Nie ma wody. Z mojej strony to były takie luzackie pół

Transkrypt

Nie ma wody. Z mojej strony to były takie luzackie pół
„...potem sławny Psi Potok...”.
Niestety, tego lata susza ewidentnie odbrązowiła jego lepką legendę. Wprawdzie zrobiłem
błąd próbując przebić się Koną przez najgorsze
błoto centralnie, ale i tak maź zżarła mnie tylko
do pół łydki. Ale dlaczego nikt nie wspomniał o
brukowanej drodze? Wjechałem na nią z drugą
kosmiczną, po cudownie szybkim zjeździe.
Styl, który mój przyjaciel (ekskolarz Startu
Łódź) zwykł nazywać „z tyłu ośka, z przodu
patelnia”, pomnożony przez możliwości roweru
typu kanapa, pozwolił połknąć kilka osób. Na
bruku dogoniłem Stavskyego, który się na ten
widok o mało nie poryczał. „To ty? – ale ze mną
cienko” – wydyszał. Bracie, koniec przyjaźni.
Z taką ambicją powinien dostać od losu jeszcze
jedno życie na ponowne niezrobienie kariery.
Powoli dociera do mnie, że bruk nie ma końca.
Większość boczkiem, boczkiem. Od czasu do
czasu jakieś opętańcze ataki środkiem. Myślę
o wodzie, która wkrótce zamieni Iso-syrop
w Isostara. Siadam komuś na koło i wyłączam
myślenie. Bufet. Wieńczący podjazd nauczony
poprzednim maratonem, traktuję na dystans.
Chcę tylko trochę wody. Tutaj następuje jedyna
mega wtopa dnia.
Z mojej strony to były takie
luzackie pół-Danielki.
Wjechaliśmy na metę z Stavskym koło w koło.
Po jakimś czasie zjawia się reszta mojej ekipy.
Tylko Kustosz zrobił dwie pętle, i przysięgam, że
miał rację. Danielki – zawsze warto. Żeby tylko
w przyszłym roku porządnie popadało...
Dystans 35 km – mężczyźni
Junior
1 Nowak Wojciech
2 Baron Paweł
3 Orski Wojciech
Elite 1
1 Gregory Konrad
2 Miętkiewicz Jacek
3 Wienskowski Tomasz
Elite 2
1 Chilecki Piotr
2 Płaszewski Wiesław
3 Ślęzak Jacek
Masters 1
1 Wygrzywalski Andrzej
2 Wolański Tadeusz
3 Kula Marek
Masters 2
1 Kluzowicz Jerzy
2 Biera Stefan
3 Paprotny Czesław
1h 57’ 23”
1h 58’ 13”
2h 22’ 45”
2h 01’ 18“
2h 08’ 20”
2h 09’ 53”
2h 35’ 11”
2h 42’ 11”
2h 42’ 24”
2h 19’ 14”
2h 36’ 08”
3h 03’ 35”
2h 26’ 48”
3h 20’ 45”
3h 44’ 19”
Dystans 35 km – kobiety
Elite 1
1 Mazur-Zagórska Elżbieta
2 Bajor Kamila
3 Siemańczyk Marta
Elite 2
1 Czuper Agnieszka
Masters 1
1 Popielewicz Bogumiła
2 Więckiewicz-Wiśniewska Alina
2h 56’ 23”
3h 05’ 15”
3h 10’ 47”
3h 20’ 55”
3h 47’ 12”
5h 29’ 45”
Dystans 55 km – mężczyźni
Junior
1 Wróbel Karol
2 Sroka Karol
3 Trzop Jacek
Elite 1
1 Rękawek Radosław
2 Mroncz Damian
3 Poroś Dariusz
Elite 2
1 Kiraga Piotr
2 Badura Roman
3 Kiełtyka Dariusz
Masters 1
1 Daniec Edward
2 Chojnacki Eugeniusz
3 Kowalcze Stanisław
Masters 2
1 Chojnacki Andrzej
2 Koprzak Józef
3 Szabłowski Jerzy
2h 47’ 39”
2h 49’ 35”
2h 50’ 09”
2h 47’ 38“
2h 51’ 55”
2h 51’ 55”
3h 15’ 15”
3h 30’ 25”
3h 46’ 44”
3h 33’ 40”
3h 47’ 12”
3h 52’ 08”
3h 58’ 50”
4h 44’ 29”
5h 36’ 37”
Dystans 55 km – kobiety
Junior
1 Piekarczyk Patrycja
2 Solus Katarzyna
2 Piotrowska Ewelina
Elite 1
1 Warczyk Dorota
2 Barchańska Renata
2 Głodkiewicz Katarzyna
Elite 2
1 Marszałek Katarzyna
1 Polak Katarzyna
4h 01’ 15”
4h 01’ 58”
4h 22’ 11”
3h 39’ 30”
4h 06’ 42”
4h 27’ 17”
4h 08’ 31”
5h 12’ 54”
Dystans 105 km – mężczyźni
Junior
1 Ratajczak Bartosz
2 Makutynowicz Wojciech
3 Holcman Marek
Elite 1
1 Iwan Rafał
2 Bieniasz Mirosław
3 Szuban Bartosz Elite 2
1 Kurzak Janusz
2 Głowacki Mariusz
3 Semer Wojciech
Masters 1
1 Syrzistie Marcin
2 Rajtar Zbigniew
3 Trzmielewski Roman
Masters 2
1 Flaczyński Lech
2 Kruczek Stanisław
6h 41’ 07”
6h 58’ 49”
7h 00’ 58”
5h 41’ 29“
5h 42’ 50”
5h 56’ 10”
6h 07’ 52”
6h 33’ 01”
6h 41’ 07”
7h 35’ 57”
7h 37’ 57”
8h 00’ 44”
8h 29’ 45”
8h 32’ 56”
Dystans 105 km – kobiety
Elite 1
1 Jaworska Maria Teresa
2 Kwinta Justyna
2 Łączak Magdalena
pełne wyniki
Lara Craft odkopała Sopla, zimnofalowy relikt
