Temat: Pamięć szczecińskiego grudnia `70 r. rodzin zabitych oraz

Transkrypt

Temat: Pamięć szczecińskiego grudnia `70 r. rodzin zabitych oraz
Aneta Popławska
Temat: Pamięć szczecińskiego grudnia '70 r. rodzin zabitych oraz
poszkodowanych.
I. Cele:
1. Po zakończeniu lekcji uczeń potrafi:
- zająć stanowisko wobec wydarzeń z grudnia 1970 r.,
- przedstawić przyczyny, przebieg oraz skutki wydarzeń grudniowych 1970 r.,
- wskazać miejsca pamięci związane z grudniem 1970 r. oraz określić ich rolę podczas
przeszłych wydarzeń,
- wskazać najważniejsze miejsca, w których odbyły się wydarzenia grudnia '70,
- przedstawić przynajmniej jedną historię ofiary wydarzeń grudniowych oraz skutki dla rodzin
poszkodowanych.
2. Umiejętności doskonalone w czasie lekcji:
- rozwijanie myślenia historycznego,
- pogłębia postawę patriotyczną,
- pogłębia znajomość historii lokalnej i jej znaczenia dla historii Polski,
- praca z tekstem źródłowym.
3. Metody:
- wykład-opowiadanie,
- praca w grupach pod kierunkiem nauczyciela.
4. Środki dydaktyczne:
- relacje ustne świadków historii grudnia 1970 r.,
1
- prezentacja multimedialna.
II. Przebieg lekcji:
1. Wprowadzenie do tematu lekcji - forma wykładu (przedstawienie przyczyn wydarzeń
grudnia 1970 r.)
2. Nauczyciel za pomocą prezentacji multimedialnej przedstawia mapę miejsc grudnia '70,
które zostaną poruszone w wywiadach świadków historii.
3. Poszczególne grupy (IV grupy) na podstawie przydzielonego wywiadu (załącznik 1) mają
za zadanie zredagować, a następnie przedstawić na forum komunikat prasowy opisujący
wydarzenia grudnia '70 z perspektywy:
a. rannego ucznia (wywiad z Waldemarem Brygmanem, wówczas l. 16) - grupa I,
b. rannej kobiety (wywiad z Teresą Olesińską, wówczas l. 20) - grupa II,
c. siostry zabitego brata (wywiad z siostrą Zygmunta Toczka, l. 23) - grupa III,
d. brata zabitej siostry (wywiad z bratem Jadwigi Kowalczyk, wówczas miała l. 16) - grupa
IV.
4. Nauczyciel puszcza nagranie rodziców z pogrzebu syna (załącznik 2).
5. Nauczyciel puszcza fragmenty nagrań świadków podsumowujące grudzień '70 (załącznik
3).
6. Nauczyciel zadaje pytanie o elementy wspólne komunikatów oraz wnioski płynące
z wypowiedzi uczestników wydarzeń grudniowych oraz o miejsca pamięci grudnia '70.
7. Nauczyciel podsumowuje lekcję krótkim wykładem o skutkach grudnia '70 pod względem
liczebności osób poszkodowanych i ich późniejszej sytuacji oraz dla przyszłości Polski.
Źródła do lekcji: spisane wywiady oraz fragmenty nagrań video ze świadkami historii
pochodzące z nagrań w ramach projektu szczecińskiej filharmonii nt. szczecińskiego Grudnia
1970 r., w którym brał udział Centrum Dialogu Przełomy przy Muzeum Narodowym
w Szczecinie.
2
Materiały do lekcji
a. Załącznik 1 - tekst wywiadów
1. Grupa I (wywiad z Waldemarem Brygmanem, wówczas l. 16)
- Po co Pan szedł na ten plac?
- Jak wszyscy.
- Jak wszyscy, to znaczy?
- Dowiedziałem się na miejscu.
- Co chciał wtedy ten młody człowiek?
- Szczerze, to zaspokoić ciekawość, bo to dopiero potem się wszystko rozwijało.
- Niech Pan opowie o początku dnia.
- Początek dnia, to był jak każdy - czwartek do szkoły, Zasadnicza Szkoła Kolejowa na ul.
Kolumba. Lekcje się zaczynają i gdzieś o godzinie 10 przychodzi właśnie pan dyrektor
[Bereza - A.P.] i zwalnia wszystkich do domu. Nie wiemy o co chodzi. Prosi tylko, aby
wszyscy jak najbardziej w skupieniu i bez żadnych tam rozeszli się do domów. I że jutro i tam
pojutrze zajęć też nie ma i że tak aż do odwołania. Nie wiedzieliśmy o co chodzi w sumie. No
i każdy poszedł w swoją stronę jak to się mówi. Ale z ciekawością się szło - dlaczego, co się
mówi.
- A dyrektor coś mówił, dlaczego was zwalnia?
- Nie, właśnie że nie. Tylko prosił żeby bardzo szybciutko iść do domu.
- Idzie Pan ulicami miasta i słyszy dziwne rozmowy. Czemu one były dziwne?
