maj 2006 - podpisanie umowy z Optimusem

Transkrypt

maj 2006 - podpisanie umowy z Optimusem
Wydarzenia, które wstrząsnęły szkołą - oczywiście pozytywnie!
listopad 1991 - kwiecień 1992 rozmowy z NLU a 8 maja 1992
popisanie umowy pomiędzy
Fundacją Sądecko-Podhalańskie
Centrum Szkolenia
a National-Louis University
wakacje 1995 - adaptacja
budynku B do celów
dydaktycznych
27 września 1996 pierwsze posiedzenie
Rady NaukowoProgramowej WSB-NLU
sierpień 1993 instalowanie
w Szkole pierwszej
w Europie Środkowej
biblioteki
elektronicznej
cykl konferencji
w Warszawie
zwieńczony
konferencją
w Hotelu Marriott
„Kreowanie obrazu
Polski w świecie”
wraz z Balem
Absolwentów
lipiec 1998 - szkoła otrzymuje zgodę na studia magisterskie dla kierunku Zarządzanie i Marketing
otwarcie studiów
licencjackich z Informatyki
4 listopad 1999 - podpisanie
nowej umowy z NLU
(McCray), której efektem
jest otrzymanie przez
absolwentów dyplomów BA
11 listopad 1999 WSB-NLU zostaje uznana
za najcenniejszą inicjatywę
obywatelską dziesięciolecia
1989-99 w Polsce
w konkursie pod patronatem
premiera Jerzego Buzka
maj 1995 pierwsze
zwycięstwo
w rankingu
WPROST
październik 2000 budowa i otwarcie
kompleksu sportowego szkoły.
Budowa i otwarcie
nowego akademika
na Barbackiego
maj 1997 - obchody
V-lecia szkoły,
wielkie Juwenalia Mega'97.
Pomnik absolwentów
8 październik 2002 otrzymujemy zgodę
na uruchomienie
studiów licencjackich
z Politologii
21 marzec 2003 podpisanie umowy
z chińską agencją
CSC decyzja o uruchomieniu studiów
w języku angielskim
18 kwiecień 2003 zwycięstwo zespołu
studentów WSB-NLU
w konkursie firmy
L'oreal
1 październik 2001 - wprowadzenie nowej struktury,
A.Gwiżdż i M.Capiński - zostają powołani na prorektorów
lipiec 2001 - początek budowy budynku C
8 maja 2002 - obchody
X rocznicy powstania szkoły
16 maja 2002 - światowa
premiera Musicalu
„Cudowne Marzenia”
Pierwsza komórka Rektora :)
(dostępna jeszcze w drugiej
połowie lat 90 m.in. na 2 piętrze
bud. A - koło windy)
23 wrzesień 2003 Rektor Krzysztof
Pawłowski zostaje
„Przedsiębiorcą Roku”
w konkursie
Ernst&Young.
Zakończenie budowy
bud. C, hali i otoczenia
23 czerwca 2004 pierwszy absolwent
WSB-NLU broni
pracy doktorskiej
Wygranie grantów
europejskich
na 20 mln
maj 2006 podpisanie
umowy
z Optimusem
listopad 1992-styczeń 1993 kupno wspólnie z KIG
6-piętrowego budynku
na ul. Zielonej 27 rozstrzygnięcie sprawy
miejsca funkcjonowania
źródło:
In Blanco - Gazeta Kampusu WSB-NLU
www.inblanco.wsb-nlu.edu.pl
WSPOMNIENIA
O SZKOLE
48
Krzysztof Pawłowski
6000 moich Dzieci
53
Kinga Pawłowska
Córka o Ojcu
54
Stanisław Janecki
Harvard na Podhalu
58
Tomasz Wielicki
Sukces do wybaczenia
60
Anna Lipińska-Zwolińska
Betonowa Zielona
62
Bjorn Grunewald
Turn of the Tide
64
Urszula Makosz i Tadeusz Węgrzyński
Multi-kulti - rozmowa
6000
Krzysztof Pawłowski
moich dzieci
Rektor WSB-NLU
Do 17 maja 2006 r. wydaliśmy ogółem 6060 dyplomów.
Coraz częściej zdarza mi się podobna sytuacja - wchodzę do
obcej instytucji w Warszawie, ale i w innych miastach Polski
i podrywa się z krzesła w jakimś biurze osoba z uśmiechem
na twarzy - i już wiem, że to moje „Dziecko”.
48 alumni
WSPOMNIENIA O SZKOLE
K
Kochani,
Trudno się pisze teksty rocznicowe. Łatwo wpaść w patetyczny
ton lub subiektywne wspominki. Z drugiej strony 15 lat to
szmat czasu - dla większości z Was to więcej niż połowa Waszego życia, a nawet dla mnie to aż 1/4 mojego życia i aż 40%
życia po ukończeniu studiów.
Przygotowując się do obchodów 15-lecia naszej Uczelni
uznaliśmy, że już nadszedł moment wydania pierwszego
numeru pisma skierowanego do absolwentów. Na razie będzie
to rocznik, później zobaczymy. Ten pierwszy numer z oczywistych powodów musi ogarnąć minimum 10 kolejnych roczników naszych absolwentów opuszczających Uczelnię w latach
1994-2006 - pierwsze sześć roczników byli to absolwenci studiów licencjackich, a następne to już „mieszanka” studiów
licencjackich i magisterskich. Do 17 maja 2006 r. wydaliśmy
ogółem 6060 dyplomów, w tym 4177 dyplomów ukończenia
studiów licencjackich oraz 1883 dyplomów ukończenia studiów magisterskich. To już wielka rzesza ludzi i coraz częściej
zdarza mi się podobna sytuacja - wchodzę do obcej instytucji
w Warszawie, ale i w innych miastach Polski i podrywa się
z krzesła w jakimś biurze osoba z uśmiechem na twarzy - i już
wiem, że to moje „Dziecko”. Przeważnie, niestety, nie jestem
w stanie od razu przypomnieć sobie imienia i nazwiska, bo jest
już Was tak dużo, ale te wszystkie nasze spotkania i rozmowy są
dla mnie bardzo miłe i ważne.
W ocenie rocznicowej, szczególnie po tylu latach, założyciel instytucji musi próbować dokonać bilansu, co się udało, a co nie
wyszło, korzyści i strat, pozytywów i negatywów. Mam głębokie przekonanie, że mój szalony pomysł sprzed 17 lat (bo
wtedy postanowiłem stworzyć szkołę biznesu) zaowocował
niezwykłym sukcesem - unikalną uczelnią z bardzo mocną
marką, ale największą wartością WSB-NLU jesteście WY - nasi
absolwenci.
Mój dzień codzienny to głównie stres, rozwiązywanie problemów, narastające zmęczenie, ale od lat zdarza się to samo - gdy
już po ludzku mam dość, to dowiaduję się o jakimś sukcesie
studentów, albo przychodzi cudowny list od absolwenta, czy
też rozmawiam z Kimś z Was bezpośrednio lub telefonicznie
i dowiaduję się, o jakimś indywidualnym sukcesie, czytam lub
słyszę o wciąż istniejącym emocjonalnym stosunku do lat
spędzonych w naszej Szkole i myślę sobie - warto było! Warto
było przeznaczyć te 15 lat życia, aby wpływać, czasami znacząco, na losy i życie młodych ludzi. Te listy, rozmowy czy spotkania ze studentami i absolwentami są swoistym paliwem,
który pozwala mi żyć i działać. Często jestem pytany przez
obcych ludzi - dlaczego tak często się uśmiecham - zawsze odpowiadam - mam się z czego cieszyć z sukcesów i radości moich studentów i absolwentów. Ponieważ jest już Was tak wiele,
to i powodów do radości jest sporo.
Nasza Uczelnia to już duża instytucja - blisko 250 osób
zatrudnionych na stałe, dodatkowo kilkadziesiąt osób zatrudnionych na podstawie umów o dzieło. To trzy wydziały, kilka
instytutów i wyspecjalizowanych jednostek badawczych, to
wiele instytucji i osób z zewnątrz współpracujących z nami.
WSB-NLU to ważny czynnik rozwoju Nowego Sącza, Sądecczyzny, Małopolski i nie będzie w tym przesady - całego Państwa Polskiego. Ale dla mnie WSB-NLU to głównie Wasze twarze - studentów i absolwentów - i o Waszych pomysłach i osiągnięciach mogę opowiadać bez końca.
Często jestem pytany o nasze przewagi, czym się różnimy od
innych uczelni. Rynek edukacyjny dzisiaj jest niesłychanie rozbudowany - ponad 430 uczelni (w tym 301 prywatnych) na
państwo o liczbie mieszkańców 38 mln osób to fenomen na
skalę światową.
Na takim rynku bardzo trudno się wyróżnić. Każdy nowy
pomysł jest natychmiast podchwytywany przez konkurentów.
Wiem jedno, że najcenniejszą naszą przewagą nad konkurentami jest coś, co nie jest do końca możliwe do opisania,
nieuchwytne, ale zarazem realne, potwierdzone w setkach
przypadków. To atmosfera życia studenckiego, to działalność
organizacji studenckich, to pomysły (często realizowane) pojedynczych studentów. Na tą atmosferę życia studenckiego złożyło się 15 lat naszej działalności, zaangażowanie wielu pracowników i studentów, razem stworzyliśmy coś, co nie jest do
podrobienia, coś unikalnego. Kilka razy na oficjalnych konferencjach czy seminariach szkoleniowych na prośbę organizatorów przedstawiałem swoje metody zarządzania Uczelnią w tym swoje relacje ze studentami. Przedstawiałem wszystko podwieczorki, dyskoteki, graduacje, rozmowy w swoim gabinecie, odpisywanie na każdy list studenta czy absolwenta i inne
swoje „dziwactwa” wcale nie bojąc się, że konkurenci zrobią to
samo. Nie zrobią, bo nie potrafią, bo tego nie można zrobić
w sposób sztuczny. Wiele razy byłem pytany przez osoby odwiedzające naszą Szkołę - dlaczego na korytarzach tak często
widzi się uśmiechniętych studentów - odpowiadam - to proste,
Oni się tu czują dobrze, i to jest naszą największą przewagą.
