Żegnaj lato na rok – czyli Solina 2005
Transkrypt
Żegnaj lato na rok – czyli Solina 2005
Żegnaj lato na rok – czyli Solina 2005 TEGOROCZNE ZAKOŃCZENIE SEZONU ŻEGLARSKIEGO PRAWIE DOKŁADNIE ZBIEGŁO SIĘ Z KALENDARZOWYM KOŃCEM LATA. 22 WRZEŚNIA WYJECHALIŚMY Z WARSZAWY… NO I TU NIESPODZIANKA, BO WCALE NIE NA MAZURY, A W… BIESZCZADY. Pomysł pożegnania sezonu na Zalewie Solińskim wyszedł od naszego kolegi Marka Wardziaka, który już w lipcu obiecywał niezapomniane wrażenia związane z żeglugą po tym akwenie, jak i niezwykłymi widokami gór w barwach jesieni. Komandor zaaprobował, a my… daliśmy się przekonać i nie żałujemy, chociaż drzewa wcale nie były przyodziane w jesienne barwy i nie widzieliśmy tych różnorodnych odcieni żółci, pomarańczy i brązów. Bieszczady wyglądały jak w lipcu: soczysta zieleń drzew, słońce jak żarówa i delikatne podmuchy wiatru, trochę za słabe, aby rozegrać regaty w tradycyjny sposób. Żeglowanie po „Bieszczadzkim Morzu”, bo tak Zalew Soliński nazywają okoliczni mieszkańcy, rozpoczęliśmy z przystani „Cypel” w Polańczyku. Miejsce wielce urokliwe, właściciele sympatyczni, pogoda wymarzona. Gorzej z łódkami, które trochę odbiegały od mazurskich standardów. Ale nic to! W imprezie brali udział doświadczeni żeglarze z wieloletnim stażem, którzy przygodę z pływaniem zaczęli wiele lat temu, kiedy Mazury dopiero zaczynały przygotowywać się do masowej turystyki wodnej. Mięliśmy okazję przypomnieć sobie stare, dobre pionierskie czasy. Najważniejsze, ze humory nam dopisywały. Pierwszy etap naszej solińskiej wyprawy to rejs z przystani „Cypel” do Olchowca. Byliśmy pod wrażeniem. Piękne widoki, dzikie brzegi, bobry i wydry baraszkujące w wodzie – tego nie zobaczylibyśmy na Mazurach! Wieczorem ognisko na środku leśnej polany, węgierska zupa i śpiewy do późnych godzin nocnych. Sielską atmosferę zakłóciły groźne dźwięki dochodzące z pobliskich zarośli. 20 Na zwiad wyruszyli najdzielniejsi panowie. Na szczęście nie były to niedźwiedzie ani wilki tylko tubylcze krowy. Powróciliśmy wobec tego do dalszego śpiewania szant i innych pieśni masowego rażenia. W sobotę szlak wiódł z Olechowca do Polańczyka z przerwą rekreacyjną w WZW „Jawor”. Znowu słońce i tafla wody gładka jak stół. Panowie zakasali rękawki swoich koszulek i przystąpili do intensywnego pagajowanie. I tutaj kolega Włodek zaskoczył nas wszystkich prezentując sztukę pływania tyłem. Brawo! Takim stylem jeszcze nie pływaliśmy, a okazał się efektywny. Dzięki tej nowatorskiej metodzie Włodek ze swoją załogą wysunął się na prowadzenie. Niestety, po pewnym czasie palmę pierwszeństwa odebrały mu dwie załogi podczepione do wycieczkowego statku! I tak dotarliśmy do „Jawora” – perły wśród bieszczadzkich ośrodków. Po krótkim postoju na zabiegi kosmetyczne ruszyliśmy do portu macierzystego, czyli przystani „Cypel”. Tutaj czekała nas prawdziwa niespodzianka. Na wieczorne ognisko kolega Marek Wardziak zaprosił zespół szantowy z Rzeszowa. Ten wieczór przebił wszystkie inne. Sympatyczni chłopcy z zespołu „Klang” tak rozbawili publiczność, że mieli poważne trudności z opuszczeniem rozśpiewanego towarzystwa. Niewątpliwie był to jeden z najlepszych zespołów, jakie słyszeliśmy w ciągu kilku ostatnich lat, a było ich sporo. Oklaskom i bisom nie było końca! Ostatni dzień naszego pobytu w Bieszczadach został zaplanowany jako wycieczka po okolicy. Obejrzeliśmy elektrownię wodną, przejechaliśmy Małą Pętlą Bieszczadzką do miejscowości Przysłup, stamtąd kolejką wąskotorową do Majdanu i nadeszła pora rozstania. Pożegnaliśmy nasze koleżanki i kolegów z GZE, jeszcze ostatni rzut oka na Bieszczadzkie lasy, ostatnie pożegnalne uśmiechy i każdy wybraną trasą powrócił do domu. Wróciliśmy może trochę zmęczeni daleką drogą, ale bardzo, bardzo zadowoleni. Dziękujemy Markowi za świetny pomysł i czekamy na dalsze. Może w przyszłym roku rozpoczęcie sezonu przeniesiemy na Zatokę Gdańską? BOGUSŁAWA PIĄTKOWSKA