G L azeta ekarzy

Transkrypt

G L azeta ekarzy
G
L
dl@
miesięcznik
• Nowości
12_2013_Grudzień
azeta
ekarzy
• Artykuł
poglądowy
• Na dyżurze,
po dyżurze
ISSN 2300-2170
• Kongresy
medyczne
• Podróże
• Kulinaria
• Koty malowane
Świąt prawdziwie świątecznych ,
dzieci niezwykle grzecznych ,
zdrowia wyłącznie trwałego
sylwestra najweselszego!
życzy Czytelnikom
i Współpracownikom
Redakcja
Boże Narodzenie 2013
Koleżanki i Koledzy,
S
ztuka rozmowy jest ze wszystkich sztuk najtrudniejszą i najrzadziej
praktykowaną we współczesnym świecie pełnym wytycznych, regulaminów i zaleceń. Moda na automatyczne i bezmyślne stosowanie się do
gotowych zaleceń jest niebezpieczna. Traktuje wszystko według jednego
szablonu, tak w istocie niepasującego do tego, co spotykamy w realnym
świecie, zwalnia z myślenia i w jakiejś mierze odhumanizowuje nasze relacje.
P
acjenci nie potrafią, a niejednokrotnie nie chcą opowiedzieć o swoich
dolegliwościach, bo przecież nie przyszli do lekarza rozmawiać, lecz
odebrać należny im deputat. To trochę staromodne słowo oznacza część
wynagrodzenia za pracę dostarczaną w naturze. W umowach o pracę przewidujących istnienie deputatów, górnicy dostają jako dodatek do pensji
węgiel, leśnicy – drewno na opał, a kucharki – obiad. Jak ma się do tego
systemu medycyna? Otóż wizyta w gabinecie lekarskim, recepta, zabieg
medyczny czy skierowanie do sanatorium stały się deputatami w systemie
umowy zbiorowej, którą wyborcy zawarli z politykami. Różnica pomiędzy umowami o pracę, za którą poza wynagrodzeniem przewidziane są
deputaty a współczesnym systemem ochrony zdrowia jest taka, że ilość
świadczeń w tym pierwszym wypadku jest ściśle określona, a w drugim
nie ma żadnych ograniczeń.
T
radycyjnie rozumiana sztuka rozmowy lekarza z pacjentem, dzięki
której możemy ustalić rozpoznanie, staje się zaskakująco zbędna. Pacjent sam ustala rozpoznanie, wpisując objawy do wyszukiwarki komputera,
a jeżeli czynność ta nie rozwiązuje problemu, to sądzi, iż wybrane przez
niego badanie typu rezonans wszystko wyjaśni.
K
im więc jesteśmy w świecie, w którym rozmowa lekarza z pacjentem
zaczyna być zbędna? Wydawcami deputatów, których ilość musimy
sami cudownie rozmnażać. Sztukmistrzami dawania.
ISSN 2300-2170
Nr 12(22)_2013
Wydawca
Krystyna Knypl
Warszawa
Redakcja
Krystyna Knypl, redaktor naczelna
[email protected]
Mieczysław Knypl, sekretarz redakcji
[email protected]
Katarzyna Kowalska, z-ca sekretarza redakcji
Maciej Kowalski, redaktor działu zagranicznego
Współpraca przy bieżącym numerze
Alicja Barwicka, @Curcuma_Zedoaria, Jagoda Czurak, Ewa Dereszak-Kozanecka, Rafał
Stadryniak, Marzena Więckowska
Rysunki Zen.
Okładka fot. Mimax2
Projekt graficzny i opracowanie
komputerowe Mieczysław Knypl
„Gazeta dla Lekarzy” jest miesięcznikiem redagowanym przez lekarzy i członków ich rodzin,
przeznaczonym dla osób uprawnionych do wystawiania recept.
Opinie wyrażone w artykułach publikowanych
w „Gazecie dla Lekarzy” są wyłącznie opiniami
ich autorów.
Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania
nadesłanych do publikacji tekstów, w tym skracania, zmiany tytułów i śródtytułów.
Wydawca i redakcja mogą odmówić publikowania
reklam i ogłoszeń, a w razie przyjęcia ich do
druku nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
www.gazeta-dla-lekarzy.com
Krystyna Knypl
W numerze
Nowości ...............................................................4, 5, 24
Kongresy medyczne
Transplantolodzy obradowali w Sydney ................................. 5
5
Najważniejsza jest komunikacja
6
Krystyna Knypl ........................................................................... 6
Kardiolodzy obradowali w Dallas
Krystyna Knypl ........................................................................... 7
Artykuł poglądowy
Dołek środkowy a dołek psychiczny
7
Alicja Barwicka ......................................................................... 11
11
Na dyżurze, po dyżurze
Ja tego nie muszę rozumieć, jestem budowlańcem
Marzena Więckowska .............................................................. 14
14
Leniwe popołudnie Naszego Doktora
16
Rafał Stadryniak ...................................................................... 16
20
Jedzie, jedzie pogotowie, czyli Nasz Doktor chadza na dyżury
Rafał Stadryniak ...................................................................... 20
28
Narodowy Program Wirtualnej Opieki Zdrowotnej
@Curcuma_Zedoaria ............................................................... 28
Dolma
Jagoda Czurak .......................................................................... 46
Podróże małe i duże
25
39
W blasku opali i wspomnień
Krystyna Knypl ......................................................................... 25
Gruzja საქართველო* – kolebka wina
30
46
Jagoda Czurak .......................................................................... 30
Niech cały naród poznaje swoją stolicę
Alicja Barwicka ......................................................................... 39
Kulinaria
Placek ze śliwkami Jagoda Czurak ....................................... 48
Przepis na placek ze śliwkami
49
Alicja Barwicka ......................................................................... 49
52
Szarlotka i włamywacz Jagoda Czurak ................................. 50
Sałatka owocowa z dreszczykiem Jagoda Czurak ............... 52
Sałatka owocowa w syropie z czerwonego wina
(na 4...6 osób) Jagoda Czurak ............................................... 53
Koty malowane
Grudzień. Wzruszenie
Ewa Dereszak-Kozanecka ........................................................ 54
3
53
54
12_2013
grudzień
Nowości
Odchudzanie a zaburzenia rytmu serca
Na łamach JAMA w listo- Dr Hany S. Abed i wsp. przepadzie 2013 r. ukazało się inte- prowadzili badanie w okresie
resujące doniesienie zatytuło- od czerwca 2010 do grudnia
wane Effect of weight reduction 2011 roku w Adelajdzie, na
and cardiometabolic risk factor grupie 150 otyłych pacjentów
management on symptom bur- z napadowym migotaniem
den and severity in patients with przedsionków. Średni czas
atrial fibrillation: a randomized obserwacji wynosił 15 mieclinical trial autorów australij- sięcy. Pacjentów podzielono
skich poświęcone wpływowi na dwie grupy po 75 osób,
odchudzania na przebieg migo- z których jedna była poddatania przedsionków. Australia na programowi odchudzania,
zajmuje czwarte miejsce na a druga nie. W grupie poddaświecie pod względem liczby nej programowi odchudzania
osób otyłych w społeczeństwie, (dieta niskokaloryczna plus
ma więc wszelkie powody, aby wysiłek fizyczny) obniżenie
analizować zagrożenia zdro- masy ciała wynosiło średnio
wotne, jakie otyłość stwarza. 14,3 kg, w grupie kontrolnej
3,6 kg. W trakcie obserwacji
stwierdzono, że zarówno liczba,
jak i ciężkość napadów migotania przedsionków w grupie
leczonej przez intensywne
odchudzanie była znamiennie mniejsza. Stwierdzono
ponadto w badaniu echokardiograficznym zmniejszenie
grubości przegrody międzyprzedsionkowej oraz wielkości
lewego przedsionka w grupie
intensywnie odchudzanej.
Liczba incydentów migotania
przedsionków (rejestrowanych
badaniem holterowskim w ciągu 7 dni) w grupie intensywnie odchudzanej zmniejszyła
się z 3,3 do 0,62 na tydzień.
Nie obserwowano istotnego
zmniejszenia liczby napadów
u osób nieobjętych intensywnym odchudzaniem.
Dane epidemiologiczne
wskazują, że wzrost BMI o jeden punkt zwiększa o 4-5%
ryzyko wystąpienia migotania
przedsionków. Innym czynnikiem modyfikowalnym, który
zwiększa zagrożenie napadami migotania przedsionków,
jest nadmierne spożywanie
alkoholu.
Źródło: http://jama.
jamanetwork.com/article.
aspx?articleid=1779533
Podstępny jon sodowy jest w lekach przeciwbólowych
„British Medical Journal”
opublikował w listopadzie
2013 r. doniesienie zatytułowane Association between
cardiovascular events and sodium-containing effervescent,
dispersible, and soluble drugs:
nested case-control study. Dr Jacob George i wsp. przeanalizowali znaczenie składu tabletek
przeciwbólowych, w których
do formulacji zastosowano
związki chemiczne zawierające jon sodowy, dla stanu
układu krążenia. Konsumpcja
leków przeciwbólowych jest
tak duża, że tabletki są takim
samym źródłem jonu sodowego jak żywność przetworzona
przemysłowo czy napoje. Do
szczególnie często zażywanych
leków zawierających jon sodowy należą wszelkie postaci
paracetamolu rozpuszczalnego,
metoklopramid, witamina C,
aspiryna rozpuszczalna, różne
postaci calcium oraz suplementy cynku. Dzienna dawka
jonu sodowego z takich źródeł
może sięgać 150 mmol.
Autorzy zidentyfikowali 24
leki dostępne na rynku brytyjskim zawierające jon sodowy.
Przeanalizowano rejestry medyczne 1 292 337 dorosłych pacjentów, a średni czas obserwacji wynosił 7,23 lat. W grupie tej
stwierdzono 61 072 zdarzenia
sercowo-naczyniowe, takie jak
zawał serca, udar mózgu, zgon
z powodów sercowo-naczyniowych. U osób stosujących
tabletki zawierające jon sodowy ryzyko tych zdarzeń było
o 16% większe niż u osób niestosujących takich leków. Także
ryzyko rozwoju nadciśnienia
tętniczego było kilkakrotnie
większe. Czas stosowania leków zawierających jon sodowy
wynosił blisko 4 lata. Autorzy
zwracają uwagę, iż zalecanie
leków przeciwbólowych zawsze
wymaga starannego rozważenia i przeanalizowania korzyści
i zagrożeń.
objawy związane z wypaleniem
emocjonalnym. Czyżby rzekome niedociągnięcie w zakresie
hydroterapii przez serwowanie
szklanki wody oczekującym
na wizytę miało uzasadnienie
naukowe??? Nie sposób oprzeć
się takiemu podejrzeniu!
Nie stwierdzono natomiast
różnic w obu grupach w odniesieniu do osiągnięć zawodowych. Obiegowe przekonanie,
że zespół wypalenia jest częstszy wśród lekarzy szpitalnych
nie znajduje potwierdzenia
w literaturze naukowej.
Źródło: http://www.bmj.com/content/347/bmj.f6954
Wypalenie zawodowe wśród lekarzy
W „Journal of Hospital
Medicine” ukazał się artykuł
dr. Daniela L. Robertsa i wsp.
zatytułowany Burnout in inpatient-based versus outpatient-based physicians: A systematic
review and meta-analysis. Autorzy przeanalizowali 44 do-
niesienia nt. badań zjawiska
wypalenia zawodowego wśród
lekarzy. W 15 doniesieniach
porównywano nasilenie zespołu wypalenia wśród lekarzy
ambulatoryjnych i szpitalnych.
Lekarze zatrudnieni w lecznictwie otwartym częściej zgłaszali
Źródło: http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/jhm.2093/abstract
4
12_2013
grudzień
Fot. Krystyna Knypl
Korespondencja własna z Australii
Kongresy medyczne
Transplantolodzy obradowali w Sydney
W egzotycznej scenerii naturalnych palm sąsiadujących ze sztucznymi choinkami i wielkimi świętymi Mikołajami zdobiącymi gmachy budynków obradowali
w Sydney w dniach od 21 do 24 listopada 2013 transplantolodzy z całego świata na
12th Congress of International Society of Organ Transplantation and Procurement.
„Gazeta dla Lekarzy” miała na kongresie oficjalną akredytację. Przez cztery
dni ponad 1600 uczestników z 24 krajów prezentowało najnowsze osiągnięcia
w dziedzinie transplantologii. W obradach uczestniczyło także kilkanaście osób
z Polski, przedstawiając wyniki najnowszych krajowych badań. Przewodniczącym kongresu był prof. Jeremy R. Chapman, który przed otwarciem obrad
udzielił naszej gazecie wywiadu. (s. 6)
▶▶
Nowości
Uzyskiwanie zgody na pobranie narządu do przeszczepu
Podczas 12th Congress of
International Society of Organ
Transplantation and Procurement w Sydney dr O. Gobadi
i wsp. z Teheranu przedstawili
bardzo interesujące doniesienie na temat wykorzystania
doświadczeń hiszpańskich
transplantologów w uzyskiwaniu zgody na pobranie
narządów do przeszczepu.
W Iranie zgoda na pobranie
narządów była na poziomie
32%. Autorzy opracowali Per-
sian Educating Interviewers’ cy uzyskiwali zgody rodziny
Project, w tym informację dla na pobranie narządów w co
rodzin potencjalnych daw- najmniej 60% przypadków.
ców na temat śmierci mózgu, Przebieg każdej rozmowy
z uwzględnieniem różnic kul- z rodziną potencjalnego
turowych między społeczeń- dawcy był omawiany z całym
stwem irańskim i hiszpańskim. zespołem. Jeżeli w ciągu 48
Przeprowadzono specjalne godzin nie uzyskano zgody
szkolenie 70 psychologów, rodziny, zmieniano prowaz których sześciu wybrano dzącego rozmowę na innego.
do dalszej pracy. Do realiza- W wyniku tej metodologii pocji projektu zakwalifikowano stępowania skrócił się czas
koordynatorów przeszczepów, rozmowy z 24-72 godzin do
którzy w dotychczasowej pra- mniej niż 12 godzin w 72%
przypadków, do 12-24 godzin
w 21% przypadków i więcej
niż 24 godziny w 7% przypadków. Odsetek zgód na
pobranie narządów wzrósł
w pierwszym miesiącu prowadzenia programu do 96,3%
i utrzymuje się na poziomie
85% w dalszych miesiącach
prowadzenia programu.
Autorzy rekomendują
wprowadzenie programu
w innych krajach, zwłaszcza
o podobnej kulturze.
Źródło: http://journals.lww.com/transplantjournal/toc/2013/11272
5
12_2013
grudzień
▶
Kongresy medyczne
Najważniejsza jest komunikacja
Rozmowa z prof. Jeremym R. Chapmanem, przewodniczącym 12th Congress of
International Society of Organ Transplantation and Procurement.
•Jakie są najważniejsze problemy światowej transplantologii?
– Najważniejszym problemem jest komunikacja
między wszystkimi osobami związanymi z transplantacja narządów. Dzielenie się wiedzą jest także sposobem
komunikacji. Przez wymianę doświadczeń i poglądów
nasze lokalne problemy mogą się zmniejszyć lub zostać
rozwiązane. W większości krajów problemem jest niewystarczająca liczba dawców narządów. W jednych krajach
jest to problem mniejszy, w innych większy, ale istnieje
we wszystkich społeczeństwach. Kolejnym ważnym
problemem jest właściwa opieka
nad biorcami narządów przed
transplantacją i po niej. Pewnym
problemem w niektórych krajach
są zabiegi transplantacyjne dokonywane z naruszeniem przepisów
prawa. Będziemy o tym wszystkim
rozmawiać na kongresie.
• Najlepsze wyniki w zakresie donacji narządów ma Hiszpania. Jak
wiadomo jednym z elementów, które składają się na taki stan rzeczy,
jest bardzo rozwinięta współpraca
środowiska hiszpańskich transplantologów z mediami. Co pan sądzi
o roli mediów w procesie pozyskiwania narządów do transplantacji?
– Media są różne jak wiadomo. Mamy media informacyjne, telewizję, a także filmy. Ludzie
czerpią wiedzę z różnych rodzajów
mediów, ale największy zasięg mają
media informacyjne. Dlatego ich
rolę uważam za szczególnie ważną.
Bardzo istotne jest, aby wszyscy
6
dziennikarze, a zwłaszcza z mediów informacyjnych,
podawali rzetelne informacje na temat transplantacji
narządów. Informacje powinny być dokładne i wiarygodne. Ważna jest też rola mediów społecznościowych.
•Obecnie w większości krajów coraz dotkliwiej odczuwana jest kwestia ekonomiczna funkcjonowania opieki
zdrowotnej. W niektórych mediach można spotkać
się z poglądami, że opracowanie regulacji prawnych
zezwalających na sprzedaż na przykład własnej nerki
może pomóc w rozwiązaniu problemów budżetowych.
– Ile jest warta na przykład
dłoń? Sto dolarów? pięćset? tysiąc? A jeżeli ktoś ma dużo pieniędzy i będzie potrzebował przeszczepu, może będzie chciał zapłacić więcej? Skoro ktoś mógłby
zapłacić więcej, to może powinna
odbywać się licytacja narządów
dostępnych do przeszczepów?
Oczywiście to tylko hipotetyczny
przykład, mający na celu pokazanie, do jakich absurdów można by
dojść, gdyby zacząć na poważnie
zastanawiać się nad płaceniem za
narządy. Nie można ciała ludzkiego traktować jako źródła gotówki,
to nie jest bankomat! Nigdy nie
powinniśmy tak ani myśleć, ani
postępować.
Profesor Jeremy Chapman, nefrolog i transplantolog. Szef oddziału nefrologicznego
Westmead Hospital w Sydney, a także konsultant Australijskiego Czerwonego Krzyża
ds. transplantacji. Aktywny członek The
Transplantation Society. Autor 250 publikacji
naukowych. Członek brytyjskiego Royal
College of Physicians oraz Royal Australasian
College of Physicians.
• Dziękuję za rozmowę. Proszę
jeszcze o wspólną fotografię na
pamiątkę naszego spotkania.
Życzę owocnych obrad.
Rozmawiała
Krystyna Knypl
12_2013
grudzień
Kongresy medyczne
Kongres American Heart Association 2013
Kardiolodzy obradowali w Dallas
Krystyna Knypl
W
deszczowe wrześniowe przedpołudnie postanawiam złożyć dokumenty o akredytację dziennikarską na kongresie American Heart Association 2013.
Odwiedzam stronę https://www.xpressreg.net/register/
ahss113/media/start.asp, na której można dokonać tej
formalności i podaję podstawowe dane o moim statusie
dziennikarskim. Po chwili nadchodzi e-mail potwierdzający przyjęcie mojego zgłoszenia wraz z informacją,
że ciąg dalszy procedowania nastąpi, a ostateczną odpowiedź otrzymam w ciągu 1-2 dni roboczych. Nie mija
kilka godzin, a nadchodzi potwierdzenie akredytacji.
Szybko, ponieważ skrupulatne bazy danych American
Heart Association zawierają kilkuletnią historię naszych
relacji.
Skoro akredytacja już załatwiona, to można
rozejrzeć się za transportem. Wizyta na stronach linii
lotniczych działa ostudzająco na mój zapał podróżowania w realu do Dallas – loty są z dwiema przesiadkami: w Europie oraz na terenie Stanów Zjednoczonych
w Atlancie, Detroit lub Minneapolis, a wszystko za około
7
2300 złotych. Mój zapał jeszcze bardziej słabnie i osiąga
poziom bliski zeru po zapoznaniu się z cenami hotelu
w pobliżu centrum kongresowego, sięgającymi 800 zł
za dobę (Omni Dallas Hotel i Alof Hotel są najbliżej
centrum). Zapada decyzja o daleko bardziej korzystnym
budżetowo śledzeniu przebiegu kongresu on-line.
Miasto znane i nieznane
W Dallas byłam w 2005 roku na kongresie American Heart Association, odwiedzając przy okazji moją
amerykańską przyjaciółkę Tamarę w Kansas City, znaną
czytelnikom „Gazety dla Lekarzy” z artykułu Mogłabyś
lepiej mówić po angielsku. Pamiętna podróż była bardzo
skomplikowana i prowadziła przez Nowy Jork, Dallas
i Kansas City. W Nowym Jorku spędziłam 23 godziny
i 56 minut w przylotniskowym hotelu, nie dojeżdżając nawet do centrum miasta. Przerwa krótsza niż 24
godziny według lotniczych przepisów liczy się jako
kontynuacja tej samej podróży i nie wiąże się z żadnymi
dodatkowymi opłatami.
12_2013
grudzień
Kongresy medyczne
Przyjazd do Dallas w Teksasie już od pierwszych
chwil uprzytamnia nam ogrom tego stanu, który jest
dwukrotnie większy od Polski. Wszystko, z czym spotkamy się w Dallas, będzie więc olbrzymie. Na przykład
nigdzie na świecie nie widziałam tak wielkich koszy
na śmieci jak w Teksasie! Port lotniczy, na który dotrą
uczestnicy kongresu, jest największym pod względem
powierzchni portem lotniczym na świecie oraz główną
bazą American Airlines. Poza przestrzenią w Dallas
uderzy na wszechobecna stylistyka związana z bydłem –
wizerunki i monumenty zwierząt, kowbojskie kapelusze
i buty. Bydło rasy Texas Longhorn z charakterystycznie
rozstawionymi rogami kojarzy się z Teksasem, ale było
przywiezione przez hiszpańskich osadników.
Na befsztyki przyjdzie jeszcze pora, na razie trzeba
znaleźć zakwaterowania w tym rozległym terenie, tak aby
sprawnie dojeżdżać do centrum kongresowego i mieć
możliwość poznania atrakcji miasta. Do zawarcia bliższej
znajomości z miastem zaprasza uczestników kongresu
burmistrz Dallas (http://www.visitdallas.com/aha2013/),
otworem stoją także liczne sklepy i restauracje. Wystarczy
okazać identyfikator kongresowy, no i oczywiście kartę
płatniczą, aby móc skorzystać z licznych okazji (http://
www.visitdallas.com/aha2013/show-your-heart-badge-discounts/).
Lepiej jednak nie rozpraszać się na takie zajęcia,
bo program zajęć jest obfity – wystarczy popatrzeć na grafik konferencji prasowych. Dodatkowo prezydent AHA
na lata 2013-2014, dr Mariell Jessup, wita dziennikarzy
na specjalnych stronach przeznaczonych dla mediów.
Nie sposób nie przyznać racji pani doktor, prezentującej
piękny wizerunek profesjonalistki, że „science is our
business” (http://my.americanheart.org/professional/
Sessions/ScientificSessions/Programming/Late-Breaking-Clinical-Trials_UCM_442723_Article.jsp).
Dużo badań klinicznych będzie prezentowanych
– dowiaduję się z materiałów prasowych, że nadesłano wyniki 100 badań, a ostatecznie będzie omówione 39 z nich.
Kongres oglądany z oddali
Składając dokumenty o akredytację na kongresie
w Dallas, nie wiedziałam, że będę zapoznawała się z jego
wynikami on-line, i to dopiero po zakończeniu kongresu,
8
bez takich emocji jakie towarzyszą informacjom napływającym do komputera na bieżąco.
Jak zawsze warto poświęcić uwagę sesjom Late
Breaking Clinical Trial, w tym roku wyjątkowo obfitym
w badania, ale nie zawsze pozytywne wyniki. Oto zaprezentowane badania kliniczne (ich opisy są dostępne w pełnym zakresie pod adresem http://my.americanheart.org/
professional/Sessions/ScientificSessions/ScienceNews/
SS13-Late-Breaking-Clinical-Trials_UCM_457598_Article.jsp?utm_campaign=aha13&utm_source=science-news&utm_medium=email&utm_content=dailyemails).
Przedstawiciele mediów mogli je poznać aż podczas
pięciu specjalnych sesji.
Sesja pierwsza
1. Nitrites in acute myocardial infarction. Badanie
przedstawione przez dr. Nisshat Siddiqi i wsp. Azotyn
sodu podawany dożylnie u pacjentów z zawałem serca
po wykonaniu reperfuzji (146 leczonych aktywnie v.
134 placebo) nie powodował zmniejszenia rozmiaru
zawału serca.
2. Blood pressure reduction among acute ischemic
stroke patients: a randomized controlled clinical
trial. Badanie przedstawione przez dr. Jiang He i wsp.
nie wykazało zależności pomiędzy zakresem obniżenia ciśnienia krwi w pierwszej dobie ostrego udaru
niedokrwiennego mózgu a odległą śmiertelnością lub
zakresem niepełnosprawności.
3. Randomized clinical trial of pre-hospital induction
of mild hypothermia in out-of-hospital cardiac arrest
patients using a rapid infusion of 4oC. Badanie przedstawione przez dr. Francisa Kima i wsp., które nie wykazało
poprawy w zakresie przeżycia u pacjentów po zatrzymaniu
krążenia, których poddano terapeutycznej hipotermii.
4. Target temperature management 33oC versus 36oC
after out-of-hospital cardiac arrest, a randomized,
parallel group, assessor blinded clinical trial. W doniesieniu przedstawionym przez dr. Niklasa Nielsena
i wsp. omówiono jedynie założenia badania, wyniki
będą dostępne w sierpniu 2014 roku.
Jak widać żadna z zaprezentowanych prób klinicznych podczas pierwszej sesji nie wywołała trzęsienia
ziemi w intensywnej terapii kardiologicznej.
12_2013
grudzień
Kongresy medyczne
1. Promotion of cardiovascular health in preschool
children: 36 month cohort follow up. Badanie przedstawione przez dr. J. Cespedes i wsp. dotyczyło edukacji zdrowotnej w zakresie prawidłowego odżywiania,
skierowanej do 1216 dzieci w wieku przedszkolnym
i 928 ich rodziców z Bogoty w Kolumbii. Pozytywne
rezultaty w postaci prowadzenia zdrowszego stylu życia
po interwencji edukacyjnej utrzymywały się nawet po
36 miesiącach.
