Komendant układu ze Skwierzyny

Transkrypt

Komendant układu ze Skwierzyny
Śledztwo „Codziennej” i telewizji Republika
Komendant układu ze Skwierzyny
Cena 4,50 zł (w tym 8% VAT)
Warszawa 16 lipca 2014 r.
www.gazetapolska.pl
nakład: 118 808
Indeks: 320919
KRAJ \ Tupolew mniej
ważny od Topolowa
12
Fot. YouTube
Grzegorz Wierzchołowski
Doskonałe zabezpieczenie miejsca
wypadku oraz wraku, rzetelna
dokumentacja zdarzenia,
szczegółowa analiza części
samolotu w laboratorium...
To niestety nie jest opis działań
polskich i rosyjskich służb
po katastrofie w Smoleńsku
PUBLICYSTYKA \
Powrót biskupa
2
Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Tomasz Sakiewicz
Myślę, że sprawa prof. Bogdana
Chazana stała się szansą, ponowną
szansą dla władz Kościoła
w stolicy, by sprostać swojej misji.
Jestem przekonany, że jeżeli
biskup warszawski zechce pomocy w tej sprawie, to ją od nas
uzyska, i to w większym stopniu,
niż się spodziewa
Specsłużby w gąszczu taśm
Gdy po aferze Amber Gold premier szumnie zapowiadał reformę służb
specjalnych, okazało się, że pozostawił sobie Centralne Biuro Antykorupcyjne
jako narzędzie do bezpośredniego użycia w razie palącej konieczności. I oto dzień
przed sejmowym głosowaniem nad przyszłością rządu funkcjonariusze
CBA weszli do gabinetu prominentnego posła Polskiego Stronnictwa
Ludowego – pisze ekspert Andrzej Kowalski
16
KRAJ \ Oligarchowie
bez biografii
Piotr Lisiewicz
10
Napady, strzelaniny, przemyt
biżuterii, handel walutą, sutenerstwo – tak w PRL‑u rodziły się
fortuny polskich biznesmenów,
brylujących później w świecie
polityki i mediów
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
7
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
NR 29 (1093)
2
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
Spis treści
WSTĘPNIAK \ Wróg Ludu
Powrót biskupa
Kraj
/
15
4-
Magdalena Michalska
2/
-2
20
Pawlak obali rząd
we wrześniu / s. 4
Resortowy polityk z PSL
s. 8
Z jasnogórskich wałów pod gejowską tęczę
s. 9
Oligarchowie bez biografii
s. 10
Tupolew mniej ważny od Topolowa
s. 12
W hołdzie ofiarom Smoleńska
s. 13
Komendant układu ze Skwierzyny
s. 14
36
s. 6
/
34
Jak Bury robił wszystkich na szaro
Wyklęci z Wałbrzyskiej i niewłaściwy prokurator s. 20
Dla pewnych osób stałem się wrogiem
s. 22
Kneblowanie IPN?s. 34
Czar dawnej Warszawy
s. 36
Publicystyka/Felietony
Andrzej Kowalski
40
8/3
Tak nam dopomóż Bóg
9
-1
16
Specsłużby w gąszczu
taśm / s. 16
s. 18
Lourdes jako dowód prawdziwości katolicyzmu s. 38
Jedyne źródło prawdziwego sensu
s. 38
Spisek rosyjskich kucharek
s. 39
Bohaterowie z „Niebiańskiej sotni”
s. 39
Najlepsza droga – czyste sumienie
s. 40
Pled w kratę
s. 40
Obrońcy postkomunizmu w akcji
s. 40
-3
1
Reality show berlińskie, ale Stirlitz reżyserem
s. 24
Luksemburski interes z moskiewską podszewką s. 28
W Niemczech lecą głowy, w III RP „nic się nie stało“ s. 30
Społeczeństwo
32
Tomasz Terlikowski
-3
Strategia zła / s. 32
3
Kultura
Zakochany świstak
na wojnie przyszłości
/ s. 37
Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość
s. 37
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska, Sxc.hu, Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska, Malgorzata Armo/Gazeta Polska, mat. pras.
