dziękuję - Wittchen

Transkrypt

dziękuję - Wittchen
86-felieton-Adamczyk:Layout 1
2008-08-13
10:29
Strona 86
felieton
Piotr Adamczyk
AKTOR, KTÓRY ZAGRAŁ FRYDERYKA CHOPINA, DON JUANA, PAPIEŻA JANA PAWŁA II, LUDWIKA XIV,
A TAKŻE WYRACHOWANEGO BIZNESMENA, NIEZBYT ROZGARNIĘTEGO EMIGRANTA, POLITYKA GEJA, UROKLIWEGO
KŁAMCĘ, ŻYRAFĘ... JESIENIĄ TEGO ROKU ZADEBIUTUJE JAKO PRODUCENT FILMOWY. JEGO PIERWSZYM FILMEM
BĘDZIE „RESOLUTION 819” W REŻYSERII GIACOMA BATTIATA, Z MUZYKĄ ENNIA MORRICONE.
Po skończeniu szkoły teatralnej otrzymałem dwie propozycje pracy i stanąłem przed ogromnym dylematem. Jedną dostałem od nieznanego
wówczas reżysera Grzegorza Jarzyny, który zaraz potem rozpoczął nową
erę Teatru Rozmaitości. Drugą była propozycja zagrania Artura w „Tangu”
Mrożka w niezwykłej obsadzie z Martą Lipińską, Zbigniewem Zapasiewiczem, Wiesławem Michnikowskim, Krzysztofem Kowalewskim i przede
wszystkim Danutą Szaflarską. Porażająca trema była oczywista.
Już przy pierwszym spotkaniu pani Danuta zachwyciła mnie niezwykłym
wigorem. W spektaklu miała wchodzić na specjalnie przygotowany katafalk.
Myśleliśmy, że będzie trzeba jej pomóc z niego zejść. Tymczasem pani
Danuta wskakiwała i zeskakiwała z katafalku z lekkością nastolatki, a potem
tańczyła kankana. Rozpierała ją prawdziwie młodzieńcza energia.
Pamiętam też pierwsze próby, gdy ze strachem i dość marnie czytałem
tekst. Stłumionym głosem zwracałem się do pani Danuty: „Babcia na
katafalk, szybko, natychmiast, marsz na katafalk!”. Miałem ją szturchać,
popychać i krzyczeć. Widziałem w jej oczach, że nie byłem przekonujący.
Wytrzymała dzielnie pierwsze próby, ale na kolejnych chciała mnie sprowokować, nawet podnosiła głos, żeby mnie ośmielić. Myślała, że jak tupnie
nogą, to ja się naprawdę wkurzę i odblokuję. Nic z tego. Im bardziej ostro
mnie atakowała, tym bardziej pochłaniał mnie wstyd debiutanta. Próba
po próbie powoli przełamywałem moje granice i dzięki wszystkim aktorom
udało mi się w końcu krzyczeć na moją „teatralną babcię”.
Dziś z sentymentem oglądam fragmenty tego spektaklu na You Tubie.
Z ogromnym zachwytem przyglądam się moim Mistrzom. Rzadko teraz
można obcować z tak wielkim aktorstwem. Tym bardziej nie wolno przegapić dwóch spektakli z udziałem Danuty Szaflarskiej w warszawskim Teatrze
86 WITTCHEN
Narodowym. Choć bywa to trudne, warto zatroszczyć się o bilety na „Żar”
i „Daily Soup”. Komu nie uda się wbić na widownię, ma szansę obejrzeć
prawdziwy popis mistrzowskiego aktorstwa w filmie „Pora umierać”.
Ale Danuta Szaflarska stała się moim mistrzem w znacznie szerszym
znaczeniu. Po przedstawieniu często odwoziłem ją samochodem i mogliśmy porozmawiać. To były dla mnie, wówczas młokosa, wspaniałe chwile.
Pamiętam jedną niezwykłą. Taką, która zmieniła moje spojrzenie na istotę
zawodu. Na pewnym przedstawieniu widownia była wypełniona młodzieżą.
Dodajmy, młodzieżą nieprzygotowaną do wizyty w teatrze. Hałasowali,
jedli, pili i wygłupiali się. Wykonywałem słynny monolog Artura. Burzliwie
mówiłem o ideałach, wypruwałem emocje, stojąc na krześle ustawionym
na stole, i nagle zauważyłem, że czerwone światełko wskaźnika z balkonu
nieubłaganie krąży na moich spodniach w wiadomej okolicy. Gdy skończyło
się przedstawienie, miałem poczucie kompletnej klęski. Wyszedłem do
ukłonów niemal obrażony i chłodno ukłoniłem się, patrząc z wyrzutem
w stronę balkonu. Potem w samochodzie rozgoryczony zwierzałem się
pani Danucie, że nawet nie chciało mi się kłaniać. Odpowiedziała mi, że
przecież tam było wielu widzów, którzy przyszli obejrzeć spektakl. A ukłonami aktorzy dziękują tym widzom, którzy zechcieli ich wysłuchać.
To uzmysłowiło mi ogromną pokorę aktorów wobec widowni. Kłaniając się,
to przecież my dziękujemy publiczności.
Od tamtej rozmowy zawsze mam w teatrze jednego wybranego widza,
któremu kłaniam się po skończonym spektaklu. Teraz nie przeszkadza mi
już jakiś nieopierzony gagatek, który strzela z rurki. Bo na widowni zawsze
jest ktoś, kto poświęcił swój czas, by nas wysłuchać. Dla niego warto grać
i to jemu należy się „dziękuję”.
Fot. Anna Fedisz/Puls Chicago
DZIĘKUJĘ