- Do domu wróciłem. W domu, że coś się dzieje. Coś się dzieje, gdzie? Na placu Żołnierza
i pod stocznią. No to idziemy i się poszło tak po prostu w gronie, z myślą żeby zorientować
co się dzieje. Faktycznie do Matejki żeśmy doszli drugą stroną. Była gdzieś godzina 13-14,
tłumy ludzi. W te tłumy jak to się mówi, człowiek się wkręcił. W stronę stoczni się poszło
3
i tam daleko żeśmy nie zaszli i skończyłem swój etap tu przy parku na skrzyżowaniu Matejki.
No i wtedy sytuacja naświetliła się na tyle, że w moim móżdżku to mi zaimponowało, to mi
stoczniowiec zaimponował, tutaj okrzyki mi zaimponowały. Aha, to coś w tym sensie jest.
- A jakie były okrzyki?
- Precz z rządem, chodzi o podwyżkę, że my chcemy chleba. A temat podwyżki był kręcony
przez rodziców głową na nie. Masakra co się dzieje, że przed świętami taka drastyczna
podwyżka na takie pierwszej potrzeby, potrzebnych do życia artykuły.
- Czy ludzie się bali? Jaka była atmosfera w tym tłumie?
- Nie, właśnie nie. To był zaciśnięty ząb, bezwzględnie. Już po prostu obojętność była, taka
determinacja, że to aż imponowało. Ja byłem przez mamę zawsze taki wyciszany. A ja
pierwszy raz w życiu zobaczyłem coś takiego i po prostu z filmu jakiegoś gdzieś. No coś
niesamowitego to było.
- Czyli coś się zmienił w ludziach wtedy?
- Tak, dzisiaj wiem że tak. Po prostu z determinacji odwaga przez nich biła. Po prostu oni szli
no jak po swoje. Takie miałem wrażenie. Tak jak dzisiaj mogę stwierdzić - szli jak po swoje.
Wiedzieli, że albo teraz albo nigdy.
- Niektórzy historycy mówią, że ludzkie którzy tu mieszkali poczuli się taką wspólnotą, że są
razem, bo wcześniej to była taka mieszanka, taka trochę wieża Babel. Jak Pan z perspektywy
czasu o tym myśli?
- Tak, ma pani rację ponieważ jak wiadomo Szczecin był miastem do lat powojennych nie
nasz. Ci ludzie, nasi rodzice to była wszystko napływowa ludność i w '70 roku pokazał swój
pazurek.
- Jesteście na Matejki i co jest dalej? Co sie dzieje?
- No włączam się, bo imponuje mi to wszystko. Przez park ganianie się z milicjantami.
I z tamtej strony ucieczka, a potem pochód. Pamiętam, że dwa razy szliśmy w stronę tego
kościółka jak go nazywali i krzyczeli, a to chodziło o dom partii [Komitet Wojewódzki PZPR
na pl. Żołnierza Polskiego - A.P.]. Do Walaszka [Antoni - A.P.], w stronę Walaszka. To
idziemy. Wiadomo w tych rozmowach człowiek zorientował się, że stoczniowcy tam poszli,
bo mięli uzgodnić całokształt, dojść do porozumienia. No niestety, jedni wrócili do stoczni za
4
mur z powrotem, część stoczniowców została z nami na ulicy. No i to wszystko się
skumulował koło domu partii na placu Żołnierza. Stały tam pamiętam stary przystanek i słup
ogłoszeniowy. Na wysokości tego słupa właśnie ja się znalazłem. No i zaczęło się tego
wszystkiego palenie urzędu.
- A co Pan czuł jak pan widział, że płonie taki symbol władzy ówczesnej?
- Ja nawet nie myślałem, że to jakiś symbol władzy, tylko wiedziałem że to jest chyba
potrzebne, że tak ma być. No bo tyle narodu, ludzie poważni pracujący - do mnie to dotarł
później, że faktycznie to tak ma być. Coś się niebywałego dzieje, że wojsko się pokazało tak
samo. To przeraziło mnie. Ja widziałem te wozy bojowe, te czołgi i stały. Stały na prawdę
w miejscu. Kto wszedł tam, to prosili aby zejść. Ale stał czołg tam, gdzie dzisiaj jest ten nowy
budyneczek szklany na alei Kwiatowej. W tym miejscu stał czołg i słup był i przystanek. No
to tu ja mniej więcej w tym rejonie byłem. I widziałem jak to się z czasem wszystko
odbywało. Zaczęły spadać z budynku pełnego dymu krzesła, telewizory. Ludzie krzyczeli, na
dole z kiełbasami wyskakiwali - proszę jak oni tam się żywili, a my nie mamy co jeść i nam
się robi podwyżki. Demonstrowali to, ale w tym całym tłumie były różne wątki, bo gdzie się
nie przeszło to co innego się działo na krótkim odcinku. Ale cała dramaturgia odbywała się
przed samym budynkiem, no i przed wejściem.
- Powiedział Pan, że poczuł strach jak zobaczył czołgi. Dlaczego Pan wtedy nie uciekł?
- To znaczy to nie był strach. Dlaczego nie uciekłem? Tam w moim wieku był chyba z 50%
takich jak ja. Ci stoczniowcy mi imponowali, ci ludzie mi imponowali co oni robią. Że to jest
coś głębszego. Że to nie jest tylko to, aby zniszczyć. Że podwyżka cen. To był dosłownie
bunt, to był bunt. Tu nikt nie chciał przepraszać. Nie, dosyć tego - to tak wyglądało. To był
taka presja na to wszystko, że ci ludzie byli zdeterminowani. To po twarzach był widać.