37
Maciej Parowski
czy stanowionym prawem. To moment
najbardziej krytyczny w relacji państwo–
Kościół od 1989 r. Tym razem kardynał
Nycz zajął zdecydowane stanowisko,
broniąc praw chrześcijan. Zresztą nie
chodzi tu tylko o prawa chrześcijan, ale
i wszystkich ludzi, którzy kierują się sumieniem. Z całą pewnością wytrwanie
w tej postawie będzie wiele kosztowało
diecezję warszawską, która miała dobrą
współpracę z władzami, m.in. w sprawie
budowy świątyni Opatrzności Bożej. Tylko że tę cenę trzeba zapłacić. Jest to jedyna droga do odbudowy wspólnoty pasterzy i powierzonego im ludu. Jestem przekonany, że jeżeli biskup warszawski zechce pomocy w tej sprawie, to ją od nas
uzyska, i to w większym stopniu, niż się
spodziewa. W każdym razie musimy być
gotowi, by takiej pomocy udzielić, bo ta
walka jest ważniejsza niż urazy czy rozliczanie popełnionych błędów. Dzisiaj gra
idzie o kształt społeczeństwa, o to, czy
będziemy mogli żyć według własnych reguł, czy też godzić się na próby narzucania nam wrogich naszej wierze i tradycji zasad.
Wspólnota strachu
J
24
Berlin gra w drużynie
Putina / s. 26
W
ielokrotnie krytykowałem biskupa warszawskiego, szczególnie po
sprawie
usunięcia
sprzed Pałacu Namiestnikowskiego Krzyża Pamięci. Uważałem, że niepotrzebnie uległ
wtedy elitom rządzącym, co dało hasło do
ataku na obecność symboliki chrześcijańskiej w całej przestrzeni publicznej. Uważałem, że w krytycznym momencie, cztery
lata temu, trudnego egzaminu nie zdał.
Ale bywa tak, że nawet jeżeli ktoś popełni
poważny błąd, Opatrzność daje mu kolejną szansę. Myślę, że sprawa prof. Bogdana
Chazana stała się szansą, ponowną szansą
dla władz Kościoła w stolicy, by sprostać
swojej misji.
Usunięcie prof. Chazana z funkcji dyrektora szpitala jest sygnałem dla
wszystkich ludzi wierzących, że władza
nie będzie tolerować ich poglądów, jeżeli
stoją one w sprzeczności z jej interesem
Marcin Wolski
Świat
Antoni Rybczyński
Tomasz Sakiewicz
ednym z najważniejszych i najtrudniejszych problemów do rozwiązania, jaki czeka polski obóz
patriotyczny, jeśli chce wygrać, a następnie skutecznie rządzić, jest
rozbicie „wspólnoty strachu”, jaka
zabetonowała po 2007 r. polskie społeczeństwo. Wspólnoty pozornej, opartej na
fałszu, kłamstwie i świetnej socjotechnice. Zbiorowym wysiłkiem „zaprzyjaźnionych mediów” udało się ogromną liczbę
ludzi przestraszyć, a w roli głównego
stracha obsadzić IV Rzeczpospolitą
z braćmi Kaczyńskimi na czele. Udało się
doprowadzić do sytuacji, w której gołosłowne pomówienia, domniemania i fakty
medialne stworzyły czarny obraz świata,
który nie istniał, i co ważniejsze – nigdy
nie miał istnieć. Wykorzystany został znany od wieków schemat: wszyscy jesteśmy
podejrzani – wszyscy jesteśmy umoczeni
– wszyscy jesteśmy zagrożeni. I nieważne,
że nie było to prawdą, instynkt leminga
oznacza w dużej mierze „strach na wszelki wypadek”.
