Historia Bolesława Danielczyka

Transkrypt

Historia Bolesława Danielczyka
Paulina Ruszczak
Monika Browko
CIEKAWA HISTORIA PANA BOLESŁAWA DANIELCZYKA
Pan Bolesław Danielczyk jest sianowskim
weteranem z bardzo interesującym życiorysem.
Zachwycił nas swoim niezwykłym opowiadaniem.
Fot. nr 1. Pan Bolesław Danielczyk.
Do Sianowa przyjechaliśmy jako przesiedleńcy z
powiatu kamińskiego (województwo poznańskie). Do
stacji Skibno, w wagonie towarowym, przybyliśmy 30tego kwietnia 1947 r. Ze stacji przewiózł nas znajomy z
Karnieszewic, obywatel Józef Ojewski, który już był tam osiedlony. Tu w Sianowie
zostało jeszcze wolne mieszkanie na ulicy Armii Polskiej 7. Lokal przypadł nam do
gustu, mieszkamy w nim do dziś. Byłem wtedy kawalerem, a dzisiaj jestem już
pradziadkiem. Do Sianowa przybyłem z rodzicami i siostrą. Mój ojciec nazywał się
Walenty, matka Marianna - a siostra Anna. Przywieźliśmy ze sobą kilka mebli,
resztę musieliśmy poszukać, albo od kogoś odkupić. Ojciec był budowlańcem, umiał
też naprawiać obuwie m.in. laczki i drewniaki. Zaczęliśmy więc naprawiać buty.
Przerabialiśmy stare trzewiki, na drewniane spody. Na szczęście pod Sławnem
znalazły się stare cholewki, które obijało się na drewniane spody. Mój Ojciec był w
tym bardzo dobry. Naszą pracą zainteresował się Urząd Miejski. Musieliśmy się
zgłosić do Urzędu Skarbowego. Dostaliśmy tam dokumenty umożliwiające otwarcie
warsztatu szewskiego. Roboty było dużo, najczęściej różne przeróbki. Po jakimś
czasie powstały Spółdzielnie Szewskie w Koszalinie, gdzie zaczęliśmy pracować. Nie
trzeba było się starać o materiał, ponieważ Spółdzielnia wszystko załatwiała.
Spółdzielnia była zaopatrzona w towar, którego szukała po całym kraju, więc nie
narzekaliśmy na brak pracy. Przez 20 lat pracowałem w Spółdzielni, później jako jej
członek, z tą różnicą, że na własnym rozrachunku, a ostatnie lata już całkiem
prywatnie. W Słupsku zdałem egzamin na czeladnika, a dwa lata później na mistrza
w koszalińskiej Spółdzielni Szewskiej „Dobry But”. Po krótkim czasie sam
7
nauczyłem syna fachu i do 1985 r. pracował razem ze mną. W tym właśnie roku
poszedłem na emeryturę.
W tych latach organizowana była tzw. Warta Nocna. Prawie każdy
mieszkaniec Sianowa brał w niej udział. W wyznaczony dzień, uzbrojony w grubą
laskę, którą po dyżurze musiał odnieść następnemu sąsiadowi do domu, pełnił on
służbę wraz z milicjantem. Teraz uwaga, opowiem wam, co zdarzyło mi się
strasznego, ale to nie legenda, tylko prawda. Pewnego dnia wyszliśmy z posterunku
w stronę fabryki zapałek, gdyż tam musieliśmy się zameldować jako patrol nocny.
Wpisano nas na listę dzisiejszego nocnego obchodu. Szliśmy ulicą Piastów w stronę
cmentarza, tam okrążyliśmy skrzyżowanie i wchodziliśmy na ulicę Młyńską. Właśnie
w tym miejscu zdarzyła się nam dziwna historia. Przechodziliśmy właśnie z jednej
strony ulicy na drugą, gdy nagle… ktoś wszedł pomiędzy nas. Była to na czarno
ubrana kobieta, poszła w stronę cmentarza i znikła. Obaj z milicjantem aż
zaniemówiliśmy. Zapytałem go: „Dlaczego pan jej nie zatrzymał?” Po chwili mi
odpowiedział:„Po prostu zaniemogłem”. Była godzina dwunasta wieczorem, ja się
nie odzywałem, bo on jako milicjant miał pierwszeństwo.
Chcę jeszcze nadmienić, że w latach następnych były wybory do Rady
Narodowej, gdzie mnie również zapisano. A właściwie to Rada Gminy zapisała mnie
jako kandydata na radnego. W tamtym czasie zawsze ktoś był radnym z ramienia
rzemiosła, więc tym razem padło na mnie.
W wyborach nikt mnie nie skreślał, więc przeszedłem gładko. Dodatkowo
byłem wybrany do Komisji Kontroli z obywatelem Mieczysławem Piotrowskim
kierownikiem MPK. Byłem na tym stratny, bo wtenczas nie płacono za pracę
społeczną. To była praca honorowego obywatela, nie można było odmówić. To był
zaszczyt, że człowiek był wybrany do Rady Narodowej. Gdyby ktoś odmówił, to
musiałby mocno się tłumaczyć. Lepiej byłoby się w ogóle nie odzywać, tylko się
cieszyć, że się reprezentuje Władzę Ludową. Kierownik Piotrowski był szefem a ja
tylko pomocnikiem. Raz na kwartał było zebranie radnych, a czasem i częściej. Ja
musiałem zamknąć warsztat szewski i chodzić na kontrolę, ale to było przez jedną
kadencję. Potem były znów wybory i byli następni.
Obecnie pan Bolesław Danielczyk wraz z żoną zajmuje się uprawianiem
ogrodu. Żyje sobie spokojnie, wspominając stare czasy.
8

Podobne dokumenty