15. SZ13-Wl.Korcz
Transkrypt
15. SZ13-Wl.Korcz
WSPOMNIENIA, RELACJE Władysław Korcz DZIEŃ PIERWSZY I NASTĘPNE (CZ. VIII) Pod koniec lat 70. zachciało mi się odnowić wieloletnie uczestnictwo w chórach rodzinnego miasta. Zgłosiłem się do uczelnianego chóru akademickiego, którego dyrygentką była pani Marciniak. W mieszanym chórze przez nią prowadzonym najsłabszą częścią były basy. A kaŜdy choć trochę orientujący się w jakości chóru mieszanego wie, jaką rolę odgrywają basy. Śpiewałem więc mając nadzieję, Ŝe swoim przykładem pociągnę innych kolegówwykładowców. Okazało się, Ŝe byłem naiwny jak dziecko, nie tylko nikt nie poszedł w moje ślady, ale zaczęto złośliwie dogadywać: „po co on właściwie poszedł śpiewać, czego szuka w chórze?” Nie jest wykluczone, Ŝe początek tych plotek i złośliwości stworzyła pani dyrygent. Było bowiem co najmniej dziwne, Ŝe nie wypróbowała mojego głosu, na słowo uwierzyła, Ŝe śpiewałem w niejednym chórze i to wystarczyło. Dopiero znacznie później uzmysłowiłem sobie, Ŝe szanowna dyrygentka uwaŜała mnie za „wtyczkę” ówczesnego rektora (prof. J. Wąsickiego) wsuniętą dla penetracji stosunków panujących w chórze. Przyznam, Ŝe uświadomienie sobie takiego stanu rzeczy do dziś przyprawia mnie o tak daleko idące obrzydzenie, Ŝe brutalnie mówiąc zbiera mi się na rzyganie! Podobna sytuacja zaistniała w publicznym chórze prowadzonym przez muzyka orkiestry symfonicznej Paszaka. Był to chyba koniec lat 70. Działał wówczas chór chłopięco-męski. Paszak przyjął mnie, nie robiąc próby głosu, wierząc, Ŝe śpiewałem w basach. Daliśmy kilka udanych występów publicznych, ale niestety brak jakiegokolwiek zainteresowania ze strony władz miejskich zadecydował o 220 niemoŜliwości utrzymania chóru. Po pewnym czasie zastanawiając się nad stosunkiem do mnie dyrygenta doszedłem do wniosku, który mnie wręcz przeraził. Pewne drobiazgi zebrane razem pozwoliły mi stwierdzić, Ŝe dyrygent podejrzewał mnie, Ŝe zostałem specjalnie nasłany przez władze bezpieczeństwa, z którymi nigdy nie miałem Ŝadnych kontaktów. Nie mogąc się uspokoić, poszedłem do pana Paszaka, który pracował w tym czasie w Wydziale Kultury WRN. Bez Ŝadnych wstępów zapytałem go, czy rzeczywiście podejrzewał mnie o kontakty z wymienionymi wyŜej władzami? Pan Paszak nie zaprzeczył i nie potwierdził. To wahanie naj-zupełniej mi wystarczyło. Odchodząc powiedziałem mu ostro i wyraźnie: jeśli pan uwaŜał mnie choć przez chwilę za wtyczkę UB, to niech pan na całe swe Ŝycie zapamięta, Ŝe swym posądzeniem skrzywdził porządnego człowieka, który ma więcej powodów nienawidzić pracow-ników tego urzędu niŜ pan zapewne przypuszcza. Moje zamiłowania artystyczne doznały w zetknięciu się z beznadziejnie głupimi ludźmi zupełnej poraŜki. Więcej juŜ takich prób nie przedsiębrałem. Całą moją energię poświęciłem wyłącznie na pracę na uczelni i opracowanie coraz to nowych tematów, wykorzystując moŜliwości publikowania w Zielonej Górze i wydawnictwach ogólnopolskich: „Wiedza i śycie”, „Mówią Wieki”. Z dziejów Zielonej Góry opracowałem syntetyczny zarys „Historii Towarzystwa Polskich Rzemieślników” wydany przez LTN w roku 1973. Brałem równieŜ udział w wydawnictwie „Kalendarz lubuski”, który przez kilka lat wychodził w Zielonej Górze (od r. 1972 do 1974, po czym nastąpiła przerwa do r. 1980, po którym wydano jeszcze „Kalendarz” w r. 1983, 1984 i 1985). Nie zasklepiałem się wyłącznie w pracy dydaktycznej. Nie mogły mi być obojętne przemiany w Ŝyciu kulturalnym miasta. Nie moŜna nie wspominać wielkich dni Teatru im. Leona Kruczkowskiego z okresu dwóch dyrekcji Z. Koczanowicza i M. Okopińskiego, gdy rzeczywiście spektakle stały