Lubię w tym momencie przywoływać
przykład nocy z 9 na 10 thermidora we
Francji roku 1794. Robespierre miał władzę absolutną, przeciwników dawno posłał na gilotynę. I nagle popełnił błąd. Zaatakował w Izbie, bez wymieniania nazwisk, nowych wrogów winnych korupcji
i zbrodni. Nie było ich wielu: Fouche, Talien, Barras... Ale ci nie zmarnowali tej
nocy – objechali wszystkich posłów Konwentu, tłumacząc każdemu, że to on będzie oskarżony. W efekcie następnego
dnia „wspólnota strachu” obaliła Robe-
spierra razem z jego grupą i zgilotynowała. W panice nikt nie myślał logicznie.
Naszym termidoriankom z PO też udało
się wmówić bardzo wielu Polakom, że „pisiory” przyjdą po nich o szóstej rano, że
rozliczą, zlustrują. I tak każdy, kto wyniósł
z pracy kilka spinaczy lub cegieł, dał groszową łapówkę, miał ojca w PZPR czy
wuja w milicji, poczuł lęk.
Lęk, który w dużym stopniu trwa, w dodatku scementowany przez kolejne lata
„wspólnotą wstydu”. I trwać będzie, jeśli
do ludzi nie dotrze, że to wszystko
sztuczny tłok, sterowana panika, pozwalająca w tłumie ukryć się tym nielicznym,
którzy faktycznie powinni być rozliczeni
i osądzeni. Nie ma ich, jak się twierdzi
(zresztą po obu stronach politycznego
konfliktu), milionów ani setek tysięcy.
Nawet w ich matecznikach, jakimi są mainstreamowe media, jest mnóstwo ludzi
przyzwoitych, ale zastraszonych, ubezwłasnowolnionych. Na moment ujrzeliśmy ich twarze, kiedy w porywie solidarności reagowali podczas najścia na redakcję „Wprost”. Jeśli zrozumieją, że hasło „idziemy po was” znaczy w istocie
„idziemy po NICH, wam nic nie grozi”,
z radością dołączą do obozu zwycięzców.
Pokolenia starych komuchów mocno się
przez 25 lat przerzedziły, ubecy są na
emeryturach i sytuacja w pewnym stopniu przypomina rok 1980. Tamtą rewolucję też zrobili ludzie wcześniej akceptujący lub tolerujący reżim (choć przeważnie na tyle młodzi, by nie mieć krwi
na rękach). Sierpień i miesiące lawinowego powstawania Solidarności stały się
dla nich oczyszczającym chrztem. I szansą na drugie życie. Wygramy, jeśli miliony Polaków uwierzą, że i tym razem będzie podobnie!
13 czerwca 2012
KRAJ
www.gazetapolska.pl
GAZETA POLSKA
Znajomy pracujący w prywatnej firmie przybył
ostatnio do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju
(piękny skrót „MIR”). Chciał złożyć pismo w biurze
podawczym, ale ku jego zdziwieniu poinformowano
go, że biuro… zejdzie na dół do niego. „A co to za
nowy obyczaj?” – spytał. Ano, wyjaśnili ochroniarze
minister Bieńkowskiej o gębach à la późny Gierek,
„bo obywatele mówili, że idą do biura podawczego,
a potem atakowali państwa ministrów”. Biuro zeszło,
znajomy pismo złożył, ochroniarze odetchnęli z ulgą,
a ten z nich, który z fizjonomii wyglądał nawet na
późnego Gomułkę, wyjaśnił zmianę procedury tym,
iż „rozsądek to dar Boży”. Ano święta racja, towarzyszu. Mądrzyście jak radzieccy uczeni wystrzeliwujący moduły stacji MIR z kosmodromu Bajkonur.
Dla młodych wielbicieli Korwina, co to z powodu
wieku za dużo pamiętać nie mogą, a danie w pysk Boniemu im się podoba (bo to ten od ACTA), mały cyta-
Rys. Jaros∏aw Melchior Czarnecki
nuje si´ narodowym Êwi´tem, my,
wyznawcy szlachetnej idei FUCK
EURO, emocjonujemy si´ czym innym. Kibole z Warszawy ˝yli ods∏oni´ciem pomnika Kazimierza Deyny. Na uroczystoÊç z tej okazji przyby∏a Ewa Malinowska-Grupiƒska,
przewodniczàca Rady Warszawy,
ubrana w strój z ∏atami na ∏okciach.
