Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
PAN I OŻYWICIEL SOLIDARNOŚCI ANATOMIA ODGÓRNEJ REWOLUCJI Nałożenie rąk na naród? Bierzmowanie dziejów? Przecież to szaleństwo! No bo pomyślmy o tym na serio. Chłodno i bez metafizycznej egzaltacji. Do ateistycznego państwa przyjeżdża „słowiański papież” i, jak gdyby nigdy nic, zaczyna wzywać Ducha Świętego. I co? Duch przyjdzie i wymieni ekipę rządząca? Przeprowadzi reformę finansów? Przepędzi Ruskich za Ural? Tak się w cywilizowanych czasach po prostu nie robi. Średniowiecze chyba już jakiś czas temu się skończyło5. Transgresje Jana Pawła Michał Łuczewski 118 N iech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”1. Tyle razy słyszeliśmy te słowa, że przestaliśmy rozumieć, co znaczą. Tak, wiemy, wiemy, że dzięki Janowi Pawłowi II „policzyliśmy się”, że „przywrócił nam godność”, że stał się „królem, o jakim Polska marzyła”, że – wreszcie – stworzył ruch, który doprowadził do Solidarności. Ale tak często przekonywaliśmy o tym samych siebie, że zmieniliśmy nasze myśli w slogany. A jednak pod powierzchnią sprawdzonych formułek, które przytaczamy przy każdej okrągłej rocznicy, kryje się rzeczywistość. Rzeczywistość, która wydaje się tak osobliwa, że musimy obłaskawiać ją za pomocą metafor i intelektualizacji. Jan Paweł II chciał dokonać bierzmowania dziejów! Przed tysiącem lat Polska przyjęła chrzest, dzięki któremu – mówił na Błoniach – „my, Polacy, z których każdy rodzi się jako człowiek «z ciała i krwi» (por. J 3,6) swoich rodziców, [zostaliśmy] poczęci i narodzeni z Ducha Świętego (por. J 3,5)”2. Po tysiącu lat wezwał Ducha Świętego, aby zstąpił na nas kolejny raz i w sakramencie bierzmowania umocnił naszą wiarę. „Pozwólcie przeto – ciągnął – że tak jak zawsze przy bierzmowaniu biskup, i ja dzisiaj dokonam apostolskiego włożenia rąk na wszystkich tu zgromadzonych, na wszystkich moich rodaków. W tym włożeniu rąk wyraża się przyjęcie i przekazanie Ducha Świętego, którego apostołowie otrzymali od samego Chrystusa, kiedy po zmartwychwstaniu przyszedł do nich «drzwiami zamkniętymi» (por. J 20,19) i rzekł: «Weźmijcie Ducha Świętego» (J 20,22). Tego Ducha, Ducha zbawienia, odkupienia, nawrócenia i świętości, Ducha prawdy, Ducha miłości i Ducha męstwa – odziedziczonego jako moc po apostołach – przekazywały biskupie dłonie całym pokoleniom na ziemi polskiej”3. Tak jak sakramenty tworzą Lud Boży, tak tym razem miały stworzyć nas, Polaków. Mieliśmy się przeobrazić w nową wspólnotę, wspólnotę świętych, w Kościół4. Ale nawet z punktu widzenia teologii to, co zrobił Jan Paweł II, musiało wyglądać jak seria ryzykownych transgresji. Sakrament ma zawsze charakter indywidualny. Przed Bogiem zawsze stajemy samotni. Tymczasem papież dokonał bierzmowania zbiorowego. Podmiotem łaski stał się cały naród. Podobnie, to znaczy jako sakrament wspólnotowy, papież postrzegał chrzest, który wprowadził polski naród w dzieje ludzkości, dążącej nieustannie do Boga. „Chrzest, czyli zanurzenie w żywym Bogu, w Tym, Który Jest (jak głosi Księga Wyjścia) − w Tym, «Który jest, i Który był, i Który przychodzi» (jak głosi Ap 1,4). Chrzest, czyli początek spotkania, obcowania, zjednoczenia, do którego całe życie doczesne jest tylko wstępem i wprowadzeniem, a spełnienie i pełnia należy do wieczności”6. Chrzest odsyła do przyszłości, a mówiąc konkretnie – do bierzmowania, które go dopełnia i wraz z którym tworzą „podwójny sakrament”7. A zatem w 1979 roku papież nie tylko wracał do chrztu z 966 roku, również tamten chrzest odsyłał wprost do Jana Pawła II. W ten sposób czas narodu, który rozpina się między tymi momentami, stał się czasem świętym, częścią historii zbawienia. Przesuniecie istoty sakramentu z jednostki na wspólnotę, jakiego dokonał papież, widać w samym rytuale bierzmowania, który miał miejsce na Błoniach. Oto Jan Paweł II ograniczył się do biskupiej modlitwy o wylanie Ducha i nie przeszedł do istotnego obrzędu sakramentu, to znaczy namaszczenia. Wezwał Ducha świętego, ale nie nadał nam Jego pieczęci. Nie mógł tego zrobić. Nie sposób przecież namaścić cały naród. Rytuał bierzmowania pozostał więc z konieczności niedomknięty. Jan Paweł II dokonał jeszcze jednej transgresji. Sakrament bierzmowania zostawia w człowieku „niezatarte duchowe znamię”8, z tego powodu – podobnie jak chrzest – przyjmuje się go jedynie raz w ciągu całego życia. Papież zaś dokonał tu świadomie powtórnego bierzmowania Polaków, gdyż pierwsze Nałożenie rąk na naród? Bierzmowanie dziejów? Przecież to szaleństwo! bierzmowanie narodu miało miejsce razem z męczeństwem świętego Stanisława. „Tak jak dojrzałym chrześcijaninem staje się człowiek ochrzczony przez przyjęcie sakramentu bierzmowania, tak też Opatrzność Boża dała naszemu narodowi w odpowiednim czasie po chrzcie historyczny moment bierzmowania. Św. Stanisław, którego od epoki chrztu dzieli prawie całe stulecie, symbolizuje ten moment w szczególny sposób przez to, że dał świadectwo Chrystusowi, przelewając krew”9. Dokonując bierzmowania po raz drugi, papież sugeruje, że sakrament przeniesiony na plan dziejów domaga się nieustannego dopełnienia. Inaczej niż człowieka, narodu nie można bierzmować jeden raz – należy go bierzmować nieustannie. Na tym jednak Jan Paweł II nie kończy. Aby przyjąć sakrament, trzeba spełnić szereg ściśle określonych warunków. Czy w tamtej pamiętnej chwili Polacy byli na bierzmowanie należycie przygotowani? Bierzmowanie jest przeznaczone jedynie dla wtajemniczonych. Wtajemniczeniem jest zaś chrzest. Czy wszyscy Odgórna Rewolucja? 