Niektórzy płakali. To było coś przerażającego jak ci ludzie przeżywając, palili ten budynek.
To nie był tak sobie, tylko to był na prawdę. To nie była żadna kradzież, grabież, tylko to był
ten symbol czerwonej hołoty, tego czerwonego reżimu.
- I potem zaczął się ten dramat na placu.
- No do placu to było jeszcze troszeczkę, bo. Faktycznie z placem to była taka sytuacja,
a byłem bardziej z prawej strony i też ktoś krzyknął. I właśnie dobrze, że byłem z tamtej
strony bliżej, bo po prostu rozjechano człowieka. Że czołg rozjechał człowieka, ale to poszła
niby fama. Ale grupa biegnie, bo to z prawej strony, w stronę Bramy Królewskiej do placu.
5
Bo jeszcze jak szliśmy od Matejki to żeśmy walkę stoczyli z Nyskami stojącymi, chyba z 8
Nysek stało koł Bramy Królewskiej, gdzie żeby nie skręcić w prawo przy Kurierze to
zablokowali nas tak. Jeszcze droga była wyłożona kostkami i my żeśmy tymi kostkami
walczyli z tymi Nyskami, tymi sukami milicyjnymi. No i żeśmy ich spławili na tym placu.
Oni odjechali i myśmy weszli na ten plac i to jest ta druga sytuacja kiedy żeśmy się wracali na
plac, bo żeśmy usłyszeli że właśnie kogoś rozjechano. Co się stało? Faktycznie była sytuacja,
że na wysokości łódki, która stała tam jako plac zabaw dla dzieci. I tam właśnie zdarzył się
ten dramat. Myśmy przybiegli to było to przykryte tylko milicyjną tarczą. Zwykła tarcza,
ślady krwi - to wszystko. Ale nie było tego ciała. Tylko świadkowie opowiadali, że tak tutaj
potrącony, czy rozjechany został człowiek. Wystarczył to. No to co. No to tutaj na ten plac
coraz więcej ludzi zaczęło się schodzić i: to oni, to oni. Zaczęto mieć pretensje do komendy.
Do komendy była zwrócona ta wrogość. Część będąca przy komitecie przeszła teraz na plac.
Przed tem podpaliliśmy jeszcze kilka Nysek. Zimno było, palce zdrętwiały, bo to już
szarówka sie robiła. Gdzieś może była 15-16. No i z wściekłości czy z czego, kilkunastu
odważnych ludzi zaczęło tą łódką szarpać - chodźcie weźmiemy to, chodźcie. Nigdy sobie
w życiu człowiek sprawy nie zdawał, że ta łódka może posłużyć jako taran. Co się okazało, że
tak się stało. Pamiętam Żuczek z jajkami tam się wywrócił na rogu przy Starzyńskiego. No,
ale to wszystko zaczęło się tak odbywać tak szybko, że nawet nie wiadomo skąd się ogień
pojawił na drzwiach komendy. Ale podejrzewam, że to z samochodów było zabierane, no bo
przecież raptownie nikt nie miał benzyny. Zaczęto rzucać butelkami. Jeszcze nie byłem
blisko, ale zorientowałem się, że robi się koktajle i rzuca się w komendę. Myśmy byli bardziej
z tej strony od placu. I decyzja powstaje, żeby tę łódkę ruszyć. Za te schodki złapałem
i pamiętam, że mi drzazga się wbiła, ale to jest nie ważne. Odejdź młody człowieku, odejdź.
Daj nam. Ty uciekaj. Bo wiedzieli, że młody chłopak. Stoczniowcy i szczecinianie byli trzeba
przyznać. Zresztą z 80% stoczniowców podejrzewam wróciło do stoczni już, bo chcieli raczej
strajkować. A walka się toczyła tylko z tymi ludźmi, co zostali, ale stoczniowcy byli jak
najbardziej wśród nas. I że tą łódkę. I jeden chłop, drugi dawać tą łódkę. No to ja też,
wszędzie mnie pełno był. Człowiek ciekawy był. Z różnymi osobami byłem tam. No i właśnie
mi się spodobało z tą łódką i przez jeszcze wtedy niskie krzewy została rzucona na bruk.
Staranować - chodziło o to. Zmrok się robił, ale rozjaśnione to było wszystko, bo zaczęło się
palić na prawdę. Drzwi były opalane równo, do okien już dochodziło. Te koktajle Mołotowa.
- I wtedy padł strzał?
6
- Nie wiedziałem, która jest godzina bo czas robiła swoje. Strzały za strzałami i to był po
prostu strach w oczach w pewnym momencie, bo nie to że rozgrzani byliśmy. Był taki
moment jeszcze, że od Starzyńskiego rozpędził się scott. Bo byłem wtedy bliżej tego basenu
i trzepną w tą łódkę, że fragmenty poleciały z tej łódki. Myśmy się bali, czy czasami tam
kogoś nie rozbito, krzywdy nie zrobiono. Ta łódka też już się paliła. Strzały dziwne. Skąd to
się wzięło? Tu raptownie był słychać, a ciemno już było. Nie wiem która to godzina, ale
później się okazał że to była godzina 17. Dla wydających rozkaz, to była niby godzina "W".