Nie tylko przyby∏a, ale jeszcze postanowi∏a zabraç g∏os. Skoƒczy∏o si´
na tym, ˝e uda∏o si´ jej wyg∏osiç nieca∏e jedno zdanie przemówienia,
gdy˝ fundatorzy pomnika, czyli kibice Legii, przerwali jej chóralnym
Êpiewem „Donald, matole”. Na swojej stronie internetowej Grupiƒska
cytuje Abrahama Lincolna: „To pi´kne, gdy cz∏owiek jest dumny ze swego miasta. Lecz jeszcze pi´kniej, gdy
miasto mo˝e byç z niego dumne”.
Wychodzi na to, ˝e Grupiƒska jest
tylko pi´kna.
> Nie mam dobrego zdania o Polskich eurodeputowanych. Odwrotnie. Przewa˝nie do Parlamentu Europejskiego wysy∏ani sà – nie tylko
u nas – aferzyÊci, by rodacy zapomnieli o ich przekr´tach. Fatalnie
zbijanie brukselskich fortun dzia∏a
na europarlamentarzystów PiS. Kasa uderza takowym do g∏owy i potem
powstajà ró˝ne PJN-y i Solidarne
Polski. Artyku∏ Ryszarda Czarneckiego w najnowszym „Nowym Paƒstwie” pokazuje, ˝e mo˝na patrzeç
z Brukseli na Polsk´, nie tracàc
z oczu jej interesu. Czarnecki to,
wiadomo, osobnik kuty na cztery nogi, co to wsz´dzie si´ wkr´ci. Ale jednoczeÊnie dowód, ˝e mo˝na w tym
Sędzia Kamil Czyżewski
zadał pytanie oskarżonym
licealistom z Kielc: „Czemu
wybraliście akurat takie
zdjęcie? Czemu Tuska
i Putina, a nie na przykład
Żwirka i Muchomorka? ”.
Ano, panie sędzio, zapewne
z tego powodu, że wśród
dzisiejszych małolatów
ów serial telewizji
czechosłowackiej nie jest już
w modzie.
cik z Korwina na otrzeźwienie, o śmierci Grzegorza
Przemyka: „Sprawa Przemyka jest prosta i absolutnie
niepolityczna. Któregoś dnia podpiwszy sobie, szedł
z kolegami i wykrzywiał antyrządowe hasła. Policja
wzięła go za chuligana, przyłożyła mu, a on taka chudzina i niestety nie przeżył”. A skąd niby taka wiedza,
panie Januszu? Czyżby od dobrego znajomego Jerzego Urbana? Stopień tego, jak władza bała się prawdy
o swojej zbrodni pokazuje to, że w kręgu podejrzanych o dywersję w tej kwestii znalazł się Andrzej Mogielnicki, autor słów piosenki „Mniej niż zero” zespołu
Lady Pank. Bo Przemyk akurat „zaliczył maturę na
pięć” no i znaleźli się tacy, dla których był wart „mniej
niż zero”. Dopiero gdy dzielnicowy ustalił, że piosenka
została napisana wcześniej, dał spokój.
obecnej polskiej polityki, bo całą swoją osobowością
należy do czasów II Rzeczypospolitej i Żołnierzy Wyklętych. W imieniu redakcji i wszystkich znajomych,
nie tylko tych, z którymi widzieliśmy się w poprzedni
czwartek, życzę Staszkowi szybkiego powrotu do
zdrowia. Żadnego symulowania, potrzeba Cię bardzo
na placu boju!
Rodzina Waciaków
maturzyści. Najbardziej wrażliwy
organ
RP zostałBo
nie by∏a
RosjiIIIpotrzebna.
> Oj posypià si´ teraz dymisje w naprzez
nich znieważony
umieszczenie
na
grozi∏a mimowolnym
umi´dzyszym rusofobicznym
establishmen- poprzez
narodowieniem
sprawy.
Reporświetlnym
billboardzie
napisu
„Tusk dziwka
Putina”.
cie! Kto wyleci?
