Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
PAN I OŻYWICIEL
SOLIDARNOŚCI
ANATOMIA ODGÓRNEJ
REWOLUCJI
Nałożenie rąk na naród? Bierzmowanie
dziejów? Przecież to szaleństwo! No bo pomyślmy o tym na serio. Chłodno i bez metafizycznej egzaltacji. Do ateistycznego państwa
przyjeżdża „słowiański papież” i, jak gdyby
nigdy nic, zaczyna wzywać Ducha Świętego.
I co? Duch przyjdzie i wymieni ekipę rządząca? Przeprowadzi reformę finansów? Przepędzi Ruskich za Ural? Tak się w cywilizowanych
czasach po prostu nie robi. Średniowiecze
chyba już jakiś czas temu się skończyło5.
Transgresje Jana Pawła
Michał Łuczewski
118
N
iech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi
Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi.
Tej ziemi”1. Tyle razy słyszeliśmy te
słowa, że przestaliśmy rozumieć, co znaczą.
Tak, wiemy, wiemy, że dzięki Janowi Pawłowi II „policzyliśmy się”, że „przywrócił nam
godność”, że stał się „królem, o jakim Polska
marzyła”, że – wreszcie – stworzył ruch, który doprowadził do Solidarności. Ale tak często przekonywaliśmy o tym samych siebie, że
zmieniliśmy nasze myśli w slogany.
A jednak pod powierzchnią sprawdzonych formułek, które przytaczamy przy każdej okrągłej rocznicy, kryje się rzeczywistość.
Rzeczywistość, która wydaje się tak osobliwa, że musimy obłaskawiać ją za pomocą
metafor i intelektualizacji.
Jan Paweł II chciał dokonać bierzmowania dziejów!
Przed tysiącem lat Polska przyjęła
chrzest, dzięki któremu – mówił na Błoniach
– „my, Polacy, z których każdy rodzi się jako
człowiek «z ciała i krwi» (por. J 3,6) swoich
rodziców, [zostaliśmy] poczęci i narodzeni
z Ducha Świętego (por. J 3,5)”2. Po tysiącu
lat wezwał Ducha Świętego, aby zstąpił na
nas kolejny raz i w sakramencie bierzmowania umocnił naszą wiarę. „Pozwólcie przeto
– ciągnął – że tak jak zawsze przy bierzmowaniu biskup, i ja dzisiaj dokonam apostolskiego włożenia rąk na wszystkich tu zgromadzonych, na wszystkich moich rodaków.
W tym włożeniu rąk wyraża się przyjęcie
i przekazanie Ducha Świętego, którego apostołowie otrzymali od samego Chrystusa,
kiedy po zmartwychwstaniu przyszedł do
nich «drzwiami zamkniętymi» (por. J 20,19)
i rzekł: «Weźmijcie Ducha Świętego»
(J 20,22). Tego Ducha, Ducha zbawienia,
odkupienia, nawrócenia i świętości, Ducha
prawdy, Ducha miłości i Ducha męstwa –
odziedziczonego jako moc po apostołach –
przekazywały biskupie dłonie całym pokoleniom na ziemi polskiej”3. Tak jak sakramenty
tworzą Lud Boży, tak tym razem miały stworzyć nas, Polaków. Mieliśmy się przeobrazić
w nową wspólnotę, wspólnotę świętych,
w Kościół4.
Ale nawet z punktu widzenia teologii to,
co zrobił Jan Paweł II, musiało wyglądać jak
seria ryzykownych transgresji.
Sakrament ma zawsze charakter indywidualny. Przed Bogiem zawsze stajemy samotni. Tymczasem papież dokonał bierzmowania
zbiorowego. Podmiotem łaski stał się cały
naród. Podobnie, to znaczy jako sakrament
wspólnotowy, papież postrzegał chrzest, który wprowadził polski naród w dzieje ludzkości,
dążącej nieustannie do Boga. „Chrzest, czyli
zanurzenie w żywym Bogu, w Tym, Który Jest
(jak głosi Księga Wyjścia) − w Tym, «Który jest,
i Który był, i Który przychodzi» (jak głosi Ap 1,4).
Chrzest, czyli początek spotkania, obcowania,
zjednoczenia, do którego całe życie doczesne
jest tylko wstępem i wprowadzeniem, a spełnienie i pełnia należy do wieczności”6. Chrzest
odsyła do przyszłości, a mówiąc konkretnie
– do bierzmowania, które go dopełnia i wraz
z którym tworzą „podwójny sakrament”7.
A zatem w 1979 roku papież nie tylko wracał
do chrztu z 966 roku, również tamten chrzest
odsyłał wprost do Jana Pawła II. W ten sposób czas narodu, który rozpina się między
tymi momentami, stał się czasem świętym,
częścią historii zbawienia. Przesuniecie istoty
sakramentu z jednostki na wspólnotę, jakiego
dokonał papież, widać w samym rytuale bierzmowania, który miał miejsce na Błoniach. Oto
Jan Paweł II ograniczył się do biskupiej modlitwy o wylanie Ducha i nie przeszedł do istotnego obrzędu sakramentu, to znaczy namaszczenia. Wezwał Ducha świętego, ale nie nadał
nam Jego pieczęci. Nie mógł tego zrobić. Nie
sposób przecież namaścić cały naród. Rytuał
bierzmowania pozostał więc z konieczności
niedomknięty.
Jan Paweł II dokonał jeszcze jednej transgresji. Sakrament bierzmowania zostawia
w człowieku „niezatarte duchowe znamię”8,
z tego powodu – podobnie jak chrzest – przyjmuje się go jedynie raz w ciągu całego życia.
Papież zaś dokonał tu świadomie powtórnego bierzmowania Polaków, gdyż pierwsze
Nałożenie rąk na naród? Bierzmowanie dziejów? Przecież to
szaleństwo!
bierzmowanie narodu miało miejsce razem
z męczeństwem świętego Stanisława. „Tak
jak dojrzałym chrześcijaninem staje się człowiek ochrzczony przez przyjęcie sakramentu
bierzmowania, tak też Opatrzność Boża dała
naszemu narodowi w odpowiednim czasie po
chrzcie historyczny moment bierzmowania.
