Co jak co, ale zęby nie powinny się wiercić i kołysać na
Transkrypt
Co jak co, ale zęby nie powinny się wiercić i kołysać na
Co jak co, ale zęby nie powinny się wiercić i kołysać na wszystkie strony. Nie tego się człowiek po nich spodziewa, gdy chce sobie pożuć gumę albo poobgryzać paznokcie. Jak tu takim chwiejącym się zębem schrupać landrynkę, skoro on nawet przy budyniu nie może złapać równowagi? Szczerze mówiąc, miałem już dość mojego zęba, który od kilku dni nie umiał się zdecydować, czy zostać w buzi, czy wypaść z niej raz na zawsze. Wahał się tak do piątku, bo w piątek wieczorem ząb pływał w szklance z lemoniadą, a ja byłem szczerbaty. Wszystko oczywiście przez Ryśka. Rysiek to mój młodszy brat i mam przez niego same kłopoty. Tym razem było tak. Najpierw przewrócił swój pokój do góry nogami, by odszukać jakąś starą, pogiętą tubkę z klejem, a potem powiedział: – Chcę przyklejać obrazki, a tej tubki nie da się otworzyć. Zakrętka trzyma mocno jak nie wiem co. Założę się, że ty też nie dasz rady. – O co się założysz? – spytałem. – O zająca z czekolady – wypalił bez namysłu. Skoro tak, to musiałem pokazać smarkaczowi, kto jest mistrzem w otwieraniu tubek. No i zanim pomyślałem, złapałem zakrętkę w zęby, dobrze przytrzymałem i przez chwilę mocowałem się z tubką. Coś tam lekko drgnęło i zając z czekolady był już prawie mój, gdy nagle poczułem w ustach jakiś dziwny smak i dokuczliwe pulsowanie. Chwyciłem stojącą obok szklankę z lemoniadą i pociągnąłem spory łyk. Nieprzyjemny smak zniknął, za to w szklance pojawił się lekko zakrwawiony mały, biały ząb i powoli opadał na dno. W jednej chwili zrozumiałem, co się stało, i moje kolana zrobiły się miękkie jak gąsienice. Zanim zdążyłem wsadzić palec do buzi, język już był na miejscu katastrofy. Tak! Tam, gdzie jeszcze rano kołysał się mój przedni ząb, była wielka, obolała dziura. – Jeju! – wrzasnąłem. Przysłoniłem usta dłonią i na migi pokazałem wszystkim ząb na dnie szklanki. Pierwsza była przy mnie mama. – Marcinku, straciłeś mleczaka. Pokaż, synku, gdzie cię boli. Sprawdzę tylko, czy wszystko w porządku – powiedziała, a w mojej buzi zaroiło się od jej zwinnych palców. Opukała wszystkie zęby, zbadała podniebienie, a na koniec pobawiła się chyba moimi migdałkami. Wreszcie stwierdziła: – Wypadła ci górna jedynka. Wszystko będzie dobrze, kochanie. Niedługo wyrośnie tam piękny stały ząb. Już ja tego dopilnuję – zapewniła i ucałowała mnie w czubek głowy. Skoro moja mama tak mówi, to na pewno tak będzie, pomyślałem sobie, bo mama jest dentystką i zna się na zębach jak nikt. Ona już tak ma, że jak zobaczy na przykład konia, to najpierw sprawdzi, czy ma dobry zgryz. Zresztą, co tam koń, mama nawet na wywiadówce, zamiast pytać o moje oceny, skupiła uwagę na siekaczach wychowawczyni. Może to i lepiej, bo oceny były takie sobie. Przez chwilę zapomniałem o moim zębie, który pływał w lemoniadzie, ale natychmiast przypomniał mi o nim dziadek. Klepnął mnie mocno w plecy, wypuścił z fajki kłąb dymu i zawołał: – Ho, ho! Mój wnuk traci już mleczaki! Jeszcze chwila, a posypie mu się wąs. Zaraz potem swoje trzy grosze dorzucił Rysiek: – Marcin jest szczerbaty i nie będzie umiał powiedzieć: żżżż – zabrzęczał. A gdy patrząc na niego, popukałem się znacząco w czoło, wrzasnął: – No to powiedz: żaba żuje żelki. No powiedz! A ja bałem się sprawdzić, czy potrafię, bo ten smarkacz mógł mieć rację. Na samą myśl o tym, że będę seplenił, a potem – jak twierdził dziadek – urosną mi wąsy, rozbolała mnie głowa.