Niesio∏owskiego
opisywane
widowiskowo
przez Tu-nieterzy
owiwątpliwości,
pierwszy raz us∏yszeWina
obu
oskarżonych
ulega
ale
ska zas∏ugi tym razem nie uratujà.
˝e z tymoÊledztwem
smobardziej
trafny
się tuliby,
paragraf
ujawnieniu
„JeÊli ci fanatycy
chcàwydaje
si´ tam nadal
leƒskim jest coÊ nie tak. Skoro
kot∏owaç, niech
to robià. Warszatajemnicy
państwowej.
Wirtualna Polska zrobiła wywiad z poznanianką
Ewą Brachun, znaną m.in. ze współpracy z Budką
Suflera, która zdawała maturę w 1989 r. Rozmowa
była o tym, jak zmieniła się Polska po tej dacie. Czytam zachwyty mojej rówieśniczki: „Jesteśmy generacją wielu szans. Pokoleniem pionierskim… z dumą
patrzę, jak Polska przepoczwarza się w kolorowego
motyla”. Kawałek dalej wspomina ona PRL: „W moim
domu nie rozmawiało się o polityce. Wszystkiego
dowiadywałam się z Dziennika Telewizyjnego i z gazet”. No to chyba do teraz nic się u pani Brachun pod
tym względem nie zmieniło. Teraz wszystkiego dowiaduje się z „Faktów” TVN.
3
rat wtedy, kiedy pojawi∏a si´ na nasze oszo∏omstwo koniunktura
wÊród
czytelników.
I Êwietnie,
jest w PiS przed zjednoczeZ kolei
w kwestii
oporów
nas wi´cej
o Karnowskiego
– poniem
z
Gowinem
wypowiedział
się Piotr Zaremba:
wiedzielibyÊmy. Gdyby... No w∏a„Wygrała
logika
aparatu,
który nie jest w stanie dopuÊnie, ostatnio
na swoim
portalu
wPolityce.pl
Karnowski
ścić
większej
liczbypostanowi∏
ludzi z zewnątrz na listy, zwłaszbroniç przed ni˝ej podpisanym
cza
w
wyborach
Cóż, każdy patrzy
Piotra Skwieciƒskiego,samorządowych”.
który systepo
sobie. Zarembie
do pisowskiego ludu daleko, więc
matycznie
zajmuje si´ podgryzaniem
i wyÊmiewaniem
tych,głowy,
którzy że ów jednak może mieć
nie
przyjdzie
mu do
walczà o prawd´ o Smoleƒsku.
opory
przed
brawo
Ostatnio
– prof.biciem
Biniendy.
Argu- ministrowi sprawiedliwomenty:
Skwieciƒski
odści
w rządzie
PO.kiedyÊ
Swojąby∏drogą
nie wiem, z kim trudniej
wa˝ny (prawda),
a Lisiewicz „ob-z Kurskim, czy z Zarembą?
byłoby
mi się zjednoczyć:
nosi si´ z zami∏owaniem do upijaChyba
jednak
z Zarembą, bo choć o Smoleńsku mówili
nia si´
do nieprzytomnoÊci
mostami”
(prawda,
mo˝e ma chociaż jakieś zasłuwpod
podobny
sposób,
to Kurski
nieprzytomnoÊci, ze
gizwzgl´dów
zwyjàtkiem
młodości
chmurnej
durnej.
praktycznych – pod imostem spa∏oby si´ niewygodnie).
Niestety,
nijak
nie poNie maobie
to prawdy
jak być
sławnym!
W knajpie w Rymanoprawiajà oceny ordynarnej zdrady
wie-Zdroju
na przez
Podkarpaciu
polskiej sprawy
Skwieciƒ- poważna afera. Jak mówią
skiego. Przytam
okazjidziewczyny,
Karnowski za- ktoś ukradł mydło z toalepracujące
Êrodowisku medialty.rzuci∏
„To„ca∏emu
ja ukradłem.