Św. Stanisław, którego od epoki chrztu dzieli
prawie całe stulecie, symbolizuje ten moment
w szczególny sposób przez to, że dał świadectwo Chrystusowi, przelewając krew”9. Dokonując bierzmowania po raz drugi, papież
sugeruje, że sakrament przeniesiony na plan
dziejów domaga się nieustannego dopełnienia. Inaczej niż człowieka, narodu nie można
bierzmować jeden raz – należy go bierzmować nieustannie.
Na tym jednak Jan Paweł II nie kończy.
Aby przyjąć sakrament, trzeba spełnić szereg
ściśle określonych warunków. Czy w tamtej
pamiętnej chwili Polacy byli na bierzmowanie
należycie przygotowani? Bierzmowanie jest
przeznaczone jedynie dla wtajemniczonych.
Wtajemniczeniem jest zaś chrzest. Czy wszyscy
Odgórna Rewolucja?
119
taki chrzest przeszli? Jak w takim razie rozumieć gest papieża? Może należy porównać
go z rozgrzeszeniem, jakiego udziela kapłan
w stanie wyższej konieczności, to znaczy in
articulo mortis? Papieskie bierzmowanie odbywało się przecież w obliczu odczuwanego
przez wszystkich śmiertelnego zagrożenia10.
W takiej sytuacji nie wymaga się od przyjmującego sakrament pełnej świadomości – sakrament mogą przyjąć nawet dzieci11.
Mesjanizm dla wszystkich
120
Z punktu widzenia tradycyjnej teologii
rytuał dokonany przez głowę Kościoła katolickiego musi wzbudzać podejrzenia, jeśli nie
wręcz – jawić się jako bliski herezji. I rzeczywiście, nie byłby on możliwy gdyby nie rewolucja Vaticanum II, której skądinąd Jan Paweł
II był jednym z najważniejszych uczestników.
Jej podstawową intencję stanowiło odnowienie Kościoła poprzez powrót do źródeł.
Kościół ponownie potwierdził prawdę, że
jest przede wszystkim Ludem Bożym, ludem
kapłańskim, prorockim i królewskim12. Ponieważ „do nowego Ludu Bożego powołani są
wszyscy ludzie”13 aby w Chrystusie „tworzyli
jedną rodzinę i jeden Lud Boży”14, musiała się
zmienić rola najwyższego zwierzchnika Kościoła. Ojciec Święty musiał powoli rezygnować, mówiąc za Maxem Weberem, z tradycyjnego i biurokratycznego uprawomocnienia
swej władzy, które nie mogły już mobilizować i jednoczyć ludzi, na rzecz panowania
charyzmatycznego. Charyzma zaś powstaje
zawsze poza logiką systemów społecznych,
rozsadza tradycyjne rytuały i przekracza dotychczasowe Prawo. Na tym polegała – jak
myślę – istota soborowej reformy liturgicznej. Jej podstawowy cel, to znaczy wzmożenie „czynnego uczestnictwa” wiernych15,
wymagał wyjścia poza obowiązujące dotąd
formy. To, co uczynił Wojtyła na Błoniach,
bardzo dobrze wpisywało się w ten nurt.
Najważniejsze semantyczne przesunięcie w teologii katolickiej, jakie dokonało się
równolegle z tym procesem, polegało na
powrocie mesjanizmu. Nie jest przypadkiem,
że Sobór określił Kościół katolicki jako „lud
mesjaniczny”, który niesie zbawienie i nadzieję światu16. Pismo Święte wskazuje na
trzy figury mesjańskie: proroka – tego, który
widzi Boską Prawdę, króla – tego, który wyciąga w jej obronie miecz, i męczennika – tego,
który dla niej poświęca życie. Te trzy figury
łączą się w Chrystusie, który w najpełniejszy
sposób został obdarzony Duchem Świętym.
Papież, który nie tylko „naśladuje Chrystusa”, ale również działa in persona Christi,
z konieczności otrzymuje Ducha, dzięki któremu gromadzi i jednoczy wokół siebie lud. Jan
Paweł II był pierwszym po dwóch tysiącach lat
„papieżem-pielgrzymem”, który szedł śladem
apostołów i docierał z Ewangelią do wszystkich zakątków globu. W dziejach świata nikt
przed nim nie dokonał mobilizacji ludzkości
na taką skalę. „Pełnia Ducha nie miała pozostać jedynie udziałem Mesjasza, […] miała
być udzielona całemu ludowi mesjańskiemu”17. W tym świetle jasna staje się istota bierzmowania. Stanowi ono obrzęd, który ową pełnię
ofiaruje wszystkim wiernym18. Obrzęd namaszczenia krzyżmem odsyła wprost do obrzędów
namaszczenia królewskiego.19
Odnowiony przez Jana Pawła II mesjanizm oznaczał powrót do początków chrześcijaństwa, do jego żydowskich korzeni.
Mesjanizm przestał być jedynie kwestią wewnętrznej przemiany, duchowego nawrócenia, stawał się na powrót sprawą społeczną.
Podobnie jak w judaizmie, stawał się procesem „dokonującym się w sferze publicznej,
na widowni dziejów i w medium społeczności”. Tym samym chrześcijańska eschatologia
przekształcała się z eschatologii indywidualnej i nabierała „wymiaru narodowego”20.
Mamy tu do czynienia z bardzo interesującym odwróceniem. W chrześcijaństwie
wydarzenia z historii świętej, takie jak potop, przejście przez Morze Czerwone czy też
samo Wyjście, stawały się figurami Rzeczywistości (śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa), a jednocześnie figurami sakramentów
(chrzest, Eucharystia, bierzmowanie). W ten
sposób historia zbawienia narodu stawała
się historią zbawienia katechumena21. Jan
Paweł II odnosił zaś sakramenty na powrót
do historii świata i dziejów zbawienia. Sakrament jednak nie jest jednak tylko figurą, jest
przede wszystkim „skutecznym znakiem”,
który łączy nas z Chrystusem.