2. Randomized trial of social network life style intervention for obesity: MICROCLINIC intervention
results and 16 month follow up. Dr Eric L. Ding i wsp.
przedstawili wyniki odchudzania w społecznej grupie
wsparcia 552 osób z otyłością o średnim BMI wynoszącym 36,2. Osoby odchudzające się w grupie straciły
o 2,9 kg więcej niż osoby odchudzające się w pojedynkę.
Efekt odchudzenia utrzymywał się nawet po 16 miesiącach po zakończeniu próby.
3. Multifaceted Intervention to Improve Medication Adherence and Secondary Prevention Measures
(Medication Study) After Acute Coronary Syndrome
Hospital Discharge. Dr Michael Ho i wsp. przedstawili
wyniki współpracy lekarzy rodzinnych i farmaceutów
w opiece nad chorymi z przebytym zawałem serca.
Punktem wyjścia do podjęcia badań było wypełnianie
zaleceń lekarskich w ciągu roku od przebycia zawału.
Pacjenci objęci opieką lekarzy rodzinnych i farmaceutów
znamiennie lepiej przestrzegali zasad leczenia w zakresie
stosowania takich leków jak clopidogrel, statyny i ACE/
ARB blokery.
4. China Rural Health Initiative – Sodium Reduction
Study: the Effects of a Community-Based Sodium
Reduction Program on 24hr Urinary Sodium and
Blood Pressure in Rural China. Dr Nicole Li i wsp.
przedstawili założenia do kampanii społecznej mającej
na celu ograniczenie spożycia jonu sodowego. Badano
wydalanie jonu sodowego z moczem. Wyniki będą
przedstawione w terminie późniejszym.
Sesja trzecia
1. Atrial Antitachycardia Pacing and Managed Ventricular Pacing Reduce the Endpoint Composed by
9
http://tristarpub.com/aha2013/
Sesja druga
Death, Cardiovascular Hospitalizations and Permanent Atrial Fibrillation Compared to Conventional
Dual Chamber Pacing in Bradycardia Patients: Results of the Minerva Randomized Study. Dr Giuseppe
Boriani i wsp. przedstawili dwie metody zapobiegania
zaburzeniom rytmu serca za pomocą nowej generacji
rozrusznika, który okazał się bardziej skuteczny niż
dotychczas stosowane.
2. Renal Optimization Strategies Evaluation in Acute
Heart Failure (ROSE AHF) Trial. Dr Horng H. Chen
i wsp. przedstawili założenia badania ROSE AHF. Wyniki
będą znane w terminie późniejszym.
3. Severe Ischemic Mitral Regurgitation: Is it Better
to Repair or Replace the Valve? Dr Michael A. Acker
i wsp. przedstawili wyniki dwóch metod leczenia ciężkiej niedomykalności mitralnej – wymiana v. naprawa
zastawki. Częstość ponownej hospitalizacji była podobna
w obu grupach, a śmiertelność wynosiła 14,3% w grupie,
w której naprawiano zastawkę i 17,6% w grupie, w której
wymieniano zastawkę.
4. Treatment of Preserved Cardiac Function Heart
Failure with an Aldosterone Antagonist (TOPCAT).
Dr Marc A. Pfeffer i wsp. przedstawili założenia próby
12_2013
grudzień
Kongresy medyczne
klinicznej TOPACT. Wyniki będą znane w terminie
późniejszym.
liczbę takich zdarzeń klinicznych jak zawał serca, udar
mózgu czy nasilenie się niewydolności nerek.
Sesja czwarta
Sesja piąta
1. One Year Mortality in STEMI Patients Randomized
to Primary PCI or a Pharmaco-invasive Strategy.
The Stream 1 Year Follow-up. Dr Peter Sinnaeve
i wsp. przedstawili założenia badania, które jest w toku.
Ostatni pacjent został zakwalifikowany do próby
w czerwcu 2012 roku. Wyniki będą znane w terminie
późniejszym.
2. Secretory Phospholipase A2 Inhibition with Varespladib and Cardiovascular Events in Patients with an
Acute Coronary Syndrome: Results of the VISTA-16
Study. Dr Stephen Nicholls i wsp. przedstawili wyniki
badania nad nowym lekiem o nazwie varespladib, który
jest inhibitorem wydzielniczych fosfolipaz A2. W badaniach doświadczalnych wykazano, że te izoenzymy
odgrywają rolę w procesie powstawania miażdżycy.
Niestety obserwacje te nie przełożyły się na efekty u ludzi.
W grupie otrzymującej lek częstość nawrotów ataków
serca wynosiła 6,1%, a grupie placebo 5,1%.
3. Randomized Comparison of Endovascular Revascularization Plus Supervised Exercise Therapy Versus
Supervised Exercise Therapy Only in Patients With
Peripheral Artery Disease and Intermittent Claudication: Results of the Endovascular Revascularization
and Supervised Exercise (ERASE) Trial. Dr Farzin
Fakhry i wsp. przedstawili wyniki złożonego leczenia
miażdżycy zarostowej tętnic kończyn dolnych. Rewaskularyzacja plus ćwiczenia fizyczne dają lepsze efekty,
także w zakresie redukcji bólów kończyn, niż tylko same
ćwiczenia fizyczne.
4. A Randomized Multicenter Clinical Trial of Renal
Artery Stenting in Preventing Cardiovascular and
Renal Events: Results of the CORAL Study. Dr Christopher J. Cooper i wsp. przedstawili wyniki leczenia
dwóch grup pacjentów ze zwężeniem tętnicy nerkowej,
u których stosowano tylko leczenie farmakologiczne
v. stent plus farmakoterapia. Łącznie leczono 947 osób.
Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych żyje około
3 mln pacjentów ze zwężeniem tętnicy nerkowej. Dodanie stentowania do farmakoterapii nie wpłynęło na
1. RADAR-AF Trial. A Randomized Multicenter
Comparison of Radiofrequency Catheter Ablation
of Drivers versus Circumferential Pulmonary Vein
Isolation in Patients with Atrial Fibrillation. Dr Felipe
Atienza i wsp. przedstawili wyniki porównania dwóch
metod postępowania w zapobieganiu migotaniu przedsionków: ablacja v. izolacja żył płucnych. Nie wykazano
wyższości żadnej z metod.
2. A Randomized Trial Comparing Genotype-Guided
Dosing of Warfarin to Standard Dosing: The EU Pharmacogenetics of Anticoagulant Therapy (EU-PACT)
Warfarin Study. Dr Munir Pirmohamed i wsp. przedstawili wyniki ciekawego badania, w którym wykazano
znaczenie testów genetycznych dla skuteczniejszego
leczenia przeciwzakrzepowego. Wyniki badania mogą
znaleźć odzwierciedlenie w naszej codziennej praktyce.
Ciekawe doniesienie dla klinicysty!
3. The Clarification of Optimal Anticoagulation through Genetics (COAG) Trial. Dr Stephen E. Kimmel
i wsp. przedstawili badanie, w którym oceniano przydatność testów genetycznych do prowadzenia leczenia
przeciwzakrzepowego warfaryną. Drugie ciekawe dla
klinicysty badanie!
4. ENGAGE AF-TIMI 48 Primary Results. Dr Robert
P. Giugliano i wsp. przedstawili założenia badania nad
nowym lekiem przeciwzakrzepowym – edoksabanem.
W próbie klinicznej uczestniczy 21 000 osób z 41 krajów.
Badanie jest w toku.
10
Podsumowanie
Spoglądając na zaprezentowane wyniki badań
można się spodziewać, że największe znaczenie dla
codziennej praktyki lekarskiej będą miały badania dotyczące stosowania leków przeciwzakrzepowych. Ponadto
wykazano po raz kolejny, że modyfikacja stylu życia zawsze przynosi pozytywne rezultaty w leczeniu schorzeń
sercowo-naczyniowych. Wiemy także, że odchudzanie
się w grupie jest skuteczniejsze niż w samotności.
Krystyna Knypl, internista
12_2013
grudzień
Artykuł poglądowy
IX Sympozjum Stowarzyszenia AMD
Dołek środkowy
a dołek psychiczny
Alicja Barwicka
Wiedzy z materiałów informacyjnych nigdy dość
Na coroczne spotkania organizowane przez Stowarzyszenie AMD ciągną zawsze tłumy okulistów. I nic w tym dziwnego, bo przecież tematyka chorób plamki jest nie
tylko ciekawa, ale i naszpikowana wieloma niewiadomymi. Każdy rok przynosi coś
nowego, nowe doświadczenia, nieraz nowe leki i zawsze nową nadzieję. Czekają na
przełom lekarze, ale przede wszystkim czekają pacjenci.
N
iestety postęp medycyny w zakresie diagnozowania
i leczenia chorób plamki żółtej, mimo iż niewątpliwie istnieje, jest nadal daleki od naszych marzeń.
Tegoroczne październikowe spotkanie poświęcono szerszemu aspektowi schorzeń tej grupy, zwracając
uwagę na niekorzystny wpływ czynników ogólnoustrojowych na funkcjonowanie całej okolicy plamkowej, ze
szczególnym uwzględnieniem procesów patologicznych
w samym dołku środkowym.
Jak wiadomo nieodwracalna utrata widzenia
centralnego grozi nie tylko osobom z wysiękową postacią AMD. Obok innych patologii obejmujących plamkę
żółtą, takich jak np. zakrzep żyły środkowej siatkówki
lub jej gałęzi czy neowaskularyzacja podsiatkówkowa
w przebiegu wysokiej krótkowzroczności, trzeba koniecznie zwrócić uwagę na zbierającą bogate żniwo
retinopatię cukrzycową. Według ostatnich szacunków
jest na świecie ponad 6 mln osób leczonych z powodu
cukrzycy, u których retinopatia cukrzycowa stała się
przyczyną utraty widzenia. Biorąc po uwagę fakt, że
choruje na cukrzycę około 300 mln ludzi i liczba ta
rośnie, nietrudno o dalsze przewidywania.
Co już wiemy?
Wydaje się, że dobrze znamy patomechanizm powstawania zmian w plamce. Wiemy, że AMD jest chorobą
naczyniową, znamy czynniki ryzyka jej wystąpienia i nie
dziwimy się, że wiele z nich pokrywa się z czynnikami
11
„kardiologicznymi”. Wiemy, że dane epidemiologiczne
z tym związane nie napawają optymizmem, bo statystyka
jest tu bezwzględna. Weźmy aktualną demografię i fakt,
że (jak wynika z opublikowanych właśnie wyników
projektu NATPOL) na wysokim poziomie utrzymuje
się (30% – 3,1 mln chorych) odsetek chorych z nadciśnieniem tętniczym nieświadomych tego zaburzenia.
Dodajmy 10 mln Polaków przed 80. rokiem życia i 1 mln
tych starszych, leczonych z powodu nadciśnienia tętniczego… A gdzie nikotynizm, zaburzenia lipidowe…?
Wiemy, czego bać się najbardziej: to niestety
wiek, nadwaga (ten nieszczęsny obwód w pasie), palenie papierosów, nadciśnienie tętnicze, poziom Hb
glikowanej >7% i oczywiście wszelkie „naczyniowe”
obciążenia w wywiadzie (np. udar, zawał mięśnia sercowego). Wiemy przede wszystkim, że dla zahamowania
procesu i zachowania jak najdłużej użytecznej ostrości
wzroku terapia musi być rozpoczęta naprawdę bardzo
wcześnie, co w praktyce oznacza konieczność działań
przy pierwszych zmianach na dnie oczu, jeszcze zanim
dojdzie do pogorszenia widzenia.
Jak leczymy dzisiaj?
Trzeba podkreślić, że dziś stosowane leczenie
AMD zmierza do uzyskania poprawy jakości życia
pacjentów jak najmniejszym ich kosztem w zakresie
medycznym, psychicznym oraz ekonomicznym. Postaci
suchej AMD ciągle nie potrafimy leczyć. Na szczęście
12_2013
grudzień
Artykuł poglądowy
zwykle choroba postępuje bardzo wolno, trwa latami,
a podaż w diecie (lub ewentualnie w suplementach)
luteiny, zeaksantyny, kwasów omega-3, -6 i -9, antyoksydantów ze szczególnym uwzględnieniem witamin
C, A, E i B12, koenzymów w postaci cynku, manganu,
selenu i miedzi zdecydowanie opóźnia rozwój procesu
chorobowego, a tym samym chroni przed wystąpieniem
zmian wysiękowych. Ostatnio coraz więcej zwolenników
ma działający protekcyjnie na śródbłonek naczyń resweratrol zawarty w czerwonych winogronach i czerwonym
winie. Niestety prognozy w suchej postaci AMD także
nie zawsze są dobre, bo stosowanym metodom nie
poddają się zmiany zanikowe, np. zanik geograficzny.
W postaci wysiękowej AMD, niedrożności naczyń żylnych siatkówki, cukrzycowym obrzęku plamki
ciągle najlepsze efekty daje leczenie inhibitorami VEGF.
Leczenie prowadzi się według schematu: w fazie nasycenia trzy doszklistkowe iniekcje podawane co miesiąc,
a kolejne – w razie potrzeby. Przy wcześnie rozpoczętej
terapii uzyskuje się istotną poprawę ostrości widzenia. Po
niezadowalających doświadczeniach z pierwszym lekiem
tej grupy, macugenem, przyszła obecna era Lucentisu. To
fragment ludzkiego przeciwciała z wbudowanym fragmentem przeciwciała mysiego o własnościach anty-VEGF. Ma
niską masę cząsteczkową, co powoduje lepszą penetrację.
W praktyce rozpoczęcie doszklistkowego podawania
Lucentisu (ranibizumab) rozpoczyna się nieraz dosyć
późno, kiedy ostrość wzroku spadnie do 0,5, a nawet do
0,1 (wskazania wg Chpl jednoznacznie mówią o zaburzeniach widzenia). Problemy to: konieczność powtarzania
co miesiąc iniekcji oraz działania niepożądane, w tym
wzrost ciśnienia wewnątrzgałkowego. Lek jest stosowany
od 2006 roku i trwają wieloletnie i wieloośrodkowe badania nad jego skutecznością, ale już widać, że u niektórych
pacjentów po dłuższym okresie leczenia nie obserwuje się
dalszej poprawy. Co prawda u prawie wszystkich pacjentów
Lucentis istotnie zmniejsza grubość siatkówki w plamce,
czyli de facto jej obrzęk, ale tylko połowa z leczonych osób
zauważa znaczącą poprawę ostrości wzroku.
Nadal, zależnie od zakresu zmian miejscowych,
mają zastosowanie „starsze” metody, w tym laseroterapia czy stosowana od 2000 roku terapia fotodynamiczna. Działaniem off label jest natomiast podawanie
12
w niektórych ośrodkach (zarejestrowanego dla terapii
nowotworu okrężnicy) tańszego Avastinu (bewacyzumab), którego cząsteczka ma trzykrotnie wyższy ciężar
niż cząsteczka Lucentisu, przez co przenikanie przez
siatkówkę jest odpowiednio niższe.
W leczeniu chorób plamki nie można pominąć
mikrochirurgii. Dzisiejsze możliwości chirurgów witreoretinalnych posługujących się niezwykle precyzyjnymi
technikami, w tym bezszwową 25 G, mogą naprawdę
zadziwić. W wielu przypadkach jedynie chirurgiczne
usunięcie zniszczonej chorobowo tkanki może uratować
jeszcze funkcjonującą część siatkówki.
Czy stoimy w miejscu?
Absolutnie nie, chociaż o przełomie trudno mówić. Są już roczne obserwacje skuteczności Ozurdexu
(implant doszklistkowy dexametasonu) stosowanego
w obrzęku plamki spowodowanym niedrożnością naczyń
żylnych siatkówki. Zaletą jest jednorazowe podanie, bo
substancja czynna uwalnia się powoli. Ale to w końcu
steryd i ma swoje cechy negatywne. Jaskra sterydowa
jest jednym z problemów. Co do soczewki, to podanie
Ozurdexu rekomenduje się dla oczu afakijnych, by
uniknąć zaćmy sterydowej. Niemniej jednak lek jest
przydatny, bo zdecydowanie poprawia ostrość wzroku.
Nie każdy może się cieszyć tak pięknym dołkiem środkowym...
...niestety u niektórych może on wyglądać tak...
... albo tak
12_2013
grudzień
Artykuł poglądowy
Od maja 2013 wśród leków anty-VEGF mamy
w Polsce nowy preparat Eylea (aflibercept), także podawany doszklistkowo. W USA i Europie Zachodniej
stosowany jest na tyle długo, że kliniczne badania VIEW 1
i VIEW 2 trwają już dobre kilka lat. W porównaniu
z Lucentisem ma pewną przewagę, gdyż może być
podawany w odstępach dwu-, a nie comiesięcznych.
Eylea jest rekombinowanym białkiem fuzyjnym wykorzystującym nowa metodę neutralizacji VEGF. To tzw.
pułapka (Trap-Eye) wiążąca wszystkie izoformy VEGF
oraz łożyskowy czynnik wzrostu. Wyniki stosowania są
podobne do uzyskiwanych terapią Lucentisem, bo obie
substancje działają przez hamowanie szlaków sygnalizacyjnych VEGF. Co ciekawe, w niektórych przypadkach leczonych dotychczas Lucentisem, gdzie po kilku
iniekcjach nie było już efektu terapeutycznego, zmiana
leczenia i zastosowanie preparatu Eylea zaczęło przynosić
poprawę. Pierwsze opinie o leku, który przy porównywanej skuteczności wymaga rzadszych wstrzyknięć do
szklistki, a tym samym zmniejsza obciążenie dla pacjenta – są pełne optymizmu. Produkt jest zarejestrowany
do zastrzeżonego stosowania – Rpz. Decyzja Komisji
Europejskiej Eylea®-Aflibercept-EU/1/12/792/002.
A co w (najbliższej) przyszłości?
Badania nad nowymi możliwościami leczenia
AMD są kontynuowane w wielu ośrodkach całego świata.
Pewne nadzieje wiąże się z inhibitorami kinazy tyrozynowej receptora VEGF, czy z tzw. małym interferującym
RNA. Trwają ponadto prace nad lekami przeciwzapalnymi, immunosupresyjnymi oraz blokerami czynników
wzrostu innych niż VEGF. Przyszłość to pewnie również
stosowana w niektórych prywatnych klinikach zachodniej
Europy protonoterapia. Metoda polega na wprowadzeniu
do gałki ocznej sondy z izotopem strontu 90, dostarczającej promieniowanie w okolice dołeczka. Aby zapewnić
precyzyjną podaż – członkiem zespołu operacyjnego jest
fizyk nuklearny. Dziś to jeszcze przyszłość (cena tej procedury wynosi ok. 10 tys. euro), ale za parę lat, kto wie…
Niełatwa codzienność
Osoba, u której pogarsza się ostrość wzroku z powodu choroby plamki, walczy o utrzymanie jak najdłużej
13
użytecznego widzenia wszelkimi metodami zgodnymi
z dzisiejszą wiedzą medyczną, ale dostęp do tych metod
nie zawsze jest prosty. Wielu chorych trafia do leczenia
zbyt późno. Niestety przy pogorszeniu funkcji narządu
wzroku znacznie ograniczającym możliwość pełnienia
w dotychczasowym zakresie codziennych czynności
zawodowych i rodzinnych pogarsza się istotnie stan
psychiczny tych osób. Badania dotyczące oceny jakości
życia osób z chorobami plamki opierają się na analizie
danych zawartych w szczególności w powszechnie stosowanym kwestionariuszu VFQ-25. Pytania dotyczą
subiektywnej oceny jedenastu różnych kategorii życia
codziennego. Wnioski z tych badań są jednoznaczne.
Poczucie wyobcowania i izolacji społecznej, lęk przed
uzależnieniem od pomocy osób trzecich, przewlekły
stres, pogorszenie sytuacji materialnej są znacząco
wyższe niż w POChP, RZS i AIDS. Należy zauważyć, że
tak zła samoocena występuje również w sytuacji, kiedy
choruje tylko jedno oko i ulega dalszemu pogorszeniu
przy spadku ostrości wzroku oka chorego poniżej 0,3.
Bardzo szybko u tych osób dochodzi do wystąpienia
depresji, co nie tylko pogarsza sprawę w aspekcie klinicznym. Brak współpracy ze strony chorego skutecznie
uniemożliwia wówczas efektywną rehabilitację. Niestety
bez nauki korzystania z pomocy optycznych czy nauki
radzenia sobie w nowej rzeczywistości z czynnościami
dnia codziennego, funkcjonowanie osoby niewidomej
czy bardzo słabo widzącej staje się jeszcze trudniejsze.
Jak wyjść z tunelu?
Wiele tęgich głów na świecie ciężko pracuje nad
nowymi, bardziej skutecznymi metodami leczenia chorób
plamki. Trzymajmy za nie kciuki, a na rodzimym gruncie
starajmy się o to, by mimo przeszkód każdy chory z tym
rodzajem schorzenia otrzymał odpowiednio wcześnie
najbardziej optymalne leczenie, jakie jest mu w stanie
zapewnić współczesna medycyna.
Jak widać światełka w tunelu są, tyle że ciągle
świecą niezbyt intensywnie, a tunel wygląda na dość
długi… Ale jest to przecież tylko tunel, więc na pewno
kiedyś z niego wyjdziemy!
Tekst i zdjęcie
Alicja Barwicka, okulistka
12_2013
grudzień
Na dyżurze
Ja tego nie muszę rozumieć,
jestem budowlańcem
Marzena Więckowska
Mogłoby się wydawać, że lekarka rodzinna z dwudziestotrzyletnim stażem pracy w podstawowej opiece zdrowotnej, znająca swoich podopiecznych od wielu lat,
nie powinna mieć większych problemów w komunikowaniu się z pacjentami. Jednak przemiany w organizacji naszego systemu ochrony zdrowia, jakie dokonały się
w ostatnich latach, spowodowały, że dialog lekarza z pacjentem przypomina czasami
wspólne balansowanie po cienkiej linii nad przepaścią. I trzeba mieć nerwy ze stali,
żeby nie strącić w nią rozmówcy, albo samemu się tam nie rzucić.
W
dniu, w którym od dawna zapowiadaną rekonstrukcję rządu Donalda Tuska przetrwał
odmieniany przez wszystkie liczby, przypadki i rodzaje
miłościwie nam panujący minister zdrowia Bartosz
Arłukowicz, w drzwiach gabinetu lekarki rodzinnej
stanął rosły młody człowiek.
– Dzień dobry. Ja w sprawie wyjaśnienia recepty
na ten nutramigen dla Jakuba.
– O, a co się stało, czyżby zaszła jakaś pomyłka?
– Bo pani w aptece powiedziała, że to mleko jest na
zniżkę i zamiast ponad 40 zł może kosztować 9 zł, tylko
lekarz musi napisać ze zniżką. Dzwoniłem do Funduszu
i pan z Funduszu potwierdził, że jest na zniżkę i że tylko
od dobrej woli lekarza zależy, czy wypisze na zniżkę.
– Jest pan pewien? Tak panu powiedział pracownik
Funduszu, że to zależy od dobrej woli lekarza?
– No tak. Że to lekarz o tym decyduje.
– Hmm, no cóż, skoro co najmniej dwie osoby
twierdzą, że o odpłatności za nutramigen decyduje
lekarz, to trudno, chorzy pacjenci za drzwiami będą
niestety musieli poczekać nieco dłużej niż powinni,
ponieważ trochę potrwa wyjaśnienie panu, co to za
lekarz decyduje o odpłatności za nutramigen. Rzecz
jasna tłumaczenie tego nie należy do moich obowiązków, ale skoro został pan wprowadzony w błąd przez
dwie osoby, to ja panu za chwilę udowodnię, że moja
14
dobra wola w tej kwestii nie ma kompletnie nic do
rzeczy. Zaraz panu wszystko pokażę. Musimy wejść
na stronę Ministerstwa Zdrowia.
– Ale nie musi mi pani tego pokazywać i tłumaczyć, ja się na tym nie znam, ja tego nie muszę rozumieć,
jestem budowlańcem.
– Panie Marcinie, skoro nie sprawiło panu problemu zrozumienie tego, co mówi do pana pracownik
Funduszu, to na pewno z łatwością pojmie pan to, co
napisał minister zdrowia. Zatem otwórzmy sobie ostatnie obwieszczenie refundacyjne. To potrwa kilkanaście
sekund.
– Ale wie pani, bo w innych przychodniach to
nie ma problemu – kontynuował pan Marcin z lekkim
wyrzutem, przyjmując względem lekarki postawę siedzącą prawoboczną lekko pochyloną do przodu. – A pani
to żonie tabletek antykoncepcyjnych też nie chciała
wypisywać, a jak żona poprosiła ginekologa, żeby dał
zaświadczenie, to ginekolog nie chciał, bo wolał kasować
żonę co 3 miesiące, niż dać zaświadczenie, żeby pani
mogła wypisywać. No i żona musiała chodzić do tego
ginekologa co 3 miesiące i płacić.
T
a wypowiedź pana Marcina wprawiła lekarkę rodzinną z dwudziestotrzyletnim stażem pracy w lekkie
osłupienie, ale na szczęście ostatnie zdanie rozwiało
12_2013
grudzień
Na dyżurze
15
Lekarka rodzinna, wypisując receptę na jasnozielonej kartce papieru, zapytała:
– A recepta od lekarza specjalisty była na zniżkę
czy na 100%?
– Na 100%.
– No to przynajmniej w tej kwestii jesteśmy z panem doktorem i z ministrem zdrowia zgodni. Mam
nadzieję, że wszystko jasne?– zapytała wychodzącego
z gabinetu pana Marcina.
Mina młodego tatusia nie wskazywała na to,
że wszystko jest jasne. Nie było w niej cienia skruchy,
a wzrok i brak „do widzenia” mówiły wyraźnie: „Możesz,
ale nie chcesz”.