na wysokim poziomie, a swoją karierę zaczynali aktorzy wielkiej klasy jak Fryźlewicz, Machalica, Wardejn, Winiarska. Teatr Okopińskiego zdobywał wielokrotnie nagrody na festiwalach teatralnych. Okopiński musiał odejść z Zielonej Góry, bo towarzysze z Komitetu od kultury orzekli, Ŝe jego teatr jest elitarny, omijany przez klasę robotniczą. Świetny dyrektor i reŜyser przeniósł 221 się do Gdańska, a do teatru zielonogórskiego od tego czasu klasa robotnicza pcha się drzwiami i oknami! O wiele korzystniej potoczyły się dzieje orkiestry symfonicznej. Zrodzona wysiłkiem ludzi kochających muzykę, do których naleŜał jej pierwszy dyrygent Tomaszewicz, dziś zapomniany nauczyciel w szkole muzycznej, rozwinęła się bujnie, zmieniając od czasu do czasu dyrektorów i dyrygentów (Urbanek, Hassa, Morski i od kilku lat prowadzący orkiestrę Czesław Grabowski), dziś jest bezspornie naczelną instytucją kulturalną naszego miasta, a uczestnictwo w jej działalności koncerto-wej dla miłośników muzyki stało się chwalebnym przyzwyczajeniem. W roku 1974 orkiestra symfoniczna przemianowana została na Filhar-monię Zielonogórską, której patronuje wybitny polski kompozytor To-masz Baird. Odwiedzają Zieloną Gorę znakomici artyści, z pianistów Paleczny, ze skrzypków Jakowicz oraz niezwykle utalentowany, młody B. Nizioł. Bardzo waŜne miejsce w Ŝyciu miasta i regionu zajmowało przez długie lata własne czasopismo społeczno-kulturalne „Nadodrze”. Od maja 1965 roku jako dwutygodnik odzwierciedlało Ŝycie kulturalne, w wielu swoich artykułach przekazywało czytelnikom rezultaty badań historyków twórczości literatów, poetów i plastyków. śałować naleŜy, Ŝe wraz z ogólnopolskimi przemianami w roku 1989 pismo uległo likwidacji. Jego miejsce jak dotąd jest puste i niejeden obiecujący młody autor nie ma gdzie opublikować swych utworów. Powołany do Ŝycia przez niedawno powstałe (w r. 1990) Towarzystwo Kultury NarodowoReligijnej miesięcznik „Nad Odrą” wciąŜ walczy z powaŜnymi trudnościami organizacyjnymi, jeszcze nie zastąpił w pełni „Nadodrza”, choć wszystko wskazuje, Ŝe utrzymująca się w piśmie tolerancja wobec róŜnych postaw reprezentowanych przez poszczególnych autorów zapewne w niedługim czasie uwieńczona zostanie pełnym powodzeniem wśród czytelników regionu zielonogórskiego i gorzowskiego. Bacznie śledząc to wszystko, co działo się w Zielonej Górze, w czym – szczególnie w sprawach kulturalno-naukowych – brałem bezpośredni udział, nie mogłem zapomnieć o własnych sprawach. Prawdę mówiąc nawet wszystkie osobiste zamierzenia i czyny łączyły się w sposób tak naturalny z Zieloną Górą, Ŝe oddzielenie ich od siebie miałoby cechy całkowicie sztuczne. Jeśli stwierdzić mogłem moje wewnętrzne wzrastanie, to zbiegło się ono z równoczesnym 222 wzrastaniem Zielonej Góry. Choć w rozbudowie miasta nie brałem bezpośredniego udziału, nie mogłem go nie dostrzegać i nie mogłem nie czuć radości. Z osobistych zaś moich spraw na pierwsze miejsce zaczęła wysuwać się praca habilitacyjna. Przyrzekłem bowiem recenzentowi (w spra-wach docentury), prof. G. Labudzie, Ŝe pracę habilitacyjną napiszę. Jako opiekuna wybrałem prof. Jerzego Topolskiego. Wydawało mi się, Ŝe tej klasy uczony potrafi natchnąć mnie najtrafniejszymi myślami, pobudzić do intensywnych poszukiwań materiałowych, a w trakcie pi-sania czuwać będzie nad formą i kształtem pisarskim realizowanego tematu. Nic takiego nie zaszło, choć dla sprawiedliwości muszę podkreślić, Ŝe wybór tematu i jego sformułowanie zawdzięczam Profesorowi. Początkowo przyjęty temat „Poglądy społeczno-gospodarcze szlachty wielkopolskiej w XVIII wieku” spowodował tak wiele trudności, Ŝe