Krowi Most

Transkrypt

Krowi Most
Krowi Most
Kwiatek juŜ od kilku dni nie pojawiał się w szkole. Była ładna pogoda, śpiewały ptaki, czerwcowe
słońce mocno przygrzewało, przypominając, Ŝe lato i wakacje tuŜ-tuŜ. Kwiatek nie wytrzymał – poszedł
na wagary. Bąbel, nauczyciel od zajęć praktycznych, a zarazem nasz wychowawca, pytał, co się stało z
Kwiatkiem. Zajęci krojeniem marchewki do przygotowywanych sałatek, tarciem selera i wybieraniem
majonezu ze słoików wzruszaliśmy ramionami, dając do zrozumienia, Ŝe nie wiemy.
– Ty, Igła, teŜ nie wiesz, gdzie się podziewa twój najlepszy przyjaciel? – spytał Bąbel.
Igła, wycierając w fartuch tłuste od sosu ręce, zrobił się czerwony na policzkach.
– Nie, nie wiem – odpowiedział niepewnie.
– Jakbyś się jednak przypadkowo z nim spotkał, to powiedz mu, Ŝe musi wrócić do szkoły, najlepiej z
usprawiedliwieniem od rodziców.
Po lekcjach zapytaliśmy Igłę, gdzie jest Kwiatek.
– Pewnie siedzi pod Krowim Mostem. Idę sprawdzić.
Poszliśmy razem z nim.
Krowi Most składał się z dwóch starych, zniszczonych filarów i równie pokrzywionych przęseł.
SłuŜył tylko do ruchu pieszego, a Ŝe w pobliŜu znajdowały się dwa nowe mosty, a Krowia Brama była
stertą gruzów, mało kto przechodził nim na drugą stronę rzeki. Czasami się tam bawiliśmy, wchodziliśmy
przez metalowe włazy do wnętrza obszernych filarów, po drewnianych rusztowaniach schodziliśmy na
szeroką betonową podłogę, wystającą tylko kilka centymetrów ponad zwierciadło wody Motławy.
Teraz, gdy próbowaliśmy podnieść metalową pokrywę od włazu, okazało się, Ŝe jest zamknięta. Igła
wystukał Ŝelaznym prętem umówiony sygnał. Po chwili pokrywa się uniosła i we włazie ukazała się
twarz Kwiatka. Zeszliśmy po kolei w dół. Na betonowej podłodze stał szałas zbity z desek i resztek po
skrzynkach, wewnątrz znajdował się nadmuchiwany materac i wełniany koc. Igła podszedł do Kwiatka.
– Bąbel pytał o ciebie. Kiedy wracasz do szkoły?
– Nie wiem, czy wrócę. – Kwiatek się uśmiechnął. – Spodobało mi się tutaj. Jest tak przyjemnie i tak
fajnie. Zobaczcie, co mam.
Podbiegł do miejsca, gdzie podłoga stykała się z filarem. Stał tam duŜy, kilkulitrowy słój wypełniony
wodą, w którym pływały grzebieniaste, pręgowane okonie i srebrzyste płocie z czerwonymi płetwami.
Obok, w mniejszym słoiku, roiło się od malutkich błyskających łuskami koluch.
– Tu jest bardzo duŜo ryb. Łowię je bez przynęty, nie boją się mnie. Dzisiaj wieczorem spróbuję
złapać węgorza. – Mówił szybko, połykał sylaby, rozemocjonowany chciał nam jak najzwięźlej
przekazać swoje kilkudniowe doświadczenia. – Czuję się wspaniale, jest pięknie, słońce grzeje, pływam
w rzece, w nocy spoglądam w gwiaździste niebo, obserwuję ruchy komet, migające gwiazdy, widzę
nieskończoność i nas w niej, takich małych, niepozornych, potykających się i podnoszących się później
wytrwale. Jest mi tak dobrze, beztrosko i bezpiecznie. Czuję, Ŝe naleŜę do wszystkiego, co mnie otacza,
jako cząstka, mały element natury. Świat jest taki ciekawy, niezbadany. Rankiem, gdy opuszczam szałas,
z wody wynurza łeb olbrzymi wąsaty sum, obserwuje mnie. Ma przenikliwy wzrok, porusza wąsami,
otwiera usta, jakby do mnie mówił. Nie rozumiem jego mowy. Gdy podchodzę bliŜej, chowa głowę i
powoli odpływa. Wydaje się nieufny, ale wygląda na bardzo mądrego. Jest wielki. – Kwiatek rozłoŜył
szeroko ręce. – Taki. Nawet większy, dwa razy taki. Pewnie ma dwieście lat i waŜy ponad sto
kilogramów. DuŜo widział w swoim Ŝyciu, duŜo przeŜył. Aha, jest jeszcze szczur z długim ogonem.
