Wywiad z dr hab. inż. W.A. Woźniakiem
Transkrypt
Wywiad z dr hab. inż. W.A. Woźniakiem
Wywiad z dr hab. inż. Władysławem Arturem Woźniakiem 1. Czy współpraca ze studentami sprawia panu przyjemność? Trudno odpowiedzieć jednym słowem… Na pewno sprawiała – kiedyś, gdy zaczynałem prowadzić zajęcia jako młody pracownik i doktorant. Zresztą chyba zawsze miałem zacięcie dydaktyczne – swego czasu udzielałem sporo korepetycji, z naprawdę niezłymi wynikami. Ale z czasem przyszło „zmęczenie materiału” a do tego, moim zdaniem, pewien trend w naszej edukacji powodujący, że „nie matura, lecz chęć szczera, zrobić z ciebie”… w tym przypadku nie oficera, jak w porzekadle, ale studenta i nawet absolwenta. Nabór na studia zwiększono drastycznie, obniżono kryteria przyjęć (w istocie, na niektóre wydziały niemal nie było żadnych, poza chęcią przyszłego studenta), zrezygnowano z egzaminów wstępnych. Poziom „studentów” (no, trudno nie użyć cudzysłowu) spadł tak, że nie było z kim i o czym rozmawiać. Obniżono jakość kształcenia: zwiększono liczebność grup studenckich (na przykład na laboratoriach z 8-10 osób na prowadzącego do… 15-18!), obniżono wymiar godzin (wspomniane laboratoria: z 3h do 2h – ale program i treść ta sama!), zaczęły się (nieformalne) naciski na obniżenie kryteriów egzaminacyjnych… Zacząłem tych zajęć ze studentami autentycznie nienawidzić! Ostatnio coś „drgnęło” – może dzięki kierunkom zamawianym, może dzięki „otrzeźwieniu” nowego pokolenia, że nie wystarczy „papier” z uczelni, a trzeba coś umieć, wiedzieć – praca ze studentami zaczyna znowu sprawiać satysfakcję. Żeby tak jeszcze wrócono do starego pensum (ach, nie wspomniałem, w międzyczasie zwiększono nam wymiar tzw. pensum dydaktycznego, oczywiście za tę samą pensję) i do „starej” liczebności grup zajęciowych, gdzie miało się autentyczny kontakt ze studentami… Pobożne westchnienia. Powiedzmy, że dziś praca ze studentami nie jest już… nieprzyjemna. 2. Było jakieś pozytywne lub negatywne wydarzenie związane z Pana pracą, które zostanie w Pana pamięci do końca życia? Ja wiem, że jestem już dość stary, ale nie przesadzajmy. Wciąż czekam na nowe, pozytywne głownie, wydarzenia. „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…” Kto to napisał/śpiewał? A czy zaszło coś takiego, co chociaż wydaje się, że może zostać w pamięci do końca życia? Jakoś nie potrafię nic znaleźć – wszystko po jakimś czasie powszednieje. 3. Jeśli nie fizykiem, to kim by Pan został? Informatykiem. I to takim „hard”, zamkniętym w wieży z kości słoniowej swojej serwerowni, jakimś administratorem systemu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym innym niż sieciowe łącze. Bądź autorem nowych systemów operacyjnych (oni też, sądząc po ich tworach, nie mają żadnego kontaktu z rzeczywistością). 4. Posiada Pan jakieś pasje poza fizyką? Niestety, mnóstwo. W młodości modelarstwo, potem już (studia) zabrakło czasu. Gry RPG – najpierw „na żywo”, potem komputerowe, w tym tzw. „sieciówki” – mordercy czasu wolnego. Z tego nałogu („sieciówek”) niby się uwolniłem, ale czasami to wraca… Została natomiast mania grania – głownie RPGi i strategie. Jestem też żeglarzem – wprawdzie słodkowodnym, wyżej stopnia sternika się nie dochrapałem, ale za to jestem tez Instruktorem PZŻ i co roku spędzam wiele czasu na obozach szkoleniowych, ucząc młodzież żeglarstwa i starając się ich zarazić tą pasją. Niestety, patrz punkt 1, jest coraz gorzej: roszczeniowa postawa młodzieży, coraz bardziej niechętnej jakiejkolwiek pracy, bezmyślność rodziców, wysyłających swoje pociechy na obóz żeglarski, aby spełnić jakieś swoje ambicje – to powoduje, że takie obozy są coraz mniej pasją, coraz więcej zwykłą pracą, i to dającą coraz mniej satysfakcji. Kolejna pasja: piłka nożna. Nigdy nie umiałem dobrze kopnąć piłki, więc zostałem… sędzią piłkarskim. Podobno niezłym. Ale byłem „za krótki” żeby doskoczyć prawdziwych konfitur więc moja kariera skończyła się na III lidze jako sędzia główny i na II lidze jako asystent. Skończyłem kilka lat temu, trochę ze względu na stan zdrowia (liczne kontuzje stawów skokowych), trochę ze względu na niemożność osiągnięcia już niczego więcej, trochę ze względu na atmosferę wokół piłki nożnej i sędziowania w szczególności. 