Koncert na dwa głosy

Transkrypt

Koncert na dwa głosy
GGawędy
adwokata bibliofila
Andrzej Tomaszek
Koncert na dwa głosy
Dyskutując z aplikantami na zajęciach z etyki adwokackiej, prowadziłem ich zwykle
do konkluzji, że adwokat w zasadzie nie może za życia publikować utworów dotyczących prowadzonych przez siebie spraw, bo mógłby popaść w konflikt z zakazem
ujawniania tajemnicy adwokackiej. Ubolewałem, że ogranicza to znacznie możliwości
i zasadność pisania adwokackich pamiętników czy dzienników, chyba że pisane są one
„do szuflady”.
Dzisiaj bezwzględność zakazu ujawniania tajemnicy nie jest wszakże jednoznacznie
pojmowana. Obok jednolitych dotąd wypowiedzi o braku możliwości odstąpienia od
niego pojawiają się głosy, że to klient jest dysponentem tajemnicy swego pełnomocnika i obrońcy, może zatem zwolnić adwokata z obowiązku jej zachowania. Głosów
tych nie można bagatelizować, bo zagadnienie zasługuje na poważną debatę, najlepiej
pod auspicjami naczelnych władz adwokatury. Przy okazji takiej debaty można byłoby
– niezależnie od konkluzji, którymi by ona zaowocowała – zainteresować zasadami
deontologii naszego zawodu opinię publiczną i tych nowych kolegów, którzy nie mieli
okazji uczyć się etyki zawodowej jako aplikanci.
Adwokat piszący inne utwory niż pisma procesowe, a uprawiający poletko literatury
w szczególności, to dzisiaj rzadkość, po części za sprawą absurdalnie niskich wynagrodzeń twórców, a po części za sprawą braku czasu na myślenie. Z tym większym uznaniem trzeba powitać pojawienie się na rynku czytelniczym dwóch zbiorów adwokackich
esejów – pióra berlińskiego adwokata Ferdinanda von Schiracha i pióra warszawskiego
adwokata Jacka Dubois. To prawdziwy koncert na dwa głosy, którego pominąć nie można. Nasz kolega w swoim zbiorze esejów i felietonów (Koktajl z paragrafów, wyd. C.H.
Beck, Warszawa 2011), chociaż ze swadą i humorem pisze przede wszystkim o swojej
pracy, pozostaje w zgodzie z zasadami deontologii, co nie jest de lege lata łatwą sztuką…
Obaj autorzy, choć piszą bardzo różnie, w wielu kwestiach się zgadzają, a ich refleksje
na temat roli obrońcy i innych uczestników procesu karnego są niejednokrotnie zadziwiająco zbieżne.
Zbiór von Schiracha (Przestępstwo, wyd. polskie W.A.B. 2011, tłum. Jakub Ekier) ma nie-
233
Andrzej Tomaszek
PALESTRA
wielkie rozmiary i zawiera proste historie opowiadane prostym językiem. Kiedy zacznie
się czytać, trudno przestać. Autor opowiada o prowadzonych przez siebie sprawach
bez emocji, niczym doświadczony reporter, którego nic nie może zaskoczyć. Zmusza
do refleksji, każe myśleć o losach przedstawianych postaci, a jednocześnie zakotwicza
w głowie czytelnika istotne prawdy o zawodzie adwokata i funkcjonowaniu wymiaru
sprawiedliwości.
„Pewien funkcjonariusz policji powiedział kiedyś sędziemu jednego z trybunałów
federalnych, że obrońcy to tylko hamulce u wozu sprawiedliwości” – pisze von Schirach. „Sędzia odparł, że wóz bez hamulców jest do niczego” (s. 115). Tylko tyle i aż tyle,
a zapada w pamięć.
Albo następujące spostrzeżenie: „Niemiecka prokuratura, w odróżnieniu od amerykańskiej czy angielskiej, nie jest stroną, ale zachowuje neutralność. Kierując się obiektywizmem, śledzi także okoliczności łagodzące, dzięki czemu nie wygrywa ani nie przegrywa, lecz angażuje się wyłącznie w służbę prawu. Wiąże ją tylko sprawiedliwość. Tak
to przynajmniej wygląda teoretycznie” (s. 208–209). O ile się nie mylę, taka sama jest
rola prokuratury w polskim wymiarze sprawiedliwości. „Tak to przynajmniej wygląda
teoretycznie” – powtórzmy za niemieckim kolegą. To skąd w polskich środkach masowego przekazu, a i w obiegowych opiniach tyle stwierdzeń: prokurator wygrał czy prokurator przegrał. Niedouczenie? Mechaniczne przenoszenie modelu amerykańskiego
o odmiennej od europejskiej konstrukcji? A może warto zadbać, aby prokuratura była
postrzegana zgodnie z jej konstytucyjną funkcją i umiejscowieniem? Jako że nie zrobią
tego sami prokuratorzy, powinny się tym zająć organizacje zajmujące się ochroną praw
człowieka i właśnie adwokatura.
Jacek Dubois, choć głównie w żartobliwym tonie, nie szczędzi razów prokuraturze.