119 taki chrzest przeszli? Jak w takim razie rozumieć gest papieża? Może należy porównać go z rozgrzeszeniem, jakiego udziela kapłan w stanie wyższej konieczności, to znaczy in articulo mortis? Papieskie bierzmowanie odbywało się przecież w obliczu odczuwanego przez wszystkich śmiertelnego zagrożenia10. W takiej sytuacji nie wymaga się od przyjmującego sakrament pełnej świadomości – sakrament mogą przyjąć nawet dzieci11. Mesjanizm dla wszystkich 120 Z punktu widzenia tradycyjnej teologii rytuał dokonany przez głowę Kościoła katolickiego musi wzbudzać podejrzenia, jeśli nie wręcz – jawić się jako bliski herezji. I rzeczywiście, nie byłby on możliwy gdyby nie rewolucja Vaticanum II, której skądinąd Jan Paweł II był jednym z najważniejszych uczestników. Jej podstawową intencję stanowiło odnowienie Kościoła poprzez powrót do źródeł. Kościół ponownie potwierdził prawdę, że jest przede wszystkim Ludem Bożym, ludem kapłańskim, prorockim i królewskim12. Ponieważ „do nowego Ludu Bożego powołani są wszyscy ludzie”13 aby w Chrystusie „tworzyli jedną rodzinę i jeden Lud Boży”14, musiała się zmienić rola najwyższego zwierzchnika Kościoła. Ojciec Święty musiał powoli rezygnować, mówiąc za Maxem Weberem, z tradycyjnego i biurokratycznego uprawomocnienia swej władzy, które nie mogły już mobilizować i jednoczyć ludzi, na rzecz panowania charyzmatycznego. Charyzma zaś powstaje zawsze poza logiką systemów społecznych, rozsadza tradycyjne rytuały i przekracza dotychczasowe Prawo. Na tym polegała – jak myślę – istota soborowej reformy liturgicznej. Jej podstawowy cel, to znaczy wzmożenie „czynnego uczestnictwa” wiernych15, wymagał wyjścia poza obowiązujące dotąd formy. To, co uczynił Wojtyła na Błoniach, bardzo dobrze wpisywało się w ten nurt. Najważniejsze semantyczne przesunięcie w teologii katolickiej, jakie dokonało się równolegle z tym procesem, polegało na powrocie mesjanizmu. Nie jest przypadkiem, że Sobór określił Kościół katolicki jako „lud mesjaniczny”, który niesie zbawienie i nadzieję światu16. Pismo Święte wskazuje na trzy figury mesjańskie: proroka – tego, który widzi Boską Prawdę, króla – tego, który wyciąga w jej obronie miecz, i męczennika – tego, który dla niej poświęca życie. Te trzy figury łączą się w Chrystusie, który w najpełniejszy sposób został obdarzony Duchem Świętym. Papież, który nie tylko „naśladuje Chrystusa”, ale również działa in persona Christi, z konieczności otrzymuje Ducha, dzięki któremu gromadzi i jednoczy wokół siebie lud. Jan Paweł II był pierwszym po dwóch tysiącach lat „papieżem-pielgrzymem”, który szedł śladem apostołów i docierał z Ewangelią do wszystkich zakątków globu. W dziejach świata nikt przed nim nie dokonał mobilizacji ludzkości na taką skalę. „Pełnia Ducha nie miała pozostać jedynie udziałem Mesjasza, […] miała być udzielona całemu ludowi mesjańskiemu”17. W tym świetle jasna staje się istota bierzmowania. Stanowi ono obrzęd, który ową pełnię ofiaruje wszystkim wiernym18. Obrzęd namaszczenia krzyżmem odsyła wprost do obrzędów namaszczenia królewskiego.19 Odnowiony przez Jana Pawła II mesjanizm oznaczał powrót do początków chrześcijaństwa, do jego żydowskich korzeni. Mesjanizm przestał być jedynie kwestią wewnętrznej przemiany, duchowego nawrócenia, stawał się na powrót sprawą społeczną. Podobnie jak w judaizmie, stawał się procesem „dokonującym się w sferze publicznej, na widowni dziejów i w medium społeczności”. Tym samym chrześcijańska eschatologia przekształcała się z eschatologii indywidualnej i nabierała „wymiaru narodowego”20. Mamy tu do czynienia z bardzo interesującym odwróceniem. W chrześcijaństwie wydarzenia z historii świętej, takie jak potop, przejście przez Morze Czerwone czy też samo Wyjście, stawały się figurami Rzeczywistości (śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa), a jednocześnie figurami sakramentów (chrzest, Eucharystia, bierzmowanie). W ten sposób historia zbawienia narodu stawała się historią zbawienia katechumena21. Jan Paweł II odnosił zaś sakramenty na powrót do historii świata i dziejów zbawienia. Sakrament jednak nie jest jednak tylko figurą, jest przede wszystkim „skutecznym znakiem”, który łączy nas z Chrystusem. Karol Wojtyła mógł dokonać takiej konceptualnej rewolucji, gdyż podobne wątki obecne były wcześniej w polskiej myśli czasów romantyzmu, gdzie pojawiały się koncepcje „sakramentu narodu”, a nawet „Sakramentu-Narodowego”. Bliski papieżowi Cyprian Kamil Norwid patrzył na