Mam nadzieję, że uda nam się odtworzyć i spisać wszystkie imprezy studenckie od początku działania Szkoły - ja wymienię
tylko kilka, które bez przeglądania kalendarzy z zapiskami
pozostały w mojej pamięci. Zacznę od imprezy jeszcze w Nawojowej z koncertem naszych studentów na dziedzińcu przed
Pałacem Stadnickich, później (chyba w latach 1994 lub 1995)
pierwszy bal maskowy w obecnej sali 015/B i jedną ze studentek (Anię) przebraną za czarną „kocicę” pamiętam do dzisiaj. Pamiętam też moją pięćdziesiątkę w 1996 r. na trawniku
przed budynkiem B i ofiarowaną mi przez Was sadzonkę dębu,
którą zasadziłem (byłem wtedy ciężko chory i niepewny, czy
przeżyję kilka miesięcy, o tym wiedziało tylko kilka osób - okazało się, że dąb zaczął schnąć i w tajemnicy przede mną najbliżsi wymienili którejś z jesiennych nocy sadzonkę dębu na
nową, żebym nie kojarzył tego ze swoim zdrowiem). Później
pierwsze wielkie juwenalia zorganizowane w piątą rocznicę >
www.alumnimagazine.pl
www.alumnimagazine.pl
alumni 49
podpisania umowy
z NLU organizowane
przez Jacka Powałkę,
konferencję Media
Galaxy zorganizowaną przez dwie studentki, gdzie w trzecim dniu konferencji
w niedzielę rano na
trudnym wykładzie
o etyce mediów była
pełna dyskotekownia
studentów, słynną zabawę na piasku wysypanym w hali, w której obecnie jest jadłodajnia Żak, po drodze
wielkie juwenalia na
10-lecie Szkoły, dyskoteka, na której tańczyliśmy w pianie (spodnie od garnituru,
w którym byłem na imprezie, trzeba było wyrzucić), pierwszy
musical przygotowany przez Jacka Powałkę, wreszcie wielki
musical „Cudowne Marzenia” przygotowany przez Martę
i Tomka Godzisz i ich pierwsza impreza-spektakl WSB JAZZ
CAFE wystawiona na schodach w holu budynku C. Dla mnie
i mojej Żony ta impreza miała szczególne znaczenie, bo w czasie projektowania budynku C walczyliśmy ostro z architektami
o odpowiedni kształt holu i te schody są efektem kilku awantur - wtedy do głowy nam nawet nie przyszło, że schody te będą miały tak wszechstronne zastosowanie. Wśród wspomnień
są oczywiście także zjazdy absolwentów - pierwsze warszawskie, później zjazd połączony z konferencją „Kreowanie
wizerunku Polski” zorganizowany w Marriocie (z udziałem
Jana Nowaka Jeziorańskiego), później wielki pierwszy zjazd
na 10-lecie Szkoły na Zielonej (szacowaliśmy, że wzięło w nim
udział 700 osób), wreszcie spotkania warszawskie z 2005 r.,
z tym niezwykłym w przeddzień śmierci Ojca Św. Mógłbym
długo wyliczać organizowane przez Was konferencje (zawsze
starałem się wziąć w nich udział), imprezy charytatywne itd.
itd. Pamiętam też zdumienie zapraszanych przez Was na
konferencje wykładowców, często bardzo znanych ludzi, którzy nie chcieli uwierzyć, że całość - od pomysłu do realizacji
była dziełem kilku studentów. Jestem pewny, że intensywność
życia studenckiego jest jednym z najważniejszych wyróżników
naszej Szkoły.
Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o zupełnie innym, ale
równie ważnym wyróżniku WSB-NLU - o corocznych sukcesach zespołów startujących w konkursach internetowych
„Marketplace”, o sukcesach naszych drużyn w bardzo ważnych dla budowania marki Szkoły konkursie „Przedsiębiorczości” organizowanym co roku przez FEP w Łodzi, o triumfie
naszej drużyny w polskiej edycji konkursu marketingowego
firmy „L'oreal” (Marta, Tomek i Maks - wzięli mnie na finał
światowy do Paryża w charakterze maskotki i niewiele brakowało, a tam też by wygrali). Tą część podsumowuję
50 alumni
wydarzeniem
z kwietnia 2006
roku, które mnie
niesłychanie ucieszyło, bo świadczy już o kulturze
organizacyjnej,
gdy okazało się,
że bez żadnej naszej inspiracji trzy
drużyny ze Szkoły
zakwalifikowały
się do finału europejskiego konkursu Peak Team,
który odbył się
w Rydze. Na 20
zespołów z całej
Europy aż 3 były
z Nowego Sącza.
Każda uczelnia to ludzie - zespół ludzi, którzy poprzez codzienną pracę ze studentami nie tylko przekazują wiedzę
i kształtują umiejętności, ale i poprzez przykład, rozmowy
pozwalają młodym ludziom uformować system wartości,
postawę wobec życia. Tak to już jest w każdej instytucji,
a szczególnie w instytucjach autorskich, silnie związanych
z właścicielem, że to szef zbiera pochwały i nagrody, a przecież na końcowy sukces pracuje w każdej instytucji wiele osób,
a w dobrej organizacji - pracują wszyscy. Tak to się stało, że
stałem się „twarzą” WSB-NLU, ale za tą twarzą stała i stoi praca kilkuset osób, będących dużymi czy też maleńkimi „trybami” w całej maszynie, ale jakość pracy organizacji zależy od
każdego z pracujących, nawet w - wydawałoby się - najmniej
ważnym obszarze. Trudno tym miejscu kogoś wymienić, bo
należałoby wymienić wszystkich. Z perspektywy absolwenta
najdłużej pamięta się wielkie prostacie profesorskie i najbardziej surowych egzaminatorów czy prowadzących ćwiczenia.
Pamięta się też „dziwaków” - odbiegających obyczajami czy
też ubraniem od pozostałych. Tak naprawdę to każdy z pracowników zatrudnionych w naszej Szkole wpłynął na Wasze
wykształcenie i Ci, którzy przekazywali Wam wiedzę i Ci,
którzy starali się Wam stworzyć jak najlepsze warunki do
studiowania.
Czuję potrzebę właśnie w tym tekście
powiedzieć swoim wszystkim współpracownikom jedno z najpiękniejszych
słów - BARDZO WAM DZIĘKUJĘ
i wyrazić żal, że zbyt rzadko mam czas
i znajduję odpowiedni sposób dla
okazania Wam mojej wdzięczności.
alumni magazine rok 2006 / nr1
WSPOMNIENIA O SZKOLE
powyżej 4.6 w skali 2-5.5, to nie płacą czesnego za II rok
studiów, itd. Tak więc można skończyć studia w WSB-NLU nie
płacąc czesnego! To stało się możliwe, bo skończyliśmy już
inwestycje w infrastrukturę materialną, kończymy spłacać
kredyt inwestycyjny, możemy więc część środków przeznaczyć na stypendia. To stało się także możliwe dlatego, że od
dwóch lat otrzymujemy spore środki z budżetu państwa na
stypendia socjalne i za dobre wyniki w nauce. Te pieniądze
pozwalają w wyniku połączenia różnych źródeł funduszy pokryć koszty studiów dla ok. 50 osób na roku.
W tym roku uruchomiliśmy dodatkowe potencjalne źródło
uzyskania funduszy na stypendia dla najlepszych studentów
nasza Uczelnia utworzyła fundację „Młodzież - Edukacja Przyszłość”, która uzyskała status instytucji pożytku publicznego. Bardzo liczę tutaj na Waszą pomoc - gdyby każdy z Was
wpłacił co roku na tą fundację 1% płaconego przez siebie
podatku, to uzyskalibyśmy pieniądze na stypendia dla następnych kilkudziesięciu osób na każdym roku. Status instytucji
pożytku publicznego nasza fundacja otrzymała dopiero
w marcu 2006 r., więc nie było czasu na skuteczne dotarcie
z informacją do wszystkich, ale z radością dowiedziałem się,
że pierwsi absolwenci zdążyli wpłacić 1% podatku na naszą
Fundację. Ja obiecuję tylko jedno - 100% wpłaconych przez
Was pieniędzy pójdzie na stypendia dla studentów - obsługę
administracyjną i księgową zapewni Szkoła.
Rok 2006 zaczął się dla naszej Szkoły sensacyjnie - 26 stycznia
otrzymaliśmy ofertę, która całkowicie zmienia nasze plany
strategiczne - otrzymaliśmy szansę, o której nawet nie
52 alumni
marzyłem. Słynny sądecki producent komputerów - Optimus
S.A. w wyniku zmian kapitałowych i zmiany strategii działania postanowił przenieść produkcję komputerów do centrum
kraju (outsourcing). Nowy zarząd firmy zaproponował nam,
abyśmy wspólnie z Optimusem utworzyli w budynkach
Optimusa przy ul. Nawojowskiej (w sumie na sześciu tysiącach
metrów kwadratowych powierzchni biurowej, produkcyjnej
i magazynowej) centrum innowacji, transferu wiedzy
i technologii, czyli pamiętając o skali utworzyli mini „Dolinę
Krzemową”. 17 maja podpisałem umowę z zarządem Optimusa. Projekt jest szaleńczy, plany są ogromne - na początek
powstaje obserwatorium technologiczne, informatyczny inkubator przedsiębiorczości dla studentów, uruchamiamy nowe specjalności na kierunku informatyki, przenosimy do Optimusa część zajęć z informatyki. Uruchamiamy nowy proces
rozwoju Szkoły, w którym granicą jest tylko granica naszych
marzeń i wyobraźni. Styk nauki i gospodarki stał się źródłem
sukcesu gospodarki amerykańskiej i celem strategicznym Unii
Europejskiej. Wchodzimy więc w niezwykle atrakcyjny obszar
działania, obszar, dla którego można pozyskać ogromne
środki i obszar, który przeniesie Szkołę do najwyższej
światowej ligi. Mam nadzieję, że za rok, w następnym
numerze „Alumni Magazine”, przedstawię Wam już konkretne rezultaty wspólnych działań na razie nazywamy nowy
projekt „Optimus Golden Gate”, druga propozycja nazwy to
„Sądecka Kotlina Kryształu Górskiego” (nawiązując do idei
Waszego pomnika przed budynkiem B). Ale nie nazwy są
istotne, tylko pomysły, idee i ich realizacja. Jak widzicie, WSBNLU nie traci tempa rozwoju, chcemy - powiem więcej - musimy być stale najlepsi i unikalni. Jedno się nie zmieni to zawsze
będzie uczelnia nachylona
w stronę studentów i utrzymująca coraz
mocniejsze relacje ze swoimi
absolwentami.
alumni magazine rok 2006 / nr1
CÓRKA O OJCU
Kinga Pawłowska
Dyrektor Biura Projektów
Międzynarodowych WSB-NLU
Alumni 1996
Najbardziej cenię w moim ojcu …szczerość ...czasem do bólu i typowe
dla zodiakalnych raków przywiązanie do rodziny i tradycji
Moje najmilsze wspomnienie z dzieciństwa z tatą to …spacery
i bazie
Mój ojciec jako dziadek jest …cudowny! W końcu jego marzenie się
spełniło:) Codziennie powtarza, że Patrik jest cudem!
Być córką Krzysztofa Pawłowskiego to …wyzwanie. Większość osób
ocenia mnie przez pryzmat ojca. Ale i do tego można się przyzwyczaić...
i robić swoje!
Charakter mojego ojca można opisać słowami …uparty, uczciwy,
pogodny i emocjonalny
Jak byłam mała, najbardziej lubiłam z moim tatą …śpiewać piosenki,
między innymi „Hej sokoły”
Największym sukcesem mojego taty według mnie jest …to że
potrafi stąpać mocno po ziemi i być uczciwym człowiekiem
W tacie najbardziej przeszkadza mi …to że ciężko mu zapomnieć
o pracy. Często jak jestem u rodziców w domu np. podczas weekendu
zagania mnie do pracy:)
Cenię w mojej rodzinie …jej wielkość i bliskość. Rodzice, mąż, dzieci,
babcie, ciocie, wujkowie, kuzynki, kuzyni, bratankowie, bratanice - wszyscy
jesteśmy niesamowicie blisko i to jest cudowne!
Tato w wolnym czasie …kosi trawę lub idzie w góry
Najwspanialsze wakacje z tatą …Hawaje, naprawdę niezapomniane
Po urodzeniu Patrika tato …zwariował. Zrobił publicity mojemu dziecku
rozsyłając w Polskę setki wiadomości SMSem. Do tej pory spotykam obcych
ludzi, którzy mi gratulują
Najważniejszy prezent, jaki otrzymałam od ojca to …wychowanie
Według mnie tato najbardziej ceni w ludziach …lojalność
Życzenie urodzinowe dla taty …żeby doczekał się wnuczki i miał
więcej czasu, aby doceniać piękno tego świata
Rektor WSB-NLU Krzysztof Pawłowski wraz z byłym Rektorem NLU Curtisem McCray’em biorą udział
w karaoke w czasie Juwenaliów w 2000 r. śpiewając “Wonderful World” Louisa Armstronga
www.alumnimagazine.pl
alumni 53
Harvard
na Podhalu
W Nowym Sączu, czyli nigdzie - tak pewien
znany warszawski profesor ironicznie
skomentował powstanie nowosądeckiej
uczelni. Po latach przyznał, że nie miał racji.
