not crime - WordPress.com

Transkrypt

not crime - WordPress.com
NOT CRIME
Filip Pietrek
Autobus spóźniał się jak zawsze. Siedziałem zrezygnowany na krawężniku, znając już
na pamięć studiowany z nudów rozkład jazdy. Upalny czerwiec okazał się silniejszy i przegnał
mnie pod wiatę przystanku, dającą jakiś marny pozór ochrony przed dyktaturą słońca. Wśród
walających się pogniecionych puszek i napisów określających sympatie i antypatie lokalnej
młodzieży zobaczyłem coś nowego. Skromna naklejka na szybie przystanku przedstawiająca
geometryczny symbol – biały romb i dwa czarne nad nim. Сoś jak pudełko widziane od
spodu. Pod nim enigmatyczny napis: „GeneticTeam”. Żadnego hasła, żadnego herbu klubu
piłkarskiego. Żaden znani mi zespół nie pieczętował się podobnym logo.
Moją uwagę od naklejki odwrócił stukot plastikowych kółek o asfalt. Tak jak pozostali
sporadyczni przechodnie, roztapiający się od nadgorliwego czerwca, zwróciłem uwagę na
długowłosego gimnazjalistę, który na deskorolce pokonywał kolejne krawężniki. Po drugiej
stronie ulicy wyłonił się leniwie jeden z miejscowych żuli, wyglądający na trzydziestkę, choć
w rzeczywistości niewiele starszy ode mnie. W tym samym momencie młodego skatera
zagłuszył nadjeżdżający autobus i nie zdołałem usłyszeć co mężczyzna, rozdrażniony
sprawnością ruchów, rzuca w jego stronę. Najwyraźniej nie byłem jedynym mieszkańcem
Otfinowa, którego zaskakiwał widok chłopaka z deskorolką. Wieczorem tego samego dnia
wystukiwałem już we wszechwiedzącej wyszukiwarce hasło „GeneticTeam”. Z niesłabnącym
uporem przegrzebałem się przez warstwy linków i całe poziomy hiperłącz. Skakałem z pięter
odnośników w schematyczne labirynty html. Znalezisko czekało na mnie między porządnie
zaśmieconą przestrzenią Wiki a stosami martwych blogów. Okazało się, że miałem przed
oczami układankę, która aż prosiła się, by wydobyć ją kilka poziomów wyżej. W nieco
staroświeckim odruchu robienia notatek spisałem trzy nazwiska na wymiętoszonym skrawku
papieru i upchnąłem całą niezbędną wiedzę do tylnej kieszeni spodni.
*
W knajpie zebrał się tłumek ludzi, choć środa nie jest dobrym dniem na przeciągający
się wieczór przy piwie. Mnie oczywiście brakowało drobnych do papierosów, więc
zdecydowałem się po prostu na kawę. Rzecz jasna nie chodzi tutaj ani o tytoń, ani o kofeinę.
Z dala od rodzinnego domu, w mieście, które kojarzy mi się z minioną szkołą średnią i grupą
sprawdzonych znajomych, rynkowe knajpy to najmilsze miejsce, gdzie w powietrzu utkana
jest niewidoczna siatka Wi-Fi.
Rzucam okiem na zewnątrz. Po zmokniętym bruku Rynku śpieszą się jeszcze jacyś
przechodnie, niewrażliwi na zachęcające ciepło knajpianych okien. Ta pogoda mnie ratuje,
nawet najwięksi aktywiści nie mają już ochoty wychodzić z domu. Błądzę po kanałach Sieci
licząc właśnie na to, że natrafię na człowieka, który wieczory spędza jak najdalej od
zadymionych spelunek i otwartej paszczy laptopa, przyjaciele menedżerów i pisarzy.
Wreszcie między wynikami ostatnich meczów a ścianą facebooka pojawia się komunikat:
„Dominik jest dostępny.” Dziękuję Bogu za Internet i otwieram okienko rozmowy. Chłopak
zadał niewiele pytań, jakby podświadomie wyczuwając dystans, który stworzyły wyskakujące
na jego ekranie słowa. „Reportaż”, „nagranie”, „publikacja”. Łatwo przychodziło mi
maskowanie braku doświadczenia i tworzenie wokół siebie mgiełki profesjonalizmu.
Pozostało tylko zebrać trochę materiału i zweryfikować wrażenia. W weekend wracam na
wioskę.