historię narodu polskiego przez pryzmat narodowego chrztu, Eucharystii, kapłaństwa i małżeństwa22. Podobną perspektywę reprezentował Piotr Semenenko, jeden ze zmartwychswtańców. Według niego, sakramenty miały wpisywać Polaków w dzieje zbawienia: czynić ich dzieckiem Boga (chrzest), udzielać darów rady, siły i dzielności (bierzmowanie), a także umożliwiać spełnienie na ziemi (kapłaństwo)23. Zgodnie z wizją Joachima z Fiore, polscy romantycy czekali na nastanie trzeciej epoki dziejów: po epoce Ojca i Syna wyczekiwali nadejścia epoki Ducha. Po z górą stuleciu Jan Paweł II nie tylko czekał na Ducha, lecz go wezwał. Sakrament jest dany po to, by uobecniać Boga i prowadzić do zbawienia. Żeby się do tych celów przybliżyć, Jan Paweł II musiał wykraczać poza tradycyjne reguły. Wzywając Boga, by zesłał swego Ducha, wnikał w tajemnicę trynitarnego związku Ojca, Syna i Ducha. W ten sposób niejako zapośredniczał relacje miłości, które łączą Trójcę Świętą, i stawał się jej wewnętrznym mediatorem. Papież może wydawać się człowiekiem szalonym. Ale był tym rodzajem szaleńca, który dokonuje gwałtu na Królestwie niebieskim i otrzymuje to, o co prosi24. Czy nie przeżyliśmy wtedy, podczas czerwcowych dni Roku Pańskiego 1979, nocy zesłania? Czy czas Solidarności nie był „szumem Rytuał dokonany przez głowę Kościoła katolickiego musi jawić się jako bliski herezji. wiatru” i wylaniem Ducha, polskimi Zielonymi Świątkami, czasem „rozluźnienia języków”25? Zresztą: czy każda solidarność – nawet ta najbardziej niepozorna, ta przez małe „s” – nie jest wynikiem działania Ducha? Solidarność Ducha Naszym stanem naturalnym jest wojna wszystkich przeciwko wszystkim. Walczymy o pieniądze, lepsze stanowiska, prestiż, kolejne metry kwadratowe. Utraconą jedność możemy odzyskiwać jedynie wtedy, gdy znajdziemy wspólnego wroga. Taka jedność jest jednak fałszywa. Opiera się bowiem na fundamentalnym geście wykluczenia – bez wykluczenia rozpada się. Wspólnota krystalizuje się tu tylko po to, by powrócić do stanu natury. Wojna jest jej źródłem i przeznaczeniem. W takiej perspektywie prawdziwa solidarność musi wydawać się cudem, wynikiem cichej, niedostrzeganej, ale przecież rzeczywistej ingerencji Boga26. Dla ludzkości wezwanie „jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6,2) musi mieć nowość Objawienia. Nie może przyjść z wewnątrz upadłej historii, lecz przychodzi jako „prawo Chrystusowe”. Tak właśnie rozumiał czas Solidarności jej najwybitniejszy teolog, ks. Józef Tischner, który wskazywał, że by zrozumieć jej sens, należy „sięgnąć do Ewangelii i tam szukać jego rodowodu”. Taka solidarność nie należy do stanu Odgórna Rewolucja? 121 122 natury, lecz go przekracza, albowiem „zrodzona z kart i ducha Ewangelii, nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek”27. Przeprowadzając fenomenologiczną analizę solidarności, Tischner wskazuje na jej trzy konstytutywne elementy. „Solidarności – pisze – nie potrzeba narzucać człowiekowi z zewnątrz, przy użyciu przemocy. Ta cnota rodzi się sama, spontanicznie, z serca”28. Ale co to w istocie znaczy? Jak serce może ostać się świecie, którego zasadą jest przemoc? Po pierwsze, solidarność rodzi się z wezwania drugiego człowieka, który zwraca się do nas o pomoc. Ale ponieważ słowo zawsze może zostać odrzucone, potrzebny jest drugi element: sumienie. „Prawdziwa solidarność jest zawsze solidarnością sumień”29. Właśnie sumienie każe nam odpowiedzieć na wołanie. Sumienie jednak może nas zwieść lub sami możemy go nadużyć. Kiedy na przykład Edward Abramowski pisał o tym, że jest podstawą każdej zmiany społecznej, w istocie miał na myśli ludzkie potrzeby30. Nie o to idzie Tischnerowi. Dla niego sumienie nie jest inną nazwą egoizmu, lecz miejscem, w którym objawia się dobro i zło. Ich prawidłowe rozpoznanie zaś – i to jest trzeci element – musi mieć korzenie w Bogu, bo jedynie On chroni nas przed samooszukiwaniem, jedynie On może przebudzić nasze sumienia i sprawić, że w ogóle będziemy chcieli je mieć. W ostatecznym rachunku okazuje się zatem, że solidarność jest odpowiedzią na wezwanie Boga. Jeśli taka jest istota każdej solidarności, w przypadku solidarności, która obejmuje nie dwie czy trzy osoby, ale całe grupy społeczne, ludzi, którzy dotąd ze sobą walczyli, musimy mieć do czynienia ze zwielokrotnieniem tego doświadczenia. Z wylaniem się Ducha. Gdy próbujemy zrozumieć Solidarność i polską transformację w perspektywie Ducha czy szerzej – w perspektywie teolo- gicznej, naszym pierwszym odruchem jest sięgnięcie do Centesimus annus, encykliki, której głównym przedmiotem jest wszakże rok 1989, annus mirabilis. Tymczasem trudno znaleźć tam refleksję teologiczną, Jan Paweł II występuje w niej bardziej jako religioznawca, myśliciel społeczny, socjolog, politolog, ekonomista niż przywódca chrześcijaństwa. W konsekwencji ów cud, który dane było nam przeżyć, wydaje się jakiś zwyczajny – staje się cudem mniemanym. Jeśli mielibyśmy zatem zrozumieć go na właściwej płaszczyźnie, musielibyśmy