Płuca górnika działają jak odkurzacz
Transkrypt
Płuca górnika działają jak odkurzacz
Płuca górnika działają jak odkurzacz Z prof. Janem Grzesikiem - kierownikiem Zespołu Integracyjno-Innowacyjnego Instytutu Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu – rozmawia red. Jarosław Bolek - Wśród górniczych chorób zawodowych prym wiedzie pylica. Rocznie odnotowuje się ponad 400 przypadków. W jaki sposób ochronić polskiego hajera przed tą ciężką chorobą? - Pylicę, jako chorobę zawodową, rejestruje się najczęściej dopiero u emerytów, kiedy górnik już znikł z pola widzenia swojej kopalni, odchodzi z niej i wyjeżdża czasem w swoje rodzinne niegórniczne strony. Czas ukrytego rozwoju pylicy jest bardzo długi. Żeby ta nieuleczalna choroba rozwinęła się w płucach musi się w nich zdeponować duża ilość krzemionki - obecnej w pyle węglowym. Gdyby ograniczyć staż pracy w górnictwie do 15 lub 20 lat – to pylica by się nie rozwinęła. Oczywiście trudno sobie wyobrazić górnika jako dwuzawodowca, który część swojej pracy wykonuje na dole, a część na powierzchni. Najlepszym sposobem rozwiązania problemu jest skupienie się na uchronieniu pracownika przed szkodliwym oddziaływaniem pyłu, np. przez wprowadzenie do kopalń takiej technologii, która ograniczałaby powstawanie dużej ilości pyłu i dzięki temu zmniejszałaby narażenie górnika na wysokie stężenie pyłu węglowego zawierającego groźną krzemionką. Są opracowywane różne metody izolowania pracownika od powietrza zawierającego pył. Można np. skierować na niego silniejszy strumień świeżego powietrza z odpowiedniej instalacji wentylacyjnej, by rozrzedzić zbyt wysokie stężenie pyłu w powietrzu, którym górnik oddycha. Sposobów jest wiele. - Ale tak pięknie i zdrowo nie jest skoro wciąż mamy choroby zawodowe. By zastosować odpowiednie metody zapobiegające przed narażeniem na pył trzeba mieć pieniądze. Pracodawca często musi wybierać: nowoczesne technologie czy ekonomiczny rachunek. - Oczywiście teoretyczne możliwości i ciekawe rozwiązania istnieją, lecz one na razie przegrywają z ekonomią. Jednakże należy sobie uświadomić, że w dzisiejszych czasach nie ma takiego prawa, ani też moralnego przyzwolenia, by pracownika narażać na utratę zdrowia, a nawet życia - dla prymatu produkcji. Nie żyjemy w okresie wojny, która usprawiedliwia najcięższe ofiary. O tym należy mówić zwłaszcza wtedy, gdy nie ma pewności, że wszystkie możliwości ochrony górnika przed pylicą zostały w pełni wykorzystane. Odpowiedzialność za uszkodzenie zdrowia pracowników powinna obciążać dyrekcje kopalń, bo zgodnie z kodeksem pracy oraz gwarancjami konstytucyjnymi, zadaniem pracodawcy jest nie tylko zapewnianie zakładowi wykonywanie planów produkcyjnych i rentowności, lecz także dbanie o bezpieczeństwo i zdrowie pracowników. Utrzymywanie się przez lata zachorowalności górników węgla kamiennego na pylicę płuc na stałym i bardzo wysokim poziomie nie może być akceptowane. Przemawia za tym nie tylko niezbywalne prawo pracownika do zachowania jego zdrowia mimo pracy, lecz także nie mały koszt, jaki społeczeństwo ponosi z powodu każdego przypadku zachorowania na chorobę zawodową. Jedno jest pewne, koszt nawet najdroższych metod i środków skutecznego zapobiegania pylicy płuc górników okazuje sie w ostatecznym rachunku mniejszy, od łącznego kosztu, jaki każde zachorowanie na pylicę płuc powoduje. Na ten koszt składają się nakłady finansowe na procedurę diagnostycznoorzeczniczą, na długoletnie leczenie, na odszkodowanie i rentę. W tej ocenie ważne jest to, że tego kosztu nie ponoszą dane kopalnie, lecz my wszyscy. A gdzie w tym rachunku pozostał chorujący górnik, jako człowiek, którego ostatnie lata życia będą dla niego i jego rodziny niezwykle uciążliwe i bolesne? Pylicy nie da się wyleczyć. Skraca ona życie. Płuca górnika przebywającego w atmosferze wysokiego stężenia pyłu funkcjonują jak odkurzacz; cześć pyłu zawartego w powietrzu, którym górnik oddycha – w tych płucach pozostaje, na zawsze. Krzemionka zawarta w pyle węglowym wprowadzona do płuc powoduje ich włóknienie. Człowiek zdrowy podczas najgłębszego wdechu wchłania około 4 litry powietrza, chory na pylicę – znacznie mniej , niekiedy zaledwie 1 litr. W konsekwencji będzie zawsze odczuwał duszność, z powodu braku tlenu. - Według danych Wyższego Urzędu Górniczego w 2013r, w 76 proc. ścian na wylotach odnotowano przekroczenie najwyższego dopuszczalnego stężenia. To nie napawa optymizmem, choć z roku na rok te liczby się zmniejszają. - Najbardziej narażeni są obsługujący kombajny, strzałowi, górnicy przodków, pracownicy robót przygotowawczych, czy drążenia chodników. Jeśli udałoby się zmniejszyć stężenie pyłu, którym narażeni oddychają, a także ograniczyć wysiłek pracownika, który wymusza częstsze oddychanie, to