40 BMW Berlin Marathon - relacja
Transkrypt
40 BMW Berlin Marathon - relacja
40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 Na ostatnich kilometrach ubiegłorocznego Maratonu Warszawskiego obiecałem sobie, że już nigdy nie będę brał udziału w tych mękach. Na drugi dzień zapisałem się na 40 Berlin Marathon. Całe szczęście udało mi się załapać na najtańszą transzę ale w sumie pakiet z wypożyczeniem chipa kosztował prawie 100 Euro. Jeszcze w październiku zarezerwowałem hotel – w samym centrum, pomiędzy biurem zawodów i startem. Zostało tylko zakupić bilety na podróż i już! Proste :) Miesiące mijały szybko, kilogramy przybywały (zwalam to na długą zimę) a maraton zbliżał się wielkimi krokami. Owszem biegałem ale już nie tak dużo jak w ubiegłym roku. Postanowiłem zastosować plan treningowy, który przygotował mnie z powodzeniem do Maratonu Warszawskiego – jednie wprowadziłem lekko większe obciążenia. Niestety jego start w połowie lipca zbiegł się z gorącym okresem w moim życiu – remontem mieszkania i przeprowadzką. Starałem się biegać wedle rozpiski ale wiadomo jak to jest. Po 10 godzinach w pracy od 5 rano jechałem do mieszkania i do 23 spędzałem czas na drabinie, żeby na drugi dzień znowu być w pracy bladym świtem. Dlatego pierwszy miesiąc treningów to była taka prowizorka. Postanowiłem zapisać się na Półmaraton Powiatu Zachodniego aby zmusić się chociaż tym do dłuższych wybiegań. Sam start był spoko – opisałem go tutaj ale brak dłuższych treningów od wiosny (>20km) zaowocowały bólem nóg a przede wszystkim kolan. Sytuacja w domu zaczęła się normować i mogłem wykonywać plan treningowy w miarę normalnie gdy nadszedł Festiwal Biegowy – relacja tutaj. Moje kolanowe dylematy jednak nie przeszkodziły mi w starcie na 36km po górach. Po tym biegu mimo bólu mięśni, o których nie miałem pojęcia poczułem się bardzo silny psychicznie. Wszak przebiegłem tyle kilometrów zaliczając 1100 metrów przewyższenia! Jeszcze tylko 6km i byłby to dystans maratoński. Tak podbudowany czekałem tylko na to jak nogi wypoczną i miałem kontynuować przygotowania do Berlina. No i niestety nadszedł deszczowy dzień 11 września. Pod warstwą zalegającej podczas ulewy wody nie zauważyłem śliskiej jak diabli nawierzchni po remoncie drogi. Lekkie przyhamowanie i ja poleciałem w jedną a motocykl w drugą. Kinga powtarza, że głupi to ma szczęście i tak naprawdę groźnie to wyglądało bo sprzęt zatrzymał się na ulicy obcierając niegroźnie manetkę i gmolla a ja uderzyłem w ciężarówkę. Na szczęście porządne ciuchy 1/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 zredukowały impet, a że nie jechałem za szybko skończyło się tylko na stłuczeniach. Musiałem jednak tydzień chodzić w kołnierzu ortopedycznym i miałem stłuczone biodro i kolano. Moja motywacja i wiara w siebie spadała w postępie geometrycznym. 