sięgnąć nie do encyklik społecznych, lecz do teologicznych, a przede wszystkim – do Dominum et Vivificantem, która jest obszerną medytacją o Duchu Świętym. Jan Paweł II zwraca w niej uwagę na trzy podstawowe prawdy: (1) Duch Święty został dany Kościołowi, (2) Duch przekonywa świat o grzechu, (3) Duch daje życie. Choć nie zawsze z pełną jasnością potrafimy te prawdy zrozumieć, Solidarność stała się niejako testem empirycznym każdej z nich. Duch Kościoła Jan Paweł II rozpoczyna swoją encyklikę od ponownego wyznania wiary w Ducha Świętego, które jest źródłem Kościoła. Dogmatyczną podstawę tej wiary stanowi Ewangelia św. Jana, w której Chrystus zapowiada Apostołom: „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze − Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was. […] A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (14, 15-18, 26). Mimo odejścia Chrystusa, apostołowie mogą stwo- rzyć Kościół, bo Chrystus będzie towarzyszyć im w Duchu Świętym do końca czasów. Choć Duch Święty przekracza Kościół i może zstępować również na pogan, bo „wieje, kędy chce”, to tylko Kościół może go „zobaczyć” i „poznać”. Gdyby Kościół upadł, Ducha Świętego nikt by nie widział. Nikt nie mógłby go uobecniać i reprezentować. Duch Święty jednak zgodnie z obietnicą będzie nieustannie podtrzymywać Kościół. W tej perspektywie jasne się staje, że aby Duch Święty udzielił się ludziom w Solidarności, Kościół musiał przede wszystkim istnieć. Ktoś musiał prosić o łaskę i ktoś mu- Papież może wydawać się człowiekiem szalonym. Ale był tym rodzajem szaleńca, który dokonuje gwałtu na Królestwie niebieskim. siał być gotowy do jej przyjęcia. Jest wielkim paradoksem, że we wszystkich krajach, które uległy sowieckiej przemocy, jedynie w Polsce totalitarna polityka komunistów nie tylko nie doprowadziła do upadku Kościoła, lecz do jego wzmocnienia. Ale Polska nie okazała się wyjątkiem jedynie w czasach totalitarnego zniewolenia. Wyjątkiem była zawsze. Doprawdy, siła naszego Kościoła musi wydawać się dziełem Opatrzności. Od początku zwycięsko wychodził on z każdej fali sekularyzacji. Reformacja, która początkowo szybko rozwijała się w naszym kraju, doprowadziła do tego, że hierarchia katolicka ze zdwojoną energią przystąpiła do kontrreformacji i ewangelizacji mas ludowych. XIX-wieczne rewolucje narodowe, które gdzie indziej miały zabarwienie antykościelne, w Polsce łączyły się z wiarą. Gdy nad Wisłę wkraczała industrializacja, polscy robotnicy, inaczej niż na Zachodzie, nie rozstawali się z wiarą. Paradoksalnie, sytuacja Kościoła była gorsza przed II wojną światową niż w czasach komunizmu. W Dwudziestoleciu musiał stawać naprzeciw sanacyjnego państwa, reprezentującego elity (jego ideologowie, tacy jak Adam Skwarczyński, nosili się nawet z zamiarem stworzenia kościoła narodowego, niezależnego od Watykanu), musiał walczyć z antyklerykalnymi partiami, reprezentującymi klasę średnią (nowoczesna, realistyczna Narodowa Demokracja) i antyklerykalnymi partiami, reprezentującymi klasy niższe (radykalizujące się partie ludowe, w których pojawiały się − rzadkie, co prawda − pomysły powrotu do pogaństwa). Po II wojnie światowej z tych wszystkich przeciwników ostał się jeden: państwo, tym razem w wydaniu polskich komunistów. Jego represyjny aparat sprawił, że z jednej strony wyeliminowano dawne elity państwowe, a z drugiej – zmuszono klasy średnie i niższe do opowiadania się albo za nim, albo za Kościołem. W ten sposób została ograniczona liczba ważnych podmiotów politycznych, a ci, którzy chcieli ratować swoją niezależność, musieli szukać współpracy z kardynałem Wyszyńskim. Kościół stał się wtedy jedyną silną instytucją, która mogła oprzeć się totalitarnemu naciskowi. W latach ’70 i ’80 XX wieku, gdy po Soborze Watykańskim II i rewolucjach obyczajowych inne państwa europejskie coraz szybciej się sekularyzowały, w polskim społeczeństwie nastąpiło odrodzenie religijne31. W języku socjologii religii powiedzielibyśmy, że polski Kościół posiadał bardzo silne struktury uwiarygodniania. Jego siła, opierająca się na bardzo szerokiej legitymizacji społecznej, sprawiała, że głoszone przez niego orędzie nie mogło zostać łatwo zlekceważone. W tym samym czasie, gdy Kościół stawał się coraz potężniejszy, jego intelektualni przeciwnicy, głoszący konkurencyjną wobec niego ideologię laicką, tracili swoje struktury uwiarygodniania. W rezultacie odwilży i Marca inteligencja lewicowa z filaru systemu totalitarnego przedzierzgnęła się w jego krytyków. Ponieważ straciła swoje Odgórna Rewolucja? 