*
- Nie jest łatwo być skaterem w Otfinowie – mówi Dominik, a jego słowa zagłusza
chrobotanie kółek deskorolki o asfalt i ujadanie psa. Siedzimy na manual boxie, czyli płaskiej,
solidnej skrzynce wielkości drzwi. Po chwili okazuje się, że skojarzenie z drzwiami jest w stu
procentach uzasadnione. Box powstał z blatu, od którego odkręcono klamkę. Ktoś z
pomysłem i pewną ręką domontował do niego jeszcze cztery prostopadłe deski, które
sprawiły, że stary blat nabrał całkiem nowego przeznaczenia. Rzucam okiem na okolicę.
Mieszkałem w Otfinowie przez 18 lat, ale w zachodniej części wioski nie bywałem nigdy, bo
nigdy nie było tu czego oglądać. Nie miałem też wielkich oczekiwań, kiedy szedłem na
spotkanie. Mijałem te same, niezmienne budynki, których większość pamięta doskonale
kolejne pokolenia opozycji od czasów okupacji po lata osiemdziesiąte. A teraz stałem w
centrum skate-parku, na kilkunastu metrach kwadratowych miasta wrzuconych w sam
środek wsi. Konieczna odrobina równego asfaltu, manual box, poręcz do ślizgów,
przygotowane już miejsce i materiały na powstającego quater pipe’a. A to wszystko
odgrodzone od macierzystej wioski plecami stodoły i siatką ogrodzenia, zza którego szczerzył
kły oszalały kundel, biegający na tle wyrzuconego siana. Patrzę na to wszystko zupełnie
urzeczony kontrastem, gdy Dominik dodaje:
- W ogóle na wsi to jest tragedia.
Ciężko mi uwierzyć w tę tragedię, kiedy patrzę na otaczającą nas ekipę nastolatków i
dzieciaków, którzy mnóstwo wysiłku włożyli w skompletowanie, wcale nie taniego, sprzętu i
– co więcej – postawili wszystkie przeszkody do wykonywania tricków mając pod ręką tylko
trochę dostępnych rupieci. Dla Dominika to za mało.
- Nigdy nie będziemy tak dobrzy, jak ci, którzy od małego jeździli na dobrym sprzęcie.
Pytam go skąd ten pomysł na deskorolkę, skąd w ogóle wziął się skateboarding w
samym środku małopolskiej wioski. Dominik opowiada mi historię o chłopaczku, który kupił
sobie małą deskorolkę i po kilku dniach rzucił ją w kąt, bo nie potrafił zrobić z nią
czegokolwiek konkretnego. Poważna faza fascynacji skateboardingiem zaczęła się dzięki
Internetowi. Wystarczył filmik na youtube.com, na którym jeden z amatorskich,
anonimowych skaterów prezentował swoje umiejętności, sprawiając, że ten chłopak Dominik - przypomniał sobie o deskorolce. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę jak wiele ja – i
cały ten tekst – zawdzięczamy prostemu mechanizmowi globalizacji, karmiącej i karmionej
przez Internet.
Dominik przerywa historię, bo właśnie na drodze obok przejeżdża samochód. Na
szczęście reszta deskorolkowej ekipy została odpowiednio wcześniej ostrzeżona i dzieciaki
zdążyły zjechać z drogi maszynie. Pojazd jest już daleko i można wrócić do rozmowy.
Okazuje się, że największe trudności na początku polegają na znalezieniu kogoś, z kim
można trenować. Ten sport jest martwy w pojedynkę, bez wzajemnej motywacji,
współzawodnictwa i dobrej zabawy nie ma mowy o poważnym zacięciu dla skateboardingu.
- Bez tego się wypala człowiek – mówi Dominik z pełnym przekonaniem. Potem kiwa
głową w kierunku wysokiego blondyna, który wykonuje coś co, jak się potem dowiem,
nazywa się Varial Kickflip i wygląda obłędnie. - Dzwonię do Piotrka, mówię „przyjedź” i
Piotrek przyjeżdża - nawet jak mu się nie chce.
Piotrek zaczyna się śmiać, a ja zastanawiam się, co to za chłopaki, dla których „nie
chce mi się” oznacza „przyjeżdżam”. Od tego „nie chce mi się” praktykowanego przez
Dominika i Piotrka od kilku lat zaraziło się już sporo otfinowskich dzieciaków. Tak zrodził się
GeneticTeam, którego trzecim filarem jest Mikołaj, długowłosy gimnazjalista, który kilka dni
wcześniej walczył z krawężnikami i komentarzami mniej zaktywizowanych otfinowian. W
sezonie – to jest w wakacje - udaje się zebrać wokół GeneticTeamu 20 młodych zapaleńców.