Podobnie jak Alferd Jarry, gdy w 1888 r. pisał
sztukę „Ubu król”, zaczynającą się od słów
„w Polsce, czyli nigdzie”. Ale Jarry był
usprawiedliwiony: miał ledwie 15 lat i nie
znał historii Polski. Profesor zgrzeszył
natomiast pychą. Wkrótce się okazało, że
w Nowym Sączu to jest naprawdę „gdzieś”.
54 alumni
T
Tyle że przekonać o tym nie było łatwo. Sam
miałem w pamięci hasło z czasów Gierka: „WSI
w każdej wsi”, ironicznie komentujące łatwość,
z jaką tworzono niby-politechniki w miastach,
gdzie komunistyczni aparatczycy mieli ambicję
mieć uczelnię. Niepaństwowe uczelnie miały
nad WSI (Wyższa Szkoła Inżynierska) tę ogromną
przewagę, że o ich powstaniu nie decydowali
kacykowie, lecz rynek. Warto byłoby skądinąd
ustalić, kto otworzył polską wyższą edukację na
wolny rynek, bo była to jedna z najbardziej śmiałych, dalekowzrocznych i efektywnych decyzji
w całej historii odrodzonej Rzeczpospolitej. I jedna z najtrudniejszych, bo mit bezpłatnej edukacji
zatruwał całe pokolenia Polaków. Także w III RP,
o czym, najlepiej świadczy zapis o bezpłatnej
edukacji w konstytucji z 1997 r. Dzięki tamtej
decyzji Nowy Sącz stał się jednym z centrów polskiej edukacji wyższej. Dodajmy, jednym z najbardziej innowacyjnych.
alumni magazine rok 2006 / nr1
WSPOMNIENIA O SZKOLE
Oxford na Podhalu
Był rok 1994. W nowosądeckim ratuszu odbywała się konferencja rektorów niepaństwowych
uczelni. Byłem jednym z gości. Konferencja
odbywała się już po ogłoszeniu rankingu szkół
wyższych „Wprost” - opublikowanego po raz
drugi, lecz po raz pierwszy uwzględniając prywatne uczelnie. Rektorzy nie wiedzieli, że obserwuje ich i podsłuchuje pomysłodawca tego
rankingu. To się „wydało” dopiero podczas
kolacji. Łatwo znaleźliśmy wspólny język, bo
spotkali się ryzykanci, a nawet w jakimś sensie
straceńcy. Bo trzeba być straceńcem, żeby na
przykład w Nowym Sączu, czyli na końcu
świata, zakładać uczelnię. W dodatku bez pieniędzy. Kiedy w 1994 r. rozmawiałem z przedstawicielami ministerstwa edukacji oraz Rady
Głównej Szkolnictwa Wyższego o niepaństwowych uczelniach, twierdzili, że nie mają one
szans. Gdy mówiłem, że mam zamiar uwzględnić je w rankingu, w RGSW stukano się w czoło. Przy okazji twierdzono, że nie da się zrobić
rankingu niepaństwowych uczelni, bo trzeba by
oceniać efemerydy, a to nie ma sensu. Gdy
wtedy twierdziłem, że za 5 lat państwowe
uczelnie będą musiały zawzięcie walczyć o studenta właśnie z niepaństwowymi szkołami,
usłyszałem w radzie, że to nigdy nie będzie realna konkurencja. Od tamtej pory zacząłem być
obserwatorem, a częściowo uczestnikiem wyścigu między uczelniami państwowymi i niepaństwowymi. Stawiając na te ostatnie, ryzykowałem podobnie jak ich rektorzy i twórcy. Na
szczęście mogłem liczyć na takich ludzi jak rektor Krzysztof Pawłowski.
W 1ipcu 1995 r. tygodnik „Wprost” opublikował mój artykuł „Oxford na Podhalu”. Na
przykładzie Wyższej Szkoły Biznesu - National
Louis-University pokazywał on ogromną różnicę w pojmowaniu funkcji szkoły wyższej między uczelniami państwowymi i niepaństwowymi. W skrócie polegało to na tym, że te
drugie zaczęły realizować postulat uniwersytetu
przedsiębiorczego i zaczęły traktować studenta
jak klienta. Przytaczałem wtedy slogan popularny w Nowym Sączu: „My nie uczymy ekonomii, lecz jak zarabiać pieniądze”. I szanujemy
klienta, który nam płaci.
Ale bodaj najważniejsze było to, że to uczelnie
niepaństwowe stały się szkołami publicznymi
z prawdziwego zdarzenia. Po kilku latach okazało się, że nikt tak jak nowosądecka uczelnia
nie realizuje zasady powszechnego i równego
dostępu do wyższego wykształcenia (a na tym
www.alumnimagazine.pl
polega to, czy uczelnia jest publiczna, czy nie).
I to w gorszych warunkach, bo podwójnego
opodatkowania nauki - w postaci powszechnych podatków, z których korzystali wyłącznie
studenci państwowych uczelni, oraz czesnego
płaconego tylko przez młodych ludzi w uczelniach niepaństwowych. I w tych trudnych warunkach okazało się, że takie uczelnie jak nowosądecka mają najwięcej studentów z biednych rodzin oraz ze wsi i małych miasteczek.
I oni chcieli płacić za edukację, co do dziś jest
koronnym argumentem przeciw fikcji, a wręcz
szkodliwości zapisów o bezpłatnej edukacji.
Wspaniała porażka
Stanisław Janecki
Z-ca redaktora naczelnego
tygodnika “Wprost”
W artykule „Oxford na Podhalu” cytowałem
rektora Pawłowskiego, który mówił: „W 1992 r.
zakładałem, że w ciągu pięciu lat nowosądecka
uczelnia stanie się najlepszą szkoła biznesu
w Polsce. Udało się to osiągnąć po trzech latach”. Wtedy się przekonałem, że mam do czynienia z największym wizjonerem polskiej edukacji. Wtedy rozpoczęła się też swego rodzaju
rywalizacja między mną a rektorem Pawłowskim. Ja mobilizowałem go do przekraczania
kolejnych granic (bo tym są w istocie jego kolejne pomysły), a on starał się mnie nie zawieść.
Ale właściwie to nie chciał zawieść swoich studentów. Teraz pół-żartem rektor mawia, że
wiele rzeczy robił ze strachu: przed tym, żeby
nie sprawić zawodu, żeby nie przestać być
liderem.
Krzysztof Pawłowski został tym, kim jest, czyli
edukacyjnym guru i świetnym menedżerem na
rynku szkolnictwa wyższego, dzięki zbawiennej
w skutkach porażce. Był przecież senatorem RP
i rysowała się przed nim duża polityczna kariera. To, że nie wszedł ponownie do parlamentu (pomińmy milczeniem ówczesne intrygi) okazało się „wspaniałą” porażką. W ten sposób skorzystał nie tylko Nowy Sącz, ale i Polska.
Nieprzypadkowo uhonorowano go nagrodą
Pro Publico Bono, tytułem przedsiębiorcy roku
czy przyznawaną pod patronatem „Wprost”
nagrodą Kisiela.
Nieuleczalna choroba innowacyjności
Krzysztof Pawłowski cierpi na nieuleczalną dolegliwość - syndrom innowatora. To on jako
pierwszy marzył o utworzeniu w Polsce uczelni
w amerykańskim stylu. I taką stworzył. Teraz
kampus w Nowym Sączu wzbudza zazdrość nawet u rektorów amerykańskich uczelni >
alumni 55
Multi-kulti
czyli
Tajemnice
kuchennej
alkowy, balangi
do ranka białego,
trochę życia
grzesznego
(studenckiej
braci, tudzież
niektórych
wychowawców)
i co jeszcze
wpadnie do
głowy czyli
zamieszanie
w mieście nad
Dunajcem
i Kamienicą
poprzez WSBNLU powstanie
uczynione,
wspominają
(przy piwku)
weterani bojów
o biznesowej
wiedzy kaganek:
„Czerwony
Kapturek”
z „Generałem”.
64 alumni
Rozmowa na 15-lecie
„Ech… co to były za czasy”
G
Generał: Pamiętasz, nasz pierwszy film promocyjny tak się zaczyna: „Na spokojnej sądeckiej ziemi, sądecka przedsiębiorczość spotkała się z amerykańską wiedzą…” i to była mieszanka
wybuchowa.
Czerwony Kapturek: Nieźle narozrabialiśmy! Ale od początku. 1991 r. Sądecko-Podhalańska Szkoła Biznesu dostaje, po
jednostce ZOMO, jedno dwupiętrowe skrzydło w Pałacu Stadnickich w Nawojowej. Pozostałą część zajmuje Ośrodek Doradztwa Rolniczego. No i trzeba się brać do roboty, bo rok akademicki za pasem, a my nie mamy nic. Za pieniądze fundatorów oraz z kursów biznesowych prowadzonych w okresie wakacji przez Szwedów sami kupiliśmy stołki, biurka, tablice, całe
wyposażenie. I to na własnych barkach każdy zanosił, składał,
montował, ustawiał. Wszystko na ostatnią chwilę, tuż przed
dzwonkiem. Pamiętam, 28 września 1991 w sali lustrzanej Pałacu Stadnickich trwa bankiet inauguracyjny, a ja odkurzam ostatnie sale, które zaraz oglądać mają goście. Szaleństwo! A za
chwilę się dowiaduję, że Rektor na tym bankiecie wynegocjował, że zajęcia prowadzić będą u nas wykładowcy AE w Krakowie. Tym samym Szkoła nie ma ostatecznego programu,
a w poniedziałek zajęcia muszą się rozpocząć. No więc organizujemy szkolenie... przeciwpożarowe! A jak już zajęcia ruszyły, harmonogram zmieniał się z tygodnia na tydzień, bo
musieliśmy dostosować się do możliwości wykładowców z AE,
mieliśmy z tym straszne zamieszanie. Wtedy pamiętam, Lechu
Plenkiewicz wystąpił w obronie interesów studentów i tak
został samozwańczym starostą roku. A ponieważ na co dzień
w Nawojowej byłyśmy tylko we dwie z Jolą Prędką, studenci
zaczęli nam pomagać i tak zaczęła się ta prawdziwa Nawojowa.
Dobrze, że przynajmniej odbywał się angielski, chociaż dwie
lektorki nam uciekły, na szczęście jedna się zakochała i wróciła
za swoją miłością. Uczyli wolontariusze z Korpusu Pokoju
i Umbrella Project. Jak oni uczyli brakowało im podstaw pedagogicznych, ale za to ile mieli zapału, cechowało ich poczucie misji. Do tych kłopotów organizacyjnych dochodziły
techniczno-lokalowe; ciągle wyłączali światło, w Nawojowej
wtedy zmieniano linię elektryczną, często brakowało też
bieżącej wody.
G: Przez pewien okres czasu, już później, był to subtelny sposób
na przypominanie Szkole o konieczności zapłacenia rachunków.