L
ekarka rodzinna opadła na fotel. Po chwili pukanie,
drzwi się otworzyły i stanęła w nich jak zwykle
uśmiechnięta pani Irenka z dwiema sztucznymi zastawkami i plastyką trzeciej, z nadciśnieniem tętniczym,
utrwalonym migotaniem przedsionków, niewydolnością
serca i cukrzycą.
Lekarka rodzinna odetchnęła z ulgą i pomyślała
sobie: chroń mnie Boże przed interesantami, bo z pacjentami może sobie jakoś poradzę.
Marzena Więckowska
internistka, lekarka rodzinna
Rys. Zen
wątpliwości co do tego, czy i który lekarz przyczynił się
do zaistnienia ciąży, w wyniku której na świat przyszedł
Jakub. Jednak nie było czasu na wyjaśnianie zawiłej
kwestii tabletek antykoncepcyjnych, ponieważ w końcu
otworzyła się strona Ministerstwa Zdrowia z ostatnim
obwieszczeniem refundacyjnym.
– Przewińmy stronę na nutramigen… i co tu
mamy: Nutramigen 1, proszek do sporządzania roztworu,
zakres wskazań objętych refundacją: zespoły wrodzonych
defektów metabolicznych (tu pan Marcin lekko zmarszczył czoło), alergie pokarmowe i biegunki przewlekłe. O!
A cena jest 37 zł 84 gr, a nie ponad 40 zł, więc może to
jednak w aptece zaszła jakaś pomyłka?
Pan Marcin wygładził czoło w lekkim zdziwieniu, czego nie omieszkała zauważyć lekarka rodzinna,
pokazując mu wpiętą do dokumentacji informację
od Znanego Lekarza Specjalisty Pediatry z Gabinetu
Prywatnego, który wpisał rozpoznanie: „refluks żołądkowo-przełykowy, wskazana dieta bezmleczna, kontrola
za 2 miesiące”.
– Teraz sam pan widzi, że choroba pana syna nie
jest wymieniona jako wskazanie do refundacji nutramigenu. Jednak pan z Funduszu poniekąd miał rację,
ponieważ o tym, w jakiej chorobie jest refundowany lek,
decyduje lekarz. Ten lekarz to minister zdrowia Bartosz
Arłukowicz. Wszyscy pozostali lekarze w Polsce muszą
się jego decyzjom podporządkować, ja także.
– To jak to załatwić, żeby było na zniżkę?
– nie poddawał się pan Marcin.
– No wie pan, raczej choroby się nie da
załatwić. Może jednak warto docenić to, że
pana syn nie jest poważnie chory?
– No tak, przepisy przepisami, ale
przecież może pani dla dobra pacjenta tak
napisać w karcie, żeby można było wypisać
z refundacją.
– ...Słucham??? Jak pan to sobie wyobraża: że powinnam łamać prawo, bo pan chce
zaoszczędzić pieniądze? I pan to nazywa dobrem pacjenta? Czy pan słyszy, co pan mówi?
Pan Marcin spuścił wzrok i matowym
głosem poprosił o wypisanie recepty na 10
opakowań nutramigenu.
12_2013
grudzień
Rys. Zen
Na dyżurze, po dyżurze
Z cyklu: Tajemnice i kulisy POZ
Leniwe popołudnie Naszego Doktora
Rafał Stadryniak = @Grypa
Kolega trener
Dzień chylił się powoli ku upadkowi, a Nasz
Doktor Rodzinny dopiero się rozkręcał. Na zmianę
przyjmował chorych i odbierał telefony. Zanim pierwszy
pacjent otworzył gościnne podwoje, zadzwonił telefon.
Były trener tenisa, z którym na korcie Doktor wylał morze potu, bez zamiany koszulek jednakowoż, zadzwonił
jak zwykle z nietypową sprawą. Gdy po wielu zdaniach
przywołujących wspólne wspomnienia i odwołujących
się do męskiej solidarności doktor nadal nie wiedział,
o co chodzi, zapytał wprost. Jako lekarz POZ często
zmuszony był pytać wprost, a potem słuchać odpowiedzi. Trener meandrując w bizantyjskim stylu, wydusił
wreszcie, że dostrzegł świeżo nawiezioną ziemię na
budowie Doktora. (Tu ukłony dla małżonki Doktora).
I ta ziemia, bardzo żyzna na oko, z widocznymi jeszcze
śladami pszennego ścierniska…
– Ale o co się rozchodzi? – lekko niecierpliwił
się Doktor.
Tym razem otrzymał pozdrowienia dla progenitury i ostatecznie sytuacja z wolna się wyjaśniła. Trener
zapotrzebował worek ziemi, a właściwie woreczek, jak
utrzymywał.
– Dobrze, weź sobie ten worek, tylko przyjdź po
ciemku, żeby inni z ulicy nie ujrzeli i nie podchwycili…
Na koniec Nasz Doktor otrzymał zasłużone
ukłony dla małżonki.
„A właśnie, co to ja dzisiaj miałem załatwić?”
Jakieś niejasne przeczucie, jakby cień, na chwilkę przesłoniło myśli i ulotniło się.
Powodzenie
Niestety drzwi gabinetu rozwarły się brutalnie
i popłynął strumień skarg i zwolnień…
Nadal trwało ciepłe jesienne popołudnie. „Chyba na dworze”, skrzywił się w myślach Nasz Doktor,
który nie mógł się nadziwić, skąd dzisiaj ma takie
16
powodzenie, a już zatęsknił za czystym i chłodnym
jesiennym powietrzem.
„Ano tak. Przecież dzisiaj czwartek. Targowica.
Rano wszyscy biegają z siatkami, taki sport. A po południu odcinek specjalny, biegiem do lekarza.
„Targowica – święto dyszla”, jak mawiała zasłużona
rejestratorka, która zwykle używała przaśnej ludowej
symboliki. Doktor lubił się z nią przekomarzać i traktował jako żywą skamielinę dawnej epoki. Ostatnio
rejestratorka, żeby dodać sobie wagi w utarczce z doktorem, wyskoczyła z tekstem matriarchalnym: „Pan
mógłby być moim synem”.
Doktor jednak zgasił zacietrzewioną słowami:
„A ojciec mi nic o pani nie opowiadał”. Spiekła raka i zaniemówiła. Od tego zdarzenia Doktor zyskał szacunek
w rejestracji, a to przecież najważniejsze w zawodzie…
Jak się pacjenta porządnie zarejestruje, to się potem
dobrze leczy, takie przynajmniej poglądy panowały
w rejestracji.
Kobieta z dyspozytorką w tle
Wśród pierwszej fali najeźdźców była kobieta,
którą dwa tygodnie temu Doktor wysłał do szpitala.
Wówczas podczas zgłaszania transportu pogotowia
doszło do dziwnej rozmowy z dyspozytorką.
– Zgłaszam ostry zespół wieńcowy – tu Doktor
podał wiek i dane pacjentki. – Proszę o szybki transport
do kardiologii inwazyjnej.
– Znaczy ma zawał? – dyspozytorka starała się
dopasować rozpoznanie do znanej przegródki. – Tak
jakby, ale na karcie proszę zapisać rozpoznanie OZW.
– Czyli zawał – nie dawała się zmylić dyspozytorka.
– Tak jakby, proszę napisać OZW i kod I21.
– Czyli jednak zawał! – triumfalnie zakończyła
doświadczona dyspozytorka. – Było mówić tak od razu.
– Przepraszam, czy karetka już jedzie, a my sobie
tylko z nudów zabijamy czas, czy jeszcze nie? – Doktor
12_2013
grudzień
Na dyżurze, po dyżurze
starał się być taktowny. Jak zaczął rozmowę kulturalnie,
to nie wypada tak nagle zmieniać frontu ze względu na
dysonans poznawczy odbiorcy.
– Eee, tak doktor zgłasza wyjazd, jakby nie chciał,
żeby przyjechało – lekko obraziła się dyspozytorka. –
Było od razu mówić, że zawał.
„Sam zaraz będę miał zawał”, zawył w myślach
Doktor, a głośno dodał:
– Ale póki co, proszę na sygnałach tylko jedną
karetkę, jedną! dobrze?
Ostatecznie Doktora wcale nie dziwiła taka rozmowa. Postęp medycyny rozpoznaniowo-papierowej
sprawił, że pacjenci z oczywistymi schorzeniami nagle
przestali rozumieć, na co chorują, a co dopiero mają
powiedzieć lekarze, których choroba bezpośrednio
nie dotyczy? Jak zamiast ostrej niewydolności nerek
wprowadzono termin AKI (acute kidney injury), to
nawet zasłużona profesura z reformowanej dziedziny nie
potrafiła docenić, że język zmienia się wraz z medycyną.
Padały sugestie, że ktoś musiał za to wziąć pieniądze,
i to pewnie nieliche. Poza tym coraz mniej łaciny i greki,
coraz więcej hermetycznych skrótowców z angielskiego.
„Jak zwał, tak zwał”, mruknął Nasz Pan Doktor, a pacjentka została zbadana, zakłuta, wylekowana
i przesłana na SOR (wg sprawdzonego wzorca: mane,
tekel, fares), gdzie zrobiła dalszą karierę, trafiając na
stół kardiologa inwazyjnego. Źle się to może kojarzy po
obejrzeniu serialu „Hannibal”, ale w tym konkretnym
przypadku pacjentce zrobili – tu cytuję samą chorą –
„korografię”, „przedmuchali” i „wsadzili stena”. Otrzymała
także informację, że lekarz kierujący, czyli nie kto inny
jak Pan Doktor, uratował jej życie. „To tak się mówi”,
bagatelizował Doktor, „miała pani szczęście, że trafiła
do poradni”.
„Nie, oni mówili wyraźnie, że to pan doktor
uratował mi życie”. „O kurczę”, pomyślał Pan Doktor.
„Sprawa poważna”. Miał na świeżo w pamięci honorowy
kodeks Indian. Uratowanie życia znaczyło ni mniej, ni
więcej tylko wzięcie za uratowańca odpowiedzialności
na wieki. Tylko skąd ta niewiasta o tym wie? Może
ojciec Indianin?
Pikanterii sytuacji dodawał jeszcze fakt, że pacjentka zastanawiała się, czy zamiast do lekarza nie iść
17
na wieczorną mszę do kościoła. „Wybrała, co wybrała.
I będzie musiała z tym żyć...” dowcipkował w myślach
Doktor.
Mężczyzna trzymający się
za serce
Następny chory, nie z kolejki, ale przepuszczony
przez zarejestrowanych, nie mówił nic o przeszłości, tylko
trzymał się za serce. „Oho, lawina ruszyła. Nic dziwnego,
przecież tutaj mamy prawdziwe zagłębie zawałowców”.
Żeby nie prowadzić wyrafinowanych semantycznie
dyskusji, Doktor zgłosił do pogotowia ZAWAŁ i już za
chwilę pod oknami przychodni uspokajająco zawyła
syrena karetki, a z niej wyskoczyła żwawo trójka przerośniętych krasnoludów w tradycyjnych czerwonych
ubrankach.
Ta nagła akcja pogotowia wzbudziła wiele emocji
wśród oczekujących. Posypały się komentarze typu:
„Kto teraz będzie następny”, „Zobaczcie, nawet nie upuścili noszy, chyba dlatego, że się nie śmiali”, „Ale mają
ponure gęby”.
Doktor wiedział, że ludzie z pogotowia są wyjątkowo dowcipni, a jedynie udają powagę przed pacjentami,
gdyż chorzy, proszę wierzyć, nie mają dużego poczucia
humoru, gdy są cierpiący. A z drugiej strony jedynie
odreagowanie dowcipem bezsensownych, trudnych
czy wręcz koszmarnych wyjazdów pozwala zachować
w miarę spójną osobowość. Póki co, nie istnieje żaden
skuteczny sposób przeciw wypaleniu zawodowemu
oprócz odpowiedniej dawki humoru. „Najlepiej dożylnie”,
podsumował w myślach Doktor.
Hienowate wycie karetki powoli się oddaliło,
a pacjenci początkowo zbici w gromadkę i macający się
po piersiach, rozluźnili się. Dwóch nawet wyskoczyło
na papierosa na podjazd dla niepełnosprawnych.
Przerwa techniczna
„A teraz będzie udar” – dopowiedział sobie na
stronie Doktor, a głośno dodał: – Proszę, proszę bardzo,
zapraszam po krótkiej przerwie technicznej – i nie
bacząc na protesty wskoczył do WC. Na wszelki wypadek zamknął się od środka. Tego zamykania nauczyła
go pewna pacjentka, która wzięła sobie do serca złotą
12_2013
grudzień
Na dyżurze, po dyżurze
myśl NFZ, że doktor w godzinach od-do jest w 100%
do dyspozycji pacjenta…
Żadne szczęście nie trwa w nieskończoność. Po
WC Doktor wyciągnął w zabiegowym kilka „małych
kleszczy”, a właściwie nimf. Grzybiarze z kleszczami
przychodzili, żeby opowiadać swoje grzybowe historie.
Głównie o kleszczach, bo miejsc grzybowych nie chcieli
zdradzić.
Chudzina w ciąży z matką
Po wyrywaniu kleszczy w zabiegowym wszystko
wróciło do normy. To znaczy prawie do normy. Doktor
zasiadł przy biurku, a do gabinetu weszła chudzina, na
oko lat 14, za to z ciążowym brzuchem i popychającą
ją matką.
– No pochwal się panu doktorowi, co cię spotkało
– matka ukierunkowywała rozmowę.
Okazało się, że to nie ciąża stanowi problem,
tylko przejażdżka w autobusie, który nagle zahamował.
Młoda matka in spe co prawda mówiła, że zaparła się
mocno nogami, ale i tak nie uchroniło to przed bólem
w klatce piersiowej.
– Czy to już zawał, doktorze? – matka nie ustawała
w mnożeniu wątpliwości. Jej babka i babka jej babki
zmarły na serce. A do tego jeszcze ten brzuch. Na pewno
uciska na serce.
– O tak, to za dużo szczęścia na raz – dyplomatycznie orzekł Doktor z głośnym westchnieniem.
– My i tak zgłosimy się na izbę przyjęć – zakomunikowała w pewnym momencie matka. – Tylko nie
wiem, czy iść na dziecięcą, czy na ginekologiczną.
„Na szczęście obie izby mieszczą się vis à vis, więc
wszyscy się nacieszą…” – wyświetliła się Doktorowi pod
czaszką myśl jak napis na ekranie.
– A propos, jak zaszłaś w ciążę, młoda osobo?
– Jak to jak, normalnie – zagadnięta wzruszyła
ramionami.
„Ach, to pokolenie przysposobione do życia w rodzinie” – przemknęła Doktorowi myśl, która niewiele
wyjaśniała.
– A ojciec dziecka”? – drążył Doktor.
– A ojciec siedzi.
– Niemożliwe.
18
– Możliwe. Ze szkoły go przeskarżyli i nie było
wyjścia – powiedziała matka, a obecnie prawie babka.
– Jak wyjdzie, to się zobaczy.
„O kurczę. Co my wiemy o życiu i trudnych wyborach.”
Umywanie rąk i wspominanie
Doktor by dziwnie zaniepokojony. Kolejny raz
umył ręce, a właściwie tylko ochlastał, niezgodnie z obrazkową procedurą podwieszoną obok zlewu. Zwłaszcza
zaś nie poświęcił należytej uwagi kciukom. Niemniej
jednak ablutomania na chwilę odeszła, a efekt sedacyjny został.
Doktor pomyślał, że skoro już myje ręce po
każdym pacjencie, najlepiej robić to w jego obecności,
ku nauce i przestrodze. Ludzie zresztą szybko podłapują
takie nowinki. Raz tylko zdarzyło się, że jak zbliżył się do
pacjentki w rękawiczkach do badania per rectum, usłyszał tekst: „A co, brzydzi się pan mnie, panie doktorze?”
Wspomnienia otoczyły doktora niczym talkowa
mgiełka. Z zakamarków pamięci niby koszmar wypełzło
wspomnienie pracy na oddziale wewnętrznym, gdy
dyrektor po uzyskaniu informacji, że w badanie per
rectum zaangażowany jest tylko jeden palec, zarządził
w ramach oszczędności obcinać palce w rękawiczce,
z czego nagle robiło się pięć gotowych do badania
palców… Na szczęście lekarze nie dali się zwariować,
przynajmniej nie wszyscy... Dyrektor również musiał
zostać natchnięty z góry, bo nie wydał swojego najciekawszego zarządzenia drukiem. Tak to lekarzy ominęły
bardzo intymne manipulacje, a dyrektora – sława. J
Znajomy z dzieciństwa
Z zadumy wyrwał doktora ostry dzwonek telefonu. Dzwonił znajomy z dzieciństwa, pacjent. Taki co
w życiu nie chciał się podzielić niczym, a teraz mu się
odmieniło i bez przerwy coś chciał od Doktora: a to
receptę dla psa, a to zaświadczenie dla córki, na aerobik – uwaga! w wodzie! Słowem nieskończenie długa
lista możliwości. Tym razem chciał tylko powiedzieć,
że jak mu będzie coś kiedyś potrzeba, to wpadnie do
przychodni. „Panie Boże, chroń mnie od przyjaciół,
od wrogów obronię się sam”, powtórzył za konającym
12_2013
grudzień
Na dyżurze, po dyżurze
konkwistadorem Nasz Doktor i płynnie przeszedł do
przyjmowania kolejnego pacjenta.
Zwierz
– Jestem Zwierz – przedstawił się pacjent, nawiasem mówiąc ze dwa metry w kłębie i do tego skołtuniony. Widząc błędny wzrok doktora, Zwierz wyjaśnił:
– Chodziliśmy razem z pańską żoną do szkoły, a nawet
bawiliśmy się na ulicy. Ja miałem taką ksywkę. Żona
będzie wiedziała.
Doktor poczuł kolejne ukłucie w podświadomości. Coś zaczęło kiełkować i się rozrastać, coś nieokreślonego, a jednak dziwnie konkretnego. „Samo
się ujawni, trzeba tylko zaczekać”, przepłynęła gdzieś
w głębinach jaźni myśl.
Zwierz zaś zaczął wyłuszczać swój problem. Był
leczony na colitis ulcerosa, ale ostatnio coś jakby bardziej dokuczało.
– Wcześniej to miałem „re-emisję”, a teraz od kilku
wizyt gastrologicznych nic się nie poprawia. Doktor mówił mi, że jest dobrze, a nie jest, więc pojechałem do S., do
innego specjalisty. Tenże, lat na oko 75, obejrzał papiery
i powiedział, że jestem „niedobadany”. Zaproponował
takie badanie „kolonoskopię ad hoc”, ale stchórzyłem.
Tak sobie pomyślałem, że jak on w czasie tego badania
umrze, to co się ze mną stanie?
„Azja Tuchajbejowicz miał gorzej, bo na stojąco”,
przemknęło leniwie przez głowę Doktorowi.
– No to pojechałem do W. – Zwierz ciągnął temat. – A co tam, zdradzę że do Warszawy, a tam doktor
powiedział, że podejmie się mojego leczenia i że trzeba
będzie zmienić leki na nowsze.
– I co, zmienił?
– No nie. To była dopiero pierwsza wizyta za
200 zł i dostałem wydrukowaną indywidualną dietę.
No i na razie nie muszę mieć kolonoskopii – zakończył triumfalistycznie. Zwierz powoli się żegnał i na
odchodne odpalił: – To proszę pozdrowić małżonkę,
dzisiaj jej imieniny.
Wisienka w postaci święta
Nagle zasłona pamięci opadła z Doktora i zdał
sobie sprawę, że o tej godzinie kwiaty kupi jedynie
19
w Tesco… Jednak dobrze, że się ten Zwierz napatoczył.
Kobiety są cholernie drażliwe na punkcie rocznic. Zapomnisz raz, to się, kolego, żegnaj z seksem…
W Tesco nie było kolejki. Spotkany znajomy
ratownik medyczny odradził stanowczo kaktusy. Żona
może to wziąć zbyt dosłownie. Stanęło na orchidei.
Będzie kolejna do kolekcji na okno.
To był bardzo długi dzień, a na koniec wisienka
w postaci domowego święta. A wszystko to dzięki pacjentom, którzy nie pozwolili zapomnieć… Na szczęście
Doktor, jak większość facetów, dysponował wbudowanym
fabrycznie systemem zostawiania wszelkich kłopotów za
sobą, w gabinecie lub gdziekolwiek indziej i nietargania
ich do domu.
W radosnym nastroju, jak to mają w zwyczaju
cudem ocaleni, zapukał delikatnie do swoich drzwi.
„Dobrze, że pamiętałem o imieninach, bo inaczej mogłoby być różnie”, przemknęła przez umysł Doktora
pouczająca myśl.
Dotarł w samą porę na imieninową kolację, a orchidea wspaniale pasowała do kolekcji. Na parapecie
zostało miejsce na jeszcze jeden okaz. A mówią, że nie
można zaplanować przyszłości…
Rafał
Stadryniak
internista
PS
Wszystkie
zdarzenia, osoby,
a nawet to, co
mówiły, zostało
wyssane z palca,
oczywiście
obmytego zgodnie
z procedurą.
Autor przeprasza
osoby, których
przygody nie
znalazły miejsca
w tekście.
Na wszelki wypadek zaklepuję
patent jednopalczastej rękawiczki
pod nazwą „Palec Dyrektora”, bo czasy są ciężkie, a wiele
już polskich wynalazków zostało bezprawnie skopiowanych
lub kupionych za grosze przez zachodnich kapitalistów. R.S.
12_2013
grudzień
Rys. Zen
Rys. Zen
Na dyżurze
„Jeśli nie jest to prawdą, to jest bardzo dobrze wymyślone.”
Giordano Bruno
Jedzie , jedzie pogotowie ,
czyli Nasz Doktor chadza na dyżury
Rafał Stadryniak = @Grypa
Nasz Doktor (kochany) miał już dosyć bycia czyimś doktorem. Zapragnął być tylko
albo aż po prostu Doktorem. Dobrze by było uwolnić się od toksycznych związków,
zwanych potocznie medycyną rodzinną. Po głębszym namyśle wykombinował rzecz
oczywistą. Zamiast uciekać do tyłu, czyli tradycyjnie, wykona tzw. ucieczkę do przodu, rzucając się w wir dodatkowych dyżurów.
W
ybór zajęcia narzucał się sam. Jako wieloletni
pracownik sektora zdrowia, Nasz Doktor zatracił
umiejętność zarabiania w inny sposób, niż niosąc dobrą
nowinę w ramach NFZ. Postanowił wrócić, jak to się
mówi, do korzeni i zapisał się na dyżury w pogotowiu,
zwanym nie wiadomo dlaczego Pogotowiem Ratunkowym. Powinno być „Receptowym”, ale kto dziś dba
o zgodność haseł ze stanem faktycznym.
Dyspozytorki
Pogotowie… Ileż przeżyć, wzlotów i upadków
przez te lata pracy. Ileż nocy nieprzespanych. Ileż książek
można by było przeczytać w tym czasie... Wspomnienia
zasnuły oczy Doktora i jak przez mgłę ujrzał początki
swej pracy, kiedy uzbrojony w metalową pieczątkę
niósł oświatę zdrowotną i pliki recept do najdalszych
zakątków powiatu, tam gdzie uczciwi ludzie nie ważyli
się zapuszczać.
„Gdyby jajo miało inną formę, życie kury byłoby
potworne.” Doktor przypomniał sobie znane powiedzenie.
Otóż w pogotowiu kury musiały znosić różne rzeczy…
Personel pogotowia odmłodniał za sprawą zatrudnienia ratowników medycznych. Dyspozytorki zaś
ciągle te same, niektóre po przejściach, tj. po zawałach,
rozwodach, nadal trwały przy telefonach. Tak jakby
20
przez te dziesięć lat przebywały w pogrążonym snem
królestwie, czekając na pobudkowy pocałunek. I nie
doczekały się.
Doktor pozdrowił panie czuwające przy telefonie. Miały one dziwną łatwość generowania wyjazdów.
Pacjent dzwoniący po informację, np. mający problem,
jak należy wymawiać słowo „paracetamol”, był już ad
hoc bezceremonialnie wypytywany o adres i otrzymywał pouczenie: „Wysyłam zespół. Lekarz wszystko
panu wyjaśni na miejscu.” I wyjaśniał. A na drugi dzień
Polski Pacjent mógł powiedzieć, że był taki chory, że
aż pogotowie przyjechało. Krążył nawet dowcip o psie,
który dodzwonił się do dyspozytorni i zaszczekał: HAU!
Przyjmująca zgłoszenie wzięła go w krzyżowy ogień
pytań, koncentrując się jednakowoż na personaliach zgłaszającego. Pies nie wytrzymał przesłuchania i w końcu
przeliterował: Heinz, Alfons, Ulrich. Pewne jest, że już
w czasach Peryklesa i Augusta psy szczekały, jak głosi
Traktat o szaleństwach zwierząt Pierguin de Semboux
z 1939 r., ale pewnie nigdy przez telefon – zamyślił się
Doktor.
Dramatyczne wołanie o receptę
Pierwszy wyjazd, na tzw. rozgrzewkę, dotyczył zgłoszenia typu „kaszle od tygodnia”, przy czym
12_2013
grudzień
Na dyżurze
dyspozytorka patrząc na PESEL, dopisała „duszność”,
żeby wyglądało poważniej. A jak duszność – to wiadomo,
wyjazd na sygnale. Oj, zdziwią się sąsiedzi. Albo i nie.
Może już Polski Pacjent czeka spakowany do szpitala,
trzymając w jednej ręce niezbędnik pacjenta, a w drugiej
zwinięte w rurkę zdjęcia rentgenowskie całej rodziny?
Przy wyjeździe z zatoczki pan Zenek, kiedyś sanitariusz,
potem kierowca, a teraz i ratownik medyczny, zatoczył
fantazyjne kółko i karetka pomknęła jak pies spuszczony
ze smyczy.