nie mogłem mu poradzić. Gdzie tkwiła przyczyna, nie umiałem określić. Wówczas profesor podpowiedział temat, który od razu chwycił mnie za serce. Brzmiał on: „Poglądy na pracę w społeczno-ekonomicznej myśli polskiego Oświecenia”. Zabrałem się do jego re-alizacji z całym zapałem i ogromną energią. W niespełna dwa lata praca była gotowa. Większość jej napisałem na wczasach lub w czasie pobytu w sanatoriach. Byłem pełen najlepszych myśli, bo trwała przy mnie Ŝona, której napisane fragmenty czytałem wysłuchując trafnych uwag odnoszących się przede wszystkim do języka i jego jasności. W tej materii bardzo wiele mojej Ŝonie zawdzięczam. Gdy wreszcie ukończony maszynopis w r. 1979 posłałem do recenzji prof. Andrzejowi Feliksowi Grabskiemu (drugiego recenzenta, prof. J. Wojtowicza mogę nie uwzględniać, bo jego recenzja nie wniosła niczego istotnego, co wpłynęłoby na konieczność dokonania zmian). Prof. A. F. Grabski zajął się rozprawą z właściwym mu zaangaŜowaniem i nie mniejszym zainteresowaniem. Dwukrotnie odwiedziłem Pro-fesora w Łodzi, gdzie zebrałem bardzo wiele istotnych uwag, dzięki którym wprowadzone zmiany ukształtowały jej całość przekazaną do Wydawnictwa WSP. Druga recenzja prof. Grabskiego w pełni potwierdziła trafność wprowadzonych zmian, określiła pracę jako wartościową i zasługującą na wydanie. Praca ukazała się w małej poligrafii w kwietniu 1981 roku. Pierwszy jej egzemplarz wysłałem, jak czyniłem ze wszystkimi moimi 223 większymi publikacjami, profesorowi Janowi Szczepańskiemu. JuŜ w czerwcu w numerze 24 „Kultury” ukazała się recenzja jego pióra, w której czy-tamy bardzo trafne uwagi. Pisał Profesor m.in. „… czytelnik ze zdumieniem moŜe stwierdzić, jak bardzo współczesne są niektóre dyskusje toczone w Polsce w wieku XVIII i jak zdumiewająco wiele opinii potocznych wśród feudalnej szlachty moŜna spotkać jeszcze w socjalistycznej prasie czy wypowiedziach dyskusyjnych z czasu kryzysu z r. 1981. Autor oczywiście nie stara się wydobyć tych zbieŜności, chociaŜ w jego interpretacjach na pewno współgrają aktualne poglądy i spo-ry. KsiąŜka jest wynikiem bardzo rozległych studiów i wykorzystuje nie tylko teksty oryginalne, ale takŜe w szerokim zakresie opracowania polskich historyków myśli społecznej i ekonomicznej. Zalecam jej lekturę nie specjalistom, którzy muszą do niej zajrzeć z obowiązku, ale czytelnikom inteligentnym, interesującym się istotnymi tradycjami eko-nomicznymi narodu. Jeśli bowiem feudalizm polski skończył się bankructwem gospodarczym i politycznym, to przecieŜ z lektury tej ksiąŜki wynika, Ŝe przodujące umysły polskie miały pełną świadomość roli pra-cy w utrzymaniu gospodarki dostatecznie silnej, by mogła utrzymać państwo zdolne do obrony i istnienia. Dlaczego więc te idee przeszły niejako obok gospodarki? Czy zatem nie grozi nam i dzisiaj, Ŝe nawoływania, apele, przekonywania itp. nie pozostaną bez wpływu na rzeczywiście wykonywana pracę polskiej siły roboczej?”. Druga recenzja mojej rozprawy habilitacyjnej, której tytuł został ustalony pod wpływem pewnych sugestii prof. Grabskiego na „Problem pracy a miejsce człowieka w społeczeństwie. Poglądy na pracę w myśli społeczno-ekonomicznej polskiego Oświecenia” opracowała Irena Łossowska w „Kwartalniku Historii Nauki i Techniki” (1982, nr 2). Autorka jako historyk literatury oceniając rozprawę nie bez racji podkreśliła niepełne wyzyskanie Oświeceniowej literatury, w konkluzji nie negując jej wartości i znacznego nowatorstwa naukowego. Drugi wydanie rozprawy ukazało się w grudniu 1983 roku w PWN – Oddział Poznański, poprzedzone piękną przedmową prof. J. Topolskiego, który stwierdził, Ŝe