123 124 dotychczasowe umocowanie instytucjonalne, z konieczności musiała poszukiwać instytucji, która by ją uwiarygodniła. Ponieważ inteligencji lewicowej nie wiązała już lojalność wobec Partii, mogła nawiązywać nowe relacje, które dla zdeklarowanych komunistów i członków aparatu państwowego byłyby kłopotliwe. I wreszcie: ponieważ jej baza społeczna była bardzo uboga, dążyła do przezwyciężenia swojej alienacji i spotkania z robotnikami i chłopami – z polskim ludem. Te wszystkie czynniki sprawiły, że z konieczności nawiązała współpracę z Kościołem, który potrafił ją uwiarygodnić, który przestał być jej ideologicznym wrogiem i który sprawował w Polsce rząd dusz. W takiej sytuacji olbrzymiego znaczenia nabrali pośrednicy między Kościołem a lewicą laicką, między grupami religijnymi a niereligijnymi. Stąd brała się tak duża rola Bohdana Cywińskiego, Andrzeja Kijowskiego, o. Jacka Salija, o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, ks. Jana Ziei, ks. Józefa Sadzika i ks. Józefa Tischnera32. Jednak największe znaczenie pośród tych postaci miał z pewnością Karol Wojtyła. Każda z nich obdarzona była charyzmą, to znaczy łaską Bożą, która sprawiała, że wokół nich tworzyła się wspólnota moralno-religijna. Dzięki nim Duch opuszczał ramy Kościoła i przenikał do narodu. Duch Prawdy Skoro Kościół istniał, mógł głosić Prawdę, która z każdym rokiem trwania komunizmu stawała się prawdą dla coraz większych rzesz. Jego Prawda, objawiona przez Ducha, jest – zgodnie ze słowami Chrystusa – prawdą o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. „O grzechu − bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś − bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie − bo władca tego świata został osądzony” (J 16, 7-11). Innymi słowy, Kościół „przekonywa świat” o tym, że istnieje transcendentna, obiektyw- na rzeczywistość, z perspektywy której władca tego świata będzie oceniany. Dla systemu komunistycznego taka prawda była śmiertelnym zagrożeniem. To on rościł sobie prawo do tego, by orzekać, co jest dobre, a co złe, na czym polega sprawiedliwość i czym jest sąd. System nie tolerował zewnętrznej perspektywy. Poszukując legitymizacji społecznej, próbował skonstruować bezalternatywną wizję świata, która przyjmowana będzie jako (a) realna, (b) moralna i (c) zgodna z wolą ludu. W tym celu musiał zwalczać wszelkie konkurencyjne źródła legitymizacji, a w szczególności – źródła religijne. Musiał zwalczać sacrum, które przekraczałoby go i stanowiło zewnętrzną wobec niego instancję oceny systemu. Rzeczywistość sakralna była dla niego niebezpieczna, gdyż człowiek dzięki niej – jak pisał Andrzej Kijowski – „wznosi się ponad siebie, osiągając wyższy od normalnego stan skupienia swych sił witalnych i zdolności: większą niż zazwyczaj wrażliwość, większą podatność na bodźce, większe posłuszeństwo, większą niż kiedykolwiek przedtem wytrzymałość fizyczną. W dobrym i złym. Każde zgromadzenie jest sakralne, jeśli uczestników swych przemienia; jeśli ich razem czyni zdolnymi do czegoś, do czego żaden z nich nie był zdolny, póki był sam”33. Obawiając się tego typu mobilizacji społecznej, totalitaryzm musiał likwidować inne niż on sam źródła świętości. W konsekwencji sam stawał się religią, przy czym postulowane przez niego sacrum było wewnątrzświatowe. Tak rozumiana ideologia totalitarna zakreślała granice życia Polaków pod okupacją sowiecką i polsko-sowiecką. Ale jak każda ideologia wewnątrzświatowa, była niezupełna, a wspartemu na niej ładowi społecznemu nieustannie zagrażał chaos. Chaos, czyli zjawiska, które odbierają nam poczucie sensu: śmierć, cierpienie, zło, lęk, bojaźń. Paradoks polegał jednak na tym, że ideologia totalitarna, wal- cząc przeciw chaosowi, nieustannie ten chaos produkowała. Chciała uchodzić za realną, ale produkowała doświadczenie nierealności; chciała uchodzić za moralną, ale produkowała doświadczenie zła; chciała uchodzić za zgodną z wolnością człowieka, ale produkowała doświadczenie przymusu i zniewolenia. Tylko religia zaś była w stanie każde z tych doświadczeń określić i wyartykułować. Tylko ona mogła przeciwstawić się chaosowi Jedynie w Polsce totalitarna polityka komunistów nie tylko nie doprowadziła do upadku Kościoła, lecz do jego wzmocnienia. i ochronić sensowność świata, rozpinając nad nim „święty baldachim”34. W ostatecznym rachunku, mimo swego antychrześcijańskiego ostrza, totalitaryzm miał chrześcijańskie konsekwencje, gdyż nie potrafił poradzić sobie z problemami, jakie sam stwarzał, a które rozwiązać mogło tylko chrześcijaństwo. Walcząc z religią, sprawiał, że religia stawała się coraz bardziej potrzebna. Zdanie sobie sprawy z nierzeczywistości systemu totalitarnego, z jego zła i niewoli może być interpretowane jako dar Ducha Prawdy. Ten dar zaś, jak się wydaje, był powszechnie przyjmowany. Państwo komunistyczne w sposób powszechny zaczęto określać jako „iluzję” (Tischner), „nicość” (Konwicki), „miazgę” (Andrzejewski), „inny świat” (Herling), „złudzenie” (Miłosz). Poczucie nierzeczywistości było tak przemożne, że przechodziło do dyskursu naukowego. I tak, Alain Besançon opisywał ekonomię socjalistyczną jako „widmo”35, a Jakub Karpiński widział w komunizmie „nierzeczywistość propagandową” lub „rzeczywistość wyobrażoną”36. Najdalej na tej drodze poszła Jadwiga Staniszkis, która w rozumieniu „ontologii socjalizmu” kluczową kategorią analityczną uczyniła Heglowski Schein, czyli pozór37. Nie jest więc