Jazda w hałasie (syrena karetki prawdopodobnie
została zamontowana bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz) nie stępiała zmysłu obserwacji doświadczonego
zespołu. Gnając przez ulice, zespół karetki z lubością spoglądał na ludzi zatykających sobie uszy w zetknięciu z falą
dźwięków. Kierowca Zenek fachowo omiótł wzrokiem
chodnik, wychodząc na ostatnią prostą i nie przegapił
młodej niewiasty w różowym sweterku, uginającej się
pod ciężarem siatek. Była godzina 7 rano. Sobota i chłód
poranny. Słowem psa by nie wygonił z domu.
Zenek jeszcze raz rzucił okiem na niewiastę
walczącą z pakunkami i rzucił z zazdrością:
– Wersja transportowa. Też miałem kiedyś taką.
Wyjazd okazał się dramatycznym wołaniem
człowieka w środku miasta o receptę na antybiotyk. Negocjacje dotyczące leczenia paracetamolem przeciągały
się. Pacjent był kiedyś w Anglii i nie życzył sobie w kraju,
gdzie marnuje się jego składki na opiekę zdrowotną, być
leczonym po angielsku. Nie było też zgody na panadol
i apap. No to tutaj właśnie jest miejsce dla homeopatii.
Doktor użył swego uroku lekarza rodzinnego, roztaczając wizję leku bez objawów ubocznych, który jest tak
rozcieńczony, że prawdopodobnie go nie ma, natomiast
funkcje lecznicze przejmuje woda z funkcją pamięci
leku. – Dobrze, zgodził się pacjent. – Ale jak mi nie
przejdzie, to zadzwonię jeszcze raz. Sąsiadkę leczyli na
kurzajki, a wylądowała w wariatkowie.
– A pan szanowny ma kurzajki? Nie ?To proszę się
nie martwić – uciął interdyscyplinarne spekulacje Doktor.
Chłodne ranne powietrze ostudziło nieco rozgrzane głowy zespołu, gdy wracali do karetki. W środku
już czekało kolejne zgłoszenie oznaczone kryptonimem
„Pilne”.
21
Chałupa i luksusowe auta
Zawyły sygnały i karetka ignorując ludzkie prawa ruchu drogowego zmaterializowała się w odległych
rejonach powiatu, na tzw. drugiej wsi. Być może macki
administracji nie sięgały tak daleko, żeby skatalogować
te kilka zagród na skraju lasu. W miarę zbliżania się do
zabudowań stało się jasne, że coś się wydarzyło bądź
wydarzy. Wokół walącej się chałupiny zaparkowały trzy
luksusowe auta. Kierowca, pan Zenek, rzucił fachowym
okiem na człowieka, który wyszedł na spotkanie. – Chodzi o rodzinną sprawę, kto zajmie się leżącym chorym.
Rodzina zrobiła zebranie i wyszło, że pogotowie.
Na pytanie, co dolega choremu, usłyszeli jedynie:
Róbcie coś... i Co robić... co robić...
Taki chyba los wszystkich samotnych właścicieli
domów na odludziu w naszym kraju, gdy już nie mogą
zadbać o siebie sami. Szklanka wody podana przez
pogotowie i rodzina dojeżdżająca po to, żeby wezwać
pogotowie... Doktor widział ten scenariusz dziesiątki
razy. I happy end gdzieś się zapodział.
Starszy, zaniedbany człowiek został spakowany
na noszach i odjechał do szpitala, żegnany przez rodzinę.
– A można go będzie odwiedzać w szpitalu? –
dopytywał się jeszcze członek rodziny.
– Oczywiście, jeśli zostanie przyjęty.
– Jezus Maria, to mogą nie przyjąć? – desperował.
Doktor przyłapał się na tym, że skręcał palcem
lok na tyle głowy, co czynił bezwiednie w stanach głębokiego zamyślenia.
Karetka odjechała, tym razem bez sygnałów,
samochody na obcych rejestracjach rozjechały się jeden po drugim i znowu w tym zapomnianym zakątku
nastał spokój.
Mijając kolejne miejscowości, Doktor rozkoszował się wszechobecnym postępem. Czyste domy i obejścia,
sporo się budowało. Pijani jeszcze nie zdążyli ruszyć się
spod sklepu, słowem bajkowa sobota. Do szpitala było
jeszcze kilka dobrych kilometrów.
Krajobraz stał się monotonny, z jednym wyjątkiem. W malowniczo położonej wsi droga biegła
dokładnie przez środek cmentarza. Już od rana paliły
się świeczki na nagrobkach po obu stronach. Cmentarz
leżał niedaleko stoku narciarskiego i Doktor przypomniał
12_2013
grudzień
Na dyżurze
sobie, że pewna bardzo młoda dama wracając z nart,
na których zaliczyła parę spektakularnych wypadków,
widząc groby przylegające do drogi i ognie świeczek
migocące z każdej strony zadziwiła się: – Zobacz, mamo,
ilu narciarzy tutaj leży.
Skojarzenie jak skojarzenie, chociaż dorosły by
na to nie wpadł, nawet po solidnym grzańcu.
Zdrowe byki z pogotowia
Tymczasem Zenek z ratownikiem Frankiem
bogato gestykulując, wyjaśniali sobie kulisy ostatniej
skargi na pogotowie. Na wczorajszym wyjeździe rodzina
poproszona o pomoc w przeniesieniu pacjenta poczuła się tym osobiście dotknięta. Skarga była pisemna,
a najsmakowitszy fragment mówił o „dwóch zdrowych
bykach z pogotowia”, którzy oczekiwali wsparcia przy
transporcie pacjenta ważącego grubo powyżej 100 kg.
Całe pogotowie rzuciło się do grafiku, żeby sprawdzić,
które to te byki. I okazało się, że jeden 1,6 m, nieco
garbaty, a drugi wiotki jak trzcina.
– A w oczach społeczeństwa jesteśmy potęgą – nie
tracił humoru Franek.
Karetka w końcu osiągnęła cel. Pacjent został
„zdany” na SOR, chociaż prawdę mówiąc, nie wzbudził
wielkiej sensacji i zachodziło podejrzenie, że nie zrobi
kariery, na jaką liczyła rodzina.
Było już południe, znacznie się ociepliło. Wszędzie leżały czerwone liście i słychać było szelest wiatru
niweczącego wysiłki kilku sprzątających. Przy wjeździe
na podjazd dla karetek stała ciągle ta sama para zakochanych, wtulonych w siebie i całujących się. Przesunęli
się raptem o parę kroków w stosunku do wcześniejszej
pozycji.
– Miłość to straszna choroba – zaczął sentencjonalnie pan Franek.
– Jak powala, to dwoje na raz – dokończył podniośle pan Zenek.
Normy współżycia
Młodzi zostawieni sami sobie przed pogotowiem
mają jeszcze długą drogę do domu, a tymczasem nadszedł czas obiadu. W tym męskim towarzystwie obiady
pogotowiane są prawdziwym misterium. Nasz Doktor,
22
zawsze gdy tylko była taka okazja, zapisywał się na jedzenie. Kucharzył po trochu każdy, kto akurat nie był
na wyjeździe. Wychodziły takie rarytasy, że niejeden
chciałby skończyć medycynę albo ratownictwo tylko
po to, żeby zakosztować tych delicji.
Doktor pamiętał, że w zamierzchłych czasach,
kiedy recepta była jeszcze receptą, a nie prawie biletem
Narodowego Banku Polskiego, zachodziła w porze
przedobiedniej swoista wymiana usług: kierowca zbierał
zamówienie na recepty w kuchni szpitalnej, lekarz robił
to, co musiał, a w zamian za tzw. grzeczność barterowo z kuchni przychodziły obrane już ziemniaki. Cóż,
pokolenie nie wychowane na Barei pewnie nie doceni
subtelnego współdziałania różnych środowisk w celu
zaspokojenia podstawowych praw obywatela. Do jedzenia i do recepty.
Strasznie się wszystko pozmieniało, zamyślił
się Doktor. Jedno tylko pozostało. Pogotowie nadal
jest ostoją czarnego humoru i żartów szytych na miarę.
Osobnik niedostosowujący się do norm społeczności
nie ma tam czego szukać. Zostanie najpierw wychowany,
a potem wyautowany.
O konieczności zachowania ustalonych norm
współżycia świadczył jako żywo napis nad każdym pisuarem i muszlą w WC: Celuj sterczem prosto w dziurę,
abyś nie lał na glazurę. I stał się cud, celność sterczem
znacznie się poprawiła.
Czekając na rytualny pogotowiany rosół, Doktor
studiował lokalną tablicę ogłoszeń, która czasem służyła
do lansowania się co ambitniejszych pogotowiarzy.
Obiad przebiegł w rodzinnej atmosferze i już
niektórzy odchodzili od stołu, łapiąc w locie karty z poleceniem wyjazdu.
Sine usta
Zrobiło się zamieszanie po telefonie kobiety,
która krzyczała, żeby ratować sąsiadkę. Miotając gromy na opieszałość pogotowia, zaledwie bąknęła adres,
po czym się rozłączyła. Padło na zespół Doktora oraz
Zenka i Franka.
– Jak się coś dzieje, to my, siły szybkiego reagowania – dodawał sobie animuszu Franek.
– A powód wezwania? – dopytywał Doktor.
12_2013
grudzień
Na dyżurze
– A, to standardowo. Sinieją usta. I duszność
dopisana przez dyspozytorkę zapewne.
– No to jedziemy. – Doktor zapiął grzecznie pasy
i w pamięci przeleciał algorytmy postępowania w podobnych wypadkach.
– Adres osiedle Słoneczne 13/18 czy coś – zakomunikował Franek. – Ale tak krzyczeli do słuchawki, że
uspokoili się dopiero, jak dyspozytorka powiedziała, że
już wysłała zespół, a adresu już nie powtórzyli.
– Trudno, jedziemy z tym, co mamy, byle szybko.
Bieg ze sprzętem reanimacyjnym z pominięciem
ślimaczącej się windy mile rozgrzał mięśnie sił szybkiego reagowania. Doktor zastanawiał się przez sekundę,
czy nie wywalić drzwi butem, ale jednak tradycyjnie
wyszarpał klamkę bez pukania, a tam w mieszkaniu
standard: rodzina przy obiedzie z oczami jak spodki.
Nikt nic nie wie, nikt nic nie słyszał.
– To jednak musi być osiedle Słoneczne 18/13 –
wyrezonował Zenek i błyskawicznie zespół wystartował
raz jeszcze, ale już bez tego błysku co za pierwszym razem.
Sytuacja z windą się powtórzyła. Doktor zrezygnował
z wykopywania drzwi, a nawet po prostu zadzwonił.
W środku standard: rodzina przy obiedzie. Oczy jak
spodki itd.
– No to zostaje nam tylko ulica Słoneczna 13/18
względnie 18/13.
Zenek z Frankiem wpakowali torby reanimacyjne
i tym razem bez fanfar karetka podjechała pod typowany
adres. Dzwonek do drzwi, a tam oczywiście rodzina przy
obiedzie, ale w kąciku siedzi kobieta o sinych ustach.
Jest dobrze, pomyślał Doktor, mamy ją. A na
głos spytał:
– Przepraszam bardzo, a co szanowna pani jadła
dzisiaj na obiad, czy aby nie pierogi z jagodami?
– A tak, z jagodami i śmietanką – potwierdziła
ochoczo zasinionymi ustami sprawczyni zamieszania.
– A kto wzywał pogotowie?
– A, to sąsiadka, ona jest emerytowaną pielęgniarką.
Ręce i emocje opadły. Uratowana od sinicy niewiasta podziękowała, że pogotowie tak szybko przyjechało. Jak się coś dzieje, to czas dłuży się niemożebnie, a tutaj
widocznie czekanie aż pogotowie odwiedzi poprzednie
23
dwa adresy nie dłużyło się. Doktor pożegnał się, nie
usiłując zrozumieć całej sytuacji, gdyż mogłoby to się
okazać zabójcze dla mózgu nienawykłego do tego typu
abstrakcji. Nie postawił też żadnej diagnozy, pamiętając
bon mot Karla Krausa, że jedną z najbardziej rozpowszechnionych chorób jest diagnoza.
Można się było obrażać na dyspozytorkę, ale
właściwie dlaczego? Jak to mówią stare dyspozytorki,
gdy wyślą karetkę do byle czego: A chciałby pan doktor,
żeby coś naprawdę się stało? Z żelazną logiką nie sposób
się komunikować, zwłaszcza jeśli nie pochodzi z głowy,
lecz płynie wprost z serca.
Ślady przeszłości
W drodze powrotnej odezwał się prywatny telefon
Doktora. Dzwonili z komendy policji z zapytaniem, jakie
buty nosił Doktor podczas stwierdzania zgonu pół roku
temu. Nasz Doktor z grubsza pamiętał, że sceną wydarzeń
była ponura chałupa, do której sprawcy włamali się po
pieniądze ze sprzedaży krowy. Napadnięty nie przeżył.
Wezwana policja uwijała się na miejscu jak w ukropie.
I właśnie w związku z tym uwijaniem powstał problem,
bo wszystkie ślady zostały zadeptane. Indagujący policjant czując, że doktor może naprawdę nie pamiętać,
w jakich butach był na wyjeździe, rozpaczliwie zapytał
wprost – A ma pan doktor w domu adidasy? Spuśćmy
zasłonę litości na dalszy dialog. Zresztą komórka wyczerpana do reszty padła.
Szerokie wody
Doktor obudził się nad ranem w pogotowianym
łóżku nieco splątany. Jak przez mgłę pamiętał, że w nocy
prawdopodobnie uratował życie trzem osobom, albo
mu się wydawało. Niestety popatrzył w okno i sen albo
i nie sen ulotnił się dyskretnie. Na biurku pozostała
tylko sterta pisaniny.
W drodze powrotnej do domu Doktor był ciekaw,
czy zakochani dotarli do bezpiecznej przystani. Rozglądał się na wszystkie strony, ale oprócz zrudziałych
liści, które niesforny wiatr znów rozrzucił po ulicach,
nie było widać żywego ducha. Patrząc na nagie drzewa
i zadeptane liście, nagle wyrecytował na głos dawno
zapomniany fragment poezji:
12_2013
grudzień
Na dyżurze
A ja nie wiedząc, gdzie teraz popłynę,
Wichrowi żagiel podałem rozpięty
I na szerokość zmierzyłem głębinę
I wypłynąłem na morskie odmęty”
(Bolesław Leśmian, Nieznana podróż
Sindbada Żeglarza)
PS
Przykładowe wyjazdy
i interwencje pogotowia
zostały dobrane zupełnie przypadkowo i nie
przedstawiają istotnych
wartości merytorycznych.
Autor zastrzega sobie,
w imieniu Naszego Doktora, prawo do nieprzyznawania się do nich.
Rafał Stadryniak
internista
R.S.
en
Rys. Z
Nowości
Zespół stresu pourazowego utrudnia kontrolę nadciśnienia
Na łamach JAMA ukazała
się 2 grudnia 2013 r. publikacja dr. Iana M. Kronisha i wsp.
Posttraumatic Stress Disorder
and Medication Nonadherence
in Patients With Uncontrolled
Hypertension, w której autorzy
zwracają uwagę na rolę stresu
pourazowego w przestrzeganiu zaleceń lekarskich.
Pacjenci z nadciśnieniem
tętniczym i rozpoznanym zespołem stresu pourazowego aż
w 68% przypadków nie stosowali się do zaleceń otrzymanych w związku z nadciśnie-
niem tętniczym. Natomiast
pacjenci bez zespołu stresu
pourazowego nie stosowali
się do zaleceń w 26% przypadków.
Autorzy uważają, że zespół stresu pourazowego jest
niezależnym czynnikiem ry-
zyka nieprzestrzegania zaleceń lekarskich. W badaniu
wzięło udział 114 pacjentów
z nadciśnieniem tętniczym
i zdaniem autorów poczynione spostrzeżenie wymaga
potwierdzenia na większej
grupie pacjentów.
Ciekawostki
Fot. Mimax2
Źródło: http://archinte.jamanetwork.com/article.aspx?articleid=1783044
Chrapanie a gra na didgeridoo
Didgeridoo jest instrumen- geridoo playing as alternative
tem dętym używanym przez treatment for obstructive sleep
australijskich Aborygenów apnoea syndrome: randomi(więcej http://pl.wikipedia.org/ sed controlled trial autorzy
wiki/Didgeridoo#cite_note-2). obserwowali 25 pacjentów
Dźwięk wydobywany z tego z bezdechem sennym. Pacjeninstrumentu ma intrygujące ci ćwiczyli grę na didgeridoo
brzmienie, a jak donoszą dr pod kierunkiem instruktora
Milo A. Puhan i wsp. na łamach przez 4 miesiące. Czas gry na
„British Medical Journal”, prak- instrumencie wynosił średnio
tykowanie gry na didgeridoo 25 minut przez 6 dni w tygomoże mieć korzystny wpływ dniu. Po przeprowadzeniu
na zespół bezdechu sennego, ćwiczeń obserwowano zmniejw szczególności na senność szenie senności w ciągu dnia
w ciągu dnia. W artykule Did- w porównaniu z grupą osób.
24
które nie ćwiczyły gry na instrumencie, ale jakość snu nie
uległa poprawie. Odnotowano
także mniej zaburzeń snu.
We wnioskach autorzy piszą, iż regularna gra na didge-
ridoo może być alternatywną
terapią zaburzeń o typie bezdechu sennego u osób z umiarkowanym nasileniem objawów.
Źródło: http://www.bmj.com/
content/332/7536/266
12_2013
grudzień
Podróże
W blasku opali i wspomnień
Krystyna Knypl
Przygotowując się do wyjazdu na 12th Congress of International
Society of Organ Transplantation and Procurement w Sydney,
przeglądam wiele stron internetowych, aby ustalić, jakie miejsca
warto odwiedzić po zakończeniu obrad. Czasu na zwiedzanie mam
niewiele i muszę go dobrze zaplanować oraz zastanowić się nad
zakupem upominków.
Internet wszystko ci powie
Jak zawsze zaglądam na www.tripadvisor.com,
gdzie znajduję informację, iż polecanym przez podróżników miejscem numer 1 na zakupy w Sydney jest
sklep Opal Minded przy George Street 55a. Wchodzę
na stronę sklepu http://www.opalminded.com/main
i z miłym zaskoczeniem stwierdzam, że tekst powitalny
jest napisany w językach: angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim, rosyjskim, a także polskim! Listę
wersji językowych zamykają cztery pozycje z alfabetem
niełacińskim. Wybieram język polski i lektura kolejnych
zakładek powoduje, że postanawiam napisać do zarządzającej sklepem pani Renaty Bernard. Bezpośrednim
powodem jest przeczytana informacja o tym, że John
Bernard Wojciechowski, ojciec założyciela Opal Minded, Johna juniora, był w 1966 roku przewodnikiem
po Australii polskiego globtrotera Stanisława Szwarc-Bronikowskiego.
Mam o tym słynnym podróżniku osobiste wspomnienie. W latach siedemdziesiątych podczas jednej
z wypraw miał on wypadek,
w wyniku którego złamał
kość udową. Przebieg złamania był powikłany zatorowością płucną. W owych
czasach takie techniki diagnostyczne i terapeutyczne
jak angiografia czy leczenie
fibrynolityczne dostępne były
25
w nielicznych tylko ośrodkach specjalistycznych. W jednym z takich ośrodków pracowałam, będąc młodą lekarką. Pan Stanisław Szwarc-Bronikowski trafił na leczenie fibrynolityczne do naszego oddziału. Zapamiętałam
go jako mężczyznę o bardzo ujmującym sposobie bycia
i niezwykle szarmanckiego wobec kobiet.
Piszę e-mail do Sydney i po kilku dniach otrzymuję odpowiedź od Renaty Bernard. Korespondujemy
z sobą i wkrótce umawiamy się na spotkanie.
Po zakończeniu moich kongresowych obowiązków udaję się na wycieczkę do ogrodu botanicznego,
a stamtąd spacerkiem na ulicę George Street 55a, gdzie
mieści się sklep Opal Minded.
Przeszłość oglądana przez
opalizujące soczewki
Z ogrodu botanicznego jedną z przecznic dochodzę do 330 George Street. Jeszcze tylko dwieście siedemdziesiąt pięć domów i będę na miejscu – powiadam
sobie na pocieszenie. Spacer od wczesnych godzin
porannych z plecakiem
ważącym 7 kg (sprzęt fotograficzny!), w wilgotnym
klimacie i przy słonecznej
pogodzie to spory wysiłek.
Dochodzę do Opal Minded kilka minut przed
umówioną godziną. Za
ladą kilka uśmiechniętych
12_2013
grudzień
Podróże
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=519194814821407&set=a
.171072022967023.40985.168231853251040&type=1&theater
sprzedawczyń. Podchoomówienia, dostaję zadzę do jednej z nich, poproszenie na kolację do
daję wizytówkę i mówię,
domu moich rozmówże jestem umówiona na
ców. Ponieważ Opal
spotkanie z panią RenaMindend jest czynne
tą. Po chwili z zaplecza
do 18.30, muszę trochę
wychodzą oboje pańpoczekać na moich gostwo Bernard. Witamy
spodarzy, aż skończą
się i już od pierwszej
pracę. Przechodzę do
chwili czujemy, że przysłużbowej części sklepu,
padliśmy sobie do serca.
gdzie Renata podaje mi
Przy kawie rozpoczyna
zbiór wycinków prasosię sympatyczna rozmowa. Główny ciężar konwersacji
wych na temat Opal Minded. Przeglądam artykuły z prasy
spada początkowo na Johna Bernarda, ponieważ pani
polskiej, polonijnej i międzynarodowej.
Renata ma terminowe sprawy służbowe.
Historia jaka się z nich wyłania to materiał na
Jeszcze przed przyjściem do sklepu postanowiscenariusz filmowy. John Bernard Wojciechowski, zdełam podarować moim rozmówcom zabrany ze sobą
mobilizowany żołnierz armii Andersa, trafia do Auegzemplarz „Gazety dla Lekastralii. Tam kupuje rower, torbę
rzy”. Wręczam pismo po chwili
pomarańczy i rusza do pracy
rozmowy. John Bernard przew kopalniach złota w poszuglądając gazetę, powiada:
kiwaniu swojego przeznacze– Widzę, że to pismo
nia. Wspólnik zaprasza w 1958
wydawane z pasji, a nie dla
roku do Australii swoją młodą
pieniędzy, czy tak?
kuzynkę z Polski. Gdy John ją
Zaskoczona trafnością
ujrzał, od pierwszej chwili naobserwacji, pytam Johna, na
brał przekonania, że na jego
jakiej podstawie odniósł takie
drodze zjawiła się księżniczka
wrażenie.
z bajki. Zauroczony oświadcza
– Nie ma w piśmie żadsię trzeciego dnia znajomości.
nych reklam, a to świadczy
Oświadczyny zostają przyjęte.
o pasji – odpowiada John. –
John Bernard Wojciechowski
Sam też robię wiele rzeczy w żyi Zofia Perkowska stają na ślubciu z powodu pasji – dodaje.
nym kobiercu.
– To fajnie, bo lubię spotykać
Gdy czytam informapodobnych ludzi.
cje o tej love story, do pokoju
Dalsza rozmowa toczy
służbowego wchodzi Renata.
się na tyle sympatycznie, że
Odrywając się od wycinków
zostawiamy na boku formalne
prasowych, pytam:
zwroty i przechodzimy na ty za– Renatko, z jakich stron
równo z Johnem, zwanym przez
Polski pochodziła twoja teściorodzinę Jasiem, jak i z Renatą.
wa? Ma nazwisko panieńskie
Gdy okazuje się, że mamy wiele Jan Bernard Benny-Wojciechowski z żoną Zofią i dziećmi: bardzo popularne w moich
wspólnych tematów wartych Dianą, Ronaldem i Johnem
rodzinnych stronach.
26
12_2013
grudzień
Podróże
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=519194814821407&set=a
.171072022967023.40985.168231853251040&type=1&theater
– Teściowa pochodziła z Łap
opal, to lepiej żebym był przy tym
sam lub z niewielką zaufaną gruna Podlasiu.
Wyjmuję mój paszport, popą. Jak jest dużo ludzi, gdy trafia
kazuję wpis o miejscu urodzenia
się na prawdziwy skarb, to dzieje
i powiadam do mojej rozmówczyni:
się z nimi coś dziwnego. Im mniej
– Też jestem urodzona w Łaświadków takiego znaleziska, tym
pach i już wiem, dlaczego tak dobrze
lepiej – powiada Jaś. Trudno się
się wśród was czuję. Jesteśmy po
z nim nie zgodzić!
prostu wśród swoich!
Z powodu konieczności wyAtmosfera spotkania robi się
jazdu w teren na sześć miesięcy
jeszcze bardziej sympatyczna i niew roku uważał, że nie jest dobrym
odparcie powraca mi myśl o tym, że
kandydatem na męża. Poglądy
nasze życie jest zaplanowane przez
w tej kwestii zmieniły się wraz ze
Wielkiego Reżysera. Posługuję się tu
spotkaniem Renatki, która ma nie
terminologią filmową nie bez powomniej ciekawy życiorys. RozpoJaś w swoim warsztacie obróbki opali
częła studia na wydziale anglistyki
du, ale o tym za chwilę.
i zwiedziwszy kilka kierunków uniwersyteckich, uzyskała
dyplom na wydziale mediów i komunikacji w Australii.
