Dolina Moczarnego

Transkrypt

Dolina Moczarnego
Dolina Moczarnego
Migawka
Jest listopad. Powietrze ciężkie od wilgoci, która szczególnie upodobała sobie wierzchołki
okolicznych gór. Te gęste kapelusze mgły przelewają się od czasu do czasu przez przełęcze i wtedy
cały las zamienia się w duszną i zimną czeluść, która złowieszczo mami swoją tajemnicą. Właśnie
wchodzę w tę gęstą przestrzeń, ale paradoksalnie czuję ulgę i radość. Jest tak cicho, wokół nie ma
żadnych ludzi, a wszelkie odgłosy cywilizacji pozostały bardzo daleko za mną. Znajduję się w
Bieszczadach, jednym z najbardziej odludnych zakątków naszego kraju i czuję to całym sobą. Czuję
swoją ludzką samotność, ale też i niezwykłą radość ze spotkania z dziką przyrodą.
Puszczyk uralski. Fot. Ryszard Kulik
Gdy mozolnie wdrapuję się pod górę, nad moją głową niespodziewanie i bezszelestnie przelatuje
puszczyk uralski. Staję jak wryty, bo pierwszy raz w życiu zdarza mi się takie spotkanie. Rozglądam
się bacznie wokół siebie – tak, to idealne miejsce dla puszczyka uralskiego; stare buki stoją tak
pewnie, że wydają się wiecznymi istotami, a jednocześnie wszędzie jest mnóstwo martwego drewna.
Niektóre drzewa stoją suche i jakby jeszcze bardziej nagie, a inne przewrócone tworzą prawdziwy
labirynt nie do przebycia.
Wypatruję puszczyka – jest, siedzi nieopodal na bukowej gałęzi i przypatruje mi się. We mgle jego
sylwetka wydaje się jeszcze bardziej masywna i krępa. To ogromne ptaszysko budzi respekt –
podobno jest w stanie nawet zaatakować człowieka. Ale we mnie więcej jest podziwu i ekscytacji niż
strachu. Poza tym, gdy w końcu próbuję podejść nieco bliżej, ptak zrywa się do lotu, ale tylko po to,
by znaleźć sobie inny dogodny punkt obserwacyjny i przyglądać mi się ponownie. Taka sekwencja
powtarza się kilkakrotnie, tak czy owak sowa nie odstępuje mnie, choć trzyma się na bezpieczną
odległość. Hmm, kto jest kim bardziej zainteresowany? Nie, jednak to ja chyba mocniej przeżywam
to spotkanie – a może się mylę?
Dolina Moczarnego. Fot. Ryszard Kulik
Idąc granią, wydeptaną ścieżką, w końcu decyduję się zejść w dół, do Doliny Moczarnego, gdzie
rozpościera się pradawna puszcza karpacka, podobno nie ruszona ludzką ręką, gdzie w dzikich
ostępach swoje legowiska mają niedźwiedzie, wilki i rysie. Rzeczywiście las jest imponujący: co jakiś
czas stromy stok zamienia się w płaskie rozległe półki, gdzie królują ogromne buki, jodły oraz
mnóstwo martwego drewna, które daje wrażenie dziewiczego matecznika. Ale już kilkadziesiąt
metrów niżej po wielkich jodłach pozostały jedynie potężne pniaki. Tutaj rany zadane przez
człowieka jeszcze nie w pełni się zabliźniły. Wracam więc wyżej i tam, nieopodal źródliska, znajduję
dogodne miejsce do spania. Między drzewami rozpinam płachtę, która ma chronić mnie przed
deszczem. To miejsce będzie przez kolejnych kilka dni moim domem.
Tutaj, w tym lesie, daleko od cywilizacji, mam okazję po raz kolejny odkrywać to, od czego tak
Dolina Moczarnego
1
naprawdę zależy moje życie, co jest autentycznie ważne i potrzebne. Muszę zadbać o to, by mieć
wodę do picia, by zapewnić sobie równe i w miarę miękkie legowisko, by ochronić się przed wiatrem
i deszczem. Tak oto moje życie zostaje sprowadzone do tego, co najprostsze. Chodzę, jem, piję,
wstaję o świcie, a spać kładę się o zmroku. Moja świadomość, zamiast błądzić gdzieś w zaświatach,
jest tak przyziemna, że na nic innego nie pozostaje już miejsca. Dzięki temu wszystkiemu czuję to
miejsce całym sobą, wszystko jest takie namacalne, oczywiste i klarowne, choć wokół mnie
niezmiennie trwa mglisty spektakl lasu. Do tego mży i pada naprzemiennie, aż w końcu po kilku
godzinach włóczenia się po okolicy jestem cały przemoczony. Najgorsze są buty, z których dosłownie
mogę wylewać wodę.
W nocy niebo się rozpogadza i widzę gwiazdy, ale też robi się zimno. Więc gdy nad ranem próbuję
założyć buty, okazuje się to niemożliwe, ponieważ są zupełnie zamarznięte. No i co tu teraz zrobić?
Gdy tak bezradnie przyglądam się butom, nagle w blasku porannego słońca dosłownie obok mnie
przebiega łania jelenia z młodym. W ciszy porannego lasu to zdarzenie nabiera jakiegoś niezwykłego
wymiaru, bo towarzyszy mu hałas rozgarnianych liści pod kopytami biegnącego zwierzęcia. Jelenie
zatrzymują się kilkanaście metrów ode mnie i bacznie mi się przyglądają. Ja zresztą im również. Ta
chwila, w której łapiemy kontakt wzrokowy i trwamy w nim przez jakiś czas, wydaje się być
wiecznością.
Połyskujące słońce na jeleniej sierści i moje buty zamienione w sopel lodu uświadamiają mi, jaki
jestem nieporadny i słaby w tym lesie. Te jelenie nie potrzebują niczego ponad to, co mają. Ich sierść,
kopyta czy preferencje żywieniowe pozwalają im tutaj, w tym lesie, czuć się rzeczywiście jak w domu
i przetrwać niemal każde warunki. A ja jednak jestem tu obcy. Mam przemoczone buty, muszę nosić
ze sobą ciężki plecak z kilkudniowymi zapasami jedzenia, rozwieszać jakąś płachtę, która chroni
przed deszczem, a mimo to i tak cierpię niewygodę z powodu mokrych butów i prymitywnych
warunków. Wprawdzie nikt nie musiał wybudować tu dla mnie schroniska czy hotelu, żebym mógł
być w tym lesie, to jednak i tak doświadczam całym sobą, jak bardzo jestem oddzielony od tego, co
wokół mnie. Dlatego z zazdrością patrzę na te jelenie i podziwiam je.
Jak proste jest ich życie i jakże pełne w swym jelenim charakterze.
Jak trudne, kruche, wymagające i samotne jest moje – ludzkie życie.
Ryszard Kulik
Dolina Moczarnego
2

Podobne dokumenty