I zjadłem” – oświadczam wesoło
nemu skupionemu wokó∏ Tomasza
przy
herbacie
zdarza
Sakiewicza”,
˝e (tak,
„co chwila
wy-mi się czasami pić coś poza
puszcza torpedy
insynuacji”się zawodowo rozśmieszaalkoholem).
„Pan zajmuje
w stron´ „innych, samodzielnych
niem
ludzi?”
– pyta
mnie
po chwili facet wychodzący
Êrodowisk”.
Problem
w tym,
˝e dla
Skwieciƒski
to nie
jest ju˝
ko- kojarzy się z jakimś proznas
kibla,
któremu
moja
twarz
lega z innego
Êrodowiska ciàgnàcy
gramem
satyrycznym
w telewizji. W rozmowie ustalawózek w tym samym kierunku. On
my
nie chodzi
o „Kulisy manipulacji” w telego jednak,
szarpie wże
kierunku
przeciwnym. Szkodzàc
sprawie
niepodlewizji
Republika.
„Pies
czyli kot”! – stwierdza nagle
g∏oÊci Polski. Samodzielnie? Niemężczyzna
odkrywcy, na co ja kompletnie głuwykluczone, z
tominą
ju˝ zmartwienie
pieję.
„Pan
pisze dopolemisty,
gazety?” – upewnia się, więc przymojego
szanownego
który jestPo
jegochwili
kolegà redakcyjnym.
takuję.
ustalamy, że „Pies, czyli kot” (nazwa
Karnowskiemu wypada przypocyklu
mnieç,felietonów
˝e jest w naszejStanisława
sekcie ob∏à- Tyma w „Polityce”) pokaƒców nowy.
go jeszczerozmówcy
oblumieszała
sięMy
mojemu
z nazwą… „Zyziu na
kujemyHyziu”.
podejrzliwie:
Êwir
jak my jest kot i koń” – wyjaśnia
koniu
„Bo
w
komiksie
czy tylko udaje? Wiem, wiem, jego
mój
rozmówca.
No i w∏asnych
wszystko jasne: ja występowałem
zdolnoÊci
organizowania
sà oraz
legendarne.
Prezesem psa Cywila”, a z kolei Tym
wawansów
„Misiu”
„Przygodach
TVP b´dzie w przysz∏oÊci jak nic.
toNiemniej
ten ześwirowany
z „Gazety Polskiej”, co
sekta rzàdzi si´ pisowiec
innymi
miał
w sądzie
o podawanie się za Lenina.
prawami.
W niej sprawę
jest przedszkolakiem, oseskiem. Jako taki w roli
rozstawiajàcego po kàtach tych, co
Gdy skończyłem
pisaćwyte słowa, przeczytałem inÊwirujà
ca∏e zawodowe ˝ycie,
glàda doÊç o
zabawnie.
Zresztà,
co
formację
wypadku
samochodowym
Staszka Pięty,
tu du˝o mówiç: on przecie˝ nawet
mojego
kolegi i posła PiS,<który nie pasuje do świata
ani razu pod mostem nie pi∏!
Mirosław Andrzejewski
Piotr Lisiewicz
dzonej mu kary 3 milionów dostanie jeszcze ode mnie
soczystego kopa. Bo to żadna ruska bladź nie jest. Ani
nawet organ. Wcale a wcale!
KRAJ
wszystkim
niedo
dopuÊciç
doKurskiego.
zachwiaWracając
Jacka
Orzekł on po pojawienia proporcji
mi´dzy sprawami wa˝- imprezie, iż „szyldy mogły
niu
się
na
zjednoczeniowej
nymi a partyjnymi gierkami.
się zmieniać, ale sprawa się nie zmieniała”. Niestety, to
> Przez 6 lat pracowa∏
„Newnieprawda.