Wieczór z widokiem
Obroniła też pracę doktorską na temat kina polskiego
na rzekę Parramatta
Po zamknięciu Opal Minded ruszamy na spona Macquarie University w Sydney.
tkanie ze wspomnieniami do mieszkania Renatki i Jasia
Czas biegnie nieubłaganie i nadchodzi pora
Bernard. Czeka na nich w domu córeczka Pola oraz mama
pożegnania. Wznosimy toast znakomitym 2009 Moss
Renatki, która opiekuje się wnuczką. Jaś w pewnym
Wood Cabernet Savignon, Margaret River. Wino ma,
momencie mówi, że planuje przyjazd do Polski, chce
jak piszą znawcy tematu, głęboki czerwony kolor oraz
bowiem, aby jego córka miała możliwość codziennych
uwodzicielski zapach czerwonej porzeczki i fiołków.
kontaktów z babcią, a ta musi wrócić do kraju z powodu
Smakując je, myślę o losach dwóch kobiet, które wyobowiązków rodzinnych. Rozmowę prowadzimy na taruszyły przed laty w świat z małego miasteczka Łapy
rasie apartamentu nad rzeką Parramatta, w podmiejskiej
na Podlasiu, nad rzeką Narwią. Za sprawą Wielkiego
dzielnicy Chiswick na północy Sydney. Moi gospodarze
Reżysera ich losy, jakże odmienne, a jednak naznaczone
prowadzą bardzo pracowite życie – Jaś co roku na sześć
wspólnym miejscem urodzenia, splotły się nad rzeką
miesięcy wyjeżdża do kopalni, gdzie w surowych warunParramatta w Australii.
Renatko i Jasiu, dziękuję za zaproszenie do swokach australijskiego interioru prowadzi poszukiwania
złota i opali. W dużej miejego domu, podzielenie się
rze pracuje sam lub w nieciekawą historią rodziny
wielkiej grupie zaufanych
oraz za niezapomniany
współpracowników.
wieczór.
– Wiesz, jak trafi się
na żyłę złota lub wspaniały
Krystyna Knypl
27
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Narodowy Program
Wirtualnej Opieki
Zdrowotnej
Rys. Zen
@Curcuma_Zedoaria
R
ogaś siedział zasmucony. Tak bardzo chciał odnieść
sukces. Jednak po fali miażdżącej krytyki systemu
zdrowotnego, fali, której był współautorem i precyzyjnym
wykonawcą, czuł niesmak i nie wiedział, jak ma o sobie
myśleć. Był zdezorientowany. On, dziecko szczęścia,
ulubieniec mas, ponownie zwyciężył. Ale władza krótko,
przy pysku prowadza swoich pupili. Nie wiedział, czemu
nagle został odcięty od źródeł. Odstawiony na boczny
tor. Boże mój, jakie to niesprawiedliwe i gorzkie.
Tak system sprawdzał lojalność. Cóż – pomyślał
– chyba nie ma człowieka, który choć raz nie znalazł by
się w takiej sytuacji. Muszę się z tym uporać.
Powoli obolały zbierał się z łóżka. Nie wiedział,
czy to rozpacz, depresja, kac, czy może grypa??? Bolała
go głowa, kark i ramiona. Ostry ból przeszywał pierś przy
każdym oddechu. Ech... Skaranie, pomyślał, odsuwając
krzesło. Z jękiem opuścił się wzdłuż krawędzi biurka
i odpalił komputer...
No to wpiszmy. Bóle głowy, bóle przy oddechu,
bóle ramion. Bezwład nadgarstków. Bóle w nadbrzuszu.
Nudności. Wymioty. Biegunki. Rwanie w boku. Kłucie
w sercu.
Ach no i kaszel... zapomniał o krwistym kaszlu...
Nie ma opcji „krwisty” ooo... Do kitu ten Medicus.
Ale zawsze lepszy niż przeciętny konował.
Rogaś bardzo się ucieszył, kiedy minister ogłosił
likwidację POZ i znienawidzonej instytucji lekarza
rodzinnego. Rodzinni byli tak durni, że nawet on, stale
zajęty pracą w telewizji, lepiej się orientował w medycynie
niż oni. Banda skąpych gryzipiórkow od przepisywania
zaświadczeń – pomyślał ze złością. Nawet recepty nie
potrafią poprawnie wydrukować...
28
Zgodnie z wolą Najwyższego Lekarza Kraju rolę
POZ miał przejąć wszechdostępny program komputerowy. Genialni informatycy bratniego resortu stworzyli wirtualny POZ. Siadasz, nawet myć się nie musisz,
ubierać, no po prostu ekstraluz, przyjazna domowa
atmosfera – chwytasz myszkę i ruszasz szukać swojego
przeznaczenia.
Ekran mrugał przyjaźnie...
Gdzie ja bym znalazł tak miłego lekarza. Cichy,
grzeczny, ułożony, nie czepia się, nie dopytuje, nie ogląda
się na drzwi... Ma czas. Możesz spokojnie przypomnieć
sobie każdy tik, każde drgnienie serca... I jeszcze ten
przyjazny „face”. Bardzo przyjazny. A opcja „powiększ
dekolt” wręcz genialna... Ciekawe jakie jeszcze niespodzianki ukryli w programie?
Gdzieżby takie rzeczy w POZ.
Zaśmiał się w duchu. Tak, lekarze nigdy naprawdę
nie zrozumieli, co znaczy słowo „służba”. Stali w rozkroku,
aż sobie wystali. Przeciągnął ramiona i nacisnął enter.
Wpisywał wszystko z entuzjazmem… tak... wysypka. I jeszcze koniecznie słabość w nogach. I ogień
w lędźwiach... I to ogólne rozbicie.
Narodowy Program Wirtualnej Opieki Zdrowotnej był w gruncie rzeczy bardzo prosty. Chory zasiadał
przed komputerem i spisywał swoje objawy. Jeśli był
niepiśmienny, objawy wpisywała osoba obecna w pomieszczeniu, pod warunkiem że była upoważniona
i dysponowała pobranym wcześniej kluczem dostępu.
W przeciwnym wypadku program usypiał się automatycznie i usuwał użytkownika na zawsze.
Rogaś przyłożył się do pracy. Po starannym
wypełnieniu arkusza należało wysyłać dane w świat...
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Teraz można było ze szklaneczką whisky spokojnie
czekać na diagnozę... Rogaś właśnie wszedł na zakazane
strony... Czas płynął tak szybko, czekanie zupełnie się
mu nie nużyło...
Kiedy tak wertował kolejne z pięćdziesięciu twarzy Greya, przyszła zwrotka... Otworzył. „Gratulujemy
– przeczytał – pragniemy poinformować pana, że pana
Kwestionariusz Dolegliwości Zdrowotnych został wypełniony prawidłowo. Prosimy dokonać e-rejestracji
do wytypowanych przez program poradni: zdrowia
psychicznego, seksuologicznej i ginekologicznej.”
Ki diabeł, zirytował się Rogaś... przecież jestem
chory!! Umieram... Szklanka wypadła z osłabłej dłoni...
Alkohol wsiąkał w dywan.
Ki diabeł? Minister obiecywał... Wypełnię ankietę
jeszcze raz... Trochę zdenerwowany zaczął ponowne
zgłoszenie. Optymizm i wiara w sukces ożywiła ciało.
Wiadomość śmignęła w świat.
I znowu luzik... Pełna szklanka i zakazane stronki... Jak dobrze się czeka. Dzyń... Jest zwrotka.
„Gratulujemy, pana kwestionariusz został wypełniony prawidłowo. Prosimy o wypełnienie zgłoszenia
do poradni zdrowia psychicznego i ginekologicznej...”
o kurcze, widać zapomniał napisać o słabości w nogach.
No to jeszcze raz... Płynął czas... Zmęczony, rozgorączkowany Rogaś wypełniał kolejne kwestionariusze...
Zupełnie wyczerpany nad ranem po raz ostatni zebrał
się w sobie... drżącą dłonią wpisał: głowa, brzuch, nogi...
nic... już... nie boli.
Ostatkiem sił kliknął „wyślij”. Na odpowiedź już
nie czekał. Omdlały zsunął się na dywan... Geometryczne
kwiaty stylizowanych wzorów nabierały koloru i głębi.
Pokój wypełniał najsłodszy zapach ambrozji...
– Witaj, mój drogi... – św. Piotr objął Rogasia
mocnym uściskiem.
Dzyń, masz wiadomość, zaśpiewał komputer.
Zamknięta koperta mrugała przymilnie...
R
any Boskie, Rogaś!!! Przeraźliwy krzyk przeszył
powietrze. Blada jak ściana red. Nadobna stała
nad ciałem ukochanego. Lodowaty strach szarpał jej
żołądek... Drżała... W dłoniach trzymała zawiniątko z różowymi kajdankami, cekinowym pejczykiem
29
i garścią innych najmodniejszych gadżetów... Boże,
co robić? Panika wyrwała myśli. Kompletna pustka.
Omiotła wzrokiem pokój i rozświetlony ekran. Coś
mruga... Kliknęła kopertę.
„Gratulujemy. Poprawnie wypełnił pan kwestionariusz. Nasz analityk określa pana stan zdrowia
według aktualizowanego kwestionariusza jako w pełni
zadowalający w obowiązującym standardzie. W razie
ponownego pogorszenia prosimy o kontakt z e-lekarzem
Narodowego Programu Wirtualnej Ochrony Zdrowia
Medicus. Dziękujemy za wybór i skorzystanie z naszego
produktu. Ministerstwo Terapeutycznej Troski wyraża
podziękowania za troskę o utrzymanie zdrowia i życzy
jak najdłuższego okresu opłacania dobrowolnych składek
na ubezpieczenia zdrowotne.”
N
astępnej nocy Nadobnej udało się wyklikać pomoc
Narodowego Wirtualnego Pogotowia Ratunkowego.
Wypełniony poprawnie kwestionariusz został w końcu
przyjęty i potwierdzone zieloną kropką wezwanie zrealizowano w trybie ustawowo pilnym.
Ekipa Narodowego Pogotowia ze współczuciem
zerkała na Nadobną.
– Czemu pani płacze? – Zagaił podstarzały ratownik z brzuszkiem...
– Ach, bo mi żal – załkała.
– Mogę pomóc – uśmiechnął się ciepło, podnosząc
kajdanki. – Szkoda żeby się marnowały...
G
wiezdny szlak prowadził Rogasia. Szedł z ufnością,
uśmiechnięty, wprost w objęcia Świetlanej Przyszłości. Wiedział, że jest doskonała. Wszak sam ją tak
pięknie kreował...
K
aretka bez ratownika jechała cicho przez uśpione
ulice. Z podświetlonych billboardów uśmiechnięty
Pinokio zapewniał: „Obywatelu, śpij spokojnie. Narodowy
Program Wirtualnej Ochrony Zdrowia czuwa. Z nami
jesteś bezpieczny”...
@Curcuma_Zedoaria
psychiatra
12_2013
grudzień
Podróże
Let’s go, Europe
Gruzja საქართველო*
– kolebka wina
Jagoda Czurak
Samolot delikatnie siada, kołuje do końca
jedynego pasa, zawraca i tuż przed granicą betonu skręca w stronę budyneczku –
portu lotniczego w Kutaisi. Nie ma żadnego innego samolotu. Podczas odprawy
paszportowej strażnik skanuje stronę ze zdjęciem, po czym mówi „look at the
camera”. Złapali mnie, myślę, mają moje zdjęcie w komputerze. Po chwili odbieramy
bagaże i już siedzimy w autokarze. Gamardzioba! Jesteśmy w Gruzji.
Od początku
Pierwszy Gruzin, którego „widziałam”, miał twarz
Włodzimierza Pressa, był załogantem najbardziej znanego w Polsce czołgu i nazywał się Grigorij Saakaszwili
(tak jak obecny prezydent Gruzji). Znanym reżyserem
telewizyjnym, teatralnym i filmowym był w latach 60-70.
Konstanty Ciciszwili. O tym najgroźniejszym Gruzinie,
Józefie Wissarionowiczu, w szkole prawie nas nie uczono.
Słyszałam o nieszczęśliwym malarzu-prymitywiście
Niko Pirosmaniszwili (zw. Pirosmani). Mój poprzedni
wyjazd do Tbilisi przed 36 laty był wyjazdem służbowym
na konferencję RWPG (ta organizacja tylko w nazwie
miała słowo „pomoc”). Mieszkaliśmy w najlepszym
wówczas hotelu dla
cudzoziemców – hotelu Iveria. W przerwie
obrad zawieziono nas
na krótkie zwiedzanie
dawnej stolicy Gruzji,
Mcchety, z największą
świątynią Sweti Cchoweli, w której chrzczono gruzińskie książęta
i chowano królów.
Potem była kolacja w restauracji w pobliskich górach z widokiem na rzekę Mtkwari (Rosjanie nazywali ją
Kura) i Aragwi. Wędrówki uliczkami Tbilisi pokazywały,
że ta część ZSRR ma swój odrębny koloryt. Drewniane
balkony na wysokości pierwszego piętra z ażurowymi
zdobieniami; szewc, który w swojej budce przy głównej
ulicy powiesił wycięty z gazety portret Stalina; zamiatacze
*Czytaj Sakartwelo.
30
12_2013
grudzień
Podróże
ulic obojga płci związanymi witkami sprawnie usuwali
śmieci z chodnika.
Tylko kwas chlebowy serwowany był z takich
samych beczkowozów jak w Moskwie. I lody śmietankowe na patyku smakowały jak w stolicy ZSRR. Za to
wizyta na bazarze pozbawiała złudzeń i podkreślała
odmienność geograficzno-kulturową tego regionu. Małe
prosiaczki, osmalone i wypatroszone, leżały na ladzie
nóżkami do góry obok niewiele mniejszych, również
gotowych do pieczenia kur. Świeże figi i granaty, które
kosztowałam wówczas po raz pierwszy. Pierwsze w życiu
palmy i pinie na skwerkach. I gościnność Gruzinów,
którzy na dźwięk naszej mowy zapraszali do kawiarni na
kieliszek koniaku. Miasto Tyflis – tajemnicze jak książka
o Dagny Juel-Przybyszewskiej nie odkryło przede mną
wielu tajemnic i zakątków. Teraz, w 2013 roku, jadę by
odświeżyć wspomnienia również o gruzińskiej kuchni (pierożki chinkali, marynowane mięso na zimno,
jagnięcina i pęczki zielonej natki, która wyglądała na
pietruszkę, a była najpewniej kolendrą, jedzoną przez
miejscowych po obfitym posoleniu). Wspomnienie wina
wlewanego do pucharków, w których były pokrojone
na cząstki świeże brzoskwinie, dopełniało mglistego
po tylu latach obrazu Gruzji.
Przygotowania do wyjazdu
Mieszkający od kilku lat w Polsce Gruzin, autor
książki o najsłynniejszych toastach i przewodnika po
swojej ojczyźnie, na spotkaniu wyjaśnia, że alfabet gruziński jest jednym z 14 alfabetów i nie należy do żadnej grupy
językowej. 33 znaki jednej wielkości (nie ma małych
i dużych liter) układają się w ciąg sznureczków? zabawnie
powyginanych linii? Jedyny wyraz brzmiący identycznie
jak w języku polskim (i zbliżony do wymowy w innych
językach) – wyraz „mama” znaczy po gruzińsku… ojciec.
Gruzini nie spieszą się, mają swoje określenia na znane
z innych rejonów świata maniana. Gdy Gruzin powie,
że coś zrobi zaraz, oznacza to, że może za 15 minut. Gdy
powie, że zrobi coś potem – może to oznaczać jutro
lub pojutrze. Przeglądam przewodnik i dokładam do
walizki szal – w kościele gruzińskim kobieta musi mieć
nakrycie głowy. No cóż, trzeba się dostosować. Do Indii
zabrałam „gorsze” skarpetki, by nie chodzić boso po
31
świątyniach, tutaj jeden szal na głowę to nic nieważący
drobiazg. Już na miejscu okazało się, że przy wejściu do
kościołów leżą „dyżurne” chustki. A do Sweti Cchoweli
zakaz wstępu dla kobiet w długich spodniach można
było obejść, zawiązując „dyżurny” fartuch.
Trochę historii
Do bogatej Kolchidy udał się po złote runo Grek
Jazon, co upamiętnia pomnik w Batumi. Wybrzeże
Morza Czarnego, właśnie starożytna Kolchida i górzysta Iberia to część terenów dzisiejszej Gruzji. Gdy nasi
przodkowie pasali krowy i nieudolnie krzesali ogień,
by upiec upolowanego dzikiego zwierza, Gruzja miała
państwo rządzone przez królów. Król Mirian III w 337
roku przyjął chrześcijaństwo jako religię państwową
(po królestwie Armenii, która zrobiła to w 301 roku).
Chrzest w Polsce był sześć wieków później. Położenia
geograficznego można Gruzji pozazdrościć: wybrzeże
morskie z palmami na zachodzie, góry na południu
i północy, parki narodowe, przestrzenie bardzo pięknie pokazane w filmie „Najsamotniejsza z planet”. Nie
zapominajmy jednak o sąsiadach, wyznających inną
wiarę, którzy krwawo zapisali się w historii tego kraju:
Turcy, Persowie, Arabowie, a nawet dalecy Mongołowie.
Gruzja przez krótki czas panowania królowej Tamary
(1184-1213) miała dostęp również do Morza Kaspijskiego,
a kultura, architektura w tym Złotym Wieku były na
bardzo wysokim poziomie, wyprzedzając Odrodzenie
w Europie Zachodniej o prawie trzy wieki. W Gelati (niedaleko od Kutaisi) już na początku XII wieku
12_2013
grudzień
Podróże
działała akademia, kształcąc filozofów, matematyków,
astronomów i muzyków, rozwijała się literatura i sztuka
rycia w złocie. Nad Morzem Kaspijskim produkowano
jedwab, tzw. gilański, o którym wspomina nie tylko
Marco Polo w swoim „Opisaniu świata”, ale również
wzmiankują dokumenty kupieckich republik włoskich,
dokąd wywożono tę cenną tkaninę. Jak pisze Marco
Polo, „Królowie Żorżanii rodzili się ze znakiem orła na
prawym barku, teraz już (XIII w. – przyp. aut.) owego
znamienia nie mają. Mieszkańcy są urodziwi, dzielni
żołnierze, dobrzy łucznicy i doskonali wojownicy” (dziś
na targu staroci można kupić noże i kindżały – czy są
autentyczne, pozostawiam to znawcom broni białej).
Gruzja chciała znaleźć w Europie Zachodniej
silnego sprzymierzeńca przeciw muzułmanom, wysyłała posłów ze specjalnymi misjami. W XV wieku
również papież wysłał do Gruzji wysłannika, by tutaj
szukać koalicjanta przeciwko Turcji
Osmańskiej, a także by szerzyć wiarę
katolicką. Ponowne próby poszukiwania poparcia dla idei wyzwolenia
spod panowania Turcji i Iranu w XVIII
wieku podejmowali wysłannicy królów
gruzińskich, ale za ich plecami swoje
ugrywała Rosja, zawierając sojusze wojskowe z Turkami. Posłowie pojawiali
się również w Rosji, co skończyło się
traktatem z 1783 roku, za którym nie
poszła jednakże pomoc militarna przeciw najeźdźcom z Iranu. W 1801 roku
w katedrze Sioni w Tbilisi, otoczonej
przez wojsko, odczytano manifest cara
32
Pawła I, następcy Katarzyny II, o przyłączeniu Gruzji
do imperium rosyjskiego. Po rewolucji 1917 r. nastąpił
krótki czas niepodległości, po którym w 1922 r. Gruzja stała się wraz z Armenią i Azerbejdżanem częścią
ZSRR do 1990 roku. Pierwsze lata wolności nie były
spokojne dla młodej Republiki, co znamy z doniesień
telewizyjnych i gazet. Po drodze zaliczono przynależność
do WNP, Rewolucję Róż w listopadzie 2003 r. i wojnę
rosyjsko-gruzińską w 2008 roku. Gruzja aspiruje do
bycia członkiem Unii Europejskiej, co z powodów politycznych trochę się oddala.
Dzisiejsza Gruzja to mniej więcej 1/5 terytorium Polski. Talerze na tej mapie pokazują położenie
ważniejszych miast.
Według Międzynarodowej Unii Geograficznej
na południowym wschodzie granica Europy biegnie
obniżeniem Kumsko-Manuckim (na północ od Kaukazu).
Niektórzy naukowcy przesuwają tę granicę na południe
nawet o tysiąc kilometrów. Nasza przewodniczka podkreślała, że granica Europy i Azji leży na terenie Gruzji,
przebiegając przez miejscowość Surami w prowincji
Kartlia, niedaleko Gori. Stąd obecność moich refleksji
podróżniczych z Gruzji w cyklu „Let’s go, Europe”.
Tbilisi თბილისი
Tbilisi jest nie do poznania (a czego mogłam się
spodziewać po 36 latach?). Dawny hotel Iveria przebudowano – teraz jest to Radisson Iveria, mieszkać w nim
12_2013
grudzień
Podróże
może nie tylko cudzoziemiec. Przybyło mostów, szklane
ściany nowych budynków rządowych w pobliżu rzeki
i na wzgórzach odbijają światło.
Dawni „święci” zostali zastąpieni nowymi-starymi świętymi prawosławnymi. Zamiast pomnika
Lenina jest pomnik św. Jerzego, oczywiście jeszcze
wyższy niż poprzednik, błyszczący w słońcu, a sam plac
nosi teraz nazwę Wolności. Postanawiam posługiwać
się starym planem miasta, by odszukać sfotografowane
poprzednio miejsca. Nazwy ulic, mające za patronów
gruzińskich pisarzy, artystów, pozostały. Niestety, już na
miejscu musiałam zmienić zamierzenia i nie odłączyłam
się od wycieczki, ale klimat dawnego prawobrzeżnego
Tbilisi z lat 70. odnalazłam na lewym brzegu rzeki, gdzie
mieszkaliśmy.
Takie same
ażurowe balkony,
uliczki biegnące
pod górę i wybrzuszone korzeniami
drzew chodniki,
takie same podwórka z suszącym się praniem,
tylko że… teraz
jest dużo zaparkowanych samochodów, starych i całkiem nowych modeli. Zwiedzamy nie tylko bazylikę
Anczischati i katedrę Sioni, siedzibę katolikosa Eliasza II
– zwierzchnika Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego
Apostolskiego. Tutaj jest przechowywana najświętsza
relikwia Kościoła, krzyż św. Nino, która szerzyła wiarę
chrześcijańską w Gruzji w IV wieku. Krzyż ma dwa
równe, opuszczone ramiona i widzimy go w każdym odwiedzanym kościele, na skałach, przy drodze, na fladze
kościelnej. Według legendy
przyszła święta skrzyżowała dwie gałązki winorośli
i związała kosmykiem włosów, tworząc symbol wiary.
Innym krzyżem
wszechobecnym jest krzyż
św. Jerzego, patrona Gruzji,
33
który dzieli flagę gruzińską na cztery równe części.
Gruzini są bardzo dumni ze swojej nowej flagi. Jeżdżąc
po tym kraju można odnieść wrażenie, że Dzień Flagi
trwa tu przez cały rok. Flaga (na białym polu czerwony
krzyż św. Jerzego, a na powstałych kwadratach po jednym równoramiennym czerwonym krzyżu) powiewa
na gmachu parlamentu w Kutaisi, siedzibie prezydenta
w Tbilisi, na posterunkach policji, na masztach przed
szkołami, a także często na prywatnych posesjach. Nad
prawobrzeżną częścią Tbilisi góruje, jak kiedyś, odnowiony pomnik Kartlis Deda – Matki Gruzji.
Góry
Gruzińską Drogą Wojenną (prowadzącą z Tbilisi
do Władykaukazu w dzisiejszej Rosji) dojechaliśmy
do Kazbegi – ყაზბეგი (obecna nazwa Stepancminda). Niecierpliwa, przez szybę autokaru robię zdjęcie
ośnieżonej czapy Kazbeku (5047 m n.p.m.), którego
czub dostrzegam w dziurze chmur. To do niego, według
legendy, przykuty był Prometeusz.
12_2013
grudzień
Podróże
Wysiadam i… już szczytu nie widać. Jeepami
japońskimi, z kierownicą po prawej stronie, trzęsąc się
niemiłosiernie na kamieniach, jakby celowo zrzuconych
pod koła pojazdów, dojeżdżamy na wysokość 2170 m
n.p.m. do XIV-wiecznego kościoła Cminda Sameba (Św.
Trójcy). Na piechotę zajęłoby to 2,5 godziny w jedną
przesiedlonych na te bezludne i suche tereny mieszkańców prowincji Swanetia. Dziś straszą dziury w murach
w miejscu okien. Przy wjeździe do wsi widzimy jeden
odmalowany domek, gdzie małżeństwo z Polski prowadzi
restauracyjkę Oasis, ozdobioną flagami Polski i Gruzji.
Nikt z naszej grupy, poza mną, nie chciał się zatrzymać
na kawę czy herbatę, by dać zarobić rodakom.
stronę. Jest to bardzo ważna dla Gruzinów świątynia,
w której chroniono przed okupantami narodowe skarby, wywożąc je na czas zagrożenia ze stolicy (np. krzyż
św. Nino).
Sporo mniejszą wysokość zaliczyliśmy na półpustynnych terenach na południowy wschód od Tbilisi
– wspinając się za krawędź wzgórza w pobliżu klasztoru Dawid Garedża დავითგარეჯის სამონასტრო
კომპლექსი. Tutaj jeszcze żyją mnisi, tu istniała szkoła
malarstwa, tu wreszcie znajduje się replika kamienia
wykradzionego z Jerozolimy przez założyciela klasztoru,
ojca Dawida, który przybył na te tereny w VI w. Prawdziwy kamień przywożony jest tutaj z katedry Sioni na
czas świąt religijnych.
Do kompleksu prowadzi bardzo malownicza
droga przez wieś Udabno, niegdyś zamieszkałą przez
34
Skalne miasta
Zwiedziliśmy Upliscyche უფლისციხე – skalne
miasto, gdzie w naturalnych jaskiniach na przełomie II
i I tysiąclecia p.n.e. mieszkali ludzie. Mongołowie, trzęsienia ziemi, zniszczyły i zasypały to miasto. Wykopaliska
w 1957 roku doprowadziły do odkrycia prawdziwych
skarbów: biżuterii, rzeźb, odsłoniły scenę teatralną
i komnatę zwaną salą tronową królowej Tamary, piekarnię, tłocznię winogron, aptekę, system kanalizacji
i doskonale zachowaną główną ulicę miasta.