10 dni przed zawodami za zgodą ortopedy wróciłem do treningów. Zacząłem lekko aby się nie przeciążać. Doświadczeni koledzy próbowali mnie uspokoić, że wypracowana forma nie zginie w ciągu 2-3 tygodni i na maraton będę gotowy. Bałem się tylko, że po kilkunastu kilometrach w czasie maratonu nagle wyeliminuje mnie kontuzja. Dodatkowo podczas ostatniej „dyszki” przed maratonem czułem kolana i „zmęczone” nogi – strach się nasilił. Przyszedł dzień wyjazdu. Pociągiem w 5 godzin byliśmy w centrum Berlina. Na 4 dniowy wyjazd spakowaliśmy się w 2 walizki – jak na 3 tygodnie do Azji :) Zabrałem taki zestaw ciuchów, sprzętu i odżywek do biegania, że byłem przygotowany na każdą ewentualność. Zostawiliśmy bagaże w hotelu i poszliśmy odebrać pakiet. Z hotelu to było 15 minut i dotarliśmy na plac Platz der Luftbrücke. Już tam czekali wolontariusze i kierowali potok biegaczy w kierunku wejścia. Biuro zawodów mieściło się na zamkniętym dla lotów lotnisku Tempelhof. Ten wielki teren służy teraz mieszkańcom jako miejsce targów, koncertów oraz po prostu dla rekreacji. Dla mnie to podwójna gratka bo jako fan lotnictwa mogłem zwiedzić ten historyczny obiekt. Umiejscowienie tam biura zawodów to był strzał w dziesiątkę. Spore hangary przyciągnęły rzesze wystawców. Ich ogromna pojemność wystarczyła aby obsłużyć tysiące biegaczy z osobami towarzyszącymi. Na jedno potwierdzenie rejestracji mogły wejść dwie osoby towarzyszące (normalnie koszt 2 Euro) i tak naprawdę w środku było trochę duszno i tłoczno ale dało się przeżyć. I tak jestem pod wrażeniem, że wydawanie pakietów dla 40.000 biegaczy szło tak sprawnie. Wydzielona była w ostatnim hangarze zamknięta strefa, do której mogli wejść tylko zawodnicy. W kolejce stało ze 300 albo 400 osób ale oczekiwanie nie trwało dłużej niż 20 minut. Przy wejściu każdy dostawał taki sam pakiet startowy wraz z plecakiem. Następnie chwila oczekiwania w kolejce po numerek startowy. Te były drukowane na miejscu przez co obsługa każdego biegacza trwała nie dłużej niż 2 minuty! Zapisałem się rok temu i już nie pamiętałem co zamówiłem jako dodatki więc trochę mi szkoda było, że nie będę miał koszulki „finiszera”, która w tym roku była wyjątkowo ładna. Wielkie było moje zdziwienie jak wolontariusz ( na oko z 70 lat) wydrukował mi kupon po odbiór takiej 2/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 koszulki w osobnym stanowisku :) Czadowo - jednak ją zamówiłem! Na koniec dostałem opaskę na rękę. Organizatorzy wprowadzili to jako wymóg bezpieczeństwa po tym co się działo niedawno w Bostonie a także, żeby uniemożliwić handel pakietami. Po wyjściu ze strefy było wielkie stoisko Adidasa (oficjalnego sponsora), na którym można było kupić dziesiątki gadżetów z logo Berlin Marathon. Ludzie chętnie kupowali za 45 Euro firmowe koszulki, na których na stoisku BMW można było zażyczyć sobie wydruk swojego numeru wraz z imieniem/xywą i wystartować w niej (bez papierowego numerka). Pracownicy BMW nie robili problemów i drukowali również na innych koszulkach. Kinga wpadła na genialny pomysł i za 5 Euro kupiłem błękitną koszulkę na wyprzedaży i na niej umieściłem numerek – wygląda chyba lepiej niż oryginalna :P Całe expo robiło wrażenie. Kilkadziesiąt stoisk. Chyba wszystkie wiodące firmy. Ludzie wychodzili obładowani sprzętem bo ceny nawet jak dla Polaków były promocyjne (np. ubiegłoroczne modele Nike, Asicsa, NB za 50 Euro). Oczywiście była masa gratisów i ulotek – będzie co przeglądać w zimne jesienne wieczory. Z Kingą głównie pokręciliśmy się po hali gdzie wystawiali się głównie organizatorzy biegów na całym świecie i zachęcali do zapisów na swoje imprezy. Już powoli planujemy podróże na przyszły