późnych lat 90. Bardzo czarny koń. Uzbierało
się sporo narodu, widać, że maratony są w tym
roku „trendy”. Bojowa konferansjerka, folkowy
pistolet startowy zadął równo o czasie. Dobrze
wymyślony, na samym początku długi, łagodny
podjazd, bez pokrzykiwań i nerwowej atmosfery.
Fajterzy pognali przodem, czerń po swojemu.
W stanach lekkopółśrednich, na które się załapałem, atmosfera bardziej festynu niż ścigania.
Masa fajnych dziewczyn! Powoli przesuwam się
do przodu, tutaj nastroje mocno tężeją, ale za to
jedzie się super. Zawsze znajdą się tacy, którzy
łapią gumę na pierwszych dwustu metrach. Tutaj
także nie brak pechowców. Chyba bym oszalał.
Po kilku kilometrach czas na pierwsze nieśmiałe
podejścia. Jako że historia lubi się powtarzać,
na jednym spotykam człowieka na rowerze
o kształcie gitary heavymetalowca. Wymiana
uprzejmości, tym razem o bufetach ani słowa.
Ból głowy powinien przejść wkrótce, ten typ
zmęczenia najlepiej jest wypocić. Popijam łyk
z bukłaka. Rewelacyjna Iso-zawiesina. Jeszcze
nie wiem, że to mój smak dnia. Nic to, doleję
wody na bufecie i po krzyku. Na przyszłość wiem,
że nie powinienem sam sobie mieszać Isostara.
Tradycyjnie nie zaznajomiłem się z mapą, przeczytałem tylko na stronie bB:
Przyjmuję to z zaskakującym spokojem.
Rozrzedzam Isostara...
Isostarem (pamiętacie
w „Poszukiwany, poszukiwana” pomiary zawartości cukru w cukrze?).
Dociera Stavsky, mój
wróg, niezwłocznie ruszam dalej (w uszach
brzmi mi jeszcze jego
powitanie...). Nie rozumiem jak to jest
z fizyką ciał ludzkich
na rowerach. Raz jedzie się kupą, a po chwili
samotnie. Gdzie są wszyscy? Pewnie na właściwej drodze? W trakcie takich imprez czuję
się w takich momentach trochę jak na filmach
s-f, gdy bohater chodzi sam po opuszczonym statku kosmicznym. Jakaś kicha wisi
w powietrzu. Generalnie wolę zawsze jakiś
trykot na horyzoncie. W Podwilku fantastyczne dzieciaki częstują wodą. Kiedy dolewam
do bukłaka, rozważając pozostanie tutaj na
zawsze, mija mnie Miłosz z tanią bajeczką
o złapanej gumie. Więcej inwencji maestro!
Mimo to przyklejam się do niego na chwilę.
On spokojnie mi odjeżdża. Nie jest dobrze.
Ból głowy krąży z prawa do lewa i zostaje,
jak się okaże aż do piwka po mecie. Szkoda,
że nie ma za bardzo czasu na widoki. Tatry,
Babia, Babia, Tatry. Świetnie reagują ludzie.
Nie ma poprzekręcanych znaków (pozdrawiam
kmiotów spod mojego rodzinnego Krakowa).
Biją brawo, dziadki proponują piwko, obłęd.
Na podjazdach wciąż się nie daję. Kto miał
mnie wyprzedzić, dawno już to zrobił. Zjazdy
tradycyjnie są moje. Najgorszym jestem w tym
wszystkim piechurem. Może powinienem jednak
więcej jechać, a mniej iść? Na łące stoi facet
i informuje: „jesteś dwusetny, czterdzieści
minut za czołówką”. Kochany, ścigać się można,
ale niekoniecznie. Ogólnie chwycił mnie taki
fajny, zdrowy spokój. Doszedł mnie jedyny
chyba człowiek, który wziął do plecaka kurtkę
i mapę (przydały się Stavsky?). Drugi bufet
– wiadra wody (prawda jakie to proste?)
znikają w narodzie momentalnie. Woda jest
ewidentnym przebojem dnia. Zaraz po bufecie
mijam miejsce, gdzie parę osób żądlą osy. Rój?
Pierwsze 50 kilometrów kończy się zaskakująco
szybko. Czas znośny, jest jeszcze otwarty rozjazd
na powtórkę z rozrywki, czyli 110 km. Nawet nie
świadomość ponownego spotkania z nieskończonym brukiem, tylko sama idea kolejnej „pętli”
jakoś wychodzi poza ideę mojej hardcorowej wycieczki. Na względnym luzie zjeżdżam na metę.
Gdyby to była jedna wielka pętla... Poniekąd
po bitwie do rodzinnych Aten ze zwycięskiego
Maratonu, po spuszczeniu lania Dariuszowi, ten
Grek też nie biegał w kółko.
MARATON W DANIELKACH – WYNIKI:
7h 27’ 03”
8h 06’ 00”
8h 12’ 05”
59
maratonu na stronie www.bikeboard.com
Nie ma wody.

Podobne dokumenty