Cz.K.: Wtedy na pewno nie, wtedy były to rzeczywiste remonty, które wprawiały nas wszystkich w zakłopotanie. Nauczyciele angielskiego i wykładowcy, którzy mieszkali w pałacu nie
mieli się jak kąpać. Nigdy nie zapomnę, jak Judy Dwyer lektorka, która wciąż kąpała się o pechowej porze - przybiega do
biura z pianą na głowie, ledwie okryta szlafrokiem i krzyczy:
musicie coś z tym zrobić, tak nie może być! A raz, kiedy nie było
światła, z Jolą mamy właśnie zamiar wejść do biura, kiedy na
drugim końcu
Czerwony Kapturek - Urszula
ciemniusieńkieMakosz
go korytarza otwierają się drzwi
i wychodzi biała
postać ze świecą
w ręku! My
w nogi, aż się
kurzy, a okazało
się, że to jedna
Amerykanka
chciała sprawdzić, co się dzieje. O! Jeszcze telefon! To był
sprzęt - telefon
na korbkę, a rozmowy łączone
przez centralę
w Nawojowej!
A
wspomnieć
muszę, że nasze biuro sąsiadowało z kuchnią lektorów,
w której wszyscy bardzo często przesiadywali. Lektorzy mieszkali w pałacu, każdy miał pokój z łazienką. Kuchnia była miejscem życia towarzyskiego i tylko w kuchni znajdował się telefon.
Ten sam numer, co u nas w biurze (wtedy i o jeden numer było
bardzo trudno) tyle, że drugi aparat. Umowa z lektorami była
taka, że korzystają z telefonu po skończeniu pracy biura. Aż tu
kiedyś, kiedy miał się odbywać European Round Table do
szkoły dzwoni jakaś ważna europejska głowa w tej sprawie,
a jeden z lektorów podnosi telefon, i mówi: „słucham, tu
kuchnia w Nawojowej!”
W tych warunkach studenci wspaniale się integrowali. To było
coś wyjątkowego, w Szkole przesiadywali całe dnie, stanowili
grupę zżytych przyjaciół. Po ciężkiej pracy, bo oni w tym
wszystkim uczestniczyli i ogromnie nam pomagali, trzeba było
się odprężyć. W Sączu w tym czasie nie było wielu miejsc, gdzie
można by spędzić czas, dlatego sami studenci w pałacu uruchomili pub, gdzie chodziło się na kawę, herbatę i kanapki,
a nieoficjalnie popijano piwko (po zajęciach;)). Wiecznie
w tym pubie przesiadywali, jak tylko nie było studentów,
należało ich tam szukać. O! nawet raz, to było 1 kwietnia 1992,
tuż przed podpisaniem umowy przyjechała wizytacja z NLU,
a tu studentów nie ma! Na szczęście honor szkoły uratowała
Helen Eldred, która zapewniła gości, że w prima aprilis
w polskich szkołach jest taki zwyczaj, że studenci się chowają
i czekają, kto pierwszy ich znajdzie. I zaprowadziła wszystkich
do pubu. W pubie organizowane były wszystkie imprezy
szkolne. Tradycją, która trwała jeszcze przez kilka lat, było >
Rozmowa na 15-lecie
Cz.K.: Tak???
G: Kiedy zacząłem szefować zakładowi języka niemieckiego
pojawił się pomysł integrowania zakładu, a później zaprzyjaźniania się z innymi zakładami, oczywiście w pierwszej kolejności z lektorami języka angielskiego. Dalsze imprezowe
doświadczenia zdobywaliśmy także na kolejnych TBI
(Totalnych Balangach Inauguracyjnych) i Juwenaliach..
Cz. K.: Zabłysnąłeś też na pamiętnym wyjeździe do Niemiec do
Fachhochschule w Hof.
G.: No, tego to ja w życiu nie zapomnę. Jedziemy ze studentami na konferencję. Gnam szkolnym busem, gaz do dechy,
a tu na środku autostrady silnik się dusi i samochód staje! A ja
dzień wcześniej prosiłem kierowcę, żeby zatankował cały bak!
Aż mnie zatkało ze złości, chociaż człowiek ze mnie raczej
spokojny, taka odpowiedzialność i taka kompromitacja przed
studentami! Ale na szczęście panowie Czarek i Krzysiek, widząc
moją bezradną wściekłość załatwili tę sprawę błyskawicznie
i rewelacyjnie. Zatrzymali wielką ciężarówkę i poprosili o paliwo. Skosztowali wprawdzie smaku paliwa, ale udało im się
przez wielka czarną rurkę zatankować nasz krążownik i zdołaliśmy dojechać do najbliższej stacji. A dzień skończył się
kankanem o 2 w nocy.
Cz.K.: Nie, to była następna noc.
G.: No tak, masz rację, bo przed nami była jeszcze konferencja,
na którą nie przywieźliśmy prelegenta, bo w ostatniej chwili się
wycofał. Więc Carsten (główny organizator)… usiłował mnie
zmusić do wygłoszenia referatu, którego nie było... , a ja powiedziałem nie...
Cz.K.: A on się za to straszliwie obraził.
G.: Oj, straszliwie, ale i tak do tej pory jesteśmy przyjaciółmi. Po
tej konferencji trzeba było rozruszać Niemców i wieczorem
pokazaliśmy im, jak należy się bawić. A towarzystwo było tam
międzynarodowe (Francuzi, Czesi, Rosjanie, Słowacy, Niemcy
i my), więc wpadłem na pomysł śpiewania kanonu „Panie
Janie” na głosy w każdym z obecnych języków. Rewelacja.
Nazwaliśmy to multi-kulti. A potem już tańczyliśmy kankana...
a wyszliśmy krokiem charakterystycznym dla poloneza...
Cz.K.: I Generał leczył kręgosłup…
G.: To lepiej wróćmy do juwenaliów. Pierwsze w '96 r. były
niezapomniane. To był zachwyt, że po raz pierwszy robimy
w Sączu coś, czego nikt wcześniej nie robił: parada przebierańców ze Szkoły do rynku, mycie pomnika Mickiewicza na
plantach, wieczorna impreza pod wiatą w strugach deszczu
i grillowanie w zadymionej hali (dzisiaj jest tam jadłodajnia
Żak), tego już później nie dało się powtórzyć ledwie skończyły
się imprezy kipiący z poczucia sukcesu organizatorzy przystąpili
do przygotowania Megi 97.
Cz.K.: Rzeczywiście ludzie bawili się wspaniale, a my z Jackiem
Powałką również, kiedy montowaliśmy dla Ciebie film o Juwenaliach. Dzisiaj byśmy pewnie odpowiadali za naruszenie
praw autorskich, bo do zdjęć „pożyczyliśmy sobie” muzykę, ale
to dopiero była zabawa - całe studio telewizyjne w ramach
ówczesnej szkoły mediów, kamery, sprzęt SVHS do montażu
i zupełne wariactwo, jakie ogarnęło niektórych, łącznie ze mną.
www.alumnimagazine.pl
Choć nie mieliśmy zielonego pojęcia o montażu, nocami przesiadywaliśmy w studiu próbując swoich sił. W '95 r. robiliśmy
wspomniany już film promocyjny. Z Mietkiem Karwalą zosta-
No, a pracownia komputerowa, pierwsza
w Nowym Sączu. Pamiętam dreszcz
emocji, kiedy odbyłam pierwszy czat
z Witkiem Wilkiem. Komputery na
pudłach, my klęczący po przeciwnych
stronach sali kominkowej i pojawiające
się na ekranie monitora „Cześć, tu
Witek”, „Cześć”...
liśmy wystawieni na próbę ogniową przez ówczesnego szefa
„mediów” Andrzeja Wojnacha. Mieliśmy dołożyć dosłownie
20 s. materiału, a sklejanie tego zajęło nam 3 dni i prawie tyleż
nocy. Ale co to była za satysfakcja, że sami go zrobiliśmy. Później studenci i pracownicy jeździli z tym filmem na wyjazdy
promocyjne. A przypominasz sobie pierwsze ulotki promocyjne? na starym komputerze w programie edytorskim TAG,
drukowane, pomniejszane, wycinane, klejone i kserowane, aż
się nie chce wierzyć. Następne były już w offsecie czarno-białe,
a kolejne były na niebieskim tle w typie „kursy prawa jazdy od
zaraz”.
G.: Były też koszulki, różnego rodzaju gadżety,
Cz.K.: No właśnie, raz to był niewypał. Chyba na Megę w '97 r.
firma z Krakowa wydrukowała nam koszulki z napisem University. Na poprawki było za późno, ale w rezultacie, po
naszych protestach, dostaliśmy je za darmo. Wtedy to było
zamieszanie…>
alumni 67
alumni
70
Anna Ujwary-Gil
12 lat w fotograficznym skrócie
71
Maciej Brzozowski
Wspomnienie o Zielonej
72
Marta Godzisz
Pokochaj swoje marzenia
73
Piotr Myśliwiec
Był taki egzamin...
74
Paweł Chlipała
Selektywne wspomnienia retrospektywne z WSB-NLU w tle
75
Wojciech Gibiec
Szkoła Życia
76
Alumni
Jak pamiętamy szkołę?
alumni
12 lat w fotograficznym skrócie
M
Anna Ujwary-Gil
Asystent w Katedrze
Zarządzania WSB-NLU
Alumni 1998
Moja przygoda z WSB-NLU sięga swoich początków 1994 roku. Wówczas rozpoczęłam
pierwszy rok studiów na kierunku Zarządzanie
i Marketing w Pałacu Stadnickich w Nawojowej. Czas tam spędzony wspominam z rozrzewnieniem, niepowtarzalny klimat, wspaniała atmosfera, której nie da się już odtworzyć gdzie
indziej. To był prawie sam początek, kiedy
szkoła rozpoczynała swoją działalność… pamiętam drewniane skrzypiące schody prowadzące na piętro do sal, duże pokryte białą emalią drzwi do jedynej sali komputerowej z kilkoma komputerami, przerwy między zajęciami
spędzone na schodach lub na zewnątrz Pałacu,
dyskretnie odizolowanego od ulicznego zgiełku
położeniem (na wzniesieniu) oraz zielenią
drzew. Muszę przyznać (i tu nie mam się czym
pochwalić), że nie należałam do studentów lubiących spędzać czas w pubach czy dyskotekach, których wtedy w Sączu było jak na lekarstwo. Byłam prawdziwym domatorem,
w zaciszu mojej stancji oddawałam się pieczołowicie nauce. Aż trudno uwierzyć, że minęło już 12 lat! Lata te, okraszone były beztroską, pozwalającą na bezstresowe poświęcenie
się studiowaniu. Przyznam szczerze, że nie odczuwałam wówczas żadnej presji związanej
z moją zawodową przyszłością. Jak każdy
z moich rówieśników, mieliśmy swoje plany
i ambicje, które pragnęliśmy zrealizować
i z pewnością większości się to udało.
Po skończeniu studiów pierwszego stopnia,
postanowiłam kontynuować studia magisterskie na Akademii Ekonomicznej w Krakowie.