Biega po drewnianych belkach na górze. – Wskazał na miejsce, z którego zeszliśmy. – Radośnie macha
ogonem na wszystkie strony, próbuje się dobrać do słoików z rybami. Nie pozwalam mu…
Igła kręcił niezdecydowanie głową. Kwitek podniecony mówił dalej.
- Igła! Zostań ze mną. Zbudujemy łódź, będziemy Ŝeglować, popłyniemy z prądem, do morza.
Odwiedzimy zaginione podmorskie miasto na Helu. Ile się o nim nasłuchaliśmy! Ile marzyliśmy, by się
tam znaleźć! Popłyniemy jeszcze dalej, dalej… poza horyzont, na otwarty ocean, szlakiem portugalskich
odkrywców, szlakiem armady Magellana! Tam zobaczymy rzeczy, o jakich nam się nie śniło, o których
Bąbel nie ma zielonego pojęcia i których nikt w naszej szkole nas nie nauczy. Sami je poznamy, sami ich
doświadczymy.
Igła rozglądał się po królestwie Kwiatka, patrzył na szałas, na słoiki pełne ryb, na miejsce w rzece, z
którego wychylał swój łeb wiekowy sum. Spojrzał w niebo, w daleki horyzont. Szukał tych rzeczy, o
których opowiadał Kwiatek.
– To co powiedzieć Bąblowi?
– Nie zostaniesz ze mną, Igła?
– Nie, nie mogę. Rodzice będą mnie szukać, Bąbel będzie zły. Mówi, Ŝe musisz wrócić z
usprawiedliwieniem.
– JuŜ nie usiedzę w ławce. Poznałem smak wolności. Trudno będzie mi się odzwyczaić. śyję inaczej
dopiero kilka dni, ale mogę stwierdzić, Ŝe poprzedni okres to stracony czas, Ŝe to, co jest najwaŜniejsze,
odkrywam dopiero teraz i tutaj, pod Krowim Mostem.
Wyszliśmy z powrotem przez metalowy właz na górę. Kwiatek zaryglował go za nami.
Nazajutrz Bąbel zapytał:
– I co, Igła, rozmawiałeś z Kwiatkiem? Kiedy przyjdzie do szkoły?
Policzki Igły zrobiły się czerwone.
– Nie, nie. Porozmawiam dzisiaj z jego siostrą. Prawdopodobnie jest chory. – Kroił jabłko ostrym
noŜem i wrzucał do salaterki z sałatką.
– No to się pośpiesz… UwaŜam cię za porządnego i rozsądnego chłopca.
Po lekcjach odwiedziliśmy Kwiatka. Był podekscytowany.
– Dotknąłem suma, głaskałem go po głowie, kręciłem mu wąsy. Otwierał usta, mówił do mnie, ale
nadal nic nie rozumiem. Jest ogromny, powaŜny, ma mądre oczy. A szczur dzisiaj nie przyszedł. –
Wskazał na drewniane rusztowanie. – Nie mam pojęcia, dlaczego. CzyŜby się czegoś wystraszył?
Wypuściłem wszystkie ryby, by zrobić miejsce dla węgorza. Złapałem go! Zobaczcie, jaki jest długi.
Rzeczywiście, w wielkim słoju nie było juŜ okoni ani płoci. Teraz pływał tam długi, czarny węgorz z
wyłupiastymi oczyma. Patrzył na nas, a my na niego.
– śal mi go trzymać w słoiku, jest taki smutny. Nie zrobię mu krzywdy, niedługo wypuszczę go na
wolność.
