Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Upadek magii Część trzecia: Początek nowej ery Rzecz działa się na olbrzymiej arenie. Trybuny zdolne były pomieścić nawet aż 100 000 ludności państwa Morag, władanego przez jednego z ostatnich członków Kręgu, Johann’a Rose’a. Pełni niepewności ludzie ze strachem w oczach stopniowo zasiadali na trybunach, wbrew swojej woli. Wiedzieli, że nad nimi czuwa co najmniej pięćdziesięciu uzbrojonych po zęby żołnierzy w upiornych, wściekle żółtych uniformach. Siali strach i niepokój, efektem czego było całkowite posłuszeństwo ze strony obywateli, z nielicznymi wyjątkami. Rozkazy wydawał im bezpośrednio wierny przyjaciel Johann’a Rose’a, generał Breek. Na jego twarzy zawsze panowała pokerowa, ponura mina, bez wyrazu. Wiek dawał się mu we znaki poprzez liczne zmarszczki, a doświadczenie poprzez kilka długich i głębokich blizn. Nigdy nie rozstawał się ze swoim granatowym mundurem, nigdy nie pojawił się publicznie w innym stroju. Tego dnia zasiadał w loży, mając widok na całe trybuny. Bacznie przyglądał się ludności i pilnował porządku. Gdyby zjawił się jakiś odważny i sprzeciwiłby się żołnierzom, natychmiast zostałby usunięty. Po licznych incydentach tego pokroju, ludność stała się bardzo posłuszna. Nikt nie kwestionował autorytetu generała, ani tym bardziej prezydenta Rose’a. Rzecz jasna z nielicznymi wyjątkami. Trybuny były już niemal pełne. Wśród ludzi słyszalne były pomruki pełne niepokoju. Zebranie na arenie nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Zawsze kończyło się tak samo. Wtem trzydziestu bębniarzy ustawionych w dwuszeregu z boku areny, zaczęło tłuc w bębny. Rozbrzmiała rytmiczna, nieskazitelna, aczkolwiek mroczna i szerząca jeszcze większy niepokój melodia. Trębacze w pierwszych miejscach na trybunach wstali i dołączyli do bębniarzy. Chór ustawiony w kolumnie przed bębniarzami rozpoczął pieśń. Był to hymn Moragu. Smutny, powolny, dopracowany w stu procentach, ku czci prezydenta. Wreszcie i on pojawił się na arenie. Johann Rose żwawym krokiem przemierzył arenę uśmiechając się złowieszczo i machając dłonią ku ludności. Ta jednak pozostała bez reakcji. Nie klaskali, nie śpiewali, nawet się nie odzywali. Siedzieli w milczeniu, z kamiennym wyrazem twarzy. Prezydent przystanął niemal na samym środku areny. Poprawił czarno-bordowy frak, klasnął śmiało w ręce, po czym splótł je na brzuchu. Lekki wiatr mierzwił jego kruczoczarne włosy przeplatane lekko siwizną. Jednak jako czarnoksiężnik, starzał się znacznie wolniej. Czas był wobec niego bardziej bezradny. - Witam wszystkich tutaj zgromadzonych oraz oglądających transmisję na żywo w całym kraju! – zawołał donośnym basem – Zdaję sobie sprawę, że tu obecni nie przyszli tu dobrowolnie, jednak niech nasz kraj to zobaczy! Bez zbędnych aluzji i krętych wstępów, przejdę do sedna. – na arenę dziesięciu żołnierzy wprowadziło pięciu umięśnionych, brudnych i zagłodzonych mężczyzn zakutych w potężne kajdany – Oto pięciu śmiałków, którzy przeciwstawili się memu autorytetowi! Próbowali wszcząć bunt. Współpracowali i głosili poglądy niejakiej Kathrine Masai, przywódczyni grupy rebeliantów ze wschodu. Powiem krótko: nie mam zamiaru tolerować działalności jej, pojmanych, ani wszystkich jej posłusznych! Po tych słowach pięciu żołnierzy wyjęło błękitne pistolety i automatycznie strzeliło pojmanym w tył głowy. Każdy z nich padł na ziemię, bluzgając ją krwią. - Oto początek nowej ery, moi drodzy! Ery zagwarantowanego porządku i pokoju! Mądrzyciel