ksiąŜka moja wpisała się w najbardziej podstawowe nurty badań nad polskim Oświeceniem. „Autor – kończył swą przedmowę prof. J. Topolski – nie miał łatwego zadania. Wkroczył bo-wiem na teren bardzo... słabo rozpoznany, chociaŜ dający 224 do dyspozycji badacza wiele róŜnorakich źródeł. Autor zaatakował naukowo punkty centralne podjętej problematyki i ze swego zadania wywiązał się naleŜycie”. Poza przedmową w ksiąŜce w drugim wydaniu dokonano równieŜ niewielkiej zmiany tytułu, który brzmiał: „Problem pracy a miejsce człowieka w społeczeństwie. Poglądy na pracę w polskim Oświeceniu”. Poza recenzjami, które dały mi sporo zadowolenia, samym przebiegiem kolokwium habilitacyjnego mogłem się równieŜ cieszyć. Kolokwium odbyło się w Instytucie Historii UAM 1 czerwca 1981, a atmosfera, jaka mu towarzyszyła, była dziełem prof. A. F. Grabskiego. który niezwykle gorąco zaprezentował moją pracę podkreślając jej wartości naukowe. Równie ciepło opowiedział się prof. J. Topolski, w sumie ze-brani słuchacze pozostając pod wpływem wypowiedzi dwóch znawców problematyki głosowali jednomyślnie za przyznaniem mi tytułu doktora habilitowanego. Wniosek Instytutu Historii po kilku miesiącach bez zastrzeŜeń zatwierdziła Centralna Komisja Kwalifikacyjna w Warszawie. Przybył więc uczelni wyŜszej kwalifikowany pracownik, co przecieŜ w jej rozwoju nie mogło pozostać bez znaczenia. W mojej zaś karierze dydaktycznej, od momentu powołania kierunku studiów historycznych przyjąłem obowiązki wykładowcy średniowiecza polskiego i powszechnego. Mimo Ŝe nie byłem z zamiłowania ani profesji mediewistą, zgodziłem się na prowadzenie zajęć mając za sobą znaczne obycie ze średniowieczem przy rozpatrywaniu wielu zagadnień związanych z dziejami Ziemi Lubuskiej. Decyzja była tym bardziej słuszna, Ŝe doraźnie nie było w naszej uczelni specjalisty mediewisty. Czy wywiązałem się właściwie z nowych obowiązków? Na to pytanie osobiście nie mogę dać odpowiedzi. Opinie krąŜące wśród moich byłych studentów, niekiedy w nader sympatycznych dla mnie superlatywach, potwierdzają moją przydatność w rozwiązywaniu tak trudnych zagadnień, przed jakimi mnie postawiono. Wykłady z zakresu średniowiecza, które nawiasem mówiąc szczerze polubiłem, były moim trzecim przeistoczeniem się jako wykładowcy. Chyba w 1979 lub 1980 roku doszło do czwartej i ostatniej przemiany. Ówczesny rektor K. B. zaproponował mi przejście, dla wzmocnienia kadrowego, na kierunek „bibliotekoznawstwo i informacja naukowa”. 225 Propozycję przyjąłem chętnie, tym bardziej, gdy zlecono mi wykład z historii nauki. Spodziewałem się bowiem. Ŝe nowa dziedzina wydatnie wzbogaci moją historyczną wiedzę. Nie zawiodłem się, co więcej, doszedłem do wnioski, Ŝe historia nauki powinna stanowić jeden z podstawowych przedmiotów na studiach historycznych. Niestety, jak dotąd nasi reformatorzy studiów o tym nie pomyśleli. Wielka to szkoda dla młodego człowieka kończącego historię i nie orientującego się, jak roz-wijała się nauka zarówno w wiecie, jak i w Polsce. Podobnie zresztą ma się sprawa ze znajomością historii historiografii, której poświęca się na studium historii ledwie jeden semestr i to bez obowiązku składania z tego przedmiotu egzaminu! Nie zasklepiałem się wyłącznie w pracy na uczelni, stale i właściwie bez przerwy realizowałem towarzyszące mi od ukończenia studiów przeświadczenie, Ŝe obowiązkiem obywatelskim historyka jest przekazywanie zdobytej wiedzy wszystkim interesującym się dziejami ojczystymi. Nic więc chyba dziwnego, Ŝe bacznie śledziłem pracę Oddziału PTH i zrzeszonych w nim członków. RóŜna była aktywność Oddziału, zaleŜało to w znacznym stopniu