rok i może znowu połączymy zwiedzanie z bieganiem (na pierwszy ogień pójdzie Łotwa i Riga Halfmarathon oraz 10K). Dla odwiedzających przygotowano sporo innych atrakcji jak wyścigi zdalnie sterowanych samochodów czy jeżdżenie z latawcem. Na expo spędziliśmy parę godzin ale było warto. W sobotę rano postanowiliśmy wziąć udział w Breakfast Run. Rozgrzewkowy bieg przed maratonem na trasie od zamku Charlotte do Stadionu Olimpijskiego (trochę ponad 6km). Fajnie, że mogłem pobiegać razem z Kingą – to jej pierwszy zagraniczny start :) Atmosfera iście piknikowa, poprzebierani ludzie a na mecie przekąska od organizatorów. W biegu wzięło udział – uwaga- 10.000 osób! Bez zapisów, koszulek ani medali – nieźle! Relacja Kingi: Pobudka przed 7 rano, pyszne śniadanko w hotelu i już pędzimy do metra na Breakfast Run a 3/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 w metrze zonk. Mamy przy sobie tylko papierową kasę a automat na bilety nam ją wypluwa i biletow nie chce dać. Próbujemy rozmienić 100 euro ale w sklepikach w podziemiach nikt nie chce o tym słyszeć. Ostatecznie mamy odpowiednią ilość monet i 4 precle w plecaku :) Po 15 minutach straty na negocjacje z automatem mamy już swój upragniony bilet i wsiadamy do metra. Na peronie pytamy się jeszcze dwóch gości wyglądających na niemców czy to na pewno dobry pociąg ale okazuje się, że są z Meksyku :) Dalej już nie musimy się martwić jak jechać bo tłum biegaczy jedzie z nami i w raz z falą zawodników płyniemy pod Pałac Charlotte. Mgła jest niesamowita i tajemnicza, jest też na prawdę zimno ale atmosfera jest gorąca. Wszyscy uśmiechnięci podrygują w rytm muzyki. Zdejmujemy ciepłe ciuchy i ruszamy bardzo spokojnie, tempo jest spacerowe zanim tłum ludzi rozleje się po ulicy. Nikt nie biegnie szybko, wszyscy oglądają Berlin i cieszą się słońcem prze bijającym przez poranną mgłę. Ja tego nie mam ale na twarzach innych biegaczy widać lekkie podniecenie przed jutrzejszym maratonem. Mimo wczesnej pory na trasie obecni są kibice, gromkie brawa dostaje pani która dopinguje nas waląc rytmicznie łyżką w garnek . Już przed samym stadionem olimpijskim wszystko się korkuje i idziemy ale w takim towarzystwie to sama przyjemność. Można spotkać wiele pozytywnie zakręconych osób ktore biegły w stroju sumo lub hawajskim. Trzeba mieć fantazję szczególnie, że oni później tak przebiegli maraton! Sam stadion olimpijski robi wrażenie - połączenie historii z nowoczesnością, to dodatkowa atrakcja calego biegu. Później już tylko śniadanko. Trzeba przyznać, że się organizatorzy przygotowali i jedzenia nie zabrakło, mimo że niektórzy mieli apetyt nawet na 5 pączków. Jedzenie typowe dla biegaczy - ciastka, batony, banany, pyszne czekoladowe mleko, kawka i herbata. Niczego nie brakowało, co niestety czasem się zdarza w Polsce na biegach. Po pikniku na trawie ruszyliśmy leniwie do metra, w końcu trzeba odpocząć (głównie Jarek) bo jutro maraton jest do ogarnięcia! Przyszedł dzień startu w maratonie. Dzień wcześniej przygotowałem się do wyjścia. Miło ze strony hotelu, że specjalnie dla maratończyków zorganizowali wcześniej śniadanie. Poranek był dość chłodny więc na start udałem się sam. Na placu Poczdamskim spotkałem się z klubowym kolegą Pawłem i razem udaliśmy się do