Szacuje się, że mogło tu mieszkać nawet tysiąc
osób. Widok na rzekę Mtkwari, do której prowadzi
tajemnie przejście ewakuacyjne, jest niepowtarzalny.
12_2013
grudzień
Podróże
Dotarliśmy również do Wardzi ვარძია – miasta-klasztoru wydrążonego w skale w XII-XIII w. na
13 poziomach. Opowieści o skarbach ze złota i srebra,
ozdobionych szlachetnymi kamieniami przyciągały
przez wieki łupieżców. A czego nie zabrał podstępem
wróg, zabrało trzęsienie ziemi z 1283 roku. Do dziś zachowała się znikoma część komnat (ok. 250) i cerkiew
Wniebowzięcia NMP z freskami przedstawiającymi
królową Tamarę (niestety w środku nie wolno fotografować, nawet bez flesza).
W paru miejscach są jeszcze w skałach widoczne
rury doprowadzające wodę do pozostałych poziomów
tego niezwykłego kompleksu.
Byliśmy również w jaskini Sataplia, gdzie widzieliśmy odciśnięte ślady dinozaurów.
To Wieża Alfabetu
i Wieża Uniwersytetu Technicznego z diabelskim młynem zawieszonym nad ulicą.
Spacerowaliśmy nadmorskim
bulwarem i podziwialiśmy odnowione XIX-wieczne pałace.
W tygodniu naszego pobytu
odbywał się festiwal filmowy
BIAF, w którego jury zasiadali
Wiesław Saniewski (fabuły)
i Andrzej Fidyk (dokumenty).
Poza konkursem wyświetlono nowy film Andrzeja Wajdy o Wałęsie (plakaty wisiały
w centrum miasta). Pokazy odbywały się w kinie i na wolnym
Batumi ბათუმი
Świt w Batumi rzeczywiście dźwięczał cykadami,
jak w piosence Filipinek sprzed lat. Ale w Batumi nie ma
już herbacianych pól, bo uprawa się nie opłaca. Zanim
wjechaliśmy do tego miasta, przejechaliśmy meleksami
po Ogrodzie Botanicznym, który dalej imponuje wielkością, a w czasach świetności ZSRR zajmował 110 ha.
Pomiędzy gałęziami kryptomerii japońskiej a liśćmi
bananowca, na horyzoncie wyłoniły się budowle jak
w Dubaju.
35
12_2013
grudzień
Podróże
powietrzu. W starym centrum wszystkie pałace są odpicowane, nawet palmy większe niż gdzie indziej. Obok
naszego hotelu mieszkańcy bloku śmiało wykorzystują
dostępne punkty, by zaczepić sznury do suszenia prania.
Do latarni ulicznej – czemu nie? Jakie skromne wydają
się napowietrzne „suszarnie” z Neapolu czy Lizbony!
Roślinność i klimat podzwrotnikowy, ciepło
i wilgotno. To ja już wolę półpustynię i suche powietrze.
Wieczorem podziwiamy „śpiewające fontanny”, uciekając
przed niesionymi przez wiatr kropelkami wody.
Gori გორი
Nie żałuję, że zajrzałam do muzeum tyrana,
chociaż część grupy się zbuntowała. Nie dowiemy
się, czy i jak zmienił się ten przybytek od czasu uzyskania przez Gruzję niepodległości. Chociaż – może
nic tu się nie zmieniło? Dowiedzieliśmy się, za co tak
naprawdę Gruzini kochają Stalina. Bo był jedynym
Gruzinem, który rządził Związkiem Radzieckim. Bo
wygrał wojnę. Miejscowa przewodniczka zwraca uwagę
na to, że w ostatnich dniach Józefa Stalina modlił się
za niego kościół prawosławny. On w 1933 r. zniósł
dekret Lenina nakazujący niszczenie cerkwi i zabijanie
duchownych. Czy Stalin zrobił to, bo sam w młodości
uczęszczał do seminarium duchownego w Tbilisi? Na
wystawie nie ma żadnej wzmianki o jego zbrodniach,
36
o tym, że doprowadził do śmierci milionów ludzi na
Ukrainie, o łagrach, mordowaniu jeńców wojennych.
Przewodniczka, wiedząc, że jesteśmy z Polski, dyskretnie pomija część ekspozycji poświęconą Jałcie. Całej
prawdy historycznej tu nie ma. Na deser zwiedzamy
wagon – salonkę Stalina. Okazuje się, że tyran miał
swoją słabą stronę – bał się latać samolotem. Pomnik
Stalina stoi, a jakże, między budynkiem muzeum a domeczkiem, w którym rodzina Stalina wynajmowała
izbę. Jest jeszcze jeden jego pomnik, który chwilowo
przeniesiono z centralnego placu Gori do magazynu.
Na prośbę mieszkańców zostanie ustawiony w parku
obok tego swoistego strasznego muzeum.
Religia
Gruzini mają trzy skarby: język, państwo i religię.
Zwierzchnik Kościoła, katolikos Eliasz II, ma rzeczywiście władzę i potrafi pogrozić rządzącym, przywołując
ich do porządku. Widzieliśmy go w niedzielę, w nowym
kościele Cminta Sameba w Tbilisi, gdy przygotowywano
go do nabożeństwa. Katolikos stał obok drewnianego
krzesła ustawionego na niewielkim podwyższeniu po
przeciwnej stronie niż carskie wrota. Wokół niego prawie
na wyciągnięcie ręki stali wierni. Nie do pomyślenia, by
wierni byli tak blisko najważniejszej osoby w Kościele
podczas jakiejkolwiek ceremonii, prawda? Grupa żołnierzy stała jako ochrona, na wszelki wypadek, ale nie
był to ścisły kordon. Wycofaliśmy się dyskretnie, gdy
po otwarciu carskich wrót dostojnicy kościelni zaczęli
iść w stronę Eliasza. Nasza przewodniczka podkreślała,
że Gruzini przetrwali jako naród i wybili się na niepodległość dzięki wierze. Kościoły w Gruzji (mimo
że należą do prawosławnej części chrześcijaństwa) nie
mają kopuł ani połyskujących w słońcu „cebulek” –
budowlę wieńczą kamienne stożki osadzone na kopule
w kształcie walca. We wnętrzach, na bocznych ścianach,
często malowano freski przedstawiające królów Gruzji,
których czczono i doceniano po latach. Nie tylko królową Tamarę uwieczniono w ten sposób. Inny wybitny
władca, Dawid IV Budowniczy (1089-1125), został
przedstawiony na XVI-wiecznym fresku w Katedrze
w Gelati (pierwszy z prawej, w lewej ręce trzyma model
kościoła, w prawej – zwój pergaminu). Podpis głosi:
12_2013
grudzień
Podróże
„Wielki Dawid Budowniczy, najwartościowszy z królów.
Niech pamięć o nim przetrwa. Amen”.
Za oknem autokaru
Po pierwsze – winogrona. Właściwie każda posesja ma naturalną otulinę czy altankę z winogronami.
Mieszkańcy bloków też sadzą tę roślinę, tak by pięła
się po ścianie. Wina gruzińskie mają specyficzny smak,
ponieważ do procesu fermentacji używa się owoców
z szypułkami. A z tego, co pozostanie po leżakowaniu
w glinianych beczkach – kwewri, zakopanych w ziemi,
powstaje wódka – czacza. Wino w Gruzji może produkować każdy, na własny użytek przeciętna rodzina
potrzebuje średnio 1000 (tak, tysiąc) litrów wina rocznie. Kobiety nie piją! W Gruzji uprawia się ponad 500
odmian winorośli. Najstarsze znalezione pestki miały
około 5 tys. lat.
Motoryzacja – nowe stacje benzynowe budowane
są obok opuszczonych starych. Jeszcze im daleko do
standardów europejskich (sklep, toaleta), ale to się zmieni.
O stanie samochodów (i dróg) świadczą bardzo liczne
punkty naprawy karoserii i wymiany opon. Gruzini
bardzo dbają o swoje cztery kółka – co parę metrów
w miastach są myjnie. Jeden pomysł można przeszczepić na nasz grunt – gruzińskie ronda. Po co budować
coś w rodzaju klombu, obkładać kostką – wystarczy
37
namalować na skrzyżowaniu
okrąg i już jest rondo! Taniej?
Taniej!
Domy w większości
zadbane, winorośli towarzyszą
drzewka granatów i kaki. Posterunki policji nowiutkie, całe
oszklone. Gruzini walczyli z korupcją w policji – teraz szklane ściany mają gwarantować
przejrzystość i uczciwość tych
służb. W okolicach Gori mijamy
trzy osiedla pobudowane dla
uchodźców z Osetii Południowej. Gruzja – biedny kraj zadbał
o swoich braci, którzy porzucili
domostwa w czasie ostatniej
wojny i w krótkim czasie mogli osiedlić się w bezpiecznym miejscu (inna sprawa, że budowa trwała tak szybko,
że zapomniano o kanalizacji). Znacznie gorsze wrażenie
sprawiają zdewastowane bloki z czasów sowieckich:
niekompletne szyby, zniszczone tynki i balkony. Brak
gospodarzy tych domów rzuca się w oczy. Widzieliśmy
też opuszczone domy na wsi – Gruzini emigrują za
chlebem do Moskwy, Europy Zachodniej, do Chicago.
Szacuje się, że diaspora liczy ok. 1 mln osób, przy 3,5
mln ludności pozostałej w Gruzji. Żyje się w tym kraju
ciężko. Za wszystkie usługi medyczne trzeba płacić (gips
na rękę kosztuje więcej niż emerytura), studia też są
płatne, a emerytury naprawdę głodowe. Dlatego ważne
są przydomowe ogródki i to, by rodzina trzymała się
razem i pomagała sobie w codziennych troskach. Późno
wieczorem, nawet w niedzielę, wszystkie malutkie sklepiki i punkty usługowe są otwarte – nie wolno przegapić
żadnego klienta.
Kraj mlekiem i miodem płynący – krowy chodzą
po ulicach, jak w Indiach, po drogach w miasteczkach
i na wsi (poza stolicą widzieliśmy je wszędzie). Dziwiłam się, że same, bez pasterza, wracają do zagrody
o zmierzchu. Ser wykorzystywany jest w gruzińskiej
kuchni do przygotowania chaczapuri, placka z ciasta
francuskiego z serowym nadzieniem (można też taki
placek nadziewać pastą z fasoli). Przy drogach mijamy
12_2013
grudzień
Podróże
kramiki z miodem, konfiturami ze wszystkiego, co
rośnie i ma choć trochę słodkich soków (np. z szyszek),
warkocze orzechów włoskich obtoczonych w specjalnie
przygotowanych syropach owocowych – to gruzińskie
snickersy, czyli czurczhele. Na bazarach można kupić
obłędnie pachnące zioła (w tym czerwoną, czyli fioletową ściślej rzecz biorąc, bazylię – regani), owoce i mięso
wszystkich zwierząt. Kurze łapki też.
Na wieść, że w restauracji jest grupa z Polski,
grano nam „Mazurka Dąbrowskiego”. Polacy są uznawani
za przyjaciół – jak Gruzinów nie lubić?
Pożegnanie
Żegnamy Gruzję, żałując, że nasza trasa nie
zahaczyła o Swanetię z charakterystycznymi kominami
sterczącymi wśród wzgórz. Żegnamy kolorowe góry, zalesione doliny rzek, życzliwych ludzi. Naszym samolotem
przylecieli turyści z plecakami z Europy. Gruzja promuje
swoje turystyczne walory i kuchnię. Przysmakiem jest
dolma (bakłażany lub papryka
nadziewane pastą orzechową
z nasionami granatu, podawana na zimno), czmeruli
(kurczak duszony w sosie
czosnkowym), pchali (pasta
z liści szpinaku lub buraków
z orzechami i nasionami
granatu), oraz – last but not
least – chinkali. Cieknący po
brodzie sos, palce poparzone
od trzymania tych gorących
pierogów i soczyste ziołowo-mięsne nadzienie. Krojenie
ich nożem to barbarzyństwo
i powinno być surowo karane!
38
Postanawiam, że po powrocie będę dodawała tłuczone
orzechy włoskie do smażonego bakłażana, na wzór
gruziński.
Za jakieś 15...20 lat, gdy będą pieniądze, ten
kraj zmieni się i zachwyci każdego. Już widać budowy,
nowe aranżacje i starania o lepszą bazę noclegową,
działają prywatne kwatery, jest dostęp do internetu.
Hotel nieopodal Kutaisi, w którym spędziliśmy dwie
noce, to odrestaurowane olbrzymie sanatorium, któremu (trochę na wyrost) przyznano 4 gwiazdki. Jeszcze
nie wszystkie pokoje i łazienki są wykończone, a już
kwateruje się turystów. W sali restauracyjnej jeszcze
duch poprzedniej epoki, obok wejścia do niej wiszą
stare hasła propagandowe.
Wierzę, że to się zmieni i już niedługo miejscowość Borżomi będzie piękniejsza od Krynicy Górskiej,
a Gudauri – od Karpacza. Tego Gruzinom z całego serca
życzę, podnosząc kieliszek wina saperawi. GAUMARDŻIOS! NA zdrowie!
Mam nadzieję, że
nowy prezydent Gruzji też
będzie sprzyjał nowym porządkom.
Tekst i zdjęcia
Jagoda Czurak
ekonomistka
z rodziny lekarskiej
Wrzesień 2013 r.
PS Koleżanka tak skomentowała
wiadomość, że wybieram się do
Gruzji: – A cóż tam można zobaczyć poza kościołami?
Otóż można, można. J.C.
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
SPACER PO MOJEJ WARSZAWIE Część 2
Niech
cały naród
poznaje
swoją stolicę
Alicja Barwicka
Nie ma zwiedzania bez nakładu sił i środków
Skoro naród stolicę już sobie zbudował, to przyszła pora, by mógł efekty swojej pracy
obejrzeć i ocenić. Kontynuujmy więc wędrówkę po mieście, co prawda wymagającą
trochę czasu i trochę grosza (na bilety wstępu), nieraz męczącą, ale za to zapewniającą moc wspaniałych wrażeń.
Pomniki, warszawska specjalność
Kiedy tak sobie wędrujemy, co i rusz napotykamy mniejsze i większe, bardziej i mniej ważne
pomniki, figury, obeliski. Myślę, że ich liczba jest
naprawdę imponująca i pod tym względem może
Warszawa skutecznie rywalizować z innymi metropoliami, któWarszawska Nike
re (tak jak np.
Seul) szczycą się liczbą
upamiętnionych w ten
sposób miejsc
lub wydarzeń.
Jeśli zaś do
stojących na
Chopin w Łazienkach
39
Są pomniki sztandarowe jak Adam Mickiewicz
placach i placykach pomników dodać rzeźby zdobiące wiele parków i pałacowych ogrodów
oraz (w końcu to
też rodzaj upamiętnienia) poświęcone ważnym osobistościom i zdarzeniom pamiątkowe tablice, mamy
absolutny rekord świata. Są
Mały Powstaniec
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
Jan Kiliński
w duecie
z Zygmuntem III Wazą
Są pomniki wojenno-martyrologiczne
jak pomnik Poległym
i Pomordowanych na Wschodzie
(tu fragment)
Ślad po murze getta
Pomnik Partyzanta Gwardii Ludowej
pomniki znane każdemu w Polsce, a i niektórym na
świecie. Wspomniana już wcześniej kolumna Zygmunta,
pomnik Adama Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu czy postać warszawskiej syrenki widnieją na
prawie każdej warszawskiej widokówce, ale już stojący
przy ul. Zamenhofa pomnik bohaterów Getta zna cały
świat za sprawą znajdującej się w jerozolimskim Instytucie Yad Vashem repliki fragmentu tej rzeźby.
Z oczywistych powodów miejsc upamiętniających koszmar czasów wojny i okupacji oraz bohaterską
postawę mieszkańców jest tu ogromna liczba. I są to nie
tylko wielkie monumenty jak Warszawska Nike1 czy
Pomnik
Powstania
Warszawskiego
pomnik Powstania Warszawskiego, ale i wzruszające,
często bardzo małe tabliczki informujące o walkach
w danym miejscu, o zabitych, o wywiezionych… Szczególnym miejscem jest maleńki Umschlagplatz (z niem.
Plac Załadunku), skąd zabierane były transporty Żydów
Warto przypomnieć, że Warszawska Nike, czyli Pomnik Bohaterów Warszawy, stanęła w 1964 r. na placu Teatralnym. Była tam
pięknie wyeksponowana, z daleka widoczna i wkrótce stała się jednym z symboli Warszawy. W latach 90. przemiany urbanistyczne
(odbudowa pałacu Jabłonowskich – Starego Ratusza, o którym była mowa w poprzedniej części, GdL 11/2013) wymusiły eksmisję
Nike z reprezentacyjnej lokalizacji. Zjechała kilkadziesiąt metrów w dół, w krzaki przy Trasie W-Z, gdzie mało kto zwraca na nią
uwagę. Wielka szkoda, bo to imponująca kobieta. (Red.)
1
40
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
Są inne, mniej eksponowane pomniki,
jak Ignacy Paderewski w Łazienkach
Ronald Reagan
w Alejach Ujazdowskich
Prezydent Stefan Starzyński
na placu Bankowym
z getta do obozu zagłady w Treblince. Ściany tego pomnika pokrywają wyryte w marmurze imiona i nazwiska
wywożonych osób.
Pomnik myśli prawniczej na frontonie Sądu Najwyższego
Charles de Gaulle
na rondzie swego imienia
jest wzniesiony pod koniec XX wieku budynek Sądu
Najwyższego RP. Gmach zdobią kariatydy symbolizujące cnoty (wiarę, nadzieję i miłość)2 oraz kolumny
z wyrytymi w języku polskim i łacińskim sentencjami
prawa rzymskiego.
Wśród wielu pomników poświęconych zasłużonym dla różnych dziedzin życia każdy ma te swoje
ulubione. Ja zaliczam tu warszawską Nike, zamyślonego
Chopina w Łazienkach, Małego Powstańca w przydużym
hełmie, kroczącego krokiem defiladowym Charlesa de
Gaulle’a na rondzie (tym z palmą) jego imienia, dzielnego
prezydenta Starzyńskiego, szewca Kilińskiego wymachującego szabelką oraz ciągle okradanego z narzędzi
niezbędnych w pracy astronoma Mikołaja Kopernika.
Dodatkowo przypuszczam, iż jeśli
w roku 2014 faktycznie powstanie przy Stadionie Narodowym pomnik trenera wszechczasów Kazimierza Górskiego, to też go wpiszę
na swoją prywatną listę ulubionych.
Pewnym ciekawym rodzajem
pomnika zbudowanego dla całkiem
innych celów, ale służącym zachowaniu w pamięci reguł prawnych
Nie mają kobiety lekkiego życia w III
RP. Kariatydy, trzy ogromne, urocze panie zdobiące tylne, niewidoczne
z ulicy wejście do gmachu, pierwotnie miały być częścią głównego wejścia.
Tymczasem strażnicy moralności, a może innych wartości, uznali, że gmach
Sądu Najwyższego nie może się wspierać na posągach trzech kobiet, wodzących przechodniów na pokuszenie. Zamieniono więc wejścia miejscami:
brzydkie tylne stało się frontowym, a piękne główne trafiło w sąsiedztwo
wjazdu do garażu i krzaków. I mimo że cnotliwe kariatydy nie eksponują
biustów tak jak Warszawska Nike, spotkał je podobnie okrutny los. (Red.)
41
Fot. Mieczysław Knypl
2
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
Muzeum Wojska Polskiego graniczy z Narodowym i oferuje nie lada atrakcje
Jeśli pamięć, to i muzea
O, tu mamy wybór z rodzaju: dla każdego coś interesującego. Można zacząć od zbiorów archeologicznych,
a skończyć na sztuce współczesnej. Największe Muzeum
Narodowe ma naprawdę bogate zbiory z różnych dziedzin,
a przecież i tak nie wyczerpie zainteresowań każdego.
Warta zachodu, z przepięknymi zbiorami, zwłaszcza
z okresu średniowiecza, jest ekspozycja w zlokalizowanym
tuż obok Muzeum Wojska Polskiego. Dodatkowy atut to
(w sezonie dobrej pogody) możliwość zwiedzania ekspozycji plenerowej, gdzie eksponowane czołgi, samoloty
i ciężki sprzęt bojowy są udostępniane zwiedzającym do
bezpośredniego „testowania”. Kiedy mamy już za sobą
Muzeum Narodowe, resztę można obejrzeć w kilkudziesięciu(!) warszawskich muzeach tematycznych i to nie
tylko w tych znanych jak Muzeum Techniki, czy Muzeum
Azji i Pacyfiku, ale i prawdziwych perełkach, takich jak
Muzeum Jazzu, Warszawskie Muzeum Chleba, Muzeum
Harcerstwa, Muzeum Nurkowania, Muzeum Historii
Medycyny. Nie można jednak w Warszawie pominąć
Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik. Oba te miejsca są przez chętnych okupowane przez
cały rok, a trudności w dostaniu biletów w pełni uzasadnia
zakres wiedzy, którą można tam zdobyć i nowoczesna,
trafiająca do odbiorcy w każdym wieku forma prezentacji.
W Muzeum Powstania Warszawskiego można nie tylko
poczuć atmosferę powstańczych dni, identyfikując się
z bohaterami. Można znaleźć się w replice kanału, na
barykadzie, być przez chwilę w tamtym czasie i w tamtym
mieście. Dodatkowo trzeba tam obejrzeć niezwykły film
„Miasto Ruin”, będący komputerowym odtworzeniem
obrazu pięknej przedwojennej Warszawy i tego, co z niej
po powstaniu zostało. Z kolei Centrum Nauki Kopernik
w sposób dosłowny i namacalny pokaże każdemu niedowiarkowi, że prawa fizyki naprawdę mają zastosowanie
w codziennej rzeczywistości, a rzeczywistość, którą tam
poznajemy, może nas naprawdę mocno zadziwić. I na
koniec wisienka na torcie, czyli wizyta w planetarium
pięknym, nowoczesnym, ze wspaniałym przekazem.
Wizyta obowiązkowa!
A co dla sportowców?
Mamy przecież nie lada gratkę w postaci Stadionu Narodowego. Co prawda sportowych wydarzeń zbyt
wiele tu nie ma, ale może to i lepiej, bo dzięki organizacji
innego rodzaju imprez, jak tegoroczny kongres okulistów
polskich czy czerwcowy piknik nauki polskiej, wielu amatorom doznań niekoniecznie sportowych udało się przy
okazji ten wielki obiekt poznać. Jednakże jest to w końcu
stadion, więc powinien być obowiązkowym punktem
w programie zwiedzania dla wszystkich związanych nawet
emocjonalnie ze sportem, a już dla fanów piłki nożnej
w szczególności. Z oferowanych tras wycieczkowych
(każda z przewodnikiem) polecam przede wszystkim
Stadion Narodowy ładnie się prezentuje od strony Wisły, ale i z bliska nie najgorzej
42
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
trasę piłkarzy. Uczestnicy
oglądają obiekt z punktu widzenia zawodnika,
który właśnie przyjechał
na swój mecz. Poznajemy więc nie tylko trybuny
stadionu z zapleczem, tj.
miejscem dla służb zapewniających bezpieczeństwo, pomieszczeniami
dla mediów, w tym salą
konferencji prasowych,
Centrum Olimpijskie zaprasza
gdzie trener i kapitan drużyny albo przyjmują pochwały, albo spalają się w ogniu
krytyki. Śladem zawodnika znajdziemy się w miejscu,
gdzie na podziemnym parkingu obiektu zwanym tu
autostradą właśnie zaparkował jego autokar. Idziemy
jego drogą, tak zaplanowaną, by uniknąć bezpośredniego kontaktu z zawodnikami drużyny przeciwnika oraz
z fotoreporterami starającymi się zdobyć jeszcze przed
meczem nawet najdrobniejszej wagi informację, bo po
meczu może być ona na wagę złota. Idziemy do szatni,
gdzie czeka przygotowany przez odpowiednie służby
ekwipunek zawodnika, zwiedzamy zaplecze sanitarne
i rehabilitacyjne do masażu i hydroterapii, a po wyjściu
na murawę (przy samym brzegu boiska jest plastikowa)
zasiadamy na ławce rezerwowych. Taka ławka to po prostu
wspaniałe nowoczesne fotele, oczywiście podgrzewane
gdy trzeba i regulowane we wszystkich możliwych kierunkach. Jak już się w nich usiądzie, nie bardzo się chce
takie fajne miejsce opuścić, zwłaszcza gdy na murawie
jest zimno i pada. A po meczu znów droga powrotna
do szatni, a przy niej fotoreporterzy, których nie zawsze
chce się unikać. A potem (oczywiście pewnie tylko po
zwycięstwie) relaks w części przypominającej dobre SPA,
Wieżowiec nr 1
i „sąsiadka” ze
Złotej 44, która
też nieźle pnie
się w górę
43
Widoki z „XXX-tki” PKiN
mają wielu zwolenników
Warszawska „patelnia”, czyli centralny punkt przesiadek
szatnia i znowu do autokaru. Trasa dla zwiedzających trwa
około 1,5 godziny, ale wrażenia znacznie, znacznie dłużej.
Jeśli natomiast nie tylko piłka nożna nam w głowie, pozostają liczne właśnie się rozgrywające imprezy
sportowe na terenie całego miasta. Można wybierać do
woli, a jeśli ktoś nie chce siedzieć w hali na meczu np.
koszykówki, może popatrzeć na skoki narciarskie, bo
w parku Szczęśliwickim wyciąg narciarski prezentuje
się naprawdę pięknie.
Żeby zaś podsumować historyczne osiągnięcia
polskiego sportu, warto odwiedzić Muzeum Sportu i Turystyki w Centrum Olimpijskim, gdzie można nie tylko
dokonać analiz przyczyn wzlotów i upadków w różnych
sportowych dyscyplinach, prześledzić zmagania polskich
olimpijczyków, ale i z bliska zobaczyć wiele wspaniałych
sportowych trofeów.
