Komendant układu ze Skwierzyny
Transkrypt
Komendant układu ze Skwierzyny
Śledztwo „Codziennej” i telewizji Republika Komendant układu ze Skwierzyny Cena 4,50 zł (w tym 8% VAT) Warszawa 16 lipca 2014 r. www.gazetapolska.pl nakład: 118 808 Indeks: 320919 KRAJ \ Tupolew mniej ważny od Topolowa 12 Fot. YouTube Grzegorz Wierzchołowski Doskonałe zabezpieczenie miejsca wypadku oraz wraku, rzetelna dokumentacja zdarzenia, szczegółowa analiza części samolotu w laboratorium... To niestety nie jest opis działań polskich i rosyjskich służb po katastrofie w Smoleńsku PUBLICYSTYKA \ Powrót biskupa 2 Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska Tomasz Sakiewicz Myślę, że sprawa prof. Bogdana Chazana stała się szansą, ponowną szansą dla władz Kościoła w stolicy, by sprostać swojej misji. Jestem przekonany, że jeżeli biskup warszawski zechce pomocy w tej sprawie, to ją od nas uzyska, i to w większym stopniu, niż się spodziewa Specsłużby w gąszczu taśm Gdy po aferze Amber Gold premier szumnie zapowiadał reformę służb specjalnych, okazało się, że pozostawił sobie Centralne Biuro Antykorupcyjne jako narzędzie do bezpośredniego użycia w razie palącej konieczności. I oto dzień przed sejmowym głosowaniem nad przyszłością rządu funkcjonariusze CBA weszli do gabinetu prominentnego posła Polskiego Stronnictwa Ludowego – pisze ekspert Andrzej Kowalski 16 KRAJ \ Oligarchowie bez biografii Piotr Lisiewicz 10 Napady, strzelaniny, przemyt biżuterii, handel walutą, sutenerstwo – tak w PRL‑u rodziły się fortuny polskich biznesmenów, brylujących później w świecie polityki i mediów Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska 7 Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska NR 29 (1093) 2 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl Spis treści WSTĘPNIAK \ Wróg Ludu Powrót biskupa Kraj / 15 4- Magdalena Michalska 2/ -2 20 Pawlak obali rząd we wrześniu / s. 4 Resortowy polityk z PSL s. 8 Z jasnogórskich wałów pod gejowską tęczę s. 9 Oligarchowie bez biografii s. 10 Tupolew mniej ważny od Topolowa s. 12 W hołdzie ofiarom Smoleńska s. 13 Komendant układu ze Skwierzyny s. 14 36 s. 6 / 34 Jak Bury robił wszystkich na szaro Wyklęci z Wałbrzyskiej i niewłaściwy prokurator s. 20 Dla pewnych osób stałem się wrogiem s. 22 Kneblowanie IPN?s. 34 Czar dawnej Warszawy s. 36 Publicystyka/Felietony Andrzej Kowalski 40 8/3 Tak nam dopomóż Bóg 9 -1 16 Specsłużby w gąszczu taśm / s. 16 s. 18 Lourdes jako dowód prawdziwości katolicyzmu s. 38 Jedyne źródło prawdziwego sensu s. 38 Spisek rosyjskich kucharek s. 39 Bohaterowie z „Niebiańskiej sotni” s. 39 Najlepsza droga – czyste sumienie s. 40 Pled w kratę s. 40 Obrońcy postkomunizmu w akcji s. 40 -3 1 Reality show berlińskie, ale Stirlitz reżyserem s. 24 Luksemburski interes z moskiewską podszewką s. 28 W Niemczech lecą głowy, w III RP „nic się nie stało“ s. 30 Społeczeństwo 32 Tomasz Terlikowski -3 Strategia zła / s. 32 3 Kultura Zakochany świstak na wojnie przyszłości / s. 37 Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość s. 37 Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska, Sxc.hu, Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska, Malgorzata Armo/Gazeta Polska, mat. pras. 37 Maciej Parowski czy stanowionym prawem. To moment najbardziej krytyczny w relacji państwo– Kościół od 1989 r. Tym razem kardynał Nycz zajął zdecydowane stanowisko, broniąc praw chrześcijan. Zresztą nie chodzi tu tylko o prawa chrześcijan, ale i wszystkich ludzi, którzy kierują się sumieniem. Z całą pewnością wytrwanie w tej postawie będzie wiele kosztowało diecezję warszawską, która miała dobrą współpracę z władzami, m.in. w sprawie budowy świątyni Opatrzności Bożej. Tylko że tę cenę trzeba zapłacić. Jest to jedyna droga do odbudowy wspólnoty pasterzy i powierzonego im ludu. Jestem przekonany, że jeżeli biskup warszawski zechce pomocy w tej sprawie, to ją od nas uzyska, i to w większym stopniu, niż się spodziewa. W każdym razie musimy być gotowi, by takiej pomocy udzielić, bo ta walka jest ważniejsza niż urazy czy rozliczanie popełnionych błędów. Dzisiaj gra idzie o kształt społeczeństwa, o to, czy będziemy mogli żyć według własnych reguł, czy też godzić się na próby narzucania nam wrogich naszej wierze i tradycji zasad. Wspólnota strachu J 24 Berlin gra w drużynie Putina / s. 26 W ielokrotnie krytykowałem biskupa warszawskiego, szczególnie po sprawie usunięcia sprzed Pałacu Namiestnikowskiego Krzyża Pamięci. Uważałem, że niepotrzebnie uległ wtedy elitom rządzącym, co dało hasło do ataku na obecność symboliki chrześcijańskiej w całej przestrzeni publicznej. Uważałem, że w krytycznym momencie, cztery lata temu, trudnego egzaminu nie zdał. Ale bywa tak, że nawet jeżeli ktoś popełni poważny błąd, Opatrzność daje mu kolejną szansę. Myślę, że sprawa prof. Bogdana Chazana stała się szansą, ponowną szansą dla władz Kościoła w stolicy, by sprostać swojej misji. Usunięcie prof. Chazana z funkcji dyrektora szpitala jest sygnałem dla wszystkich ludzi wierzących, że władza nie będzie tolerować ich poglądów, jeżeli stoją one w sprzeczności z jej interesem Marcin Wolski Świat Antoni Rybczyński Tomasz Sakiewicz ednym z najważniejszych i najtrudniejszych problemów do rozwiązania, jaki czeka polski obóz patriotyczny, jeśli chce wygrać, a następnie skutecznie rządzić, jest rozbicie „wspólnoty strachu”, jaka zabetonowała po 2007 r. polskie społeczeństwo. Wspólnoty pozornej, opartej na fałszu, kłamstwie i świetnej socjotechnice. Zbiorowym wysiłkiem „zaprzyjaźnionych mediów” udało się ogromną liczbę ludzi przestraszyć, a w roli głównego stracha obsadzić IV Rzeczpospolitą z braćmi Kaczyńskimi na czele. Udało się doprowadzić do sytuacji, w której gołosłowne pomówienia, domniemania i fakty medialne stworzyły czarny obraz świata, który nie istniał, i co ważniejsze – nigdy nie miał istnieć. Wykorzystany został znany od wieków schemat: wszyscy jesteśmy podejrzani – wszyscy jesteśmy umoczeni – wszyscy jesteśmy zagrożeni. I nieważne, że nie było to prawdą, instynkt leminga oznacza w dużej mierze „strach na wszelki wypadek”. Lubię w tym momencie przywoływać przykład nocy z 9 na 10 thermidora we Francji roku 1794. Robespierre miał władzę absolutną, przeciwników dawno posłał na gilotynę. I nagle popełnił błąd. Zaatakował w Izbie, bez wymieniania nazwisk, nowych wrogów winnych korupcji i zbrodni. Nie było ich wielu: Fouche, Talien, Barras... Ale ci nie zmarnowali tej nocy – objechali wszystkich posłów Konwentu, tłumacząc każdemu, że to on będzie oskarżony. W efekcie następnego dnia „wspólnota strachu” obaliła Robe- spierra razem z jego grupą i zgilotynowała. W panice nikt nie myślał logicznie. Naszym termidoriankom z PO też udało się wmówić bardzo wielu Polakom, że „pisiory” przyjdą po nich o szóstej rano, że rozliczą, zlustrują. I tak każdy, kto wyniósł z pracy kilka spinaczy lub cegieł, dał groszową łapówkę, miał ojca w PZPR czy wuja w milicji, poczuł lęk. Lęk, który w dużym stopniu trwa, w dodatku scementowany przez kolejne lata „wspólnotą wstydu”. I trwać będzie, jeśli do ludzi nie dotrze, że to wszystko sztuczny tłok, sterowana panika, pozwalająca w tłumie ukryć się tym nielicznym, którzy faktycznie powinni być rozliczeni i osądzeni. Nie ma ich, jak się twierdzi (zresztą po obu stronach politycznego konfliktu), milionów ani setek tysięcy. Nawet w ich matecznikach, jakimi są mainstreamowe media, jest mnóstwo ludzi przyzwoitych, ale zastraszonych, ubezwłasnowolnionych. Na moment ujrzeliśmy ich twarze, kiedy w porywie solidarności reagowali podczas najścia na redakcję „Wprost”. Jeśli zrozumieją, że hasło „idziemy po was” znaczy w istocie „idziemy po NICH, wam nic nie grozi”, z radością dołączą do obozu zwycięzców. Pokolenia starych komuchów mocno się przez 25 lat przerzedziły, ubecy są na emeryturach i sytuacja w pewnym stopniu przypomina rok 1980. Tamtą rewolucję też zrobili ludzie wcześniej akceptujący lub tolerujący reżim (choć przeważnie na tyle młodzi, by nie mieć krwi na rękach). Sierpień i miesiące lawinowego powstawania Solidarności stały się dla nich oczyszczającym chrztem. I szansą na drugie życie. Wygramy, jeśli miliony Polaków uwierzą, że i tym razem będzie podobnie! 13 czerwca 2012 KRAJ www.gazetapolska.pl GAZETA POLSKA Znajomy pracujący w prywatnej firmie przybył ostatnio do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju (piękny skrót „MIR”). Chciał złożyć pismo w biurze podawczym, ale ku jego zdziwieniu poinformowano go, że biuro… zejdzie na dół do niego. „A co to za nowy obyczaj?” – spytał. Ano, wyjaśnili ochroniarze minister Bieńkowskiej o gębach à la późny Gierek, „bo obywatele mówili, że idą do biura podawczego, a potem atakowali państwa ministrów”. Biuro zeszło, znajomy pismo złożył, ochroniarze odetchnęli z ulgą, a ten z nich, który z fizjonomii wyglądał nawet na późnego Gomułkę, wyjaśnił zmianę procedury tym, iż „rozsądek to dar Boży”. Ano święta racja, towarzyszu. Mądrzyście jak radzieccy uczeni wystrzeliwujący moduły stacji MIR z kosmodromu Bajkonur. Dla młodych wielbicieli Korwina, co to z powodu wieku za dużo pamiętać nie mogą, a danie w pysk Boniemu im się podoba (bo to ten od ACTA), mały cyta- Rys. Jaros∏aw Melchior Czarnecki nuje si´ narodowym Êwi´tem, my, wyznawcy szlachetnej idei FUCK EURO, emocjonujemy si´ czym innym. Kibole z Warszawy ˝yli ods∏oni´ciem pomnika Kazimierza Deyny. Na uroczystoÊç z tej okazji przyby∏a Ewa Malinowska-Grupiƒska, przewodniczàca Rady Warszawy, ubrana w strój z ∏atami na ∏okciach. Nie tylko przyby∏a, ale jeszcze postanowi∏a zabraç g∏os. Skoƒczy∏o si´ na tym, ˝e uda∏o si´ jej wyg∏osiç nieca∏e jedno zdanie przemówienia, gdy˝ fundatorzy pomnika, czyli kibice Legii, przerwali jej chóralnym Êpiewem „Donald, matole”. Na swojej stronie internetowej Grupiƒska cytuje Abrahama Lincolna: „To pi´kne, gdy cz∏owiek jest dumny ze swego miasta. Lecz jeszcze pi´kniej, gdy miasto mo˝e byç z niego dumne”. Wychodzi na to, ˝e Grupiƒska jest tylko pi´kna. > Nie mam dobrego zdania o Polskich eurodeputowanych. Odwrotnie. Przewa˝nie do Parlamentu Europejskiego wysy∏ani sà – nie tylko u nas – aferzyÊci, by rodacy zapomnieli o ich przekr´tach. Fatalnie zbijanie brukselskich fortun dzia∏a na europarlamentarzystów PiS. Kasa uderza takowym do g∏owy i potem powstajà ró˝ne PJN-y i Solidarne Polski. Artyku∏ Ryszarda Czarneckiego w najnowszym „Nowym Paƒstwie” pokazuje, ˝e mo˝na patrzeç z Brukseli na Polsk´, nie tracàc z oczu jej interesu. Czarnecki to, wiadomo, osobnik kuty na cztery nogi, co to wsz´dzie si´ wkr´ci. Ale jednoczeÊnie dowód, ˝e mo˝na w tym Sędzia Kamil Czyżewski zadał pytanie oskarżonym licealistom z Kielc: „Czemu wybraliście akurat takie zdjęcie? Czemu Tuska i Putina, a nie na przykład Żwirka i Muchomorka? ”. Ano, panie sędzio, zapewne z tego powodu, że wśród dzisiejszych małolatów ów serial telewizji czechosłowackiej nie jest już w modzie. cik z Korwina na otrzeźwienie, o śmierci Grzegorza Przemyka: „Sprawa Przemyka jest prosta i absolutnie niepolityczna. Któregoś dnia podpiwszy sobie, szedł z kolegami i wykrzywiał antyrządowe hasła. Policja wzięła go za chuligana, przyłożyła mu, a on taka chudzina i niestety nie przeżył”. A skąd niby taka wiedza, panie Januszu? Czyżby od dobrego znajomego Jerzego Urbana? Stopień tego, jak władza bała się prawdy o swojej zbrodni pokazuje to, że w kręgu podejrzanych o dywersję w tej kwestii znalazł się Andrzej Mogielnicki, autor słów piosenki „Mniej niż zero” zespołu Lady Pank. Bo Przemyk akurat „zaliczył maturę na pięć” no i znaleźli się tacy, dla których był wart „mniej niż zero”. Dopiero gdy dzielnicowy ustalił, że piosenka została napisana wcześniej, dał spokój. obecnej polskiej polityki, bo całą swoją osobowością należy do czasów II Rzeczypospolitej i Żołnierzy Wyklętych. W imieniu redakcji i wszystkich znajomych, nie tylko tych, z którymi widzieliśmy się w poprzedni czwartek, życzę Staszkowi szybkiego powrotu do zdrowia. Żadnego symulowania, potrzeba Cię bardzo na placu boju! Rodzina Waciaków maturzyści. Najbardziej wrażliwy organ RP zostałBo nie by∏a RosjiIIIpotrzebna. > Oj posypià si´ teraz dymisje w naprzez nich znieważony umieszczenie na grozi∏a mimowolnym umi´dzyszym rusofobicznym establishmen- poprzez narodowieniem sprawy. Reporświetlnym billboardzie napisu „Tusk dziwka Putina”. cie! Kto wyleci? Niesio∏owskiego opisywane widowiskowo przez Tu-nieterzy owiwątpliwości, pierwszy raz us∏yszeWina obu oskarżonych ulega ale ska zas∏ugi tym razem nie uratujà. ˝e z tymoÊledztwem smobardziej trafny się tuliby, paragraf ujawnieniu „JeÊli ci fanatycy chcàwydaje si´ tam nadal leƒskim jest coÊ nie tak. Skoro kot∏owaç, niech to robià. Warszatajemnicy państwowej. Wirtualna Polska zrobiła wywiad z poznanianką Ewą Brachun, znaną m.in. ze współpracy z Budką Suflera, która zdawała maturę w 1989 r. Rozmowa była o tym, jak zmieniła się Polska po tej dacie. Czytam zachwyty mojej rówieśniczki: „Jesteśmy generacją wielu szans. Pokoleniem pionierskim… z dumą patrzę, jak Polska przepoczwarza się w kolorowego motyla”. Kawałek dalej wspomina ona PRL: „W moim domu nie rozmawiało się o polityce. Wszystkiego dowiadywałam się z Dziennika Telewizyjnego i z gazet”. No to chyba do teraz nic się u pani Brachun pod tym względem nie zmieniło. Teraz wszystkiego dowiaduje się z „Faktów” TVN. 3 rat wtedy, kiedy pojawi∏a si´ na nasze oszo∏omstwo koniunktura wÊród czytelników. I Êwietnie, jest w PiS przed zjednoczeZ kolei w kwestii oporów nas wi´cej o Karnowskiego – poniem z Gowinem wypowiedział się Piotr Zaremba: wiedzielibyÊmy. Gdyby... No w∏a„Wygrała logika aparatu, który nie jest w stanie dopuÊnie, ostatnio na swoim portalu wPolityce.pl Karnowski ścić większej liczbypostanowi∏ ludzi z zewnątrz na listy, zwłaszbroniç przed ni˝ej podpisanym cza w wyborach Cóż, każdy patrzy Piotra Skwieciƒskiego,samorządowych”. który systepo sobie. Zarembie do pisowskiego ludu daleko, więc matycznie zajmuje si´ podgryzaniem i wyÊmiewaniem tych,głowy, którzy że ów jednak może mieć nie przyjdzie mu do walczà o prawd´ o Smoleƒsku. opory przed brawo Ostatnio – prof.biciem Biniendy. Argu- ministrowi sprawiedliwomenty: Skwieciƒski odści w rządzie PO.kiedyÊ Swojąby∏drogą nie wiem, z kim trudniej wa˝ny (prawda), a Lisiewicz „ob-z Kurskim, czy z Zarembą? byłoby mi się zjednoczyć: nosi si´ z zami∏owaniem do upijaChyba jednak z Zarembą, bo choć o Smoleńsku mówili nia si´ do nieprzytomnoÊci mostami” (prawda, mo˝e ma chociaż jakieś zasłuwpod podobny sposób, to Kurski nieprzytomnoÊci, ze gizwzgl´dów zwyjàtkiem młodości chmurnej durnej. praktycznych – pod imostem spa∏oby si´ niewygodnie). Niestety, nijak nie poNie maobie to prawdy jak być sławnym! W knajpie w Rymanoprawiajà oceny ordynarnej zdrady wie-Zdroju na przez Podkarpaciu polskiej sprawy Skwieciƒ- poważna afera. Jak mówią skiego. Przytam okazjidziewczyny, Karnowski za- ktoś ukradł mydło z toalepracujące Êrodowisku medialty.rzuci∏ „To„ca∏emu ja ukradłem. I zjadłem” – oświadczam wesoło nemu skupionemu wokó∏ Tomasza przy herbacie zdarza Sakiewicza”, ˝e (tak, „co chwila wy-mi się czasami pić coś poza puszcza torpedy insynuacji”się zawodowo rozśmieszaalkoholem). „Pan zajmuje w stron´ „innych, samodzielnych niem ludzi?” – pyta mnie po chwili facet wychodzący Êrodowisk”. Problem w tym, ˝e dla Skwieciƒski to nie jest ju˝ ko- kojarzy się z jakimś proznas kibla, któremu moja twarz lega z innego Êrodowiska ciàgnàcy gramem satyrycznym w telewizji. W rozmowie ustalawózek w tym samym kierunku. On my nie chodzi o „Kulisy manipulacji” w telego jednak, szarpie wże kierunku przeciwnym. Szkodzàc sprawie niepodlewizji Republika. „Pies czyli kot”! – stwierdza nagle g∏oÊci Polski. Samodzielnie? Niemężczyzna odkrywcy, na co ja kompletnie głuwykluczone, z tominą ju˝ zmartwienie pieję. „Pan pisze dopolemisty, gazety?” – upewnia się, więc przymojego szanownego który jestPo jegochwili kolegà redakcyjnym. takuję. ustalamy, że „Pies, czyli kot” (nazwa Karnowskiemu wypada przypocyklu mnieç,felietonów ˝e jest w naszejStanisława sekcie ob∏à- Tyma w „Polityce”) pokaƒców nowy. go jeszczerozmówcy oblumieszała sięMy mojemu z nazwą… „Zyziu na kujemyHyziu”. podejrzliwie: Êwir jak my jest kot i koń” – wyjaśnia koniu „Bo w komiksie czy tylko udaje? Wiem, wiem, jego mój rozmówca. No i w∏asnych wszystko jasne: ja występowałem zdolnoÊci organizowania sà oraz legendarne. Prezesem psa Cywila”, a z kolei Tym wawansów „Misiu” „Przygodach TVP b´dzie w przysz∏oÊci jak nic. toNiemniej ten ześwirowany z „Gazety Polskiej”, co sekta rzàdzi si´ pisowiec innymi miał w sądzie o podawanie się za Lenina. prawami. W niej sprawę jest przedszkolakiem, oseskiem. Jako taki w roli rozstawiajàcego po kàtach tych, co Gdy skończyłem pisaćwyte słowa, przeczytałem inÊwirujà ca∏e zawodowe ˝ycie, glàda doÊç o zabawnie. Zresztà, co formację wypadku samochodowym Staszka Pięty, tu du˝o mówiç: on przecie˝ nawet mojego kolegi i posła PiS,<który nie pasuje do świata ani razu pod mostem nie pi∏! Mirosław Andrzejewski Piotr Lisiewicz dzonej mu kary 3 milionów dostanie jeszcze ode mnie soczystego kopa. Bo to żadna ruska bladź nie jest. Ani nawet organ. Wcale a wcale! KRAJ wszystkim niedo dopuÊciç doKurskiego. zachwiaWracając Jacka Orzekł on po pojawienia proporcji mi´dzy sprawami wa˝- imprezie, iż „szyldy mogły niu się na zjednoczeniowej nymi a partyjnymi gierkami. się zmieniać, ale sprawa się nie zmieniała”. Niestety, to > Przez 6 lat pracowa∏ „Newnieprawda. Kurski wopowiadał w reżimowych mesweeku”, potem w „Dzienniku” diach, że Antonistanowiskach, Macierewicz w sprawie Smoleńska na kierowniczych głosi chore teorie,The tworzy by przejÊç do „Polski Times”.„kościół smoleński” i służy to taki? Oszo∏om, sekciarz, pozycji. Nad tym nie da się toKto budowaniu jego własnej moher, pisowski lud? Ej, chyba nie przejść, otPaƒstwo. tak, doNie porządku – powiedzà te tytu∏y. dziennego. Rozumiem raTo jakiÊ normalny, aktóre nie wariat taki cje polityczne, nakazują zjednoczenie prawicy. jak my. Osoba, o której mowa, to To sprawa polityków. Natomiast ja, jako nie-polityk, Micha∏ Karnowski. Zradykalizowa∏ lecz człowiek wolnego on swoje poglàdy w ostatnich la- ducha, nie czuję się tach. Zbiegiem okolicznoÊci akuniestety z moim dawnym kolegą zjednoczony. > „Olejnikowa zeÊwirowa∏a, ma sedes na g∏owie” – t´ hiobowà wieÊç przyniós∏ mi w poniedzia∏kowy wieczór SMS-em znajomy, który obejrza∏ dziennikark´ w TVN, w reklamujàcym Euro 2012 kapeluszu. Jacekchce Kurski dryfujący „Pewnie zareklamowaç twór-w kierunku PiS jest trochę jak Tymoszenko wracająca na scenę po MajdaczoÊçJulia »Sedesu«” – odpisa∏em, bo przypomnia∏ mizsi´innej ten stary pun- która dziś nikogo już nie nie. Postać epoki, kowy zespó∏. Na co kolega, wielki porywa. Niestety, jest pewna różnica na niekorzyść erudyta w sprawach twórczoÊci kapel punkowych Tymoszenko (jak równie˝ ski- siedziała w międzyczasie Kurskiego. nowskich oraz muzyki Oi!), odpisa∏ w pierdlu, a on w studiu TVN 24. dedykowanym Olejnikowej fragmentem szlagieru wspomnianej zaPIOTR LISIEWICZ ∏ogi: „Zakr´cony jesteÊ jak Twój domek nierząd wkrótce ustanie!” „Donald, organie! Êlimaka / Zakr´cony jesteÊ jak s∏oik –po skandowali niegdyś polscy kibole, ciągani po sąd˝emie / Problemy w Ciebie walà jak sraka / Ale Ty Tuska masz jesz-„matołem”, czyli „znieważedach zapraptaka nazwanie >> W chwili, gdy w Warszawie cze jedno ˝yczenie”. I dopisa∏, jakie nie organu” (konstytucyjnego). W ubiegłym tygosà dziennikarze z ca∏ego Êwiato marzenie ma kobieta nakryta dedniu z tegoż paragrafu byli w Kielcach dwaj skà klozetowà: „Donek not dead”.sądzeni ta, ˝adna awantura o Smoleƒsk nie uda∏o si´ zastraszyç organiwiacy ich sami stamtàd przegonià” – mówi∏ o takich, co sk∏adajà kwiaty zatorów miesi´cznicy, to naleBłyskotliwe pytanie zadał ˝ymaturzystom w czasie przed siedzibà prezydenta, zamiast si´ do nich niemal przy∏àna cmentarzu. Z kolei HGW t∏umarozprawy sędzia Kamil Czyżewski: „Czemu wybraliczyç – skumali putinowcy. czy∏a, dlaczego nie mo˝na ich sk∏aście akurat takie zdjęcie? Tuska i Putina, a nienaNiech Polaczki podziwiajà daç pod upami´tniajàcà ofiary Smo-Czemu na przykład Żwirka i Muchomorka?”. Ano, panie Poznasęleƒska tablicà na Pa∏acu Prezydencszà wspania∏omyÊlnoÊç. kim. Nie da si´, boztotego pas drogi. dzio, zapewne powodu, żejeszcze, wśród dzisiejszych jà jà poznajà. Ale jak „Banda oszo∏omów”, „pisowscy fewyjadà ˝urnalisty. << aumałolatów ów serialznicze telewizji czechosłowackiej styniarze” – tak palàcych na Krakowskim PrzedmieÊciu okre- nie jest już w modzie. torstwa Zdenka Smetany, Êla∏ naczelny „Newsweeka” Tomasz Wśród przedszkolaków i wczesnej podstawówki Lis. A Tomasz Na∏´cz przed przyjaznajmodniejsze teraz kucyki Pony, natomiast dem rosyjskich pi∏karzysą do Bristolu t∏umaczy∏:gimnazjalistów „MyÊmy si´ ju˝ przyzwywśród i licealistów najbardziej trenczaili do sk∏adania wieƒców i do urody jest nienawiść dosiedzibà Tuska. czystoÊci ˝a∏obnych pod g∏owy paƒstwa, ale dla Rosjan to jest dziwactwo”. Tymczasem ogłosił Moskwa, dumnie: „Z dniem dzisiejRoman Giertych lekcewa˝àc autorytet swojej priwiszym gazeta,nagle: inne romedium lub publicysta, który slanskiejkażda sfory, zarzàdzi∏a fià „wycofywaç si´ w temat, najwi´kszym syjska reprezentacja sk∏ada wieniec powtórzy za »Wprost« informacje na mój bę-porzàdku”. By zyskaç na czasie, uÊpiç na Krakowskim PrzedmieÊciu. Wydzie ścigany zasądzone wroga i uderzyç zeazdwojonà si∏à w odsz∏o wi´c na to,w˝eodrębnym Niesio∏owskipostępowaniu, przeprosiny będąnaegzekwowane od niego indywidupowiedniejszym momencie. W chwiszczu∏ warszawiaków Ruskich, li, gdy wPewną Warszawie sà dziennikarze HGW pi´trzy∏a Putinem biu-chodzić? alnie”. Po ileprzed takowe będą wskazówką z ca∏ego Êwiata, ˝adna awantura rokratyczne przeszkody, Lis uwa˝a może być informacja roszczeń zaRosji poprzedo Smoleƒsk nie by∏a potrzebna. go za oszo∏oma i festyniarza,dotycząca a NaBo grozi∏a mimowolnym reklam umi´dzyna∏´cz za dziwaka. Zdenerwuje si´ nie publikacje: „Szacowany koszt wykupienia rodowieniem sprawy. Reporterzy W∏adimir i ka˝e pognaç rusofobiczznàprzeprosinami na dzień dzisiejszy wynosi ok. 3 mi-owi pierwszy raz us∏yszeliby, ˝e z tym swo∏ocz. A redaktor Lis ju˝ ˝adliony złotych”. Bardzo słusznie! Ze swojej strony de-nie Êledztwem smoleƒskim jest coÊ nego wywiadu z Miedwiediewem tak. Skoro nie uda∏o si´ zastraszyçiżornie poprowadzi. klaruję dodatkowo, że jeśli ktoś będzie twierdził, ganizatorów miesi´cznicy, to nale˝y Giertych 1) szopka Powinien być prawa do wysi´ do nich niemal przy∏àczyç – sku> Opisana wy˝ej pokazuje, jak pozbawiony konywania zawodu w sprawie Smoleńmali putinowcy. Niech Polaczki podzisprawna jest polityka Moskwy.albo Zamor-2) Gada wiajà naszà wspania∏omyÊlnoÊç. Podowaçjak przeciwnika? ˚adenlub problem. ska ruski agent 3) Że to endokomuna, a nawet znajà jà jeszcze, poznajà. Ale jak wyjaUpokarzaç wroga na bezczelnego, by 4) Że ojciec Romana, mówiąc Sikorskim, robił „łaskę” dà ˝urnalisty. os∏abiç jego wol´ oporu, pozostawiajàc porzucone ludzkie i wrak Jaruzelowi i ródszczàtki Giertychów to w ogóle wyjątkowo > W czasie, gdy ca∏a Polska na czele w Smoleƒsku? Bez zmru˝enia oka. parszywe pachołki Moskwy, to oprócz słusznie zasąz panià z sedesem na g∏owie fascyAle jak pisa∏ Lenin, bolszewicy potra- 3 4 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl KOALICJA \ Wojna w sitwie Pawlak obali rząd we wrześniu Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Ceną za uratowanie ministra Sienkiewicza ma być połączenie dwóch spółek – Krajowej Spółki Cukrowej i osławionego ELEWARR-u. Połączone przedsiębiorstwo ma zostać „napchane” działaczami PSL, a następnie sprywatyzowane. Wówczas, nawet gdy PiS przejmie władzę, nie można będzie ludowców stamtąd wykurzyć – twierdzi nasz informator. Oficjalnie posłowie PSL zaprzeczają, ale jak się dowiedzieliśmy, do KSC trafiła właśnie współpracowniczka Marka Sawickiego. Utrzymanie koalicji będzie jednak tylko tymczasowe. Jak ustaliła „Gazeta Polska”, Waldemar Pawlak we wrześniu będzie chciał obalić rząd Magdalena Michalska 11 lipca, przed głosowaniem nad wnioskiem o odwołanie ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, koalicja przeszła ciężkie chwile. Waldemar Pawlak złożył wniosek o odłożenie głosowania w tej sprawie do 22 lipca. Tłumaczył, że nie może się ono odbywać „pod strachem ani szantażem”. – Wczoraj przeszukano pokój poselski, mieszkanie i biuro posła na sejm. Praktycznie oskarżono polityka przed ważnym głosowaniem. Nie postawiono żadnych zarzutów. Nie znaleziono nic, co było we wniosku prokuratury podane jako dowody – mówił, odnosząc się do przeszukania przez CBA mieszkania i biura szefa klubu PSL posła Jana Burego, które nastąpiło w przeddzień głosowania. I które wiele osób odebrało jako próbę nacisku na ludowców. Wniosek Pawlaka nie na wiele się jednak zdał. Głosowanie się odbyło, Sienkiewicz pozostał na stanowisku. Za odwołaniem szefa MSW głosowało 213 posłów, przeciw było 235, od głosu wstrzymał się tylko były szef PSL. – Nie wiem, jakie jeszcze sprawy są prowadzone przeciwko posłowi Buremu. Skądinąd wiem, że jeden z przedsiębiorców napisał list do premiera i do szefa CBA, że niektórzy funkcjonariusze próbowali na nim wymusić takie oto zachowanie, że jak powie coś na posła Burego, to będzie miał złagodzone postępowanie – tłumaczył później Pawlak swoje wystąpienie na antenie TVP INFO. Wojna wisi w powietrzu Wystąpienie Pawlaka w sejmie zostało przez opozycję odebrane jednoznacznie. – były szef PSL poczuł, że może rozpocząć pojedynek. W mo- mencie, w którym Piechociński podkulił ogon, on pokazał, że potrafi się zachowywać jak przywódca, że może być partnerem dla Tuska. Zarazem zaznaczył, że nie będzie bezwzględnie popierał Burego – stwierdza europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk, niegdyś związany z PSL. Podobnie uważa poseł SLD Leszek Aleksandrzak: – Wojna w PSL się zaczęła. I chociaż Pawlak przegrał na sali sejmowej, wśród członków PSL zyskał. Dlatego na najbliższej Radzie Krajowej może w partii ludowców dojść do starcia – prognozuje poseł. Inaczej tłumaczy Pawlaka szef PSL Janusz Piechociński. – Waldemarowi Pawlakowi chodziło o obronę dobrego imienia posła Jana Burego, chciał się dowiedzieć, czy istniały podstawy do przeszukań w jego domu i biurze. Jednak powinien wiedzieć, że postępowanie toczy się w sprawie, więc zapewne prokurator na jego pytanie odpowiedziałby: tak, były pod- stawy, musieliśmy zwinąć lub potwierdzić pewne wątki – mówi „Gazecie Polskiej”. I dodaje, że w efekcie Pawlak, zapewne mając dobre intencje, wyświadczył jednak Buremu niedźwiedzią przysługę, ponieważ teraz zamiast o taśmach i dziennikarzu, który nagrał Giertycha, mówi się o Burym. Piechociński zaznacza zarazem, że wystąpienie Pawlaka było niepotrzebne. I tłumaczy, że na posiedzeniu klubu Pawlak nie popierał jego koncepcji, by nie dać się sprowokować. – Co znaczące, w sprawie głosowania dotyczącego odwołania ministra Sienkiewicza ja chciałem dać posłom wolną rękę. Procedurę dyscypliny partyjnej wdrożył Bury i stało się to już we wtorek [8 lipca – przyp. red], na posiedzeniu Klubu PSL – wyjaśnia prezes PSL. Pytany, czy będzie wyciągał wobec Pawlaka jakieś konsekwencje, stwierdza jedynie, że nie jest rzecznikiem dyscyplinarnym PSL. KRAJ Wicepremier zaprzecza także, by w PSL szykował się konflikt o władzę. – Publicyści lubią konflikty. Media pchają wręcz polityków do tego, by się konfliktowali. Ludzie mediów tak przywykli do niedemokratycznych rządów w polskich partiach, że zupełnie nie rozumieją jedynej w pełni demokratycznej wewnętrznie partii PSL – powiedział nam. Panie Waldku, pan się nie boi, Kalemba murem za panem stoi Można odnieść wrażenie, że PSL zapatrzył się na koalicjanta, jeśli chodzi o ukrywanie wewnętrznych waśni. – Konfliktu w PSL nie ma – mówi poseł Mieczysław Kasprzak, związany z Waldemarem Pawlakiem. – A w relacjach z PO będzie tak, jak było dotychczas. Normalnie – dodaje. – Jeśli frakcja Pawlaka dojdzie do władzy, to normalnie nie będzie – śmieje się nasz informator. – Teraz PSL stoi na rozdrożu. Postawią na Pawlaka, będą mieli szanse na to, by jako partia istnieć w sejmie w następnych kadencjach, ale działacze i ich rodziny mogą utracić posady w państwowych spółkach. Postawią na Piechocińskiego, zachowają posady. I rozstaną się z polityką. Pytanie, czy Powstaje także pytanie, kiedy mogłoby dojść do ewentualnej wojny w PSL. Część osób obstawia, że starcie nastąpi już na najbliższej Radzie Naczelnej. Jednak nasz dobrze poinformowany rozmówca jest zdania, że Pawlak z frontalnym uderzeniem będzie czekał do września. Do takiego scenariusza przychylają się też niektórzy posłowie opozycji. – On teraz udzielił kilku wywiadów i się przyczai. To taka taktyka: dwa kroki naprzód, krok do tyłu – ocenia postępowanie Pawlaka europoseł PiS Ryszard Czarnecki. Do września także minister rolnictwa Marek Sawicki zdecyduje, po której stanąć stronie. – Z jednej strony ma z Pawlakiem na pieńku, bo mając duży wpływ na delegatów, kiedy Pawlak i Piechociński konkurowali o władzę, zabrał Pawlakowi 150 głosów. Przyczynił się tym do przegranej Pawlaka. Z drugiej strony Piechociński, chociaż