Karol Wojtyła mógł dokonać takiej konceptualnej rewolucji, gdyż podobne wątki obecne były wcześniej w polskiej myśli
czasów romantyzmu, gdzie pojawiały się
koncepcje „sakramentu narodu”, a nawet
„Sakramentu-Narodowego”. Bliski papieżowi Cyprian Kamil Norwid patrzył na historię
narodu polskiego przez pryzmat narodowego chrztu, Eucharystii, kapłaństwa i małżeństwa22. Podobną perspektywę reprezentował
Piotr Semenenko, jeden ze zmartwychswtańców. Według niego, sakramenty miały wpisywać Polaków w dzieje zbawienia: czynić ich
dzieckiem Boga (chrzest), udzielać darów
rady, siły i dzielności (bierzmowanie), a także umożliwiać spełnienie na ziemi (kapłaństwo)23. Zgodnie z wizją Joachima z Fiore,
polscy romantycy czekali na nastanie trzeciej
epoki dziejów: po epoce Ojca i Syna wyczekiwali nadejścia epoki Ducha. Po z górą stuleciu Jan Paweł II nie tylko czekał na Ducha,
lecz go wezwał.
Sakrament jest dany po to, by uobecniać
Boga i prowadzić do zbawienia. Żeby się do
tych celów przybliżyć, Jan Paweł II musiał
wykraczać poza tradycyjne reguły. Wzywając Boga, by zesłał swego Ducha, wnikał
w tajemnicę trynitarnego związku Ojca, Syna
i Ducha. W ten sposób niejako zapośredniczał relacje miłości, które łączą Trójcę Świętą, i stawał się jej wewnętrznym mediatorem.
Papież może wydawać się człowiekiem szalonym. Ale był tym rodzajem szaleńca, który
dokonuje gwałtu na Królestwie niebieskim
i otrzymuje to, o co prosi24.
Czy nie przeżyliśmy wtedy, podczas czerwcowych dni Roku Pańskiego 1979, nocy zesłania? Czy czas Solidarności nie był „szumem
Rytuał dokonany przez głowę
Kościoła katolickiego musi jawić
się jako bliski herezji.
wiatru” i wylaniem Ducha, polskimi Zielonymi
Świątkami, czasem „rozluźnienia języków”25?
Zresztą: czy każda solidarność – nawet ta najbardziej niepozorna, ta przez małe „s” – nie
jest wynikiem działania Ducha?
Solidarność Ducha
Naszym stanem naturalnym jest wojna
wszystkich przeciwko wszystkim. Walczymy
o pieniądze, lepsze stanowiska, prestiż, kolejne metry kwadratowe. Utraconą jedność
możemy odzyskiwać jedynie wtedy, gdy znajdziemy wspólnego wroga. Taka jedność jest
jednak fałszywa. Opiera się bowiem na fundamentalnym geście wykluczenia – bez wykluczenia rozpada się. Wspólnota krystalizuje
się tu tylko po to, by powrócić do stanu natury. Wojna jest jej źródłem i przeznaczeniem.
W takiej perspektywie prawdziwa solidarność musi wydawać się cudem, wynikiem
cichej, niedostrzeganej, ale przecież rzeczywistej ingerencji Boga26. Dla ludzkości wezwanie „jeden drugiego brzemiona noście”
(Ga 6,2) musi mieć nowość Objawienia. Nie
może przyjść z wewnątrz upadłej historii,
lecz przychodzi jako „prawo Chrystusowe”.
Tak właśnie rozumiał czas Solidarności jej najwybitniejszy teolog, ks. Józef Tischner, który
wskazywał, że by zrozumieć jej sens, należy
„sięgnąć do Ewangelii i tam szukać jego rodowodu”. Taka solidarność nie należy do stanu
Odgórna Rewolucja?
121
122
natury, lecz go przekracza, albowiem „zrodzona z kart i ducha Ewangelii, nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać
i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich,
a nie przeciwko komukolwiek”27.
Przeprowadzając fenomenologiczną analizę solidarności, Tischner wskazuje na jej trzy
konstytutywne elementy. „Solidarności – pisze – nie potrzeba narzucać człowiekowi z zewnątrz, przy użyciu przemocy. Ta cnota rodzi
się sama, spontanicznie, z serca”28. Ale co to
w istocie znaczy? Jak serce może ostać się świecie, którego zasadą jest przemoc? Po pierwsze,
solidarność rodzi się z wezwania drugiego człowieka, który zwraca się do nas o pomoc. Ale ponieważ słowo zawsze może zostać odrzucone,
potrzebny jest drugi element: sumienie. „Prawdziwa solidarność jest zawsze solidarnością
sumień”29. Właśnie sumienie każe nam odpowiedzieć na wołanie. Sumienie jednak może
nas zwieść lub sami możemy go nadużyć. Kiedy
na przykład Edward Abramowski pisał o tym,
że jest podstawą każdej zmiany społecznej,
w istocie miał na myśli ludzkie potrzeby30. Nie
o to idzie Tischnerowi. Dla niego sumienie
nie jest inną nazwą egoizmu, lecz miejscem,
w którym objawia się dobro i zło. Ich prawidłowe rozpoznanie zaś – i to jest trzeci element – musi mieć korzenie w Bogu, bo jedynie On chroni nas przed samooszukiwaniem,
jedynie On może przebudzić nasze sumienia
i sprawić, że w ogóle będziemy chcieli je mieć.
W ostatecznym rachunku okazuje się zatem,
że solidarność jest odpowiedzią na wezwanie
Boga.
Jeśli taka jest istota każdej solidarności,
w przypadku solidarności, która obejmuje nie
dwie czy trzy osoby, ale całe grupy społeczne, ludzi, którzy dotąd ze sobą walczyli, musimy mieć do czynienia ze zwielokrotnieniem
tego doświadczenia. Z wylaniem się Ducha.
Gdy próbujemy zrozumieć Solidarność
i polską transformację w perspektywie
Ducha czy szerzej – w perspektywie teolo-
gicznej, naszym pierwszym odruchem jest
sięgnięcie do Centesimus annus, encykliki,
której głównym przedmiotem jest wszakże
rok 1989, annus mirabilis. Tymczasem trudno
znaleźć tam refleksję teologiczną, Jan Paweł
II występuje w niej bardziej jako religioznawca, myśliciel społeczny, socjolog, politolog,
ekonomista niż przywódca chrześcijaństwa.