Są wśród nich i dziewczęta, ale tym z Otfinowa brakuje wytrwałości.
Dominik opowiada teraz o trudnych początkach, o natychmiastowym sprzeciwie
starszych mieszkańców wioski. Okazało się, że wymyślono szereg sposobów na walkę ze
skaterami. Gdy słowna perswazja nie była w stanie wybić im deskorolki z głowy, na pomoc
przychodziła gastronomia.
-Oblewano nas mlekiem, sypano mąkę, lano wodę z węża ogrodowego - wylicza
Dominik – więc zaczęliśmy szukać stąd ucieczki.
Najlepszym miejscem okazało się centrum Otfinowa, równy asfalt, wysokie
krawężniki, pokaźny placyk przy sklepach. Tu też koncentruje się większość życia dzieciaków
z Otfinowa, skaterzy znajdują więc tu także target, zainteresowaną publiczność i
odpowiadające towarzystwo. Niestety, pojawiły się problemy. I choć pytani przeze mnie
mieszkańcy Otfinowa wypowiadali się z dużą sympatią o samych zainteresowanych,
zejście na temat deskorolki zawsze zaczynało budzić mieszane uczucia.
-Też mnie to denerwuje, kiedy nagle mi któryś wyskoczy przed maskę – rzucił
spotkany przypadkiem nauczyciel informatyki z Otfinowa i błyskawicznie przeskoczył na
rozmowę o wyższości wordpressa nad innymi stronami dla blogerów.
Racjonalność argumentu docenili członkowie GeneticTeamu, zwłaszcza kiedy w całą
sytuację wmieszał się sołtys Otfinowa, który, czuwając nad bezpieczeństwem, stanowczo
zabronił zabawy w najbardziej ruchliwej części wioski.
Niemniej trudno było zagrzać miejsce przy otfinowskim Domu Ludowym, gdzie
rampy, barierki i schody pozwalały na ćwiczenie pomysłowych ewolucji. Bezpieczeństwo
wspólnej własności okazało się jednak zbyt istotne, a ryzyko uszkodzenia - przynajmniej
zdaniem odpowiedzialnego za Dom Ludowy sołtysa - zbyt duże, by pozwalać na zabawę i w
tym miejscu. Pomysł chłopaków z GeneticTeamu został tu jednoznacznie określony jako
wandalizm.
Zapytałem Dominika czy nie zniechęciło ich takie tułanie się z miejsca na miejsce.
- To jest wpisane w nasze życie – odpowiedział natychmiast. Mnie pozostało się tylko
zastanowić czy hasło skateborading is not crime ma jakieś odniesienie do otfinowskiej
rzeczywistości.
Sprzeciw wobec deskorolki okazał się dolaniem oliwy do ognia i zmotywował
chłopaków nie tyle do walki o swoją przestrzeń, ale do szukania kompromisowego miejsca.
Nową Mekką dla zajawki mogła być sąsiednia wioska - mniejsze od Otfinowa
Pierszyce, jako teren z opuszczonym budynkiem szkoły i postawioną obok altaną wyłożoną
równym parkietem. Ta przygoda miała jednak swój spektakularny koniec. Urzędująca w
Pierszycach pani sołtys okazała się równie przeciwna deskorolkom w miejscach użyteczności
publicznej, jak jej otfinowski odpowiednik.
- Pewnego zimowego popołudnia wybrałem się z Piotrkiem pojeździć do Pierszyc.
Tam jest nawet manual box, coś takiego - opowieść przerwało pojawienie się wypełnionego
sianem wozu. Widok skaterów na tle konia, niespiesznie ciągnącego swój zaprzęg, urósł mi
nagle w oczach do rangi symbolu. - Wracając do tych Pierszyc, jeździmy sobie...
zauważyliśmy, zatrzymał się jakiś samochód. Więc my - gleba, bo wiemy, że pani sołtys
zabroniła jeździć. Przychodzą, ubrani na cywila, i gadamy. No i pan do nas mówi tak „czy
chcemy problemu?”.
Znów padły zarzuty o dewastację, których dowodem miały być nawet szerokie ślady
palenia gumy, pamiątka po lokalnych entuzjastach motoryzacji. Mimo sporych umiejętności
technicznych chłopaków z GeneticTeamu nie byłem w stanie dojść do tego czy potrafią na
deskorolkach palić gumę.