Ileż tu było pamięciowej nauki, by zdać egzamin! Jeszcze jako studentka studiów zaocznych, zostałam asystentem-wykładowcą
w WSB-NLU w Katedrze Zarządzania, w której
jestem do dzisiaj. Pierwszym moim przedmiotem była i nadal jest Inwentyka, wraz z psychologią twórczości rozwinęła się w moją prawdziwą pasję. O ile ja rozpoczęłam pierwszy rok
studiów magisterskich w Krakowie, większa
część moich rówieśników pozostała w WSBNLU i, o zgrozo, z nimi miałam swoje pierwsze
w życiu zajęcia. Wówczas dylematem było,
w jaki sposób mam się do moich kolegów,
„moich studentów” zwracać, szczególnie tych,
których osobiście znałam? Jak miałam rozdzielić rolę wykładowcy od roli znajomej czy
70 alumni
koleżanki? Muszę przyznać, że był to najtrudniejszy początek mojej zawodowej drogi, ogromnie stresujący. W zasadzie pierwsze dwa
lata pracy były trudne, z dającą się odczuć, nie
mającą wówczas końca tremą, potęgowaną
przez nieżyczliwych studentów i ciągłą walką
o sens istnienia Inwentyki. Innym problemem,
który pamiętam do dziś, były relacje z moimi
wykładowcami, z którymi wciąż pozostawałam
w oficjalnych stosunkach jako studentka, by jako asystentka w Katedrze przejść z nimi na „ty”,
do czego nie mogłam się przyzwyczaić.
Pamiętam drewniane
skrzypiące schody prowadzące
na piętro do sal, duże pokryte
białą emalią drzwi do jedynej
sali komputerowej z kilkoma
komputerami...
Potem mogło i było już coraz lepiej. Zawód nauczyciela, szkoleniowca jest to praca, o której
zawsze marzyłam. Już w przedszkolu płynnie
czytałam wszystkim dzieciom bajki, obserwowałam nauczycieli w szkole, wyobrażałam siebie w tej roli. Z perspektywy czasu oceniam, iż
w życiu poza rodziną, praca, którą się kocha
i wykonuje z pasją, to absolutnie połowa sukcesu. Tu dziękuję i kłaniam się moim studentom, którzy dali wyraz swojego uznania dla mojej pracy. W życiu mam to szczęście, że moje
marzenia się spełniają, wszystkie krok po kroku.
Może są zbyt łatwe w realizacji?
Obecnie pracuję nad doktoratem wspólnie
z moim promotorem Profesorem Kazimierzem
Śliwą, z którym wybrałam nośny obszar mojej
pracy związany z pomiarem kapitału wiedzy
przedsiębiorstw. Finał i obrona planowana jest
w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie
w Kolegium Zarządzania i Finansów - oby jeszcze w tym roku! Obok pracy zawodowej mogę
cieszyć się dwumiesięczną córeczką Marysią,
wypełniając swoją przyszłość radościami, które
niesie ze sobą macierzyństwo.
Pozdrawiam Wszystkich!
alumni magazine rok 2006 / nr1
Wspomnienie o Zielonej
D
Dla niektórych Zielona być może jest tylko
miejscem na mapie schowanym wśród wielu
innych ulic niewielkiego miasteczka, dla mnie
jest to miejsce nakreślone tysiącem wspomnień, doznań i uczuć oraz miejscem, gdzie warto było spędzić pięć lata mojego życia.
Pamiętam doskonale pierwsze dni spędzone
w jej murach - tablica ogłoszeń z planem zajęć,
pierwsze podania pisane z drżeniem ręki do
Dziekana, pierwsze znajomości, pierwsze zajęcia i wykłady. W mojej pamięci dość głęboko
zapadł mi pierwszy wykład z mikroekonomii a może raczej osoba Profesora Stanisława Miklaszewskiego, który to przedstawiał plan zajęć
na najbliższe pół roku używając co chwilę niezliczonej ilości „niestandardowych” powiedzeń,
fraszek, czy jakkolwiek ich nie nazwać (wtajemniczeni wiedzą, o czym piszę). Tak, pierwsze
dni… a później poszło już z górki… plan zajęć
odbity w punkcie ksero mieszczącym się w
owym czasie na parterze budynku A, smak kawy parzonej w Barku u Pani Krysi poznany,
pierwszy obiad podany przez Dominika zjedzony i …… i można było pomyśleć o dalszym poznawaniu okolicznych zakątków i miejsc tłumnie
odwiedzanych. No i w taki sposób zaczął się
cykl zdarzeń towarzyskich (zwany inaczej magicznym czasem imprezowania) mających swe
miejsce w okolicznych dyskotekach, pubach,
stancjach i bliżej nieokreślonych miejscach, które owocowały wspólnym biesiadowaniem, nieprzespanymi nocami i często skutkami dnia
wczorajszego:).
Aż nadszedł czas pierwszej sesji i zaczęła się gorączka przedegzaminacyjna. Stosy odbitych
choć jeszcze nieprzeczytanych notatek, wykładów i wszelkiej maści zrobionych zapisków
zaczęło krążyć wśród braci studenckiej, legendy
na temat egzaminów z tego czy innego przedmiotu wzbudzały ogólny zamęt, a może nawet
wśród niektórych panikę i spędzały sen z powiek, zarwane noce, projekty skrupulatnie
przygotowywane w grupach, zaliczenia, kawa,
mierzona już nie na szklanki czy filiżanki, ale na
kubły…. ogólny stres. Tłum przed salą egzaminacyjną, ostatnia wymiana poglądów z kolegą
co do kształtu egzaminu i pytań, które mogą się
pojawić na nim, egzaminator wyczytuje nazwiska, a w głowie jedna myśl „Boże spraw bym
usiadł w dobrym miejscu”, rozdanie kart egzaminacyjnych, trzaśnięcie drzwi od auli i start w 50 minut trzeba było przelać wiedzę zdobytą
podczas semestru na w/w zajęciach:). Egzamin
się skończył, karty egzaminacyjne pozbierane,
a tłum braci studenckiej wśród kłębów dymu
nerwowo palonych papierosów na gorąco wymienia informacje, co do trafności odpowiedzi.
Mija tydzień i na liście wywieszonej na drzwiach
od katedry próbujesz odszukać swoje nazwisko…. o jest…. Rozlega się głośny krzyk radości
ZDANE!!!! Po ostatnim egzaminie powrót do
domu, chwila odpoczynku wśród najbliższych
i uśmiech mamy - oczywiście bezcenny - który
pojawiał się podczas przeglądania indeksu,
spotkanie z przyjaciółmi i dyskusja na temat
tego, co się wydarzyło przez ostatnie kilka miesięcy i powrót na Zieloną.
Maciej Brzozowski
Doradca Klienta Korporacyjnego
ING Bank Śląski
Alumni 2003
Tak naprawdę po każdym semestrze czy roku
pewne uczucia rodziły się na nowo; znowu
można było spotkać najbliższych (zarówno studentów jak i wykładowców), zasiąść w tych
samych ławach uczelnianych, wypić kawę siedząc na ławkach przed budynkiem B, przeżyć
pierwsze zajęcia w nowej grupie.
Dziś patrząc z pewnej perspektywy czasu i pewnego dystansu do rzeczy, które wydarzyły się
w tamtym czasie mogę stwierdzić, iż Zielona to
nie tylko mury, które wznosiły się przez te lata
pod numerem 27. Moim zdaniem siła Zielonej
tkwi w Nas, w tym co udało Nam się stworzyć
będąc studentami, będąc świadkami i współtwórcami zmian, jakie w Niej zachodziły. Zielona to również zbudowanie nowego wizerunku uczelni nowoczesnej, która w krótkim czasie
wypracowała swój indywidualny styl egzystowania, styl który został zaaprobowany przez
środowiska uczelniane. Dla mnie osobiście największymi wartościami jakie udało mi się uzyskać przez te lata spędzone na Zielonej to:
moi Przyjaciele - ludzie, których potrafię odszukać nawet, kiedy są po drugiej stronie globu
ziemskiego (ta sama zasada działa w drugą
stronę), edukacja i możliwości rozwoju własnych zainteresowań, jedne z najpiękniejszych
wspomnień, do których sięgam niemal każdego
dnia, i to, że o Niej pamiętam...
Za to wszystko dziękuję…
cZAMBERS
Zielona to nie
tylko mury, które
wznosiły się
przez te lata pod
numerem 27. Siła
Zielonej tkwi
w Nas, w tym co
udało Nam się
stworzyć będąc
studentami.
www.alumnimagazine.pl
www.alumnimagazine.pl
alumni 71
Pokochaj swoje marzenia
Studia minęły
szybko, za szybko… w przytulnym WSB-NLU
mieliśmy jak
u „Pawłowskiego za piecem”,
bezpiecznie,
ciepło, z dala
od licznych
problemów,
z którymi boryka się świat.
Marta Godzisz
(Rogacz)
BroadCAST
Alumni 2005
P
Prawdziwe przyjaźnie pozostają na całe życie,
nigdy nie odchodzą. A te z czasów studiów głęboko zawiązują się w naszych sercach.
przed telewizorem. Wszystko zależy od nas samych, chęci i gotowości. Czasami wystarczy tylko wyjść z domu.
7 lat temu rozpoczęłam studia w Nawojowej…
teraz czasami chciałabym móc wrócić do tamtych czasów… tamtych chwil, pierwszych wrażeń… Co pozostało w pamięci? Przede wszystkim ludzie… szczególni, wyjątkowi…z którymi
tyle razem przeszliśmy. Była i radość i były łzy.
Były zwycięstwa i porażki. Ale jedno nie znikało
- wiara w sukces i niezwykła odwaga podejmowania młodzieńczych wyzwań. Bawiliśmy się,
ale również ciężko pracowaliśmy. Wymyślaliśmy, organizowaliśmy… Czasami spóźnialiśmy się na wykłady, ale chyba warto było… Powiem więcej - nie wyobrażam sobie, jak mogłoby być inaczej. A studia minęły szybko, za
szybko… w przytulnym WSB-NLU mieliśmy jak
u „Pawłowskiego za piecem”, bezpiecznie,
ciepło, z dala od licznych problemów, z którymi
boryka się świat. Sięgając pamięcią wstecz,
pojawiają się migawki obrazów, uśmiechnięte
osoby… pierwsze ważne decyzje, spotkania. To
wszystko składa się na wspaniałą całość, której
nigdy nie zapomnę, którą opatrzyłam tabliczką
„STUDIA 2000-2005”. Ponad pięć lat mojego
życia. Pięknych chwil.
Każdy miał swój własny sposób na studia. Jedni
praktykowali imprezy, drudzy skrzętnie walczyli o najwyższe miejsca w „TOP 50”, inni marzyli o tym, żeby jak najszybciej skończyć szkołę,
a jeszcze inni podejmowali wyzwania w działalności na uczelni. Ja osobiście wybrałam ostatnie
rozwiązanie. I tak oto, gdy inni sobie smacznie
spali, my wymyślaliśmy promocję konferencji,
siedzieliśmy na dyskotekowi kończąc próby lub
budując scenografię. Jeździliśmy, chodziliśmy,
szukaliśmy, dzwoniliśmy, pisaliśmy. Robiliśmy
musicale, koncerty jazz cafe, koła naukowe, gazetę… sporo się tego uzbierało. Nauczyłam się
pracować z ludźmi, odpowiedzialności za to, co
robię, podejmowania decyzji i ich konsekwencji. Szkoła bardzo wspierała (i nadal wspiera) takie różne inicjatywy, a Rektor je naprawdę
popiera - skoro zgodził się na Musical w szkole
biznesu. Każdy z nas mógł się wpisać w szczególną historię tej szkoły. Historię, która na
długo pozostaje w sercach.