Kurski wopowiadał
w reżimowych mesweeku”, potem w „Dzienniku”
diach,
że Antonistanowiskach,
Macierewicz w sprawie Smoleńska
na kierowniczych
głosi
chore
teorie,The
tworzy
by przejÊç
do „Polski
Times”.„kościół smoleński” i służy
to taki? Oszo∏om,
sekciarz, pozycji. Nad tym nie da się
toKto
budowaniu
jego
własnej
moher, pisowski lud? Ej, chyba nie
przejść,
otPaƒstwo.
tak, doNie
porządku
– powiedzà
te tytu∏y. dziennego. Rozumiem raTo jakiÊ
normalny, aktóre
nie wariat
taki
cje
polityczne,
nakazują
zjednoczenie prawicy.
jak my. Osoba, o której mowa, to
To
sprawa
polityków.
Natomiast
ja, jako nie-polityk,
Micha∏ Karnowski. Zradykalizowa∏
lecz
człowiek
wolnego
on swoje
poglàdy w ostatnich
la- ducha, nie czuję się
tach. Zbiegiem
okolicznoÊci
akuniestety
z moim
dawnym
kolegą zjednoczony.
> „Olejnikowa zeÊwirowa∏a, ma sedes na g∏owie” – t´ hiobowà wieÊç
przyniós∏ mi w poniedzia∏kowy wieczór SMS-em znajomy, który obejrza∏ dziennikark´ w TVN, w reklamujàcym Euro 2012 kapeluszu.
Jacekchce
Kurski
dryfujący
„Pewnie
zareklamowaç
twór-w kierunku PiS jest trochę
jak
Tymoszenko
wracająca
na scenę po MajdaczoÊçJulia
»Sedesu«”
– odpisa∏em,
bo
przypomnia∏
mizsi´innej
ten stary
pun- która dziś nikogo już nie
nie.
Postać
epoki,
kowy zespó∏. Na co kolega, wielki
porywa.
Niestety,
jest pewna
różnica na niekorzyść
erudyta w sprawach
twórczoÊci
kapel punkowych Tymoszenko
(jak równie˝ ski- siedziała w międzyczasie
Kurskiego.
nowskich oraz muzyki Oi!), odpisa∏
w
pierdlu, a on w studiu TVN 24.
dedykowanym Olejnikowej fragmentem szlagieru wspomnianej zaPIOTR LISIEWICZ
∏ogi:
„Zakr´cony
jesteÊ jak Twój
domek nierząd wkrótce ustanie!”
„Donald,
organie!
Êlimaka / Zakr´cony jesteÊ jak s∏oik
–po skandowali
niegdyś
polscy kibole, ciągani po sąd˝emie / Problemy
w Ciebie walà
jak sraka
/ Ale Ty Tuska
masz jesz-„matołem”, czyli „znieważedach
zapraptaka
nazwanie
>> W chwili, gdy w Warszawie
cze jedno
˝yczenie”.
I dopisa∏, jakie
nie
organu”
(konstytucyjnego).
W ubiegłym
tygosà dziennikarze
z ca∏ego
Êwiato marzenie ma kobieta nakryta dedniu
z tegoż
paragrafu
byli w
Kielcach
dwaj
skà klozetowà:
„Donek
not dead”.sądzeni
ta, ˝adna
awantura
o Smoleƒsk
nie uda∏o si´ zastraszyç organiwiacy ich sami stamtàd przegonià”
– mówi∏ o takich, co sk∏adajà kwiaty
zatorów miesi´cznicy, to naleBłyskotliwe
pytanie
zadał ˝ymaturzystom
w czasie
przed
siedzibà prezydenta,
zamiast
si´ do nich niemal
przy∏àna
cmentarzu.
Z
kolei
HGW
t∏umarozprawy sędzia Kamil Czyżewski:
„Czemu
wybraliczyç
–
skumali
putinowcy.
czy∏a, dlaczego nie mo˝na ich sk∏aście
akurat
takie zdjęcie?
Tuska
i Putina,
a nienaNiech
Polaczki
podziwiajà
daç pod
upami´tniajàcà
ofiary Smo-Czemu
na
przykład
Żwirka
i Muchomorka?”.