5. Opublikował Pan wiele prac, około pięćdziesięciu. Nad którą najdłużej Pan pracował? Czas pracy nad publikacjami jest naprawdę porównywalny. To pewien „cykl wydawniczy”: pomysł, jakieś dyskusje w grupie, jakieś eksperymenty potwierdzające słuszność, potem samo pisanie. Ogólnie to czas pisania przynajmniej się zmniejsza – dochodzę do wprawy, wreszcie… Myślę więc, że ogólnie najdłuższe były prace pierwsze, te zaraz po doktoracie. Trudno wskazać tę jedną. 6. Większość wydanych publikacji jest w języku angielskim. Czy pisząc je, spodziewał się Pan dużego zainteresowania w świecie? Jaki był tego efekt? Pisząc pracę zawsze spodziewam się zainteresowania. Prace muszą być po angielsku, bo tylko w takim języku wydają je liczące się czasopisma na świecie – obowiązuje pewien ranking czasopism naukowych i nie warto pisać do tych poniżej pewnego poziomu. Z tych publikacji jestem w końcu jakoś w pracy rozliczany. Efekt niestety nigdy nie był spodziewany. Wciąż czekam na zainteresowanie niektórymi pracami, ale tak jak w wielu dziedzinach życia, także i tu obowiązuje zasada „sprzężenia zwrotnego”: jesteś znany, to cię czytają – czytają cię, to jesteś znany. Trudno się przebić do grona autorytetów w danych dziedzinach. Pamiętajmy zresztą, że prace są recenzowane i jeśli zbytnio odstają od linii, wytyczonej przez owe autorytety, są odrzucane. Reasumując: efekty w postaci oddźwięku (cytowań!) są wciąż niesatysfakcjonujące. Satysfakcję przynosi mi raczej coś, czego w mojej pracy naukowej nie widać i nie da się w żaden sposób udokumentować, ocenić, rozliczyć: też jestem recenzentem w kilku liczących się czasopismach optycznych i ode mnie często zależy, czy jakaś praca ujrzy światło dzienne! 7. Gdyby mógł Pan cofnąć czas i wycofać tylko jedno odkrycie fizyczne, które miało negatywne skutki dla ludzkości, jaką podjąłby Pan decyzję? A jest takie? Nic mi o tym nie wiadomo. Mam nadzieję, że to miało być pytanie „podchwytliwe”? Żaden normalny fizyk nie powie, że jakieś odkrycie było szkodliwe. Żaden prawdziwy naukowiec tak nie powie. I nie mam tu na myśli szaleńców naukowców z kreskówek albo filmów o Bondzie, chcących „władzy nad światem”. Pretensje do fizyków, że ich odkrycia mają negatywne skutki dla ludzkości to jak pretensje do deszczu, że pada. To nie fizycy decydują o zastosowaniu wynalazku, który sam w sobie nie może być zły albo dobry – to politycy. 8. Czy uznaje Pan kogoś za swój autorytet? Nie, ale to taka moja przypadłość – od dziecka miałem problemy z autorytetami i znany byłem (także wśród nauczycieli) z niezależności – co często sprawiało kłopoty, z których mogłem wybrnąć tylko dzięki dobrym wynikom w nauce. 9. Jaki jest Pana największy sukces? Mój syn. ;-) 10. Nad czym Pan aktualnie pracuje, o czym marzy, jako fizyk? Praca a marzenia to już dawno zupełnie co innego. Pracuję nad pewnym urządzeniem pomiarowym, bazującym na zmianach stanu polaryzacji światła – powiem tak ogólnikowo nie, żebym nie chciał zdradzać jakichś tajemnic, ale dlatego, że za dużo by tłumaczyć… Próbujemy uzyskać tzw. grant na te badania, zobaczymy, jak wyjdzie. I to chyba aktualne marzenie: dostać ten grant. O marzeniach, a raczej chyba fantazjach, „długofalowych” nie powiem. Każdy musi mieć coś osobistego… Obawiam się, że nie tak sobie Pani wyobrażała odpowiedzi „naukowca”, Pani Katarzyno… Pozdrawiam, W. A. Woźniak