– Bąbel pyta o ciebie – przerwał mu Igła.
– Nie chcę wracać do Bąbla i jego szkoły. Poznałem inny, lepszy świat. Jestem szczęśliwy. Wystarczy
mi szczur, węgorz, sum, woda w rzece, gwiaździste niebo w nocy, bezkresny horyzont, tam, gdzie kończy
się morze.
– On kaŜe ci wracać do szkoły.
– Nie, nie wrócę.
Następnego dnia znów kroiliśmy warzywa i owoce do sałatki.
– No i co, Igła? – pytał Bąbel. – Kiedy kolega zdecyduje się wrócić?
– Nie wiem… Siostra mówi, Ŝe jest chory.
– Co ty za bajki opowiadasz, Igła? – Nauczyciel się zdenerwował. – Bądź rozsądny. Namów go,
powiedz, Ŝe jeśli nie pojawi się w szkole, to sam po niego przyjdę.
Gdy znów przyszliśmy pod Krowi Most, Kwiatek był przygnębiony.
– Szczur nie przychodzi juŜ drugi dzień, węgorz jest coraz smutniejszy, sum otwiera gwałtownie usta,
krzyczy do mnie, a ja nic nie rozumiem.
– Bąbel nalega. Denerwuje się. Chce, Ŝebyś przyszedł do szkoły – przerwał Igła. – Niedługo wakacje,
jeszcze kilka dni i będziesz wolny, wrócisz do szczura, suma i węgorza. Przyjdź, uratujesz siebie i mnie.
Kwiatek się zamyślił.
– Od czasu gdy przyszedłeś i zacząłeś mnie przekonywać, Igła, straciłem orientację. JuŜ byłem
pewien, Ŝe znalazłem to, czego zawsze szukałem. A teraz szczur uciekł, węgorz smutny, nadal nie
rozumiem mowy suma.
Mieszaliśmy pokrojone jabłka z pociętą marchewką i selerem, gdy Bąbel zapytał:
– No i co?
– Przyjdzie dzisiaj – odpowiedział Igła czerwony na twarzy.
Na drugiej godzinie lekcyjnej, gdy dodawaliśmy majonez do składników sałatki, usłyszeliśmy pukanie
do drzwi. Bąbel krzyknął:
– Proszę wejść!
Wszedł Kwiatek. Miał niepewną minę, jedną rękę w gipsie, w drugiej trzymał kartkę z
usprawiedliwieniem. Podszedł do wychowawcy i mu ją wręczył.
– Złamałem rękę. Nie mogłem wcześniej przyjść. Bardzo bolała.
Zdziwiony Bąbel odebrał kartkę i czytał.
– Kto napisał usprawiedliwienie? Czyj to podpis?
Kwiatek wzruszył ramionami. Bąbel spoglądał to na podpis, to na gips. Chwycił go, potrząsnął, jakby
chciał sprawdzić, czy jest prawdziwy. Kwiatek krzyknął.
– Dobrze! Jedziemy na pogotowie, na prześwietlenie – zdecydował nauczyciel. – Poczekaj na
korytarzu do końca lekcji.
Kwiatek wyszedł, a Bąbel dalej mieszał majonez. Dopiero po kilku minutach zerwał się jak oparzony,
podbiegł do drzwi, otworzył je i wystawił głowę na korytarz.
– No tak! – krzyknął wściekły, tupiąc nogą. – Nie ma go! Uciekł!
Kwiatka juŜ nie było. Na parkiecie leŜał nieforemny gips, w którym jeszcze niedawno znajdowała się
jego ręka.
– Igła! Igła! – krzyczał Bąbel. – Goń go! Złap go! Ścigaj! Biegniemy za tobą!
Igła był najszybszy z nas wszystkich – na sześćdziesiątkę miał czas siedem i osiem dziesiątych
sekundy. Teraz nie ruszył się z miejsca. Pochylił głowę nad salaterką, trzymając kurczowo nóŜ, którym
przed chwilą kroił marchewkę. Nie widzieliśmy jego zaczerwienionych policzków, jego zaciśniętych ust i
półprzymkniętych powiek, nie słyszeliśmy jego nierównego oddechu, ale domyślaliśmy się, dlaczego nie
zrywa się natychmiast na polecenie naszego wychowawcy. Wreszcie, po którymś z kolei histerycznym
ponagleniu nauczyciela, pobiegł, w fartuchu kuchennym i z noŜem do krojenia warzyw.