Jakie były te studia, jakie były te czasy na nich
spędzone? Nie będę obiektywna, bo chyba
pamięta się tylko te dobre chwile. Nie pamiętamy smutków. Zostają radość, uśmiech, szczęście. Zostają przyjaciele, którzy nigdy nie odchodzą. A czy bardzo się teraz zmieniliśmy, po
kilku (czasem kilkunastu) latach? Tak, ale chyba
na lepsze. Staliśmy się odważniejsi, pewni siebie, bogatsi w liczne doświadczenia. Nauczyliśmy się żyć na własny rachunek, podejmować
wyzwania i starać się im sprostać. Nauczyliśmy
się, że wybory nie zawsze są proste, ale nie możemy przed nimi uciekać.
W Nowym Sączu, pokochałam życie. Poznałam
kogoś, kto kocha je razem ze mną. Pokochałam
moje (nasze) marzenia, które się spełniają, jeżeli bardzo mocno się w nie wierzy. Kocham to,
co robię, robiłam… będę robić. Wiem, że nie
można marnować czasu na „nicnierobienie”, że
nie można mówić, że jest źle, że nic nie wychodzi, jeśli się tylko siedzi z pilotem w ręce
72 alumni
A to wszystko, teraz - już z bardziej obiektywnego punktu widzenia, z pewnego dystansu cholernie się przydaje w życiu. I jeszcze ogromna sieć absolwentów - w całej Polsce, na całym
świecie. Rewelacja! Tutaj poza murami szkoły
jeszcze bardziej czuje się jej klimat, bo WSB jest
w każdym z nas. Pewne wartości, zachowania,
odwaga i podejmowanie wyzwań - po tym można nas poznać.
Siedzę teraz nad starymi albumami… dawno
do nich nie zaglądałam… ale śmiesznie wyglądaliśmy. A tu obok, na komputerze, zdjęcia
z ostatniej wspólnej imprezy „dinozaurów”…
Jasiu, Tomek, Eman… chyba się nie zmieniliśmy… no…może troszeczkę… na ostatniej fotce pojawia się Kalinka - córeczka Emana. Pamiętam jak mówiła: „Tatusiu, narysuj mi kotka!” „Wujek Łukasz ci narysuje kochanie, on
ślicznie kotki rysuje”… I tak sobie myślę „Chyba
jednak nic się nie zmieniliśmy”… Ale jesteśmy
już „ciocią” i „wujkiem”, ... a to zaszczyt i to zobowiązuje.
alumni magazine rok 2006 / nr1
alumni
Był taki egzamin...
J
Jedną z historii, która mocno zakorzeniła się w mojej pamięci,
jest wszystkim dobrze na pewno zapamiętany egzamin z marketingu u Profesora Dietla. Ale zacznę może od początku. Pamiętam jak wszyscy wychwalali naszego Wykładowcę jako jednego z najlepszych w naszym kraju. Można się wręcz było spotkać z określeniem „guru” polskiego marketingu. Zachęcony rekomendacjami, pełen entuzjazmu i żądny wiedzy udałem się na
pierwszy wykład. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem
sławnego „Guru”. Starszy mężczyzna, w lekko powyciąganym
garniturze nie wzbudził mojego zaufania. Pomyślałem sobie że
oto przed nami profesor z niewątpliwą sławą i wiedzą akademicką, ale jakże jest ona pewnie daleko od praktyki. Od tego,
co dzieje się nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim na bardziej
dojrzałych rynkach, jak na przykład w Stanach Zjednoczonych.
Zaczął się wykład, gdzie na wstępie Profesor podzielił się z nami
swoim doświadczeniem, ale nie tym akademickim, którego się
spodziewałem, lecz wieloletnim doświadczeniem zdobytym
w wielu przedsiębiorstwach, w tym w Stanach Zjednoczonych,
gdzie miał okazję pracować jako doradca i konsultant. Byłem
pod prawdziwym wrażeniem. Ale to nie koniec. Podczas wszystkich wykładów, gdzie Profesor omawiał oczywiście teoretyczne
aspekty dziedziny którą wykładał, zawsze odnosił się do wielu
przykładów praktycznych, również tych obejmujących firmy
nowych technologii, czym jeszcze bardziej wzbudził moje
zainteresowanie i podziw.
Ale wracając do samego egzaminu - tydzień, może dwa przed
egzaminem (bo kto wcześniej myśli o takich drobiazgach :)),
wybuchła wielka przed-egzaminowa gorączka. Studenci, którzy
mieli już okazję zdawać egzaminy przed Profesorem, wspominali je jako bardzo trudne, zawiłe, zawierające często niezrozumiałe pytania. Na wszystkich „padł blady strach”. Zaczęła
się oczywiście giełda pytań, domysły - wiele osób więcej energii
poświęcało na znalezienie „złotego środka” umożliwiające zaliczenie egzaminu, niż na lekturę choćby notatek.
Nastał dzień „sądu ostatecznego” - godzina zero wybiła, grupy
przypisane na konkretną godzinę tłoczą się przy wejściu do sali
egzaminacyjnej i zasypują setkami pytań osoby, które w większości ze spuszczonymi głowami wychodzą z sali. Komunikat jest
przejrzysty - test wielokrotnego wyboru, wariantów odpowiedzi przynajmniej pięć (o ile dobrze pamiętam, ale na pewno było
ich sporo), pytania zawiłe, trudne, nie zawsze łatwe do zrozumienia, a czasu bardzo mało, choćby żeby zdążyć z przeczytaniem pytań i wszystkich odpowiedzi. Możliwość konsultacji ze współtowarzyszami niedoli? Żadnej, Asystenci prowadzący ćwiczenia wręcz „szaleją” podczas egzaminu, monitorują
chłodnym wzrokiem całą salę - pewnie już zapomnieli, jak sami
radzili sobie podczas egzaminów :). Wchodzę na salę, siadam
skoncentrowany i skupiony na przyświecającym mi celu - zaliczyć egzamin za wszelką cenę . Dostaję test. Czytam pierwsze
Czytam spokojnie
pytanie, odpowiadam sam sobie na
pytanie „co autor
miał na myśli”
i analizuję proponowane odpowiedzi. I tak pytanie za
pytaniem.
Piotr Myśliwiec
Dyrektor Marketingu
Xerox Polska
Alumni 1999
pytanie - nie do końca zrozumiałe, więc nie patrząc na odpowiedzi przesuwam wzrok na pytanie numer dwa. I znowu to
samo. Blednę, czoło zalewa mi zimny pot. Co to będzie? Czyżby
to miał być mój pierwszy nie zdany egzamin? I to z przedmiotu,
który tak bardzo mnie interesuje? Który powoli staje się moim
hobby? Z którym chcę związać swoją przyszłość zawodową
i realizować się na wolnym rynku pełnym konsumentów domagających się produktów, które właściwie przeze mnie spozycjonowane i skomunikowane stają się ich marzeniem zakupowym?
Przychodzi otrzeźwienie, gdy Asystent udziela jednemu ze zdających reprymendy za próbę konsultacji z powodu natrafienia na
wyjątkowo trudne pytanie. Zabieram się za test od początku.
Czytam spokojnie pytanie, odpowiadam sam sobie na pytanie
„co autor miał na myśli” i analizuję proponowane odpowiedzi.
I tak pytanie za pytaniem. Gdy zaczynam finiszować, nadchodzi
mrożąca krew w żyłach informacja - 5 minut do końca egzaminu. Przyspieszam prace nad ostatnimi pytaniami chcąc jeszcze
pod koniec egzaminu sprawdzić trafność udzielonych odpowiedzi. Jednak okazuje się to być, użyję tu modnego jakiś czas
temu sformułowania, „mission impossible”. Po oddaniu karty
z odpowiedziami i testu czuję, jak odchodzi ze mnie całe to
napięcie i stres. Już po wszystkim, nic więcej nie mogę zrobić.
Kości zostały rzucone... Pozostaje tylko czekać na wyniki...
Pamiętam też, że tego wieczoru postanowiłem w zdecydowany
sposób się zrelaksować i starym studenckim zwyczajem oddałem się grupowej konsumpcji napojów „wyskokowych”.
I nadszedł ten dzień - dzień ogłoszenia wyników z egzaminu. Dla
niektórych radość i spokój, a dla niektórych niestety kolejny stres
i mobilizacja przed powtórką z „rozrywki”. Nie chwaląc się, na
szczęście znalazłem się w pierwszej grupie. Radości nie było
końca, co oczywiście musiało mieć finał w Screamie
i przyczyniło się do nieobecności na zajęciach w kolejnym
dniu... :)
www.alumnimagazine.pl
www.alumnimagazine.pl
alumni 73
Paweł Cygan
Alumni 2001
Początek studiów kojarzy mi się nieodparcie z kobietą. Poznałem ją dobrze już na
początku pierwszego roku razem z moimi
innymi współ-studentami. Na imię miała
Gabriela, Gabriela Zapolska. Na ulicy jej
imienia, w ostatnim budynku po prawej
stronie odbyło się tyle hucznych imprez, że
już nawet nie pamiętam, czy w ogóle miały
swój początek i koniec. Zaczęły się 1 października 1999 a skończyły... kończyły się
wtedy, gdy któryś z nas opuszczał piękną
Gabrielę dla kobiety w „Realu” i przenosił
się na inną ulicę. Poza Gabrysią snuliśmy się
też po Absolwencie, Scream'ie (który wtedy powstał, a założył go jeden z naszych
studentów), Underground'zie i Cechowej,
jadaliśmy w barze Pod Wierzbą i czasem
w Ratuszowej, kiedy wpadało stypendium
(za naszych czasów nie było tam pierogów
po 5 zł), zakupy robiliśmy w Zielonym Centrum i Barcie. Kiedy powstało w Sączu drugie kino byliśmy na prawdę zadowoleni
(gość założył w nim home dvd, ale w porównaniu do Sokoła, jeszcze wtedy nie wyremontowanego...)
Pozdrawiam 1999 latków!"
Zuzanna Zamarlik
Alumni 2000
Minęło już 6 lat odkąd opuściłam mury
WSB-NLU. Miło wspominam przede
wszystkim ludzi, atmosferę uczelni oraz Nowy Sącz i jego okolice. Bardzo się cieszę, że
niektóre znajomości z WSB przetrwały do
dziś. By przypomnieć sobie klimat tamtych
chwil, kilka razy w roku odwiedzam okolice
Nowego Sącza - zimą by pozjeżdżać na desce, a wiosną by zmagać się z górami na rowerze. To już nie to samo, ale i tak gorąco
wszystkim polecam. Gdybym miała wybierać jeszcze raz, to na pewno byłoby WSB.
Małgorzata
i Stanisław Czyż
Alumni 2003
WSB zawsze będzie nam się kojarzyło
z ludźmi niezwykłymi, dla których, dzięki
Rektorowi i warunkom, jakie stworzył,
możliwa stała się realizacja nawet najbardziej niewyobrażalnych pomysłów. Przykładów można by było mnożyć wiele. Dla
nas transparentnymi przykładami nieograniczonej kreatywności braci z WSB były
dwa wydarzenia: - Po pierwsze zorganizowanie w środku surowej zimy niesamowitej
imprezy na pisaku w strojach plażowych
pod hasłem „Latino Party”; - Po drugie
stworzenie w bramach uczelni stricte biznesowej fantastycznego wydarzenia muzycznego, jakim było zorganizowanie profesjonalnego musicalu „Cudowne Marzenia”
z udziałem studentów.
Osobiście, z perspektywy absolwentów
uczelni, musimy przyznać jedno - WSB pomaga wyrzucić ze słownika pojęcie „TO
NIEMOŻLIWE"
Michał Bocheński
Alumni 1999
No cóż czas spędzony w WSB wspominam,
zapewne jak Wszyscy, z sentymentem.
