W latach 2004-2009 prowadziłem w podziemiach Ratusza
Transkrypt
W latach 2004-2009 prowadziłem w podziemiach Ratusza
GRAFIKI OD GRASSA Maciej Kraiński W latach 2004-2009 prowadziłem w podziemiach Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku restaurację Turbot. Turbot to oczywiście płaska, przydenna ryba atlantycka i bałtycka, ale przede wszystkim tytuł powieści Guntera Grassa, w której znajdujemy dwanaście obiadów pichconych w Gdańsku, na przestrzeni długiej jego historii, przez kucharki-bohaterki powieści. Oczywiście powieść nie jest książką kucharską, a wątek kulinarny jedynie pretekstem do snucia opowiadania o Gdańsku, jego dziejach i feminizmie. Ktoś szukający inspiracji do tworzenia menu restauracji o profilu gdańskim, jak piszący te słowa w owym czasie, mógł potraktować książkę jako kulinarną biblię gdańszczanina. W lokalu serwowaliśmy dania wedle przepisów wyczytanych z Grassa. Cykliczny "Teatr Gotowania wedle Güntera Grassa" wystawiany w restauracji, w warstwie smakowej, był próbą odtworzenia obiadów z "Turbota", "Blaszanego bębenka" i innych powieści pisarza. Prócz czytania było więc degustowanie – "jedzenie Grassa" – próba wniknięcia w zmysłowość jego twórczości przez zapach, smak i oko. Przez żołądek do serca. A my kochamy Grassa. Kulinarne przedstawienia przyciągały pisarza w czasie kiedy odwiedzał swoje rodzinne miasto. No, bo gdzież miałby jadać, jeżeli nie tam, gdzie na strzelenie z palców podawano "turbota a'la Günter Grass" w sosie estragonowym na białym winie. Zachodził zatem Pan Grass przy różnych okazjach i gawędziliśmy. Rok przed obchodami jubileuszu 80-lecia urodzin pisarza, po kaszance wedle jego przepisu, ukontentowany obiadem, na odchodnym, stojąc na schodach, spojrzał na mnie znad połówek swoich bryli i rzekł: "Przyślę ci kilka swoich grafik. Powieś je na tych pustych ścianach". Muszę szczerze przyznać, po kilku miesiącach milczenia, zwątpiłem w przyobiecany dar. Ale byłem człowiekiem małej wiary. Bić się w piersi zacząłem po telefonie z pensjonatu na ulicy Batorego we Wrzeszczu, gdzie Grass zwykł się zatrzymywać, podczas swoich wizyt. Pani Hilke Ohsoling, asystentka pisarza, poinformowała mnie, że w recepcji pensjonatu pozostawia przesyłkę z Niemiec. Kiedy rozpakowałem tubę na blacie dużego stołu w restauracji, rozwinęły się trzy dużych rozmiarów, skrzętnie przełożone bibułką, grafiki noblisty gdańskiego. Na jednym stał na głowie turbot na tle płaskiego pola. Druga grafika przedstawiała "turbota po obiedzie", jak mówiłem swoim gościom, czyli ości i głowę rybią. Trzecia zaś, bardzo przeze mnie lubiana, była ilustracją do opowieści o kucharce Mestwinie, co to chochlą zatłukła biskupa Wojciecha, który po zjedzeniu jej zupy rybnej na bursztynach do chędożenia z nią nabrał ochoty i tak skończył – wbrew temu co legenda głosi. Oprawione, dzięki pomocy Ewy Rachoń, grafiki stanęły na stelażach w sali restauracyjnej. W dniu obiadu wydanego na część jubilata, w jego 80-te urodziny, stały zakryte kolorowymi serwetami, a my odsłanialiśmy jedną po każdym kolejnym daniu podawanym tego wyjątkowego wieczoru. Uczestnicy owego spektaklu wspominają, że chcieli by ten dzień się nie kończył. Pomiędzy nami siedział rozluźniony, rozgrzany rozmową i winem Günter Grass. Trzy były dania i trzy były grafiki, od tego czasu, grafiki ze zbiorów Stowarzyszenia Güntera Grassa w Gdańsku. Czas restauracji Turbot, ze starogdańskim menu wedle pisarza z Gdańska, się skończył. Nastał czas pizzy i kebaba, i one stanowią o tradycji kulinarnej tysiącletniego miasta. Bezdomne grafiki dopełniły kolekcję grassowską w Muzeum Narodowym w Gdańsku i dobrze się czują między sobą. Gdańsk, 24 wrzesień 2013