okres możliwej pracy uległby wydłużeniu. Gdyby udało się poprawić system wentylacji i relację między wytwarzaniem pyłu, a ilością powietrza dopływającego do stanowiska i rozcieńczającego stężenie pyłu w powietrzu oddechowym, sytuacja uległaby poprawie. - Czy z Pana wieloletniego doświadczenia wynika, że poprawiła się sytuacja zdrowotna w aspekcie chorób zawodowych? - Powiem, że sytuacja się ustabilizowała. Akceptuje się tych paręset przypadków rocznie. Nikogo to nie wzrusza i nikomu to nie przeszkadza. Jakby to była uroda zawodu górnika. My mamy wszakże prawo, a nawet obowiązek przyrównywać się do innych krajów, zwłaszcza zachodnich, wtedy wypadamy mało korzystnie. Trzeba też wiedzieć, że postępowanie diagnostyczno-orzecznicze zachorowania na chorobę zawodową, aż do etapu zarejestrowania nowego przypadku, nie jest wcale takie proste. Potrzeba specjalistów - już w miejscu, gdzie przeprowadza się badania diagnostyczne, w tym badania radiologiczne. Trzeba być doświadczonym radiologiem i mieć w oczach przeglądnięte setki przypadków pylicy, by ją wykryć i prawidłowo opisać. Ilu mamy takich radiologów? Niezwykle mało i nie we wszystkich rejonach kraju. - Kto w Polsce zajmuje się profesjonalnie profilaktyką zdrowotną pracownika? - Tej wiedzy nie uczą uniwersytety czy akademie medyczne. Nie ma tam klinik chorób zawodowych. Istnieją natomiast 3 instytuty zajmujące się medycyną pracy: Instytut Medycyny Pracy w Łodzi, Instytut Medycyny Wsi w Lublinie i nasz Instytut Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu. Medycyna pracy jest jedyną specjalnością, której zadaniem nie jest leczenie chorych, tylko pilnowanie, by pracownicy nie zachorowali, oferując im odpowiednią profilaktykę, poprzez współdziałanie ze służbami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo i higienę pracy w konkretnych zakładach pracy. By nasze działanie było skuteczne, musimy wiedzieć, co zdrowiu pracownika zagraża w miejscu pracy, które czynniki i przy jakim stężeniu lub natężeniu doprowadzają do zachorowań zawodowych. Musimy też współpracować przy ustalaniu normatywów higienicznych i dbać o ich przestrzeganie w środowiskach pracy. W naszym Instytucie specjalizują się lekarze w zakre- sie medycyny pracy. Szkolimy też pracowników Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy, oraz pracowników służb BHP zakładów pracy. Instytut weryfikuje również rozpoznanie chorób zawodowych w przypadkach, gdy zainteresowane strony – czyli pracownicy albo ich pracodawcy – odwołują się od – ich zdaniem – niekorzystnego orzeczenia. - Jak wygląda procedura stwierdzenia, że ktoś jest chory na chorobę zawodową? - Osoba, u której się podejrzewa istnienie choroby zawodowej, jest kierowana do działu diagnostycznego wojewódzkiego ośrodka medycyny pracy. Tam przechodzi całą procedurę diagnostyczno-orzeczniczą. Aby sprawdzić, że chodzi rzeczywiście o chorobę zawodową, nie wystarcza ujawnienie określonych objawów, lecz trzeba jeszcze potwierdzić, że stało się to wskutek wykonywania pracy, w konkretnym miejscu pracy. Dlatego po zdiagnozowaniu choroby zawodowej przez lekarzy – dokumentacja jest przekazywana do Powiatowego Inspektora Sanitarnego i to on stwierdza, że to jest albo nie jest choroba zawodowa powstała wskutek wykonywania pracy w konkretnym zakładzie. Ten Inspektor podejmuje wówczas administracyjną decyzję, która potwierdza istnienie choroby zawodowej. Ponieważ od każdej decyzji administracyjnej można się odwołać, dlatego zarówno pracownik, u którego powiatowy inspektor sanitarny istnienie takiej choroby nie potwierdził, jak również zakład pracy, który może być zdania, że pracownik nie był wystarczająco długo i wystarczająco silnie narażony i pozytywną decyzję podważa, mogą się odwołać. Wówczas taki przypadek trafia do Instytutu, gdzie przeprowadzane są szczegółowe i pogłębione badania w celu sprawdzenia poprawności decyzji. Często trzeba sięgać do dokumentów kopalń, które już nie istnieją. Wtedy nasze postępowanie weryfikacyjne jest szczególnie utrudnione. Te informacje jednoznacznie wskazują, jak ważna jest pełna i prawidłowa archiwizacja wyników higienicznych pomiarów środowiskowych na podziemnych stanowiskach pracy, gromadzonych w kopalniach przez ich służby BHP, bo tylko wtedy górnicy będą mieli gwarancję możliwości uzyskania nawet po wielu latach rekompensaty za utracone zdrowie. - Dziękuję za rozmowę Prof. Jan Grzesik przeprowadził badania (dane do 2012r) i porównał trzy najbardziej niebezpieczne zawody w Polsce: żołnierza, policjanta i górnika. Okazało się, że: - w ciągu 57 lat na służbie zginęło 98 żołnierzy, - w ciągu 25 lat zginęło 130 policjantów, - w ciągu 22 lat zginęło 630 górników. W tym czasie na nieuleczalną chorobę pylicę zapadło aż 11 tysięcy górników. strona 3