obiecał mu, że wróci na stanowisko ministra rolnictwa i słowa dotrzymał, drażni Sawickiego tym, że jest nieprzewidywalny i często zachowuje się zupełnie inaczej, niż wcześniej to ustalano – mówi nasz informator. Słodka cena koalicji? Patrząc na wypowiedzi działaczy PO, widać wyraźnie, że wystąpienie ży na tym, by połączyć Krajową Spółkę Cukrową i ELEWARR. – O prywatyzacji ELEWARR-u mówił zresztą sam Sawicki w 2013 r. Teraz ludowcom może chodzić o to, by połączone przedsiębiorstwo napchać działaczami PSL, a następnie sprywatyzować. Wówczas, nawet gdyby PiS przejął władzę, nie udałoby się stamtąd ludowców wykurzyć – snuje domysły nasz informator. Jako dowód na potwierdzenie swojej teorii podaje fakt, że niedawno w KSC została zatrudniona Magdalena Kosel, była szefowa biura politycznego ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Było o niej głośno w 2012 r., kiedy wraz z Sawickim straciła stanowisko i dostała za to odprawę. A po trzech dniach wróciła do pracy jako… szefowa gabinetu politycznego nowego ministra rolnictwa Stanisława Kalemby. „Z informacji, do jakich dotarł »Super Express«, wynika jednoznacznie, że funkcję szefa gabinetu politycznego ministra rolnictwa, zgodnie z podpisaną umową, straciła 26 lipca, czyli w dniu dymisji Marka Sawickiego. Otrzymała za to odprawę w wysokości 300 proc. miesięcznego wynagrodzenia. Ile zarabia? Dariusz Mamiński, radca nowego ministra rolnictwa, nie chciał nam odpowiedzieć na to pytanie. Ale sami ustaliliśmy, że Magdalena Kosel za- 5 Biura Zarządu. Rekrutacja na stanowisko zastępcy dyrektora Biura Zarządu odbyła się zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie w Spółce procedurami poprzez przeprowadzenie postępowania konkursowego” – odpisał nam Bogusław Mazur. „Do podstawowych obowiązków osoby zatrudnionej na wymienionym stanowisku należeć będzie koordynowanie i monitorowanie zadań Biura Zarządu związanych z zapewnieniem funkcjonowania organów Spółki, nadzoru właścicielskiego nad spółkami, których Spółka jest akcjonariuszem lub udziałowcem, zagadnień związanych z planowanym procesem prywatyzacji Spółki, jak również realizacją polityki informacyjnej Zarządu” – dodał. Poseł PSL Mirosław Pawlak pytany przez nas, czy ceną za poparcie Sienkiewicza ma być stworzenie „tratwy” dla działaczy PSL poprzez połączenie dwóch wspomnianych spółek, stwierdził, że o niczym nie wie: – Pierwsze słyszę. Nawet takiej plotki nie było w obiegu partyjnym czy klubowym. Inną domniemaną ceną za lojalność PSL miało być obsadzenie stanowiska szefa ABW kimś, kogo chciałby PSL. W mediach pojawiły się sugestie, że ma to być osoba niezwiązana z polityką. Jednak poseł Stanisław Żelichowski zapytany, czy PSL będzie miało Wystąpienie Pawlaka w sejmie zostało przez opozycję odebrane jednoznacznie. – Pawlak poczuł, że może rozpocząć pojedynek. W momencie, w którym Piechociński podkulił ogon, on pokazał, że potrafi się zachowywać jak przywódca, że może być partnerem dla Tuska. będą myśleć krótko- czy długodystansowo – dodaje. Na razie trwa liczenie szabli. Wiadomo, że jeśli idzie o partyjną górę, Pawlak może być pewien poparcia ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza, byłego ministra rolnictwa Stanisława Kalemby i posłów Zbigniewa Sosnowskiego, przewodniczącego komisji ds. służb specjalnych (który w weekend został ranny w wypadku samochodowym), Mieczysława Kasprzaka, Eugeniusza Grzeszczaka i Mirosława Pawlaka. Ten ostatni jest cennym sojusznikiem, ponieważ ma znaczące wpływy w Ochotniczych Strażach Pożarnych. – Duża grupa PSL-owców chciałaby, aby Pawlak został premierem technicznym. Na razie nie obalali rządu, ponieważ nie wszystko mają jeszcze dogadane – mówi nasz informator. I dodaje, że w terenie trwa akcja przekabacania działaczy. – W imieniu Pawlaka rozmowy terenowe prowadzi Kalemba, który jako były minister cieszy się autorytetem – mówi nasze źródło. Co ciekawe, po sejmie krąży plotka, że zwolennicy Piechocińskiego chcieliby go widzieć na miejscu premiera technicznego. Mieli oni jakoby podpytywać w SLD i Twoim Ruchu, czy partie te byłyby gotowe poprzeć takie rozwiązanie. Lewica miała być jednak przychylniejsza Pawlakowi. SLD nie potwierdziło nam tych informacji. Pawlaka nie przypadło im do gustu. Poseł PO Antoni Mężydło jest zdania, że było ono pomysłem szkodliwym politycznie. – Gdyby faktycznie odroczono głosowanie o dwa tygodnie, to byłaby to woda na młyn opozycji i nieustanne dywagacje na temat tego, czy koalicja przetrwa. A przecież koalicjant odpowiada za ten rząd tak samo jak my – mówi. – Nie posądzam Pawlaka, że nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich działań. Uważam, że nie powinien mieszać PO i koalicji rządowej w wewnętrzne walki w PSL – dodaje poseł. I przyznaje, że Platformie łatwiej dogadać się z Piechocińskim. – Pawlak byłby zdecydowanie twardszy, jeśli chodzi o relacje z Tuskiem. Piechociński zaś grzecznie przytakuje. Chociaż przecież po władzę w PSL szedł z hasłem większej asertywności w ramach koalicji. Cóż. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – ocenia Czarnecki. Jeśli chodzi o negocjacje, politycy przez dłuższy czas spekulowali na temat tego, czego PSL zażąda w zamian za to, że nie poprze wniosku o odwołanie Sienkiewicza ani tego o konstruktywne wotum nieufności. Bardzo często mówiło się, że PO będzie musiała „przepchnąć” korzystną dla związanych z ludowcami rolników ustawę o uboju rytualnym. Jednak jak ustaliła „Gazeta Polska”, cena może być inna. Nasi informatorzy twierdzą, że PSL ogromnie zale- rabia blisko 10 tys. zł miesięcznie. Zatem jej odprawa wyniosła ok 30 tys. zł” – opisywał dwa lata temu „SE”. Co ważne, Kosel przez jakiś czas była także w radzie nadzorczej ELEWARR-u. Zapytaliśmy rzecznika KSC, czy Kosel faktycznie u nich pracuje. „Pani Magdalena Kosel zatrudniona jest od lipca 2014 r. w Krajowej Spółce Cukrowej SA na stanowisku zastępcy dyrektora swojego człowieka na stanowisku szefa ABW, stwierdza, że nic o tym nie wie. – Nawet jeśli takie rozmowy były prowadzone, to nie znam ich rezultatu. Zresztą to nie jest nasz główny problem. Z arytmetyki koalicyjnej wynika, że powinniśmy mieć trzech ministrów, trzech wojewodów i wiceministra w każdym ministerstwie. Tego ostatniego nie mamy – mówi. 6 KRAJ Wkroczenie funkcjonariuszy CBA do biur szefa klubu PSL Jana Burego może dziwić. Nie dlatego, że doszło do rewizji w gabinetach prominentnego polityka koalicji, lecz dlatego, że zarządzono je dopiero teraz. O niejasnych interesach Burego mówiło się od wielu lat, ale ten za każdym razem spadał na cztery łapy. – Jak bury kocur – mówią jego starzy znajomi K to i dlaczego nagle przestawił wajchę? Według naszych informatorów, chociaż działanie Agencji pozornie wyglądało na demonstrację siły Donalda Tuska i zdyscyplinowanie PSL przed głosowaniem nad wotum zaufania dla jego rządu, to rewizja u szefa klubu ludowców mogła mieć też związek z rozpaczliwym poszukiwaniem źródła afery taśmowej. Bury jest bowiem mocno kojarzony z dziennikarzem śledczym Piotrem Nisztorem, który publikując taśmy we „Wprost”, uderzył w rząd. 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl AFERA TAŚMOWA \ Czy rewizja CBA u peeselowskiego milionera ma związek z jego znajomością z Piotrem Nisztorem? Katarzyna Pawlak Jak Bury robił wszystkich na szaro Prawdziwy cel wizyty agentów CBA u peeselowskiego barona może wiązać się z terminem, w którym została złożona. Biuro Jana Burego (z prawej) zostało bowiem zrewidowane, gdy ten odbywał spotkanie ze skompromitowanym tzw. taśmami „Wprost” ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem. Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Nie palę, nie piję, to mam „Nie palę, nie piję, to mam” – miał niegdyś powiedzieć Jan Bury, pytany, skąd na jego koncie nagle wzięło się 1,5 mln zł. Taka odpowiedź może okazać się niesatysfakcjonująca dla agentów CBA, którzy w zeszłym tygodniu wkroczyli do biura polityka. – Nie mam pojęcia, czego szukają – mówił dziennikarzom skonfundowany Bury, bezradnie rozkładając ręce. Usta miał jednak zaciśnięte, a minę nietęgą. Od lat jest wiązany z tak wieloma niejasnymi interesami, głównie w obrębie sektora energetycznego, że można tylko spekulować, w jakiej sprawie faktycznie węszy CBA. „Bo gość [Jan Bury], wiesz, robi dym polityczny, a tak naprawdę chodzi o jego interesy, nie? Tylko i wyłącznie. Jeb… go w końcu ktoś i tyle” – mówił minister skarbu Włodzimierz Karpiński podczas kolacji, którą kilka miesięcy temu zjadł w towarzystwie swojego zastępcy Zdzisława Gawlika oraz prezesa Orlenu Jacka Krawca. Jej przebieg został zarejestrowany na nagraniu, które trafiło do „Wprost”. Jednak odpowiedź o prawdziwy cel wizyty agentów u peeselowskiego barona może wiązać się z terminem, w jakim została złożona. Biuro Burego zostało bowiem zrewidowane, gdy ten odbywał spotkanie ze skompromitowanym tzw. taśmami „Wprost” ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem. Prawnuk noblisty za zamkniętymi drzwiami przekonywał ludowców, by nie popierali opozycji podczas głosowania nad wnioskiem o odwołanie go z funkcji szefa MSW. Negocjacje z PSL trwały już od kilku dni, bo ludowcy stawiali twarde warunki, domagali się m.in. stanowisk w służbach specjalnych. Jedną z najsilniejszych kart przetargowych miał być ich powrót do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na stołek wiceszefa (zwolniony jesienią 2012 r. przez człowieka Waldemara Pawlaka Zdzisława Skorżę) oraz wpływy w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. KRAJ Nasi informatorzy twierdzą jednak, że to spekulacje i nie dlatego CBA odwiedziło Burego. Wskazują na relacje polityka z dziennikarzem śledczym Piotrem Nisztorem, który do tygodnika „Wprost” „przyniósł” nagrania kompromitujące rząd Donalda Tuska. Nisztor, dziennikarz z taśmami Początek lata 2012 r. „Puls Biznesu” publikuje tzw. taśmy PSL. Nagrania przyniósł do dziennika Piotr Nisztor. W wyniku afery ludowcy są zmuszeni do potężnych przetasowań w swoich najwyższych strukturach. Szefem stronnictwa przestaje być Waldemar Pawlak, wymieniani są ministrowie i władze spółek rolnych. Rok później do kiosków trafia pierwszy numer tygodnika z przedrukami z innych gazet „7 Dni Puls Tygodnia”. Wydawca magazynu, nowo powstała spółka Press Media Enterprise, wyznacza na redaktora naczelnego Piotra Nisztora. Niszowy magazyn, na który pieniądze przeznaczył jeden ze szwedzkich funduszy inwestycyjnych, już na starcie dostaje wiele intratnych lat spółka z o.o. Elektrix, której właścicielem jest A.W., pośredniczy w dostawie energii elektrycznej w rejonie Radomia i Pionek. Mieszkańcy tych miast oraz przedsiębiorcy nie są zadowoleni z usługi” – pisze Rojek. Twierdzi, że radomianie wprost wskazują, że spółkę Elektrix „wspiera Jan Bury”. Zwraca też uwagę na „bardzo korzystne warunki taryfy dystrybucyjnej energii dla spółki zatwierdzone przez Urząd Regulacji Energetyki”. Jednocześnie mieszkańcy i przedsiębiorcy skarżą się na wyjątkowo wysokie stawki, które muszą płacić firmie za dostawy prądu. Aby walczyć z przywilejami Elektriksu, 24 firmy zależne od monopolistycznego dostawcy zrzeszyły się pod szyldem „Strefa Łucznik”. – Nie rozumiemy, dlaczego pomimo tylu pism i skarg nikt wciąż niczego nie zrobił ws. tego jawnego bezprawia. Nie może być tak, że Elektrix robi na rynku energii, co chce – oburza się Paweł Dąbrowski, wiceprezes SŁ. Prokurator od podsłuchów Andrzej Wilamowski, znany z organizowania hucznych przyjęć, na których bawią się m.in. prominentni politycy względu na fakt, że ww. był karany za przestępstwa związane z narkotykami, początkowo został przyjęty do Służby Kontrwywiadu Wojskowego jako pracownik cywilny. Po wcześniejszym zatarciu kary gen. Nosek wydał polecenie przyjęcia go do SKW w charakterze funkcjonariusza. Do chwili obecnej to się jednak nie udało, ponieważ w badaniach przeprowadzonych przez Wojskową Komisję Lekarską w Poznaniu stwierdzono obecność narkotyków w moczu ww. Mimo to gen. Nosek kilkakrotnie wydawał polecenie ponownego skierowania Bartosza Staszaka na kolejne badania. Każdorazowo stwierdzano obecność narkotyków i każdorazowo SKW płaciło za te badania – napisali pracownicy SKW w piśmie do prokuratora generalnego” – pisała Kania. Piotr Nisztor, proszony przez nas o informacje o relacjach ze wspomnianymi osobami i komentarz w kontekście przeszukania u Jana Burego, odpowiedział tylko: – Jestem dziennikarzem śledczym i znam różne osoby z przeróżnych branży, w tym m.in. polityków PO, PSL, SLD czy PiS. Nie będę mówił o szczegółach, bo to tajemnica dziennikarska. 7 grona najbogatszych ludzi w PRL (Bury stanął na czele m.in. Agrotechniki, przemianowanej później na Agro-Technikę), towarzyszyła ich pełna lojalność wobec PZPR. Okazywali ją zarówno podczas antyreaganowskich manifestacji „w obronie pokoju”, jak i wiele lat później, już jako PSL, sprzeciwiając się amerykańskiej tarczy na terenie Polski. Bura premiera Dziś Jan Bury wciąż utrzymuje status oligarchy. Nazywany peeselowskim baronem, od wielu lat prowadzi interesy, które budzą kontrowersje i zainteresowanie mediów. Donald Tusk długo udawał, że o niczym nie wie. Musiał jednak zareagować, gdy w 2011 r. CBA – po interwencji „Super Expressu” – poinformowało premiera, że polityk współrządzącej z PO partii wyraźnie złamał ustawę antykorupcyjną. Chodziło o udziały w spółce So-Res. Bury kupił ich aż 50 proc., chociaż z racji pełnionej wówczas funkcji wiceministra mógł nabyć maksymalnie 10 proc. Jednocześnie ze zmianami właścicielskimi spółka zgłosiła rozszerzenie działalności na Królestwem Jana Burego, polityka, okazała się branża energetyczna, którą zaczął prywatyzować. Przejął nad nią pełnię kontroli, kiedy rząd koalicji PO–PSL wyznaczył go na wiceministra skarbu. Zawarł wówczas wiele kontraktów, które dziś są jego potężnym kapitałem. reklam. Głównie od spółek związanych ze skarbem państwa, najczęściej podległych resortom, w których rządzi PSL, np. firmy Węglokoks. Szczególne miejsce w tygodniku przypada politykom PSL, a zwłaszcza Janowi Buremu. Dostaje kolumnę na felieton, jego klubowi koledzy prowadzą blogi na internetowym portalu gazety. Ta utrzyma się na rynku jedynie do marca 2014 r. Do dziś nie wiadomo, ile dokładnie zarobiła dzięki reklamom spółek skarbu państwa. Dlaczego? Ze względu na zawartą w umowach klauzulę poufności. Jak tłumaczy Tomasz Tomczykiewicz, sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki: „Nie jest możliwe udzielenie informacji na temat wydatków poniesionych przez Węglokoks SA na reklamę w gazecie »7 Dni Puls Tygodnia«”. W radzie nadzorczej spółki Press Media Enterprise, która wyznaczyła Nisztora na redaktora naczelnego wydawanej przez siebie gazety, zasiadał Maciej Wilamowski. Do dziś jest prokurentem w firmie energetycznej Elektrix, która należy do jego ojca Andrzeja. Z naszych informacji wynika, że starszy Wilamowski miał w rozmowach często powoływać się na wpływy u Jana Burego, zwłaszcza gdy ten był rozgrywającym w sektorze energetycznym jako wiceminister skarbu. O Elektriksie mówi się w środowisku, że to uprzywilejowana spółka na rynku dystrybutorów energii w Radomiu i pobliskich Pionkach. Sprawą bezskutecznie zajmował się swego czasu polityk Solidarnej Polski Józef Rojek. Wystosował w tej sprawie zapytanie do ministra gospodarki. Co zaskakujące, w piśmie używa jedynie inicjałów Wilamowskiego. „Od kilku PSL, swoim pełnomocnikiem procesowym zrobił Karolinę Staszak. To córka mocno związanego z PSL Marka Staszaka. Ten był wiceministrem sprawiedliwości za rządów SLD–PSL, a tuż po wyborach w 2007 r. koalicja PO–PSL zrobiła go prokuratorem krajowym. Został odwołany w 2009 r. po rzekomym samobójstwie trzeciego z podejrzanych w tzw. aferze Olewnika. Bezrobocie nie trwało długo. Już w 2010 r. Marek Staszak trafił do Prokuratury Generalnej, gdzie został osobą opiniującą ws. stosowania techniki operacyjnej, w tym podsłuchów. Był na bieżąco z działaniami operacyjnymi wszystkich służb specjalnych. To właśnie on nie zgodził się – do dziś nie wiadomo dlaczego – na założenie przez CBA podsłuchu w słynnej „willi Kwaśniewskich” w Kazimierzu. Agentom przeprowadzającym akcję bardzo zależało na umieszczeniu pluskwy w domu byłego prezydenta, bo dzięki nagraniom mieli dowieść, że była para prezydencka jest faktycznym właścicielem posiadłości. Zdaniem funkcjonariuszy prowadzących tę operację decyzja Staszaka mocno utrudniła im pracę, a w konsekwencji dała Kwaśniewskim szansę na wykręcenie się od zarzutów, jakoby kupili willę na tzw. słupa. O Marku Staszaku, a głównie o jego synu Bartoszu, pisała we wrześniu 2011 r. w „Codziennej” Dorota Kania. Dziennikarka dotarła do pisma, skierowanego do prokuratora generalnego oraz do szefa Najwyższej Izby Kontroli. „W SKW wielokrotnie ponawiano próbę przyjęcia do pracy Bartosza Staszaka – syna prokuratora Prokuratury Krajowej Marka Staszaka. (…) Ze Na cztery łapy – Janek to taki bury kocur. Wchodzi na wysokie dachy, ale też wie, po których chodzenie jest niebezpieczne. Dlatego zawsze spada na cztery łapy – opisuje szefa klubu PSL Jana Burego jeden z jego starych znajomych. Bury na cztery łapy spada od wielu lat. Zaczynał, wykorzystując pozycję, którą zagwarantował mu ojciec. Józef Bury był członkiem PZPR. Od 9 października 1982 r. do 23 marca 1983 r. był kierownikiem resortu pracy, płac i spraw socjalnych w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. Mógł być dumny z syna, gdy ten został przewodniczącym Związku Młodzieży Wiejskiej. ZMW znane było ze znakomitych kontaktów w ZSRS. Klimat organizacji najlepiej oddają relacjonowane na łamach tygodnika „Zarzewie” wizyty i szkolenia aktywu ZMW w ZSRS. „Riazań powitał nas bardzo uroczyście i serdecznie. Na Dworcu Wschodnim zebrali się licznie riazańscy komsomolcy. »Niech żyje niezłomna radziecko-polska przyjaźń« – głosił w języku polskim napis na ogromnym transparencie. Dziewczęta w ludowych rosyjskich strojach wręczyły kierownictwu naszej grupy bochen chleba” – pisał w swoim artykule dla „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz. Dla ZMW stan wojenny był czasem konsolidacji ideologicznej. To tego okresu sięgają korzenie biznesu zapuszczane przez młodych związkowców, a rozkwitłe dziś jako biznesowe imperium wielu prominentnych działaczy PSL. Zgodzie komunistycznych władz na interesy liderów ZMW, które czyniły z nich członków branżę energetyczną. Akurat tę część, którą nadzoruje Bury. Tłumaczenie polityka sprowadziło się do oświadczenia, że się… pomylił. Premier wyrozumiale uznał, że pomylić może się każdy, i Bury dostał od niego jedynie burę. Królestwem polityka okazała się branża energetyczna, którą zaczął prywatyzować. Przejął nad nią pełnię kontroli, kiedy rząd koalicji PO–PSL wyznaczył go na wiceministra skarbu. Zawarł wówczas wiele kontraktów, które dziś są jego potężnym kapitałem. Poza ujawnionymi przez nas związkami z firmą Wilamowskiego „Elektrix” media poświęciły wiele uwagi roli polityka przy przekształceniach w elektrowni w Kozienicach. Sprawę kilkakrotnie opisywały „GP” i „GPC”. Bury poumieszczał we władzach spółki swoich znajomych, a innym kolegom załatwił współpracę z elektrownią Kozienice. Jego przyjaciel Zenon Daniłowski postanowił się nawet przebranżowić i nagle niespodziewanie zaczął handlować biomasą wykorzystywaną przez Kozienice. Do mediów wypłynęły zdjęcia z suto zakrapianej imprezy, która odbyła się w Kazimierzu Dolnym. Rachunek – 15 tys. zł – zapłacił gospodarz, czyli Jan Bury, a dokładnie Ministerstwo Skarbu. W libacji wzięli udział prominenci z Elektrowni Kozienice. Wiele kontrowersji wzbudza też notowana na giełdzie firma „Makarony Polskie”. Jednym z jej głównych klientów jest Agencja Rynku Rolnego, gdzie pracuje zasiadająca równolegle w radzie nadzorczej „MP” żona posła Urszula Bury. Ta współpraca pozwoliła spółce zarobić kilkanaście milionów zł. 8 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl POLITYKA \ Przeszłość Jana Burego Resortowy polityk z PSL Jan Bury, szef klubu parlamentarnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zaczynał karierę polityczną w Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, wiejskiej przybudówce Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Był także działaczem Związku Młodzieży Wiejskiej. To właśnie tam po raz pierwszy zajął się biznesem, a interesy robił m.in. z szefem Art-B Andrzejem Gąsiorowskim Dorota Kania J an Bury należy do najbardziej wpływowych polskich polityków. Jego związki biznesowe od lat są opisywane przez media, jednak dopiero teraz szefem klubu PSL zajęło się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Swoją pozycję szef klubu PSL budował latami, a jego największymi sojusznikami są ludzie, z którymi jest powiązany politycznie i biznesowo. Jan Bury zaczął karierę polityczną w 1983 r., mając zaledwie 18 lat. ZSL, do którego wstąpił, było silnie związane z komunistyczną władzą – popierało ustrój socjalistyczny, przewodnią i kierowniczą rolę PZPR w państwie oraz trwały sojusz ze Związkiem Sowieckim. Taka ścieżka kariery Jana Burego nie dziwi – jak wynika z akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej, jego ojciec Józef Bury od 1954 r. był działaczem PZPR. Po ukończeniu Szkoły Głównej Planowania i Statystyki pracował w Komitecie Pracy i Płac, odbył także kurs w Wyższej Szkole Partyjnej przy KC KPZR w Moskwie. W czasie karnawału Solidarności, w 1980 r., był doradcą prezesa Rady Ministrów oraz ministra rolnictwa. W stanie wojennym Józef Bury był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Pracy, Płac i Spraw Socjalnych – z tego stanowiska odszedł w 1982 r. Jan Bury nie zajął się zawodowo ekonomią jak ojciec, lecz prawem – w 1990 r. skończył Wydział Prawa i Administracji w rzeszowskiej filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Po ukończeniu studiów, zaprawiony w działalności partyjnej młody prawnik z koneksjami w najwyższych kręgach PZPR, rozpoczął karierę polityczną i biznesową w III RP. W 1991 r. został posłem, działał także w spółce Agrotechnika. Nomenklaturowa spółka Spółka Agrotechnika, w której wiodącą rolę w latach 90. odgrywał Jan Bury, powstała w czasach PRL-u. Wszystko zaczęło się od tego, że w 1983 r. ZMW otrzymał od rządu Wojciecha Jaruzelskiego zgodę na prowadzenie działalności gospodarczej. W październiku 1983 r. ZMW założył spółkę o nazwie Zespoły Usługowo-Wytwórcze Agrotechnika, w której miał 99 proc. udziałów. Jadwiga Staniszkis w książce „Postkomunizm. Próba opisu” podała, że Fot. Tomasz Hamrat/Gazeta Polska Komunistyczny działacz Po ukończeniu studiów Jan Bury, zaprawiony w działalności partyjnej młody prawnik z koneksjami w najwyższych kręgach PZPR, rozpoczął karierę polityczną i biznesową w III RP. W 1991 r. został posłem, działał także w spółce Agrotechnika. była to pierwsza polska duża spółka nomenklaturowa. Ze znajdujących się w Krajowym Rejestrze Sądowym akt rejestrowych Agrotechniki wynika, że wśród osób, które przyczyniły się do zawiązania spółki, byli m.in. Krzysztof Baszniak, który był ministrem pracy w drugim rządzie Waldemara Pawlaka (od 26 października 1993 r. do 1 marca 1995 r.) i Andrzej Śmietanko – minister rolnictwa w tym samym rządzie, wpływowy działacz PSL-u. Jak w 2007 r. ujawnił tygodnik „Wprost”, w Agrotechnice znaleźli się też ludzie związani z PZPR i służbami specjalnymi PRL, którzy mieli decydujący wpływ na działalność tej firmy. Dzięki koneksjom w polityce i służbach specjalnych Agrotechnika uzyskała olbrzymie kredyty. Dyrektorem spółki został Zenon Daniłowski, przyjaciel i partner biznesowy Jana Burego, a zarazem – jak sam podkreślał w rozmowie z tygodnikiem „Wprost” – polityczny ojciec chrzestny Waldemara Pawlaka. Interesy z Art-B Jan Bury, jako przewodniczący ZMW, zawarł 27 kwietnia 1991 r. w imieniu Związku umowę darowizny z Andrzejem Gąsiorowskim, reprezentującym głośną później spółkę Art-B. ZMW oddawał 51 proc. akcji Agrotechniki. „Objęcie udziałów przez Art-B nastąpi (…) po przekazaniu pierwszej wpłaty w wysokości stu milionów złotych na programy społeczne” – czytamy w umowie, która znajduje się w aktach rejestrowych Agrotechniki. Nie wiadomo, na jakie „cele społeczne” zostały przekazane pieniądze Art-B, nie wiadomo również, dlaczego Bagsik i Gąsiorowski postanowili robić interesy z upadającą spółką, jaką była Agrotechnika. Według nieoficjalnych informacji kluczem byli ludzie ze służb specjalnych PRL – związani zarówno z Art-B, jak i Agrotechniką. Nieprzypadkowo Art-B jako pierwsza prywatna polska spółka otrzymała koncesję na handel bro- nią, nieprzypadkowo sfinansowała operację MOST, polegającą na przerzucie osób narodowości żydowskiej ze Związku Sowieckiego, a później z Rosji, do Izraela. Trzy miesiące po podpisaniu umowy pomiędzy Agrotechniką i Art-B jej właściciele: Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski uciekli z Polski. Kilka miesięcy później spółka Agrotechnika zaprzestała działalności. Do dziś nie wiadomo, co się stało z pieniędzmi przekazanymi jej przez Art-B. W latach 90. powstała nowa spółka o bliźniaczo brzmiącej nazwie: Agro-Technika. Jej prezesem został Zenon Daniłowski. Agro-Technika została właścicielem m.in. Praskiej Giełdy Spożywczej; nabyła też większościowy pakiet akcji spółki Makarony Polskie w Rzeszowie. Ta ostatnia jeszcze na początku lat 90. należała do państwa; później została sprywatyzowana, a w jej radzie nadzorczej zasiadła Urszula Bury, żona posła Jana Burego. KRAJ 9 EWOLUCJA PO \ Akrobacje Gronkiewicz-Waltz Z jasnogórskich wałów pod gejowską tęczę Hanna Gronkiewicz-Waltz zaczynała od przemówień na wałach Jasnej Góry i kościelnych ambonach, opowieści o Duchu Świętym i zawierzania stolicy Maryi. Dziś represjonuje prof. Bogdana Chazana, wspiera tęczę na pl. Zbawiciela oraz instalowane za pieniądze podatników „odgromniki bioenergoterapeutyczne”. Czy wyborcy nadążą za tą ewolucją wiceszefowej PO? Wiceprzewodnicząca PO przebyła daleką drogę – od słów „Wierzę w to, czego naucza Pismo Święte i dlatego świadomie poddaję instytucję, w której pracuję, pod Boże błogosławieństwo” do wiary w astrologię i „złą energię”. Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska Artur Dmochowski G dy Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła decyzję o zwolnieniu prof. Bogdana Chazana ze stanowiska, środowiska lewicowe i sprzyjające im media nie taiły satysfakcji. Oto polityk, przedstawiająca się jako głęboko wierząca, osobiście represjonuje lekarza, którego jedyną winą było to, że starał się pozostać wierny własnemu sumieniu i chronić życie. Warto z kilku powodów bliżej przyjrzeć się ewolucji ideowej prezydent Warszawy. Jest ona bowiem także dlatego interesująca, że Gronkiewicz-Waltz jest jednocześnie jednym z najważniejszych liderów Platformy Obywatelskiej – wiceprzewodniczącą partii, na wszystkich spotkaniach PO zajmującą miejsce w ścisłym kierownictwie tuż obok Donalda Tuska. Widoczna wyraźnie choćby w jej włączeniu się w nagonkę na prof. Chazana zmiana poglądów jest zatem świadectwem szerszego procesu – przesuwania się rządzącego Polską ugrupowania na lewo i zajmowania przez nie pozycji, na których jeszcze kilka lat temu znaleźlibyśmy środowiska Janusza Palikota, Agory i wojujących feministek spod znaku tęczowych parad tzw. równości. Gronkiewicz-Waltz jest dobrym przykładem tej ewolucji, gdyż wcześniej była chyba najbardziej jednoznacznie zaangażowanym religijnie działaczem PO. Można wręcz powiedzieć, że zbudowała całą swoją karierę polityczną w dużej mierze na wizerunku katolika, który pragnie realizować wiarę w służbie publicznej. Charyzmatyczka w NBP To było wszak jednym z głównych powodów, dla których w ogóle zaistniała na krajowej scenie, gdy Lech Wałęsa wysunął w 1991 r. jej kandydaturę na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego. Nie była przecież wtedy nawet ekonomistką, lecz skromnym asystentem na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zatem to nie kwalifikacje młodej i nieznanej szerzej prawniczki zadecydowały o jej nominacji na jedno z kluczowych stanowisk w państwie, lecz raczej opinia osoby głęboko wierzącej, zaangażowanej od 1982 r. w Ruch Odnowy w Duchu Świętym, o czym często sama przypominała w swoich wypowiedziach dla mediów. Ks. Dariusz Kowalczyk, jezuita, wspomina, że gdy odwiedził ją w gabinecie szefa NBP, spotkanie rozpoczęła od poproszenia go o otwarcie Biblii, przeczytanie losowo wybranego fragmentu i podzielenie się refleksją na jego temat. Dawała też wielokrotnie publiczne świadectwo swojej wiary, np. przemawiając na wałach w Częstochowie w 1998 r. podczas Kongresu Odnowy w Duchu Świętym. Mówiła wtedy do ponad 100 tys. obecnych o roli Ducha Świętego w jej życiu. Prowadziła z kościelnych ambon rekolekcje, podczas których potrafiła przekonująco mówić o wartościach chrześcijańskich, przedstawiając się jako osoba, która tych wartości chce bronić na scenie politycznej. To wszystko miało jednak miejsce przynajmniej kilkanaście lat temu. Potem, choć nadal lubiła pokazywać się u boku biskupów, zaczęły w jej postawie zachodzić wyraźne zmiany. Gdy zo- stała prezydentem stolicy, zawierzyła jeszcze w 2007 r. miasto opiece Maryi przed jej cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej Patronki Warszawy. Ale szybko jej wcześniejsze deklaracje wiary zaczęły zastępować decyzje i wypowiedzi budzące coraz większe wątpliwości wśród wierzących. Od wiary do walki z krzyżem W przeciwieństwie do okresu rządów Lecha Kaczyńskiego w stolicy, Urząd Miasta pod kierownictwem Gronkiewicz-Waltz zaczął nie tylko bez problemów wydawać zgody na promujące gender i LGBT parady, ale wręcz wspierać je na rozmaite sposoby. I choć może to zabrzmieć anegdotycznie, w 2007 r. na stołecznych skrzyżowaniach radiesteci zainstalowali (finansowane z budżetu miasta) „odgromniki bioenergoterapeutyczne”, które miały pochłaniać złą energię powodującą wypadki... Jednak przełomem, jak w wielu innych kwestiach, był 10 kwietnia 2010 r. Brak tu miejsca, by opisywać liczne znane przykłady zaangażowania służb miejskich w walkę z publicznymi przejawami wiary i pamięci na Krakowskim Przedmieściu – wspieranie poprzez bierność Straży Miejskiej wulgarnych i brutalnych ataków na krzyż i jego obrońców czy usuwanie zniczy i kwiatów, upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej. Cały aparat miasta, kierowany przez Hannę Gronkiewicz-Waltz został aktywnie użyty w tej batalii, która de facto była przecież walką o obecność religii w życiu społecznym. Dwa lata temu prezydent Warszawy skomentowała bulwersujący atak na ob- raz Matki Bożej na Jasnej Górze słowami: „To jest pytanie do astrologów, czy to nie są jakieś takie gwiazdy czy planety, które mają wpływ na temperamenty naszego życia”. Inna Platforma Wiceprzewodnicząca PO przebyła zatem daleką drogę – od słów „Wierzę w to, czego naucza Pismo Święte i dlatego świadomie poddaję instytucję, w której pracuję, pod Boże błogosławieństwo” do wiary w astrologię i „złą energię”. Jej ewolucja wpisuje się w równie głęboką przemianę, którą przeszła cała Platforma pod rządami Donalda Tuska. Zakładana była przecież w 2001 r. jako partia chrześcijańsko-demokratyczna, w której programie tradycja i wiara zajmowały poczesne miejsce. Tymczasem 10 lat później Tusk, wchodząc w buty Palikota czy Urbana, otwarcie deklaruje walkę z Kościołem osławionym sformułowaniem o „nieklękaniu przed księdzem”. Walka ta przybierze konkretne wymiary: wspierania zabiegów in vitro z budżetu państwa czy ataku na materialne fundamenty Kościoła poprzez likwidację Funduszu Kościelnego. Widać ją też w sferze personalnej: z partii, której twarzami byli katolicy, jak choćby Gowin czy dawna Gronkiewicz-Waltz, do Platformy angażującej się w wybór Wandy Nowickiej do Prezydium Sejmu, gdy jej własna partia wycofała jej kandydaturę, albo w wypromowanie na jedno z najwyższych stanowisk w państwie Ewy Kopacz, która odegrała jako minister zdrowia kluczową rolę w tragicznej „sprawie Agaty”. Natomiast walka Platformy z ludźmi sumienia i wiary trwa… 10 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl BIZNES \ Ujawnienie prawdy o nich byłoby końcem III RP Oligarchowie bez biografii Napady, strzelaniny, przemyt biżuterii, handel walutą, sutenerstwo – tak w PRL-u rodziły się fortuny polskich biznesmenów, brylujących później w świecie polityki i mediów. A wszystko pod pełną kontrolą komunistycznej bezpieki. Gdy Roman Giertych sugeruje, że polscy oligarchowie są gotowi zapłacić setki tysięcy złotych, by nie pisano o nich książek, ma rację: korzenie biznesu to największe tabu III RP Pochodzenie kapitału, genealogia rodzinna, powiązania ze światem tajnych służb w przeszłości i obecnie – to wszystko jest dziś skrzętnie skrywane i powoduje u wielu strach – mówi prof. Sławomir Cenckiewicz, jeden z nielicznych historyków zajmujących się początkami polskich fortun. Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Piotr Lisiewicz – Pochodzenie kapitału, genealogia rodzinna, powiązania ze światem tajnych służb w przeszłości i obecnie, to wszystko jest dziś skrzętnie skrywane i powoduje u wielu strach – mówi prof. Sławomir Cenckiewicz, jeden z nielicznych historyków zajmujących się początkami polskich fortun. Rakowiecka, czyli mekka polskiego kapitalizmu Skąd ten strach? Inny znany naukowiec, profesor nadzwyczajny, badacz dziejów najnowszych, pytany, dlaczego niemal nie ma naukowych publikacji na ten temat, odpowiada z rozbrajającą szczerością: – W polskiej nauce dominuje pogląd, iż tematyki początków biznesu lepiej nie badać, bo można utonąć w rzece z kamieniami u nóg. I prosi o niewymienianie swojego nazwiska. Kogo boją się badacze? Cenckiewicz nie ma wątpliwości: – Geneza polskiego kapitalizmu tkwi w dużej mierze na ul. Rakowieckiej i w al. Niepodległości w Warszawie. To symboliczne miejsca – siedziby cywilnych i wojskowych tajnych służb, które stały się dźwignią dla budowy kapitału wielu osób. Prof. Jadwiga Staniszkis uważa, że można wskazać, które lata są najważniejszą białą plamą w życiorysach wielu gentlemanów brylujących dziś na salonach: – Decyzja o zmianie ustroju zapadła w Moskwie w 1984 r. Lata 1984–1989 to był czas budowania sobie przez ludzi komunistycznych służb uprzywilejowanej pozycji w nowym systemie. Uwłaszczania się oraz niszczenia dokumentów i zacierania śladów. Stan wojenny, czyli rozkręcamy interesy Próbując odkopać owe ślady, cofnijmy się jeszcze kilka lat wcześniej, do pierwszych dni stanu wojennego. Gdy po 13 grudnia 1981 r. po ulicach jeździły czołgi, zawieszono łączność telefoniczną i naukę w szkołach, a nawet zakazano przemieszczania się po kraju, istniała grupa obywateli, której sytuacja była krańcowo odmienna niż reszty społeczeństwa. Zakładali w tych dniach firmy, swobodnie wy- jeżdżali za granicę, a PKO i NBP otwierały dla nich linie kredytowe. 4 stycznia 1982 r. wciąż nie działały wyłączone 13 grudnia telefony. Spacyfikowano już krwawo kopalnie „Wujek” i „Manifest Lipcowy”, parę dni wcześniej wyjechali na powierzchnię po dwóch tygodniach spędzonych pod ziemią „chłopcy od Piasta”, kończąc ostatni strajk okupacyjny. Okoliczności te nie przeszkodziły wicepremierowi Jerzemu Ozdowskiemu spotkać się z przedstawicielem firmy polonijnej Konsuprod – Lotharem Grabowskim. Jej pełnomocnikiem na Polskę był Jan Wejchert, przyszły założyciel telewizji TVN. Towarzysz Ozdowski zapewnił przedsiębiorcę, że stan wojenny nie utrudni działalności wspomnianych firm polonijnych, odwrotnie – mogą one liczyć na wiele udogodnień. Dzień później wicepremier przyjął szersze grono biznesmenów i zapowiedział zastosowanie wobec ich sektora „klauzuli permanentnego uprzywilejowania”. Dodał też, że rozwój ich firm powinien „doprowadzić do powstania nowego sektora w polskiej gospodarce”. Konkrety pojawiły się jeszcze w styczniu – prezesi NBP i PKO pod- jęli decyzję o „otwarciu systemu kredytowego dla przedsiębiorstw polonijnych”. A latem 1982 r. – mniej więcej w okolicach zbrodni lubińskiej – weszła w życie ułatwiająca im działalność ustawa. Oni do dziś trzęsą biznesem „Patriotyzm” – to słowo nie schodziło z ust biznesmenów z firm polonijnych po wprowadzeniu stanu wojennego. „W odnowicielskim ruchu społecznym, jakim jest Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego, widzimy potężnego sprzymierzeńca” – mówił Jan Kulczyk. Stanisław Szewczyk, obecnie znany łódzki deweloper, opowiadał o postawie tego środowiska: „Zdecydowana większość, a nawet – można powiedzieć – żaden z działaczy gospodarczych polskiego pochodzenia nie zmienił swojej patriotycznej postawy ani w czasie kryzysu ekonomicznego, ani w okresie stanu wojennego”. Podkreślał, że patriotyzmu tego nie podważyły „groźby i bardzo agresywne poczynania na Zachodzie w stosunku do Polski”. KRAJ Gdzie udało mi się odnaleźć te cytaty? Oprócz całych półek w archiwach IPN, na których leżą teczki „biznesmenów”, po ich ówczesnej działalności pozostał jeszcze jeden ślad – wydawany dla nich co miesiąc przez 10 lat „Biuletyn”, będący rodzajem kolorowego magazynu dla owego zamkniętego grona. Czytelniczki „Gali” czy „Twojego Stylu” zapewne przecierałyby oczy ze zdziwienia, spotykając dzisiejsze gwiazdy salonowych bali w scenerii zgoła odmiennej. Jolantę Kwaśniewską z polonijnej firmy PAAT na targach biżuterii w Moskwie, twórcę TVN Jana Wejcherta u boku wojskowych komisarzy Jaruzelskiego, a Jana Kulczyka rekomendującego na kierowniczy stołek byłą robotnicę z kołchozu „Nowyj Put” i wiceszefową Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej Jadwigę Łokkaj. A obok nich na łamach pisma przewijają się wszyscy wielcy i podziwiani w III RP za swoją niezwykłą przedsiębiorczość i zmysł do interesów: Ryszard Krauze, Zygmunt Solorz, Mariusz Walter, Zdzisław Montkiewicz, Jerzy Starak, Piotr Buchner, Zbigniew Niemczycki, Kazimierz Pazgan, Sobiesław Zasada, Krzysztof Strykier, Leonard Praśniewski... I nie tylko: w katalogach polonijnych firm odnajdujemy niemal całe lokalne elity finansowe trzęsące w 2014 r. Trójmiastem, Poznaniem, Krakowem, Wrocławiem, Łodzią, Szczecinem. Setki, tysiące znanych i popularnych albo – częściej, co zrozumiałe – unikających rozgłosu. Czy przewoził pan biżuterię w odbycie? Według nagrania na taśmach „Wprost”, w wersji ogłoszonej przez tygodnik, Giertych roztacza przed dziennikarzem Piotrem Nisztorem perspektywy zarobku na książkach o czołowych biznesmenach: „Piotrek, moja ostateczna propozycja: cztery stówy [400 tys. zł] i dziesięć pro [chodzi o procenty od tego, co uda się wyciągnąć od Kulczyka]”. Jak tłumaczy, proceder będzie legalny: „Ty będziesz pisał. A ja będę, słuchaj, sprzedawał to”. Mecenas zapewnia, że wszystko odbędzie się bezpiecznie: „Bierzemy sobie następnego [miliardera]. Bezpieczeństwo całej operacji. Bierzemy to jak przez śluzę”. W tym kontekście pada nazwisko Zygmunta Solorza. Giertych pyta, czy „nie możemy napisać książki o [Michale] Sołowowie?”. Po chwili proponuje: „O [Leszku] Czarneckim można napisać trzecią książkę […]. No to słuchaj. Ja mam kogoś, kto do nich pójdzie. Rzucisz im pytania? Czy już rzuciłeś? […] Zadasz mu [Sołowowowi] pytanie: czy w 1982 r. przewoził pan biżuterię w odbycie?”. Tak przedstawiał to „Wprost”, natomiast Giertych na łamach „Rz” odpowiadał: „To, co mówiłem w rozmowie z Nisztorem, było tylko »legendą« dostosowaną do mojej opinii o tym dziennikarzu. Uważam go za szantażystę i gangstera”. – Giertych zdaje sobie sprawę, że Polska jest krajem, w którym nie pisze się biografii znanych ludzi, bo nie wypada, bo to ryzyko, bo nie wolno... Panuje wokół tego dziwny konsensus. Każdy więc, kto porywa się na biografię znanego polityka czy biznesmena, stanowi dla nich zagrożenie – komentuje prof. Cenckiewicz. Skradzione złoto u żon sekretarzy Skąd ten konsensus? W latach 80. w wyniku walk wewnątrz obozu władzy komunistycznej doszło do jego złamania – ujawnienia afery „Żelazo”. Dzięki niej możemy dowiedzieć się, jakie typy zależności tworzyły się pomiędzy bezpieką komunistycznego państwa a „biznesmenami”. W 1967 r. Mirosław Milewski, wówczas szef wywiadu, wpadł na pomysł nielegalnego zdobycia na Zachodzie środków, które miałyby zasilić tajny fundusz operacyjny. Na wykonawców tej operacji wybrał zaprawionych w bandyckim fachu braci Janoszów – Kazimierza, Mieczysława i Jana – od pięciu lat mieszkających w Niemczech. Najstarszy z gangsterów, 35-letni Kazimierz, od 15 lat był agentem peerelowskiej bezpieki. Najbardziej zuchwałym ich przestępstwem był napad na bank w 1964 r., w którego trakcie zginął kasjer, a jednego z gangsterów – mieszkańca Hamburga – zastrzeliła policja. W Niemczech Janosze weszli w zmowę z niektórymi właścicielami sklepów jubilerskich. Fingowali włamanie, a następnie dzielili się z właścicielem „skradzionymi” kosztownościami oraz pieniędzmi z ubezpieczenia. Ale w 1970 r. Kazimierz Janosz założył oficjalnie w Hamburgu jubilerską firmę eksportowo-importową. Przez pewien czas uczciwie płacił niemieckim kontrahentom, przez co zdobył ich zaufanie. Tymczasem Milewskiemu meldował, że wkrótce bracia zwiną interes i wrócą do PRL-u. W tym czasie dokonał olbrzymich zakupów złota, srebra i biżuterii w kilku hurtowniach, obiecując, że za towar zapłaci w ciągu tygodnia. Niemieccy kontrahenci uwierzyli mu na słowo. Wielomilionowy łup został przemycony do Polski. Ok. 200 kg złota w sztabach i wyrobach jubilerskich, tysiące kamieni szlachetnych, futra, zegarki oraz siedem kontenerów najróżniejszych wyrobów ze srebra załadowano na dwa wagony towarowe. Od granicy NRD z zachodnimi Niemcami były eskortowane przez polskich oficerów wywiadu, natomiast wcześniejszy przejazd przez NRD odbywał się za wiedzą Stasi. Wcześniejsza umowa mówiła o podziale zrabowanych skarbów pomiędzy braćmi i bezpieką pół na pół. Teraz protektorzy Janoszów ani myśleli dotrzymać umowy. Zagarnęli 90 proc. zdobytych towarów. Pocieszali braci jedynie, że dalsza „opieka” ze strony MSW pozwoli im na swobodne prowadzenie innych „interesów” i powetowanie sobie strat. Jak pisał w „GP” dr Piotr Gontarczyk, Departament I przez następne lata chronił zuchwałe, przestępcze działania braci przed lokalnymi strukturami MO i SB z Katowic i Bielska-Białej. Tymczasem luminarze partyjni i bezpieka dzielili się zrabowanym łupem. Brylanty i szmaragdy były pakowane w szare koperty i wysyłane do kierownictwa resortu i do gmachu KC PZPR. Jak stwierdza Gontarczyk, towarzysze z „białego domu” zawsze mieli duże potrzeby, toteż wielu z nich przed wojażami zagranicznymi pobierało od Milewskiego dewizy na rozmaite zakupy. Duże sumy pieniędzy mieli brać członkowie Biura Politycznego KC PZPR, tow. tow. Jan Szydlak i Zdzisław Grudzień, no i oczywiście żona I sekretarza, Stanisława Gierek. Złote zegarki trafiały na ręce partyjnych oficjeli oraz ich kobiet. Jeden z nich otrzymała na urodziny żona ówczesnego członka KC PZPR Alfreda Moczar. Znany naukowiec, profesor nadzwyczajny, badacz dziejów najnowszych, pytany, dlaczego niemal nie ma naukowych publikacji na temat początków polskiego biznesu, odpowiada z rozbrajającą szczerością: – W polskiej nauce dominuje pogląd, iż tematyki tej lepiej nie badać, bo można utonąć w rzece z kamieniami u nóg. Kiszczak tłumaczy KGB, dlaczego wspiera biznesmenów Na ile powstawanie fortun z lat 80. przypominało mechanizmy kariery Janoszów? – Generalna zasada, którą kierowało się wielu rekinów biznesu, to uzyskać parasol ochronny służb, by można było się bogacić i podróżować po świecie – stwierdza Cenckiewicz. To wzbogacenie się z czasem pozwalało niektórym wyrobić sobie w miarę samodzielną pozycję. – Historia ITI i Jana Wejcherta jest właśnie czymś takim. Z dokumentów wynika wprawdzie, że był on przez jakiś czas zarejestrowanym TW, ale system lojalności, jaki przez lata wytworzył w relacjach ze służbami, pozwolił mu funkcjonować – z paszportem wielokrotnego przekraczania granicy – dość swobodnie w sferze biznesowej – mówi Cenckiewicz. Skąd wzięli się „zagraniczni” biznesmeni, którzy zapragnęli ni stąd, ni zowąd zainwestować w PRL? Rzut oka do archiwów IPN pokazuje, że – podobnie jak w przypadku Janoszów – była to zorganizowana akcja służb. W 1983 r. Czesław Kiszczak raportował na ich temat KGB. Przed spotkaniem z jej przedstawicielami przygotował sobie „tezy do rozmów”. Tłumaczył w nich, że chodzi o walkę z sankcjami nałożonymi na PRL przez Ronalda Reagana. Jak pisze Cenckiewicz w książce „Długie ramię Moskwy”, krótko po wprowadzeniu stanu wojennego w Zarządzie II (wywiad wojskowy) zwracano uwagę na potencjał i korzyści, jakie w pracy operacyjnej wywiadu można uzyskać dzięki firmom kooperującym z Zachodem, np. możliwość organizacji bezpiecznej łączności pomiędzy Centralą a agenturą na Zachodzie. „W warunkach stanu wojennego – zamknięcia granic, 11 ograniczenia łączności radiowej i izolacji Polski Ludowej – stosowane dotychczas formy działalności zawiodły, a po 13 grudnia 1981 r. odcinały często agenturę od Centrali. Dlatego związani z obozem władzy »biznesmeni« ze spółek polonijnych i Central Handlu Zagranicznego stawali się naturalnymi kandydatami na kurierów” – czytamy. Czapą narzuconą przez władzę firmom polonijnym była kontrolująca je Polsko-Polonijna Izba Przemysłowo-Handlowa Inter-Polcom. To ona wydawała cytowany tu przeze mnie „Biuletyn”. Każdy zagraniczny biznesmen musiał wyznaczyć pełnomocnika do prowadzenia firmy na terenie Polski. Mógł być nim tylko obywatel PRL, na stałe zamieszkujący jej terytorium. I musiał zostać zaakceptowany przez resort Czesława Kiszczaka. Zdaniem prof. Cenckiewicza, rodzaje powiązań bezpieka–biznesmeni podzielić można na kilka kategorii. – U jednych były to związki symbioniczne, głębokie – jak u Gawronika, który zanim został współpracownikiem służb, był funkcjonariuszem SB. U innych z kolei będą to związki, które nazwałbym lojalnościowymi, polegającymi na wysłaniu sygnału służbom – choćby w postaci podpisania instrukcji wyjazdowej – że jest się po słusznej stronie – stwierdza. Jeszcze inną kategorią są tzw. obiektowi, czyli kadrowi pracownicy służb, którzy funkcjonowali w bankach, kopalniach i innych strategicznych „zakładach gospodarki narodowej”, którzy w latach 1987–1989 wzięli udział w skoku na majątek i infrastrukturę „ochranianych” operacyjnie firm i zakładów, stając się w wyniku przekształceń własnościowych ich właścicielami. – To temat rzeka, związany chociażby z Centralami Handlu Zagranicznego i całym konglomeratem firm skupionych wokół CHZ – dodaje Cenckiewicz. Panowie pełnomocnicy, nie bierzcie całej kasy do knajpy! Podobne haracze w postaci pieniędzy lub cennych dla bezpieki donosów jak wyjeżdżający za granicę biznesmeni płacili SB cinkciarze czy alfonsi. Zdecydowana większość tej działalności kontrolowana była przez bezpiekę. Jak wyglądało życie „polonijnych” biznesmenów? Poznański Park Sołacki powstały w pierwszych latach XX w. należy do najpiękniejszych miejsc w mieście. W latach 80. w miejscu przedwojennej restauracji na terenie parku działała knajpa „Piracka”. To w niej spotykali się ówcześni szemrani biznesmeni. Mieszkańcy konserwatywnej dzielnicy z niemałym strachem komentowali pijackie nocne wycia, a nawet wystrzały, oraz samochody esbeków parkujące przy uroczej uliczce Śląskiej. Wszyscy, łącznie z milicją, wiedzieli, że ci, którzy zbierają się w „Pirackiej”, są ponad prawem. Ślady zastrzeżeń wobec biznesmenów co do sum, jakie potrafili oni wydawać na rozrywki, w czasie gdy w sklepach był tylko ocet, pojawiają się nawet w „Biuletynie”. Nie wszyscy zagraniczni biznesmeni zadowoleni byli ze swoich pełnomocników. Jak czytamy w relacji z Polonijnego Forum Gospodarczego w 1982 r., „pan Krygler, biznesmen” zgłosił postulat: „Żeby panowie pełnomocnicy byli lepiej dobierani przez swoich mocodawców i żeby nie chełpili się [...], a nadmiar gotówki, gdy idą do knajpy, zostawiali w banku”. 12 KRAJ – Warunki, w jakich prowadzone jest śledztwo po katastrofie 10 kwietnia 2010 r. polskiego Tu-154, nie odpowiadają zachodnim standardom – mówił już w maju 2010 r. znany francuski ekspert ds. katastrof samolotowych Gerard Feldzer. Zaznaczał on wówczas, że fakt, iż miejsce katastrofy nie zostało odpowiednio zabezpieczone, może przekreślić szanse na poznanie jej przyczyn. Późniejsze kontrowersje związane z badaniem tragedii smoleńskiej udowodniły słuszność słów Francuza. Topolów – precyzja i rzetelność Feldzer nie mógłby mieć jednak żadnych zastrzeżeń do procedur, jakie wdrożono po wypadku niewielkiego samolotu piper navajo pod Topolowem (woj. śląskie). Przypomnijmy: w sobotę, 5 lipca 2014 r., transportująca spadochroniarzy maszyna rozbiła się kilka minut po starcie. W wyniku katastrofy zginęło 11 osób. Akcja ratownicza i początkowy etap badania przyczyn tragedii przebiegły wzorowo: wkrótce po zdarzeniu na miejscu pojawili się ratownicy (którzy z pomocą mieszkańców wsi uratowali jedną osobę), strażacy i siedmioosobowy zespół prokuratorów, prowadzący na miejscu czynności procesowe. Jak informowała Informacyjna Agencja Radiowa – „śledczy m.in. zabezpieczali na lotnisku w Rudnikach dokumentację dotyczącą prowadzonego przez szkołę spadochronową kursu, wykonywanego lotu i stanu maszyny. Prokuratorzy wstępnie oglądali też miejsce katastrofy, jednak czekali na 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl SMOLEŃSK \ Jak powinno się badać katastrofę Grzegorz Wierzchołowski Tupolew mniej ważny od Topolowa Doskonałe zabezpieczenie miejsca wypadku oraz wraku, rzetelna dokumentacja zdarzenia, szczegółowa analiza części samolotu w laboratorium... To nie jest opis działań polskich i rosyjskich służb po katastrofie w Smoleńsku, lecz czynności podjętych po lotniczym wypadku w Topolowie W sobotę, 5 lipca 2014 r., transportująca spadochroniarzy maszyna rozbiła się kilka minut po starcie. W wyniku katastrofy zginęło 11 osób. Fot. YouTube grupę ekspertów z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), by wspólnie zdecydować o harmonogramie szczegółowych czynności. Chodziło o decyzję, czy prowadzić szczegółowe oględziny jeszcze w nocy, czy wobec możliwości deszczu np. zakryć wrak plandekami i zaczekać do niedzieli. Prokuratorzy przystąpili też do oględzin zwłok na miejscu katastrofy, ale tylko tych, które znajdowały się poza wrakiem. Ciała, które pozostały wewnątrz samolotu, badane były we współpracy z ekspertami PKBWL. Następnego dnia po wypadku (w niedzielę) specjaliści PKBWL oddzielili silniki, przekładnie i śmigła maszyny od reszty wraku. To był jednak dopiero początek szczegółowych badań. „W poniedziałek ze szczątków samolotu wydobyto też i zabezpieczono elementy jego wyposażenia elektronicznego, z których być może uda się odczytać informacje o przebiegu i parametrach lotu. We wtorek oddzielone od wraku silniki i inne urządzenia mają być przewożone do specjalistycznych badań” – donosiła Polska Agencja Prasowa. Elementy elektroniki, silniki i śmigła trafiły do laboratorium, gdzie poddano je dokładnym analizom. Co się stało z pozostałymi fragmentami wraku? Zgodnie z zapowiedziami – rozbity samolot przykryto plandekami, by opady atmosferyczne nie zatarły żadnych mikrośladów. Radio RMF FM informowało: „Miejsca wypadku strzegą policjanci. Pilnują, żeby nikt nie wchodził na teren katastrofy. To miejsce jest specjalnie zabezpieczone, ogrodzone taśmami”. We wtorek 8 lipca części wraku, które nie zostały oddzielone i rozmontowane do laboratoryjnych badań, przewieziono do zadaszonego miejsca. A nie kto inny, tylko dziennikarze „Gazety Wyborczej” pisali: „Gdy prokuratorzy i eksperci komisji lotniczej będą mogli już opuścić teren katastrofy, do pracy przystąpią strażacy: przeszukają teren, czy nie przeoczono jakichś elementów wraku, czy nie pozostały na miejscu przedmioty należące do ofiar, oczyszczą miejsce, zneutralizują ewentualne wycieki oleju lub resztki paliwa i przekażą teren właścicielowi”. Tupolew – niszczejący wrak Podjęte na miejscu wypadku w Topolowie działania to elementarz, jeśli chodzi o zabezpieczanie dowodów podczas badania przyczyn katastrofy lotniczej. Niestety – nie dla ekspertów zajmujących się katastrofą smoleńską. Dość powiedzieć, że niemal żadna z czynności, które przeprowadzono w Topolowie, nie została w Smoleńsku wykonana poprawnie. Nie zabezpieczono chociażby podstawowej dokumentacji; nie została ona też przekazana stronie polskiej przez Rosjan. Polscy eksperci nie dostali np. dokumentu określającego minimalne warunki do lądowania na lotnisku w Smoleńsku, jak również dziesiątków innych kluczowych dokumentów. W pkt 1.15 polskich uwag do raportu MAK nasi specjaliści napisali, że strona rosyjska „nie przekazała stronie polskiej informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu wypadku i stosownej dokumentacji miej- KRAJ OBCHODY \ 51. miesięcznica sca zdarzenia przed przemieszczeniem ciał ofiar wypadku”. Na skandal zakrawa również „zabezpieczenie” wraku polskiego samolotu na lotnisku w Smoleńsku. Zamiast przewieźć szczątki maszyny do hangaru, zrzucono je na płytę lotniska, pod gołym niebem. Wrak przykryto brezentową plandeką dopiero w... październiku 2010 r., a więc pół roku po katastrofie. Pod brezentem znalazły się jednak tylko większe części, bo mniejsze fragmenty maszyny pozostawiono obok. A ówczesny szef MSW i przewodniczący państwowej komisji badającej katastrofę Jerzy Miller wyjaśniał: – To nie jest tak, że wrak jest niezbędny. Niezbędne jest pozyskanie informacji, które pozwalają postawić diagnozę o głównych, podstawowych przyczynach wypadku. Wcześniej zaś – gdy resztki Tu-154 znajdowały się na miejscu katastrofy – samolot niszczono, m.in. wybijano jego szyby. Działo się to 11 kwietnia 2010 r., czyli zaledwie kilkadziesiąt godzin po tragedii, gdy nie przeprowadzono jeszcze żadnych poważnych badań wraku. Analiza szczątków maszyny była zresztą wtedy niewykonalna, bo pierwszą próbę podniesienia największego fragmentu Tu-154 podjęto dopiero 12 kwietnia. Na domiar tego, w czasie gdy demolowano wrak, wciąż znajdowały się w nim szczątki ofiar. Jak informował prokurator generalny Andrzej Seremet, do 12 kwietnia wyciągnięto zwłoki jedynie 87 z 96 osób. Ciała ofiar znajdowano zresztą pod Smoleńskiem jeszcze przez długi czas. 23 września 2010 r. polscy prokuratorzy wojskowi oficjalnie przyznali, że na miejscu katastrofy smoleńskiej wciąż odkopywane są szczątki pasażerów tragicznego lotu. Równie skandalicznie wyglądała kwestia sekcji zwłok ofiar. W lipcu 2010 r. płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej ujawnił, że nie uczestniczyli w nich ani polscy śledczy, ani patomorfolodzy. Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska W hołdzie ofiarom Smoleńska Bez czarnych skrzynek Eksperci zaangażowani w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej mogliby na swoją obronę powiedzieć, że zniszczony pod Topolowem samolot piper navajo nie miał czarnych skrzynek, dlatego badanie i zabezpieczenie jego wraku było tak istotne. Ale w Smoleńsku przez pierwsze kilkadziesiąt godzin po katastrofie – a tego okresu dotyczą porównywane procedury – nie odnaleziono jeszcze wszystkich rejestratorów lotu i nie wiedziano, czy te odszukane nie zostały uszkodzone. Zabezpieczenie i zbadanie miejsca tragedii oraz wraku w Smoleńsku powinno zatem zostać potraktowane z ogromną starannością niezależnie od tego, czy samolot posiadał czarne skrzynki, czy nie. Ponadto w każdej dużej katastrofie lotniczej poza granicami naszego kraju badanie jej przyczyn zaczyna się od pełnego zabezpieczenia i dokładnych oględzin wraku samolotu. Na łamach „GP” pisaliśmy już, że po katastrofie nad szkockim Lockerbie aż 11 tys. policjantów i żołnierzy brytyjskich przeszukiwało tereny, na których mogły znajdować się szczątki samolotu (choć Boeing 747-121 miał przecież czarne skrzynki), a każdy drobny odłamek (znaleziono ich grubo ponad 10 tys.) został oznaczony, osobno zapakowany i odwieziony do laboratorium. Tylko dzięki tak drobiazgowym badaniom odnaleziono nadpalony skrawek materiału, który pozwolił wyjaśnić Brytyjczykom przyczyny katastrofy. Nie ulega wątpliwości, że standardom spod Lockerbie zdecydowanie bliższe były działania polskich ekspertów spod Topolowa niż to, co zrobiła w sprawie Smoleńska niesławna komisja Millera. 13 14 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl AFERA \ Śledztwo „Codziennej” i telewizji Republika Komendant główny policji Marek Działoszyński od tygodnia milczy ws. obciążających go informacji. 9 lipca, dzień przed pojawieniem się naszej publikacji ws. jego kontaktów ze światem przestępczym, zaprzeczył jednak, by jego syn brał udział w podpaleniu mieszkania biznesmena, bedącego w konflikcie z kolegą komendanta. Prokuratura nie wyklucza jednak tego wątku, a w sprawie pojawiają się codziennie nowe informacje Samuel Pereira Michał Rachoń Komendant układu ze Skwierzyny Krzysztof Krajewski, Roman Pupkowski i komendant główny policji Marek Działoszyński (z lewej) znają się od lat. Krajewski i Pupkowski zamieszani są w kradzieże, podpalenia oraz narkotyki i prawdopodobnie przyjaźń z komendantem była dla nich dotychczas gwarantem bezpieczeństwa. Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska H istoria, jaka wyłania się z dziennikarskiego śledztwa „Gazety Polskiej Codziennie” i telewizji Republika, spokojnie nadaje się na scenariusz serialu kryminalnego. Koledzy komendanta głównego policji Marka Działoszyńskiego zamieszani w podpalenia, oszustwa i sprzedaż narkotyków, a w tle działania policji mające na celu ochronę podejrzanych. O kalibrze sprawy świadczy fakt, że już 9 lipca br., dzień przed ukazaniem się tekstu w tej sprawie, specjalne oświadczenie wydał sam Działoszyński. Opozycja wezwała zarówno komendanta, jak i jego przełożonego, szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, na posiedzenie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, by złożyli obszerne wyjaśnienia. Koledzy z osiedla Trzech kumpli: Krzysztof Krajewski, Roman Pupkowski i komendant główny policji Marek Działoszyński znają się od lat i jak trzeba, pomagają sobie wzajemnie. Krajewski i Pupkowski zamieszani są w kradzieże, podpalenia oraz narkotyki i prawdopodobnie przyjaźń z komendantem była dla nich dotychczas gwarantem bezpieczeństwa. Komendant Działoszyński za pośrednictwem podinsp. Krzysztofa Hajdasa z biura prasowego Komendy Głównej przyznaje się do znajomości z Pupkowskim, którego zna „dużo bliżej” niż Krajewskiego. Jak wynika z rozmów z naszymi informatorami, cała trójka: komendant Działoszyński, Pupkowski i Krajewski przynajmniej kilkakrotnie spotykali się w jednej z restauracji w Skwierzynie. Tam spędzili wspólnie jedną z zabaw sylwestrowych. Dotarliśmy do świadka, którego zeznania mogą być dla komendanta Działoszyńskiego bardzo kłopotliwe. Twierdzi on bowiem, że wychowany w Skwierzynie i skazany na długoletni pobyt w więzieniu, kolejny znajomy komendanta, jego sąsiad wychowujący się z obecnym komendantem głównym na jednym osiedlu i mieszkający klatkę obok – opuścił zakład karny i zbiegł na Ukrainę (redakcja zna jego nazwisko). Zdaniem naszego rozmówcy, fałszywe dokumenty stanowiące nową tożsamość dla tego człowieka przewoził osobiście na Ukrainę Krajewski, a źródłem dokumentów legalizujących nową tożsamość była właśnie policja. Sam Krajewski miał się przechwalać, że załatwił to dzięki „policyjnym znajomościom”. Czy Krajewski, zatrzymany w tej chwili w związku z przestępstwami narkotykowymi, rzeczywiście jest tajnym współpracownikiem policji? Nikt z naszych rozmówców nie zgodził się na potwierdzenie tej informacji pod nazwiskiem, jednak rozmawialiśmy z osobami twierdzącymi, że KRAJ jeszcze w czasach, w których Marek Działoszyński pracował w łódzkiej Komendzie Wojewódzkiej, Krajewski został zarejestrowany przez policję w takim właśnie charakterze. Znajomość Działoszyńskiego i Pupkowskiego jest tym bardziej interesująca, że jak udało nam się ustalić, najbliższa rodzina tego przedsiębiorcy i emeryta zatrudniona jest w strukturach odpowiedzialnych za kreowanie wizerunku polskiej policji. Od 12 marca 2014 r. na stanowisku starszego referenta w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gorzowie pracuje synowa Pupkowskiego, Magdalena Pupkowska ze Skwierzyny, a córka przyjaciela komendanta Kamila Pupkowska jest zatrudniona w biurze rzecznika KW Policji w Poznaniu. Tym bardziej niepokojące są zeznania, jakie złożyli w śledztwie inni bohaterowie tej historii. Właściciel jednej z restauracji w Skwierzynie twierdzi, że to właśnie Pupkowski wygłaszał pod jego adresem oraz adresem Dariusza Macińskiego groźby karalne. Kiedy właściciel hotelu zapytał o ewentualne kłopoty szefa policji w związku z narkotykowym zatrzymaniem Krajewskiego, w odpowiedzi usłyszał, żeby „razem ze swoim kumplem Macińskim uważali na hotel”. Dzień później spłonął dom związanej z Macińskim osoby, a świadkowie zeznali w prokuraturze, że na zdjęciach z monitoringu rozpoznali syna komendanta głównego oraz syna zatrzymanego za narkotyki biznesmena. trzy tygodnie temu, kiedy Krzysztof Krajewski, przedsiębiorca zajmujący się handlem urządzeniami ogrodowymi, został zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej. Policjanci, którzy zatrzymali jego bmw, zbadali kierowcę testerem antynarkotykowym i stwierdzili, że znajduje się pod wpływem narkotyków. Na tej podstawie przeszukali należące do Krajewskiego pomieszczenia, w których znaleźli ponad 30 g mefedronu, czyli ciężkiego narkotyku syntetycznego. Jak ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, szefowie wojewódzkich struktur policji w Gorzowie Wielkopolskim naciskali na policjantów, którzy dokonali zatrzymania i skierowali do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie biznesmena, próbując skłonić ich do rezygnacji ze złożenia tego wniosku. Winą za złapanie go przez policję Krajewski obarcza innego biznesmena, Dariusza Macińskiego, do osoby z nim związanej należy dom podpalony 4 lipca. Jak udało się ustalić „Codziennej” i telewizji Republika, dzień po pożarze, do komendy w Skwierzynie przyjechał osobiście po nagrania przyjaciel Działoszyńskiego, Pupkowskiego i Krajewskiego, komendant wojewódzkiej policji w Gorzowie, nadinspektor Ryszard Wiśniewski. Dotarł on również do wójta Przytocznej, gdzie zgrane zostały wszystkie dostępne w mieście nagrania monitoringu zrobione w dniu pożaru. Kłopoty trzech przyjaciół ze Skwierzyny rozpoczęły się niecałe „W związku z nieprawdziwymi informacjami szkalującymi dobre imię Narkotyki, podpalenie Pytania bez odpowiedzi moje i mojej rodziny, zamieszczonymi w tekście »Mafia Komendanta. Śledztwo ‘Gazety Polskiej Codziennie’ i telewizji Republika (portal Niezależna.pl), oświadczam, że podejmę zdecydowane kroki prawne w tej sprawie. Treści zamieszczone w tekście są oparte na nieprawdziwych informacjach i nie mają związku z rzeczywistością, a załączone zdjęcie nie przedstawia nikogo z mojej rodziny. Tak zbudowany przekaz jest próbą uwikłania mnie i moich bliskich, a pośrednio także formacji, którą kieruję, w sprawę rzekomej działalności przestępczej” – brzmi oświadczenie komendanta głównego policji, jakie umieszczono na oficjalnej stronie tej instytucji 9 lipca. Dzień przed pojawieniem się tekstu w „Codziennej” szef polskiej policji odniósł się jedynie do sprawy podpalenia, mimo iż dostał wcześniej w formie e-mailowej kilkanaście pytań odnoszących się do innych wątków opisywanej przez nas sprawy. Od tego czasu odmawia komentarzy, odsyłając nas do swojego prawnego pełnomocnika, adwokata Łukasza Chojniaka. Również minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz milczy na temat ujawnionych przez nas informacji. 10 lipca otrzymał od nas pięć konkretnych pytań, na które do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Oto ich treść: 1. Czy minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz przed publikacją „Gazety Polskiej Codziennie” miał wiedzę nt. kontaktów komendanta głównego policji Marka Działoszyńskiego z Romanem Pupkowskim i Krzysztofem Krajewskim? 15 Jakie podjął kroki w tej sprawie? Jaki jest stan wiedzy Pana Ministra nt. przestępczej działalności obu panów? 2. Czy Krzysztof Krajewski w jakikolwiek sposób współpracuje z policją bądź innymi organami ścigania podległymi MSW? 3. Czy Marek Działoszyński kiedykolwiek przekazywał panom Krajewskiemu bądź Pupkowskiemu informacje o przestępcach ściganych międzynarodowym listem gończym? Jaka jest wiedza Pana Ministra w tym zakresie? 4. Czy od dnia aresztowania pana Krajewskiego komendant Marek Działoszyński dokonał jakiejkolwiek czynności, wydał polecenie w jego sprawie? Jakie? Jaka jest wiedza Pana Ministra w tym zakresie? 5. Czy komendant Marek Działoszyński wysyłał bądź miał wiedzę o wizycie któregokolwiek z komendantów Wojewódzkiej Policji w Gorzowie w komendzie w Skwierzynie i u wójta Przytocznej po nagrania z dnia pożaru 4 lipca? Jaka jest wiedza Pana Ministra w tym zakresie? Gdy nie otrzymaliśmy odpowiedzi, skontaktowaliśmy się z wydziałem prasowym MSW. Odesłano nas jednak do lakonicznego oświadczenia komendanta Działoszyńskiego. Jak wynika z informacji, do jakich dotarł portal Niezależna.pl, w zeszłym tygodniu szef MSW zażądał od szefa policji pisemnych wyjaśnień w sprawie jego kontaktów z mieszkańcami miejscowości Skwierzyna. Bartłomiej Sienkiewicz otrzymał te informacje. Ponieważ nie nastąpiła dymisja szefa policji, należy przypuszczać, że informacje uznał za wystarczające. REKLAMA 16 PUBLICYSTYKA 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl ANALIZA \ Co zostało z polskiego kontrwywiadu Specsłużby w gąszczu taśm Gdy po aferze Amber Gold premier szumnie zapowiadał reformę służb specjalnych, okazało się, że pozostawił sobie Centralne Biuro Antykorupcyjne jako narzędzie do bezpośredniego użycia w razie palącej konieczności. I oto dzień przed sejmowym głosowaniem nad przyszłością rządu funkcjonariusze CBA weszli do gabinetu prominentnego posła Polskiego Stronnictwa Ludowego Andrzej Kowalski O perację CBA poprzedziła opinia wyrażona przez polityków PSL, iż premier powinien przejąć nadzór nad służbami specjalnymi. Był to słabo zakamuflowany sygnał o proponowanym przez PSL kierunku rozstrzygnięć ws. służb. Ludowcy po odejściu z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zastępcy szefa tej służby, od lat kojarzonego z nimi, pragnęli przywrócić tamten stan rzeczy. Czy dlatego, że PSL tak bardzo troszczy się o bezpieczeństwo państwa? Bynajmniej, troska dotyczy biznesmenów związanych z PSL, wobec których w ramach dyscyplinowania koalicjanta może być ogłoszony koniec okresu ochronnego. Wniosek z tego taki, że z jednej strony premier i podległe mu CBA, z drugiej Bartłomiej Sienkiewicz zarządzający ABW wystarczą do utrzymania koalicji do czasu, aż premier będzie gotowy do kolejnej rozgrywki partyjnej na szerszą skalę. W czasie gdy uwaga mediów była zaprzątnięta wejściem CBA do biura posła Jana Burego, sąd stwierdził, iż prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie afery podsłuchowej, nie uzasadniła w dostatecznym stopniu nałożenia środków zapobiegawczych na Marka F., który miał być głównym podejrzanym w aferze. W efekcie sąd nakazał oddać biznesmenowi milion złotych poręczenia majątkowego oraz wycofać zakaz opuszczania kraju i nakaz meldowania się na komisariacie. Natychmiast po decyzji sądu z obiegu publicznego zdominowanego przez media prorządowe zniknęły gdzieś sugestie o powiązaniach aferzystów z Rosjanami i zagrożeniu bezpieczeństwa państwa. Zniknęła też groźna mafia, która miała nagrać polityków. Wniosek jest jeden: były to jedynie hasła do gry medialnej. Kolejny raz potwierdziło się, że zarządzana przez premiera machina propagandowa nie cofnie się przed używaniem najgorszych chwytów – ze straszeniem obywateli włącznie – aby uzasadnić podejmowane działania. Jeżeli nie było zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa – a to pośrednio stwierdził sąd – to czy za użycie ABW do przykrycia afery taśmowej ktoś nie powinien ponieść konsekwencji? A może mafia faktycznie istnieje, tylko rząd nie ma odwagi, żeby z nią walczyć? Z tych strzępów informacji można odtworzyć faktyczną sytuację, w której znalazły się polskie służby specjalne. Widać stan politycznego uwikłania i paraliż najważniejszych Fot. Sxc.hu Siła mafii? kierunków aktywności. Pamiętajmy, że polskie służby specjalne nie zajmują się efektywnie zorganizowaną przestępczością od wielu lat, choć powszechnie wiadomo, że mafia w Europie przeżywa zatrważający renesans. A zagrożenie rosyjskie? Jak może być odpowiedzialnie brane pod uwagę, skoro nic nie wiemy o wycofaniu się służb ze współpracy z Rosjanami? Kilku zdrajców i najemnicy bez etosu James Jesus Angleton, legenda amerykańskiego kontrwywiadu ofensywnego, jeden z nielicznych Amerykanów, którzy zrozumieli rosyjski sposób prowadzenia polityki, twierdził, że świat służb funkcjonuje na granicy zagubienia w gąszczu fałszywych zwierciadeł. W czasach zimnej wojny, kiedy działał Angleton, zwielokrotnione odbicia i zniekształcenia faktów służyły zmyleniu oficerów i polityków przeciwnika. To, co kiedyś stosowane było w mikroskali, teraz stało się narzędziem do manipulowania świadomością społeczeństw na dużo większą skalę. Nie można pozostawać głuchym na opinie specjalistów, którzy alarmują o przejmowaniu mediów przez zorganizowaną przestępczość najwyższej europejskiej klasy. Jeżeli skala tego procesu jest znaczna, to nic dziwnego, że media częściej tworzą gąszcz luster niż rzetelną informację. Afera podsłuchowa pozwala obserwować potencjał, jaki drzemie w prorządowych mediach, które nawet za cenę ogłupienia narodu próbują ratować rząd i premiera, całkowicie odwracając uwagę od istoty rzeczy. To nie przeciwnicy, wrogowie, zdrajcy raczą świadomość polskich obywateli odbiciami fałszywych zwierciadeł. To robią nasi rodzimi dziennikarze, można powiedzieć, najemnicy bez jakiegokolwiek etosu propaństwowego. No, może jest wśród nich kilku zdrajców, a może nawet ludzi, którzy tylko udają Polaków, to pewnie kiedyś ustali polski kontrwywiad. Bezpieczeństwo à la Tusk Jednym z pojęć odbitych w fałszywych zwierciadłach jest „zamach”, słowo, które w ostatnim czasie zrobiło karierę. Po opublikowaniu taśm bardzo szybko okazało się, że nastąpił „zamach na demokrację”. Według mediów, dwóch biznesmenów i dwóch kelnerów „zamachnęło się” na rząd, tzn. na demokrację. Twórcom fałszywych obrazów było jeszcze mało, więc poszli dalej. Zaraz za węglarzami i kelnerami media wskazały na stojących w kolejce do zamachu Rosjan. Rozpowszechniano tezę: za „bohaterską postawę przeciwko Putinowi” w sprawie Ukrainy polski premier został zaatakowany. Gdy ta teza przebrzmiała, pojawiły się newsy, że premier jest zagrożony zamachem. Potwierdził to także na konferencji prasowej rzecznik ABW. Szczegóły tego nowego zamachu nie są zbyt atrakcyjne, bo okazało się, że służba dopiero po roku od umieszczenia wpisu na portalu społecznościowym zapukała do drzwi autora, który podobno o premierze pisał, używając zwrotów pełnych agresji i gróźb. Niedorzeczność tej sytuacji pozostaje niezauważona przez opinię publiczną. ABW, jako służba specjalna, nie ma żadnych uprawnień do prowadzenia działań wobec osób, które tylko wypisują groźby. Podobnie jak nie ma pra- PUBLICYSTYKA wa wchodzić do redakcji gazety lub tygodnika w poszukiwaniu nagrań kompromitujących rząd. Co prawda, specjaliści od propagandy zadbali o ewentualnie podejrzanego obywatela i do obiegu wprowadzili wytrych pojęciowy „bezpieczeństwo państwa”. Cóż, obserwując tę sytuację, profesjonalista rozumie, że w polskich służbach specjalnych doszło do jakiejś poważnej, nawet już nie jakościowej, ale istotnościowej zmiany. ABW sprawia wrażenie, że zamiast chronić bezpieczeństwo państwa, chroni układ polityczny. Nikt nie powinien takiego stanu akceptować, nawet za cenę generalskiej nominacji. Kontrwywiad teoretyczny Jaki obraz polskiego kontrwywiadu wyłania się z afery podsłuchowej? Czy możemy coś z tego wywnioskować o polskim systemie bezpieczeństwa państwa? Moim zdaniem, jesteśmy o krok dalej w rozpoznaniu rzeczywistości. Pomimo siedmiu lat udawania, że w Polsce działa kontrwywiad, możemy teraz śmiało powiedzieć, że służba ta istnieje teoretycznie, w końcu przyznał to sam minister Sienkiewicz, mówiąc o teoretycznym istnieniu państwa. Tutaj chodzi nie o to, czy kontrwywiad pracuje (bo pewnie funkcjonariusze do pracy przychodzą), ale o to, jakie rejony życia państwowego ma rozpoznane. Jeżeli przez blisko rok nie potrafił on odkryć, że urzędnicy najwyższej rangi spotykają się poza budynkami urzędowymi i prowadzą rozmowy w niezabezpieczonych technicznie lokalach gastronomicznych, to oznacza, że kontrwywiad nie wie tego, co powinien wiedzieć. Można problem trywializować, mówiąc, że kontrwywiad nie jest od tego, aby wiedział, w której restauracji szef MSW będzie jadł obiad. Zgadzam się, kontrwywiad nie jest od tego, aby podążał krok w krok za ministrem w czasie jego kulinarnych podróży. Ale powinien wiedzieć, czy zaistniały takie okoliczności, że można nagrać ważne spotkania szefa MSW. Nie jest rolą kontrwywiadu śledzić jakiegokolwiek ministra (oczywiście co innego, gdy wiadomo o jego powiązaniach z obcym wywiadem), ale kontrwywiad powinien wiedzieć, czy istnieją okoliczności, gdy wypowiedzi ważne dla rozpoznania polityki państwa, ważne dla międzynarodowej pozycji naszego kraju czy wręcz świadczące o łamaniu ładu konstytucyjnego, mogą zostać udokumentowane przez osoby niepowołane albo nawet wrogie wobec Polski. Niefrasobliwość kontrwywiadu może bowiem skutkować tym, że w centralach obcych wywiadów istnieją bardzo bogate zasoby nagrań podobnych rozmów polskich ministrów, premiera, a może nawet prezydenta. Model służb III RP W tym miejscu konieczna jest krótka refleksja o systemie bezpieczeństwa państwa. Czy szef BOR powiedział szefowi kontrwywiadu, że politycy urywają się na służbowo-prywatne kolacyjki? Czy powiedział, że ma problem z zabezpieczeniem tych spotkań? Czy w ogóle powinien o tym mówić? W pierwszym odruchu większość obywateli powie, że przecież to nie jest państwo policyjne, więc szef BOR nie powinien o takich sprawach „donosić” do służb kontrwywiadowczych. Niestety jesteśmy o krok od spłycenia postrzegania bezpieczeństwa państwa, gdyż taki tok rozumowania nie uwzględnia, że służby ochraniają Można problem trywializować, mówiąc, że kontrwywiad nie jest od tego, aby wiedział, w której restauracji szef MSW będzie jadł obiad. Zgadzam się. Ale kontrwywiad powinien wiedzieć, czy zaistniały takie okoliczności, że można nagrać ważne spotkania szefa MSW. Niefrasobliwość kontrwywiadu może bowiem skutkować tym, że w centralach obcych wywiadów istnieją bardzo bogate zasoby nagrań podobnych rozmów polskich ministrów, premiera, a może nawet prezydenta. nie pana Iksińskiego, lecz ministra Rzeczypospolitej. Jeżeli wydarza się coś, co uniemożliwia skuteczną ochronę, to służby powinny przeciwdziałać tym okolicznościom. Jeżeli szef BOR stwierdza, że własnymi siłami sobie nie poradzi, powinien poinformować inne służby. W najgorszym razie powinien zostać poinformowany premier. Jeżeli szef BOR tego nie rozumie, to nie powinien być szefem BOR. Jeżeli szef kontrwywiadu tego nie rozumie, to pomyłką było powierzenie mu odpowiedzialności za bezpieczeństwo państwa. Tak funkcjonujące służby specjalne – rozczłonkowane, niewspółdziałające ze sobą – to jeden z najgorszych elementów III RP. Temu modelowi premier Tusk w żaden sposób nie przeciwdziałał przez wszystkie lata swoich rządów. Atomizacja systemu Dopuszczenie do zatomizowania służb jest po prostu dyskwalifikujące. Myślenie w kategoriach: szef BOR ochrania polityków, a szef kontrwywiadu niech łapie szpiegów, a przy tym niech sobie w drogę nie wchodzą – jest anachroniczne i szkodliwe. Która służba specjalna zajmuje się rozpoznawaniem, wykrywaniem, śledzeniem najgorszych zbrodni przeciwko Polsce? Kontrwywiad. BOR tylko ochrania najważniejsze w państwie osoby i obiekty rządowe. Jest tylko małym ogniwem w systemie bezpieczeństwa, jądrem tego systemu jest kontrwywiad. A więc nawet jeśli minister Sienkiewicz zachował się jak kapryśny władca, odsyłając BOR jak natrętnego służącego, to informacja o tym powinna trafić do kontrwywiadu, a szef kontrwywiadu powinien podjąć działania, aby zapobiec możliwości nagrania ministra i jego rozmówców. Wtedy być może uzyskano by informacje, które zawczasu uniemożliwiłyby powstanie zestawu nagrań, którego wyraźnie boi się premier. Ale postąpiono inaczej. Omawiany przypadek doskonale pokazuje, jak bardzo zagubiono rozumienie roli kontrwywiadu, gdyż w praktyce system bezpieczeństwa państwa nie uwzględnia 17 hierarchii zagrożeń. Potwierdzają to zmiany ustawowe proponowane przez rząd w aktach prawnych normujących działanie ABW. Jest w nich wprost napisane, że szef każdej służby może uznać, iż nie podzieli się z kontrwywiadem tym, czego dowiedzieli się jego funkcjonariusze, nawet gdy wie, że informacja ta powinna do kontrwywiadu trafić. Co więcej, premier przy pomocy tak nieefektywnych służb nie uzyska odpowiedzi na pytanie, kto naprawdę zlecił te nagrania. Jeżeli mafia, to rodzima czy zagraniczna? Jeżeli służby, to którego państwa? Reforma ku nieskuteczności Najpoważniejsze jest pytanie o zgodę na funkcjonowanie służb blisko centrum władzy. Przez wiele kadencji rządów obserwowałem tę rzeczywistość i w ostatnim dwudziestopięcioleciu krótki był moment, gdy premier zadaniował służby zgodnie z ich zakresem kompetencji. W ostatnich latach ugruntował się model, w którym służby mogą działać, byle daleko od polityków i ich ciemnych spraw, albo są wykorzystywane do uderzeń politycznych nie tylko w opozycję, ale także w koalicjanta. Domniemanie, że nasi przeciwnicy nie są tego wszystkiego świadomi, jest naiwnością najwyższego rzędu. Tego nie zasłoni gąszcz fałszywych zwierciadeł. Obce służby specjalne, które na terenie Polski ochraniają interesy swoich krajów, analizują wszystkie sygnały i na bieżąco tworzą charakterystykę systemu kontrwywiadowczego. Widzą wszystko to, co przed polskimi obywatelami osłania rządowa propaganda. Co więcej, bardzo często się z tego cieszą i przywożą do Polski kolejną walizkę pieniędzy, aby otworzyć drzwi dla kontraktu, który ich państwu przysporzy wiele korzyści. A czy ich winą jest, że ten sam kontrakt nie przysporzy żadnych korzyści Polsce? Od tego są przecież polskie służby, obecnie reformowane ku większej nieskuteczności i zaplątane w taśmy. 18 PUBLICYSTYKA Na jednym z krótkich ujęć wstrząsającego filmu Jana Komasy, który zmontowany został z prawdziwych zdjęć nakręconych przez operatorów AK podczas Powstania Warszawskiego, widać powstańców składających przysięgę. Dzięki pracy specjalistów od odczytywania słów z ruchu warg możemy ją znowu usłyszeć. – Ślubuję! – pada z młodych ust, a to „ślubuję” znaczy tyle co „oddam życie” 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl 15 LIPCA 1910 R. \ Rota i pomnik Jagiełły Tomasz Łysiak Tak nam dopomóż Bóg Ciekawe, czy słowa Ignacego Paderewskiego wypowiedziane podczas uroczystości odsłonięcia pomnika króla Jagiełły mogłyby dotrzeć do włodarzy współczesnych polskich miast, którzy sprzeciwiają się nadawaniu ulicom imion Żołnierzy Wyklętych. Fot. Wikipedia/Wilson44691/PD W ielu z nich oddało je już niedługo po tym akcie strzelistym zaślubin z Rzecząpospolitą. Gdyż jest „parę starych zaklęć, dla których warto żyć”. I parę takich, dla których warto oddać życie. Potem ci młodzi chłopcy śpiewają „Rotę”. Fragmencik tylko: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć…”. Chwilę później taśma się urywa. Ale dla nas ta pieśń nadal brzmi. Tę melodię i te słowa znamy doskonale, mamy je wyryte w sercach, wystarczy, że ktoś poda nutę, a za chwilę śpiewają kolejne szeregi polskich synów. Pieśń się niesie, a my maszerujemy czwórkami legionowymi, czwórkami żołnierzy spod Westerplatte i Monte Cassino, procesjami i manifestacjami, tłumami kroczącymi za trumną księdza Popiełuszki. Ta pieśń wyciska łzy z oczu i wywołuje przyśpieszone bicie serca. „Rota”. Cnoty rycerskie Napisany przez Marię Konopnicką wiersz, który miał premierę w piśmie „Przodownica” w 1910 r., był jednym z „kandydatów” na polski hymn. Ostatecznie w „konkursie” wygrał napoleoński „Mazurek Dąbrowskiego”. Ale tych hymnów tak naprawdę mamy więcej – bo i „Rota”, i „Marsz Pierwszej Brygady” zasługiwały także na to wyróżnienie. „Rotę” zaśpiewano po raz pierwszy podczas uroczystych obchodów 500-lecia bitwy pod Grunwaldem. Rocznica była okrągła, samo wydarzenie wybitne, a i okoliczności jubileuszu sprzyjały wielkim wzruszeniom. Polska nadal nie istnia- Fragment krakowskiego pomnika upamiętniającego bitwę pod Grunwaldem ła na mapach – żyła tylko, tętniąc głośno w sercach swoich dzieci. Krakowskie uroczystości miały dwa takie punkty, które trzeba zauważyć i uwypuklić. Jednym było odsłonięcie pomnika króla Władysława Jagiełły, ufundowanego przez znakomitego artystę, późniejszego polskiego premiera, Ignacego Paderewskiego. W Krakowie zgromadziły się olbrzymie tłumy – szacowano, że ok. 100 tys. ludzi brało udział w obchodach. Rzeźbę wykonał Antoni Wiwulski, wywodzący się ze Żmudzi i mający w rodzinie powstańców styczniowych. Mały Antek nie tylko uczył się średnio, ale i zachowywał niespecjalnie. Na świadectwie z roku 1885 r. miał takie wpisy: „zachowanie niespokojne i wichrzycielskie”, a obok nagan zanotowano także cztery „odsiadówki w kozie”. Pewnie był ostro stawiającym się typem chłopaka, trochę jak mały Ziuk – Piłsudski. Ale to właśnie on, gdy zdobył już doświadczenie w akademiach wiedeńskiej i paryskiej, został poproszony o wykonanie pomnika polskiego króla. Spotkał się z Paderewskim w miejscu symbolicznym – domu Władysława Mickiewicza, syna wieszcza. Wiktor Zenonowicz w „Rysie życia Antoniego Wiwulskiego” opowiedział historię ufundowania pomnika. Oto Paderewski regularnie odkładał ze swoich apanaży pewną część pieniędzy na cel związany z budową. Jako wielka gwiazda międzynarodowego formatu był w stanie zgromadzić niezbędne środki. Jak pisze Zenonowicz – uwagę pianisty zwróciła kapitalna rzeźba litewskiego wojownika, wykonana przez Wiwulskiego, więc postanowił jemu właśnie powierzyć to zadanie. Rzeźbiarz podjął wyzwanie, a wkrótce okazało się, że w trakcie wieloletniej pracy musiał się dodatkowo zmagać z własną chorobą. Czasem bywa tak, że aby postawić rycerzowi pomnik, musi to zrobić inny rycerz, niekoniecznie władający mieczem. Cnoty rycerskie można pielęgnować za pomocą różnych narzędzi. Wspaniały pomnik, odsłonięty uroczyście 15 lipca 1910 r., zrobił olbrzymie wrażenie na zgromadzonych. Przemówił Paderewski: „Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny nie tylko w tej minionej wielkości, lecz i jej jasnej przyszłości. Zrodziła je miłość i wdzięczność dla przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na walki pole, ale w obronie dobrej, słusznej sprawy zwycięskiego dobyli oręża. Twórca pomnika i wszyscy, co mu przy pracy byli pomocni, składają hołd dziękczynny świętej praojców pamięci, składają go na ołtarzu Ojczyzny jako votum pobożne, błagając te wysokie świetlane duchy, od wieków już z Bogiem złączone, by wszystkie dzieci tej ziemi natchnęły miłością i zgodą, by rozszerzyły serca nasze, by wyprosiły dla nas i wiary moc i nadziei pogodę, rozwagę, cierpliwość i tę dobrą wolę, bez której nie ma ani cnót cichych, ani sławnych czynów. Niech je więc Naród, w osobie najwyższego wszystkich ziem polskich Swego dostojnika, tę ofiarę serc naszych miłościwie przyjąć raczy (…)”. PUBLICYSTYKA 19 REKLAMA Na koniec zaś apelował do Rady „stołecznego Grodu”, by „nad tym pomnikiem rozciągnąć zechciała życzliwą i troskliwą opiekę”. Można przez chwilę wyobrazić sobie, jak brzmiały słowa Paderewskiego w roku 1910, i można kazać im zabrzmieć na nowo. Szczególnie gdy Mistrz zwracał się do nas, przyszłych pokoleń, byśmy „spoglądali na ten pomnik jako na znak wspólnej przyszłości, świadectwo wspólnej chwały, zapowiedź lepszych czasów” oraz jak na „cząstkę własnej, wiarą silnej duszy”. Ciekawe, czy słowa te mogłyby dotrzeć do włodarzy współczesnych polskich miast, którym nie w smak jest nadawanie ulicom imion Żołnierzy Wyklętych. Tak ostatnio działo się w Głogowie, gdzie radnym PO nie spodobali się ci, którzy po wojnie sprzeciwiali się sowieckiej niewoli... Czy trzeba „nowego” Paderewskiego, by umiał wytłumaczyć im, że owi Niezłomni Żołnierze mają w sobie wielkość tych dawnych Rycerzy i że winni oni teraz, jak ongiś Jagiełło, stanąć na cokołach pomników i stamtąd patrzeć na Polskę? Hymn grunwaldzki Drugim wydarzeniem związanym z obchodami 500. rocznicy bitwy pod Grunwaldem było uroczyste wykonanie „Roty”. Konopnicka napisała wiersz pod wpływem wydarzeń we Wrześni. Muzykę skomponował Feliks Nowowiejski. Pieśń z miejsca trafiła do serc młodzieży, była śpiewana na obchodach związanych z rocznicami Powstania Styczniowego, a potem stała się nieformalnym hymnem polskich harcerzy. Sam Nowowiejski, szykując utwór do publicznego odtworzenia w 1910 r., nazwał go „Hymnem Grunwaldzkim”. 15 lipca odbyła się w kościele mariackim uroczysta msza święta. Nowowiejski grał w jej trakcie na organach, improwizując na temat „Bogurodzicy”. A potem tłum wielką, wezbraną falą przepłynął na plac Matejki. Przemawiał Paderewski. Zagrały fanfary i zabrzmiała „Rota” śpiewana przez sześćsetosobowy chór, składający się ze śpiewaków wybranych symbolicznie ze wszystkich trzech zaborów. Później „Rotę” wykonywano przy wielu patriotycznych okazjach. Powstała także, napisana w 1927 r. przez redemptorystę ks. piotrowskiego, wersja nazwana „Rotą katolików Polskich”, która zaczynała się od słów „Nie rzucim, Chryste, świątyń Twych, nie damy pogrześć wiary! Próżne zakusy duchów złych / i próżne ich zamiary”. I śpiewała ją owa grupka powstańców warszawskich, uchwycona na krótkim ujęciu nakręconym przez Biuro Propagandy AK. I my ją nucimy razem z nimi, przełykając łzy wzruszenia. A potem, po wyjściu z sali kinowej, patrzymy na Polskę, taką jaka jest obecnie, i wtedy czujemy, że tę „Rotę” trzeba śpiewać nadal, bo ciągle musimy walczyć. Nie o niepodległość w sensie dosłownym, ale o wymiar naszej Ojczyzny, o jej kształt i duchową oraz moralną wartość. Nie damy miana Polski zgnieść Nie pójdziem żywo w trumnę. Na Polski imię, na Jej cześć Podnosim czoła dumne, Odzyska ziemię dziadów wnuk… Tak nam dopomóż Bóg. Tak nam dopomóż Bóg. REKLAMA W NUMERZE Prof. Ryszard Legutko o rugowaniu sumienia Dawid Wildstein rozmawia z ks. dr. hab. Dariuszem Oko Tomasz Łysiak przypomina męczeńską śmierć św. Andrzeja Boboli Tomasz P. Terlikowski o stygmatyzacji katolików NERONOWIE III RP ATAKUJĄ PROFESOR CHAZAN RZUCONY LWOM www.panstwo.net KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl Fot. Piotr Ferenc-Chudy 20 Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska Profesor Krzysztof Szwagrzyk podczas prac ekshumacyjnych Trudno przewidzieć, ile szczątków uda się ekshumować O PAMIĘĆ POLEGŁYCH \ Zagubiony IPN Wyklęci z Wa i niewłaściwy Pracowali od ostatnich dni czerwca. Na warszawskim cmentarzu parafia prof. Krzysztofa Szwagrzyka przeprowadzał prace archeologiczno-sonda Piotr Ferenc-Chudy Wojciech Mucha Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska W Dotychczas odnaleziono szczątki kilkunastu osób arszawski Służew to miejsce znane ze wspomnień wielu więźniów komunistycznej bezpieki. Cmentarz przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie, a właściwie jego fragment, był miejscem potajemnych pochówków ofiar reżimu stalinowskiego, którzy zginęli w warszawskich więzieniach i katowniach UB, NKWD i Informacji Wojskowej. Na terenie cmentarza najprawdopodobniej komuniści dokonali potajemnych pochówków ponad tysiąca swoich ofiar. Specjaliści zespołu prof. Szwagrzyka, pełnomocnika prezesa IPN ds. poszukiwań nieznanych miejsc pochówków ofiar terroru komunistycznego, przebadali kilkaset metrów kwadratowych terenu, ujawniając szczątki 23 więźniów. Wydobyli szczątki czterech osób, zabezpieczyli je i przygotowali do badań porównawczych DNA. Pozostałych szczątków nie ruszono, ponieważ znajdują się pod współczesnymi grobami. Prokuratorzy IPN zostali powiadomieni przez prof. Szwagrzyka o odkryciu szczątków w dniu ich odnalezienia, czyli 1 lipca. 