Śmierć nie jest wcale tak ostateczna jak mogłoby się wydawać

Transkrypt

Śmierć nie jest wcale tak ostateczna jak mogłoby się wydawać
Śmierć nie jest wcale tak ostateczna jak mogłoby się wydawać. Przynajmniej śmierć w
rozumieniu końca życia. Prawdziwym Końcem jest bowiem chwila, a w zasadzie proces, w którym to
śmierć upomina się o zmarłych. Kiedy to Cień pada na przyczajone w kątach i zakamarkach cienie.
Dusi je, dławi i w końcu pożera. Obserwowanie umierania umarłych jest niezwykle żmudnym i
smutnym zajęciem. Któż bowiem, zwłaszcza teraz, może lekką ręką wydać kilka dekad ze swojego nie
tak znów długiego życia i gapić się na bale maskowe naściennych liszai? Kto o zdrowych zmysłach
przeczyta i doceni hagiografię rdzy trawiącej żeliwne ogrodzenie? Umykają naszej uwadze rozkwit i
upadek imperiów łuszczącej się farby. Wskazówka zegara, która zwalnia swój bieg, aby w końcu
zatrzymać się na wieczność. Na wieczność, której nie dane jej będzie odmierzyć. Butwiejące drewno,
sypiący się beton, połamane ławki to milczący bohaterowie tragedii post mortem. Aktorzy wchodzą i
schodzą ze sceny przed którą nie ma widowni. Gdyby chociaż drzewa nie były tak zajęte fotosyntezą,
porami roku i strojeniem się w liście mogłyby zdać relację z tego festiwalu przemijania. Zagubione,
ludzkie stopy mogą czasem wskazać deski teatru, w którym wystawia się Śmierć na bis. Afisze można
dostrzec mimochodem, nie szukając niczego konkretnego w krajobrazie. Ot i jest, gdzieś między
wysokimi trawami i zdziczałymi jabłoniami, zanim jeszcze pojawią się pierwsze kamienice i tabuny
mrówkowców. Lekko rozmyta bryła dworca kolejowego otoczona grządkami uschniętych bocznic i
ślepych torów. Szczerbate wiaty otulone wiatrem, który z nieznanych przyczyn zawsze przenika do
kości i budzi w sercu melancholię. Słońce zazwyczaj omija ten kompleks, oddaje go we władanie mgły
i deszczy. Najczęściej można je dostrzec jesienią, rzadziej zimą i na przedwiośniu. Czasami tylko, jakby
wbrew wszelkim regułom świata nierzeczywistego, potrafi wyłonić się w godzinie największych
upałów, otoczony drgającym nimbem rozgrzanego powietrza.
Opuszczone dworce odwracają się zatem od naszego świata. Niechciane, porzucone, powoli
przekraczają niewidzialną granicę między ,,tu i teraz”, a ,,nigdzie i nigdy”. To już nawet nie są relikty
minionych czasów, praszczury architektury publicznej i użytkowej, ani też żadni dalecy krewni
przestrzeni miejskiej. Są raczej jak zapomniane trupy w starej szafie, albo kości zakopane pod płotem.
Znajdujemy je przypadkiem, niechcący i zastanawiamy się czy ich jedyną racją istnienia jest niemy
wyrzut w sprawie, o której nikt już dawno nie pamięta. To nieprawda. One nic od nas nie chcą. Być
może nawet nigdy nie chciały. Sprawiają wrażenie obojętnych i wiekuistych. Style architektoniczne,
kamienie węgielne, dokumenty i zdjęcia to tylko fasada, lakier, który można szybko zdrapać. Pod
spodem zaś można zajrzeć w studnię. Głęboko, głęboko w dole ukazują się lądolody, mierzeje,
rozdroża, przydrożne kapliczki i rozłożyste drzewa, bramy, portale, łuki kamienne i krzywe furtki.
Forma jest tylko przejściowa. Dworce były i są miejscami ,,pomiędzy”. Zawieszonymi pośrodku tu i
tam. Rodzaj, kierunek i forma podróży są nieistotne. Naprawdę.
Nie znaczy to jednak, że sama dworcowa powierzchowność nie ma znaczenia. To ona
bowiem przechowuje w sobie widome ślady Śmierci ostatecznej. Na ścianach można dostrzec
kontury umierających umarłych. Niczym w Pompejach lub Hiroszimie, na ścianach, podłogach czy
kolumnach widać obrysy wyblakłych cieni, pamiątki po plamach wilgoci i odpadającym tynku.
Zardzewiałe śruby, zbutwiałe belki stropowe, wybite szyby i zamknięte na głucho drzwi, wszystkie
dają świadectwo ostateczności w swojej idealnej formie. Przelotny obserwator nazwie dworzec
muzeum, albo skansenem końca. Dostrzeże bowiem eksponaty głoszące nieuchronność śmierci i
przemijania. Jeśli jednak, i tu wracamy niemal do punktu wyjścia, poświęcić tym budynkom
kilkanaście, kilkadziesiąt lat zobaczymy jak postępuje atrofia doskonała w różnych formach i
kształtach. Skryte w głębi dworcowych kątów cienie znają wiele historii, o których szepcze
przenikliwy wiatr i nuci zacinający w rozbite okna deszcz. Wystarczy tylko usiąść i posłuchać.