I po prostu światło w niebo. No Boże, świetnie a to strzelają w górę. A to dawaj. W pewnym
momencie krzyk, jęk. Strzały, zabili człowieka. No to przecież było przerażające. Nie
wierzyłem, że coś takiego może być. Od tamtego momentu co krzyknęli, co się na placu
stanęło. Co myśmy się znaleźli na tym placu. Tak szybko człowiek się nie zorientował. Ale
faktycznie, ciepło koło ucha, taki świst. Patrzę. Dużo ludzi biegnie od komendy. Biegnie po
prostu w stronę starego miasta. Wszyscy uciekają.
- Pan został?
- Nie, uciekać chciałem. Nim się odwróciłem, tak już zostałem.
- Co Pan poczuł?
- Ciepło w biodrze. Nie wiedziałem, że to w biodrze, tylko noga. Na nodze ciepło poczułem.
Po prostu nie wiedziałem co.
- To był ból?
- Nie, to był. To nie był ból. Chciałem wstać i dalej biec. Noga jakby z waty była, a jeszcze
odwracając się potknąłem się, leżał człowiek przede mną. Ja przez tego człowieka
przeleciałem. I chciałem wstać jeszcze raz. To, co stanąłem to ta noga jak z waty, jakby jej nie
był. Dotknąłem, noga jest. I tak próbowałem się przeczołgiwać, przeczołgiwać. W pewnym
momencie ktoś do mnie podleciał - co Ci jest chłopaku? Ja mówię, że nie wiem co mi jest. To
wzięli mnie pod pachę, bo widzieli że ja próbuję ale nie mogę. No i wzięli mnie i gdzieś
przenieśli. Nie wiedziałem, co się dzieje ze mną. Nie wiedziałem, do momentu jak zostałem
włożony do jakiegoś samochodu. Miałem wrażenie, że to była straż pożarna. Nota bene
strażacy mieli poprzebijane wszystkie węże strażackie, bo widziałem że prosili aby nie gasili.
No tak było. Wiem, że kilka osób jechało. Położono mnie do tego samochodu. Tak na prawej
stronie leżałem. Coś mi kapał na głowę. W góry leżał człowiek. To była mała przestrzeń.
I taki zaszokowany byłem, że krzyczą że szybko na pogotowie. I jechaliśmy faktycznie bez
7
żadnej syreny. Zajechaliśmy na pogotowie. Ja wychodzę i znowu na tę nogę nie mogę.
Próbowałem zejść. Pamiętam, że mnie lekarz brał pod rękę i dwie siostry. I już mnie strasznie
ból w brzuchu złapał. Strasznie wyglądałem, bo byłem zakrwawiony na twarzy, a to była
innego człowieka krew. I ja mówię, że mnie brzuch boli. I tak podniósł koszulkę, a tu
wszystko.
- Co się okazało?
- Okazało się, że kula tkwi i tak wystaje. Wszystko krwawi, rozwalone. Oni to zobaczyli
i wzięli mnie we 4 na nosze i zanieśli mnie na stół. Tam grono lekarzy obejrzało mnie.
Delikatnie mnie podnieśli, obwinął mnie bandażem. Jeden lekarz zacisnął zęby i powiedział:
szybko z tym chłopcem na Pomorzany.
- I co to było?
- Biodro. To była cała miednica. Przeszło miednicę. Dlaczego nie czułem bólu? Ponieważ
kula trafiła w nerw i odebrała mi czucie. Dlatego ja z dwojga złego nie miałem, nie
przeżywałem tego bólu1.
2. Grupa II (wywiad z Teresą Olesińską, wówczas l. 20)
- Ile miała Pani lat w grudniu '70?
- 20.
- Proszę powiedzieć, co Pani wtedy robiła?
- Pracowałam w [Krawieckiej - A.P.] Spółdzielni [Pracy - A.P.] "Elegancja" na Wojska
Polskiego, róg z Jagiellońską. O 16 skończyłam pracę i wracałam do domu. Ponieważ
pracowałam w Żydowcach, a autobusy stały przy placu Hołdu Pruskiego. Ponieważ szłam
Jagiellońską to doszłam do placu Żołnierza i tam było bardzo dużo gazu łzawiącego i się
wróciłam, ponieważ nie było można dalej iść. Jak się wróciłam to doszłam kawałek do
Jagiellońskiej i słyszałam, że jedzie scott. I się obróciłam nawet i on skręcał w Wojciecha.
I w tym momencie dostałam 6 kul - tak wszyscy mówią. No i pamiętam ten moment jak to
wszystko się działo - jak upadłam, jak mnie tam ratowali. I od razu trafiłam tam na
1
Rana postrzałowa lewego biodra oraz jamy brzusznej z uszkodzeniem kości biodrowej, jelita czczego, esicy,
a także lewego nerwu udowego.
8
pogotowie. Taksówkarz mnie zawiózł. To znaczy pierwsze było, że młody chłopak się mną
zainteresował jak upadłam. Bo ja tak pechowo upadłam, że nogi miałam na chodniku,
a twarzą upadłam na bruk. No i on mnie z tej ulicy zabrał do bramy chyba Jagiellońska 5.