Biegliśmy z Bąblem za nim. Widzieliśmy, jak skręcił w boczną ulicę. Po chwili w oddali
zobaczyliśmy takŜe Kwiatka, tuŜ przy nabrzeŜu. Bąbel cięŜko dyszał, pocił się, podczas biegu ocierał
szmacianą chusteczką wilgotne czoło i kark.
– Gdzie oni biegną? Gdzie oni są? – WytęŜał wzrok.
Kwiatek miał małą szansę na udaną ucieczkę, mieliśmy nad nim przewagę – było nas więcej, a on nie
biegał szybko. Jednak się nie poddawał, uciekał do swojego wolnego wyimaginowanego świata, który
poznał zaledwie kilka dni temu, a który tak bardzo mu się spodobał.
Biegliśmy wzdłuŜ nabrzeŜa Motławy. Minęliśmy prom, śuraw, bramy: Mariacką, Chlebnicką,
Zieloną. ZauwaŜyliśmy, jak na Krowim Moście Kwiatek schodzi po drewnianych rusztowaniach na
betonową posadzkę filara. W pośpiechu nie zdąŜył zaryglować metalowej pokrywy i Igła juŜ wchodził do
włazu. Bąbel się ucieszył. Podskakiwał na swoich krótkich nóŜkach.
– JuŜ nam nie ucieknie! Dzielny Igła dobrze się spisał. Otrzyma pochwałę na apelu.
Dotarliśmy do Krowiego Mostu. Gdy juŜ wszyscy byliśmy na dole, Bąbel dopiero przeciskał się przez
belki rusztowań. Kwiatek i Igła stali naprzeciwko siebie. Kwiatek próbował zabrać Igle nóŜ. Ręką, która
jeszcze niedawno była w gipsie, chwycił za ostrze i ciągnął w swoim kierunku. Igła nie puszczał. Przez
zaciśnięte palce Kwiatka kapała krew, krople spadały na betonową posadzkę. Kwiatek mówił do Igły:
– Zdradziłeś moją kryjówkę i moje marzenia. Posłuchałeś Bąbla, wydałeś mnie. A przecieŜ nie tak
dawno byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, śmialiśmy się z tego śmiesznego grubasa, przedrzeźnialiśmy
go, układaliśmy wiersze. Nie pamiętasz? Przerywał nam, bał się nas. Wtedy byliśmy razem! Teraz jesteś
z nim, trzymasz w ręce nóŜ. Przestraszyłeś się radosnego szczura chodzącego po rusztowaniach?
Węgorza z wyłupiastymi oczami? Wiekowego wąsatego suma? PrzecieŜ cię zapraszałem. Razem
mogliśmy poznać to, co nieznane i niezbadane, spoglądać w gwiaździste niebo, razem szukać poza
horyzontem. Dlaczego się boisz? Jeśli nie chcesz, czemu mi nie pozwalasz tego czynić?
Igła milczał, lecz nie puszczał noŜa. Kwiatek mocniej zaciskał palce na ostrzu, krople krwi spadały na
podłogę coraz szybciej. Bąbel po kilku nieudanych próbach wreszcie spadł z rusztowania. Poobijany
podniósł się z betonu i strzepywał kurz z garnituru.
– A, to tu urządziłeś sobie kryjówkę, ty mały oszuście! – Podchodził do walczącej pary.
Wtedy stała się dziwna rzecz. Z wody wynurzył się olbrzymi sum. Popatrzył na nas przenikliwie,
otworzył paszczę i poruszył nią kilkakrotnie. Usłyszeliśmy dźwięk, ale nie zrozumieliśmy jego znaczenia.
Sum zniknął pod wodą. W tym momencie w kilkulitrowym słoiku zakotłowała się woda i nagle węgorz
zaczął tak gwałtownie uderzać ogonem o ścianki, Ŝe po kilku stuknięciach naczynie pękło. Z
rozpryśniętego szkła wylała się woda, a węgorz kilkoma zwinnymi ruchami dostał się do rzeki, po czym
zniknął w jej głębinach.