W konsekwencji ów cud, który dane było nam
przeżyć, wydaje się jakiś zwyczajny – staje się
cudem mniemanym. Jeśli mielibyśmy zatem
zrozumieć go na właściwej płaszczyźnie, musielibyśmy sięgnąć nie do encyklik społecznych, lecz do teologicznych, a przede wszystkim – do Dominum et Vivificantem, która jest
obszerną medytacją o Duchu Świętym. Jan
Paweł II zwraca w niej uwagę na trzy podstawowe prawdy: (1) Duch Święty został
dany Kościołowi, (2) Duch przekonywa świat
o grzechu, (3) Duch daje życie. Choć nie zawsze z pełną jasnością potrafimy te prawdy
zrozumieć, Solidarność stała się niejako testem empirycznym każdej z nich.
Duch Kościoła
Jan Paweł II rozpoczyna swoją encyklikę od ponownego wyznania wiary w Ducha
Świętego, które jest źródłem Kościoła. Dogmatyczną podstawę tej wiary stanowi Ewangelia św. Jana, w której Chrystus zapowiada
Apostołom: „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie
zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę
prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam,
aby z wami był na zawsze − Ducha Prawdy,
którego świat przyjąć nie może, ponieważ
Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie,
ponieważ u was przebywa i w was będzie.
Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was.
[…] A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co
Ja wam powiedziałem” (14, 15-18, 26). Mimo
odejścia Chrystusa, apostołowie mogą stwo-
rzyć Kościół, bo Chrystus będzie towarzyszyć
im w Duchu Świętym do końca czasów. Choć
Duch Święty przekracza Kościół i może zstępować również na pogan, bo „wieje, kędy
chce”, to tylko Kościół może go „zobaczyć”
i „poznać”. Gdyby Kościół upadł, Ducha
Świętego nikt by nie widział. Nikt nie mógłby
go uobecniać i reprezentować. Duch Święty
jednak zgodnie z obietnicą będzie nieustannie podtrzymywać Kościół.
W tej perspektywie jasne się staje, że
aby Duch Święty udzielił się ludziom w Solidarności, Kościół musiał przede wszystkim
istnieć. Ktoś musiał prosić o łaskę i ktoś mu-
Papież może wydawać się człowiekiem szalonym. Ale był tym rodzajem szaleńca, który dokonuje
gwałtu na Królestwie niebieskim.
siał być gotowy do jej przyjęcia. Jest wielkim
paradoksem, że we wszystkich krajach, które
uległy sowieckiej przemocy, jedynie w Polsce
totalitarna polityka komunistów nie tylko nie
doprowadziła do upadku Kościoła, lecz do
jego wzmocnienia.
Ale Polska nie okazała się wyjątkiem jedynie w czasach totalitarnego zniewolenia. Wyjątkiem była zawsze. Doprawdy, siła naszego
Kościoła musi wydawać się dziełem Opatrzności. Od początku zwycięsko wychodził on
z każdej fali sekularyzacji. Reformacja, która
początkowo szybko rozwijała się w naszym
kraju, doprowadziła do tego, że hierarchia
katolicka ze zdwojoną energią przystąpiła
do kontrreformacji i ewangelizacji mas ludowych. XIX-wieczne rewolucje narodowe, które
gdzie indziej miały zabarwienie antykościelne,
w Polsce łączyły się z wiarą. Gdy nad Wisłę
wkraczała industrializacja, polscy robotnicy, inaczej niż na Zachodzie, nie rozstawali
się z wiarą. Paradoksalnie, sytuacja Kościoła była gorsza przed II wojną światową niż
w czasach komunizmu. W Dwudziestoleciu musiał stawać naprzeciw sanacyjnego państwa,
reprezentującego elity (jego ideologowie,
tacy jak Adam Skwarczyński, nosili się nawet
z zamiarem stworzenia kościoła narodowego,
niezależnego od Watykanu), musiał walczyć
z antyklerykalnymi partiami, reprezentującymi
klasę średnią (nowoczesna, realistyczna Narodowa Demokracja) i antyklerykalnymi partiami,
reprezentującymi klasy niższe (radykalizujące
się partie ludowe, w których pojawiały się −
rzadkie, co prawda − pomysły powrotu do pogaństwa). Po II wojnie światowej z tych wszystkich przeciwników ostał się jeden: państwo,
tym razem w wydaniu polskich komunistów.
Jego represyjny aparat sprawił, że z jednej strony wyeliminowano dawne elity państwowe,
a z drugiej – zmuszono klasy średnie i niższe do
opowiadania się albo za nim, albo za Kościołem. W ten sposób została ograniczona liczba
ważnych podmiotów politycznych, a ci, którzy
chcieli ratować swoją niezależność, musieli
szukać współpracy z kardynałem Wyszyńskim.
Kościół stał się wtedy jedyną silną instytucją,
która mogła oprzeć się totalitarnemu naciskowi. W latach ’70 i ’80 XX wieku, gdy po Soborze
Watykańskim II i rewolucjach obyczajowych
inne państwa europejskie coraz szybciej się
sekularyzowały, w polskim społeczeństwie nastąpiło odrodzenie religijne31.
W języku socjologii religii powiedzielibyśmy,
że polski Kościół posiadał bardzo silne struktury uwiarygodniania. Jego siła, opierająca się na
bardzo szerokiej legitymizacji społecznej, sprawiała, że głoszone przez niego orędzie nie mogło zostać łatwo zlekceważone.
W tym samym czasie, gdy Kościół stawał się coraz potężniejszy, jego intelektualni
przeciwnicy, głoszący konkurencyjną wobec
niego ideologię laicką, tracili swoje struktury uwiarygodniania. W rezultacie odwilży
i Marca inteligencja lewicowa z filaru systemu totalitarnego przedzierzgnęła się
w jego krytyków. Ponieważ straciła swoje
Odgórna Rewolucja?
123
124
dotychczasowe umocowanie instytucjonalne,
z konieczności musiała poszukiwać instytucji,
która by ją uwiarygodniła. Ponieważ inteligencji lewicowej nie wiązała już lojalność wobec
Partii, mogła nawiązywać nowe relacje, które
dla zdeklarowanych komunistów i członków
aparatu państwowego byłyby kłopotliwe.