I tam panowie zaczęli dyskutować - niech w bramie lepiej kona niż na ulicy. A ja cały czas
byłam przytomna. I ten chłopak zatrzymał taksówkę. A jeszcze przy tej bramie to mnie
panowie wnieśli do pasmanterii. I ta pasmanteria do dzisiaj tam jest. Wybili szybę, bo pani
kierownik nie chciała mnie wpuścić. Nie będzie konać w bramie, będzie konać w sklepie.
I ten pan zatrzymał taksówkę i mnie wsadził do taksówki. To znaczy położyli mnie na kolana
tego człowieka i zawiózł nas na pogotowie. A na pogotowiu lekarze wiadomo od razu
obejrzeli i stwierdzili, że jest przestrzał klatki piersiowej i nie mamy tu nic do roboty, tylko
natychmiast do szpitala. No i karetką pogotowia do szpitala na Unię Lubelską. Pamiętam jak
ten chłopak się pytał, czy na pewno aby mnie wiozą do szpitala. Lekarz dawał mu słowo
honoru, że na pewno, że wiozą mnie do szpitala na Unii Lubelskiej. No i jeszcze w czasie
drogi cały czas się mnie pytał jak się nazywam, ile mam lat. Jak się Ciebie będą o coś pytać,
to ja chcę być za świadka. A w szpitalu oczywiście od razu na stół operacyjny, bo były
ciężkie obrażenia. To co pamiętam to mnie szybko rozbierali, tylko że lekarze zapomnieli mi
rękawiczki zdjąć. Dopiero na bloku operacyjnym mi zdjęli. Bali się, bo krwotok wewnętrzny
miałam i od razu spuchłam. A lekarz pytał się mnie, czy nie jestem w ciąży. Ja mówię, że nie.
/no to szybko, bo nam pęknie. Tylko szybko, szybko. I byłam pod narkozą i już nic nie
pamiętam. Obudziłam się po 3 dniach i to był szok dla wszystkich lekarzy, że ja
oprzytomniałam2. Ale w sumie to 2 miesiące to była taka walka o życie. Przecież miałam
przestrzał płuca lewego, dwie dziury w żołądku, jelito cienki i grube, draśniecie wątroby,
draśnięcie trzustki, resekcja śledziony, resekcja lewego nadnercza, no to jednak kaszanka
i operacja brudna, bo to z ulicy jak wiadomo. Prawie rok czasu przeleżałam na Unii
Lubelskiej.
- Wtedy, kiedy Pani usiłowała wyjść z miejsca, gdzie jest gaz łzawiący, Pani czuła lęk że
dzieje się coś strasznego?
- Ja wiedziałam, bo chodziłam pierwszego dnia to oglądać. Z pracy wyszliśmy całą grupą
i sensacja, bo wiadomo co się dzieje. I chodziliśmy wieczorem, jak się komitet pali, jak się
samochód milicyjny pali. Widziałam ten Pewex rozwalony i tłum ludzi. Byłam w szoku, że
można tak wpaść i grabić wszystko, no ale takie rzeczy były. W pierwszy dzień to chodziłam
2
Doznała ran postrzałowych klatki piersiowej i brzucha z przerwaniem rdzenia kręgowego, zranienia żołądka
oraz lewego nadnercza, krwotoku wewnętrznego i porażenia kończyn dolnych.
9
i oglądałam, a w drugi dzień chciałam grzecznie do domu no i niestety. Tym bardziej, że ja
nie walczyłam, ze stocznią nic wspólnego nie miałam. Czysty przypadek.
- A czy 18 rano już wiedzieliście, że strzelano do ludzi?
- Taka wieść była. Ale później się okazało, że nikt nie wiedział co sie ze mną stał, bo byłam
umówiona z kolegą, ale już nie doszłam. A z kolei rodzice myśleli, że nie mam czym wrócić,
bo tramwaje i autobusy nie jeździły. No i dopiero ten kolega zaczął mnie w poniedziałek
szukać, jak nie przyszłam do pracy. Kierownik powiedział, że jak wyszła w piątek, to nie
wróciła. A kiedyś to się w soboty pracowało w krawiectwie. W końcu pojechał do moich
rodziców i dopiero moi rodzice zaczęli mnie szukać w pogotowiu i dopiero znaleźli mnie po
3 dniach w szpitalu. Lekarze powiedzieli, że szansy nie dajemy. Jak córka ze 3 dni pożyje to
wszystko.
- A jakie miała Pani marzenia? Młoda dziewczyna jeszcze.
- No ja chciałam jeszcze technikum skończyć, bo jestem po zasadniczej. I przygotowywałam
się nawet, ale wszystko plany w łeb wzięły.
3. Grupa III (wywiad z siostrą Zygmunta Toczka, l. 23)
- Proszę powiedzieć jak okazało się, że brat nie żyje. Jak Pani to pamięta?