Myśląc o tym okresie często pojawia się na
mojej twarzy uśmiech, są również wspomnienia, dzięki którym kreci się łza w oku:
pierwszy rok na Zapolskiej zapamiętali
pewnie nie tylko jej mieszkańcy, kolejne
lata minęły z dwójką Kaś na Kunegundy J,
imprezy w Absolwencie, juwenalia z T.Love, graduacja '99, wyprawy na basen do
Rytra jak i codzienny czas spędzony na Zielonej z grupą znajomych, ach cóż to był za
okres. Prof. Capiński ze swymi słynnymi
okularami bez szkła, czy tez mój promotor prof. Wdowiak na pewno pozostaną w mojej pamięci na długie lata. Oj żeby tak można było cofnąć czas...
Piotr Kargut
Alumni 2004
Moja przygoda z WSB rozpoczęła się
w 2001 roku i trwa do tej pory. Jestem
absolwentem studiów licencjackich na
kierunku informatyka. W chwili obecnej
dzielą mnie już niestety zaledwie tygodnie
od ukończenia studiów. Są to uzupełniające
studia magisterskie na kierunku Zarzą-
dzanie i Marketing oraz program studiów
realizowany przy współpracy z amerykańskim Uniwersytetem „DePaul”. Pięć
lat w Nowym Sączu to najwspanialszy okres
w moim życiu, natomiast decyzja o podjęciu nauki właśnie w WSB-NLU okazała się
jak najbardziej trafną. Każdy dzień, miesiąc, rok były inne. Nie przypominam sobie
dnia, w którym nie potrafiłem znaleźć tu
odpowiedniego dla siebie zajęcia. Nie tylko
życie studenckie, ale również bogata oferta
naszej uczelni sprawiały, że żaden student
nie mógł tu narzekać na brak zajęć. Każdy
przy odrobinie chęci i ambicji odnalazł tutaj
JAK
coś dla siebie. Zapewne większość z WasAbsolwentów widziała lub słyszała o największym przedsięwzięciu artystycznym
w historii Wyższej Szkoły Biznesu-NLU, musicalu „Cudowne Marzenia”, zorganizowanym przez Studencką Grupę Przyjaciół Sztuki. Jako solista i tancerz miałem ogromną
przyjemność uczestniczenia w owym
przedsięwzięciu. Nigdy nie zapomnę dnia,
w którym odbył się premierowy występ.
Profesjonalne nagłośnienie, członkowie
ekipy technicznej dopracowujący najdrobniejsze szczegóły przedstawienia. Wreszcie,
pośrodku całego tego zamieszania, grupa
pięćdziesięciu, zestresowanych jak przed
żadnym egzaminem, studentów. Tego
właśnie dnia, dwanaście godzin bezustannych prób, zaowocowało wspaniałym występem i spełnieniem moich malutkich, ale
jakże istotnych marzeń. To był czas wyjątkowy i takim pozostanie w mojej pamięci już do końca życia. Natomiast codzienne próby wokalu, tańca, niesamowici
ludzie oraz zawarte wówczas przyjaźnie, to
tylko namiastka tego, co pozostało w moim
sercu na zawsze.
Daniel Habura
Alumni 2002
Studia w Nowym Sączu zawsze będą mi się
kojarzyły z ludźmi, których tu spotkałem.
Moi współlokatorzy (ci stali i ci pomieszkujący) teraz przyjaciele, pracownicy WSBNLU - zwłaszcza dwie ostatnie kierowniczki
DN-u, Generał i stara ekipa z AP z 4 piętra.
alumni alumni alumni alumnialumni alumni alumni alumnialumni
www.alumnimagazine.pl
Imprezy te na uczelni począwszy od Megi aż
po Gigę (nie wspomnę organizowaniu
różnych konferencji, co było niezłą imprezą
samą w sobie) i te u znajomych, kiedy
mocno zakłócaliśmy ciszę nocną w Nowym
Sączu, co chyba wciąż nie jest takie trudne.
Przemysław Berendt
Alumni 2004
Studia w WSB-NLU kojarzą mi się z jednym
z najbardziej intensywnych okresów mojego życia, gdzie w ciągu roku ukończyłem
dwa lata studiów i dostałem pracę w międzynarodowej korporacji. Niesamowitą atmosferę studiów tworzyli: wspaniali ludzie,
wspierająca i otwarta na nowe pomysły
kadra, entuzjazm i energia studentów, doskonałe kursy językowe, perspektywy dla
studentów i absolwentów - oraz wypady
w góry i treningi na basenie. Wydarzeniem, które na zawsze zapamiętam, była
rozmowa na 6 piętrze z Rektorem Pawłowskim. Na pytanie, czy powinienem zaakceptować ofertę pracy po drugim roku
studiów odparł: „Będziesz głupi, jeśli nie
wykorzystasz tej szansy”. Chciałem podziękować w tym miejscu Panu Rektorowi oraz
Doktorowi Ślusarkowi za wsparcie i dobre
rady w budowaniu fundamentów mojej
kariery.
Krzysztof Długopolski
Alumni 2003
Co wyróżnia nas, absolwentów WSB-NLU
z całej rzeszy polskich magistrów? Ciepłe
wspomnienia związane z uczelnią! Większość z nas z rozrzewnieniem wraca do czasów studiów, mając na myśli nie tylko radości jakie tradycyjnie zapewnia cała otoczka studiowania, ale również to co dawała
nam sama uczelnia. Żyliśmy tą szkołą, a ona
żyła nami. Ciągle nowe, szalone pomysły,
najdziwniejsze inicjatywy i wspaniali ludzie, którzy pomagali nam je realizować.
Czy potrafilibyśmy przyjechać do Nowego
Sącza i nie odwiedzić Zielonej? Dla nas absolwentów WSB-NLU odpowiedź jest tylko
jedna!
PAMIĘTAMY
Tomasz Dzido
Alumni 2002
Studia kojarzą mi się m.in. z przedsięwzięciami takimi jak Koło Naukowe InternetCommerce, o którym nieliczni pewnie jeszcze pamiętają. Chciałbym pozdrowić serdecznie wszystkich tych, którzy brali udział
w jego inicjatywach, włączając w to oczywiście wszystkich jego członków. Łącze
również podziękowania dla pana Jerzego
Kołodzieja, przy którym wielu z nas stawiało swoje pierwsze kroki zgłębiając sztukę
Project Management'u. Te chwile były wtedy pierwszym odejściem od teorii w kierunku praktyki. Tej ostatniej mamy oczywiście teraz po uszy, jednak za pierwszym
razem wydawała się chyba najbardziej
ekscytująca.
Błażej Nowak
Alumni 2006
Jak dobry film - pierwszy krok, niezwykła
mieszanka podniecenia i obaw. Silny uścisk
dłoni ojca i czułe objęcia mamy. Przekroczenie progu akademika na Barbackiego.
Pierwsze zajęcia i pierwsze oceny. Pamiętam to jak dziś. Pierwszy rok, pierwsze przyjaźnie. Juwenalia Giga 2002 i niezapomniana zabawa. Uświadomienie sobie, że życie dopiero się zaczyna, że może dać nam
o wiele więcej - wystarczy wyciągnąć po to
rękę. Otwarcie budynku C i satysfakcja że
jestem częścią tej społeczności. Dwa lata
przygody z Wieczorami Filmowymi - cudowne przeżycie i poszerzanie horyzontów.
Dziesiątki inicjatyw, tych mniejszych i większych. Konferencje, warsztaty, projekty, pomysły i przecudowne uczucie, że rozwijamy
skrzydła. Uświadomienie sobie, że możemy
dać z siebie o wiele więcej. Wspaniali ludzie, nieograniczone możliwości i sporo radości. Juwenalia 2005 i gorączka organizacji. Ostatni rok. Ciężka praca. Trudne
pożegnania. Łzy. Bagaż doświadczeń na
przyszłość. Przyjaciele na całe życie. Czas
studiów to naprawdę niezwykły moment
naszego życia. To trwający kilka lat film
przygodowo-obyczajowy. I nie wolno nam
nawet na chwilę zapomnieć, że to my
jesteśmy jego reżyserami.
Tadeusz Fuchs
Alumni 2001
Za moich czasów (95-01) świetny klimat na
uczelni dzięki „świeżości” uczelni. Dużo
spontaniczności w działaniu uczelni i adekwatnie kreatywnych studentów, a etap Nawojowa z cotygodniową, czwartkową Deską, powinien być obowiązkiem każdego
nowego studenta. Była też niezła „jazda” na
egzaminach. Brylował w tym prof. Dietl,
z tego co pamiętam wielu wtedy poległo:)
Nie mniej dzięki takiemu podejściu Kadry
do nas to uczelni zawdzięczam to, co mam
i to, gdzie jestem teraz.
Daniel Tyrka
Alumni 2003
Studia w Nowym Sączu pozwoliły mi na poszerzenie horyzontów oraz intensywną naukę języków obcych, które na co dzień wykorzystuję w pracy. Często jednak wracam
myślami do studenckich beztroskich czasów oraz wielu niezapomnianych chwil
z ludźmi, z którymi do dzisiaj mam bliski
kontakt.
SZKOŁĘ?
Justyna Kalinowska
Alumni 2005
No i zaczęło się dorosłe życie, a było tak
pięknie jeszcze do niedawna...w WSB… Pozostaną wspomnienia, cudowne wspomnienia….których nikt mi nie odbierze… rewelacyjne czwartkowe imprezy, a po nich
„ciężkie” piątkowe zajęcia, sesje, kolokwia,
egzamin za egzaminem - często prawdziwe
maratony. Wspólna nauka, cudowni ludzie, których zawsze będę pamiętać, najpiękniejsza miłość, za którą zawsze będę
tęsknić, ukochane „Cudowne Marzenia”
i WSB Jazz Cafe, dzięki którym zaczęłam
robić to, co kocham najbardziej, co nadal
daje mi siłę by biec dalej… ehhhh to było
życie - za to życie bardzo dziękuję…
www.alumnimagazine.pl
alumni alumni alumni alumnialumni alumni alumni alumnialumni
Paweł Babut
Alumni 2001
Sporo się działo podczas studiów... Całym
motorem napędowym wydarzeń na pewno
było moje zaangażowanie w organizacji
studenckiej (AIESEC). Dzięki temu miałem
okazję działać w dużej międzynarodowej
organizacji, która - jakby na to nie patrzeć jest rodzajem korporacji. Wcześniej nad
tym się nie zastanawiałem, ale dziś pracując
w Telekomunikacji Polskiej jestem w stanie
docenić wiedzę i doświadczenia wyniesione z czasu zaangażowania w organizację.
Bardzo cenię sobie kontakty, które zostały
zawarte w tamtym okresie, wspólne wyjazdy na szkolenia, zjazdy, warsztaty, ale
również możliwość zdobywania doświadczeń przy organizowaniu konferencji, czy
uczestnictwa w międzynarodowych konferencjach. Cieszę się, że miałem możliwość
poznania Krzyśka Bociana, Marcina Krysiaka, Marii Tsybulskiej, Kuby Jacewicza, Jacka
Powałki, Karoliny Łopuszyńskiej, Tomka
Kobusa, Julka Windorbskiego i wielu innych osób. Wielu z dawnych przyjaciół pracuje dziś w Warszawie. Staramy się spotykać prywatnie, ale też wspierać w naszym
codziennym życiu biznesowym. Dzięki temu Warszawa wydaje się przyjaznym miastem, a Nowy Sącz jest niesamowitym
wspomnieniem z przepięknych studenckich czasów.
