(28) LEWANDOWSKI Wakacje

Transkrypt

(28) LEWANDOWSKI Wakacje
starczać trumien, a dawniej bez tego się obyło. „Zróbcież panowie to co czyniono
dawniej w pogaństwie, duszono starych i chorych i nie mieli z nimi kłopotu”.
– „Ostry masz język, aleś dobrze im powiedział”.
*** Brat Albert był u OO. Jezuitów w Starejwsi w nowicjacie w charakterze kleryka, miał bowiem po ukończeniu nauk teologicznych dostać święcenia kapłańskie.
Kardynał Dunajewski życzył sobie, aby Brat Albert został kapłanem i namawiał go
do tego, aby kończył nauki teologiczne i przyjął święcenia kapłaństwa. Brat Albert,
mając na pamięci św. Franciszka z Asyżu, który nie chciał przyjąć z pokory święceń kapłańskich, lubo już był diakonem, wymawiał się całą mocą od godności kapłańskiej i oświadczał stanowczo, że jest tego niegodny.
Później gdy jako Założyciel dwóch Zgromadzeń zmuszony był kierować Siostrami,
które darzyły go zaufaniem i prosiły o rady, przyszło mu na myśl, że może by było
z większą korzyścią dla nich, żeby im jako kapłan mógł służyć duchownie i wiele
rzeczy by się ułatwiło, np. przyjęcia do III-go Zakonu etc. Jak i w innych, tak
i w tym wypadku, radził się swego kierownika sumienia o. Pydynkowskiego T.J.,
który go uspokoił, aby nie myślał o kapłaństwie, lecz dalej w tym stanie P. Bogu
służył, na czym też Brat Albert chętnie poprzestał.
Brat Albert umiał po łacinie, znał ten język, uczył się nawet teologii moralnej, znał
[…] książki teologiczne i sąd krytyczny, kompetentny o nich wydawał, przechylał
się do nowszych autorów z teologii moralnej. [s. 6-7]
*** Gdy przebywał u swych dobrych znajomych państwa Chojeckich na Podolu,
jako świecki p. Adam, mieszkał jak w swoim domu. Była tam 6-cio czy 7-letnia
Jańcia, córeczka państwa Chojeckich, która się do p. Adama bardzo przywiązała
i nazywała go „mój mężu”. Niewiele sobie z tego robiono, dopiero kiedy p. Adam
wyjeżdżał do Paryża, Jańcia z wielkiego bólu popadła w spazmy i prawie umierała
z boleści, aż się wszyscy tym przerazili i widzieli jak głęboko to dziecko p. Adama
umiłowało. Później p. Jańcia wyszła za mąż za p. Puzynę. Kiedyś już Brat Albert
jako Założyciel był we Lwowie, odwiedził p. Chojeckich, pytał się o Jańcię, wtem
wpada p. Jańcia, już jako p. Puzynina i obcesowo całuje w twarz Brata Alberta przy
wszystkich… i potem jakby nic, obok niego usiadła, nic sobie nie robiąc z jego
protestów i wypraszań. [s. 22]
z brulionu ks. Cz. Lewandowskiego
=======================================================================
Jeden z naszych braci podróżując pociągiem przez Ukrainę
spotkał prawosławnego mnicha. Ten nawiązując rozmowę,
zapytał: "Jak was tam w klasztorze karmią?" Brat, odpowiadając zgodnie z sumieniem stwierdził, że nie najgorzej. Na co mnich pokręcił
głową z niezadowoleniem i odrzekł: "A u nas kiepsko". Ten krótki dialog niezmiernie zbliżył przedstawicieli różnych wyznań.".
DIALOG
EKUMENICZNY
=======================================================================
Odpowiedzialni
s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-18/20-125-49]
br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664]
4
( 2 8)
2008
NIE WSZYSTEK „ŚWIĘTY”
KS. CZESŁAW
Świętość jest nadzwyczajną miarą zwyczajnego LEWANDOWSKI
życia – uczył Jan Paweł II. Kiedyś w życiorysach
świętych prześcigano się w wyszukiwaniu zjawisk Wakacje
niezwykłych, dziś na ogół lubimy rozpoznawać
w świętych ludzi całkiem zwyczajnych, przeżywających radości, kłopoty i słabostki podobne do naszych. „Wakacje” to brulion napisany przez ks. Czesława
Lewandowskiego, w którym spisywał – zapewne podczas wakacji – wspomnienia
o Bracie Albercie i początkach jego dzieła. Korzystali z nich biografowie Brata
Alberta, wydobywając zwłaszcza te fakty i myśli, które pomagały zrozumieć jego
charyzmat. Tym razem przekazane zostaną w dosłownym brzmieniu epizody z
jego życia mniej znane lub całkiem nie znane. Nie mają one rangi przedstawienia życiorysu czy duchowości Świętego, pomagają jednak zobaczyć go choć trochę takim, jakim go widzieli ludzie, przebywający z nim na co dzień.