I wreszcie: ponieważ jej baza społeczna była
bardzo uboga, dążyła do przezwyciężenia swojej alienacji i spotkania z robotnikami i chłopami
– z polskim ludem. Te wszystkie czynniki sprawiły, że z konieczności nawiązała współpracę
z Kościołem, który potrafił ją uwiarygodnić,
który przestał być jej ideologicznym wrogiem
i który sprawował w Polsce rząd dusz.
W takiej sytuacji olbrzymiego znaczenia
nabrali pośrednicy między Kościołem a lewicą laicką, między grupami religijnymi a niereligijnymi. Stąd brała się tak duża rola Bohdana Cywińskiego, Andrzeja Kijowskiego,
o. Jacka Salija, o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, ks. Jana Ziei, ks. Józefa Sadzika i ks. Józefa Tischnera32. Jednak największe znaczenie
pośród tych postaci miał z pewnością Karol
Wojtyła. Każda z nich obdarzona była charyzmą, to znaczy łaską Bożą, która sprawiała,
że wokół nich tworzyła się wspólnota moralno-religijna. Dzięki nim Duch opuszczał ramy
Kościoła i przenikał do narodu.
Duch Prawdy
Skoro Kościół istniał, mógł głosić Prawdę, która z każdym rokiem trwania komunizmu stawała się prawdą dla coraz większych
rzesz. Jego Prawda, objawiona przez Ducha,
jest – zgodnie ze słowami Chrystusa – prawdą o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie.
„O grzechu − bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś − bo idę do Ojca i już Mnie
nie ujrzycie; wreszcie o sądzie − bo władca
tego świata został osądzony” (J 16, 7-11).
Innymi słowy, Kościół „przekonywa świat”
o tym, że istnieje transcendentna, obiektyw-
na rzeczywistość, z perspektywy której władca tego świata będzie oceniany.
Dla systemu komunistycznego taka prawda była śmiertelnym zagrożeniem. To on rościł sobie prawo do tego, by orzekać, co jest
dobre, a co złe, na czym polega sprawiedliwość i czym jest sąd. System nie tolerował
zewnętrznej perspektywy. Poszukując legitymizacji społecznej, próbował skonstruować
bezalternatywną wizję świata, która przyjmowana będzie jako (a) realna, (b) moralna
i (c) zgodna z wolą ludu. W tym celu musiał
zwalczać wszelkie konkurencyjne źródła legitymizacji, a w szczególności – źródła religijne. Musiał zwalczać sacrum, które przekraczałoby go i stanowiło zewnętrzną wobec
niego instancję oceny systemu. Rzeczywistość sakralna była dla niego niebezpieczna,
gdyż człowiek dzięki niej – jak pisał Andrzej
Kijowski – „wznosi się ponad siebie, osiągając wyższy od normalnego stan skupienia
swych sił witalnych i zdolności: większą niż
zazwyczaj wrażliwość, większą podatność
na bodźce, większe posłuszeństwo, większą
niż kiedykolwiek przedtem wytrzymałość
fizyczną. W dobrym i złym. Każde zgromadzenie jest sakralne, jeśli uczestników swych
przemienia; jeśli ich razem czyni zdolnymi do
czegoś, do czego żaden z nich nie był zdolny, póki był sam”33. Obawiając się tego typu
mobilizacji społecznej, totalitaryzm musiał
likwidować inne niż on sam źródła świętości.
W konsekwencji sam stawał się religią, przy
czym postulowane przez niego sacrum było
wewnątrzświatowe.
Tak rozumiana ideologia totalitarna zakreślała granice życia Polaków pod okupacją sowiecką i polsko-sowiecką. Ale jak każda ideologia wewnątrzświatowa, była niezupełna,
a wspartemu na niej ładowi społecznemu nieustannie zagrażał chaos. Chaos, czyli zjawiska,
które odbierają nam poczucie sensu: śmierć,
cierpienie, zło, lęk, bojaźń. Paradoks polegał
jednak na tym, że ideologia totalitarna, wal-
cząc przeciw chaosowi, nieustannie ten chaos produkowała. Chciała uchodzić za realną,
ale produkowała doświadczenie nierealności;
chciała uchodzić za moralną, ale produkowała doświadczenie zła; chciała uchodzić za
zgodną z wolnością człowieka, ale produkowała doświadczenie przymusu i zniewolenia.
Tylko religia zaś była w stanie każde z tych
doświadczeń określić i wyartykułować. Tylko ona mogła przeciwstawić się chaosowi
Jedynie w Polsce totalitarna polityka komunistów nie tylko nie
doprowadziła do upadku Kościoła, lecz do jego wzmocnienia.
i ochronić sensowność świata, rozpinając nad
nim „święty baldachim”34. W ostatecznym rachunku, mimo swego antychrześcijańskiego
ostrza, totalitaryzm miał chrześcijańskie konsekwencje, gdyż nie potrafił poradzić sobie
z problemami, jakie sam stwarzał, a które rozwiązać mogło tylko chrześcijaństwo. Walcząc
z religią, sprawiał, że religia stawała się coraz
bardziej potrzebna. Zdanie sobie sprawy z nierzeczywistości
systemu totalitarnego, z jego zła i niewoli
może być interpretowane jako dar Ducha
Prawdy. Ten dar zaś, jak się wydaje, był powszechnie przyjmowany. Państwo komunistyczne w sposób powszechny zaczęto
określać jako „iluzję” (Tischner), „nicość”
(Konwicki), „miazgę” (Andrzejewski), „inny
świat” (Herling), „złudzenie” (Miłosz). Poczucie nierzeczywistości było tak przemożne, że przechodziło do dyskursu naukowego.
I tak, Alain Besançon opisywał ekonomię socjalistyczną jako „widmo”35, a Jakub Karpiński widział w komunizmie „nierzeczywistość
propagandową” lub „rzeczywistość wyobrażoną”36. Najdalej na tej drodze poszła Jadwiga Staniszkis, która w rozumieniu „ontologii
socjalizmu” kluczową kategorią analityczną
uczyniła Heglowski Schein, czyli pozór37. Nie
jest więc przypadkiem, że podczas gdy jedną z pierwszych książek socrealistycznych
była Rzeczywistość Jerzego Putramenta38,
to pierwszą książką wydaną poza cenzurą w Polsce – i jednocześnie w całym bloku
wschodnim – była Nierzeczywistość Kazimierza Brandysa39, historia o wychodzeniu inteligenta z komunizmu, z Rzeczywistości ku
Nierzeczywistości właśnie.