przypadkiem, że podczas gdy jedną z pierwszych książek socrealistycznych była Rzeczywistość Jerzego Putramenta38, to pierwszą książką wydaną poza cenzurą w Polsce – i jednocześnie w całym bloku wschodnim – była Nierzeczywistość Kazimierza Brandysa39, historia o wychodzeniu inteligenta z komunizmu, z Rzeczywistości ku Nierzeczywistości właśnie. Rezonans katolicyzmu polegał więc na tym, że w racjonalny sposób interpretował każde z doświadczeń generowanych przez totalitaryzm, a jednocześnie łączył je w jedną spójną całość. Totalitaryzm nie mógł opisywać swojej własnej porażki. Nie mógł mówić o złu, niewoli i nierzeczywistości, mógł tylko mówić o błędach i wypaczeniach. O złu, niewoli i nierzeczywistości natomiast bardzo dobrze opowiadał katolicyzm. Duch życia W czasach totalitarnego zniewolenia Kościół wlał w Polaków nowe życie, sprawiał, że Polska stawała się Polską, że tworzyła się wspólnota narodowa. I ten właśnie aspekt możemy interpretować w kategoriach działania Ducha świętego, który jest duchem jedności. Tutaj widać najlepiej, jak Duch działa poprzez naturę, jak natura jest udoskonalana, aby przyjąć łaskę. Religia wskazywała na zło i zniewolenie systemu. Ale nie tylko to – dawała zarówno ogólne dyrektywy, jak i bardzo konkretne wskazówki, jak należy się przed złem i niewolą chronić. System komunistyczny próbował uzyskać legitymizację nie w jakichś specjalnych akcjach, ale w mrówczej, nieustannej działalności. „Dla nas nie było takich słów jak moralność czy etyka – opowiadał jeden z oficerów UB. – My tych słów nie używaliśmy. One dla nas nie miały sensu, bo służba wykorzystywała niemoralność, a z moralnoś- Odgórna Rewolucja? 125 126 cią walczyła. Im bardziej niemoralne zachowanie, tym lepiej dla nas, tym łatwiej zbliżyć się do człowieka, przeniknąć go. Ci, którzy mieli coś na sumieniu, byli dla nas najważniejsi, stanowili najlepszy materiał agenturalny”40. Bezpieka korzystała tu ze sprawdzonej zasady „WKR”: worek (pieniądze), korek (alkohol) i rozporek (seks). Dzięki nimi sprawiała, że ludzie wnikali w system. Katolicyzm chronił przed popełnianiem tego typu wykroczeń, które łatwo mogły się stać pretekstem do wymuszenia współpracy z reżimem. Dawał zatem właściwe wskazówki, jak działać w totalitarnych warunkach. Postępując w zgodzie z tym wskazaniem, to właśnie katolicki naród, który w totalitaryzmie widział „ślad diabelskich pazurów”, a nie wyznawcy ideologii totalitarnej, potrafił przyjąć właściwą postawę. Stąd też w oporze wobec totalitaryzmu wśród intelektualistów bardziej konsekwentni byli ludzie wierzący. W budowaniu wspólnoty Kościół korzystał ze środków ruchów społecznych. Każdy ruch zaś, aby być ruchem skutecznym, musi spełnić trzy kryteria: musi prowadzić kampanię, to znaczy nie może ograniczać się do pojedynczej akcji; musi korzystać z pewnego repertuaru, który zmobilizuje ludzi, i wreszcie musi formułować ideologię, która porywa innych. Te wszystkie elementy zostały w sposób perfekcyjny wykorzystane przez Kościół41. Po pierwsze, kampania. Kiedy po 1956 roku przyszła odwilż, Kościół rozpoczął kampanię mobilizacyjną. Rozpoczęła się ona od odnowienia Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego (sierpień 1956), a jej zwieńczeniem były obchody Tysiąclecia Chrztu Polski (1966). Kościół nie ograniczył się jednak do pojedynczych akcji mobilizacyjnych, lecz organizował nieustanne działania w formie przygotowań do Ślubów Narodu Polskiego (1955), Roku Królowej Polski (1956-1957), a przede wszystkim Wielkiej Nowenny Narodu (1957-1966). Przyjazd Jana Pawła II do Polski był zatem jedynie kolejnym elementem kampanii, która rozciągała się na dekady. Po drugie, repertuar. Kościół wykazywał się niezwykłymi zdolnościami organizatorskimi i korzystał z bardzo nowatorskiego repertuaru środków. Oprócz tych najbardziej oczywistych, jak msze święte, procesje czy pogrzeby, warto zwrócić uwagę na budowanie kaplic i kościołów, które mobilizowało Totalitaryzm musiał likwidować inne niż on sam źródła świętości. W konsekwencji sam stawał się religią. olbrzymie masy ludzi. Przypomnijmy zaangażowanie Karola Wojtyły w budowę Arki w Nowej Hucie. Dla mobilizacji ludności parafii bardzo duże znaczenie miały również niezwykle uroczyście obchodzone koronacje figur świętych. Towarzyszył temu dynamiczny rozwój pobożności maryjnej, który „jako korzeń naszej mocy” wspierany był przez kardynała Wyszyńskiego. W praktyce duszpasterskiej hasła wierności Matce Bożej okazały się bardzo skuteczne. Ostatni spektakularny środek wykorzystany przez Kościół to pielgrzymki. Już w 1966 roku Paweł VI miał odwiedzić Polskę, aby uświęcić obchody Millennium. Jednak dopiero Jan Paweł II wykorzystał tę formę na wielką skalę, która przekroczyła wszystko, co mogli zaproponować komuniści. Po trzecie, mobilizująca ideologia. Jan Paweł II korzystał tu bezpośrednio z innowacji wprowadzonej przez Stefana Wyszyńskiego w postaci teologii narodu, która nadała główny rys polskiemu katolicyzmowi po II wojnie światowej. Naród