od energii i inicjatywy prezesa i skupionych wokół niego członków zarządu. Na bardzo pozytywną ocenę zasłuŜył dr Józef Iwan, który w latach 1976-1983 wykazał jako prezes wielką energię i udowodnił swojemu poprzednikowi z lat 1970-1976 (K.B.), ile ciekawych problemów moŜna przedyskutować na comiesięcznych, regularnie zwoływanych zebraniach. Historycy w tym czasie byli w Ŝyciu Zielonej Góry obecni i słusznie mówiło się o ich aktywności w budzeniu i pielęgnowaniu zainteresowań. Szkoda, Ŝe następny prezes (M.E.) nie poszedł w ślady Iwana i zajęty wieloma sprawami Oddziałowi PTH nie poświęcił czasu. Działalność Oddziału podupadła na lat kilka, bo z kolei następca M.E., J.P.M. okazała się z serii nieudanych prezesów najgorszy. Nie mogąc znieść takiego stanu listem otwartym wydrukowanym w „Gazecie Lubuskiej”(w czerwcu 1992) zmusiłem go do rezygnacji i doprowadziłem do walnego zebrania członków Oddziału w październi-ku 1992 i wyboru nowych władz. W jego składzie znaleźli się ludzie młodzi gwarantujący przywrócenie aktywności społecznej kilkudziesięciu historykom. Tradycje z tego zakresu są pouczające i godne naśladowania. Warto pamiętać, Ŝe Oddział nasz został wyróŜniony przez Zarząd Główny, który w roku 1980 powierzył zorganizowanie sesji naukowej 226 poświęconej stuleciu I Powszechnego Zjazdu Historyków oraz Walnego Zgromadzenia PTH. W sesji uczestniczyło 350 osób, w tym niemal wszyscy najwybitniejsi historycy polscy, delegaci kilkudziesięciu Od-działów PTH z całej Polski oraz 150-osobowa grupa nauczycieli historii i propedeutyki nauki o społeczeństwie, działaczy politycznych oraz miłośników historii z województw gorzowskiego i zielonogórskiego. Uczestnicy sesji wysłuchali referatów doc. dr. J. Serczyka „Zjazdy hi-storyków i ich rola w przemianach nauki historycznej w Polsce”, prof. dr. J. Maternickiego „Historiografia i jej rola w edukacji historycznej w Polsce”, prof. A. F. Grabskiego „Tendencje we współczesnej historiografii polskiej”. Wszystkim zaproszonym gościom i delegatom wręczono numer „Przeglądu Lubuskiego” (nr 1-2, 1980), w którym pięć artykułów omawiających problematykę ziem zachodnich opracowali członkowie Oddziału Zielonogórskiego. Drugi dzień obrad poświęcony był wyłącznie sprawom wewnętrznym Towarzystwa. Omówiono w nader drobiazgowej dyskusji projekty pewnych zmian w statucie, wybrano władze, do których wprowadzono kilku nowych reprezentantów mniejszych środowisk historycznych. Prezesem Towarzystwa został ponownie prof. dr Henryk Samsonowicz. Dyskusja w czasie zjazdu pozwoliła zorientować się, Ŝe historykom bliskie są sprawy kraju i jego trudna sytuacja. Wielu wypowiadających się koncentrowało swe uwagi na niezbyt szczęśliwie ułoŜonym programie nauczania historii w szkołach zarówno podstawowych, jak i średnich i trudnej stąd roli nauczyciela; inni mówcy zgłaszali słuszne uwagi pod adresem działalności cenzury ingerującej niekiedy w sposób budzący wręcz zdumienie. Poddano zastrzeŜeniom politykę wydaw-niczą; zgłaszano wyraźne Ŝądania, by w podejmowaniu decyzji waŜnych dla państwa w większym niŜ dotąd stopniu korzystano z ekspertyz hi-storyków. Zjazd przyjął rezolucję wykazującą solidarność historyków z walką klasy robotniczej o demokratyzację Ŝycia w Polsce. Podkreślono, Ŝe wiedza historyczna była i jest fundamentem myślenia obywatelskiego, spełnia szczególną rolę w poznawaniu i kształtowaniu humanistycznych wartości: patriotyzmu, demokracji, tolerancji, praworządności. Bez odnowy moralnej, w której polscy historycy 227 powinni i chcą wziąć udział, nie moŜna mówić o głębokiej i rzetelnej przebudowie społeczno-gospodarczej naszego kraju.