Rezonans katolicyzmu polegał więc na
tym, że w racjonalny sposób interpretował
każde z doświadczeń generowanych przez
totalitaryzm, a jednocześnie łączył je w jedną
spójną całość. Totalitaryzm nie mógł opisywać swojej własnej porażki. Nie mógł mówić
o złu, niewoli i nierzeczywistości, mógł tylko mówić o błędach i wypaczeniach. O złu,
niewoli i nierzeczywistości natomiast bardzo
dobrze opowiadał katolicyzm.
Duch życia
W czasach totalitarnego zniewolenia Kościół wlał w Polaków nowe życie, sprawiał, że
Polska stawała się Polską, że tworzyła się
wspólnota narodowa. I ten właśnie aspekt
możemy interpretować w kategoriach działania Ducha świętego, który jest duchem jedności. Tutaj widać najlepiej, jak Duch działa
poprzez naturę, jak natura jest udoskonalana, aby przyjąć łaskę.
Religia wskazywała na zło i zniewolenie
systemu. Ale nie tylko to – dawała zarówno
ogólne dyrektywy, jak i bardzo konkretne
wskazówki, jak należy się przed złem i niewolą chronić. System komunistyczny próbował
uzyskać legitymizację nie w jakichś specjalnych akcjach, ale w mrówczej, nieustannej
działalności. „Dla nas nie było takich słów
jak moralność czy etyka – opowiadał jeden
z oficerów UB. – My tych słów nie używaliśmy. One dla nas nie miały sensu, bo służba
wykorzystywała niemoralność, a z moralnoś-
Odgórna Rewolucja?
125
126
cią walczyła. Im bardziej niemoralne zachowanie, tym lepiej dla nas, tym łatwiej zbliżyć się
do człowieka, przeniknąć go. Ci, którzy mieli
coś na sumieniu, byli dla nas najważniejsi,
stanowili najlepszy materiał agenturalny”40.
Bezpieka korzystała tu ze sprawdzonej zasady „WKR”: worek (pieniądze), korek (alkohol)
i rozporek (seks). Dzięki nimi sprawiała, że
ludzie wnikali w system. Katolicyzm chronił
przed popełnianiem tego typu wykroczeń,
które łatwo mogły się stać pretekstem do
wymuszenia współpracy z reżimem. Dawał
zatem właściwe wskazówki, jak działać w totalitarnych warunkach. Postępując w zgodzie
z tym wskazaniem, to właśnie katolicki naród,
który w totalitaryzmie widział „ślad diabelskich pazurów”, a nie wyznawcy ideologii totalitarnej, potrafił przyjąć właściwą postawę.
Stąd też w oporze wobec totalitaryzmu wśród
intelektualistów bardziej konsekwentni byli
ludzie wierzący.
W budowaniu wspólnoty Kościół korzystał
ze środków ruchów społecznych. Każdy ruch
zaś, aby być ruchem skutecznym, musi spełnić
trzy kryteria: musi prowadzić kampanię, to znaczy nie może ograniczać się do pojedynczej akcji; musi korzystać z pewnego repertuaru, który
zmobilizuje ludzi, i wreszcie musi formułować
ideologię, która porywa innych. Te wszystkie
elementy zostały w sposób perfekcyjny wykorzystane przez Kościół41.
Po pierwsze, kampania. Kiedy po 1956 roku
przyszła odwilż, Kościół rozpoczął kampanię
mobilizacyjną. Rozpoczęła się ona od odnowienia Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego
(sierpień 1956), a jej zwieńczeniem były obchody
Tysiąclecia Chrztu Polski (1966). Kościół nie ograniczył się jednak do pojedynczych akcji mobilizacyjnych, lecz organizował nieustanne działania
w formie przygotowań do Ślubów Narodu Polskiego (1955), Roku Królowej Polski (1956-1957),
a przede wszystkim Wielkiej Nowenny Narodu
(1957-1966). Przyjazd Jana Pawła II do Polski był
zatem jedynie kolejnym elementem kampanii,
która rozciągała się na dekady.
Po drugie, repertuar. Kościół wykazywał
się niezwykłymi zdolnościami organizatorskimi i korzystał z bardzo nowatorskiego repertuaru środków. Oprócz tych najbardziej
oczywistych, jak msze święte, procesje czy
pogrzeby, warto zwrócić uwagę na budowanie kaplic i kościołów, które mobilizowało
Totalitaryzm musiał likwidować inne niż on sam źródła
świętości. W konsekwencji sam
stawał się religią.
olbrzymie masy ludzi. Przypomnijmy zaangażowanie Karola Wojtyły w budowę Arki
w Nowej Hucie. Dla mobilizacji ludności parafii
bardzo duże znaczenie miały również niezwykle uroczyście obchodzone koronacje figur
świętych. Towarzyszył temu dynamiczny rozwój pobożności maryjnej, który „jako korzeń
naszej mocy” wspierany był przez kardynała
Wyszyńskiego. W praktyce duszpasterskiej
hasła wierności Matce Bożej okazały się bardzo skuteczne. Ostatni spektakularny środek
wykorzystany przez Kościół to pielgrzymki.
Już w 1966 roku Paweł VI miał odwiedzić Polskę, aby uświęcić obchody Millennium. Jednak
dopiero Jan Paweł II wykorzystał tę formę na
wielką skalę, która przekroczyła wszystko, co
mogli zaproponować komuniści.
Po trzecie, mobilizująca ideologia. Jan Paweł II korzystał tu bezpośrednio z innowacji
wprowadzonej przez Stefana Wyszyńskiego
w postaci teologii narodu, która nadała główny rys polskiemu katolicyzmowi po II wojnie
światowej. Naród uzyskał w niej boską sankcję i z narodu stał się Narodem. W swej pracy
Wyszyński odwoływał się do dziejów narodu
wybranego, sam biorąc na siebie rolę starotestamentalnego proroka. Podobnie należy
patrzeć na Wojtyłę42.