2 lipca przybyli na miejsce odkrycia. Oglądali teren i szczątki. Dyskutowali z prof. Szwagrzykiem na temat wykonywanych prac, szczególnie o sposobie badania i przechowywania szczątków. Nic wówczas nie wskazywało, że któryś z prokuratorów IPN podważy graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, iż odkryte szczątki są wynikiem działania komunistycznego terroru. Stało się jednak inaczej. Wszystkie szczątki są dokładnie opisywane Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska ałbrzyskiej y prokurator alnym przy ul. Wałbrzyskiej zespół specjalistów pod kierownictwem ażowe. Naukowcy wspomagani byli przez liczne grono wolontariuszy nych na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej szczątków ludzkich”. W rezultacie Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów przejęła sprawę. Prace zespołu prof. Szwagrzyka zarówno w Warszawie, jak i w innych miejscach Polski od lat realizowane są według ustalonych procedur z udziałem archeologów, specjalistów z zakresu medycyny sądowej i antropologów. Od początku pracom przy ul. Wałbrzyskiej codziennie towarzyszyli dziennikarze, na bieżąco relacjonując postępy badań. Wszystkie działania naukowców były legalne, transparentne i wsparte wszelką niezbędną dokumentacją. Ponieważ nie znajdujemy przesłanek, na podstawie których ktokolwiek mógłby uznać, że doły zbrodni na warszawskim Służewiu nie są polem grzebalnym ofiar komunizmu, będziemy pilnie obserwować dalszy ciąg tej bulwersującej sprawy. Policja przejmuje odnalezione przez prof. Szwagrzyka szczątki ofiar komunistycznego terroru Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska Po dziewięciu dniach, 10 lipca, na teren cmentarza w asyście policji wkroczyli prokuratorzy mokotowskiej Prokuratury Rejonowej, przejmując od zespołu prof. Szwagrzyka zabezpieczone szczątki czterech ofiar. W oficjalnym komunikacie IPN dyrektor Biura Prezesa IPN dr Krzysztof Persak twierdzi: „Po zapoznaniu się na miejscu przez prokuratorów IPN ze stanem prac archeologiczno-sondażowych Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, stwierdziła, że na obecnym etapie brak jest wystarczających przesłanek do podjęcia czynności przez pion śledczy IPN. W związku z tym uznając swoją niewłaściwość, prokurator IPN działając na podstawie art. 304 par. 2 kodeksu postępowania karnego, poinformował jednostkę organizacyjną prokuratury powszechnej o fakcie odnalezienia podczas prac archeologicz- 21 Fot. Piotr Ferenc-Chudy Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska KRAJ Zabezpieczone przez mokotowską prokuraturę szczątki w samochodzie prywatnej firmy pogrzebowej 22 KRAJ Na Facebooku powstała grupa „Bronimy Krzysztofa Szwagrzyka. Bronimy ekshumacji Żołnierzy Wyklętych”. Widział Pan? Nie, nie widziałem. Ktoś mi jednak o tym wczoraj powiedział. Jeżeli tak jest, dziękuję za ten odruch solidarności i wsparcia. Fundacja Łączka głośno protestuje przeciw uniemożliwieniu Panu prowadzenia prac na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej w Warszawie. Szef fundacji Tadeusz Płużański mówi, że chodzi o to, by w ogóle odsunąć Pana od projektu poszukiwania zamordowanych ofiar komunizmu. Dla pewnych osób i instytucji stałem się wrogiem. Nie można udawać, że jest inaczej. Najbliższy czas pokaże, jakimi środkami posłużą się ci, którym przeszkadzam. Wcześniej udało się praktycznie zablokować prace na Łączce? Proszę pozwolić, że przemilczę ten wątek… 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl WYWIAD JOANNY LICHOCKIEJ \ Rozmowa z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem z IPN Dla pewnych osób stałem się wrogiem Formalnie nie zostałem odsunięty od prac. Teoretycznie mogę je kontynuować. Zawiadomienie zostało złożone przez pion śledczy IPN, który uznał, że odnalezione na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej szczątki nie należą do ofiar komunizmu Metodami naukowymi udowodniliśmy, że na dzisiejszym cmentarzu parafialnym przy ul. Wałbrzyskiej znajduje się pole grzebalne ofiar komunizmu, gdzie może być pochowanych kilkaset osób. Jeszcze dwa tygodnie temu nikt w Polsce nie wiedział, gdzie ono się znajduje. Ale na ofiarach często leżą mordercy. Ubecy, prokuratorzy. Ich rodziny nie pozwolą na wydobycie ofiar. I najwyraźniej mają na to wpływ. Są sprawy, gdzie nie ma miejsca na rozważania i niekończące się dyskusje. Powinnością państwa i jego instytucji jest znalezienie sposobu na przeprowadzenie III etapu prac ekshumacyjnych na Łączce. Doczekaliśmy się reakcji dawnej UB na Pana poczynania? Powiedziałbym raczej, że mają powody do zadowolenia z takiego rozwoju sytuacji. Milczenie prezydenta Bronisława Komorowskiego, który deklarował wsparcie dla tego projektu IPN, nie jest dla Pana zaskoczeniem? Jestem urzędnikiem państwowym. Nie mogę komentować działań głowy państwa. Teraz odsunięto Pana od poszukiwań na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej, bo przejęła je prokuratura. Przejęła je po tym, jak wysoki urzędnik IPN zawiadomił ją o znalezieniu ludzkich szczątków. O co tu chodzi? Formalnie nie zostałem odsunięty od prac. Teoretycznie mogę je kontynuować. Zawiadomienie zostało złożone przez pion śledczy IPN, który uznał, że odnalezione na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej szczątki nie należą do ofiar komunizmu. Fot. Igor Smirnow/Gazeta Polska Ale prace ekshumacyjne, które miały być przez Pana prowadzone od wiosny, zostały zastopowane. Zamordowani żołnierze leżą pod grobami współczesnymi – instytucje polskiego państwa nie są w stanie podjąć decyzji w tej sprawie. Ma Pan jeszcze nadzieję, że kiedyś uda się ich wydostać? Tam wciąż może leżeć Witold Pilecki? Mam pewność, że tak będzie. Nie dziś, to jutro, za rok, za pięć lat, ale wydobędziemy wszystkich; Pana Rotmistrza, generała Fieldorfa, pułkownika Cieplińskiego z medalikiem w ustach i blisko stu innych. To nasz obowiązek jako społeczeństwa, obowiązek, z którego nikt i nic nie jest w stanie nas zwolnić. Kim byśmy byli, gdybyśmy nie potrafili, nie chcieli wydobyć z ziemi prochów naszych bohaterów narodowych? Prof. Andrzej Friszke, członek Rady Instytutu, powiedział, że nie może być tak, „by ktoś wchodził na cmentarz i robił sobie wykopki”. Jak Pan to rozumie? Ten ktoś ma imię i nazwisko, pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej, prowadzi ogólnopolski projekt badawczy, w wyniku którego w całym kraju odnaleziono ponad pół tysiąca ofiar komunizmu, a określane przez pana profesora „wykopki” od dwóch lat stanowią główny punkt sprawozdania składanego przez prezesa IPN przed polskim parlamentem. Jednak ważna postać w IPN tak właśnie mówi. Czy w Instytucie toczy się po prostu walka części osób z Pana projektem? Tak. Rozumiem, że nie bardzo może Pan o tym mówić, by nie pogorszyć sytuacji, ale czy tu idzie po prostu o ochronę zbrodni komunizmu i ich sprawców? Ujawnia Pan prawdę niebezpieczną dla dzisiejszych elit? To drugi istotny składnik trudności, na które napotykamy. Jaka jest właściwie teraz Pana sytuacja? Czy na Wałbrzyskiej nie będzie już Pan mógł pracować? Czy przeciwnie – już Pan wie, kiedy tam wraca? Nie wiem, kiedy powrócimy na Służew. W zaistniałej sytuacji kontynuacja prac w tym miejscu stoi pod dużym znakiem zapytania. Porozmawiajmy przez chwilę o samym cmentarzu. Na czym polega wyjątkowość tego miejsca? Metodami naukowymi udowodniliśmy, że na dzisiejszym cmentarzu parafialnym przy ul. Wałbrzyskiej znajduje się pole grzebalne ofiar komunizmu, gdzie może być pochowanych kilkaset osób. Jeszcze dwa tygodnie temu nikt w Polsce nie wiedział, gdzie ono się znajduje. Odnaleźliśmy ponad dwadzieścia ofiar, spod chodnika wydobyliśmy szczątki kilku z nich, określiliśmy wielkość pola. Zanim zakończyliśmy wszystkie prace, prokuratorzy mojej instytucji uznali jednak, że nie są to szczątki ofiar komunizmu i przekazali sprawę do zbadania Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Mokotów. Jacy żołnierze – zamordowani przez UB i NKWD – mogą tam być? Kogo spośród naszych największych bohaterów spodziewał się Pan tam znaleźć? Przede wszystkim członków Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego: Włodzimierza Marszewskiego, Lechosława Roszkowskiego i Tadeusza Zawadzińskiego oraz ks. Majora Rudolfa Marszałka, straconych na początku 1948 r. Co zatem będzie dalej? Walka. REKLAMA 24 ŚWIAT Berlin pozwolił sobie na otwarty, mielony medialnie i roztrząsany od bulwarówek po think tanki konflikt z Waszyngtonem. Pretekstem było nakrycie kreta Centralnej Służby Wywiadowczej (CIA) w sercu Federalnej Służby Wywiadowczej (BND). Co w rzeczywistości się wydarzyło? Odpowiedź jest banalna – państwo niemieckie w sposób mało elegancki i równie mało roztropny zakomunikowało światu, że Stany Zjednoczone mu nie ufają. Zamiast załatwić sprawę dyskretnie, Berlin napompował ją do rozmiarów reality show, w którym podstępny Amerykanin pluje do kartoflanki niewinnemu Niemcowi. Trudno o gorszą reklamę samych Niemiec i zarazem lepsze zaproszenie 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl NIEMCY–USA \ Antyamerykanizm w rozkwicie Olga Doleśniak-Harczuk Reality show berlińskie, ale Stirlitz reżyserem Rosyjska aktywność w Berlinie nie jest ani nowa, ani zaskakująca. W okresie zimnej wojny to tutaj najmocniej pulsowała szpiegowska wojna dwóch bloków. Do dziś jedną z największych atrakcji turystycznych Berlina są „wycieczki tropem szpiegów”. Fot. sxc.hu dla przyjaciół z Kremla. Bo ci, jak wiadomo, nad Szprewę udają się wyłącznie w celach turystycznych N ie ma co się łudzić – o ile Berlin przez ostatnie miesiące delikatnie podgryzał sojusz atlantycki, o tyle teraz chwycił za piłę tarczową. Stany Zjednoczone, które od Konrada Adenauera po Helmuta Kohla (mimo wszystko nawet i za urzędowania Willy’ego Brandta) były uważane za jedynego gwaranta bezpieczeństwa Niemiec, dziś w pojęciu milionów obywateli tego państwa są paskudnym szeryfem, który wtrąca się w nie swoje sprawy. Ostatnio na łamach „Nowego Państwa” analizowałam źródła niemieckiego antyamerykanizmu, przejścia od Niemiec, które nie wyobrażały sobie bezpiecznego funkcjonowania bez parasola ochronnego Waszyngtonu, po Niemcy butne, w stosunku do USA nieufne, powtarzające niczym mantrę za sowieckimi, a potem rosyjskimi politykami: „Berlin jest waszyngtońską kolonią”. Od afery „kreta CIA” mija właśnie półtora tygodnia, od demaskującej metody NSA akcji Edwarda Snowdena rok, zarówno jedna, jak i druga sprawa wbiła klin w stosunki Niemcy–USA. Skorzystała na tym Rosja. Co do tego nie ma wątpliwości, pytanie tylko, czy taka strategia opłaci się długofalowo samym Niemcom. Stara miłość nie rdzewieje Po zjednoczeniu Niemcy jeszcze przez chwilę były pod kuratelą USA, jednak już pod koniec ery Kohla można było dostrzec pierwsze pęknięcia, ale dopiero w 1998 r., kiedy do władzy doszli socjaldemokraci i Zieloni, z Gerhardem Schröderem na czele, sojusz amerykańsko-niemiecki wszedł w fazę konfliktu. Czasem mniej widocznego, a czasem bardziej, ale realnie obecnego. Wytresowane w antyamerykanizmie przez lewackie media społeczeństwo niemieckie, idąc za przykładem czołowych polityków, zaczęło odrzucać Amerykę i jednocześnie coraz przychylniej zerkać na Wschód. Lawinowo przybyło różnych inicjatyw rosyjsko-niemieckich, kwitła ŚWIAT wymiana kulturalna i handlowa. Politycznie Niemcy na dobre weszły w rolę adwokata Rosji na arenie międzynarodowej. Tam, gdzie Moskwa z różnych przyczyn dotrzeć nie mogła, wysyłała niemieckich emisariuszy. W efekcie tej współpracy upadały wielkie projekty NATO-wskie i unijne – bo przecież trudno nie zauważyć chociażby straty poniesione przez Sojusz Północnoatlantycki na szczycie w Bukareszcie w 2008 r. Gdyby nie niemiecki i francuski sprzeciw, Gruzja i Ukraina zostałyby wtedy objęte planem na rzecz członkostwa w NATO. Sygnały, które od końca lat 90. kolejne rządy niemieckie wysyłały w kierunku Kremla, przypominały zażyłości między tymi krajami z okresu Piotra I. Pojawiły się dobrze znane z przeszłości projekty modernizowania Rosji na model niemiecki, gdzieś tam odświeżono historię namiętności pruskiej królowej Luizy i pięknego cara Aleksandra, gdzie indziej wróciła moda na silną kobiecość spod znaku Katarzyny II. Jej najbardziej wyrazistą emanacją jest zresztą sama kanclerz Merkel, z jednej strony „Mutti” przytulająca niemieckich piłkarzy po wygranym mundialu, z drugiej nieugięte zwierzę polityczne, kobieta, która bez skrupułów bierze, co jej się należy, i oddaje to, kiedy uzna, że przyszedł stosowny moment. Przy czym w kontekście ostatnich doniesień o planowanej dymisji Angeli Merkel warto pamiętać, że nawet jeżeli do rezygnacji dojdzie, nie będzie to równoznaczne z porzuceniem przez nią władzy. Merkel ma bowiem tę przewagę nad Kohlem, że podczas gdy zbudowany przez niego „system” będący siatką utkaną z zależności, długów wdzięczności etc. miał charakter lokalny, to ten, jaki stworzyła Merkel, zdecydowanie przekracza niemieckie podwórko. Bez wiedzy i zgody Merkel nie obsadza się najważniejszych stanowisk w UE, to ona ma zawsze ostatnie słowo. Merkel, nauczona przykładem Kohla – kanclerza, który tak się sprzykrzył własnym kolegom partyjnym, że obsesyjnie obmyślali plany jego obalenia – nie zamierza powielić tego schematu. Jeżeli odejdzie, to wyłącznie na swoich warunkach, zostawiając sobie w dłoni wszystkie sznurki. W końcu kto powiedział, że rządzić można wyłącznie z wysokości Kanzleramtu? Są lepsze sposoby. Tyle na temat dymisji. Kto obroni pianistę, jak zabraknie szeryfa? W artykule w „Nowym Państwie” postawiłam tezę, że w zasadzie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem Niemcy, najpóźniej w chwili aneksji Krymu przez Rosję, powinny odciąć się od rusofilskiego skrzywienia i przyznać, że od czasu zimnej wojny główni gracze co prawda zamienili mundury na garnitury, tyle że ten kremlowski w klapy wpiął sowieckie medale i nimi ostrzegawczo pobrzękuje. Fakt, że takie otrzeźwienie nie przyszło, pokazało, jak istotną rolę pełni wciąż w Europie amerykański szeryf. Po prostu – jak szeryf jest miękki lub za dużo czasu spędza w saloonie, to w miasteczku nie zagości spokój i praworządność. A Europa to takie większe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, ale nie każdy ma odwagę, by strzelić do bandyty wymachującego rewolwerem nad głową pianisty. Ameryka nie może sobie pozwolić na całkowite wyjście z Europy. Przemawia za tym obecność baz wojskowych wciąż stacjonujących w Niemczech, jakby wbrew wahaniom nastrojów Baracka Obamy, jego resetów i zapewnień o elastyczności wobec Rosji. Przemawia za tym również ostatnia wizyta Obamy w Polsce i jego płomienne zapewnienia o solidarności z Polską, przy jednoczesnym bardzo zdecydowanym potępieniu działań putinowskiej Rosji na Ukrainie. Stany Zjednoczone powróciły do NATO-wskiej reguły trzymania Niemców pod kontrolą, a Rosji jak najdalej. Na decyzji, by mocniej zaakcentować swoją obecność w Europie, niewątpliwie zaważyły obserwacje zacieśniającego się niebezpiecznie sojuszu Rosja–Niemcy. Przyjaźni odrestaurowanej ponad głowami państw Europy Środkowo-Wschodniej i krajów bałtyckich. Być może Barack Obama sam zauważył potrzebę większego zaangażowania się w naszym regionie, może ktoś mu podpowiedział, że nieobecność ta stwarza depresję, którą mogą i chcą wypełnić Niemcy. A może najzwyczajniej w świecie, co przecież zdarza się i głowom wielkich państw, zmienił lekturę i zamiast lewackiej prasy wychwalającej politykę resetu przerzucił się na raporty Heritage Foundation, chociażby te alarmujące o zagrożeniach rosyjską agresja dla państw bałtyckich? Efekt jak na razie obiecujący, a rozdmuchanie szpiegowskiej afery w Niemczech pozwala przypuszczać, że ostatnie pojednawcze ruchy USA względem Europy i jej zaangażowanie w sprawę ukraińską mają solidne oparcie. I tu jest prawdopodobnie źródło paniki. Prześledźmy krótko sprawę „kreta CIA”. 31-letni Bawarczyk Markus z sekcji operacji zagranicznych BND w Pullach zostaje aresztowany za dostarczanie tajnych dokumentów dotyczących prac specjalnej komisji Bundestagu powołanej, by wyjaśnić rozmiary amerykańskich działań szpiegowskich w Niemczech. Markus w 2012 r. zwrócił się e-mailowo do ambasady USA, zgłaszając chęć współpracy. CIA przystało na tę propozycję. Kilka tygodni po wysłaniu e-maila Niemiec spotyka się w Salzburgu z agentem amerykańskiego wywiadu, ten wręcza mu 10 tys. euro i numer telefonu kontaktowego w Nowym Jorku. Markus przekazuje wrażliwe dane zebrane w centrali BND za pośrednictwem specjalnego komputera, teraz sprzęt, z którego komunikował się z CIA, jest w posiadaniu niemieckich śledczych. Na razie ustalono, że Markus przekazał CIA co najmniej 218 dokumentów o różnym stopniu tajności. Motywy? Jak informują niemieckie media, Markus jest typem nierzucającego się w oczy, szeregowego pracownika, nie chodziło mu o pieniądze, ale o wykazanie się, zadziałała psychologia, chciał zabłysnąć. Przez cały okres współpracy z CIA miał dostać 25 tys. euro. Nie jest to zawrotna suma dla szpiega, nie tak wyobrażamy sobie agenta. Przynajmniej kłóci się to z filmowym wizerunkiem superagentów. Faktem jest, że ten niepozorny człowiek przez dwa lata wynosił z centrali BND ważne informacje. Niemałe osiągnięcie jak na cichutkiego chłopaka z 2 tys. euro miesięcznej pensji. Po ujawnieniu afery Niemcy wydaliły z kraju szefa komórki wywiadowczej USA. „Głupie, podłe, nie do pomyślenia“ – takie komentarze padły pod adresem CIA i Waszyngtonu z szeregów niemieckiego rządu. Od Angeli Merkel po prezydenta Joachima Gaucka wszyscy złajali USA za „szpiegowanie przyjaciół“. Tylko czy przyjaciele Rosji mogą być w obecnej sytuacji przyjaciółmi USA? To proste pytanie, ale istotne, bo ociera się o lojalność. W logiczny sposób odpowiedział na nie James Kirchick, publicysta magazynu internetowego „Daily Beast”, który tłumaczy, że państwo takie jak Niemcy, utrzymujące bliskie relacje z Rosją, musi być pod stałą obserwacją amerykańskich służb i basta, a USA nie powinny kajać się za działalność swoich służb, ponieważ... mają rację, nie ufając Niemcom. Przyjaciel z ambasady W ulubionym serialu młodego Władimira Putina, „Siedemnaście mgnień wiosny” działający na terenie III Rzeszy szpieg Max Otto von Stirlitz wychodzi bez szwanku z każdej opresji. Podobno to właśnie za sprawą tego sowieto-bohatera, który – przekładając na obrazy współczesnej popkultury – łączył w sobie spryt MacGywera i refleks Chucka Norrisa, Putin zapragnął kariery w KGB. Ten sen się ziścił. Pod koniec studiów został zwerbowany, i tak jak i jego idol z młodzieńczych lat otrzymał możliwość „zabawy w dyplomatę” na niemieckim terytorium. Dziś jako prezydent Federacji Rosyjskiej ma pod sobą wielu takich superbohaterów, niejeden z nich działa na terenie zaprzyjaźnionych już Niemiec. W czerwcu br. przewodniczący Federalnego Urzędu ds. Ochrony Konstytucji Hans Georg Maassen zakomunikował, że w RFN odnotowano wzmożoną aktywność rosyjskich tajnych służb. Ten skok zainteresowania przypisano wydarzeniom na Ukrainie. Rosjanie mieli wnikliwie obserwować niemieckie reakcje na rozwój wypadków, sondować możliwe posunięcia rządu Angeli Merkel oraz ewentualne konsekwencje każdej z tych decyzji na rozwój stosunków na linii Berlin–Moskwa. Przy czym nie skupiano się oczywiście wyłącznie na warstwie politycznej, ale również na gospodarczej. Z tego, co powiedział Maassen, można wywnioskować, że w obszarze zainteresowań służb FR była też gotowość bojowa Niemiec. Ta ostatnia kwestia, biorąc pod uwagę wątpliwe zainteresowanie Berlina podjęciem jakichkolwiek ruchów militarnych, może dziwić, ale ma uzasadnienie. Rosjanie nad Szprewą mieli (mają) i inne zadania. Należy do nich zbieranie informacji o nastawieniu Niemców do rosyjskiej agresji na Ukrainie, szacowanie prawdopodobieństwa i rozmiarów europejskich sankcji wymierzonych w Rosję. Na razie w Moskwie mogą spać spokojnie, Berlin i Paryż nie pozwalają, by Rosji stała się krzywda, interesy handlowe i transakcje w sektorze energetycznym nie ucierpiały, ale służby, jak to służby – jeżeli działają sprawnie, trzymają rękę na pulsie. A te rosyjskie czują się w Berlinie jak w domu i interesuje je wszystko. Jeszcze w kwietniu w komentarzu dla „Die Welt” Maassen tłumaczył, że w działaniu obcego wywiadu i podejmowaniu prób pozyskiwania miejscowych źródeł nie ma nic dziwnego, ale zaskoczyło go tempo przyjęte przez Rosjan. W samym tylko Berlinie rocznie dochodzi średnio do 100 prób werbunku niemieckich polityków, urzędników, naukowców etc. przez rosyjski wywiad. Poza Berlinem Rosjanie chętnie polują też w miejscach ściśle związanych z placówkami NATO, stąd ich aktywność w Brukseli, Neapolu, Izmirze, Madrycie, Tallinie. 25 Jak werbują Rosjanie? Zaczyna się niewinnie. Od zaproszenia na wspólny obiad, na drinka, czasem do gmachu ambasady FR. Cel? Nawiązanie dialogu dwóch kultur, dyskusja o bieżących wydarzeniach polityczno-społecznych, niezobowiązująca pogawędka przy przekąskach i winie. Zaproszenia otrzymują politycy, urzędnicy, celebryci, członkowie Bundestagu, eksperci ds. energetyki. W kwietniu w „Die Zeit” ukazał się artykuł, w którym współpracownik ministerstwa gospodarki zajmujący się na co dzień wcielaniem w życie wielkiej reformy energetycznej, opowiada o swoich wrażeniach z takiego rosyjskiego rautu w ambasadzie FR. Niemiec, który w imponującym gmachu przy Unter den Linden 63/65 był po raz pierwszy, wspominał serdeczną atmosferę i bezpośredniość obecnych, którzy przywitali go z otwartymi ramionami. Tak otwartymi, że od razu nawiązał z nim rozmowę jeden ze współpracowników ambasady, który, jak się okazało, przypadkowo również jest ekspertem ds. energetyki. Panowie świetnie się rozumieją, szybko pada propozycja omówienia ciekawiących ich kwestii energetycznych przy kolacji, wymieniają się wizytówkami i umawiają na telefon. Rosjanin dzwoni kilka dni później, proponuje obiad we francuskiej restauracji w centrum miasta, Niemiec oczywiście się zgadza. Przyjaźń rozwija się w najlepsze, wspólne tematy, rozmowy o pracy, potem również o życiu prywatnym. Całkiem przy okazji Niemiec zdradza swojemu nowemu koledze fakty, o których zdecydowanie powinien milczeć. W języku niemieckich służb takie wyciąganie informacji od nieświadomego niczego źródła to tzw. pozyskiwanie współotwarte. Źródłem są często referenci, współpracownicy parlamentarzystów, osoby zatrudnione przy partyjnych fundacjach, naukowcy doradzający rządowi Niemiec przy okazji ważnych projektów. Uszanka Stirlitza Rosyjska aktywność w Berlinie nie jest ani nowa, ani zaskakująca. W okresie zimnej wojny to tutaj najmocniej pulsowała szpiegowska wojna dwóch bloków. Do dziś jedną z największych atrakcji turystycznych Berlina są „wycieczki tropem szpiegów”, a od kiedy wiadomo, że zatrudniająca 4 tys. pracowników centrala BND przeniesie się do 2016 r. z podmonachijskiego Pullach do stolicy, nikt już nie ma wątpliwości, że Berlin jest po prostu skazany na ponadprzeciętną inwigilację obcych służb. Ta rosyjska jest oczywista, a o wynikającym z niej zagrożeniu dla bezpieczeństwa państwa od lat informują niemieckie służby. A mimo wszystko to z obecności amerykańskich, a nie rosyjskich agentów robi się nad Szprewą medialny spektakl. Nie pozostaje tu nic innego, jak przytoczyć dowcip o bożyszczu Władimira Putina: Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może czapka uszanka, może przypięty do piersi rosyjski order, a może ciągnący się za nim spadochron? W dzisiejszym Berlinie Stirlitz mógłby nawet zatknąć czerwoną flagę na Reichstagu i nikt by go nie zgarnął. Najważniejsze, by w okolicy nie plątał się jakiś Amerykanin z CIA. Oni tam na swojej stronie internetowej mają gry dla dzieci o szpiegach... Od maleńkości demoralizują. Nie to co Rosjanie. Oni o dzieci dbają. Czasem nawet cukierków sypną. 26 ŚWIAT 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl UKRAINA \ Trójkąt berliński kontra Kijów Co wspólnego mają ze sobą afera szpiegowska w Niemczech i wojna na Ukrainie? W obu tych sprawach Berlin stoi po stronie Rosji, przeciwko USA. Pod pretekstem starań o pokój już nie tylko Steinmeier, ale i Merkel próbują ratować Putina przed kompletną klęską w Donbasie Berlin gra w drużynie Putina Antoni Rybczyński Z ugzwang – ten termin zna każdy szachista. Jak pisze pewien ukraiński politolog, Władimir Putin wmanewrował się w takie właśnie położenie. Cokolwiek by zrobił, tylko pogorszy swoją sytuację. Co może zrobić? Opcja pokojowa – zupełnego porzucenia separatystów i porozumienia z Kijowem – nie wchodzi, rzecz jasna, w grę. Można więc nadal prze- Jeśli Putin nie obroni Noworosji, wywoła gniew nacjonalistów i szowinistów oraz dużej części społeczeństwa ogarniętego amokiem po aneksji Krymu. Jak wtedy zachowa się elita rządząca? Na pewno bardziej prawdopodobny stanie się scenariusz pałacowego przewrotu przeciwko „zdrajcy i sprzedawczykowi Noworosji”. Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska rzucać do Donbasu broń, amunicję i ludzi – ale to już nie wystarcza, co pokazują sukcesy ukraińskiej ofensywy, w której Kijów wreszcie używa szeroko lotnictwa i artylerii. Może więc zadośćuczynić błaganiom separatystów i części społeczeństwa rosyjskiego – wysłać na Ukrainę wojska? No ale „humanitarna” misja „sił pokojowych” wywołałaby ostrą reakcję międzynarodową, dużo mocniejsze sankcje i dużo większe problemy nie tylko Rosji, ale i rządzącej nią elity. Putin wybrał wariant pośredni między scenariuszem wojennym a porzuceniem rebeliantów. Widząc, że nierealne stały się cele takie jak oderwanie części Ukrainy czy doprowadzenie tego państwa do głębokiego kryzysu, Kreml zdecydował się na wariant „mrożenia” konfliktu. Czyli zrobienia z Donbasu drugiego Naddniestrza czy Abchazji. Ale w obecnej sytuacji, żeby się to Ci „bojownicy”, którzy ujdą cało z Donbasu, po powrocie do Rosji na pewno nie będą zwolennikami Putina. Reżim już się gimnastykuje, żeby nie wpuszczać ich do kraju dało zrobić, Putin potrzebuje, niczym kania dżdżu, wstrzymania ofensywy ukraińskiej, rozejmu i rokowań. Petro Poroszenko, zwłaszcza po militarnych sukcesach odniesionych po wygaśnięciu ostatniego zawieszenia broni (20–30 czerwca), Moskwy słuchać nie myśli. Jedyna nadzieja dla Putina to nacisk Zachodu na Kijów. Ale USA popierają twardą politykę Poroszenki. Liczyć za to Moskwa może na Niemcy i, w pewnym stopniu, na Francję i OBWE. Trójkąt berliński Był trójkąt weimarski (Francja–Niemcy–Polska), był i kaliningradzki (Niemcy–Polska–Rosja). Teraz narodził się trójkąt berliński (Francja–Niemcy–Ro- sja). Polska? W sprawie ukraińskiej nie liczy się już zupełnie. Bo Berlin nie potrzebuje pomocnika teraz, gdy mocno musi angażować się w pomoc Rosji i gdy jest w ostrym konflikcie z USA. Sikorskiemu i Tuskowi to nawet na rękę. Nagle przestali pomagać Ukrainie, stojącej w obliczu wspólnej presji rosyjsko-niemieckiej. W miarę jeden front Zachodu ws. Ukrainy zaczął się rozpadać w czerwcu, gdy Merkel i Hollande spotkali się z Putinem pierwszy raz od aneksji Krymu, a Steinmeier i Sikorski pojechali do Petersburga na spotkanie z Ławrowem. Rozejm, który Poroszenko ogłosił 20 czerwca, był skutkiem presji Moskwy i Berlina. Kijów zgodził się nawet na rozmowy z separatystami w Doniecku (23 ŚWIAT czerwca). Poroszenko musiał podjąć takie niekorzystne militarnie decyzje, żeby tą pokojową postawą utrzymać polityczne poparcie UE, zdominowanej wszak przez Niemcy. Zawieszenie broni – de facto jednostronne, bo rebelianci w tym czasie, mimo oficjalnych deklaracji, nadal atakowali – spotkało się z silną krytyką w samym Kijowie. Separatyści dostali bowiem 10 dni wytchnienia w momencie gdy byli zepchnięci do głębokiej defensywy.Atak przegrupowali się i przede wszystkim ściągnęli z Rosji więcej broni i ludzi. Gdyby Poroszenko uległ naciskom i raz jeszcze przedłużył rozejm, rebelianci planowali kontrofensywę i wyjście poza obwody doniecki i łuhański – do charkowskiego. To m.in. tłumaczy dyplomatyczną ofensywę Rosji, dla której priorytetem stało się przedłużenie rozejmu. Na przełomie czerwca i lipca doszło do serii rozmów telefonicznych Poroszenki, Putina, Merkel i Hollande’a. W jednej z takich telekonferencji (25 czerwca) kanclerz Niemiec zaproponowała, aby Rosja wpuściła mieszane patrole ukraińskich pograniczników i obserwatorów OBWE w kilku sektorach, po rosyjskiej stronie granicy. Separatyści zaś mieliby zwrócić siłom rządowym trzy przejścia graniczne. Wszystko to byłoby jednak uzależnione od przedłużenia rozejmu. Gdyby Poroszenko przyjął propozycję Merkel, związałby sobie ręce na dobre. Bo żeby utrudnić dostawy broni z Rosji (kontrola granicy) dla rebeliantów, musiałby stan posiadania tychże separatystów umocnić (rozejm). Na szczęście Kijów przeszedł nad tym do porządku dziennego i 30 czerwca, gdy wygasło zawieszenie broni, wznowił z impetem operację antyterrorystyczną. Ale Niemcy nie rezygnowali. Projekt Merkel rozbudował szef jej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier, przygotowując w koordynacji z Ławrowem propozycje przedstawione 2 lipca w Berlinie na spotkaniu szefów MSZ Rosji, Ukrainy, Francji i Niemiec. Zakładały one szybkie uzgodnienie bezwarunkowego i trwałego zawieszenia broni przez „grupę kontaktową” nie później niż 5 lipca. „Grupa kontaktowa” byłaby grupą „wszyscy kontra Ukraina”, bo mieliby w niej zasiadać, oprócz strony ukraińskiej, separatyści, ambasador Rosji, ludzie z OBWE i... Wiktor Medwedczuk, kum Putina. Wprowadzenie w życie scenariusza berlińskiego oznaczałoby zachowanie organizacji i bazy terytorialnej secesjonistów, de facto legalizując ich politycznie i militarnie. Kijów nie myślał realizować „deklaracji intencji” z Berlina. Trzy dni później siły rządowe odniosły największe jak dotąd sukcesy militarne, odbijając Słowiańsk i cztery rejony obwodu donieckiego. Jak na to zareagowały Niemcy? Zamiast gratulacji, Steinmeier apelował 7 lipca: „Wszystkie strony powinny stosować się do deklaracji berlińskiej, kontynuować rozmowy w ramach grupy kontaktowej i skupić się na głównym celu – rozejmie, (…) zanim podejmie się jakieś polityczne rozwiązania”. Dwa dni później, Merkel i Hollande w rozmowie z Poroszenką podkreślili konieczność szybkiego rozwiązania kryzysu, które będzie się opierało na dwustronnym zawieszeniu broni. Merkel wyraziła też nadzieję na szybkie wznowienie rozmów z separatystami. Z każdym dniem odwrotu separatystów wzrasta presja Berlina na Kijów. 