uzyskał w niej boską sankcję i z narodu stał się Narodem. W swej pracy Wyszyński odwoływał się do dziejów narodu wybranego, sam biorąc na siebie rolę starotestamentalnego proroka. Podobnie należy patrzeć na Wojtyłę42. W myśli Jana Pawła II naród był przedstawiany jako wieczny, moralny i jeden. Podsta- wowy element, który go spaja, który nadaje mu walor moralny i wpisuje w święty czas, niemający ani początku, ani końca, to Kościół rzymski, który zarazem jest Kościołem polskim. Siła teologii narodu Jana Pawła II polegała na tym, że spełniała ona wszystkie kryteria, jakie musi spełniać skuteczna ideologia ruchu społecznego. Co więcej, ideologia mobilizacyjna za każdym razem staje przed paradoksem, który papież potrafił rozwiązać. Jeśli bowiem ma być efektywna, musi przedstawiać daną wspólnotę jako (a) liczną, (b) zjednoczoną, (c) moralną i (d) zaangażowaną. Dwa pierwsze postulaty znajdują się jednak w konflikcie z dwoma ostatnimi. Jeśli zależy nam na liczności i jedności ruchu, musimy wyciszyć kwestię moralnego zaangażowania, która grozi wprowadzeniem podziałów wewnątrz ruchu (istnieją różne moralności) i ograniczeniem jego oddziaływania (rygorystyczna moralność może od ruchu odstręczać jego potencjalnych zwolenników). Z jednej strony, mielibyśmy zatem ruchy liczne i zjednoczone, ale pozbawione wyrazistości, a z drugiej – ruchy wyraziste, ale pozbawione wpływu. Ten paradoks możemy zilustrować dwoma wyobrażeniami polskości, które w naszych dziejach nieustannie się ze sobą zderzają. Zgodnie z wizją pierwszą, którą za Jadwigą Staniszkis możemy nazwać nominalistyczną, Polacy stanowią wspólnotę homogeniczną – liczną i zjednoczoną – której wszyscy członkowie pozostają sobie równi. Polakiem się jest albo się nim nie jest. Konkurencyjne wyobrażenie – odwołując się znów do Staniszkis: bliższe duchem tomizmowi – przedstawia Polaków jako wspólnotę heterogeniczną, której członkiem można być w większym lub mniejszym stopniu, w zależności od tego, czy jest się moralnym i zaangażowanym, zgodnie z daną koncepcją moralności i zaangażowania. Polskość staje się wtedy stopniowalna: Polakiem jest się bardziej lub mniej. Sprzeczność między dwoma wizjami narodu była rozwiązywana przez teologię narodu Jana Pawła II, która narodowym ruchom społecznym pozwalała naraz spełnić wszystkie, znajdujące się w konflikcie kryteria. Z jednej strony, katolicyzm stanowił wspólny mianownik Polaków. W perspektywie papieża naród to swoisty organizm, którego jesteśmy członkami. Podzielony, przestaje być narodem. Dlatego dążenie do jedności, pokonywanie różnic między stanami było patriotycznym obowiązkiem. Tacy ludzie, jak Jan Strzelecki, Jacek Kuroń czy Adam Michnik, dążąc do wspólnoty z polskim ludem, musieli również zbliżać się do chrześcijaństwa. Innej drogi nie było. Bo polski lud był chrześcijański. Z drugiej strony, religia katolicka nadawała Polakom wartość moralną i zaangażowanie. A więc nie tylko jednoczyła ludzi (moment realistyczny: odwołanie do tożsamości, które są), lecz także ich przemieniała (moment utopijny: odwołanie do tożsamości, które jeszcze nie zostały zrealizowane). Religia czyniła z narodu wspólnotę wartości, pokazując, na czym polega moralny ideał, na rzecz którego należy się angażować („przemiana sumień”), i eliminując ze wspólnoty tych, którzy temu ideałowi się przeciwstawiają („ludzi bez sumień”). Bez odwołania do religii, która nadawała narodowi moralny rdzeń, stanowiłby on li tylko nominalistyczny związek jednostek, niemogących wykroczyć wyobraźnią poza system społeczny (brak ideału moralnego) i niezdolnych do wspólnego działania (brak zaangażowania). Religia ukazywała swoje mobilizacyjne znaczenie zwłaszcza w sytuacjach skrajnych. Im bardziej sprawa, o którą walczymy jest beznadziejna, im bardziej jesteśmy zmarginalizowani, wypchnięci poza system politycznoekonomiczny, tym większa skłonność do odwoływania się do sacrum, gdyż tylko ono może dać nam siłę. Gdy wszystko zawodzi, ostatnim oparciem pozostaje Bóg. Rok 1979 wszystkim to naocznie ukazał. Patrząc z tej perspektywy na Solidarność, widać, że obecny w niej był każdy przejaw Ducha, tak jak opisuje go Jan Paweł II. Dzię- Odgórna Rewolucja? 127 ki Kościołowi powstawała w Polsce nowa wspólnota, nowa świadomość i nowa moralność. Ludzie odzyskiwali nadzieję i przezwyciężali lęk. Zrzucali okowy ideologii i stawali się wolni. Rzeczywistość nabierała charakteru duchowego43. Wszystkie polskie klęski XX wieku naraz okazywały się bólami porodowymi Ducha. W tym kraju, w którym alkohol rozwiązywał wszystkie problemy, naraz zabrakło pijanych. Bo upijano się nie winem, lecz Duchem. W kraju, gdzie ukrywano statystyki samobójstw, ludzie odzyskiwali chęć życia. Bo duch jest Ożywicielem. W kraju, który skazany został przez potęgi tego świata na porażkę, Polacy padając na kolana, podnieśli się z kolan. Bo Duch jest Panem. 