W myśli Jana Pawła II naród był przedstawiany jako wieczny, moralny i jeden. Podsta-
wowy element, który go spaja, który nadaje mu
walor moralny i wpisuje w święty czas, niemający ani początku, ani końca, to Kościół rzymski,
który zarazem jest Kościołem polskim.
Siła teologii narodu Jana Pawła II polegała
na tym, że spełniała ona wszystkie kryteria, jakie
musi spełniać skuteczna ideologia ruchu społecznego. Co więcej, ideologia mobilizacyjna za
każdym razem staje przed paradoksem, który
papież potrafił rozwiązać. Jeśli bowiem ma być
efektywna, musi przedstawiać daną wspólnotę
jako (a) liczną, (b) zjednoczoną, (c) moralną i (d)
zaangażowaną. Dwa pierwsze postulaty znajdują się jednak w konflikcie z dwoma ostatnimi.
Jeśli zależy nam na liczności i jedności ruchu,
musimy wyciszyć kwestię moralnego zaangażowania, która grozi wprowadzeniem podziałów wewnątrz ruchu (istnieją różne moralności)
i ograniczeniem jego oddziaływania (rygorystyczna moralność może od ruchu odstręczać
jego potencjalnych zwolenników). Z jednej strony, mielibyśmy zatem ruchy liczne i zjednoczone,
ale pozbawione wyrazistości, a z drugiej – ruchy
wyraziste, ale pozbawione wpływu.
Ten paradoks możemy zilustrować dwoma wyobrażeniami polskości, które w naszych
dziejach nieustannie się ze sobą zderzają.
Zgodnie z wizją pierwszą, którą za Jadwigą
Staniszkis możemy nazwać nominalistyczną,
Polacy stanowią wspólnotę homogeniczną
– liczną i zjednoczoną – której wszyscy członkowie pozostają sobie równi. Polakiem się
jest albo się nim nie jest. Konkurencyjne wyobrażenie – odwołując się znów do Staniszkis:
bliższe duchem tomizmowi – przedstawia
Polaków jako wspólnotę heterogeniczną,
której członkiem można być w większym lub
mniejszym stopniu, w zależności od tego, czy
jest się moralnym i zaangażowanym, zgodnie
z daną koncepcją moralności i zaangażowania. Polskość staje się wtedy stopniowalna:
Polakiem jest się bardziej lub mniej.
Sprzeczność między dwoma wizjami
narodu była rozwiązywana przez teologię
narodu Jana Pawła II, która narodowym ruchom społecznym pozwalała naraz spełnić
wszystkie, znajdujące się w konflikcie kryteria.
Z jednej strony, katolicyzm stanowił wspólny
mianownik Polaków. W perspektywie papieża
naród to swoisty organizm, którego jesteśmy
członkami. Podzielony, przestaje być narodem.
Dlatego dążenie do jedności, pokonywanie różnic między stanami było patriotycznym obowiązkiem. Tacy ludzie, jak Jan Strzelecki, Jacek
Kuroń czy Adam Michnik, dążąc do wspólnoty
z polskim ludem, musieli również zbliżać się do
chrześcijaństwa. Innej drogi nie było. Bo polski
lud był chrześcijański. Z drugiej strony, religia
katolicka nadawała Polakom wartość moralną
i zaangażowanie. A więc nie tylko jednoczyła
ludzi (moment realistyczny: odwołanie do tożsamości, które są), lecz także ich przemieniała
(moment utopijny: odwołanie do tożsamości,
które jeszcze nie zostały zrealizowane). Religia
czyniła z narodu wspólnotę wartości, pokazując, na czym polega moralny ideał, na rzecz
którego należy się angażować („przemiana sumień”), i eliminując ze wspólnoty tych, którzy
temu ideałowi się przeciwstawiają („ludzi bez
sumień”). Bez odwołania do religii, która nadawała narodowi moralny rdzeń, stanowiłby on
li tylko nominalistyczny związek jednostek, niemogących wykroczyć wyobraźnią poza system
społeczny (brak ideału moralnego) i niezdolnych do wspólnego działania (brak zaangażowania). Religia ukazywała swoje mobilizacyjne
znaczenie zwłaszcza w sytuacjach skrajnych.
Im bardziej sprawa, o którą walczymy jest
beznadziejna, im bardziej jesteśmy zmarginalizowani, wypchnięci poza system politycznoekonomiczny, tym większa skłonność do odwoływania się do sacrum, gdyż tylko ono może
dać nam siłę. Gdy wszystko zawodzi, ostatnim
oparciem pozostaje Bóg. Rok 1979 wszystkim
to naocznie ukazał.
Patrząc z tej perspektywy na Solidarność,
widać, że obecny w niej był każdy przejaw
Ducha, tak jak opisuje go Jan Paweł II. Dzię-
Odgórna Rewolucja?
127
ki Kościołowi powstawała w Polsce nowa
wspólnota, nowa świadomość i nowa moralność. Ludzie odzyskiwali nadzieję i przezwyciężali lęk. Zrzucali okowy ideologii i stawali
się wolni. Rzeczywistość nabierała charakteru duchowego43. Wszystkie polskie klęski XX
wieku naraz okazywały się bólami porodowymi Ducha. W tym kraju, w którym alkohol rozwiązywał wszystkie problemy, naraz
zabrakło pijanych. Bo upijano się nie winem,
lecz Duchem. W kraju, gdzie ukrywano statystyki samobójstw, ludzie odzyskiwali chęć życia. Bo duch jest Ożywicielem. W kraju, który
skazany został przez potęgi tego świata na
porażkę, Polacy padając na kolana, podnieśli
się z kolan. Bo Duch jest Panem.
128
Ale co najdziwniejsze, żeby to wszystko
się stało, nie musieliśmy zrobić nic wyjątkowego. Nie musieliśmy zrobić nic. Wszystko jakby
działo się przez nas. Wiara jest sprawą łaski –
człowiek nie może działać samodzielnie, musi
jedynie usłyszeć Boga, który cały czas do niego mówi. „Chrystus raz tylko – pisał Kijowski
pod wpływem słów Papieża – wszedł w dzieje ludzkości – w dzieje ojczyzn, rodzin i osób
– i trwa w nich jak uporczywy temat powracający, w którym rozpoznajemy siebie i utwierdzamy siebie. Z tym że to my do tego «tematu» wracamy, nie «temat» do nas”44. Człowiek,
pozostając całkowicie bierny, paradoksalnie dzięki Duchowi Świętemu nabiera wiary
i mocy. Na tym polega odgórna rewolucja.