strefy startu. Tam mogli wejść tylko maratończycy. Chwilę Nam zajęło poszukanie namiotów depozytowych (moje były słabo oznaczone) ale ogólnie wszystko było tam gdzie się człowiek spodziewał. Udaliśmy się do strefy startu. Po drodze wszyscy zbiorowo „podlewali” krzaki bo Toi Toi jak zwykle było za mało – nawet tu. Gdy stanęliśmy w tłumie innych biegaczy na prostej startowej to dopiero wtedy uświadomiłem sobie ile to ludzi. Przecież 40.000 to małe miasteczko! W naszym miejscu ledwo było widać start. 4/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 Robiło to wrażenie. Dobrze, że zrezygnowaliśmy z rozdawanej folii termicznej bo w tłumie atmosfera była gorąca. Coraz bardziej łapał mnie przedstartowy stres. Staliśmy tak w międzynarodowym towarzystwie, z głośników leciał motyw z „Piratów z Karaibów” i nagle rozpoczęło się odliczanie. Wystrzał startera i poszli… Kenijczycy z pierwszej linii :) Reszta biegaczy startowała w 3 falach i my przekroczyliśmy bramkę po 25 minutach od oficjalnego rozpoczęcia. Po pierwszych krokach jakoś stres odpuścił i zaczęło się pilnowanie tempa. Z początku wydało mi się, że Paweł za bardzo dziduje ale Timex bezlitośnie wskazywał około 6:45 na kilometr – czyli takie tempo przy jakim w ubiegłym roku dobiegłem na metę. Na trasie było dość tłoczno ale bez tragedii, momentami było ciasno jak zwężała się droga. Pierwsze 5km minęło błyskawicznie, od gdzieś 3-go zaczęły się zespoły muzyczne, które towarzyszyły Nam w zasadzie do mety. Do tego rzecz niespotykana przeze mnie do tej pory – szpaler kibiców był taki, że na 42km chyba nie było 10 metrów bez dopingujących ludzi – świetne uczucie – bardzo motywujące! Około 10km pogubiliśmy się w tłumie z Pawłem – on robił stopy na wodopojach, ja na smarowanie kolana i jakoś tak wyszło. Co do pit stopów to były zorganizowane co 5 kilometrów i była pełna profeska – woda, izotoniki, słodzona herbata i miski z gąbkami. Słońce świeciło ale nie musiałem z nich korzystać bo nie było upału. Na żadnym z punktów nie było tłoku i można było bez zatrzymania chwycić kubek z napojem. Na 27 kilometrze był też punkt z żelami Power Bar – niestety za nim cała trasa kleiła się od resztek. Co chwilę były także punkty medyczne a w tłumie biegaczy jeździli lekarze na rowerach z przenośnymi defiblyratorami. Do 25 kilometra biegło mi się wyśmienicie. Zero zmęczenia, jedynie lekko miziały mnie kolana. Podzieliłem sobie trasę na etapy – półmaraton, potem aby dobiec do 30 kilometra, zaraz był 32 a to już tylko „dyszka” do końca – a dyszkę to już przecież każdy leszcz przebiegnie :) Niestety od 25km zaczęły się coraz większe problemy z kolanami (smarowałem co 10km maścią) i ogólnie nogi robiły się coraz bardziej ciężkie. Dałem radę 36km po górach to po płaskiej trasie nie dam?! Całe szczęście, że głowę mam mocną bo prawdą jest, że w maratonie to 30km jest rozgrzewką a prawdziwa walka zaczyna się dopiero na ostatnich 10km. Około 32 kilometra zatrzymałem się na chwilę żeby porozciągać mięśnie. Do dyspozycji biegaczy były po trasie stanowiska z masażem (nawet nie było tłoku) ale nie zdecydowałem się. Zacząłem wypatrywać w oddali placu Poczdamskiego bo tam miała czekać na mnie Kinga. Co jakiś czas ktoś wołał do mnie po imieniu bo miałem je wydrukowane