10 lipca Merkel znów zadzwoniła do Poroszenki, mówiąc mu, aby strona ukraińska zachowała umiar w działa- niach przeciwko rebelii i chroniła cywilów. Znów naciskała w sprawie spotkania grupy kontaktowej w celu zawieszenia broni. „Doniecki Stalingrad” Po stronie Ukrainy stoją za to Amerykanie. Ustami znienawidzonej w Rosji rzeczniczki Departamentu Stanu Jen Psaki poparli wznowienie operacji antyterrorystycznej. 3 lipca doszło do rozmowy Poroszenki z Joe Bidenem, a Waszyngton konsekwentnie krytykuje Moskwę za wspieranie separatystów. Ci zaś, pod naciskiem zmasowanej ofensywy sił rządowych, w nocy z 4 na 5 lipca wycofali się ze Słowiańska i Kramatorska, a do 6 lipca opuścili kilka kolejnych miejscowości w północnej części obwodu donieckiego. Szczególnie ważne jest wyzwolenie Słowiańska – symbolu rebelii. Jeśli terroryści chełpili się wcześniej, że to będzie „Stalingrad dla kijowskiej junty”, to teraz można raczej mówić o „Stalingradzie dla Noworosji”. Narastają spory w szeregach separatystów. Kiedy uciekający ze Słowiańska ludzie Igora Grikina vel Striełkowa wkroczyli do Doniecka, Striełkow ogłosił się dowódcą w mieście. Nie podporządkował mu się jednak Aleksandr Chodakowski, dowódca batalionu Wostok, trzęsącego dotychczas Donieckiem. Chodakowski ze swymi ludźmi opuścił miasto i ufortyfikował się w pobliskim górniczym mieście Makijiwka. W odpowiedzi Striełkow oskarżył Chodakowskiego, że ten jest agentem ukraińskich służb, i zarządził obronę Doniecka. Problem w tym, że miasto liczy ok. miliona mieszkańców (Słowiańsk 10 razy mniej) i jego duże części nie są kontrolowane przez rebeliantów. Przykład Słowiańska pokazał, że wystarczy szczelna blokada miasta i odcięcie separatystów od zaopatrzenia. Wysadzanie mostów, wiaduktów i torów utrudnia ruchy Ukraińcom, ale też jest problemem dla dostaw broni, amunicji i ludzi z Rosji. 9 lipca Kijów ogłosił, że od początku operacji obszar kontrolowany przez separatystów zmniejszył się dwukrotnie. Ale to nie koniec. Tylko 11 lipca zginęło 23 żołnierzy, a 93 zostało rannych. Większość to ofiary ostrzału z wyrzutni rakietowych BM-21 Grad, rodzaju współczesnych katiuszy, których ogień sieje prawdziwe spustoszenie. Rebelianci dostają wciąż uzbrojenie z Rosji, m.in. czołgi T-64, wozy opancerzone, przeciwpancerne wyrzutnie 9K111 Fagot i ręczne wyrzutnie rakietowe Grom. Wiadomo, że w Rosji działają cztery specjalne ośrodki – w Pskowie, Taganrogu, pod Moskwą i w Kraju Krasnodarskim, do których werbuje się rosyjskich rezerwistów z doświadczeniem bojowym, szkoli się ich, uzbraja i wysyła do Donbasu. Piąty taki ośrodek powstał na okupowanym Krymie. Według Striełkowa, który został naczelnym dowódcą „sił zbrojnych” Noworosji, potrzeba 8–10 tys. dodatkowych „bojowników”, aby zatrzymać wojsko. „Przy kolosalnej przewadze wroga, wręcz absolutnej dominacji w broni ciężkiej i lotnictwie, jest coraz ciężej bronić naszego terytorium – oświadczył 11 lipca Striełkow, przyznając, że Donieck nie jest gotowy na odparcie zmasowanego ataku. Ten agent GRU już w połowie czerwca ostrzegał, że bez zmasowanej pomocy Rosji rebelia przegra. Porażkę odsunęła w czasie presja Niemiec, które wymusiły na Poroszence rozejm. Tuż przed utratą Słowiańska, 4 lipca, Striełkow znów apelował o pomoc Moskwy, mówiąc, że bez niej jego siły stoją w obliczu „zniszczenia w ciągu maksimum dwóch tygodni”. Powiedział, że uratować rebelię można tylko na dwa sposoby: albo natychmiastowym rozejmem, albo wejściem regularnych wojsk rosyjskich. Jeśli Putinowi nie uda się pierwsza opcja (mimo zaangażowania Niemiec), pozostanie druga. Między wojną a „zdradą” 11 lipca żołnierze ukraińscy zostali ostrzelani z wyrzutni rakietowych Grad od strony granicy z Rosją. Zginęło 23 Ukraińców. Rebelianci coraz częściej ostrzeliwują przeciwnika z granicy, być może nawet z pozycji tuż poza linią graniczną, z terytorium Rosji. Łatwo o sprowokowanie odwetowego ostrzału ukraińskiego – a potem już tylko krok od zdobycia przez Moskwę pretekstu do interwencji. Ryzyko wzrosło, gdy 12 lipca Kijów postawił swoje lotnictwo przy granicy w stan gotowości bojowej, m.in. „w celu skrócenia czasu reagowania na możliwe zagrożenia, np. użycie systemów BM-21 Grad od strony rosyjskiej granicy”. Niedawno rebelianci z Łuhańska ogłosili, że przejęli ukraiński myśliwiec Su-25 i że zaczyna się atak „sił powietrznych”. Kijów zaprzecza stracie samolotu. Separatyści nie kontrolują ani jednej bazy lotniczej czy lotniska. I nie mówią, gdzie niby trzymają „zdobycz”. To może oznaczać wstęp do realizacji scenariusza przećwiczonego już przez Rosję. W podobnym konflikcie w latach 1992–1993 w Abchazji rosyjskie myśliwce oraz helikoptery Mi-24 Hind atakowały pozycje gruzińskie, udając niezidentyfikowane lotnictwo rebeliantów. Teraz też jest możliwe, że nagle niezidentyfikowane samoloty bez oznaczeń (lub z oznaczeniami Noworosji) zaczną atakować Ukraińców. Na lądzie zaś istnieje ryzyko „pokojowej” operacji Rosjan. – Armia rosyjska znowu ściąga wojska do granicy. Teraz znajduje się tam około ośmiu batalionów. Będą w stanie przekroczyć granicę w razie konieczności – oświadczył 9 lipca naczelny dowódca sił NATO w Europie, amerykański generał Philip Breedlove. Tego samego dnia analityk wojskowy Dmytro Tymczuk napisał, że w ciągu ostatnich kilku dni w przygraniczne rejony Rosji do skoncentrowanych tam sił przerzucono jeszcze dwie taktyczne grupy w sile batalionu. Jedną na kierunku czernichowskim, drugą na charkowskim. Wcześniej do obwodu kurskiego przybyła kolumna wozów pancernych. Część pojazdów 27 jest pomalowana na barwy rosyjskich „sił pokojowych”. Kolumnę zauważono ok. 25 km od granicy z Ukrainą. Złożona jest z pododdziałów 16. Samodzielnej Gwardyjskiej Brygady Zmotoryzowanej. Właśnie ta brygada pod koniec czerwca brała udział w sprawdzianie gotowości bojowej Centralnego Okręgu Wojskowego i ćwiczyła prowadzenie... operacji pokojowej. Odmowa zmasowanego wojskowego wsparcia dla rebeliantów – w tej chwili praktycznie możliwa tylko w postaci bezpośredniej interwencji – oznaczałaby szybką erozję popularności Putina w Rosji. Tak jak gwałtownie wzrosły jego notowania po aneksji Krymu, tak jeszcze szybciej mogą spaść w razie dalszej katastrofy separatystów w Donbasie. Jeśli Putin nie obroni Noworosji, z jednej strony wywoła gniew nacjonalistów i szowinistów oraz dużej części społeczeństwa ogarniętego amokiem po aneksji Krymu. Jak wtedy zachowa się elita rządząca? Na pewno bardziej prawdopodobny stanie się scenariusz pałacowego przewrotu przeciwko „zdrajcy i sprzedawczykowi Noworosji”. Ci „bojownicy”, którzy ujdą cało z Donbasu, po powrocie do Rosji na pewno nie będą zwolennikami Putina. Reżim już się gimnastykuje, żeby nie wpuszczać ich do kraju. Z drugiej strony, Putin przespał najlepszy moment i dziś przeciwko wysyłaniu wojsk na Ukrainę opowiada się aż 2/3 Rosjan. Zapewne wpływ na to mają doniesienia o porażkach i ciężkich stratach wśród ochotników z Rosji. Decyzje ws. aneksji Krymu i destabilizacji Donbasu zostały podjęte bez jakiegokolwiek oglądania się na kwestie finansowe, na koszty. Teraz jednak Putin wie, że na dłuższą metę zapowiedziana wojna handlowa z Ukrainą (cła, ograniczenie migracji zarobkowej), nie mówiąc o sankcjach zachodnich, będzie szkodziła gospodarce rosyjskiej. Drugi aspekt to pogłębiające się niezadowolenie elit. Są one zaniepokojone personalnym charakterem sankcji i coraz bardziej niepewne przyszłości reżimu w nowej konfrontacji z Zachodem. Putin nie może polegać ani na najwyższej biurokracji, obawiającej się śledztw ws. źródeł ich fortun, ani części kierownictwa siłowików, rozczarowanej strategicznym fiaskiem na Ukrainie. Nawet groźby wojny celnej brzmią fałszywie, bo Białoruś i Kazachstan już odmówiły włączenia się w jakiekolwiek antyukraińskie działania gospodarcze. Obecne manewrowanie Putina mające na celu uniknięcie nowych zachodnich sankcji jest postrzegane przez „patriotów” jako kapitulacja. Spektakularna konsolidacja Rosjan wokół reżimu na fali krymskiego triumfu może szybko zniknąć. Ferdynand Łukszo Nabożeństwo żałobne odbędzie się dnia 17.07.2014 (czwartek) o godz. 14.00 w kościele pw. św Karola Boromeusza ul. Powązkowska 14 po którym nastąpi odprowadzenie zmarłego do grobu rodzinnego na Cmentarz Powązki Wojskowe. O czym zawiadamia pogrążona w smutku Rodzina 28 ŚWIAT 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE UE \ Bruksela zezwala na sprzedaż RWE DEA Luksemburski interes z moskiewską podszewką To już pewne. Komisja Europejska zgodziła się na sprzedaż części niemieckiego koncernu RWE rosyjskim miliarderom. Chodzi o RWE DEA, spółkę zajmującą się wydobyciem ropy i gazu, posiadającą koncesje na wydobywanie węglowodorów również na terytorium Polski. Zakup RWE DEA realizuje zarejestrowany w Luksemburgu fundusz LetterOne, należący do oligarchów kontrolujących rosyjskie konsorcjum Alfa Group Przejęcie RWE Dea za 5,1 mld euro (ok 7 mld dol.) na pierwszy rzut oka nie wygląda imponująco, jednak nie wartość transakcji jest najważniejsza. Rosjanie, przejmując niedużą firmę z siedzibą w Hamburgu, tworzą przyczółek, który może posłużyć do dalszej ekspansji. Fot. Sxc.hu Wespazjan Wielohorski A lfa Group, rosyjski gigant założony przez ekipę Michaiła Fridmana, jedna z największych grup kapitałowych w Rosji, nie ogranicza zainteresowań do branży związanej z wydobyciem ropy i gazu. Alfa inwestuje także w telekomunikację, sieci handlowe, ubezpieczenia, banki, sieci wodociągowe i inne rodzaje działalności. Należą do niej m.in. Alfa-Bank, Altimo, VimpelCom, X5 Retail Group, Rosvodokanal Group. Do niedawna Alfa Group była współwłaścicielem (za pośrednictwem konsorcjum AAR – Alfa, Access Industries, Renova) spółki TNK–BP. Jednak właściciele TNK–BP dostali od szarej eminencji Kremla, Igora Sieczina, propozycję nie do odrzucenia i odsprzedali państwowemu koncernowi Rosnieft swoje udziały. Brytyjczycy z BP otrzymali 16,65 mld dol. i 12,85 proc. akcji Rosnieftu, a konsorcjum AAR – 27 mld dol. W marcu 2013 r. spółka przeszła pod kontrolę Rosnieftu, którego prezesem jest Sieczin. Oficjalnie zausznik Putina zarabia jako prezes koncernu 50 mln dol rocznie. Ile faktycznie trafia na jego konta, nie wiadomo. (Trudno powiedzieć, ile musieli „odsypać” szefowie AAR w zamian za to, że potraktowano ich po ludzku, odkupując udziały. Bo przecież mogli przypadkiem trafić do łagru, jak Chodorkowski, a ich firmy podzieliłyby wtedy los Jukosu). Unijne ogniwo w rosyjskiej strategii Przypadające na Alfa Group 14 mld dol. udziałowcy postanowili zainwestować za pośrednictwem funduszu LetterOne, który powstał w czerwcu 2013 r. w Luksemburgu. Twór ten jest swojego rodzaju klonem grupy Alfa, a nazwiska zarządzających LetterOne powtarzają się na liście osób wchodzących w skład rady nadzorczej Alfa Group. W obu przypadkach najwyższe funkcje pełnią Michaił Fridman, Gierman Chan, Aleksiej Kuzmiczew czy Piotr Awien. Przejęcie RWE Dea za 5,1 mld euro (ok 7 mld dol.) na pierwszy rzut oka nie wygląda imponująco, jednak nie wartość transakcji jest najważniejsza. Rosjanie, przejmując niedużą firmę z siedzibą w Hamburgu, tworzą przyczółek, który może posłużyć do dalszej ekspansji. Mówi się o szeroko zakrojonych planach Rosjan, w których niemiecki oddział byłby ważnym ogniwem w strategii zakładającej kolejne inwestycje w branżę naftową i gazową. Chodzi o dywersyfikację działalności i przeniesienie jej częściowo poza Rosję. Tego rodzaju dywersyfikacja pozwoli grupie Fridmana na większą swobodę manewru w okresie niezbyt sprzyjającym dla rosyjskiego biznesu. Gdy rośnie napięcie związane z działaniami Rosji na Ukrainie, pojawia się groźba odcięcia dostaw rosyjskich surowców energetycznych do Europy. Nie wiadomo też, jak na interesach rosyjskich oligarchów odbiłyby się kolejne sankcje nałożone na Rosję. By uniknąć problemów, rosyjscy oligarchowie zarejestrowali formalnie niezależną grupę inwestycyjną, której siedzibą będzie Londyn. Zatrudnili też prominentnych doradców, takich jak John Browne, były dyrektor BP, czy Andrew Gould, były dyrektor generalny Schlumberger Limited, największego na świecie przedsiębiorstwa zajmującego się usługami związanymi z obsługą pól naftowych. 140 licencji w rosyjskie ręce Koncern RWE od ponad roku próbował sprzedać swoją spółkę wydobywającą ropę i gaz, by tym sposobem zredukować dług i skoncentrować się na podstawowej działalności – produkcji energii elektrycznej. Dyrektor generalny RWE AG Peter Terium uznał kontrakt z Rosjanami za moment przełomowy dla grupy, która ma zamiar przeprowadzić restrukturyzację i redukcję kosztów. Obecnie długi RWE szacuje się na ok. 30 mld euro. Straty są prawdopodobnie w dużej mierze efektem polityki energetycznej rządu niemiec- ŚWIAT kiego, który zdecydował o zamknięciu elektrowni atomowych i promuje energię odnawialną kosztem elektrowni cieplnych. RWE Dea dysponuje w Niemczech dużymi podziemnymi magazynami gazu. Posiada infrastrukturę, siedziby i licencje na wydobycie węglowodorów w wielu krajach: w Niemczech, Wlk. Brytanii, Norwegii, Danii, Egipcie, Algierii, Libii, Irlandii, Mauretanii, Surinamie, Trinidadzie, Turkmenistanie i… w Polsce. W sumie w ręce Rosjan ma trafić 140 licencji i magazyny mogące pomieścić 1,9 mld m3 gazu. Jak się okazuje, przejęcie firmy może mieć konsekwencję dla naszego kraju. Na stronie internetowej RWE Dea Polska znajdujemy następujące informacje: „RWE Dea ma prawa do sześciu koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż węglowodorów na terenie Polski. Obszary koncesyjne położone są ok. 100 km na południe od Krakowa, w obrębie Karpat, i obejmują powierzchnię ok. 3300 km². Obecnie dokonuje się tu interpretacji danych geologicznych w celu opracowania potencjalnych projektów wierceń”. Decyzja należy do rządu. Rządu Niemiec Co ciekawe, do zatwierdzonej przez Unię transakcji ostrożnie podchodzi rząd w Berlinie, który w czerwcu zapowiedział zbadanie sprawy. Dochodzenie ma rozwiać obawy dotyczące zagrożeń dla strategicznych interesów kraju, jakie mogłyby się wiązać z przejęciem firmy przez Rosjan. Jest to o tyle istotne, że rząd niemiecki ma prawo zablokować umowy sprzeczne z interesem państwa, nawet jeśli dotyczą firm prywatnych. Część polityków jest zdania, że tego rodzaju przejęcia wzmacniają uzależnienie od Rosji, z której i tak pochodzi znaczna część surowców energetycznych, co w obliczu trwającego na wschodzie konfliktu jest niebezpieczne. Pojawiają się także opinie, że zakup RWE Dea, która zaspokaja jedynie ok. 1 proc. potrzeb energetycznych kraju, nie stoi w sprzeczności z interesami Niemiec i nie będzie naruszać sankcji nakładanych na Rosję. Niemcy podejmą decyzję najpóźniej do połowy sierpnia. Tyle o rządzie w Berlinie. Jak natomiast w wypadku sfinalizowania umowy do sprawy odniesie się polski rząd, na razie nie wiadomo. Przepisy zabezpieczające przed wrogim przejęciem w branży mającej znaczenie strategiczne nie są jeszcze gotowe. Ktoś mógłby powiedzieć: „A co w tym złego, że miliarderzy z Rosji kupują firmy w Europie? To zwykły biznes!” Problem w tym, że nie są to „zwykli biznesmeni”, ale rosyjscy. Posiadają firmy w kraju, w którym nie obowiązują zwykłe reguły gry i mogą zostać przy pomocy odpowiednich argumentów przekonani do realizowania projektów Kremla. Dlaczego mogą? Bo istnieje tam sieć nieformalnych powiązań. Bo mogą być narażeni na szantaż (proces, jaki wytoczono Chodorkowskiemu, można wytoczyć każdemu z nich). Wreszcie – bo już kiedyś tak robili. Wystarczy przypomnieć sobie wojnę o rafinerię w Możejkach na Litwie. Swojego czasu, gdy TNK–BP uzgodniło z Orlenem dostarczenie 9 mln ton ropy do rafinerii, wystarczył telefon Igora Sieczina do jednego z szefów koncernu, by wstrzymać dostawy dla Orlenu. Po prostu wydał polecenie, a szefostwo TNK–BP je wykonało (sprawę opisała „Nowaja Gazieta”). Chodorkowski się pomylił. Szef jest tylko jeden W czasie gdy Chodorkowskiego wsadzano do łagru, Michaił Fridman został przyjęty na Kremlu przez Putina. Pytano wtedy: „A czym niby on się różni od Chodorkowskiego?” Ludzie z branży mówili: „To, że jeden idzie na audiencję, a drugi siedzi, znaczy po prostu, że jeden postawił się władzy, a drugi postanowił płacić haracz. Zawsze to lepiej, niż stracić wszystko”. Według Mucharbeka Auszewa, deputowanego i byłego wiceprezesa koncernu Łukoil, Fridmana nie posadzili, „bo nie lezie w politykę. A w dodatku w 2002 r. Alfa Group uzgodniła z Kremlem swoją transakcję z BP. A w JUKOS-ie nikt się Kremla o zdanie nie pytał. Chodorkowski poczuł się szefem i tu się pomylił: szef jest tylko jeden”. W kwietniu 2012 r., gdy trwały demonstracje przeciw sfałszowanym wyborom, Fridman udzielił wywiadu, w którym powiedział m.in.: „Uważam, że Putin na dzień dzisiejszy jest absolutnie demokratycznym prezydentem w tym sensie, że jego poglądy, jego wartości podziela większość”. „Jestem pewny, że wśród biznesmenów jest wielu takich, którzy całkowicie szczerze popierają Putina. A po drugie, uważam, że w każdym kraju na świecie, nawet najbardziej demokratycznym, biznesmeni nie mają najmniejszych chęci wchodzić w konflikt z władzą”. Niejasne są związki łączące obecnie Władisława Surkowa z Fridmanem. Surkow, który od 15 lat jest zaufanym człowiekiem Putina, zajmującym ważne stanowiska w administracji prezydenta, i jednym z głównych socjotechników Kremla, był pracownikiem Alfa Group. Krążą opowieści o rozmowach telefonicznych, w trakcie których Surkow instruował Fridmana, jak „unikać ryzyka” (czyli niełaski Putina). Michaił Fridman ostentacyjnie przestrzegał zasad ostrożności. Gdy szef kanału TV, którego współwłaścicielem była Alfa, chciał zatrudnić pewnego kontrowersyjnego dziennikarza śledczego, Fridman zażądał gwarancji, że nie sprowokuje to żadnych telefonów z Kremla. Poza Fridmanem ciekawą postacią z Letter One jest jeszcze Piotr Awien. Ten prezes rady nadzorczej Alfa Banking Group i członek rady dyrektorów LetterOne na początku swojej kariery w dość szczególnych okolicznościach nawiązał znajomość z późniejszym prezydentem Rosji. W 1990 r. Putin niedługo po przyjeździe z placówki KGB w NRD rozpoczął pracę jako doradca szefa rady miejskiej Petersburga. W 1991 r. po wyborze Anatolija Sobczaka na mera młody czekista został szefem Komitetu do spraw Kontaktów Zagranicznych. Zadaniem Putina było zapewnienie zaopatrzenia mieszkańców miasta w żywność. W tym celu komitet miał wydawać licencje na eksport surowców – ropy, metali, drewna (w ramach barteru do Petersburga miały trafić produkty żywnościowe). Szybko okazało się, że dochodzi do potężnych nadużyć. Grupa śledcza powołana przez radę miejską ustaliła, że w wyniku malwersacji doszło do strat w wysokości 850 mln dol. Na szczęście dla Putina pojawił się Awien, który był wówczas ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą, mianował Władimira Władimirowicza przedstawicielem ministerstwa w Petersburgu i w ten sposób zapewnił mu swego rodzaju immunitet. Czy to ułatwiło Awienowi późniejszą karierę? Zapewne nie utrudniło. 29 W SKRÓCIE \ Wieści z UE Londyn odzyska kompetencje? Wiceszef CDU i minister finansów Niemiec Wolfgang Schäuble oświadczył prasie, że rząd w Berlinie „uczyni wszystko, co w jego mocy, by utrzymać Wielką Brytanię w Unii Europejskiej”. Nazajutrz nowy szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker oświadczył, że chce, aby Wielka Brytania pozostała w Unii. Powiedział też: „Nigdy nie sprzeciwiałem się idei dobrze zorganizowanej repatriacji kompetencji z Brukseli do parlamentów narodowych, jeśli Westminster chce zwrotu kompetencji, a inni na to się zgodzą, to tak będzie”. Bruksela naciska na Węgry Komisja Europejska naciska na władze Węgier, aby rozważyły zmianę opodatkowania niektórych kategorii firm, a przede wszystkim banków. Według opinii funkcjonariuszy UE, wprowadzony w roku 2010 przez rząd Węgier podatek bankowy – naliczany od każdej bankowej operacji – skutkuje bowiem niedozwolonym „zakłócaniem konkurencji”. Obecnie podstawowa stawka tego podatku transakcyjnego wynosi na Węgrzech 0,3 proc. Konwencja przeciwko handlowi organami Rada Europy ogłosiła 9 lipca, że uchwaliła konwencję przeciwko handlowi ludzkimi organami. Celem konwencji ma być ochrona ofiar i „ułatwienie współpracy międzynarodowej”, aby skuteczniej ścigać osoby odpowiedzialne za ten proceder. Konwencja przewiduje, że państwa będą traktować jako przestępstwo pobieranie organów bez wyraźnej woli dawcy lub gdy przyniosło ono zysk dawcy czy osobie trzeciej. A państwa sygnatariusze będą mogły same decydować, czy pociągać do odpowiedzialności dawców i czy traktować ich jako współwinnych. Konwencja przewiduje też odszkodowania dla ofiar, ich ochronę i wprowadzenie środków zapobiegawczych. Aby weszła ona w życie, jej sygnatariuszami powinno być przynajmniej 5 spośród 47 państw – członków Rady. Zakaz zgodny z prawem UE Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) orzekł, że francuski zakaz zakrywania twarzy w miejscach publicznych, w tym muzułmańskimi chustami, jest zgodny z prawem UE, bo „nie łamie europejskiej konwencji praw człowieka”. Wyrok ETPC jest ostateczny. Mocno zadłużona Francja Według francuskiego urzędu statystycznego INSEE, w I kwartale tego roku francuski dług publiczny wzrósł do 93,6 proc. PKB (1,99 bln euro). To aż o 1,8 proc. więcej niż rok wcześniej. Dług Francji wciąż rośnie, poziom bezrobocia jest najwyższy w historii, a pod rządami socjalistów deficytu budżetu nadal nie udało się ograniczyć. Konkurencja dla Gazpromu Brytyjski koncern paliwowy BP podpisał w Chinach kontrakt na dostawy skroplonego gazu dla chińskiego państwowego CNOOC. Kontrakt został zawarty na 20 lat i opiewa na ponad 20 mld dol. (dokładna kwota transakcji nie została podana). Ponadto BP razem z koncernem Shell mają wydobywać gaz z szelfu Morza Południowochińskiego. Oba koncerny zaangażują się też w poszukiwania i wydobycie gazu łupkowego na terenie Chin – a jak się szacuje, ten kraj ma największe na świecie zasoby tego surowca. Podpisane kontrakty tworzą realną konkurencję dla Gazpromu i innych rosyjskich koncernów, które w swoich planach mają m.in. sprzedawanie Chińczykom skroplonego gazu. Przeciw węglowi Rząd Niemiec planuje, aby władze UE wyłączyły z obrotu handlowego część pozwoleń na emisję dwutlenku węgla cztery lata wcześniej, niż zakładała Komisji Europejska. Tzw. reforma polityki klimatycznej miała nastąpić w 2021 r., jednak Niemcy chcą jej przyspieszenia. Gdyby to nastąpiło, Polsce groziłoby drastyczne obniżenie wydobycia i wykorzystania węgla w przemyśle. Główni inicjatorzy tej zmiany to lewicowe lobby producentów tzw. energii odnawialnej, które usilnie dąży do tego, aby władze UE znacznie ograniczyły liczbę pozwoleń na emisję dwutlenku węgla. oprac. Tomasz Mysłek 30 ŚWIAT Helmut Kohl – dwa metry wzrostu, tubalny głos, chadek całą gębą, mąż stanu, ambitny, bezpardonowo broniący swojej pozycji. Mówiono o nim „wnuczek Adenauera”, potem „kanclerz zjednoczenia”. W 1982 r., po pierwszym w historii Bundestagu udanym konstruktywnym wotum nieufności, zastępuje w Kanzleramcie Helmuta Schmidta. W mgnieniu oka wyrasta na ikonę RFN. Kraju sytego, skazanego na sukces spod znaku Aspiryny, Blaupunkta i Mercedesa. Za 17 lat ta ikona pokryje się siatką pęknięć i skończy w lamusie jak niechciany grat. Morał: nie ma ludzi nietykalnych 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl AFERY PRZEŁOMU WIEKÓW \ Dymisje, skandale, lewe interesy, od Adenauera do Merkel Olga Doleśniak-Harczuk D wa tygodnie temu opowieść o największych aferach Niemiec Zachodnich zakończyliśmy na maju 1974 r. i rezygnacji kanclerza Willego Brandta. Owiane atmosferą skandalu i niedopowiedzeń odejście „niemieckiego Kennedy’ego” wywołało wtedy po stronie parlamentarnej opozycji nie W Niemczech lecą głowy, w III RP „nic się nie stało“ (2) SPD i Zieloni chcą wiedzieć, co się stało z ponad 200 mln DM i czy interes między TH a Arabią Saudyjską doszedł do skutku, dlatego że ministrowie rządu Helmuta Kohla dostali pieniądze pod stołem. Sam Kohl na razie milczy, ale media depczą mu po piętach, koczują pod domem. Fot. Lee Corkran/PD tylko irytację, ale i zdumienie. O ile to pierwsze uczucie, połączone jeszcze z zarzutami słabości samego kanclerza, jego rejterady w obliczu problemu i naiwności w doborze najbliższego personelu, wpisywało się w naturę opozycji jako takiej, o tyle już zdumienie decyzją Brandta widoczne w wypowiedziach wielu chadeków tę naturę przekraczało. Do tych, których rezygnacja Bundes-Kennedy’ego zaskoczyła, należał i Helmut Kohl, który w tamtym czasie był świeżo upieczonym przewodniczącym CDU. Kohl na długo przedtem, zanim przejął stery władzy w CDU, był typem wojownika, polityka o bardzo sprecyzowanym planie na siebie i swoją polityczną ścieżkę. Kiedy Brandt składał rezygnację, młodszy od niego o 17 lat chadek miał już za sobą pierwszą wyniszczającą walkę o partyjne przywództwo. Za osiem lat ambitny kolos zajdzie jeszcze dalej, ale póki co, z niedowierzaniem przyjmuje decyzję Brandta. W czerwcu 1974 r., w rozmowie z dziennikarzem Hansem J. Noackiem, Kohl zauważa: „Przecież gdyby sam nie zrezygnował, jeszcze Helmut Kohl na długo przedtem, zanim przejął stery władzy w CDU, był typem wojownika, polityka o bardzo sprecyzowanym planie na siebie i swoją polityczną ścieżkę długie lata byłby nie do pobicia”. Historia nauczy samego Kohla, że nawet najsilniejsi są jednak „do pobicia”. I że niezależnie od tego, czy ktoś jest okrzyknięty ikoną socjaldemokracji czy chadecji, kiedy zaczyna za sobą ciągnąć ogon podejrzeń, a bywa, że jak najbardziej umocowanych w faktach i oskarżeniach – w końcu dochodzi do ściany. Bez lukru Bywa, że ikona, nawet nie wiadomo jak porysowana, dostaje szansę, by choć w części odkupić swoje winy. Czy Brandt (oczywiście przy założeniu, że jedynym powodem jego decyzji była sprawa Guillaume’a), wycofując się pamiętnego maja ’74 choć w niewielkim stopniu zmazał winy własnego zaniedbania i kompromitacji zachodnioniemieckich służb? Do dziś zdania co do tego są podzielone. A teraz: czy Kohl, nie wyjawiając nazwisk darczyńców CDU, bardziej zaszkodził sobie czy swojemu środowisku politycznemu? A co z Angelą Merkel, zarzucanym jej ojcobójstwem i spektakularną drogą dziewczyny z NRD, która co prawda spóźniła się na upadek muru, ale okazała się wyjątkowo punktualna, gdy przyszło do podziału partyjnych stanowisk? Nie bez znaczenia pozostaje i Wolfgang Schäuble, niekoronowany minister finansów UE, którego rola w najnowszej historii Niemiec – ale i Europy – w dalszym ciągu czeka na uwagę adekwatną do jej faktycznej rangi. Tu nie ma miejsca ani na lukrowanego Kohla, postrzeganego zbyt często przez pryzmat jowialności, ani na jednowymiarową Merkel, która nawet zawijając zrazy, myśli, jak by tu pogrzebać partyjnych konkurentów. I sprawa kluczowa, która w kontekście dramatu taśmowego III RP nabiera dodatkowego kolorytu: czy lepiej zejść ze sceny samemu, zanim poziom kompro- ŚWIAT mitacji sięgnie zenitu, czy jednak zostać z niej strąconym bolesnym kopniakiem? W aferze czarnych kas CDU będzie ktoś, kto jasno rozstrzygnie ten dylemat. Liski w Zatoce Transportery opancerzone „Fuchs” (lis), zdolne zlokalizować broń atomową, biologiczną i chemiczną, dostały swoje pięć minut na przełomie lat 80. i 90. Prawdziwe żniwa przyszły jednak wraz z wojną w Zatoce Perskiej w 1991 r. Niemiecka jakość zawsze robiła wrażenie, w czasach pokoju przejażdżka mercedesem, gdy robi się niebezpiecznie – fuchsem… Z produktów koncernu zbrojeniowego Thyssen Henschel (TH) skorzystali już wtedy Amerykanie, ale szef rady nadzorczej TH Jürgen Maßmann miał bardziej ambitne plany. 