Skorzystano z kserokopii odpisu brulionu ks. Lewandowskiego, znajdującego się w Archiwum Braci Albertynów.
s. A.K.
*** Monachium (Paryż). Pewnego razu portmonetka z pieniędzmi wypadła
p. Adamowi przez dziurawą kieszeń do buta. P. Adam wstąpił do hotelu pierwszorzędnego, kazał sobie podać obiad i gdy miał płacić sięga do kieszeni, nie ma pieniędzy, konsternacja, stał nieporadny, co począć, bo miał jechać w drogę powrotną.
Ktoś z panów zauważył to jego zakłopotanie, życzliwy i grzeczny pożyczył pieniędzy, a p. Adam później znalazł pieniądze w bucie… [s. 3]
*** Raz, gdy jako świecki miał przez granicę rosyjską przejeżdżać, przystąpiła do
niego jakaś młoda pani i bardzo prosiła, aby jej pomógł przedostać przez granicę
dwie bardzo drogie parasolki. Wymawiał się p. Adam, że to niemożliwa rzecz.
„Możliwa, jeśli pan pozwoli, że za klapkę od surduta, za podszewkę wsadzę owe
parasolki”. Zmieszany tym wszystkim zgodził się p. Adam, a potem chodził sztywno z dwiema parasolkami, niezadowolony z tej dziwnej przygody. Ale usługę oddał
tej pani, która mu bardzo dziękowała za grzeczność. [s. 5]
*** Jako świecki, p. Adam Chmielowski bywał mile widziany u swych krewnych,
znajomych, przyjaciół i bardzo zapraszany. […] Z tych czasów wspominał przygodę ze spowiedzi. Z wielu ust słyszał nadzwyczajne pochwały o pewnym kapłanie w
Jarosławiu, który miał dobrze spowiadać. Wybrał się i on do spowiedzi i przekonał
się, że ów spowiednik był głuchy, nie pytał się więc, tylko podobno rozgrzeszał.
P. Adam nie zadowolił się taką spowiedzią i poszedł do innego spowiednika. [s. 8]
Lubił lasy i bory, nie lubił tych, co je wycinali („kornik”).
Jak często wzrok Brata Alberta porywał jakiś rysunek, czy z natury, czy przypadkowo zauważony, np. skał lub góry postrzępione, w jego bujnej wyobraźni tworzyły [one] pomysły do obrazów, rysunków. „Patrz, jaki na tej ścianie znakomity rysunek jeźdźca, tylko to odmalować”. „Patrz Siostro (Magdalena) ten bratek przedstawia p. Banasia, radcę: wąsy, główka”. [s.10-12]
*** Był raz zaproszony na bal do państwa Federowiczów. Matka śp. delegata Federowicza […] miała dwie córki, których młodość i wdzięki chciała utrwalać przez
zimno. Z reguły nie opalano w domu. P. Adam Chmielowski, mimo przestróg, aby
się ciepło we futro ubrał, wybrał się we fraku, jak przystało na człowieka dobrze
wychowanego. Jakież było zdziwienie, gdy rzeczywiście w salonie było tak zimno,
iż musiał cały czas siedzieć gdzieś przy kominku. [s. 9]
*** Raz Brat Albert był na uroczystości św. Stanisława na Skałce i wraz z Braćmi
się modlił. Wtem rozchodzi się od ołtarza św. Stanisława stłumiony głos modlitwy,
który przeobraża się w jakieś nerwowe jęki i okrzyki i monotonne powtarzanie tych
słów: „Ojcze Ojczyzny…”, przez jakąś kobiecinę, która w ten sposób się modliła
i oświadczała swe nabożeństwo do św. Stanisława. Kiedy już niemożliwe było
słuchać tego pisku i jęku, Brat Albert blisko się znajdujący zawołał półgłosem do
owej kobieciny: „kobieto, nie przeszkadzajcie drugim w modlitwie, uciszcie się”.