Każda metropolia powinna mieć
wieżowce
Warszawa oczywiście też je ma, a jakże. Niektóre
są ładne, inne brzydkie, ale wszystkie są niezbędne.
Najwyższy (o wysokości 231 m), chociaż już 58-letni
Bardzo lubiana
mała rotunda
wśród wielkich reklam
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
Biurowce i wieżowce
znajdziemy w centrum
i poza nim
Pałac Kultury i Nauki ciągle nie ma
konkurencji. I nie
chodzi na szczęście
o jego architektoniczną bryłę, ale raczej o zawartość, bo mieści naprawdę sporo.
Poza siedzibami wielu firm i instytucji są
tu liczne sale wystawowe i konferencyjne
z wielką, reprezentacyjną salą kongresową,
restauracje, kina, teatry, basen, a nawet
ogólnodostępne boisko do koszykówki i lodowisko.
A z tarasu widokowego „XXX-tka” na wysokości 114 m
rozciąga się piękny widok na całe miasto. Można skorzystać z lunet i przyjrzeć się bliżej wybranym obiektom,
coś zjeść w małym przytulnym barku, a także zaopatrzyć się w warszawskie pamiątkowe gadżety oraz mapy
i przewodniki. Są tu również organizowane wystawy,
więc przy tzw. okazji można oprócz oglądania miasta
z góry, przyswoić też trochę wiedzy. Latem w weekendy
taras widokowy zaprasza po 20.00 na oglądanie pięknie
rozświetlonego miasta o zmroku. To dopiero jest widok!
I chociaż zewnętrzny wygląd PKiN wywołuje różne
komentarze, to jego atrakcje niezmiennie przyciągają
zwiedzających.
Ostatnim hitem jest oczywiście 54-piętrowy, wysoki na blisko 200 m apartamentowiec na ul. Złotej 44. Ma
ładną, lekką konstrukcję, ale cena 64 tys. zł/m² jest chyba
dość skuteczną barierą dla przeciętnego mieszkańca. Zielony biurowiec przy Stawki nie jest może zbyt wysoki, ale
zlokalizowana na najwyższych kondygnacjach hiszpańska
44
restauracja daje
także możliwość
podziwiania miasta z góry. W saAle i tak najładniejszy jest „błękitny wieżowiec”
mym śródmieściu
można spotkać kilka naprawdę interesujących biurowców, w tym ciemny, błyszczący przy Brackiej, gdzie ma
swój ekskluzywny salon Louis Vuitton, czy też ciekawe
architektonicznie wysokościowce w pobliżu centrum
handlowego „Złote Tarasy”. Dla mnie jednak najładniej
na tle pogodnego nieba prezentuje się błękitny wieżowiec
na placu Bankowym.
A co z zielenią parków?
Tu także jest się czym pochwalić. Kiedy zmęczeni
wędrówką, zwiedzaniem muzeów, objuczeni zakupami,
które (tylko przypadkowo) zrobiliśmy w licznych centrach
handlowych, galeriach i butikach, ledwo dajemy radę
dalszej marszrucie, trzeba zrobić przerwę na odpoczynek.
Możemy oczywiście wejść do najbliższej kawiarenki, coś
12_2013
grudzień
Podróże małe i duże
zjeść, wypić aromatyczną kawę i w spokoju pomyśleć nad
realizacją dalszego planu dnia. Jednak nasz odpoczynek
będzie bardziej efektywny, gdy w pobliżu znajdziemy
park czy nawet zielony skwerek. Taki kawałek zieleni
w mieście powinno się napotykać dość często, by nie tracić
czasu na szukanie. W Warszawie na szczęście takich oaz
jest sporo. I nie mówię tu o dużych parkach, takich jak
kompleks Łazienek Królewskich, park Ujazdowski, Pole
Mokotowskie stanowiące enklawę zieleni na styku kilku
dzielnic, ogrody botaniczne (w Alejach Ujazdowskich
i w Powsinie) czy Wilanów z przylegającym do pałacu
wspaniałym, dwupoziomowym ogrodem, który łączy
kilka zróżnicowanych architektonicznie form. O tych
każdy wie, ale do odpoczynku w centrum gwarnego
miasta potrzeba małego zielonego zakątka, w którym
wystarczy przejść kilka kroków wśród zielonych alejek
i nagle cały zgiełk znika! Pod tym względem niezastąpiony
jest Ogród Saski założony w latach 1713-1733 z inicjatywy
króla Augusta II Mocnego jako ogród królewski przy
(nieistniejącym już) pałacu Saskim. Ponieważ znajduje
się w samym centrum miasta, pełno tu zawsze wypoczywających. Takie oazy zieleni znajdziemy zresztą w każdej
dzielnicy. Mamy więc park Skaryszewski, park Morskie
Oko, park Moczydło, Kępę Potocką, park Dreszera i wiele
jeszcze innych. W każdym z nich oprócz zieleni najczęściej znajdziemy też staw czy małe jeziorko. Jeszcze więcej
niż parków jest w stolicy małych zielonych skwerków. Są
takie osiedlowe i te trochę większe, ale spotkać je można
praktycznie wszędzie. Moim ulubionym jest naprawdę
maleńki, położony równolegle pomiędzy Smolną i Alejami Jerozolimskimi skwer Stanisława Wisłockiego. Leży
tak blisko ruchliwej arterii, że widać stamtąd pędzące
od strony Wisły samochody, ale jednocześnie na tyle
daleko, że hałas ulicy jest przytłumiony i niespecjalnie
przeszkadza. Siedząc na ławeczce i delektując się lodami,
ma się przed sobą spieszących gdzieś ludzi, a my ich sobie
tylko oglądamy, jak na dobrym filmie.
Na dachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego
mamy w Warszawie jeden z najpiękniejszych ogrodów
dachowych w Europie. Ogród w sezonie jest ogólnodostępny, a spacerujący mogą przez okna lub szklany dach
zajrzeć do ciekawego wnętrza biblioteki.
No, ale w Warszawie są również lasy! A to już
rzadkość w skali świata. I tak mamy Las Kabacki, Lasek
Bielański, a Kampinoski Park Narodowy jest nawet uznany przez UNESCO za Światowy Rezerwat Biosfery. Kiedy
mowa o zieleni parków, nie można pominąć pięknych
wieczornych spektakli „grających fontann”, odbywających się na warszawskim Podzamczu. Trudno więc się
dziwić, że mieszkańcy bardzo lubią zielone części stolicy.
✳
Warszawa to również wiele innych miejsc na
jej mapie, o których tu nie wspomniałam, chociaż są
tego naprawdę warte. Weźmy chociażby Pragę z jej
niepowtarzalną atmosferą, Tor Wyścigów Konnych
na Służewcu z niezwykłą architekturą, którą udało się
oszczędzić mimo działań wojennych, czy warszawskie
przepiękne nekropolie… Ale od czego jest odkrywanie
miejsc jeszcze nie poznanych? Naród zbudował, niech
więc naród założy wygodne buty i wędruje po tym
jedynym w swoim rodzaju, ciekawym mieście!
Jest nas w Warszawie dość dużo i nieraz jest nam
zbyt tłoczno, zbyt głośno. Faktem jest, że to miasto bywa
męczące. Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy Warszawy
nie lubią, ale większość chciałaby tu mieszkać… Coś
w tym chyba jest…
Tekst i zdjęcia
Alicja Barwicka
okulistka warszawska
Wytchnienie mieszkańcom zapewnia zieleń licznych skwerków i parków
45
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Dolma
Jagoda Czurak
O
cknęła się. Za oknem szarzało. Zaczęła powtarzać
OM NAMAH ŚIWAYA, co jakiś czas przesuwając
koralik licznika do środka. Po jakimś czasie odłożyła malę,
odwinęła wstążeczkę, wyjęła z pesziuba mantrę, którą
przeznaczyła na dzisiaj. Właściwie znała wszystkie teksty
na pamięć, więc odruchowo tylko sięgnęła po kartonik,
by rozpocząć kolejny rytuał. Nikły płomyk lampki zaczął
tańczyć, wydłużył się, wygiął, kopcił. Potarła przegub
dłoni, wspominając trudy odnalezienia właściwego
punktu do przypiekania skóry, co miało utrzymywać
ciało w stanie czuwania. Blizna jest bladoróżowa, ledwo
widoczna. Ból dawno przeminął, przyszedł i odszedł,
jak wszystko na tym świecie.
Uniosła się powoli, oparła rękę o ściankę boksu
z sosnowych desek, przełożyła najpierw jedną, potem
drugą nogę, by podejść do ołtarzyka. Na początku, kiedyś,
bardzo ją bolały kolana i kostki, z trudem wytrzymywała drętwienie nóg. Przenosiła ciężar ciała, poprawiała
poduszkę, by wytrwać bez ruchu jak najdłużej. Od
dawna przestała odczuwać jakiekolwiek niewygody.
Można powiedzieć, że pozycja kwiat lotosu stała się jej
naturalną pozycją.
W pomieszczeniu jeszcze unosił się zapach dawno
wypalonej trociczki. Na kadhalu stały miseczki z ryżem
i kapale, przypominające kształtem czaszkę. Gdzie
jest torma? Trzeba uformować nową. Przypomniała
sobie, że wczoraj, to chyba było wczoraj, zjadła tormę.
Nikt nie przyniósł miseczki z warzywami i ryżem, nie
słyszała gongu oznajmiającego porę posiłku. Ciepły
posiłek… od jak dawna nie jadła? To nie ma znaczenia.
Do niczego nie należy się przywiązywać. Przywiązanie
i inne ludzkie uczucia odciągają od studiowania dharmy.
Jednak dziś głód odezwał się ze wzmożoną siłą. Poprawiła knot w lampce. Chciała dolać oliwy, ale pojemnik
Słowniczek
Bumpa ...................................
Czenrezik ...........................
Dolma Tsering ................
Kadhal ..................................
Kapala ...................................
Kasiaja ...................................
Mandziuśra ......................
Mala .........................................
naczynko z pokrywką, stawiane na ołtarzyku buddyjskim
Bodhisatwa Awalokiteśwara uosabiający współczucie
imię tybetańskie, które można przetłumaczyć jako Długowieczna Zbawicielka
pas materiału ok. 180 cm długości do wyściełania ołtarza buddyjskiego
mały rytualny przedmiot, najczęściej wykonany z czaszki; ma przypominać o przemijaniu
prostokątny pas materiału, który mocuje się na ciele, zastępuje ubranie; szata mnicha buddyjskiego
Bodhisatwa Mądrości
różaniec modlitewny, składający się ze 108 koralików
OM NAMAH ŚIWAYA ..... mantra oznaczająca „idę w kierunku mojej najwyższej świadomości”
Pesziub .................................. futerał z materiału do przechowywania tekstów mantr
Torma ..................................... figurka ofiarna w kształcie stożka lepiona z masła sklarowanego, otrąb i wody
46
12_2013
grudzień
Po dyżurze
był pusty. Umyła twarz, nasypała na deseczkę resztkę
otrąb, polała wodą i zaczęła formować tormę. Budda nie
pogniewa się za to, że potem to ona ją zje. Trudno, dziś
ptaki nie pożywią się po skończonej modlitwie. Usiadła
w modlitewnym boksie, spojrzała na świeżo ulepioną
ofiarę stojącą obok bumpy, a potem przeniosła wzrok na
posążek Mandziuśry. Wpatrywała się chwilę w postać
uosobienia Mądrości, gdy zauważyła, że prawa dłoń
figurki drgnęła i zaczęła wymachiwać mieczem. Nie,
to niemożliwe. Pospiesznie przesunęła parę koralików
mali, głośniej i szybciej wymawiając stosowną mantrę.
Posążek machał mieczem, wskazując na drzwi. Nie wie,
jak długo to trwało, w końcu miecz wypadł i potoczył
się w jej stronę. Spojrzała przez szybę na nagie konary
brzozy, które kłaniały się i prostowały, kłaniały i prostowały. Promyk bladego słońca oświetlił wyschnięty kwiat
w doniczce. Co to ma znaczyć? – skierowała pytający
wzrok na figurkę. Usłyszała ciche „idź”. Ale ja nie mogę,
nie chcę, nie jestem jeszcze gotowa, nie dotarłam jeszcze
do Światła – pomyślała. „Idź” – tym razem zabrzmiało
jeszcze bardziej stanowczo.
Poprawiła szatę, podeszła do drzwi, pchnęła
je lekko. Kotara wisząca na zewnątrz zasłoniła przez
chwilę widok na krzewy i budynki za nimi. Schyliła się,
zobaczywszy na schodach kopertę. Mimo zamazanych
liter poznała swój charakter pisma. W lewym rogu
obok niestarannie postawionego urzędowego stempla
ktoś dopisał „adresat nie żyje”. „Nie żyje” – powtórzyła
w myślach. – „Więc już osiągnęła szczęście. Kiedyś spotkamy się jeszcze”. Przegarnęła ręką włosy, które zdążyły
odrosnąć. Dawno nikt nie przyszedł, by zgolić jej głowę.
Podeszła powoli do największego budynku, trzymając
koniec kasiaji. Nie, to niemożliwe. Drzwi były otwarte.
Zajrzała nieśmiało. Żadnych głosów, żadnych szmerów.
Po prostu nikogo. Tylko jakieś kartki papieru leżały na
podłodze. W głębi wąskiego korytarza prowadzącego
na wewnętrzny dziedziniec, który jeszcze pamiętała,
dostrzegła tangkę z czteroramiennym Czenrezikiem. To
stąd wyruszyła w swoją drogę przy dźwiękach trąbek,
fletów, talerzy i bębenków. I tu ją teraz zakończy.
Wiatr poruszał modlitewnymi flagami w pięciu
kolorach, zawieszonymi na sznurkach przeciągniętych między drzewami. Wyszła za ogrodzenie, skręciła
47
w prawo, w stronę wsi. Było już zupełnie jasno, ale dość
chłodno. Poprawiła szatę, by nie utrudniała kroków.
Nie chciała zakurzyć brzegów, starannie stawiała stopy
w sandałach tak, by suchy piach nie wzbijał się. Po obu
stronach drogi sterczały jakieś suche badyle, wśród
jeszcze zielonej trawy. Teren przypominał jej Lumbini,
miejsce, którego nigdy nie zapomni. To tam chce pojechać jeszcze raz.
Piasek ustąpił miejsca kocim łbom, które przeszły
w asfalt. Po pewnym czasie znalazła się wśród domów
jednorodzinnych. Jakiś pies zaszczekał, kura przebiegła
drogę, podskakując i gdacząc. Kobieta dotarła do stacji
kolejowej i nieśmiało otworzyła drzwi prowadzące do
poczekalni. W kantorku siedziała kasjerka, która zerwała
się z krzesła zobaczywszy przybyłą. Nie potrafiła ukryć
zdziwienia widokiem bardzo chudej kobiety w stroju
w kolorze dojrzałego kasztana, którym ta dziwna osoba
była omotana. Mogła mieć jakieś 40...50 lat. Niebieskie
oczy i promieniejąca łagodnym uśmiechem twarz oraz
bardzo krótkie płowe włosy dopełniały całości
– Ile kosztuje bilet do Warszawy? – spytała cicho
przybyła.
– Dwadzieścia euro – padła odpowiedź.
– Euro? – Na ścianie obok urządzenia, w które
zaczęła palcem pukać kasjerka, dostrzegła kalendarz. –
Który rok teraz mamy? – spytała.
– To pani nie widzi? 2020, a który ma być?
Przybyła osunęła się wolno. „OM NAMAH ŚIWAYA, to siedem lat, siedem lat…”, zaczęła powtarzać.
Kasjerka wybiegła z kantorka.
– Proszę pani, co pani jest? Może wody? Boże,
chyba zasłabła. Pomocy! – zaczęła krzyczeć. – Jak się
pani nazywa?
– Nic mi nie jest. Jestem szczęśliwa. Nazywam się
Dolma Tsering. Od siedmiu lat Dolma Tsering. Chwała
tobie, Buddo.
Po policzku Dolmy spływała łza. Nic
już nie było ważne.
Tekst i zdjęcie
Jagoda Czurak
ekonomistka z rodziny lekarskiej
Sierpień 2013 r.
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Kulinaria
Placek ze śliwkami
Jagoda Czurak
Śliwki pod wpływem wysokiej temperatury muszą puścić sok, a skórka powinna
zawijać się do środka. Pod owocami zrobi się cieniutki zakalec i o to w placku chodzi.
F
lorentyna posiekała masło, wymieszała z mąką, wbiła
żółtka i zagniotła ciasto. Po kilkunastu minutach
mieściła je na blasze, ułożyła cząstki węgierek tak, by
tworzyły gwiazdki i wsunęła placek do piekarnika.
Odsunęła skrzydło szafy i przebiegła palcami po
wieszakach. Tyle garsonek. Nie będzie miała już zbyt
wielu okazji, by je zakładać. Chyba tylko do filharmonii.
Wybrała popielatą z krótką marynarką, przypięła broszkę
w stylu wiktoriańskim, którą wieki temu dostała od babci.
Biała koszulowa bluzka powinna pasować, stwierdziła
po krótkim namyśle. No, niedługo trzeba będzie wyjść.
Gdy zamykała drzwi mieszkania, spojrzała na
tabliczkę. Florentyna Górska. Dlaczego nie Morska,
jak Krynica? Z drzwi w bloku poznikały wizytówki,
lista lokatorów z gabloty przy skrzynkach na listy też
pewnego dnia została usunięta. Tylko jej nazwisko,
jedyne, przypominało o niedawnym zwyczaju jawności
danych. Kiedyś, gdy znało się nazwiska sąsiadów, można
było skierować zdezorientowanych gości pod właściwy
adres. A teraz? Teraz sąsiedzi zmieniają się tak często,
że zanim zapamiętasz ich twarze, już zastępują ich inni.
A ona zostaje. Florentyna, Flori. Matka uparła się, by
dać jej to imię z wdzięczności do pielęgniarki, która
pomogła przy porodzie. Była okupacja, późna ciąża
zaskoczyła rodziców, gdyby nie siostra Florentyna, poród
z komplikacjami mógł skończyć się tragicznie dla matki
i noworodka. W dzisiejszych czasach takie imię byłoby
powodem żartów rówieśników. Ale ponad 60 lat temu
dzieciom nadawano równie dziwnie brzmiące imiona.
Dla rodziców była kwiatuszkiem i tyle.
S
zybkim krokiem minęła bramę uczelni. Klony
w alejce zmieniły kolor na żółty, poranne przymrozki nie zdołały jeszcze ogołocić gałęzi. Lekki wiatr
przeganiał opadłe liście. Na klombie liliowe i różowe
astry wykręcały główki ku słońcu. Florentyna weszła
48
po schodach do budynku rektoratu. Przed drzwiami do
sekretariatu czekało parę osób, które ożywiły się na jej
widok. Strzepnęła niewidoczny pyłek z rękawa żakietu,
uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała na zbiorowe
powitanie.
– Dzień dobry, cieszę się, że państwo przyszli.
Wejdźmy, pan rektor już pewnie czeka na nas. Kiedyś
to musiało nastąpić. Pożegnanie. Dziekan przypomniał
zebranym przebieg kariery naukowej profesor Górskiej,
jej oryginalny model matematyczny zachowania konsumentów w czasach niedoboru towarów na rynku, za
który przyznano jej pierwszą nagrodę naukową, jak
również zakończone niedawno badania nad wzrostem
konkurencyjności mikroprzedsiębiorstw korzystających
z dofinansowania z programu dotacje-innowacje. Rektor
dodał parę słów o projekcie dotyczącym mikrokredytów,
który Florentyna zaczęła 2 lata temu.
– Profesor Dąbrowski zgodził się kontynuować
badania profesor Górskiej, licząc na to, że pani profesor
będzie służyła pomocą – rektor spojrzał na bohaterkę
spotkania.
Dąbrowski, pomyślała Florentyna, do pięt mi
nie dorasta. To ja odwiedziłam instytucje kredytujące
beneficjentów programu opracowanego przez noblistę
Yunusa, rozmawiałam też z drugą stroną projektu –
szwaczkami w Indiach. Jeszcze rok i sama dokończyłabym badania. Ale Dąbrowski jest młodszy, zawsze
zazdrościł mi kariery, mógł się wstawić, by przedłużono
mi pracę o rok. Przepisy przepisami, a tu chodziło
o ciekawe badania… Ach, kończmy wreszcie to żałosne
przedstawienie. Florentyna nagle zapragnęła wyjść stąd
jak najszybciej. Rektor wręczył jej bukiet różowych lilii
poprzetykanych białymi eustomami. Ulubione kwiaty
Henryka, pomyślała Górska. Chciała jeszcze wejść do
swojego gabinetu i zabrać drobiazgi z biurka. Jej już była
sekretarka miała niewyraźną minę.
12_2013
grudzień
Po dyżurze
– Profesor Dąbrowski polecił mi spakować rzeczy
pani profesor. Są tutaj – wskazała kartonik i zaczerwieniła
się. – Bardzo mi przykro – dodała.
Uwinął się w jeden dzień! Nie wygląda na superekspres. Górska bąknęła, że jutro zadzwoni, odkręciła
się na pięcie. Nie mógł zaczekać, a to cham.
Zapraszamy Czytelników do dzielenia się swoimi przepisami
W
zamyśleniu szła w stronę postoju taksówek. Minęła budynek Teatru Polskiego. Kto by pomyślał, że
po spektaklu „Śmierć komiwojażera” wpadnie na pomysł
tematu pracy doktorskiej o indywidualnej przedsiębiorczości Polaków. Zawsze uważała, że nauczanie ekonomii
politycznej socjalizmu w latach siedemdziesiątych to
strata czasu, ale nie mogła przewidzieć, że kapitalizmu
będziemy się uczyć wszyscy w nieodległej przyszłości.
– Do Henryka – rzuciła taksówkarzowi. – To
znaczy na Powązki – poprawiła się. – Czy mogę uchylić
szybę? Duszący zapach lilii wypełnił wnętrze samochodu.
Zgarnęła kilka listków z płyty, położyła wiązankę.
Na szczęście ścięto stary dąb i grób nie jest już zasypywany liśćmi i bombardowany żołędziami.
– Ty zawsze pamiętałeś o moich imieninach. Oni
zapomnieli. I nigdy nie ofiarowałbyś mi w takim dniu
lilii. Nie cierpię tego zapachu!
Kulinaria
Dziekan i rektor znaleźli jakąś wymówkę, by nie
skorzystać z zaproszenia Florentyny na domowe ciasto.
Asystenci też odmówili. Dąbrowskiego, nawet gdyby
pojawił się na tej żałosnej uroczystości, nie zaprosiłaby.
Ma w nosie konwenanse. No i została sama. W drodze
do domu próbowała odgonić niewesołe myśli. W życiu jest kilka takich momentów, po których następuje
całkowicie inna rzeczywistość i nie ma powrotu do
przeszłości. Florentyna zdała sobie sprawę, że dziś była
przedostatnia taka chwila w jej życiu. Lepiej odejść, zanim zacznie dostrzegać wyraz politowania na twarzach
współpracowników, który mógłby być sygnałem, że
zaczyna zapominać słów, że gubi wątek.
O
tworzyła drzwi windy i poczuła swąd. Do jej drzwi
dobijała się sąsiadka, jedyna oprócz Florentyny
mieszkająca tu od ponad 20 lat.
– Pani Górska, jest tam pani? Skąd ten dym? –
darła się wniebogłosy.
– Boże, mój placek…
Jagoda Czurak
ekonomistka z rodziny lekarskiej
Październik 2013 r.
Przepis na placek ze śliwkami
Składniki: • 1 szklanka mąki pszennej • 1 szklanka
mąki ziemniaczanej • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
• 5 jajek • 0,5 szklanki śmietany • 20 dag masła • 2 duże
cukry waniliowe • 1 kg śliwek • cukier puder do posypania placka.
Wykonanie: Najpierw należy utrzeć masło, a następnie
dodając po jednym jajku, ucierać dalej do uzyskania
gładkiej masy. Teraz (cały czas nadal ucierając), stopniowo dodajemy oba rodzaje przesianej mąki z proszkiem
do pieczenia, śmietanę i cukier waniliowy. Powstanie
gładkie, gęste ciasto, które wykładamy na dużą blachę.
Umyte i osuszone śliwki kroimy na połówki
i usuwamy pestki. Na rozłożone ciasto układamy połówki
śliwek (skórką w stronę ciasta).
Amatorzy kruszonek mogą teraz posypać całość
niewielką jej ilością. Kruszonkę uzyskujemy, wsypując
49
1 lub 2 łyżki mąki do naczynia, w którym przygotowane
było ciasto i przy użyciu własnych rąk „czyścimy” garnek,
mieszając mąkę z resztkami ciasta.
Całość wstawiamy do nagrzanego piekarnika
i pieczemy ok. 1 godziny w temp. 180oC. Po wyjęciu
jeszcze gorące ciasto posypujemy cukrem pudrem.
Smacznego! Tekst i zdjęcie Alicja Barwicka
okulistka, plackowa specjalistka
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Kulinaria
Szarlotka i włamywacz
Jagoda Czurak
–J
ak to przyjemnie mieszkać poza miastem – Tadeusz zawsze z zadowoleniem wspominał decyzję
o kupnie domku na przedmieściach, gdy otwierał drzwi
do garażu. Cisza, spokój, żadnych cudzych dzieciaków
wrzeszczących na podwórku, żadnych kolesiów dozorcy dzwoniących po nocy do wszystkich lokatorów
w poszukiwaniu jakiegoś Zdzicha. Na wiosnę szczebiot
ptaków wpada przez uchylone okna, jesienią klucze gęsi
odlatują na południe na tle zachodzącego słońca. Kicz?
No to co? Miło jest wracać z budowy, umyć kalosze po
wyjęciu ich z bagażnika w pomieszczeniu gospodarczym
i wkroczyć do salonu, gdzie pachnie domowym obiadem
i świeżo upieczonym chlebem.