22 sierpnia 1990 r. wysłał ofertę sprzedaży lisów do szefa resortu obrony Arabii Saudyjskiej, księcia Sultana Ibn Abd al-Asisa. Interes wypalił, 36 nowiutkich lisów powędrowało do księcia Sultana. Niemiecki koncern zgarnął za tę transakcję 446 mln marek niemieckich (DM), z czego połowę przeznaczono na poczet „prowizji i pożytecznych nakładów”, czyli łapówek. Część pieniędzy powędrowała najprawdopodobniej do kieszeni polityków, urzędników, część na zagraniczne konta, skąd następnie znowu przetransferowano je do Niemiec. Sprawa już w 1994 r. zainteresowała augsburską prokuraturę. I tu niespodzianka. W notatkach lobbysty handlu bronią Karlheinza Schreibera prokurator trafia na wpis, który prowadzi wprost do Waltera Leisler-Kiepa, byłego skarbnika CDU. Schreiber pośredniczył w lisim dealu, teraz sam ma kłopoty, ale te, które za jego sprawą zwalą się za chwilę na głowy chadeków, będą niczym tornado. Okazuje się, że w 1991 r. Schreiber namawiał Kiepa, by zarekomendował rządowi sprzedaż lisów Arabii Saudyjskiej. W notatniku lobbysty widnieje zapis, że przekazał Kiepowi ponad milion DM. Prokurator generalny wydaje nakaz aresztowania Kiepa. Dochodzi do tego 4 listopada 1999 r. Kiep wpłaca 0,5 mln DM kaucji i wychodzi na wolność. Przedtem zeznaje, że łapówkę Schreibera przejął doradca finansowy CDU Horst Weyrauh. Pieniądze miał wpłacić na konto partii. Takiej wpłaty jednak w księgach partii nie odnotowano, o czym nazajutrz zapewnia na konferencji prasowej Angela Merkel, ówczesna sekretarz generalna CDU. Opozycja jest wściekła. SPD i Zieloni chcą wiedzieć, co się stało z ponad 200 mln DM i czy interes między TH a Arabią Saudyjską doszedł do skutku, dlatego że ministrowie rządu Helmuta Kohla dostali pieniądze pod stołem. Sam Kohl na razie milczy, ale media depczą mu po piętach, koczują pod domem. Z późniejszych zeznań Schreibera dowiemy się, że pośredniczył w sprzedaży lisów z polecenia kanadyjskiego lobbysty Franka Mooresa, działającego w imieniu Saudów. Schreiber miał się m.in. zająć dzieleniem łapówek, dostał na ten cel 2,4 mln DM. Przy czym szejkowie nastawali, by gratyfikacje płynęły do kieszeni polityków wszystkich opcji. Z perspektywy Rijadu życzenie jak najbardziej sensowne. Jak wszyscy są brudni, nikt nie będzie krzyczał „łapaj brudasa”. Coś jednak poszło nie tak. Brud przylepił się wyłącznie do chadeków, listopad 1999 r. przeszedł do historii CDU jako początek wielkiego, ogólnonarodowego sądu nad partią, która zawiodła, a potem zamiast przyznać się do winy, kręciła jak drobny cwaniaczek, trwoniąc wypracowane przez 16 lat rządów Kohla zaufanie społeczne. Buczcie sobie 18 stycznia 2000 r. w CDU trzeszczy coraz bardziej, wychodzą na jaw nieprawidłowości finansowe w oddziałach partii w Hesji, gdzie niewiadomego pochodzenia datki na CDU zaksięgowano jako darowiznę przekazaną przez „żydowskich współobywateli”. Okazuje się, że to kłamstwo. Jest dziewiąta rano, 24 listopada 1999 r., od roku w Niemczech rządzi Gerhard Schröder i koalicja SPD i Zielonych. Chadecy są w opozycji, pierwszy raz od 16 lat. Sala plenarna Bundestagu wypełniona po brzegi, na porządku obrad przyszłoroczny budżet Niemiec. Pierwsze godziny upływają spokojnie, ale kiedy głos zabiera Peter Struck, przewodniczący frakcji SPD, temperatura wzrasta. Struck cytuje za „Spieglem”: „CDU nie jest już byle recydywistą, ale sprawcą seryjnym” i żąda powołania parlamentarnej komisji śledczej, która zajmie się wyjaśnieniem sprawy czarnych kont CDU. – Kolego Kohl, pan się w to włączy we własnym interesie – zwraca się do byłego kanclerza. Helmut Kohl wstaje z miejsca, sala buczy, – Buczcie sobie, nic wam to nie da – komentuje polityk, po czym wychodzi z propozycją, by komisja śledcza podjęła działania jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. To element gry. Kohl wie, że Struck nie ma prawa takiej deklaracji złożyć, wie również, że skompletowanie potrzebnych materiałów dowodowych zajmie dużo czasu. Jednocześnie kategorycznie odmawia Struckowi odpowiedzi na zadane przez niego pytania o rzekome machlojki finansowe partii. – Jako pierwszy na nie odpowiem, ale dopiero przed komisją śledczą – zapewnia. Struck nie odpuszcza. Teraz atakuje szefa CDU Wolfganga Schäublego. Poprzedniego dnia w „Sternie” ukazała się wypowiedź b. skarbnik CDU Brigitte Baumeister, która wyjawiła, że Schäuble spotkał się w 1994 r. ze Schreiberem na obiedzie. „To dla mnie coś nowego, do tej pory kolega Schäuble utrzymywał, że nie zna tego pana. Co jest jeszcze ciekawsze, on stwierdził na łamach »Welt am Sonntag«, że wpływy do kasy CDU są wyłącznie sprawą skarbnika, a wydawanie ich wyłączną sprawą sekretarza generalnego (…), przecież to podwójna moralność! I czy aby sekretarz generalny partii i jej szef na pewno nie wiedzą nic o wpłacie w wysokości ponad miliona marek?”. Tego dnia Schäuble nie uczestniczył w posiedzeniu, za kilka dni sam będzie się tłumaczył ze swoich relacji ze Schreiberem. Dla niego osobiście afera czarnych kas zakończy się zerwaniem wszelkich więzów z Kohlem, z człowiekiem, któremu nieprzerwanie i lojalnie służył od początku lat 70. miał kaprys wesprzeć CDU finansowo. – O czołgach nie było mowy – podkreśla na forum Bundestagu 2 grudnia 1999 r. – I niby jak pan zamierza sprzedać społeczeństwu te marne wykręty? – słyszy z sali. Tego dnia w Bundestagu padają przykre słowa, komuś się wyrywa „głupek”, komuś innemu „rzezimieszek”. Schäuble – ten sam hardy prawnik, który po zamachu z 1990 r. przykuty do wózka nigdy nie mówił o sobie „niepełnosprawny”, ale brutalnie „kaleka”, teraz tłumaczy się, że był naiwniakiem, który przyjął 100 tys. DM, jakby to było pudełko czekoladek. I znowu wracamy do Brandta i jego naiwnego podejścia do Guillaume’a, tym razem to chadecki twardziel, mózg Grupy ’76, która wyniosła Kohla do Kanzleramtu, wychodzi na mało roztropnego. I nie będzie to ostatni raz. Kiedy 12 grudnia Helmut Kohl przyznaje w programie ZDF, że pomijając oficjalne procedury, przyjął w latach 1993–1998 łącznie 1,5 mln DM na cele partyjne, Schäuble nie wierzy własnym uszom. – Pan złamał prawo i artykuł 21 ustawy zasadniczej, nakazujący jawność finansów partyjnych – zauważa dziennikarz Klaus Bresser i pyta: – Kto był darczyńcą? Kohl milczy jak zaklęty. Do dziś. Czy Wolfgang Schäuble faktycznie spotkał się z lobbystą Schreiberem? Tak. I to nie tylko spotkał, ale i przyjął od niego 100 tys. DM w walizce. Tylko że szef frakcji chadeków popełnia błąd, najpierw utrzymując, że Schreibera nie znał, potem przyznając, że się z nim spotkał, ale już zaprzeczając, że wziął od niego pieniądze. Kiedy mleko się rozlało, zeznaje, że pieniądze wziął, bo był przekonany, że Schreiber jest zwykłym przedsiębiorcą, który, jak wielu innych, 18 stycznia 2000 r. w CDU trzeszczy coraz bardziej, wychodzą na jaw nieprawidłowości finansowe w oddziałach partii w Hesji, gdzie niewiadomego pochodzenia datki na CDU zaksięgowano jako darowiznę przekazaną przez „żydowskich współobywateli”. Okazuje się, że to kłamstwo. Schäuble przeprasza za heskich chadeków na konferencji prasowej, a Helmuta Kohla wzywa do ujawnienia nazwisk darczyńców, którzy przekazywali mu pieniądze. Prezydium CDU Nigdy wam nie powiem! Serwisant systemu pęka 31 żąda, by Kohl do czasu wyjaśnienia afery złożył mandat honorowego przewodniczącego partii. To już nie tylko skandal finansowy, ale deklaracja nieposłuszeństwa wobec Kohla. W ostatnich latach toczyła się cicha wojna o sukcesję w partii, wielu chadeków życzyło sobie zmiany warty, Kohl miał odejść, Schäuble zająć jego miejsce i poprowadzić CDU do zwycięstwa w 1998 r. Pomysł nie wypalił z kilku powodów. Sam Kohl dawał Wolfgangowi sprzeczne sygnały, raz namaszczał go na swojego następcę, by za chwilę ogłosić, że ani myśli oddawać władzy. Tak jak Gertrud Höhler w swojej książce o Angeli Merkel „Matka Chrzestna” rysuje schemat „Systemu Merkel”, tak w latach 90. zakulisowo chadecy sarkali na „System Kohla”. Dwór starego kanclerza i zasady jego funkcjonowania opisał w swojej powieści z kluczem „Parteifreunde” dawny bliski współpracownik Kohla Wulf Schönbohm. Nie jest to dzieło najwyższych lotów, ale z pewnością dające wgląd w partyjne konflikty w sercu CDU, oczywiście bez silenia się na obiektywizm. 18 stycznia w Schäublem coś pęka, nie będzie się zwierzać dziennikarzom, ale ma za sobą trudną ostatnią rozmowę z Kohlem. Polityk, który latami serwisował „System Kohla”, gasił pożary, udaremniał pucze, teraz mówi „dość”. Dramatyczną rozmowę z olbrzymem niemieckiej chadecji opisze we wspomnieniach „Mitten im Leben” (2000 r.): zaczęło się w dniu konferencji o 8.30 rano. Schäuble po raz ostatni prosi Kohla, by podał nazwiska tajemniczych darczyńców CDU. Spotyka się z odmową. – Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak ogłosić moją rezygnację – stwierdza, odwraca się na swoim wózku, a opuszczając gabinet starszego kolegi, rzuca: – Spędziłem z tobą w życiu i tak za dużo czasu, nie będzie już ani minuty dłużej. 16 lutego Schäuble rezygnuje z przewodzenia CDU. Jego następcą jest młody i zdolny Friedrich Merz. Przekazanie władzy ma miejsce na konferencji prasowej, Merz dziękuje swojemu poprzednikowi i przyjacielowi za jego wieloletnie poświęcenie dla CDU. Sam Schäuble podświadomie chyba wchodzi w buty Brandta – teraz to on kładzie głowę za „kamieni kupę”. Znajomość ze Schreiberem (nieważne, że przelotna) zamknie mu drogę do wymarzonego Kanzleramtu, potem do prezydentury, a kiedy przy jakiejś okazji spotka Kohla, będzie go ostentacyjnie ignorował. A afera? CDU ma zapłacić ok. 41 mln DM, negocjuje, wije się jak piskorz, do dziś jest mnóstwo niejasności. Sam Schreiber trafia za kratki dopiero w 2010 r. za nadużycia podatkowe. Bezsprzeczną wygraną afery czarnych kas jest Angela Merkel. Dla jednych ojcobójczyni, a dla innych „baba z jajami”, która jako jedyna odważyła się strącić ze sceny olbrzyma, podczas gdy inni tylko o tym fantazjowali. Do dziś to właśnie Merkel przypisuje się wyrzucenie Kohla poza nawias CDU. Ale to już materiał na zupełnie inną opowieść. Pisząc artykuł, korzystałam m.in. z książek: „Wolfgang Schäuble. Zwei Leben. Ein Porträt”; Hans Petera Schütz; Droemer Verlag, München; 2012, „Der fröhliche Sisyphos. Für Wolfgang Schäuble”; Bruno Kahl, Markus Kerber, Nils Ole Oermann, Johannes Zachhuber; Verlag Herder; Freiburg; 2012 32 SPOŁECZEŃSTWO 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl N agonka na prof. Bogdana Chazana zakończyła się sukcesem aborcjonistów i eugeników. „Katotalib” – by posłużyć się ich terminologią – został ustrzelony. A jego skalp wiwatującym barbarzyńcom podała Hanna Gronkiewicz-Waltz, która jeszcze niedawno szczyciła się swoim katolicyzmem i przekonywała, że w nauczania św. Jana Pawła II najbardziej fascynowała ją obrona życia. Teraz okazało się jednak, że obrona życia to kwestia ideologiczna, a sama pani prezydent postanowiła się trzymać nie tyle wiary, którą rzekomo wyznaje, i nawet nie wskazań sumienia, ile wskazówek płynących z „Gazety Wyborczej” i prawa stanowionego w Polsce. Afera medialna rozpętana wokół prof. Chazana doprowadziła również do tego, że – przynajmniej w tej chwili – większość Polaków uznaje, iż zabijanie POLSKA \ Sprawa prof. Chazana Strategia zła Tomasz Terlikowski Odwołanie prof. Bogdana Chazana, a także wydarzenia minionego tygodnia związane z tą sprawą ujawniły strategię zła. Warto ją poznać, by skutecznie podjąć walkę w obronie życia, bo aborcjoniści i eutanaziści się nie poddadzą Aborcjonistom nie chodzi o fakty, lecz o to, by skutecznie obrzydzić katolicyzm i obronę życia, aby jego zwolenników przedstawić jako okrutników, którzy skazują innych na niewyobrażalne cierpienie, a siebie – jako sympatycznych obrońców wolności i życia bez cierpienia. Fot. Malgorzata Armo/Gazeta Polska chorych należy do obowiązków lekarza, więcej nawet, nie ma on prawa odmówić współudziału w takich działaniach. Warto pokazać, co doprowadziło do takiej sytuacji, czyli jakimi metodami posługują się współcześni eugenicy. O wyższości prawa stanowionego nad naturalnym Obecni eugenicy jako argument podnoszą przede wszystkim to, że nikomu nie wolno łamać prawa. I byłoby to godne pochwały, gdyby nie fakt, że nie jest jasne, czy prawo, o którego złamanie oskarża się prof. Chazana (czyli ustawę o wykonywaniu zawodu lekarza i dentysty), jest – na co zwracają uwagę prawnicy, wiceminister sprawiedliwości, a nawet rzecznik praw obywatelskich – niekonstytucyjne, a do tego sprzeczne z fundamentalnymi prawami człowieka. Polska konstytucja, a także międzynarodowe zasady obejmujące prawa człowieka, jasno przyznają bowiem każdemu prawo do wolności sumienia i wyznania. Zapisy dotyczące klauzuli sumienia w istocie zaś takie prawo lekarzowi odbierają, zmuszając go do współdziałania w procedurze, którą uznaje on za niemoralną. I wystarczy pokazać tylko to, by wykazać, że zarzuty wobec prof. Chazana są bezpodstawne. Jeśli bowiem nawet złamał on ustawę, uczynił to w zgodzie z Konstytucją RP, która ma znaczenie nadrzędne wobec pozostałych aktów prawnych. Ale nawet jeśli – czego, biorąc pod uwagę poziom polskiego sądownictwa, wykluczyć się nie da – Trybunał Konstytucyjny uzna, że wolność sumienia i wyznania są wartościami podrzędnymi w stosunku do prawa zabijania dzieci przez swoje matki, to i tak – odwołując się do standardów europejskiej kultury prawnej – prof. Chazan będzie miał prawo odmówić wykonania czy współdziałania w czynnościach, które uważa za złe. Prawo naturalne stoi bowiem wyżej niż prawo stanowione. I nie trzeba szukać daleko w historii, by się z tym zgodzić. Lekarze z III Rzeszy byli przecież sądzeni przed trybunałem norymberskim właśnie za wierność prawu stanowionemu i sprzeniewierzenie się prawu naturalnemu. I już choćby to pokazuje, że wedle zasad uznanych na forum międzynarodowym są sytuacje, w których mamy obowiązek wierności przede wszystkim prawu naturalnemu. Zafałszowane miłosierdzie Drugim fałszywym argumentem zwolenników zabicia dziecka z wadą genetyczną jest rzekome miłosierdzie. „Lepiej dla nie- go, gdyby się nie urodziło” – zapewnia mec. Dubieniecki, a rzesze zwolenników tej eugenicznej idei użalają się nad losem dziecka, które rzekomo cierpiało po urodzeniu. Ten argument jest absolutnie pozbawiony sensu. Dziecko w takim stanie albo w ogóle nie może odczuwać cierpienia (jeśli rzeczywiście jego mózg nie istnieje), albo – oddane pod opiekę lekarzy – zostaje skutecznie znieczulone. Jeśli więc ma zapewnione ciepło, pokarm i opiekę, nie tylko nie cierpi, ale też prowadzi szczęśliwe, na ile jest to dla niego możliwe, życie. Ono, wbrew temu, co usłyszałem z ust jednej z przedstawicielek „Gazety Wyborczej” w Radiu Tok FM, nie obawia się śmierci i nie cierpi z powodu jakości swojego życia. Tak może myśleć tylko ktoś, kto nie miał własnych dzieci i nie pamięta, jakie są potrzeby noworodka. Fałszywym miłosierdziem jest także zapewnianie, że z powodu katolickich poglądów prof. Chazana cierpi matka dziecka. A powodem ma być to, że jej dziecko urodziło się chore, i że musi ona na tę chorobę patrzeć. Wybawieniem z tego cierpienia miałaby być aborcja. Tyle że to kolejna bzdura. Aborcja w 24. tygodniu ciąży wygląda jak poród, dziecko trzeba zwyczajnie urodzić, a ono albo rodzi się martwe, albo odkłada się je na bok, żeby umarło. SPOŁECZEŃSTWO 33 OGŁOSZENIE Czy uczestniczenie w takim procederze nie jest traumatyczne? I czy matka, która wie, że skazała swoje dziecko na śmierć, nie odczuwa bólu i cierpienia? Wszystkie badania naukowe pokazują, że to właśnie aborcja jest największą z traum, jakie mogą spotkać kobietę. Możliwość pożegnania się ze swoim dzieckiem, nawet jeśli umrze ono krótko po porodzie, jest dla matki lepszym rozwiązaniem niż abortowanie dziecka. Jeśli więc ktoś jest zwolennikiem miłosierdzia, to nie aborcjoniści, ale właśnie prof. Chazan i jego obrońcy. Tyle że to nie ma znaczenia. Aborcjonistom nie chodzi bowiem o fakty, lecz o to, by skutecznie obrzydzić katolicyzm i obronę życia, aby jego zwolenników przedstawić jako okrutników, którzy skazują innych na niewyobrażalne cierpienie, a siebie – jako sympatycznych obrońców wolności i życia bez cierpienia. I to powoli im się udaje. Tylko nieliczni odbiorcy debaty publicznej są w stanie uświadomić sobie, czym jest aborcja. Wykluczenie niepełnosprawnych Trzecią strategią stosowaną przez zwolenników zabijania dzieci jest budowanie wrażenia, że tylko życie ludzi zdrowych, pełnosprawnych i pięknie wyglądających ma wartość. Inni, i to w zasadzie dla ich dobra, powinni zostać zlikwidowani. I znowu, jak poprzednio, trudno z takim rozumowaniem polemizować inaczej, niż odwołując się do historii. To właśnie tam znajdziemy bowiem dowód, że eutana- Fałszywym miłosierdziem jest zapewnianie, że z powodu katolickich poglądów prof. Chazana cierpi matka dziecka. A powodem ma być to, że jej dziecko urodziło się chore, i że musi ona na tę chorobę patrzeć. zizm i aborcjonizm nie są niczym nowym. Otóż akcja T4 zaczęła się od listu tatusia, który prosił, by zlikwidować jego synka, którego życie nie ma większej wartości. A osobisty lekarz Hitlera (skazany na karę śmierci przez trybunał w Norymberdze) łaskawie przychylił się do tej prośby i uznał, że dla chłopca byłoby lepiej, gdyby się nie narodził. Później zaś, aby przekonać opinię publiczną do słuszności zabijania chorych psychicznie, w debatach posługiwano się zdjęciami takich osób. Tak jak teraz zrobił to najpierw redaktor Jerzy Urban w „Nie” (swoją drogą, on chyba nie ma lustra w domu, jeśli rzeczywiście uważa, że wygląd może być wskazaniem do zabicia), a później Janusz Palikot. Obaj panowie – mam wrażenie, że zupełnie świadomie – odwołali się przy tym do argumentów i działań sprzed ponad pół wieku. Ale żeby to robić skutecznie – a obecni aborcjoniści mają tego pełną świadomość – trzeba zastraszyć chrześcijan i obrzydzić ludziom Kościół. I to też się robi. W mainstreamowych mediach budowane jest wrażenie, że największym zagrożeniem dla wolności jest chrześcijaństwo, i że dopiero gdy unieszkodliwi się chrześcijan – przynajmniej tych, którzy nie chcą się podporządkować prawu i zasadom nowoczesności – będzie można mówić o szczęściu. I nic nie wskazuje na to, by zwolnienie z pracy prof. Chazana miało zakończyć sprawę. Aborcjoniści nie spoczną bowiem dopóty, dopóki skutecznie nie zniszczą chrześcijaństwa i cywilizacji życia. I nie zastąpią go utylitarnym eutanazizmem. Klub Gazety Polskiej w Wieliczce zaprasza na spotkanie z Tomaszem Sakiewiczem red. naczelnym „Gazety Polskiej” 23 lipca, godz.18.00 w biurze poselskim posła Włodzimierza Bernackiego plac Kościuszki 1, Wieliczka OGŁOSZENIE Pensjonat SANATO Busko-Zdrój Rehabilitacja Wypoczynek, Tradycja Tel. (041) 378 19 48 www.sanato.com.pl OGŁOSZENIE WCZASY NAD MORZEM W DOMKACH DREWNIANYCH Z BALA OSTROWO www.domki-ostrowo.pl tel.: 501 783 294 REKLAMA 34 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl W Oto fragment listu do dr. Łukasza Kamińskiego: „Z niedowierzaniem, bólem i troską o przyszłość odebraliśmy wiadomość o odwołaniu dr. Andrzeja Drogonia. Od siedmiu lat korzystaliśmy z pomocy dyrektora Drogonia we wszystkich przedsięwzięciach historycznych podejmowanych w Gliwicach. Oddział IPN w Katowicach zaczął wyraźniej istnieć w przestrzeni publicznej Śląska po przyjęciu stanowiska dyrektora przez dr. Andrzeja Drogonia, który stopniowo i konsekwentnie rozszerzał działalność IPN na nowe obszary, np. integralnie związane z losami Górnoślązaków deportowanych do łagrów ZSRS w 1945 r. Jego obecność na uroczystościach historycznych, na konferencjach, na wystawach, na cmentarzu żydowskim, na trasach śmierci więźniów oświęcimskich, przy apelach poległych w »Śląskim Katyniu«, w lesie pod Borutami i wielu innych – była pewna. Nie odmawiał zaproszeniom, jeśli tylko nie kolidowały z obowiązkami służbowymi. Nie odmawiał pomocy przy organizacji uroczystości historycznych – na przykład przy odsłanianiu tablic pamiątkowych Wojciecha Korfantego, gen. Fieldorfa »Nila«, 24 tablic »Golgoty Polskiej«, pierwszej na świecie tablicy smoleńskiej (…)”. Przewodniczący klubu „GP” w Tychach tak zareagował na informację o zwolnieniu dr. Drogonia: „Ta informacja jest dla nas szokiem, dr Andrzej Drogoń w ramach działalności IPN uczestniczył w wielu wydarzeniach lub je or- KLUBY GAZETY POLSKIEJ \ www.klubygazetypolskiej.pl Kneblowanie IPN? Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska maju br. dr Andrzej Drogoń, dyrektor oddziału IPN w Katowicach, zorganizował w tym mieście wystawę plenerową „Wołyń 1943. Wołają z grobów, których nie ma”, przedstawiającą genezę, przebieg oraz skutki Rzezi Wołyńskiej. 30 czerwca prezes IPN dr Łukasz Kamiński odwołał go z funkcji dyrektora Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach. Andrzej Drogoń był ostatnim już chyba dyrektorem z nadania śp. prof. Janusza Kurtyki. Kierował katowickim IPN przez ostatnie siedem lat. Rozbudował gmach Instytutu w Katowicach, dzięki czemu w 2012 r. wszystkie piony katowickiego Oddziału wprowadziły się do nowoczesnego budynku. Dr Drogoń jest autorem publikacji z zakresu historii ustroju, autonomii województwa śląskiego, systemów samorządowych, systemów prawnopolitycznych, dziejów prokuratury w Polsce. To dzięki niemu na Śląsku pojawiały się znakomite IPN-owskie wystawy. W lipcu został zwolniony z pracy Paweł Piotr Warot, niezwykle ceniony historyk olsztyńskiej delegatury IPN. W swoich publikacjach wykazał wyjątkową rzetelność naukową oraz cywilną odwagę. Demaskował agenturalną przeszłość wielu miejscowych prominentów. Historykowi IPN, który ujawniał agentów wśród lokalnych notabli, zamknięto usta. Publikował na łamach „Debaty” i „Expressu Olsztyn”, w których ukazywał mechanizmy działania olsztyńskiej bezpieki. Lokalne środowiska patriotyczne uważają, że zwolnienie Warota jest ostrzeżeniem dla tych, którzy ośmieliliby się pisać nieprawomyślne artykuły. Na odwołanie dr. Andrzeja Drogonia błyskawicznie zareagowały kluby „GP” w Gliwicach i Tychach. Marta Święcicka, przewodnicząca klubu gliwickiego, stwierdziła wprost: „Można domniemywać, że śpieszą się z dokończeniem czystek personalnych przed nadchodzącą niechybnie utratą władzy. Misja IPN jest solą w oku postkomuny, a Andrzej Drogoń rozumiał i wykonywał swoją pracę jako misję, tak jak prof. Janusz Kurtyka. Mając na uwadze te przesłanki, na wiadomość o odwołaniu Andrzeja Drogonia wysłaliśmy list do prezesa IPN, świadomi, że złej decyzji nie odwrócimy, ale danie świadectwa prawdzie jest naszym obowiązkiem”. ganizował, wielokrotnie uczestniczył w wydarzeniach patriotycznych, historycznych organizowanych przez nasz klub. Prelekcje, projekcje filmów, wystawy, konkursy dla młodzieży, uczestnictwo i organizacja wydarzeń upamiętniających nasze narodowe tragedie, odsłonięcie pomników, tablic. Dyrektor Drogoń był wszędzie, gdzie ludzie gromadzili się w imię pamięci historycznej. Decyzja o dymisji tak aktywnego w swojej pracy człowieka bardzo dziwi i skłania do poważnej refleksji”. Do prezesa IPN wysłany został list. Oto jego fragment: „Szanowny Panie Prezesie, w czwartek 26 czerwca środowisko opozycjonistów lat 80., środowiska niepodległościowe, chrześcijańskie i patriotyczne ze Śląska zostały zaskoczone bardzo przykrą informacją o dymisji dyrektora katowickiego oddziału IPN, dr. Andrzeja Drogonia. Nieznane są nam powody Pańskiej decyzji, jednak jej negatywne owoce są łatwe do przewidzenia. Pan dr Andrzej Drogoń angażował katowicki oddział IPN w bardzo wiele działań promujących wiedzę historyczną, upamiętniających ważne i tragiczne wydarzenia w historii Polski. Dyrektor Drogoń od wielu lat uczestniczył w imieniu instytutu lub organizował wiele wydarzeń, rocznice wybuchu stanu wojennego, tragedii na Wołyniu, Obchody Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, wystawy o podziemiu niepodległościowym po 1944 r., Katyniu, konkursy dla młodzieży i wiele innych, których z powodu ilości nie sposób przytoczyć”. Cała treść listów na stronie: www.klubygp.pl W krakowskim klubie „GP” Jacek Smagowicz, członek Komisji Krajowej NSZZ „S”, przedstawił efekt WZD Regionu Małopolska. Ponad 200 delegatów wybrało nowe władze na kadencję 2014–2018, omówiono program Związku i przyjęto stanowisko ws. bieżącej sytuacji w kraju, w sprawie dekomunizacji polskiej przestrzeni publicznej, roli mediów i ochrony podstawowych wartości narodu. Delegaci zobowiązali Komisję Krajową do prowadzenia rozmów z PiS co do realizacji postulatów NSZZ „S” w związku z wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Strzyżów – powstał 378. klub „GP”, przewodniczącym został Wiesław Złotek, tel.: 793 330 010; e-mail: strzyzow.klubgp@ gmail.com Ryszard Kapuściński Zaproszenia Kraków – spotkanie z Kajetanem Rajskim, autorem książki „Wilczęta. Rozmowy z dziećmi żołnierzy wyklętych”, 17 lipca, g. 18, księgarnia „GP”, ul. Jagiellońska 11. Spotkania autorskie z red. Dorotą Kanią, połączone z promocją książki „Resortowe Dzieci. Media”: Dębno – 18 lipca, g. 16.30, Dębowski Ośrodek Kultury, ul. Daszyńskiego 20, Barlinek – 18 lipca, g. 19, Europejskie Centrum Spotkań w Barlinku, ul. Leśna 1, Stargard Szczeciński – 19 lipca, g. 11, Stargard Szczeciński, Szczecin – 19 lipca, g. 15, aula Collegium Salesianum, ul. Witkiewicza 64, Świnoujście – 19 lipca, g. 19, klub Teatralna, wejście od placu Wolności. Poznań – 22 lipca, g. 18, projekcja filmu pt. „Polacy”; 28 lipca, g. 18, projekcja filmu pt. „Przebudzenie”, aula przy kościele dolnym oo. Pallotynów pw. św. Wawrzyńca, ul. Przybyszewskiego 30. Racibórz – msza św. za ojczyznę, 22 lipca, g. 18, klasztor Annuntiata, ul. Starowiejska 152. Kontakt dla osób, które chcą założyć klub „GP”: Tomasz Sakiewicz redaktor naczelny „GP” e-mail: [email protected] Ryszard Kapuściński prezes klubów „GP” tel. 660 738 371 e-mail: [email protected] Biuro Klubów „GP”: ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków e-mail: [email protected] tel. (12) 422 03 08, 505 038 217 REKLAMA 36 KRAJ 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl ARTYKUŁ SPONSOROWANY \ EMOCJE NA TORZE Czar dawnej Warszawy Tysiące ludzi, piękne kobiety i najszybsze konie krwi angielskiej w Polsce – tak w telegraficznym skrócie wyglądały 70. Służewiec Derby o nagrodę prezydenta RP, które odbyły się na przechodzącym gruntowną przebudowę Torze Służewieckim. – Warto pojawić się na wyścigach, by poczuć powiew historii i tradycji – podkreślali uczestnicy gonitw Jacek Liziniewicz Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska W Polsce branża wyścigów konnych przechodzi wiele trudności. W latach 90. państwo pozbyło się wielu stadnin, które częściowo popadły w ruinę. Stali bywalcy Toru Służewieckiego i miłośnicy wyścigów podkreślają, że sport ten jest popularny wśród osób starszych, które pamiętają przedwojenne boom i modę. Widać jednak pewne symptomy poprawy. Jednym z nich są największe imprezy w sezonie, z których jedna odbyła się 6 lipca. 