Przypisy:
1. Jan Paweł II, Przemówienia. Homilie. Polska 2 VI 1979-10 VI 1979, Znak, Kraków 1979, s. 33.
2. Tamże, s. 243.
3. Tamże, s. 243-244.
4. Do najważniejszych interpretacji Solidarności w tym duchu należą: E. Ciżewska, Religijność
Solidarności okiem socjologa, „Teologia Polityczna” 2009-2010, nr 5; M. A. Cichocki, Solidarność
jako Lud Boży [w:] tenże, Władza i pamięć, OMP, Kraków 2005; D. Karłowicz, Solidarność jako
Kościół [w:] tenże, Koniec snu Konstantyna, OMP, Kraków 2004; Z. Stawrowski, Doświadczenie
solidarności jako wspólnoty etycznej [w:] D. Gawin (red.), Lekcja Sierpnia. Dziedzictwo Solidarności po dwudziestu latach, Wyd. IFiS PAN, Warszawa 2002.
5. Por. jednak artykuły zamieszczone w „Pressjach” 2010, nr 20 (przyp. red.).
6. Jan Paweł II, Przemówienia, dz. cyt., s. 238-239.
7. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1290.
8. Tamże, § 1304.
9. Jan Paweł II, Przemówienia, dz. cyt., s. 241.
10. Zob. I. Krzemiński, Solidarność. Projekt polskiej demokracji, Oficyna Naukowa, Warszawa, s.164.
11. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1307.
12. Sobór Watykański II, Lumen gentium, rozdz. II; zob. znakomity komentarz Y. Congara, Kościół, jaki kocham, przeł. A. Ziernicki, Cerf, Kraków 1997.
13. Sobór Watykański II, Lumen gentium, nr 13.
14. Sobór Watykański II, Ad gentes, nr 1.
15. Sobór Watykański II, Sacrosanctum Concilium, nr 50.
16. Sobór Watykański II, Lumen gentium, rozdz. II.
17. Katechizm Kościoła katolickiego, § 1287.
18. Tamże.
19. J. Danielou, Wejście w historię zbawienia. Chrzest i bierzmowanie, Cerf, Kraków 1996, s.148-152.
20. W sprawie różnicy między mesjanizmem chrześcijańskim i żydowskim zob. G. Scholem, Juda-
izm. Parę głównych pojęć, przeł. J. Zychowicz, inter esse, Kraków 1991, s. 152, 158-159.
21. J. Danielou, Wejście w historię zbawienia, dz. cyt.
22. R. Zajączkowski, Głos prawdy i sumienie. Kościół w pismach Cypriana Norwida, FNP, Wrocław 1998, s. 158-171.
23. K. Macheta, „Misterium paschalne Polski” według założycieli zmartwychwstańców, [w:]
Cz. Bartnik (red.), Polska teologia narodu, KUL, Lublin 1988.
24. Mt 11, 12.
25. E. Ciżewska, Religijność Solidarności, dz. cyt, s. 196; T. G. Ash, Polska rewolucja. Solidarność
1980-1981, przeł. M. Dziewulska i M. Król, Res Publica, Warszawa 1990, s. 47. Zob. też P. Rojek. Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków
2009, s. 139.
26. Zob. M. A. Cichocki, Solidarność jako Lud Boży, dz. cyt.; Z. Stawrowski, Doświadczenie solidarności, dz. cyt.
27. J. Tischner, Etyka solidarności, Znak, Kraków 1981, s. 6.
28. Tamże.
29. Tamże.
30. E. Abramowski. Procesy zmian społecznych [w:] U. Dobrzycka, Abramowski, Wiedza Powszechna, Warszawa 1991.
31. Zob. M. Łuczewski, Polskie odrodzenie religijne i doświadczenie totalitaryzmu. Analiza fenomenologiczna, „Teologia Polityczna” 2009-2010, nr 5 i tenże, Do diabła z mesjaszem! Teologia
polityczna polskiej transformacji, „Czterdzieści i Cztery” 2009, nr 1.
32. Zob. wywiad z o. J. A. Kłoczowskim w niniejszej tece „Pressji”.
33. A. Kijowski, Tropy, W drodze, Poznań 1986, s. 35.
34. Por. P. L. Berger, Święty baldachim. Elementy socjologicznej teorii religii, przeł. W. Kurdziel,
Nomos, Kraków 1997.
35. A. Besançon, Anatomia widma. Ekonomia polityczna realnego socjalizmu, przeł. W. Doroń
[właśc. W. Dłuski], Krąg, Warszawa 1984.
36. J. Karpiński, Doświadczenie komunizmu we współczesnej kulturze polskiej, 2005, http://
www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=349 [31 sierpnia 2010 r.].
37. J. Staniszkis, Ontologia socjalizmu, Ośrodek Myśli Politycznej, Wyższa Szkoła Biznesu-National-Louis University w Nowym Sączu, Wydawnictwo Dante, Kraków-Nowy Sącz 2006, s. 22,
38. J. Putrament, Rzeczywistość, Czytelnik, Warszawa 1947.
39. K. Brandys, Nierzeczywistość, Niezależna Oficyna Wydawnicza, b. m. [Warszawa] 1977.
40. J. Snopkiewicz (red.), Teczki, czyli widma bezpieki, BGW, Warszawa 1992, s. 123.
41. Zob. M. Osa, Stwarzanie Solidarności, przeł. M. Bizoń, w niniejszej tece „Pressji”.
42. D. Gawin, Naród zwycięski. Jan Paweł II jako prorok Polaków, „Teologia Polityczna” 20052006, nr 3, s. 131-135.
43. Zob. I. Krzemiński, Solidarność, dz. cyt., s. 17, 49, 53, 68, 76, 150, 175; P. Rojek, Semiotyka
Solidarności, dz. cyt, s. 164.
44. A. Kijowski, Tropy, dz. cyt., s. 36.
Co dalej?
O związku tego tekstu z dwoma poprzednimi
czytaj w Pressji Redakcji Pawła Rojka.
Odgórna Rewolucja?
129