Wytyka jej pracownikom brak rzetelności, niekompetencję, wreszcie złą wolę i nielojalność w negocjacjach z obroną (s. 125). Wskazuje przypadki, gdy postawiono zarzuty
sześciu osobom, choć sprawców mogło być tylko trzech (s. 96), gdy prokuratora awansowano, pomimo że wykazał się porażającym brakiem profesjonalizmu (s. 110), ale
i optymistycznie stwierdza, że nawet będąc ofiarą bezmyślnych restrykcji śledczych,
potrafimy zachować wiarę w prawo i mądrość sądu (s. 97). Mnie szczególnie zapadły w pamięć te jego słowa: „Proces to nie zawody sportowe pomiędzy prokuratorem
a adwokatem. Adwokat ma obowiązek działać na korzyść klienta. Rola prokuratora
jest inna – ma dążyć do tego, by osoba winna została skazana, a osoba niewinna nie
poniosła odpowiedzialności. Gdy okazuje się, że brak jest podstaw do oskarżania, powinno się spasować. Inaczej samemu balansuje się na granicy bezprawia. […] Cenię
wielu prokuratorów za wspaniałe osiągnięcia w zwalczaniu przestępczości, jednak nie
mogę wybaczyć tym, którzy popsuli wizerunek prokuratury, chcąc uczynić przestępców
z prawych ludzi”(s. 134–135).
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że czyniący zło prawnicy zbyt łatwo zapominają,
iż ich dokonania pozostają w pamięci środowiska. Nawet w dużych ośrodkach nikt
nie pozostaje anonimowy. Wobec tych, którym obca jest dbałość o własną reputację,
a nie jest możliwy środowiskowy ostracyzm, skutecznym narzędziem pozostaje czasem
dowcip, sarkazm i ironia…
Jakże znajomo brzmi konstatacja von Schiracha: „podczas przesłuchania świadków
najważniejszą zasadą dla obrońcy jest nie zadawać pytań, na które nie zna się odpowie-
234
11–12/2011
Koncert na dwa głosy
dzi” (s. 118). Wtóruje mu J. Dubois, pisząc: „W prawdziwym sądzie pospolitość skrzeczy
i często otrzymuje się inną odpowiedź, niż przewidziałby scenarzysta w filmie z happy
endem. W bufetach sądowych krążą dziesiątki anegdot o adwokatach, którzy zadali
o jedno pytanie za dużo” (s. 133–134).
Nigdy nie podejrzewałem izbowego kolegi o konserwatyzm i sentymentalizm, ale
po lekturze jego rozważań na temat dużych firm prawniczych, wiary w regionalizm
i dress code („Klony najlepiej sprawdzają się na zbiorowych fotografiach” – sam sprawdź,
Czytelniku, o co chodzi), z przyjemnością skłaniam się do przypisania mu obu tych
przymiotów. Aplikanci mogą u niego odnaleźć instrukcję, jak przygotować wystąpienie obrończe (s. 178–189), jest też krytyka sądów 24-godzinnych (s. 13–14) i aktualnego
kształtu instytucji dobrowolnego poddania się karze (s. 46–47) oraz postulat jawności
orzeczeń sądów powszechnych w trosce o ich jednolitość. Jedyne, o co można mieć do
autora pretensję, to o to, że nie ukrył swoich antypatii. Może bez ich ujawnienia jego
rozważania miałyby bardziej uniwersalny wymiar?
Przemyślenia von Schiracha inspirują inaczej. „Ostatnia reforma k.p.k. zniosła obowiązek składania przyrzeczeń przez świadków – pisze berliński adwokat. – Dawno
przestaliśmy wierzyć takim formalnym przysięgom. Jak świadek kłamie, to kłamie i tyle
– żaden sędzia nie pomyślałby, że przyrzeczenie mogłoby coś zmienić” (s. 19). A my,
w naszym kraju? Wierzymy w moc uroczystych przyrzeczeń i uświęconych latami
tradycji formułek? Czy nie warto zrezygnować z instytucji przyrzeczenia w polskich
procedurach?
„W naszych czasach dla procesu nie są decydujące mowy prokuratora ani obrońcy.
Nie zwracają się oni do przysięgłych, ale do sędziów i ławników. Nie do zniesienia jest
fałszywy ton, rozdzierający gest czy napuszone sformułowanie. Wielkie oracje na koniec należą do minionych wieków. Niemcy nie lubią już patosu, było go zwyczajnie za
dużo” – konstatuje von Schirach (s. 210). „Sprawy nie wygrywa się elokwencją i pięknem
argumentacji, ale znajomością procedur” – stwierdza Jacek Dubois (s. 131).
Dzisiaj, kiedy media nie rozumieją istoty zawodu adwokata, a środowisko prawnicze
przedstawiane jest w nich w sposób odległy od rzeczywistości, każdy utwór literacki
traktujący o adwokatach jest nie do przecenienia. Dla mediów adwokaci to dzisiaj prawniczy killerzy, których przydatność mierzy się tylko liczbą wygranych spraw, bądź – co
nie wyklucza pierwszego – sybaryci pławiący się w doczesnych dobrach, tym bardziej
potrzeba wyważonych i wspartych refleksją wypowiedzi. Obraz środowiska prawniczego jest tak wypaczony, jak obraz ludzi biznesu w serialu Rezydencja.
Niestety, przed kamerą często stają koledzy pozbawieni medialnych umiejętności.
Wtłoczeni w szablony udają kogoś innego albo degradują się na wizji wyrwanymi z kontekstu wypowiedziami. Tłumaczą potem, że padli ofiarą dziennikarskich schematów,
jakby nie mogli przewidzieć, że takie są prawa telewizji, że rozmówca spełnia w audycji
określoną rolę przewidzianą przez dziennikarza i wypowiedzi są tak modelowane, aby
zadowolony był wydawca audycji, a nie rozmówca. Na palcach można policzyć adwokatów, którzy potrafią sobie poradzić z tą regułą i przekazują widzom zamierzone treści.
W tej sytuacji wypada apelować, aby adwokaci jak najwięcej pisali. Obraz adwokatury można kształtować adwokackim piórem i w literaturze, i w dramacie, w gazetowych
formach. A jeśli miałyby temu przeszkadzać przepisy o zawodowej etyce, to warto je
w interesie adwokatury zliberalizować.
235