- Byłam u rodziców, bo tam był mój najstarszy syn. My żeśmy wiedzieli, że brat nie żyje, to
znaczy ja wiedziałam i tatuś wiedział. No i mamusia nie wiedziała o tym. Myśmy się bali jej
cokolwiek powiedzieć. Pomimo że nas był troje, ale mamusia coś jednak zawsze do
Zygmunta. Ona go zawsze opieką jakąś otaczała. Dlatego my baliśmy się powiedzieć. Tylko
że nie wiem kto wysłał, kto nasłał, ale był pogotowie którego nikt nie wzywał. Mamusi dali
zastrzyk. To było gdzieś przed 21. Mamusi dali zastrzyk uspokajający. I być może, że to cała
ta przyczyna później tkwiła w tym, że ta moja mama się tak nie wykrzyczała, jak ja się
wykrzyczałam. Bo to z 22 na 23 wieczorem to wszystko było. Już po 22, bo ja dzieci
położyłam i u rodziców przebywałam. Przyjechałam, bo tatuś szukał Zygmunta cały czas, a ja
zostałam z mamą. No i przyjeżdżają i mówią, że mamy się ubierać. Jeżeli się nie ubierzemy
i nie pojedziemy, to nie będziemy widzieć [gdzie jest pochowany Zygmunt - A.P.]. Ja
powiedziałam tatusiowi, że przywiozłam garnitur Zygmuntowi w którym na sylwestra miał
iść. Od krawca mu przywiozłam. Ja mówię: tatuś garnitur mamy, koszula jest. Ja
10
w międzyczasie jeszcze kupiłam muszkę białą. Rękawic nie mogłam założyć, bo miał ręce
ściśnięte. Mamusia wcześniej, bo tak dzień wcześniej zaczęliśmy jej mówić, bo mamusia
kapelusz z woalką znalazła w pokoju, który ja kupiłam. Bo ja mamusię przygotowywałam na
pogrzeb, ale nie pomyślałam, że to będzie w nocy. Po prostu zabili to zabili, ale będzie
pochowany w dzień, bo tak był to. A tutaj nie. Mamusia znalazła i się pyta, co to jest za
kapelusz? Ja wtedy już nie wytrzymałam i wtedy z takim niepohamowanym krzykiem
powiedziałam, że Zygmunt nie żyje. No i wtedy mamusia, ona zareagowała bardzo spokojnie.
Z początku. Później była taka reakcja nazwałaby niespotykaną u mojej mamy - a za co? Na
drugi dzień ja tam z mamą nie rozmawiałam, ale w Zygmunta pokoju leżała. Mamusia się źle
czuła, ale później jakoś wnuki ją rozbawiły. Ja zaczęłam prosić - a mamusia pomóż mi to,
a pomóż mi to. No i mamusia rzeczywiście się podniosła, ale potem pogotowie. To sąsiad
z góry mówi, że pogotowie przyjechało. Mówię: tatuś, wzywałeś pogotowie? Nie. Może
mamusia sama wzywała? Wszedł, bo mój mąż wpuszczał. Wszedł i zapytał się, czy tu
mieszka Toczek Regina, bo oni są z pogotowia. Potem nie można był się skontaktować, czy
mamusia wezwała pogotowie, czy nie. Mówili, że oni wiedzieli że będzie wysyłane
pogotowie do tych rodzin, bo będzie pogrzeb i po prostu może chcieli uspokoić. Także
mamusię uspokoili tym zastrzykiem. Natomiast mnie nikt nie uspokoił.
- Pani mówi, że Pani ojciec i Pani dowiedzieliście się wcześniej, że Zygmunt nie żyje.
- Tatuś się pierwszy dowiedział.
- A jak się dowiedział?
- Tatuś do mnie dzwonił 18 rano. Pytał się, czy Zygmunt u mnie spał, bo on bardzo często
spał. Nie, nie ma. Tatuś mówi: słuchaj, bo rozruchy są w Szczecinie. Nawet nie wiedziałam
o rozruchach. Ja mówię: przecież on by tam nie poszedł. Tatuś mówi: a wiesz co, ja będę
szukał. I tatuś zaczął tam chodzić po szpitalach, po więzieniach. Ale w moim bloku mieszkała
położna, która pracowała na Golęcinie. I 19 to było. I ona przybiegła do mnie i mówi: twój
tatuś szuka Zygmunta. Wiesz co, on leży u nas na chirurgii. Ja mówię: czyś ty Marysiu go
widziała, że leży? Nie, lista była. Ja mówię: Marysiu jak pójdziesz na dyżur zobacz. Bo tam
był kordon milicji. Tatuś mój tam był i nikogo nie wpuszczono. Powiedzieli jemu, że na
pewno jest na komendzie, że tam jest zatrzymany. A ona mówi: nie, widziałam nazwisko. Ja
mówię: ja ci przypilnuję dziecko, a ty leć sprawdzić do szpitala, bo ciebie wpuszczą. Ale ona
zadzwoniła do tatusia. Ale ona osobiście tatusiowi nie pokazała, tylko taka pani Kaczochowa
w prosektorium była. A że znała mojego tatusia, więc jakoś bokiem, bokiem i go
11
zaprowadzono. Tatuś mówił, że to piwnice jakieś były. Tatuś zobaczył przez niedomknięte
drzwi, ale też nie dowierzał jeszcze. No i ta właśnie Marysia jak rano przyszła z pracy, to
powiedziała że on już przyjechał nieżywy. On został znaleziony pod kościółkiem Piotra
i Pawła. Tatuś nie wiedział co ma zrobić i mówi: wszystko wiem, ale jak mamie to
wytłumaczymy. I właśnie wtedy ja zebrałam się, bo wtedy o 18 była już godzina policyjna, to
wcześniej sąsiad nas przywiózł samochodem do rodziców. Jeszcze zdążyłam kupić jej ten
kapelusz. Troszeczkę ją przygotować, ale nie mogłam jej powiedzieć. Jeżeli tatuś nie chciał
powiedzieć, to z jakiej racji ja.