Po tym upomnieniu znać było zmianę głosu, ale jeszcze dochodziły urywane, powtarzane słowa „Ojcze Ojczyzny”, ale bez poprzedniego zapału i uczucia. Wreszcie
owa zamodlona kobiecina obejrzała się i popatrzała z oburzeniem na Brata Alberta
i wstając rzekła ze złością: „przeszkodziłeś mi w mym nabożeństwie” i wyszła
z kościoła. Brat Albert przy sposobności powtarzał z humorem tę scenę, zwłaszcza
gdy zauważył u kogo bezduszne jakie nabożeństwa zewnętrzne. [s. 5]
*** Gdy był w nowicjacie u Jezuitów w Starej Wsi jako brat jezuicki, mistrzem
nowicjatu był O. Wojciech Baudiss, bardzo zacny kapłan, dobry. Do niego Brat
Albert chodził się radzić nawet w nocy w razie potrzeby i trudności, jak jest u nich
w zwyczaju. Brat Albert z tego korzystał i w uciskach duszy szedł nawet w nocy do
swego mistrza, który spał z różańcem na szyi, jak o tym Brat Albert Siostrze Bernardynie opowiadał. [s. 7]
*** Kiedy jechał z br. Piotrem koleją, mówił czasem Brat Albert do swego towarzysza: „Patrz, bracie, jakie to piękne” tj. jakiś krajobraz (pejzaż). Gdy br. Piotr zauważył to piękno, cieszył się Brat Albert. Kiedy nie, to pokazywał mu, albo dodawał:
„brat tego nie zobaczy, ani nie zauważy, choćbym palcem pokazał, musiałbym to
piękno namalować, tedyby brat zobaczył”.
Odmalowywał czasami (szkicował) rysy Sióstr czy jaką grupę, tak nęciła artystyczna strona malarza p. Adama Chmielowskiego, ale Brat Albert umiał je składać
w ofierze, aby nie iść w poprzek obowiązkom swoim. Obrazki takie dorywczo naszkicowane ginęły jak bąbelki tworzące się na powierzchni wód.
Lubił najwięcej jesień, bo wtedy złociły się liście żółte i gra barw radowała wrażliwą duszę Brata Alberta. „Patrz, bracie Piotrze, jakie to bogactwa barw i kolorów!”.
Znał doskonale miejscowości, przez które przejeżdżał, bo niektóre krajobrazy, jako
piękno, siedziało w jego duszy. Przypominał to i wskazywał towarzyszowi; gdyby
szedł za pociągiem ducha, wymalowałby je na płótnie. […]
Gdy jechał koleją do Sokala patrzał z okna wagonu na niziny, jakie się roztaczały
dookoła, dokąd się okiem rzuci. A pola te lśniły, barwiły się grą kwiatów, zwłaszcza maków i bławatków. Dusza artysty malarza była tym widokiem zachwycona
i rozmarzona, łzy mu płynąć z oczu zaczęły, łkanie za gardło chwytało, „patrz, rzekł
do Siostry Bernardyny, jakie tu prześliczne barwy z tych kwiatów, zawsze od młodości gra barw robiła na mnie wrażenie”.
„O jakie to śliczne, te kwiaty”, gdy mu Siostry znosiły polne kwiaty, najwięcej lubił
bławatki i maki.
4 (2008) – str. 2
*** Raz na Krakowskiej baran bodący ludzi rzucił się na Brata Alberta, gdy wstępował na schody i uderzył go z całej siły w żelazną nogę i bardzo się potłukł. „Biedaku, a to ci się nie udało”, rzekł Brat Albert. I od tego czasu baran bóść przestał.
[s. 34]
*** Pewnego razu w prokuratorji, w sądzie, przy br. Piotrze w Krakowie radził się
Brat Albert pewnego pana urzędnika w jakiejś sprawie, aby potem załatwić, a był
już zmęczony chodzeniem i anemia. Wtedy ów pan w sposób cierpki i niegrzeczny
i obelżywy zbywał i odprawiał Brata Alberta. On milczał, ale br. Piotr, nie mogąc
znieść poniewierania swego ojca, zawołał z żywością: „Myśleliśmy, ze mamy do
czynienia z jakimś inteligentnym człowiekiem, a tuśmy spotkali jakiegoś malgasza,
nie ma tu co robić, chodźmy stąd”. Zmieszał się ów pan bardzo, a Brat Albert mimo
woli uśmiał się potem z tego powiedzenia.
Upominał też kiedy indziej br. Piotra, aby się hamował i panował nad językiem, bo
zawsze najlepsza zgoda, cichość i znoszenie, lecz mimo woli śmiał się, a nawet rad
był z tych ostrych odpowiedzi, kiedy chodziło nie o niego, ale o ubogich i chorych.
Gdy np. niejaki dr Scheiter nie dbał o ubogich w przytuliskach Sióstr, i że tam leżały
już umarłe osoby, a magistrat nie chciał dawać trumien, czy odwozić, zawołał
br. Piotr: „Taki lekarz to nie dla ludzi, lepiej niechaj leczy kury z pypcia”. Uśmiał się
z tego Brat Albert ([który] upominał się o to u prezydenta Friedleina w Krakowie).
Kiedy w magistracie krakowskim niektórzy urzędnicy narzekali na przytulisko
Brata Alberta, że przysporzył wydatków magistratowi przez to, że muszą teraz do4 (2008) – str. 3