Wstyd czyli encyklopedia meblowa
Transkrypt
Wstyd czyli encyklopedia meblowa
Anatol Ulman Wstyd czyli encyklopedia meblowa „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) W inwokacji stwierdzam, odwołując się do stosownych sił, że PWN jest kapitalistycznym wyzyskiwaczem, a kto wie, czy nie nawet burżuazyjnym krwiopijcą. Ewentualnie firmą strojącą wnętrza. Przez nią najadłem się wstydu. Pominąwszy nauki pobrane od głodu, ognia, wojny i kobiet oraz kilku takich profesorów, jakich już nie ma, resztę wiem od Państwowego Wydawnictwa Naukowego. O neutrinach i bozonach, kulturze antycznej, kwasie dezyksożabonukleinowym oraz mnóstwie innych wiem od PWN. Nawet o pedagogice, choć to wydawnictwo naukowe, więc nie powinno. Ba, o mnie samym można się trochę od PWN dowiedzieć. Nie dziwota, że kochałem, a może i nadal. Kiedy radzili się przyjaciele, czy kupić tę encyklopedię sześciotomową, co ją wydawnictwo wszędzie reklamowało, choć powinno raczej głównie w pismach dla dzieci, młodzieżowych oraz folderach meblarskich, to ja przyjaciół popchnąłem do tego czynu, a teraz wstydzić muszę siebie. Dodałem nawet wówczas, że sam bym kupił, choć droga, ale forsy ciągle brak. Obiecałem też, że będę przyjaciół częściej odwiedzał, by pożytki odnosić ze studiowania ich encyklopedii, a potem mądrzyć się. Niestety, sławne wydawnictwo pracujące w nauce robi teraz w interesach. Ja bowiem od początku posiadam tę starą trzynastotomową, publikowaną w latach 1962 (A-Ble) do 1970 (Suplement). Miło też wspomnieć, że każdy tom nieodmiennie kosztował sto trzydzieści pięć złotych, na co nędzarza-nauczyciela było bez bólu stać, a tylko ostatni był o czterdzieści pięć droższy. „Wielka...” stara oczywiście w dziedzinie nauk społecznych oraz w zakresie interesów przyjaciół Moskali ostro podlana została sowieckim kechupem, ale jeżeli widział kto encyklopedię pozbawioną ideologizacji, to ja mu nagrodę, na przykład pochwałę ustną przed frontem kompanii antyterrorystycznej. One zawsze usiłują, bardziej lub mniej dyskretnie, wpływać na poglądy. Że nie wspomnę „Encyclopedie ou Dictionnaire raisonne...” Diderota i d’Alemberta. Świadomość kształtuje encyklopedie, najgorzej kiedy jest to świadomość dekoratorska. Ta stara ponadto paskudna jest estetycznie. Z wyjątkiem map oraz nielicznych tablic ilustracyjnie czarna jak Bambo i w ogóle stronice szare, smutne niby jesienny deszcz. Ale, poza wymienionymi naukami oraz przemilczeniami, informacyjnie bliska doskonałości. Służy mi jeszcze dzisiaj w zakresie tej wiedzy, co nie posunęła się do przodu oraz pojęć i informacji wiecznych. Wiedzieli o tym układacze „Nowej...”, bo przepisali mnóstwo haseł, tyle że odchudzonych o wiele informacji. Żeby nie było, że słowa moje gołe. Na przykład artykulik o św. Wojciechu czyli Adalbercie. W tym roku wielu będzie szukało o nim informacji. Z „Nowej encyklopedii powszechnej PWN”dowie się znacznie mniej niż ze starej „Wielkiej encyklopedii powszechnej PWN”. W dodatku, choć należałoby zakładać, że robiący starą dialektyczni oraz historyczni spaskudzą chrześcijańską postać materializmem, nic takiego nie nastąpiło. Informacja jest rzetelna, bez ideologicznych odniesień, a jej autor podpisany imieniem i nazwiskiem. W „Nowej...” artykulik zrobił anonim, za to notatka wygląda na wziętą ze „starej” (takie przepisywanie nie jest chyba plagiatem?), tyle że pozbawiona paru istotnych konkretów. Pod hasłem „Kluczbork” (mój umiłowany poza Zieloną Górą) ani słowa w „Nowej...”, że władali grodem Krzyżacy, choć ze względu na obecne nasze stosunki miłosne zagraniczne o tych rycerzach Zakonu Niemieckiego w „Wielkiej...” być nie powinno, a nie odwrotnie. I niech nikt nie tłumaczy, że „stara” tomów więcej liczy, a „nowa” tylko sześć, bo format nowej prawie o pół większy, no i bez tych potężnych marksizmów. Ta nowa to ona bardzo ładna. Obrazki, wszystkie kolorowe, niewątpliwie stanowią szczyty techniki ilustracyjnej, w tym niezmiernie piękne zdjęcia krajobrazowe. To one, w dużych formatów, zjadły miejsce na obszerniejsze informacje. Ogólnie rzecz biorąc: stara brzydka a nowa ładna. Jak baby – porównanie banalne, lecz z sednem. Tamta pomarszczona, podżółkła i napęczniała od wiedzy. Ta tęczowa, wiosenna podfruwajka. Piękna, ale jakby pusta. Szczególnie pusta, gdy o źródła idzie informacji. W „starej” źródeł nie skąpiono, często jest pod artykulikiem kilka. Łatwo można było sobie sięgnąć, rozwinąć temat oraz znaleźć dalszą bibliografię. „Nowa...” na źródła powołuje się rzadko, kapryśnie, jednym dwoma tytułami. Za to „Nowa...” droga, prawie siedemset pięćdziesiąt złotych, też nowych. Dostępna w zasadzie nowobogackim. Oni też ją kupią, gdyż, śliczna, bardzo się prezentuje we wnętrzu, na półce mebla, jako znak wiedzy i kultury właściciela. Pulchne okładki ze skaju czynią ją też przydatną w nagłych sytuacjach, kiedy posiadaczowi nazjeżdża się do chałupy mnóstwo krewnych oraz znajomych i trzeba ich kłaść na noc, a brakuje sześciu poduszek. Patrzcie Państwo! Jeszcze niedawno taka encyklopedia przeorywała świadomość, a teraz element wystroju wnętrza, rzecz meblowa. New Age? Sycyna, nr 6/1997, 23 III 1997