Danuśka bardzo dobrze zrobiła, idąc na wcześniejszą emeryturę. Razem z kilkoma koleżankami,
z którymi pracowała w urzędzie dzielnicowym, postanowiły korzystać z życia i nie czekać, aż jakiś kierownik
zwolni je, gdy trzeba będzie zatrudnić młodsze, bez
referencji i doświadczenia, za to z nogami do szyi. Praca
ją nudziła, a w domu, jak to w domu, zawsze jest coś do
zrobienia. Przez parę miesięcy swobody Danka czuła się
co prawda trochę nieswojo – czas jej się dłużył. Koleżanki na szczęście namówiły ją, by zapisała się na kurs
gotowania i wypieków. Już wcześniej umiała gotować,
ale doszła do wniosku, że powinna doskonalić swoje
umiejętności kulinarne. W telewizji, w prasie – wszyscy
gotują coraz wymyślniejsze dania. Uznała, że wiedza
z książek czy poradników nie wystarczy, by zabłysnąć
w kręgu znajomych. I szło jej nadspodziewanie dobrze.
Dość szybko doszła do znacznej wprawy w siekaniu,
krojeniu, blendowaniu i komponowaniu egzotycznych
składników. Tadeuszowi nie wszystko smakowało, ale
nie chciał się do tego przyznać. W terenie, na budowach jadł byle co, byle szybciej, bo termin zagrożony,
bo poddostawca nawalił i trzeba organizować front
robót zastępczymi środkami. W domu zwykły schabowy z kapustą czy pierogi z mięsem smakowały jak
ambrozja. Ale skoro żona ma zajęcie i nie wierci dziury
w brzuchu o pieniądze na wyjazd nad morze, to nawet
50
zaakceptował telewizor w kuchni. I że w jego domu
serwowane są dania według przepisów celebrytów.
Nawet któryś magazyn kulinarny zamieścił autorski
przepis Danuśki na przystawkę z wątróbki drobiowej.
Koledzy zazdrościli mu takiej żony.
Po tych sukcesach z gotowaniem przystawek
i dań głównych Danusia uznała, że pieczenie tortów
to umiejętność z najwyższej półki, którą też powinna
opanować. Pierwsze próby były koszmarem. Wiele razy
musiała zjadać nieudane wypieki w tajemnicy przed
mężem – przyznać się do porażki trudna sprawa. Przełykała te zakalce i krzywe biszkopty, osładzając gorycz
porażki bitą śmietaną i konfiturami. Przecież kiedyś
torty zaczną się udawać i wtedy zapomni o wcześniejszych niepowodzeniach. Tadeusz namawiał żonę na
pieczenie czegoś „zdrowszego”. On uwielbiał szarlotkę,
koniecznie z antonówek, na kruchym spodzie, puchatą.
Dla uzyskania takiego efektu jabłka musiały być pokrojone w julienkę, to nie mogła być jakaś tam paciaja,
jak nazywał marmoladę. Właściwie dobrane proporcje
goździków i cynamonu z nutką gałki muszkatołowej
dopełniały całości idealnego ciasta. Ale Danusia tylko
prychała, słysząc o jakiejś tam banalnej szarlotce, którą
potrafi upiec każda.
I
tak niepostrzeżenie, z miesiąca na miesiąc, jej figura
zaczęła się zaokrąglać. Nigdy nie była szczupła, przy
jej wzroście rozmiar 42 nie był jakoś szczególnie duży.
Ale z czasem, gdy doszła do numeru 46, postanowiła
kontrolować to, co je. Dotychczas uważała, że panuje nad
tym, ale waga mówiła co innego… Koleżanki poradziły,
by spróbowała zapisywać wszystkie, nawet najmniejsze
kęski pokarmu. Tylko że nie miała na to czasu, zajęta
wypiekami i gotowaniem oraz… podjadaniem. Tadeusz
zaczął przemyśliwać o jakiejś chałturze, bo garsonki
i bluzki w coraz większym rozmiarze kosztują, a na
jednej sztuce garderoby nigdy się nie kończy. Wysłał
ją też do lekarza i na badania biochemiczne, wszystko
z troski o jej zdrowie. Chociaż, jak tak spoglądał na
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Kulinaria
się podkradł. Tyle razy włączał się fałszywy alarm, gdy
jakieś zwierzęta pojawiały się w polu działania czujnika
ruchu, że Tadeusz jakiś czas temu odłączył od systemu
ostrzegawczego tę część posesji. Miał dość uwag pracowników firmy ochroniarskiej, że następnym razem
zapłaci za ich niepotrzebny przyjazd. A o psie Danusia
nie chciała słyszeć: będzie wbiegał ubłocony do salonu,
wszędzie będą kłaki i zapach sierści.
– No i teraz mam za swoje – pomyślał.
Jego wzrok powoli zaczął wyławiać z ciemności
przedmioty znajdujące się w salonie. Sofa, plazma, biblioteczka, stół z krzesłami i serwantka. Jakiś nieokreślony
kształt, skulona postać w szarawym płaszczu, jak to widział w lekkiej poświacie księżyca, który właśnie wyszedł
zza chmur, chrobotała przy serwantce. „Kurza twarz”…
usłyszał stłumione słowa. Odwrócił się, by sięgnąć lewą
ręką do włącznika oświetlenia i jednocześnie, podnosząc
prawą dłoń uzbrojoną w nóż, krzyknął:
– Stój, bo strzelam!
W świetle żyrandola, który na chwilę go oślepił,
dostrzegł, że przy serwantce klęczy… Danuśka. Śrubokręt, którym usiłowała wyłamać zamek, potoczył się po
podłodze i zatrzymał na brzegu dywanu. Jego Danuśka,
która sama nigdy żadnego gwoździa nie wbiła, która
nie wiedziała, czym się różni klucz francuski od „żabki”,
która nawet zwykłej pinezki nigdy nie wpięła w tablicę,
klęczy ze śrubokrętem w dłoni…? Tadeusz zaniemówił.
– A ty skąd masz broń? – zapytała jakby nigdy nic.
– Co? To tylko nóż.
– No cóż, jaka
broń, takie włamanie – prychnęła,
wstając. – Dawaj
kluczyk! No już!
jej wygładzoną twarz i zdrową cerę, to przyznawał, że
wygląda młodziej niż wtedy, gdy pracowała.
J
akoś tak na początku marca, po rekolekcjach, Danuta
postanowiła nie jeść słodyczy w Wielkim Poście.
Walka ze słabością to jedno, ale bliskość pokusy to
zupełnie inny biegun. Mąż kibicował jej w tej kolejnej
próbie walki o smuklejszą sylwetkę, snując pespektywę
wspólnego wyjazdu na plaże Tajlandii. Zaproponował,
by poszła na terapię leczenia uzależnień. Ale gdy na
spotkaniu miała w obecności kilku osób wypowiedzieć
formułkę „mam na imię Danuta i jestem uzależniona” ,
nie wytrzymała i uciekła, łykając łzy wstydu. Preparaty
odchudzające tylko wzmagały jej apetyt na coś naturalnego, niechemicznego w smaku. Nie pomogła nowa
dieta cud, czyli woda z pieprzem i syropem klonowym
ani owocowe sałatki. Za to czekolada poprawiała jej
samopoczucie i przywracała chęć do dalszych eksperymentów w kuchni. Zdecydowała, że jedyny sposób
na powrót do poprzedniej wagi to zamykanie każdego
upieczonego ciasta na klucz. W sobotę, gdy wnuki
przyjadą z córką, będzie podawać te swoje pyszności,
ale nawet w ich obecności nie sięgnie po słodycze. Piec
postanowiła tylko w obecności Tadeusza, który stał się
strażnikiem części przepastnej serwantki, zamykając
drzwiczki na klucz.
J
51
Nie ma to jak szarlotka.
Jagoda Czurak
ekonomistka
z rodziny lekarskiej
Rys. Zen
akiś chrobot i dziwne hałasy obudziły Tadeusza. Było
ciemno. Wstał i zaczął powoli schodzić do salonu.
Postanowił nie budzić żony, niech sobie pośpi, wczoraj
w swojej sypialni długo czytała, widział przez szybkę, że
światło paliło się jeszcze o drugiej, gdy się obudził po
raz pierwszy. Żaden schodek nie zaskrzypiał. Na palcach
wszedł do kuchni, chciał wziąć tasak, ale zrezygnował
z tego pomysłu, bo odgłos wysuwanej szuflady mógłby
spłoszyć intruza. Zresztą nie wiedział, w której szufladzie
Danusia trzyma tasak. Przecież nie pobiegnie na górę, by
ją spytać. Dostrzegł stojak z nożami i chwycił największy. Ostrożnie skradał się w stronę salonu. Zauważył,
że drzwi na taras są uchylone, a częściowo odsunięta
zasłona fruwa i wydyma się. No tak, gdyby mieli psa,
to nikt nie ryzykowałby włamania. Dość duży ogród
przylegał do ściany lasu i pewnie od tamtej strony ktoś
Kwiecień – listopad 2013 r.
12_2013
grudzień
Po dyżurze
Kulinaria
Sałatka owocowa z dreszczykiem
Jagoda Czurak
P
omarańczowa kula słońca opadała za ścianę drzew.
Ostatnie promienie malowały pierzaste chmury na
łososiowy kolor. Na bladoniebieskim niebie widać było
ciemnogranatowe kłębki waty, które po chwili zmieniły
kształty, by w końcu się rozpierzchnąć. Liście brzozy
lekko poruszał ciepły, słabnący podmuch wiatru. Krzew
tamaryszku i tuja, rosnące za oknem, znieruchomiały.
Zieleń na pierwszym planie ciemniała. Zbliżała się
chłodna noc.
Justyna lubiła wpatrywać się w zapadającą ciemność, w granatowiejące niebo i pierwsze gwiazdy, które
mogła obserwować tylko poza miastem. Ptaki, które w dzień omdlewały z gorąca, odezwą się rano, by
udzielać młodym ostatnich lekcji przed osiągnięciem
samodzielności. Przez uchylone okno napływał słodki
zapach kwiatów jaśminu. Zachwycająca cisza.
Siostra wyjechała z mężem na wakacje. Propozycja spędzenia urlopu w domu na wsi nie mogła
przyjść do Justyny w lepszym momencie. Czuła, że
powinna przemyśleć spokojnie to, co było, co zdarzyło
się w ostatnich miesiącach, co nieuchronnie gasło jak
ten dzień za oknem. Parę lat, niby niewiele, a jednak to
ważna część jej życia. Tej rozbitej skorupy nie sposób
skleić, można tylko powiedzieć: trudno, nie udało się.
Pobyt na wsi dobrze mi zrobi, pomyślała Justyna.
Po przyjeździe postanowiła najpierw zameldować
się u pani sołtys. Będzie się czuła bezpieczniej, mając
świadomość, że lokalna władza wie o niej. Sąsiedzi nie
utrzymywali z siostrą kontaktu, była tu nowa, więc
i Justyna nie zamierzała zawierać znajomości. Sprawdziła zaopatrzenie w sklepiku, kupiła butelkę wina
i pieczywo, a po inne produkty postanowiła zajrzeć
następnego dnia. Zresztą siostra nie zostawiła pustej
lodówki. – Tylko o warzywa i owoce będziesz musiała
zadbać – powiedziała zostawiając klucze. – Pani sołtys
doradzi ci, u którego gospodarza możesz kupić jajka
i nabiał. Dasz sobie radę, prawda?
myła truskawki, obrała dwie pomarańcze, kiwi
pokroiła w plasterki. Do tego sos z wina, cukru,
U
52
goździków i cynamonu. Spałaszowała sałatkę, nie czekając aż zalewa należycie się schłodzi.
Robiło się coraz ciemniej. Szkoda oczu, pomyślała
wstając z fotela i odkładając książkę. Jak cicho, szepnęła
z zadowoleniem. Tylko ciepły głos Mahalii dobiegał
z głośnika. Gdzieś daleko szczeknął pies, drugi odezwał
się na odległym końcu wsi. I znów cisza. Nie dziwię się
Eli, że sprzedała mieszkanie i przeprowadziła się tutaj.
Tylko bez samochodu – ani rusz na tym zadupiu.
Przekręciła wyłącznik światła. Usłyszała pyknięcie, suchy trzask. Chyba przepaliła się żarówka. Gdzie
tu znajdę zapasową? Lampka przy fotelu powinna mi
wystarczyć. Ale lampka też nie działała. Czyżby wysiadły
korki? No nie, nie będę po ciemku bawić się w elektryka.
Oj, z herbaty też nici – w tym domu wszystko jest na
prąd. No cóż, Mahalio, ty też zamilkłaś.
półmroku przeszła do kuchni. Na blacie stał
świecznik. Oho, pewnie tu często brak prądu.
Może za chwilę włączą, pomyślała Justyna. Przeniosła
świecę do stolika przed kominkiem, usiadła i w tym
momencie usłyszała jakieś chrobotanie na tarasie. Podeszła do drzwi, energicznie je zamknęła i przez szybę
zaczęła wpatrywać się w gęstniejący mrok. Niczego ani
nikogo nie dostrzegła. Pewnie mi się zdawało. Cisza
dzwoniła w uszach.
Justyna czytała kiedyś, że adepci ninja wpatrują
się w płomień świecy, ćwicząc w ten sposób szósty
zmysł. Zaczęła wpatrywać się i ona, ale żadnych wewnętrznych głosów nie usłyszała. Za to coś uderzyło
w szybę w sąsiednim pokoju. Raz, potem drugi, niezbyt
głośno – Justyna wyraźnie słyszała te dźwięki. Wejść tam
czy nie? Stanęła w drzwiach, ale niczego podejrzanego
nie zobaczyła. Zresztą przy takim świetle, a raczej jego
braku nie zobaczyłaby nawet włamywacza.
Wróciła do salonu. Cisza, już nie kojąca, pełna
napięcia. Może powinna wziąć od sołtysowej numer
telefonu, tak na wszelki wypadek? Wcześniej trzeba było
o tym pomyśleć. A poza tym o tej porze nie będzie przecież
wydzwaniać do obcej osoby tylko dlatego, że coś usłyszała.
W
12_2013
grudzień
Po dyżurze
A
w policzek. Odruchowo odchyliła się i zamarła, nasłuchując. Dobrze, że nie weszła wyżej. Jakieś trzepotanie,
drapanie, jakby ktoś za nią z czymś się szamotał.
– Co za noc, co ja tu robię? Okno na półpiętrze
chyba jest otwarte. Co to może być?
Znowu hurgoty za plecami. Cisza. I znowu ten
sam hałas. Nie, za nic nie wróci do salonu. Nie ma
mowy. Dobrze, że nie spadła ze schodów. Teraz szybko
do sypialni i zastawić drzwi fotelem…
apadała w krótkie drzemki, więc wydawało jej się,
że wcale nie spała. Miała wrażenie, że przed czymś
ucieka, że próbuje zamknąć drzwi, ale są za wąskie,
zostaje szpara, przez którą wciska się jakaś włochata
łapa. Ucieka, przedostaje się do przewodu wentylacyjnego, kratka nie zamyka się za nią, włochata łapa tuż,
tuż. Ostre pazury sięgają jej stopy. Obudziła się zlana
potem. Serce waliło tak, jakby chciało wyskoczyć z klatki
piersiowej. Zaczęła nasłuchiwać. Z dołu nie dochodził
żaden odgłos. Po jakimś czasie udało się Justynie zapaść
w sen. Koszmar nie powrócił.
ano, gdy już było widno, zeszła na dół uzbrojona
w mopa. W kącie salonu zobaczyła paczkę owiniętą
grubą folią. W środku, to znaczy między folią i kartonem,
dostrzegła nieduży, ciemny kształt, jakieś futerko, drżące
łapki… Podeszła bliżej, ciągnąc za sobą swoją nietypową
broń. Co to? To przecież … nietoperz!
– Biedny gacku, jak przelazłeś przez szparę w tej
folii? Jak cię stąd wyjąć? Aleś mi napędził strachu!
Z
R
Jagoda Czurak
ekonomistka z rodziny lekarskiej
Sierpień – listopad 2013 r.
Sałatka owocowa w syropie z czerwonego wina
(na 4...6 osób)
Składniki: • świeże owoce, obrane, wypestkowane, pokrojone w plastry
albo na pół • 0,5 l czerwonego
wina (beaujolais lub podobnego)
• 4-6 łyżek cukru • 1 cały goździk • skórka z 1 pomarańczy
otarta na drobnej tarce • 1 laska
cynamonu • listki świeżej mięty
do przybrania.
Jagoda Czurak
53
Przyrządzenie: Przygotować syrop. Do rondla wlać
wino, 175 ml wody, dodać cukier, goździk, skórkę pomarańczową i cynamon, doprowadzić do wrzenia
i gotować co najmniej 30 minut. Odstawić do ostygnięcia, schłodzić w lodówce. Owoce włożyć do
salaterki, polać schłodzonym syropem (po wyjęciu
goździka i cynamonu). Przybrać listkami mięty.
Tekst i zdjęcie
12_2013
grudzień
Zapraszamy Czytelników do dzielenia się swoimi przepisami
No cóż, domek na wsi to nie blok, w którym łatwo się
zabarykadować, zwłaszcza gdy ktoś mieszka na dziesiątym piętrze, jak Justyna. Tutaj są okna na parterze, okna
na pięterku, dwoje drzwi plus wejście z garażu. Strasznie
dużo tych otworów! Sama się nie obronię jakby co. Na
wystawie nowej architektury Justyna widziała dom – arkę.
Podłoga parteru wisiała nad ziemią jak pokład statku, który
wbił się w plażę. By dostać się do oszklonych otworów
bryły, potencjalny intruz musiałby być zaprawionym
wspinaczem. Szkoda, że dom siostry nie jest tak zabezpieczony. Ma co prawda alarm, ale gdyby coś się stało…
cóż znowu miałoby się stać? Dorosła kobieta,
a zachowuje się jak dzieciak. Kevin został sam
w domu i obronił się przed dwójką włamywaczy, więc
i ja dam sobie radę, zażartowała. Tyle że życie to nie film.
Uniosła głowę akurat w chwili, gdy jakiś niewyraźny
cień przemknął po ścianie. I zaraz usłyszała wrr…,
prychnięcie i bardzo głośne miauknięcie. Wędrowny kot
musiał przebiec po tarasie w pogoni za drugim kotem.
Ale skąd ten cień? Strach ma wielki kształt, pomyślała.
– Mogłabym się położyć, ale chyba nie zasnę. –
Justyna już zapomniała, że cieszyła się na ten wyjazd
i zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą koleżanki. – Może
Teresa wpadłaby chociaż na weekend? Zadzwonię do
niej jutro, teraz pewnie już śpi.
Poszła do łazienki, trzymając przed sobą świecę.
Ochlapała się w zimniej wodzie (hydrofor też jest na
prąd, niestety) i ruszyła w kierunku schodów.
– Dobrze, że przygotowałam łóżko wcześniej.
Walnę się i już, może winko pomoże mi zasnąć. Dotknęła
poręczy. Świst, syk, uderzenie! Coś ohydnego trafiło ją
Kulinaria
Koty malowane
Grudzień
Wzruszenie
Ewa Dereszak-Kozanecka
mrok zapada wcześnie. Zatarły się granice pomiędzy nocą a dniem, pomiędzy
jawą a snem.
Wirujące płatki śniegu zatarły horyzont.
Rozmazały kontury drzew. Okryły rzeczy znajome i oczywiste czapą jaśniejącej tajemnicy.
Świat utonął w ciszy. Oddech zdaje się unosić
i roztapiać białe gwiazdki, a gdy próbujesz śledzić je spojrzeniem, lepią się do rzęs i przysłaniają świat.
Magia... Wszechogarniająca biała magia.
Ach, jak pięknie...
Czas się rozmywa. Ożywają wspomnienia...
Przeleżał pod butwiejącą podłogą kilkadziesiąt lat.
Dopiero wymuszony remont zdesperowanych lokatorów
wyłonił go z ciemności. W środku miasta, z widokiem
na Wawel, w zamieszaniu dziejów i chaosie codzienności, spał cicho i spokojnie, otulając skrzydłami uśpione
marzenia o życiu pełnym wolności.
Taki zwykły, wycięty z deseczki, pięknie malowany, zasypany pozłotą, przedwojenny choinkowy
Anioł. Stróż choinki. Zwieńczenie dzieła. Jeszcze dziś
przechowuje w sobie radosne spojrzenia dzieci, gwar,
dotknięcie drobnych rąk, kiedy wyciągano go z pudełka
i ostrożnie windowano na szczyt choinki. Jak to się stało,
że przetrwał? Skąd znalazł się pod podłogą? Kto go tam
schował? To nie mógł być przypadek.
Może był tak piękny, że któreś z dzieci zapragnęło mieć go na własność i ukryć przed zachłannym
spojrzeniem innych ? Może nie chciało się z nim rozstać
i wykradło po nocy z pudełka? Może... Nie zapytam już.
Nie mam kogo.
Piotruś zmarł tragicznie w przeddzień wyzwolenia. Utonął w lodowatej wodzie. Chciał zobaczyć
odwrót wojsk niemieckich i pobiegł na skróty przez
rzekę. Babcia akurat ubierała choinkę, kiedy ktoś
zapukał do drzwi.
– Co ty tu robisz? Cały jesteś mokry! – zawołała
otwierając.
– Pani powie mamie, że nie żyję... – zapłakał.
Pobiegła na górę, załomotała w drzwi. – Niech
pani otwiera! – krzyczała. – Stało się coś złego!
Reszta chłopców z kamienicy rosła i wdawała się
w kolejne dramatyczne zapaści historii. Odchodzili po
kolei, zostawiając po sobie wielki smutek.
Upłynęło wiele lat. Kamienica rozsypuje się w pył,
nie ma już żadnego świadka tamtych dni. Całkiem nowi
lokatorzy wbiegają po schodach. I tak Anioł odzyskał
ponownie światło dnia.
A
jak ja odzyskałam Anioła? To już całkiem inna,
lekarska opowieść.
Ważne, że Anioł zabłyśnie na szczycie choinki.
I pewnie wieszać Go będę ze ściśniętym ze wzruszenia
gardłem. Bardzo uroczyście.
Grudzień zawsze za gardło chwyta.
W kolorowych gałązkach mieszka duch dzieciństwa. To, co było i to, co być nie mogło.
54
12_2013
grudzień
http://www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=86125
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henri%C3%ABtte_Ronner-Knip_-_Katjesspel.jpg
Z
W
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-Chimney.jpg
grudniu czas wyprowadzić z cienia zakurzoną, omotaną pajęczyną niepamięci Królową
Kotów, niderlandzką malarkę Henriettę Ronner-Knip
(Amsterdam 31 maja 1821 – Ixelles 28 lutego 1909).
Pochodząca z artystycznej rodziny malarka podobnie
jak jej ojciec zajęła się malowaniem zwierząt. Malowała
głównie psy i koty oraz inne zwierzęta będące ozdobą
mieszczańskich salonów. Od pierwszej wystawy zdobyła
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-Fond_of_Jewellery.jpg
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-In_Front_Chimney.jpg
uznanie i sławę. Ze szczególnym upodobaniem malowała
igraszki kotów długowłosych, na ogół na tle starannie
dobranych, pięknych bibelotów. Sama była właścicielką
wielu zwierząt, psów, kotów i papugi.
Doceniona za życia, odznaczona orderem Leopolda, długie lata cieszyła się zasłużoną sławą, a jej
malarstwo zaliczane do nurtu romantycznego opiewało idealizowany związek
zwierzęcia z człowiekiem.
Cóż, ludzkość wybrała jednak całkiem inną
drogę rozwoju, strącając
malarzy lirycznych idylli
i prostych przesłań w przepaść zapomnienia.
Więc teraz pieczołowicie z elektronicznego
schowka wyciągam, odkurzam i wklejam urocze
malarskie ramotki. Będzie
miękko, ciepło i przytulnie.
Oto grudniowa Królowa
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip_Kittens_at_play.jpg
Po kolei, delikatnie, wyjmuję z pudeł kolejne
wspomnienia. Koralikowy koszyczek z babcinej choinki.
Szklane sople z 1964. Babę Jagę, Jasia i Małgosię z 1972.
Bibułkowe sówki z 1981. Kolorowe łańcuchy z 1989...
Tak – choinka pełna wspomnień.
I znów trzeba będzie coś dokupić, bo przecież
jak zwykle koty porządkowały choinkowy świat po
swojemu. Atrakcyjne drzewko, pełne mieniących się
świecidełek w końcu specjalnie po to stoi, żeby umilić
kotom nudę grudniowych nocy. Ci ludzie są naprawdę
hojni. Tyle zabawek...
Dawno, dawno temu nie było w domach choinek.
Niewiarygodne, prawda? Dopiero w dostatnich domach
mieszczaństwa przełomu wieków rozjarzyły się blaskiem
świecidełek i świeczek. Dostatnie domy ciasne od bibelotów, kotar i obrazów, ciepłe, bezpieczne. A na obrazach
sielskie scenki, portrety, ciepłe wnętrza, martwe natury...
Martwe natury z igrającymi kotami. Malarze zwierząt
weszli na szczyty uznania i salony sztuki.
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette-Ronner-Knip-Contentment-105355.jpg
Koty malowane
i jej bajki na zimowe
wieczory. Oglądajmy...
Ewa Dereszak-Kozanecka
psychiatra
W imieniu własnym, kotów realnych oraz tych malowanych,
za przychylność i zainteresowanie serdecznie dziękuję.
Czytelnikom kocich wzruszeń serdeczne życzenia pomyślności, spokoju i dobrobytu w towarzystwie ukochanych ludzi
i zwierząt – Wszystkiego Najlepszego na Nowy, 2014 Rok!
A wszystkim zwierzętom ciepła, miłości i zrozumienia ze
strony ludzi, a przede wszystkim – ZAWSZE PEŁNEJ MISKI!
55
12_2013
grudzień
Fot. Krystyna Knypl
Święta na antypodach

Podobne dokumenty