na numerku – strasznie miłe. Trafili się też rodacy a fajnie się darły po polsku 2 kilkuletnie dziewczynki z rodzicami – „dawać biegacze, jesteśmy z Wami!” :) 5/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 O dziwo oprócz nóg nie czułem się w ogóle zmęczony. Oddechowo i wytrzymałościowo nic! Na umówione miejsce wpadłem roześmiany od ucha do ucha a to było 4km przed metą. Sprzedałem Kindze buziaka i pognałem dalej. Wcześniej sprawdziłem na zegarku, że jak utrzymam to tempo to spokojnie zrobię życiówkę choć wolałem nie szaleć. Ostatnie kilometry to już wypatrywanie prostej do mety i w końcu jest! Wybiegam na Unter den Linden a tam w oddali Brama Brandenburska i tysiące kibiców krzyczących w niebogłosy. Aż sam krzyknąłem z zachwytu. Spojrzenie na zegarek – a może uda mi się złamać 4:40 (ubiegłoroczny czas to 4:46)? Sam się zdziwiłem bo byłem w stanie na ostatnim kilometrze osiągnąć czas poniżej 6 min na km! Na ostatnich metrach już wiedziałem, że nie pobiję 4:40 ale życiówka i tak będzie więc cieszyłem się zajebistą atmosferą finiszu. Potem wybrałem sobie najładniejszą Niemkę i poszedłem po medal :) Dostałem folię, wodę, banana i udałem się o strefy biegaczy. Nogi z początku rwały okrutnie ale nauczony doświadczeniem nie położyłem się na trawie a chciałem to rozchodzić. Odebrałem rzeczy z depozytu oraz dostałem reklamówkę z żarciem. Przebrałem się, wziąłem dwa Erdinger-y bezalkoholowe i wyszedłem szukać Kingi. Po biegu szybkie uzupełnienie kalorii w postaci Wurstu i piwka. Postaliśmy z Kingą jeszcze przy prostej do mety aby pokibicować tym, którzy na trasie spędzili najwięcej czasu – biec 7 godzin – szacun za wytrwałość! Tak jak od trzydziestego, któregoś kilometra mówiłem sobie, że to już ostatni maraton to przy wieczornym piwku zacząłem już snuć plany na następny. O dziwo nic zupełnie mnie nie bolało, byłem po prostu zmęczony. Na drugi dzień obudziłem się jak młody bóg. Postanowiłem więc, że wyjdziemy potruchtać. Po 1,5km nagle pojawił mi się ból w podbiciu stopy i ból kolana. Chyba trzeba będzie w zimę odpocząć... Podsumowując wyjazd to biegowo jestem bardzo zadowolony. Życiówka pobita o ponad 6 minut. Wziąłem udział w jednym z największych i najlepiej zorganizowanych maratonów na świecie zaliczanych do World Majors. Duża ilość kibiców i turystów z Polski (byliśmy 3 najliczniejszą nacją wśród zawodników po Niemcach i Duńczykach) spowodowała, że czułem się jak u siebie. Do tego wspomagająca mnie w przygotowaniach Kinga i kibicująca mi podczas startu. Na maraton zabrałem najbardziej rozbiegane New Balancy 1084 V3, w których śmigałem też w Krynicy i nie zawiodłem się. Żadnych otarć, schodzących paznokci – bieg bezproblemowy. 40 BMW Berlin Maraton będę pamiętał na długo chociażby dlatego, że gdy 6/7 40 BMW Berlin Marathon - relacja Wpisany przez Jaro wtorek, 08 października 2013 07:33 byłem na 20 kilometrze Kenijczyk Kipsang pobił rekord świata 2:03:23 a ja po 2 godzinach przebiegłem się po jego śladach :) Polecam wszystkim start w tej imprezie, naprawdę warto poczuć święto biegania w cały maratoński weekend. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak wyglądała trasa to tutaj 16 minutowy film jednego z niemieckich zawodników: {gallery}Blog/2013/berlin{/gallery} 7/7