chorowali.
Okazaøo si , e ludzie maltretowani w dzieci stwie o wiele cz ciej zapadali na ci kie choroby ni
ci, którzy jako dzieci nie byli bici ani krzywdzeni w inny sposób. Ci ostatni jako ludzie doro li prawie
w ogóle nie chorowali. Tytuø krótkiego artykuøu na ten temat brzmiaø: Jak przemieni zøoto w oøów.
Autor przesøaø mi ten artykuø z nast puj cym komentarzem: wyniki bada s jednoznaczne, bardzo
wymowne, ale utajnione.1
Dlaczego utajnione? Poniewa nie mo na byøo ich opublikowa , nie oskar aj c tym samym
rodziców, a to jest w naszym spoøecze stwie ci gle jeszcze zabronione. Obecnie specjali ci w coraz
wi kszym stopniu skøonni s twierdzi , e choroby psychiczne ludzi dorosøych uwarunkowane s
genetycznie, nie za spowodowane na przykøad konkretnymi do wiadczeniami urazowymi lub
bø dami wychowawczymi rodziców w dzieci stwie. Tak e niezmiernie interesuj ce wyniki bada
nad dzieci stwem schizofreników z lat siedemdziesi tych dwudziestego wieku nie zostaøy do dnia
dzisiejszego udost pnione opinii publicznej, a jedynie opublikowane w czasopismach fachowych.
Wspierana przez fundamentalizm wiara w nieograniczon moc genetyki nadal triumfuje.
W Wielkiej Brytanii problemem tym zajmowaø si bardzo znany psycholog kliniczny Oliver James,
który przedstawiø go w swojej ksi ce They F*ck You Up (2003). Publikacja ta, ogólne rzecz bior c,
wywoøuje mieszane uczucia, poniewa mo na odnie wra enie, e autor sam si przestraszyø
konsekwencji wøasnych odkry . Przestrzega nawet, wyra nie, przed obarczaniem rodziców
odpowiedzialno ci za cierpienia ich dzieci. Ksi ka przedstawia jednak wyniki wielu bada i
studiów, które dowodz , e czynniki genetyczne maj niewielki wpøyw na rozwój chorób
psychicznych.
Temat dzieci stwa niestety unikany jest bardzo starannie przez wielu terapeutów (por. AM
2001). Wprawdzie pocz tkowo zach caj oni klientów do u wiadomienia sobie tkwi cych w nich
silnych emocji, kiedy one jednak si budz , a wraz z nimi wyparte wspomnienia z dzieci stwa o
wykorzystywaniu, upokarzaniu, do wiadczeniach urazowych w pierwszych latach ycia, zdarza si
cz sto, e terapeuci nie potrafi sobie z tym poradzi , bo sami jeszcze nie przebyli swojej drogi do
ocalenia. Psychoterapeutów, którzy potrafili upora si z traumatycznymi do wiadczeniami
wøasnego dzieci stwa, spotka mo na bardzo rzadko. Wi kszo z nich proponuje swoim klientom
mniej lub bardziej zawoalowane reguøy „czarnej pedagogiki” – tzn. wierno normom moralnym,
które wøa nie staøy si powodem ich choroby. Ciaøo nie rozumie nakazów moralnych, nie da si
oszuka søowami, tak jak si to dzieje z naszym umysøem. Ciaøo jest stra nikiem naszej historii,
pami ta bowiem wszystkie nasze yciowe do wiadczenia i troszczy si o to, aby my byli w stanie z
nasz prawd prze y . Stara si zmusi nas za po rednictwem ró nych dolegliwo ci do
u wiadomienia sobie naszej historii, by my potrafili zrozumie tkwi ce w nas wykorzystywane i
1
Utajnione nie znaczy caøkiem niedost pne. O tych badaniach i kwestionariuszu ACE (Adverse Childhood
Experiences – Niepomy lne Do wiadczenia Okresu Dzieci stwa) pisze Janov na swoim blogu, szukaj na Stronach
Ocalenia.

Podobne dokumenty