Agnieszka Róg Skrzyniarz
Alumni 2003
Studia MBA w Nowym Sączu to było do tej
pory moje najciekawsze żakowskie doświadczenie. Nigdy wcześniej, mimo że studiowałam dziennie na innych uczelniach,
nie czułam takiego związku ze szkołą
i z ludźmi, których tu poznałam. Te dwa lata, w czasie których co drugi weekend spędzałam w Nowym Sączu, kojarzą mi się
z niekończącymi się rozmowami, ludźmi,
którym chce się robić więcej niż to czego się
od nich wymaga, z Rektorem, który nie
ukrywa się w murach swojego gabinetu, ale
jest dostępny dla studentów i zainteresowany ich życiem - z prawdziwym studiowaniem. Po prostu. Ta atmosfera wręcz inspi-
rowała do dalszego działania! Wspomnienia ze studiów to też zapach pierogów
z Ratuszowej... Myślę, że na edukacyjnej
mapie Polski niewiele jest takich miejsc jak
WSB i niech żałują ci, którzy nie mieli okazji
tego przeżyć.
Adam Urbański
Alumni 2004
WSB-NLU! Kiedyś przygotowałem stronę
WWW na zaliczenie jednego z przedmiotów, gdzie rozszyfrowałem nazwę naszej
uczelni jako: Wszyscy Się Byczą - Nawet
Liczni Uzdolnieni. Nie uważacie, że coś
w tym jest? Na przekór niektórym studentom WSB napiszę, iż mój okres licencjata
był naprawdę czadowy! Może i Nowy Sącz
to nie Barcelona (gdzie aktualnie mieszkam
i właśnie obroniłem magistra), ale za to ludzie byli zdecydowanie na poziomie! Nigdy nie zapomnę tych imprez urodzinowych
w „Elvisie”, licznych wypadów do Mniszka
n/Popradem (w wiadomym celu) i niezliczonych grillów na JP2. Był to godny,
3-letni okres studiów, gdzie czas na uczelni
płynął tylko troszeczkę wolniej niż alkohol
poza nią!:) Pozdrowienia dla aktualnego
5-go roku (w niektórych przypadkach również 4-go) od Adaśka aka Turtlesika!
Dorota Rogacz
Alumni 2006
Wspominając dzisiejszego dnia okres studiów najbardziej utkwiło mi w pamięci...
no właśnie... są to postacie ludzi, którzy
znaleźli się na mojej drodze. Są to osoby
z przeróżnych stron Polski, a czasami nawet
świata... mają różne charaktery, zwyczaje,
zachowania. Jednakże tutaj w nowym Sączu tworzyła się jedność... Przyjaciele - bo
tak można ich nazwać - tworzyli dom, rodzinę. Są to osoby, na które można było liczyć w każdej sytuacji... nie tylko w czasie
świetnej zabawy... z nimi się uczyło, bawiło, śmiało i płakało... to Oni tworzyli wspaniałą otoczkę tego, co nazywa się studiowaniem. Dzięki Przyjaciołom te moje 6 lat wyglądało tak a nie inaczej... to dzięki nim
wiele się nauczyłam - od każdego można
było czerpać coś innego. Wiedza merytory-
czna zostanie pewnie w jakiejś części, a Oni
zostaną na zawsze... To ich wspominam
najbardziej... to ich twarze zostaną mi najdłużej w pamięci…
dziękuję Moi
Przyjaciele!
Tomasz Skrzyniarz
Alumni 2002
Niezapomniane chwile, bez wątpienia najciekawszy i najbardziej gorący okres w moim życiu to lata spędzone w WSB-NLU. Już
od samego początku coś było „nie tak”. Ale
to „nie tak” absolutnie nie oznaczało źle,
gorzej, niedobrze. Wprost przeciwnie było
rewelacyjnie! Pierwsze miesiące studiowania to pierwsze znajomości, przyjaźnie,
które przetrwały do dnia dzisiejszego. Za
każdym razem, kiedy tylko sobie pomyślę
o Nowym Sączu i WSB jest mi zdecydowanie lepiej, myślę pozytywnie, odprężam
się. Nie potrzebuję Yogi, Tai-Chi czy innych
medytacji wystarczy wrócić pamięcią do
czasów spędzonych na Zielonej 27.
Wspomnienia wspólnych „zorganizowanych” wyjazdów do Rytra na basen ;-) siłownia „u Cześka”, obiadki „u Pani Halinki”. Czy gdzieś mogło być lepiej? Nie nie
nie. Znajomi z innych uczelni opowiadali,
że będąc już na drugim roku czuli się zagubieni, otaczała ich garstka znajomych.
W WSB było to nierealne. Po pierwszym roku każdy znał 95% osób ze swojego roku.
Niezwykle istotnym był również bliski kontakt z wykładowcami. Do dnia dzisiejszego
pamiętam jak szukaliśmy parę godzin z kolegą naszego profesora na jego działce pod
Krakowem, który zgodził się na dostarczenie ostatniej części pracy licencjackiej
bezpośrednio do siebie będąc na urlopie,
w miejscu, w którym nie było telefonu, dostępu do Internetu. Nasz rajd po podkrakowskich bezdrożach zakończył się pełnym
sukcesem i odnaleźliśmy profesora. Mimo
że upłynęło już ponad 4 lata od momentu
opuszczenia murów WSB - ciągle czuję się
jej częścią i wiem, że tak już pozostanie.
Emocje, więzi, silne relacje ze środowiskiem naszej Alma Mater są i były dla mnie
bezcenne.
JAK
alumni alumni alumni alumnialumni alumni alumni alumnialumni
www.alumnimagazine.pl
Barbara Bogdan
Alumni 1997
Czas spędzony w WSB-NLU wspominam
i traktuję jako najlepszy okres mojego
„młodzieńczego” życia. M.in. miałam
szczęście spotkać tu wielu ciekawych ludzi.
Z niektórymi z nich utrzymuje kontakt do
dzisiaj. Poza tym otrzymałam solidny warsztat języków obcych i nie tylko... Gdybym
dostała drugą szansę studiowania - bez
wahania - wybrałabym właśnie WSB.
Piotr Świder
Alumni 1999
O uczelni słyszałem sporo, choć jeszcze w
1996 roku wiele się o niej nie mówiło, ciekawość oraz pewnego rodzaju pionierstwo
skierowały mnie ze Stalowej Woli do Nowego Sącza, gdzie na zawsze ukształtowała
się moja postawa i stosunek do szeroko pojętego biznesu. Zaczęło się, kiedy wszedłem
na egzamin wstępny w piękny gorący
dzień. „Ready or not here I come”, jak nucił
Prof. S. Miklaszewski, który przekonał
mnie, że nauczać można ciekawie i z humorem - byłem „ready”. WSB wspominam
jako niezłomny upór Rektora K. Pawłowskiego we wpajaniu w nas wiary we własne
siły i szczepienie ciekawości świata, która
dla mnie skończyła się międzynarodową
karierą oraz interkontynentalnym małżeństwem, WSB to przyjaciel na całe życie Adaś
Zygmunt, to niezliczone imprezy oraz noce
z nosem w książce. Niczego nie żałuję, za
wszystkim tęsknię, na Zjazd Absolwentów
czekam z niecierpliwością. Pozdrawiam.
drawiam z tego miejsca ! Z okresu pierwszego i drugiego roku bardzo dobrze wspominam pracę w AIESEC oraz to beztroskie
życie towarzyskie i różne śmieszne sytuacje.
Szkoda, że żadna z nich nie nadaje się do
opisania na łamach tego magazynu:)
Trzeci rok to już dużo poważniejsze zajęcia,
m.in. przygoda w konkursie L'Oreal Marketing Award. To było bardzo czasochłonne
zajęcie, ale wszystkim nam dało ogromną
satysfakcję i pierwsze propozycje pracy.
Dzięki temu, mieliśmy także z Maksem
i Martą możliwość poimprezować z Rektorem w jednym z najlepszych klubów w Paryżu. Apropos Rektora, to zawsze będę pamiętał jego pierwsze słowa, gdy pojawił się
w naszych głowach nowy pomysł i potrzebowaliśmy małego wsparcia: „pomysł
jest świetny, ale nie dam na to ani złotówki”. Dawaliśmy sobie zawsze jakoś świetnie
radę.Bardzo miło wspominam także możliwość wyjazdu na stypendium w ramach
programu Socrates-Erazmus do Grenoble.
To było takie dopełnienie całości okresu
studiów. Aha... no i zakochałem się na
dobre !
PAMIĘTAMY
SZKOŁĘ?
Tomasz Ciąpała
Alumni 2003
Studia w WSB-NLU to był fantastyczny okres w moim życiu. Jeśli mógłbym cofnąć
czas, to właśnie do roku 2000 i przeżyłbym
to jeszcze raz. Szkoła to przede wszystkim
ludzie i dlatego też cieszę się, że spotkałem
w tym czasie tak wiele osób, które bardzo
cenię i z którymi mogę się do dzisiaj z przyjemnością spotykać. Wszystkich Was poz-
Rafał Drożdż
Alumni 2001
Wracając myślami do moich czasów
w WSB, przypomina mi się blok C potocznie
zwany Dyskotekownią, w którym wszyscy
się relaksowali w czwartki od nauki oraz
niesamowity optymizm rektora dotyczący
naszej przyszłości. Blok C był świadkiem
narodzin wielu znajomości, które trwają do
dzisiaj oraz związków, które później owocowały kolejnymi imprezami w formie
wesel. Nawiązując do optymizmu Rektora to docierał on nawet do najbardziej sceptycznych ludzi, do których ja się również
zaliczałem. Uświadomił mi ze przyszłość
człowieka w największym stopniu zależy od
niego samego oraz jego ambicji w dążeniu
do celu.
Jakub Fox
Alumni 2003
WSB, to były czasy! Ja osobiście miałem tą
przyjemność studiować 4 lata zgodnie
z profilem Nawojowa - Zielona. Jak dziś pamiętam mój pierwszy dzień na maxa pozytywny od samego początku! Tak to się
zaczęło. Za rok wylądowaliśmy z ekipą
z „Nawojowej” na „Zielonej”. Oj... dużo się
do tego czasu człowiek nasłuchał o tym
miejscu. Najpierw lekki stres, potem kilka
doznać szokowych związanych z ilością
przedmiotów na nowym planie. A później
to już tylko dużo, dużo, oj uwierzcie mi dużo się działo. Było bardzo fajnie nie tylko na
zajęciach, ale ogólnie klimat na WSB i w Sączu sprzyjał „kminieniu”. Pozytywna to
SZKOŁA na wysokim poziomie. Pozdrawiam wszystkich bardzo! Foksiu
Victor-Andreas Marz
Alumni 2004
Przyjeżdżając z Zachodu, początkowo nie
spodziewałem się, że czas studiów na WSB
będzie aż tak dobrą inwestycją czasową jak
i finansową. Bardzo dobrze mnie szkoła
przygotowała na tymczasowe wyzwania
profesjonalne. Również szkoła dała dostęp
do ogromnej grupy wyjątkowych i wybitnych studentów, wymagających więcej niż
norma. Same nauczanie sztuki balansowania wyzwań naukowych wraz z rozmaitymi i licznymi imprezami jest nieocenione i jest dalej stosowanie w moim życiu
codziennym w Australii. Jestem dumny, że
ukończyłem licencjat w Polsce, i jak najbardziej w WSB-NLU.
www.alumnimagazine.pl
alumni alumni alumni alumnialumni alumni alumni alumnialumni

Podobne dokumenty