70. Derby na warszawskim Służewcu zakończyły się pełnym sukcesem. Impreza zgromadziła tłumy z całej Polski. – Przyjechaliśmy do Warszawy aż ze Śląska. Panuje tutaj niepowtarzalna atmosfera. Słyszy się tętent koni, czuje te emocje, to absolutnie niesamowite. Naprawdę warto się wybrać na taką gonitwę. Jesteśmy tu drugi raz, ale na pewno nie ostatni – mówią nam Dorota i Bartosz Ćwiekowie. Na uczestników imprezy czekało wiele atrakcji, w tym m.in. konkurs na najpiękniejszy kapelusz, wzorowany na słynnym konkursie odbywającym się w Ascot. O tytuł walczyło blisko osiemdziesiąt pań, wygrała Magdalena Witosz. Emocje były jednak przede wszystkim na torze. W trakcie derbowego dnia odbyło się dziewięć gonitw. Każda z nich miała swoją dramaturgię. Największe zainteresowanie budziła jednak główna gonitwa o tytuł Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Podobny wyścig odbywa się w Warsza- wie po raz 70. Co ciekawe, opis pierwszego wyścigu znajdujemy w... „Gazecie Polskiej” z 17 lipca 1939 r. „Pierwsze »Derby« na torze służewieckim rozegrane było bardzo ciekawe i emocjonujące. Wynik był niesłychanie trudny do przewidzenia” – czytamy w relacji wychodzącego przed wojną dziennika. Wtedy wyścig odbywał się na nowo wybudowanym obiekcie, który uchodził za najnowocześniejszy w Europie. Teraz przechodzi on gruntowną renowację. Już odrestaurowana została Trybuna II, na której w komfortowych warunkach może zasiąść 3,4 tys. osób. To nie koniec zmian, bo już w przyszłym roku wyremontowana ma zostać trybuna honorowa. Mimo że zmieniają się obiekty, to jednak wyścigi nadal budzą niesamowite emocje. Słowa, które znalazły się na łamach „GP” 70 lat temu, pasują jak ulał do gonitwy, która odbyła się w tym roku. 70. Derby wygrała klacz Greek Sphere, trenowana przez Andrzeja Walickiego. Niewiele zabrakło, a doszłoby do prawdziwej sensacji, mianowicie po fantastycznym finiszu drugie miejsce zajęła Dolomiti, którą trenuje młody trener Grzegorz Wasążnik. Zwycięzcy nie kryli radości z triumfu. – To dla mnie wielka sprawa wygrać ten wyścig. Był on bardzo trudny ze względu na pogodę, ale na szczęście się udało – mówi nam Tomáš Lukášek, czeski dżokej, dla którego było to drugie zwycięstwo w warszawskich derbach. Dla wszystkich, którzy żałują, że nie wzięli udziału w imprezie i chcieliby na żywo poczuć czar dawnej Warszawy, mamy dobrą wiadomość. Już 27 lipca o godz. 15 na Torze Służewieckim odbędą się derby koni krwi arabskiej. REKLAMA KULTURA MACIEJ PAROWSKI \ Film Marek był mistrzem formy krótkiej, malarzem zwyczajności, która pod jego piórem stawała się nadzwyczajna Zakochany świstak na wojnie przyszłości „Na skraju jutra” to przyzwoita science fiction, która zaspokoi miłośników gatunku i nie zgorszy profanów. Jesteśmy na znanym terenie fantastyki inwazyjnej, katastroficznej. Obcy, tzw. Mimiki, podbijają Ziemię, do Londynu przybywa Cage (Cruise) – oficer łącznikowy ze Stanów. Z Brytanii ma ruszyć uderzenie przez La Manche, by ocalić Francję i odciążyć drugi front, na którym Chińczycy bronią nas solidarnie z Rosjanami. Ale ta inwazja to pułapka. Odkrywa to ów Cage, wzięty przez brytyjskiego generała idiotę (Glesson) za defetystę i wysłany w powietrznym desancie jako prosty która rozumie jego dziwną przygodę. Z Ritą, obok Rity, przeciw Ricie, prosząc o pomoc kwantowego fizyka i kolegów ze straceńczego plutonu, Cage realizuje podobną uzdrowicielską misję, jaką w swoim zapętlonym do jednego dnia świecie podejmował Abraham Murray w „Dniu świstaka”. Walki są olśniewające, choć (bo) podobne do tych z ostatniego „Terminatora” i wszystkich „Transformersów”. Mimiki, może dlatego, że władają czasem, bardziej przypominają figury z horrorów niż klasycznej SF. Cruise i Blunt dobrze wypadają w tej nowoczesnej bajce, co nie dziwi, skoro on 37 MARCIN WOLSKI \ Poleca Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość N a pogrzebie Marka Nowakowskiego nie było ministra kultury, prezesa Stowarzyszenia Pisarzy Polskich ani prezydenta miasta, którego był piewcą. W ostatniej drodze największemu z polskich prozaików towarzyszyli przyjaciele i czytelnicy. Biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się później, można powiedzieć – tak odbył się pogrzeb polskiej przyzwoitości. „Jeden księgami zapchał biblioteki, drugi fraszką błysnął i świeci przez wiekPi” – powiada klasyk. Marek był mistrzem formy krótkiej, malarzem zwyczajności, która pod jego piórem stawała się nadzwyczajna. Już po jego śmierci pojawiły się dwie książki będące poniekąd komentarzem zamkniętego życiorysu. „Okopy świętej Trójcy” to cykl rozmów, jakie dla „Tygodnika Solidarność” przeprowadził z pisarzem Krzysztof Świątek. Rozmów zaskakujących aktualnością i wspaniałą polszczyzną – Nowakowski bowiem równie dobrze mówił, jak pisał. Znajdujemy tam namiętny dyskurs o Polsce posmoleńskiej, o atrofii etosu polskiego inteligenta, o demoralizacji „nowej klasy”, o patriotyzmie i nihilizmie, o Salonie i bezrobotnych z Psich Głów, i o Warszawie bez warszawiaków... Pełno też wycieczek w przeszłość, konterfektów Jesteśmy na znanym terenie fantastyki inwazyjnej, katastroficznej. Obcy, tzw. Mimiki, podbijają Ziemię „Okopy świętej Trójcy” Marek Nowakowski Zysk 2014 OCENA: \\\\\\ „Dziennik podróży w przeszłość” Marek Nowakowski Iskry 2014 Fot. mat. pras. OCENA: \\\\\\ szeregowy. Jatki wojny przyszłości wyglądają okropnie, żołnierze, mimo że zakuci w specjalne pancerze, szans mają mało, sierżanci zaś (Paxton) są takimi samymi zupakami jak dzisiejsi i wczorajsi. Cage doświadcza tego wielokrotnie, spryskany bowiem krwią Mimika, którego zabił i który jego zabił, zaczyna tak jak najeźdźcy panować nad czasem, przewidywać przyszłość, wkraczać w nią i próbować ją zmieniać. Po pierwsze, wielokrotnie próbuje ostrzec przed inwazją i wciąż karnie ląduje na froncie w ogniu śmiertelnych zmagań. Sytuacja zmieni się, ale tylko trochę, kiedy w wielu czasach spotka legendarną bohaterkę tej wojny, niezniszczalną Ritę Vrataski (Blunt), jedyną, grał u Spielberga w „Wojnie światów” według Wellsa, a i ona niweczyła już knowania obcych w ekranizacji prozy Dicka „Władcy umysłów”. Tam roztaczała wdzięki, tutaj wymachuje giwerą, ale nie tylko. W filmie idzie o ludzkość, aż niepostrzeżenie dla widza, Cage’a, a zwłaszcza dla Rity, pojawia się wątek romansowy, melodramatyczny. Bojowniczka zabijając po raz setny Cage’a, by mógł w pętli czasu odkrywać tajemnice Mimików, spostrzega nieoczekiwanie, z jak godnym uwagi osobnikiem miała do czynienia. W „Dniu świstaka” („Zakochanym bez pamięci”, „Efekcie motyla”) na dobrą sprawę chodziło o to samo. I nie sądzę, by świadczyło to źle o fantastyce filmowej, raczej dobrze o melodramacie. W filmie idzie o ludzkość, aż niepostrzeżenie pojawia się wątek romansowy. Jatki wojny przyszłości wyglądają okropnie, żołnierze, mimo że zakuci w specjalne pancerze, szans mają mało „Na skraju jutra” (Edge of Tomorrow) REŻYSERIA Doug Liman SCENARIUSZ Christopher McQuarrie, Jez Butterworth na postawie powieści Hiroshiego Sakuarazaki „All You Need Is Kill” ZDJĘCIA Dion Bebe MUZYKA Christophe Beck WYSTĘPUJĄ Tom Cruise, Emily Blunt, Bill Paxton, Brendam Glesson USA 2014 OCENA: \\\\\\ ludzi niezłomnych i niezwyczajnych – Kisiela, Tyrmanda, Himilsbacha, Herlinga Grudzińskiego. I – jak to u Marka – dużo podziwu dla kolegów wybitnych i milczenie o skundlonych. Druga pozycja – „Dziennik podroży w przeszłość” – jest fragmentem autobiografii obejmującym lata 40. i początek lat 50. Okres dojrzewania i próby inicjacji twórczej i moralnego wyboru. Szczerość i plastyczność sprawia, że czyta się to jak czystą beletrystykę. Nowakowski otwiera przed nami nadzwyczajny fotoplastikon obrazów i zdarzeń, ludzi i ich dylematów, życiorysów niedokończonych, smaków i zapachów utrwalonych w kadrze pamięci. Wątkiem przewodnim jest własne życie, proces stawania się człowiekiem prawym i dochodzenie do pisarstwa. Młodzieńcze komunizowanie, epizod kryminalny, który, paradoksalnie, ocalił jego duszę, studia w okresie burzy i naporu (przed- i popaździernikowego), próby radzenia sobie z „coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistością”, i furtka pisarstwa – szansa ucieczki od uwikłań, nieuchronnych w zawodzie prawnika. Opowiadania, które pisze pod koniec studiów, lepione z obserwacji i konfabulacji, stanowią jego „księstwo wolności”. W stosunku do siebie nie ma patosu czy samochwalstwa, to raczej krytycyzm, wiara w sprawczą moc przypadku. I mimo sukcesów, pewne poczucie niespełnienia. Napisał w przesłaniu: „Zniewolenie wdarło się w umysł, zatruło wyobraźnię, niewidzialne cugle trzymały mnie na uwięzi, i choć widziałem zło i czułem jego skutki, nie zdołałem tego, co pisałem, wypiętrzyć, unieść wysoko, jak marzyłem, i przez to uczynić doskonalszym, trwalszym, bardziej porażającym (...). Już do końca nie dam rady. Szkoda”. Mylisz się Marku. Dokonałeś tego! 38 PUBLICYSTYKA 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl WALKA O DUSZE \ Tomasz P. Terlikowski Lourdes jako dowód prawdziwości katolicyzmu Vittorio Messori nie rezygnuje. I publikuje kolejną książkę, która ma być dowodem na prawdziwość chrześcijaństwa w jego katolickiej wersji ności, a nawet sposób jej okazywania. Jeśli prawdziwe jest Lourdes, prawdziwe jest wszystko, co głosi święty Kościół rzymski” – wskazuje Messori. „Ta grota jest więc punktem oparcia, kołem ratunkowym podarowanym wiernym, by mogli się go uchwycić w dramatycznym momencie zwrotnym współczesnej historii, w którym racjonalizm, pozytywizm, socjalizm, liberalizm i wszelkie inne »-izmy«, wszelkie inne ideologie postchrześcijańskie przypuściły wielki atak na korzenie wiary jako takiej” – uzupełnia autor. A potem na ponad trzystu stronach cierpliwie udowadnia, że jedynym rozsądnym wyjaśnieniem zachowania św. Bernadetty i całego kontekstu wydarzeń jest uznanie, że rzeczywiście objawiła jej się Matka Boża. Z tego zaś wynika, że... katolicyzm jest prawdą. Metoda dziennikarska Messoriego pozostaje przy tym niezmienna. Kompletuje on wszystkie możliwe, pojawiające się w publicystyce czy literaturze przedmiotu zarzuty wobec objawień i samej wizjonerki, a potem z właściwym sobie polotem, ale też skrupulatnością historyka, ukazuje, dlaczego nie Rys. Sylwia Caban „Tajemnica Lourdes. Czy Bernadetta nas oszukała?” nie jest, wbrew tytułowi czy nawet zawartości, „tylko” kolejną książką o objawieniach Matki Bożej w Lourdes czy o św. Bernadetcie Soubirous. Jej cel jest o wiele istotniejszy. Jest ona kolejną (po dziesiątkach innych książek, od słynnego „Cudu” poczynając) z pozycji Messoriego, której celem jest przekonanie czytelników, i to najlepiej tych niewierzących, którzy – jak niegdyś on – są przekonani o własnym wolnomyślicielstwie, do przyjęcia Jezusa Chrystusa i uznania nauczania Kościoła katolickiego za prawdziwe. „Jeśli Bernadetta nas nie oszukała, jeśli nie oszukiwała samej siebie, to nie oszukuje siebie też katolik, wierząc w prawdę Ewangelii i kierując się nauką Kościoła, który jest tej prawdy autentycznym gwarantem. Jeśli mała i młodziutka Demoiselle (Panienka) zeszła z nieba i naprawdę zjawiła się w owej grocie, będącej częstym miejscem schronienia dla świń z Lourdes, katolickość otrzymała pewnego rodzaju odnowione Boże imprimatur, nie tylko w sensie teologicznym, ale także jako pewien rodzaj religij- są one wiarygodne. Wszystkie te rozważania, opisy nierozkładającego się ciała, wspomnienia o cudach i wreszcie praca dziennikarza śledczego podporządkowane są jednak jednemu celowi: głoszeniu Ewangelii. Włoski dziennikarz zastępuje zatem w tej pracy teologów, którzy pochłonięci rozważaniem znaczenia greckich czy hebrajskich słów albo zajęci rozmywaniem doktryny katolickiej, tak by przestała być zgorszeniem dla wiernych, nie mają czasu, by swoimi dziełami rzeczywiście nawracać niewierzących. Zastępuje ich więc Messori, który – nieograniczany wymogami metodologii naukowej ani polityczno-eklezjalną poprawnością – może spokojnie zająć się prozelityzmem, przeciąganiem na stronę Kościoła (a jako katolik wierzy on przecież, że właśnie w Kościele katolickim trwa w całej pełni Kościół Chrystusowy) protestantów, prawosławnych czy niewierzących. I tym właśnie zajmuje się on w „Tajemnicy Lourdes”. Jeśli bowiem te objawienia nie są efektem spisku Kościoła ani halucynacji, histerii, choroby psychicznej czy omamień szatańskich, to nie ma wyjścia, trzeba uznać, że św. Bernadetcie objawiła się Matka Boża, która potwierdziła specyficznie katolicki dogmat Niepokalanego Poczęcia, a na potwierdzenie tej prawdy wciąż czyni znaki cudownych uzdrowień. Jeśli więc Bernadetta nie kłamie (a cała książka służy dowodzeniu, że tak nie jest), to trzeba się ochrzcić lub przynajmniej nawrócić. I nie ma wątpliwości, że Messori takie właśnie decyzje uznałby za swój największy sukces. postFELIETON \ Robert Tekieli Jedyne źródło prawdziwego sensu Ludzie walczący z Kościołem, jedynym w pełni trwałym w globalnym sensie wehikułem wartości, nie wiedzą, co czynią Nieuczciwie przedstawiający sprawę prof. Chazana politycy i dziennikarze, choćby ci zapominający, że niezabite przez profesora dziecko pochodziło z zabiegu in vitro, kaleczą nie tylko swoje sumienia. Prawie 30 lat temu powołałem do życia pojęcie określające nową jakość ontologiczną. Coś, co nie jest bytem, jednocześnie nie będąc niebytem. Nibyt. Intuicja ta wzięła się z refleksji nad istnieniem/nieistnieniem wielu kategorii opisu rzeczywistości właściwych państwu i społeczeństwu realnego komunizmu. Po 1993 r., kiedy radzieckie wojska mundurowe wyszły z Polski, przez dłuższy czas żyłem w przekonaniu, że kategoria nibytu ma z roku na rok coraz mniejszą wartość poznawczą. Ale dziś przestałem tak sądzić. Rzeczywistość III RP zaczyna silnie upodabniać się do peerelowskiej. Służby specjalne służą partii, która nie widzi możliwości przegrania wyborów, do stabilizowania zagrożonej pozycji rządzących. Tak to CBA stało się narzędziem negocjacyjnym PO. Spółkę, w której tygodniku pojawiają się nagrania niekorzystne dla władz, karze się finansowo. Jak za Gomułki prywatną inicjatywę domiarami. Władza w ubiegły piątek dokonała też zmian w ustawie o szkolnictwie wyższym. Teraz minister będzie mógł wymuszać na władzach uczelni usunięcie dowolnego naukowca za poglądy polityczne. Autonomię polskich uczelni rzadko naruszali nawet niemieccy okupanci. Momentami w Polsce jest dziś gorzej, niż było w PRL. Jednak pojęcie pozorowanego istnienia, niebędącego pełnym nieistnieniem, nie odnosi się jedynie do warstwy politycznej czy społecznej naszego życia. Jej skuteczność wyjaśniająca nie kończy się też na poziomie zabiegów służących do maskowania prawdziwego kształtu świata przez ludzi nim rządzących, którego to zabiegu efekt zgrabnie nazywano matriksem. Chodzi o to, że również świat relacji, świat wartości, wreszcie świat sensu dotknięty jest tym procesem „utraty wagi”. Ludzie walczący z Kościołem, jedynym w pełni trwałym w globalnym sensie wehikułem wartości, nie wiedzą, co czynią. Świat, w którym źródłem sensu jest każda odrębna wola i świadomość, to rzeczywistość sensów wzajemnie się znoszących. Mniej istniejących. Nieuczciwie przedstawiający sprawę prof. Chazana politycy i dziennikarze, choćby ci zapominający, że niezabite przez profesora dziecko pochodziło z zabiegu in vitro, kaleczą nie tylko swoje sumienia. Przyczyniają się również do tego, że zmniejsza się gęstość świata sensu. Zachwyceni faktem, że tylko 39 proc. Polaków chodzi na msze święte, widzą w tym zjawisku zwycię- stwo swej laickiej, liberalnej, ateistycznej ideologii. Nie rozumieją, że religia ideologią nie jest. Nie widzą też, jak ciągną świat w dół, jak wracają do regulacji pogańskich. Uciekają też od faktów: Marokanka z zespołem Downa zdała maturę z wyróżnieniem – a według polskiego prawa mogła zostać zabita na etapie ciąży. Do czego zdolny jest intelekt niezabezpieczony przez świat ducha, sumienia, świadczyć mogą też ostatnie „odkrycia” naukowców z Uniwersytetu Cambridge: myśl, że pedofilia jest naturalna i normalna dla mężczyzn, to przejaw degeneracji. Intelekt bez duchowych stabilizatorów zawsze po pewnym czasie pójdzie na pasku namiętności. O tym procesie nikczemnienia świata nigdy dotąd nie udało mi się napisać z precyzją, która by mnie zadowalała. Jednak mogę z pewnością stwierdzić jedno. Jedynie wejście w relację z Bogiem odwraca ten proces w warstwie istnienia osoby. Jedyne momenty, kiedy czułem, że moje działania mają sens, że ciężar moich wyborów jest jednoznaczny, że robię coś w pełni realnego, to były te krótkie chwile, kiedy miałem pewność co do swego powołania. Pewność biorącą się z przestrzeni pozaludzkiej. Bóg jest źródłem sensu. PUBLICYSTYKA Spisek rosyjskich kucharek 39 Ryszard Czarnecki Słyszę coraz więcej dowcipów politycznych i naigrawania się z obecnej władzy. Śmieszne to, choć smutne. Oto jeden z tych dowcipów: Za Sasów Polska nierządem stała, za Tuska rządem leży Rys. Mirosław Andrzejewski N ie dziwię się panu premierowi, że ucieka od „ tego syfu” (powiedzonko prezesa PKN Orlen Jacka Krawca podczas rozmowy z dozorcą mienia niemieckiego w Krakowie, przepraszam, eksrzecznikiem rządu Pawłem Grasiem), który sam przecież stworzył, do oglądania meczów piłkarskich. To znacznie prostsze, taki mecz można w każdej chwili wyłączyć pilotem, a opozycji pilotem wyłączyć się nie da. Co do mundialu w Brazylii – a piszę te słowa przed niedzielnym finałem – to też w tej dziedzinie słyszę okołopiłkarskie dowcipy. Na przykład, że Argentyńczycy, rodacy papieża Franciszka, nie mogą wygrać mistrzostw świata, bo wszyscy Niemcy przeszliby na protestantyzm. Wracając do naszych baranów, czyli ministrów konstytucyjnych. Po nagraniach z afery taśmowej widać, że nie tylko adwokat rodziny Tusków oraz ministra, wiceprzewodniczącego PO Sikorskiego, pan Giertych ma żyłkę do handlu. W Radzie Ministrów jej członkowie handlują, z kim się da i czym się da. Niektórzy nawet ustawami. Skądinąd zawsze był to rząd patentowanych leni. Teraz pracują jeszcze mniej (o ile to w ogóle możliwe), bo członkowie rządu wyszli z założenia, że lepsze deko handlu niż kilo roboty. A swoją drogą nurtuje mnie pytanie, na które odpowiedzieć może tylko wysoki Roman, ten mecenas-celebryta oraz obrońca PO i koalicji. Obrońca, ale na razie przynaj- mniej jeszcze nie na sali sądowej. Ten medialny ochotnik dawania lania w „zaprzyjaźnionych telewizjach” tym wszystkim, którzy akurat podnoszą rękę na pana Donka lub na pana Radzia. A więc wracając do pytania: „Czy w swojej ofercie handlowej ekswicepremier, poza zasłanianiem końską klatą Słońca Peru i jego gabinetu, ma jeszcze kopytka osiołka, na którym Święta Rodzina uciekała do Egiptu? Albo szczebel z drabiny Jakubowej?”. Tego kopytka nie wymyśliłem ani ja, ani Roman Giertych. Czy pamiętają państwo „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza (Boże broń nie mylić z nieudanym prawnukiem Bartłomiejem)? Otóż był tam taki krzyżacki szpieg, który wędrując po gospodach, oferował właśnie owe „kopytka”, a przy okazji zbierał informacje, wykonując robotę agenturalną. Specjalnie piszę o kopytkach osiołka wiozącego św. Rodzinę, żebyśmy zapamiętali tę powieść Sienkiewicza – tegoż Sienkiewicza, którego obecna władza chciała wykopać ze spisu lektur. Krzyżacki szpieg sprzedawał również odpusty niczym Donald Tusk, ten domokrążca – sprzedawca P(ustych) O(bietnic). Ale nawet on nie oferował w swoich oberżach tego, co jest specjalnością eksministra edukacji i ekswicepremiera – czyli akwizycji i handlu książkami, których jeszcze nikt nie wydał… Nie jest źle. Panie ze stołówki KPRM robią obiadki – mielone, mizeria itd. – dla szefa rządu i towarzyszy. Nie są one chyba za dobre, skoro ministrowie muszą stołować się na mieście, a tam ich, nieboraków, nagrywają. Gdyby obiady były lepsze, to może ministrowie nie chodziliby na ośmiorniczki do knajp, tylko jedliby schabowego w rządowej stołówce pod czujnym okiem Donka i nie byłoby afery taśmowej. Z tego prosty wniosek, że jest ona raczej spiskiem kucharek, a nie kelnerów. Wszak to nie te same kucharki, o których Lenin mawiał, że mogą rządzić państwem. Choć może PO uzna, że chodzi o rosyjskie kucharki. To by przecież uwiarygodniło Tuska – ofiarę kremlowskich kurantów… EUROMAJDAN \ Zginęli za wolną Ukrainę Bohaterowie z „Niebiańskiej sotni” Lista poległych za wolną Ukrainę obrońców Majdanu wciąż jest niepełna. Cały czas nieznany jest los osób, o których słuch zaginął w tragicznych dniach pogromu protestu. „Gazeta Polska” przybliża sylwetki bohaterskich powstańców. Wszyscy chcieli innej Ukrainy niż ta, którą na spółkę z Władimirem Putinem „zafundował” im Wiktor Janukowycz Leon Polański 24 października 1975 – 20 lutego 2014 Etniczny Polak. Był kolejarzem w Żmyrence, a w ostatnich latach mieszkał i pracował w Kijowie. Członek samoobrony Majdanu, od grudnia 2013 r. należał do Barskiej Sotni. Zmarł od rany postrzałowej w klatkę piersiową. Został pochowany na cmentarzu rzymskokatolickim w Żmyrence. W jego pogrzebie wzięło udział kilkaset osób, w tym przedstawiciele Konsulatu RP w Kijowie. Kondukt z otwartą trumną przeszedł ulicami miasteczka. Leon pozostawił żonę i dwoje małych dzieci. Jurij Werbicki 25 sierpnia 1963 – 21 (22) stycznia 2014 Mieszkał we Lwowie. Pracował jako inżynier w Instytucie Geofizyki Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. Doktor nauk. Jego hobby była wspinaczka. 21 stycznia został przewieziony na okulistykę w kijowskiej klinice z diagnozą uszkodzenia oka. Stamtąd porwali go niezidentyfikowani osobnicy. Zmarł w wyniku ciężkich tortur. 22 stycznia jego ciało znaleziono w okolicach podkijowskiej miejscowości Gnidyn. Na jego ciele stwierdzono liczne złamania, zadrapania i ślady pobicia. Wołodymyr Melnyczuk e-mail: [email protected], [email protected] (sekretariat redaktora naczelnego), [email protected] (dla tekstów niezamawianych), [email protected], www.gazetapolska.pl 02-056 Warszawa, ul. Filtrowa 63/43, - faks (+ 48 22) 825 12 25, tel. (22) 290 29 58 Redaktor naczelny Tomasz Sakiewicz, zastępca redaktora naczelnego Katarzyna Gójska-Hejke, zastępca redaktora naczelnego Piotr Lisiewicz, sekretarz redakcji Katarzyna Rzuczkowska, kraj Piotr Lisiewicz (kier.), Przemysław Harczuk, Dorota Kania, Maciej Marosz, Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski, Antoni Zambrowski, Kaja Bogomilska, świat Olga Doleśniak-Harczuk (kier.), kultura Bohdan Urbankowski (kier.), Filip Rdesiński, Wojciech Piotr Kwiatek, Maciej Parowski, Marcin Wolski, społeczeństwo Tomasz P. Terlikowski, historia Piotr Ferenc-Chudy (kier.), Jan Żaryn (współpraca), gospodarka Maciej Pawlak, Tadeusz Święchowicz, publicystyka Anita Gargas (kier.), Joanna Lichocka, Andrzej Waśko, stali felietoniści Ryszard Czarnecki, Andrzej Gwiazda, Robert Tekieli, Krzysztof Wyszkowski, Rafał A. Ziemkiewicz, kluby Ryszard Kapuściński, layout Mariusz Troliński, logotyp Marianna Jaromska, grafika i zdjęcia Mariusz Troliński, Krzysztof Lach, ilustracje Mirosław Andrzejewski, DTP Paweł Chrzanowski, Aleksander Razcwarkow, sekretariat redaktora 22 sierpnia 1974 – 20 lutego 2014 naczelnego (kier.) Joanna Jenerowicz. Mieszkaniec Kijowa. Wspierał działaczy Majdanu, dostarczając im ciepłe ubrania i żywność. Został zastrzelony przez snajpera. Zmarł w szpitalu. Pozostawił żonę i matkę. WYDAWCA Niezależne Wydawnictwo Polskie Sp. z o.o. Kontakt z czytelnikami, interwencje: Paweł Piekarczyk, tel. 501 618 977; e-mail: [email protected] Reklama i ogłoszenia Anita Czerwińska, tel. (22) 290 29 58; e-mail [email protected] Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Warunki prenumeraty: krajowa listem zwykłym – 5,50 zł za egz., listem priorytetowym – 6,25 zł za egz.; zagraniczna – 13,90 zł za egz.; Dmytro Czerniawskij pocztą priorytetową do: Europy – 16,90 zł, Ameryki Płn., Afryki – 17,40 zł, Ameryki Płd., Środkowej 05 marca 1992 – 13 marca 2014 pocztowej). Przyjmujemy prenumeratę na kwartał (13 egz.), pół roku (26 egz.) i rok (52 egz.), Urodzony w rejonie Doniecka. Studiował w Narodowym Uniwersytecie Lwowa. 13 marca uczestniczył w spotkaniu o jedność Ukrainy w Doniecku. Został dźgnięty nożem w starciach z prorosyjskimi demonstrantami. W wyniku obrażeń zmarł. Był jedynakiem. Opr. Wojciech Mucha na podst. http://nebesnasotnya.com.ua/en i Azji – 19,90 zł, Australii i Oceanii – 26,90 zł (wszystkie ceny obejmują koszty przesyłki kontakt: (22) 290 00 90 Konto Bank Pekao SA Oddział w Warszawie Nr konta: 47 12401053 1111 0010 1999 1772 (przy przelewach dokonywanych z zagranicy należy dopisać przed numerem konta: PL oraz symbol PKOPPLPW). Prowadzimy także kolportaż „GP” przez Pocztę Polską, Ruch i Garmond Press. Informacje; tel. (+48 22) 833 06 96, Druk: Seregni Printing Group, Warszawa. Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Przekazanie „Gazecie Polskiej” materiałów do druku oznacza jednoczesną zgodę na ich emisję w internecie. DRUKUJEMY TEŻ TEKSTY AUTORÓW, Z KTÓRYMI SIĘ NIE ZGADZAMY! 40 FELIETONY 16.07.2014 www.GazetaPolska.pl Z BLISKA \ Jan Pospieszalski Najlepsza droga – czyste sumienie M Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska imo że nagonka na prof. Chazana trwa już od tygodni, dopiero decyzja prezydent Warszawy sprawiła, że w centrum debaty publicznej z całą mocą stanęły wartości – wierność Bogu, odwaga świadczenia prawdy i zgodność życia z nakazami sumienia. Paradoksalnie, za przyczyną Hanny Gronkiewicz-Waltz Polacy przeżywają swoistą katechezę. W huraganie newsów, zagonieni w codziennym kieracie, nagle zostaliśmy skonfrontowani z Kazaniem na Górze. Jakże aktualne są słowa Jezusa o cierpiących prześladowanie dla sprawiedliwości, o tych, którym urągają i prześladują i „gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was” (Mt 5, 12). Przecież to, co spotyka prof. Chazana – wyzwiska z ust prominentych polityków, lekarzy i celebrytów, kłamstwa raportu urzędników ratusza, w końcu represje i zwolnienie z pracy – jako żywo jest doświadczeniem ewangelicznych Błogosławionych. Poruszające jest to, że przykład prof. Chazana staje się w Polsce zaraźliwy. Tylko w ostatnim tygodniu dowiedziałem się o dwóch sprawach, które dotyczą kwestii klauzuli sumienia. Bo źródłem konfliktu jest napięcie na styku wyznawanej wiary i wykonywanego zawodu. Oto dwóch młodych polskich jazzmanów zostało zmuszonych do odejścia z zespołu właśnie w chwili, gdy zaczął on robić karierę Wierność nakazom sumienia to dobra inwestycja. Niestraszny wtedy żaden Gierytch szantażysta. Ostatnie ćwierćwiecze pokazało, że lęk o ujawnienie prawdziwego życiorysu jest w Polsce najpowszechniejszym i najbardziej przerażającym cierpieniem elity III RP. OKTOSTYCHY \ Jarosław Marek Rymkiewicz Pled w kratę Mallarmé w pled kraciasty siedzi owinięty Drżą mu palce i wąsy nawet drżą mu pięty Pod Saint-Michel pociągi już pędzą w tunelach To poezję klasyczną trochę onieśmiela Jak zimno! Twoje palce Muzo lodowate Mnie także by się przydał ten jego pled w kratę Wagon łomocze wpada w ciemność pod Sekwaną Cała przyszłość jest teraz zakrwawioną ścianą w Stanach. Muzycy nie godzili się z pomysłami amerykańskiego wydawcy, który okładki ich albumów ilustrował symboliką satanistyczną i kabalistyczną. Lider zespołu wolał więc wyrzucić dwóch muzyków niż wymusić na nowojorskim wydawcy zmianę ideowego przekazu. Przykład z innej branży. Oto cieszący się znakomitą opinią sędzia dostaje propozycję awansu na szefa sądu okręgowego. Odrzuca jednak ofertę, bo na nowym stanowisku musiałby orzekać o rozwodach. W swoim sumieniu uznał, że nie chce wydawać wyroków, które są sprzeczne z sakramentalną przysięgą złożoną przez małżonków wobec Boga. Nie wiem, jak potoczą się dalsze losy prof. Chazana, wspomnianych jazzmanów i sędziego, ale wiem, że ich nagroda jest nie tylko w królestwie niebieskim, ale także już tu, na ziemi. Pozostając wierni sumieniu, są wolni od lęku o swoje biografie. Ostatnie ćwierćwiecze pokazało, że właśnie lęk o ujawnienie prawdziwego życiorysu, jest w Polsce najpowszechniejszym i najbardziej przerażającym cierpieniem elity III RP. Głośny przykład Jana Kulczyka uczy, że będąc u szczytu kariery, odnosząc oszałamiające sukcesy, można nagle stanąć wobec oferty odkupienia własnej biografii od jakiegoś Giertycha. A tak na marginesie, ciekaw jestem, ile Roman Giertych byłby skłonny zapłacić za to, by taśmy z jego „way of life” nigdy nie przedostały się do opinii publicznej? OKONIEM \ Katarzyna Gójska-Hejke Obrońcy postkomunizmu w akcji O późnianie kolejnego etapu prac ekshumacyjnych na powązkowskiej Łączce, a teraz wkroczenie policji i prokuratury na teren poszukiwań szczątków Żołnierzy Wyklętych przy ul. Wałbrzyskiej w Warszawie najlepiej pokazują, jak mocno trzyma się PRL w dzisiejszej Polsce. 25 lat po tzw. odzyskaniu wolności widać jak na dłoni, że jedyną grupą społeczną, która w pełni skorzystała na transformacji, są ludzie bezpieki. Polska, owszem, wygląda inaczej, ale gdy idzie o żywotne interesy komunistów, funkcjonuje na ich zasadach. Nawet w takiej sprawie – zdawałoby się mało już istotnej dla tychże interesów – jak odnalezienie ciał Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia, lobby strzegące dobrego imienia PRL-u czujnie wkracza do działania. Bo o ile wolna, demokratyczna Polska jest bytem jedynie teoretycznym (wedle diagnozy szefa MSW), o tyle układy dawnej bezpieki są jak najbardziej realne. I wszechogarnia- jące. W interesie tychże jest utrzymanie szczątków tych, którzy nie zgodzili się na okupację Polski przez komunistów, po wieki w bezimiennych dołach śmierci. Powód jest zupełnie czytelny – chodzi o to, by nie dopuścić do żadnych rozliczeń. Nasza najnowsza historia ma pozostać niejednoznaczna, nieokreślona, nieczytelna dla przyszłych pokoleń. By czerpiący profity z dzisiejszej rzeczywistości ludzie bezpieki mogli czuć się niezagrożeni, muszą zadbać o nierozliczenie swoich poprzedników (niejednokrotnie krewnych). Nie byłoby postkomunizmu, gdyby nie zaniechano odkłamywania najnowszej historii RP. Blokowanie ekshumacji na Łączce czy przy ul. Wałbrzyskiej jest takim właśnie działaniem. Musimy mieć zatem świadomość, że walka o identyfikację Żołnierzy Wyklętych, o godny pochówek ich szczątków wykracza poza sprawy historii i dotyka naszej teraźniejszości – jest nie tylko upamiętnieniem bohaterów, ale także kruszeniem współczesnego układu postkomunistycznego. KRAJ I OBCHODY \ 51. miesięcznica Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska W hołdzie ofiarom Smoleńska Fot. Andrzej Karczmarczyk/Gazeta Polska Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska II KRAJ 09.07.2014 www.GazetaPolska.pl Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska x2 Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska KRAJ III Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska KRAJ Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska IV 09.07.2014 www.GazetaPolska.pl