Jedyną okoliczną lokalizacją dobrą do użytku okazał się Goruszów, zachodnia część
Otfinowa, blisko domu Dominika. Spokojna nieuczęszczana droga dojazdowa i bliskość
prywatnej posesji powinna uspokoić ewentualnych przeciwników deskorolki, problemem
okazał się jednak brak jakichkolwiek sprzętów, które mogłyby posłużyć jako przeszkody. I
tym razem nie zabrakło chłopakom pomysłowości i umiejętności. Spędziłem z nimi jeszcze
mnóstwo czasu, upewniając się, że warto trzymać kciuki za młodych ludzi, którzy sami o
sobie mówią, że są „minicentrum animacji społecznej” i o własnych siłach, z kilkoma
formalnymi problemami na karku, całkowicie zmieniają lokalną przestrzeń i klimat Otfinowa.
*
Odprowadzają mnie ciekawskie, trochę podejrzliwe spojrzenia. Dookoła jest mnóstwo
ludzi, w znakomitej większości dzieciaków i nastolatków. Część twarzy wydaje się być
znajoma, ale nie wywołuje dobrych emocji. Są i tacy, którzy długo wloką za mną zmrużonymi
oczyma i wykrzywioną twarzą. Przy wejściu do budynku wymiana uśmiechów, mocne,
konkretne uściski dłoni. Wewnątrz czekają mnie nawet przyjacielskie uśmiechy. Wszędzie
napiera tłum młodocianych entuzjastów końca czerwca, gdzieniegdzie pływają starsze
twarze w błogostanie nieskrywanej ulgi. Zakończenie roku szkolnego w gimnazjum. Bardzo
niekorzystny czas, by spróbować wyegzekwować chwilę czasu od tutejszej nauczycielki. Pani
Iza Bąk znalazła dla mnie tę chwilę tuż po uroczystości zakończenia roku. Przeciskając się
przez wygarniturowanych gimnazjalistów i gimnazjalistki planujące wspólne licea zaszywamy
się na moment przy jakimś swobodnym fragmencie korytarza.
Rozmawiamy o skaterach, o współpracy między nimi a szkołą, o tym jakimi są
uczniami i jakimi ludźmi. Dowiaduję się o licealnych aspiracjach deskorolkowców i jestem
pod wrażeniem. Kiedy kilka dni wcześniej umawiałem się na tę chwilę rozmowy,
podchwyciłem historię o planowanym występie GeneticTeamu przed kolegami ze szkoły z
okazji lokalnego dnia sportu. Okazało się, że do jakiegokolwiek występu nie doszło. Z obu
stron zabrakło zaangażowania i pełnej inicjatywy. Dopiero potem zrozumiałem, że dla
skaterów zabawa, która ma być wykonywana dla publiczności, ma się odbywać w ściśle
wyznaczonych ramach, ma określony czas i ma z założenia zasłużyć na brawa – to już nie ta
sama zajawka, która kazała ozdabiać przystanek autobusowy i budować skate-park na wsi.
*
Chris Cole, profesjonalista i gwiazda skateboardingu wzbija się na sześciometrowej
rampie w powietrze. W krótkim momencie zawahania grawitacji zawija deskorolkę pod
nogą, wyciąga blat spod stóp i runie w dół. Jednym płynnym ruchem wsuwa deskę z
powrotem pod nogi i – nie tracąc prędkości czy równowagi – zjeżdża po rampie w kierunku
przeciwległej krawędzi. Efekt jest niesamowity, nawet jeżeli to tylko ciasne okienko na
portalu youtube.com. Skatera polecał mi Dominik, nazywając Cole’a swoim głównym
źródłem inspiracji. Zmiana, pomysł i zajawka mogą wyjść z ciasnego okienka youtube’a,
pytanie tylko – czy to okienko jest w stanie być motorem do naprawdę poważnych zmian, do
stworzenia czegoś trwałego. Mój młodszy brat wpada z deskorolką pod pachą do pokoju i
pełen entuzjazmu mówi, że GeneticTeam wybierają się do Tarnowa na skate-park, żeby z
tamtejszymi kolegami uczcić międzynarodowy Dzień Deskorolki, więc on idzie na Otfinów
poćwiczyć. Wyciągam się w fotelu patrząc w wariackie oczy Chria Cole’a.
Coś trwałego.