128 Ale co najdziwniejsze, żeby to wszystko się stało, nie musieliśmy zrobić nic wyjątkowego. Nie musieliśmy zrobić nic. Wszystko jakby działo się przez nas. Wiara jest sprawą łaski – człowiek nie może działać samodzielnie, musi jedynie usłyszeć Boga, który cały czas do niego mówi. „Chrystus raz tylko – pisał Kijowski pod wpływem słów Papieża – wszedł w dzieje ludzkości – w dzieje ojczyzn, rodzin i osób – i trwa w nich jak uporczywy temat powracający, w którym rozpoznajemy siebie i utwierdzamy siebie. Z tym że to my do tego «tematu» wracamy, nie «temat» do nas”44. Człowiek, pozostając całkowicie bierny, paradoksalnie dzięki Duchowi Świętemu nabiera wiary i mocy. Na tym polega odgórna rewolucja. Przypisy: 1. Jan Paweł II, Przemówienia. Homilie. Polska 2 VI 1979-10 VI 1979, Znak, Kraków 1979, s. 33. 2. Tamże, s. 243. 3. Tamże, s. 243-244. 4. Do najważniejszych interpretacji Solidarności w tym duchu należą: E. Ciżewska, Religijność Solidarności okiem socjologa, „Teologia Polityczna” 2009-2010, nr 5; M. A. Cichocki, Solidarność jako Lud Boży [w:] tenże, Władza i pamięć, OMP, Kraków 2005; D. Karłowicz, Solidarność jako Kościół [w:] tenże, Koniec snu Konstantyna, OMP, Kraków 2004; Z. Stawrowski, Doświadczenie solidarności jako wspólnoty etycznej [w:] D. Gawin (red.), Lekcja Sierpnia. Dziedzictwo Solidarności po dwudziestu latach, Wyd. IFiS PAN, Warszawa 2002. 5. Por. jednak artykuły zamieszczone w „Pressjach” 2010, nr 20 (przyp. red.). 6. Jan Paweł II, Przemówienia, dz. cyt., s. 238-239. 7. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1290. 8. Tamże, § 1304. 9. Jan Paweł II, Przemówienia, dz. cyt., s. 241. 10. Zob. I. Krzemiński, Solidarność. Projekt polskiej demokracji, Oficyna Naukowa, Warszawa, s.164. 11. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1307. 12. Sobór Watykański II, Lumen gentium, rozdz. II; zob. znakomity komentarz Y. Congara, Kościół, jaki kocham, przeł. A. Ziernicki, Cerf, Kraków 1997. 13. Sobór Watykański II, Lumen gentium, nr 13. 14. Sobór Watykański II, Ad gentes, nr 1. 15. Sobór Watykański II, Sacrosanctum Concilium, nr 50. 16. Sobór Watykański II, Lumen gentium, rozdz. II. 17. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1287. 18. Tamże. 19. J. Danielou, Wejście w historię zbawienia. Chrzest i bierzmowanie, Cerf, Kraków 1996, s.148-152. 20. W sprawie różnicy między mesjanizmem chrześcijańskim i żydowskim zob. G. Scholem, Juda- izm. Parę głównych pojęć, przeł. J. Zychowicz, inter esse, Kraków 1991, s. 152, 158-159. 21. J. Danielou, Wejście w historię zbawienia, dz. cyt. 22. R. Zajączkowski, Głos prawdy i sumienie. Kościół w pismach Cypriana Norwida, FNP, Wrocław 1998, s. 158-171. 23. K. Macheta, „Misterium paschalne Polski” według założycieli zmartwychwstańców, [w:] Cz. Bartnik (red.), Polska teologia narodu, KUL, Lublin 1988. 24. Mt 11, 12. 25. E. Ciżewska, Religijność Solidarności, dz. cyt, s. 196; T. G. Ash, Polska rewolucja. Solidarność 1980-1981, przeł. M. Dziewulska i M. Król, Res Publica, Warszawa 1990, s. 47. Zob. też P. Rojek. Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009, s. 139. 26. Zob. M. A. Cichocki, Solidarność jako Lud Boży, dz. cyt.; Z. Stawrowski, Doświadczenie solidarności, dz. cyt. 27. J. Tischner, Etyka solidarności, Znak, Kraków 1981, s. 6. 28. Tamże. 29. Tamże. 30. E. Abramowski. Procesy zmian społecznych [w:] U. Dobrzycka, Abramowski, Wiedza Powszechna, Warszawa 1991. 31. Zob. M. Łuczewski, Polskie odrodzenie religijne i doświadczenie totalitaryzmu. Analiza fenomenologiczna, „Teologia Polityczna” 2009-2010, nr 5 i tenże, Do diabła z mesjaszem! Teologia polityczna polskiej transformacji, „Czterdzieści i Cztery” 2009, nr 1. 32. Zob. wywiad z o. J. A. Kłoczowskim w niniejszej tece „Pressji”. 33. A. Kijowski, Tropy, W drodze, Poznań 1986, s. 35. 34. Por. P. L. Berger, Święty baldachim. Elementy socjologicznej teorii religii, przeł. W. Kurdziel, Nomos, Kraków 1997. 35. A. Besançon, Anatomia widma. Ekonomia polityczna realnego socjalizmu, przeł. W. Doroń [właśc. W. Dłuski], Krąg, Warszawa 1984. 36. J. Karpiński, Doświadczenie komunizmu we współczesnej kulturze polskiej, 2005, http:// www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=349 [31 sierpnia 2010 r.]. 37. J. Staniszkis, Ontologia socjalizmu, Ośrodek Myśli Politycznej, Wyższa Szkoła Biznesu-National-Louis University w Nowym Sączu, Wydawnictwo Dante, Kraków-Nowy Sącz 2006, s. 22, 38. J. Putrament, Rzeczywistość, Czytelnik, Warszawa 1947. 39. K. Brandys, Nierzeczywistość, Niezależna Oficyna Wydawnicza, b. m. [Warszawa] 1977. 40. J. Snopkiewicz (red.), Teczki, czyli widma bezpieki, BGW, Warszawa 1992, s. 123. 41. Zob. M. Osa, Stwarzanie Solidarności, przeł. M. Bizoń, w niniejszej tece „Pressji”. 42. D. Gawin, Naród zwycięski. Jan Paweł II jako prorok Polaków, „Teologia Polityczna” 20052006, nr 3, s. 131-135. 43. Zob. I. Krzemiński, Solidarność, dz. cyt., s. 17, 49, 53, 68, 76, 150, 175; P. Rojek, Semiotyka Solidarności, dz. cyt, s. 164. 44. A. Kijowski, Tropy, dz. cyt., s. 36. Co dalej? O związku tego tekstu z dwoma poprzednimi czytaj w Pressji Redakcji Pawła Rojka. Odgórna Rewolucja? 129