- A jak Pani zareagowała na tę wieść od ojca?
- Ja, krzykiem. Mnie uratowało chyba na cmentarzu to, że jak otworzono trumnę i tatuś podał
to ubranie i oni ubrali, ale ja rzeż miałam tę muszkę białą. I tą chciałam muszkę założyć.
A tam do mnie doszedł jeden i mówi mi, że mam się nie ruszać. Mam stać w jednym miejscu.
A ja mówię: nie, ja muszę muszkę. Jakaś taka się zrobiłam można powiedzieć, arogancka.
I mówię: ja muszę muszkę mu założyć i rękawice. Pochyliłam się nad trumną i jak
zobaczyłam, że on ma tutaj całe zszyte3 (bo ja nie wiedziałam ile on miał tych ran) nie
mogłam już założyć. Ale jest na zdjęciu ta muszka i nie wiem w którym momencie musiałam
ją założyć. Już musiało być ze mną strasznie źle, bo ja zaczęłam strasznie krzyczeć. Ale
wtedy mi jeden milicjant wsadził rękawicę do buzi żebym ja nie krzyczała, bo ja
prawdopodobnie potwornie krzyczałam. A przecież było tych milicjantów. My ich przecież
nie widzieli. Lampa była, zimą śnieg, co można było widzieć. Mój mąż dobiegł żeby mi
wyjęli rękawicę z buzi. On wyciągnął i ja jeszcze się pytam, czy tu ksiądz jest. Jest. To ja
mówię, że nie mamy różańca, że może jakiś obrazek święty. Ten obrazek skręciłam i mu
włożyłam w ręce, a rękawice tak obok tego, a później już ze mną był spokój. Nie wiem, co
wtedy we mnie wstąpiło. Zaraz mamusia się pożegnała. Tatuś to nie chciał się żegnać. Tatuś
go chciał chyba zapamiętać żywego, bo miał cały czas głowę w bok skręconą. Mamusia tak
lakonicznie się pożegnała, ale to tylko wtedy kiedy tatuś jej powiedział, aby się pożegnała.
Mamusia była taka, jaka nie powinna być.
- Czemu, jak Pani myśli, on poszedł na plac?
3
Zmarł w wyniku rany postrzałowej szyi i klatki piersiowej.
12
- On pracował w szkole metalowej jako tokarz. Podejrzewam, że poszli tam patrzeć, chociaż
tam był napisane, że on brał czynny udział w forsowaniu tej bramy. Może to dziwnie zabrzmi,
ale mój brat nigdy nienawidził komuny.
4. Grupa IV (wywiad z bratem Jadwigi Kowalczyk, wówczas miała l. 16)
- Jak Pan się dowiedział, że Jadwiga nie żyje?
- Kolegi ojciec akurat miał okazję wyjechać ze Szczecina do Goleniowa i z Goleniowa
przedzwonił do mnie, bo ja byłem w Trzebieży. I tutaj telefony nie działały i nie można było
się w ogóle połączyć. Jakoś połączył się z hotelem i powiedział, że mam natychmiast wrócić
do Szczecina, bo stała się tragedia. Nie powiedział dokładnie co, bo za chwilę mu przerwali tę
rozmowę.
- I co się stało? Jak Pan przyjechał to co Pan zastał?
- No wróciłem do domu i nikogo nie było. Na ulicy doprowadzili mnie wojskowi pod dom, bo
już mnie po drodze milicja zatrzymywała. Oni tylko jak się dowiedzieli, że jestem z Korsarzy,
to od razu mnie zaprowadzili do domu. Mówili, że oni nie mogą wejść do środka, że nikogo
nie ma. Oni już wszystko wiedzieli. Nie wiedziałem tylko, gdzie rodzice są i rodzeństwo.
Dopiero od sąsiadów się dowiedziałem, że wszyscy się wyprowadzili do dziadków na
Świerczewskiego.
- Wszedł Pan do mieszkania?
- Wszedłem, bo miałem klucze, także nie był problemu z wejściem. Tylko zastanawiałem się,
co się stało. Poszedłem na górę do tego pokoju i zobaczyłem te wszystkie dziury w ścianie.
Nawet do głowy mi nie przyszło, że ktoś mógł strzelać do mieszkania.
- I co jeszcze Pan zauważył?
- Krew w pokoju, krew w przedpokoju.
- Wiedział Pan już, że to jest krew siostry?
13
- Nie, w ogóle nie wiedziałem. Widziałem tylko czerwone plamy. Nie wiedziałem nawet, że
to jest krew. Dopiero od sąsiadów się dowiedziałem, że do mieszkania strzelali. Wtedy już jak
wróciłem to wiedziałem, że to jest krew.