Bąbel patrzył zdziwiony na te niezwykłe zjawiska, ujrzał krew spływającą z ręki Kwiatka.
– Co się tu dzieje? Co robią te ryby? Co wy wyprawiacie?
Igła puścił rękojeść noŜa. Sum ponownie wynurzył z wody swój potęŜny łeb, poruszył wąsami i
otworzył pośpiesznie pysk. Wtedy na skrzywionej bólem twarzy Kwiatka pojawił się uśmiech – wreszcie
zrozumiał zachowanie suma, zrozumiał jego mowę, jego ponaglający krzyk. Rzucił zwycięski nóŜ pod
nogi Igły, wskoczył na grzbiet suma, chwycił za jego kręcone wąsy. Odbijali od mostowego filara. Bąbel
osłupiał. Krzyknął jeszcze do płynącego środkiem rzeki Kwiatka:
– Wracaj do szkoły! Dlaczego jesteś nieposłuszny?! Dostaniesz naganę! Wracaj natychmiast! Twój
najlepszy przyjaciel, Igła, juŜ się nie buntuje! Weź z niego przykład! Zrozumiał mnie, juŜ nie wymyśla
obraźliwych wierszy, jest dobrym uczniem, dostanie pochwałę na apelu! Wracaj i zachowuj się tak jak
on!
Nie, Kwiatek nie słuchał Bąbla. Owinął zakrwawioną rękę koszulą i płynął wraz z sumem w dół
Motławy, w kierunku morza. Wpatrzony w daleki horyzont szukał rzeczy, o których Bąbel nie mógł mu
nic powiedzieć.
Igła wyskoczył na górę mostu. Razem z Bąblem wdrapywaliśmy się po rusztowaniach, tuŜ za nim.
Igła głośno relacjonował:
– Płyną! Są przy śurawiu, mijają Ołowiankę! Smuga krwi za nimi. Rana goi się jednak szybko.
Kwiatek na grzbiecie suma! Wpłynęli w wody Zatoki! Unoszą ich fale Bałtyku. Kierują się na Hel! W
oddali widać podmorskie miasto. Wokół tańczą delfiny!
– Delfiny?! U nas?! – krzyknęliśmy z niedowierzaniem.
– Tak! Wskazują drogę!
– Podmorskie miasto nie istnieje! – zaprzeczył Bąbel.
– Kwiatek wpływa do niego! – Igła był podniecony i zachwycony. – Ach, jak bym chciał być z nim w
tej chwili! Jak teraz tego pragnę! Tyle naszych tajemnic, naszych marzeń!
– To niepojęte!
– Anioły nad Kwiatkiem! Biorą go pod swoją opiekę! – oznajmiał podekscytowany Igła.
– To nie anioły, to orły! – Nie wierzyliśmy.
– Jakie orły? To mewy! – Bąbel wytęŜał wzrok.
– Mieszkańcy zaginionego miasta otwierają bramy. Witają go radośnie. Kwiatek, uśmiechnięty,
wkracza w ich podwoje. I Magellan z nim!
– Kto? – Bąbel nie mógł zrozumieć.
– Magellan.
– Gdzie?
– Tam.
– To obłok! – Bąbel sprawiał wraŜenie zagubionego i tracącego świadomość człowieka.
– Magellan – powtarzał uparcie Igła.
– NiemoŜliwe!
– Anioły wzlatują nad nimi! – oznajmił radośnie.
– To orły! – krzyknęliśmy znowu, wytęŜając wzrok.
– To mewy! To muszą być mewy! – stękał Bąbel.
– Anioły! – Igła się nie poddawał.
Orły… Mewy… Anioły… Orły… Mewy… Anioły… – przekrzykiwaliśmy się nawzajem.
– Umknął nam…Umknął nam wszystkim – zakończył zrezygnowany Bąbel i usiadł nieporadnie na
zakurzonej górnej płycie Krowiego Mostu.
Autor
Andrzej Łącki

Podobne dokumenty