Co mnie kręci w maratonie?

Transkrypt

Co mnie kręci w maratonie?
Co mnie kręci w maratonie?
Utworzono: czwartek, 25 sierpnia 2011
Maraton? Andrzej Seweryn, zagadnięty, dlaczego zasmakował akurat w tym antycznym dystansie, na dłuższą chwilę zawiesza
głos. – Maraton to maraton. Jest wymagający, bezlitośnie obnaża słabości, po prostu najbardziej mnie kręci – odpowiada.
Poznański maraton Andrzej Seweryn (z numerem 4189 na koszulce) chwali za dobrą organizację i ciekawą trasę, toteż lubi tu
wracać.
Przed założeniem adidasów 33-letni Andrzej Seweryn nie miał w swojej biografii jakichkolwiek sportowych epizodów na bieżni. Ot,
szkoła, studia, dyplom inżyniera budownictwa na Politechnice Częstochowskiej, majster na budowie, a od dwóch lat – inspektor
nadzoru w Dziale Inwestycji kopalni Mysłowice-Wesoła. Przed ośmiu laty ożenił się z Anią. Urodzili się Tycjan i Łukasz. Rodzina
osiadła w Chełmie Śląskim. Uprawianie maratonu podpowiedział mu brat. Seweryn sam żartobliwie mruży oko, wspominając swój
debiut sprzed pięciu lat w Maratonie Warszawskim.
– Stanąłem na starcie i pobiegłem. W ogóle bez jakiegokolwiek przygotowania, bez cienia wiedzy, co na siebie założyć, co i na ile
wcześniej zjeść. Jakoś o dziwo dobrnąłem jednak do mety, chociaż prawdę powiedziawszy, po 20 kilometrach już nie istniałem.
Mimo wszystko nie było aż tak źle – wspomina ze śmiechem tamtą inicjację.
Pod okiem przyjaciela
Warszawskie doświadczenie nie odstręczyło go od maratonu. Wyciągnął jednak wnioski z lekcji i rozejrzał się za kimś, kto mógłby
mu służyć dobrą radą. Taką osobę znalazł w Stanisławie Filusie, triathloniście i również maratończyku.
– Jest może nie tyle trenerem, ile trochę idolem, a przede wszystkim przyjacielem. Przygotowuje dla mnie harmonogram treningu,
z dawkowaniem elementów wytrzymałościowych i szybkościowych, doradza odpowiednią dietę, tłumaczy wiele innych tajników –
opowiada o swoim mistrzu.
Seweryn trenuje regularnie, sześć dni w tygodniu. Wraca z pracy, je obiad, potruchta na rozgrzewkę, a później przemierza zadany
przez Filusia dystans. Najforsowniejsza bywa zwykle wolna od pracy niedziela, z dawką 28-32 km. W inne dni – przynajmniej
kilkanaście kilometrów. Wysiłek i rodzaj treningu różnicuje też kalendarz startów.
Radość w zmęczeniu
– Bieganie stało się modne, toteż w moim Chełmie, gdzie wszyscy mnie znają, nie jestem jakimś oryginałem. Sąsiedzi uśmiechają
się, pozdrowią życzliwym słowem... Dla mnie ta godzina, półtorej biegania to taki specyficzny czas dla siebie. Pozostawiam wtedy
za sobą sprawy i problemy codzienności, wyłączam się, życie nabiera odmiennego kolorytu. To ten rodzaj wysiłku, który mimo
krańcowego nieraz zmęczenia niesie też radość. Start w maratonie także nie jest walką z rywalem, o wyższą lokatę na mecie, ale
raczej – szczególnie kiedy źle idzie – o zwycięstwo nad samym sobą – opowiada o swojej pasji do najbardziej klasycznego
dystansu.
Tym bardziej, że poza niezmiennym dystansem maraton maratonowi nierówny. Jako prawdziwy koszmar biegacz z Wesołej
wspomina ubiegłoroczny bieg 3 maja w Katowicach.
– Termometr pokazywał trzy stopnie, a na domiar złego zaraz po starcie zaczął siąpić zimny deszcz. Prawdziwa masakra. Biegłem
trzy godziny, ale byli tacy, którzy potrzebowali pięciu – opowiada o tym horrorze.
Do Berlina via Poznań
Ciepło wspomina natomiast Kraków i Poznań. W Maratonie Poznańskim startował dotąd trzykrotnie. W ubiegłym roku uzyskał tu
swój najlepszy czas (2:52.13) i na prawie 4 tysiące startujących zajął w nim 37. miejsce.
– Oba te maratony są bardzo fajne, choć różnią się kolorytem. Kraków jest, rzekłbym, bardziej rodzinny. Organizatorzy myślą tu nie
tylko o zawodnikach, ale również o dzieciach. Dlatego do Krakowa zabieram żonę i chłopców. W Poznaniu jest dla odmiany
większa pompa. Trasa wiedzie przez centrum miasta, wzdłuż niej gra kilka orkiestr, zawodników dopingują tysiące kibiców, a nad
głowami maratończyków ustawicznie krąży helikopter. Oprócz świetnej organizacji i takie smaczki są nieobojętne – porównuje
klimat biegów w obu miastach.
Nowy Jork, Londyn...? Z wielkich światowych maratonów Andrzejowi Sewerynowi na razie chodzi po głowie Berlin. Bo to i najbliżej,
i mniejszy koszt, i mniej zachodu.
– Może kiedyś, jak jeszcze poprawię wynik... Kto wie, zobaczymy – uśmiecha się.
Jerzy Chromik