- I co był dalej?
- Pojechałem do dziadków na Świerczewskiego. Nikt nie chciał wracać do domu, wszyscy
tam spali. Spali, właściwie koczowali, bo tam materace porozkładali na podłodze. Nikt nie
chciał wrócić do domu. Do domu wróciliśmy dopiero po świętach, po Nowym Roku.
- Co opowiadali rodzice? Co się wówczas wydarzył?
- Mama nie mówiła nic, ponieważ ona była taka jakby w szoku takim. W ten dzień kiedy ja
wróciłem do domu, to oni ją odebrali ze szpitala. Bo z komendy ją przewieźli do szpitala na
Broniewskiego i tam kilka dni była w tym szpitalu i potem wróciła. Ona była taka
nieprzytomna, ona nie wiedziała co się dzieje. Nawet nie wiem, czy ona mnie poznawała. Bo
jak później przyjechali ci, żeby pogrzeb miał być, to ona też nie wiedziała gdzie jedzie i po co
jedzie.
- A kto Panu opowiedział jak wyglądały zdarzenia?
- No sąsiedzi i siostra częściowo. Bo siostra nie chciała o tym mówić. Zresztą ona do dzisiaj
uważa, że to była jej wina. Bo jak wróciła ze szkoły, to siostra stała przy oknie i odeszła od
tego okna i Jadzia stanęła w tym miejscu i akurat ją zastrzelili4. Jak wróciłem to została tylko
torba z zeszytami i książkami na podłodze, a ją zabrali w tym płaszczu. Tak jak wróciła ze
szkoły. Ona nawet nie zdążyła się rozebrać.
- Zostały jeszcze oprócz krwi jakieś ślady tego, co się stało?
- Został tylko wygrzebane. Bo milicjanci wygrzebali wszystkie kule ze ściany.
- A co leżało na kanapie?
- Na kanapie leżała tylko część głowy, to znaczy część włosów z takim odpryskiem czaszki.
Oni chyba tego nie zauważyli. Oni chyba przyjechali tylko po te kule. Chyba nie po co
innego.
- A kto zabrał Jadwigę? Karetka pogotowia?
4
Zginęła od rany postrzałowej głowy.
14
- Tak, zabrała karetka pogotowia. Pierwsze przyjechały samochody to nie chcieli oddać, bo to
nie były samochody służby zdrowia takie Żuki. Zawieźli Jadzię do szpitala na Wojciecha.
- Mogliście ją zobaczyć, czy nie?
- Nie. Dość długo chodził ojciec i szukał w której kostnicy ona jest. Dopiero po jakimś czasie
był pozwolenie z prokuratury, że można ją zobaczyć. I znaleźli ją w prosektorium jakimś
ogólnym, gdzie zawozili tam wszystkich zastrzelonych.
- Jak wyglądał pogrzeb?
- Pogrzeb w nocy był. Ciemno było jak nie wiem co. W nocy przyjechali z pytaniem takim,
czy mamy chęć uczestniczyć w pogrzebie? No i wybrali tylko, że mogła pojechać mama,
ojciec i ciotka z wujkiem, no i jedno z nas z rodzeństwa. No i trafiło na mnie, że mnie wzięli.
Pojechaliśmy na ten cmentarz. Stały już tak trumny ustawione. Zobaczyłem tam ludzi
pozawijanych w te prześcieradła białe. Leżeli na dużym takim ciężarowym samochodzie.
- Nie byli w trumnach?
- Nie. Trumny stały oparte o drzewo. Przy tych drzewach były postawione trumny. Nikt nie
był ubrany, wszyscy byli zawinięci w prześcieradło. Jadzi trumna już była postawiona przy
grobie i był dół wykopany. Nie chcieli na początku otworzyć tej trumny, ale jakoś dali się
przekonać i otworzyli. Zobaczyliśmy, że to jest Jadzia i pochowali ją. Tylko jeszcze przerwę
zrobili, bo pytam się, gdzie jest ksiądz? Mówią, że nie ma. W końcu przyszedł jakiś chyba
przebrany za księdza, bo miał policyjne buty. Bardzo szybko to trwało. Dopiero na drugi
dzień był drugi pogrzeb przy tym zakopanym grobie. Ksiądz odprawił mszę.
- To już na waszą prośbę było?
- Tak. Poszliśmy do kościoła. Żeśmy opowiedzieli jaka tam była sytuacja, no i ksiądz od razu
zdecydował się, że pójdzie poświęcić grób.
- A jak się nazywał ten ksiądz?
- Rozmawialiśmy z księdzem Wasilewskim, ale przyjechał inny ksiądz. Ciężko mi teraz
powiedzieć nazwisko tego księdza.
- Jakie były marzenia Jadwigi?
- Chciała skończyć Akademię Rolniczą i wyjechać na wieś hodować konie.
15
Źródła (wywiady): wywiady zostały przeprowadzone przez Agnieszkę Kuchcińską-Kurcz
w ramach projektu Filharmonii Szczecińskiej i Centrum Dialogu "Przełomy" związanego
z rocznicą Grudnia 1970 r.
16

Podobne dokumenty