Ano, panie Poznasęleƒska
tablicà na Pa∏acu
Prezydencszà wspania∏omyÊlnoÊç.
kim. Nie
da si´, boztotego
pas drogi.
dzio,
zapewne
powodu,
żejeszcze,
wśród dzisiejszych
jà jà
poznajà. Ale jak
„Banda oszo∏omów”, „pisowscy fewyjadà
˝urnalisty. << aumałolatów
ów
serialznicze
telewizji
czechosłowackiej
styniarze” – tak
palàcych
na Krakowskim
PrzedmieÊciu
okre- nie jest już w modzie.
torstwa
Zdenka
Smetany,
Êla∏ naczelny „Newsweeka” Tomasz
Wśród
przedszkolaków i wczesnej podstawówki
Lis. A Tomasz Na∏´cz przed przyjaznajmodniejsze
teraz kucyki Pony, natomiast
dem rosyjskich pi∏karzysą
do Bristolu
t∏umaczy∏:gimnazjalistów
„MyÊmy si´ ju˝ przyzwywśród
i licealistów najbardziej trenczaili do sk∏adania wieƒców i do urody
jest nienawiść
dosiedzibà
Tuska.
czystoÊci
˝a∏obnych pod
g∏owy paƒstwa, ale dla Rosjan to jest
dziwactwo”.
Tymczasem ogłosił
Moskwa, dumnie: „Z dniem dzisiejRoman Giertych
lekcewa˝àc autorytet swojej priwiszym
gazeta,nagle:
inne romedium lub publicysta, który
slanskiejkażda
sfory, zarzàdzi∏a
fià „wycofywaç
si´ w temat,
najwi´kszym
syjska reprezentacja
sk∏ada wieniec
powtórzy
za »Wprost«
informacje
na mój
bę-porzàdku”. By zyskaç na czasie, uÊpiç
na Krakowskim PrzedmieÊciu. Wydzie
ścigany
zasądzone
wroga i uderzyç zeazdwojonà
si∏à w odsz∏o wi´c
na to,w˝eodrębnym
Niesio∏owskipostępowaniu,
przeprosiny
będąnaegzekwowane
od niego
indywidupowiedniejszym
momencie.
W chwiszczu∏ warszawiaków
Ruskich,
li, gdy wPewną
Warszawie
sà dziennikarze
HGW pi´trzy∏a
Putinem
biu-chodzić?
alnie”.
Po ileprzed
takowe
będą
wskazówką
z ca∏ego Êwiata, ˝adna awantura
rokratyczne przeszkody, Lis uwa˝a
może
być informacja
roszczeń
zaRosji
poprzedo Smoleƒsk
nie by∏a
potrzebna.
go za oszo∏oma
i festyniarza,dotycząca
a NaBo grozi∏a
mimowolnym reklam
umi´dzyna∏´cz
za
dziwaka.
Zdenerwuje
si´
nie publikacje: „Szacowany koszt
wykupienia
rodowieniem
sprawy.
Reporterzy
W∏adimir
i
ka˝e
pognaç
rusofobiczznàprzeprosinami
na dzień dzisiejszy
wynosi ok. 3 mi-owi
pierwszy raz us∏yszeliby, ˝e z tym
swo∏ocz. A redaktor Lis ju˝ ˝adliony
złotych”.
Bardzo słusznie!
Ze swojej
strony
de-nie
Êledztwem
smoleƒskim
jest coÊ
nego wywiadu
z Miedwiediewem
tak. Skoro
nie uda∏o
si´ zastraszyçiżornie poprowadzi.
klaruję
dodatkowo, że jeśli ktoś
będzie
twierdził,
ganizatorów miesi´cznicy, to nale˝y
Giertych
1) szopka
Powinien
być
prawa
do wysi´ do nich niemal
przy∏àczyç
– sku> Opisana wy˝ej
pokazuje,
jak pozbawiony
konywania
zawodu
w sprawie
Smoleńmali putinowcy.
Niech Polaczki
podzisprawna jest polityka
Moskwy.albo
Zamor-2) Gada
wiajà
naszà wspania∏omyÊlnoÊç.
Podowaçjak
przeciwnika?
˚adenlub
problem.
ska
ruski
agent
3)
Że
to
endokomuna,
a
nawet
znajà jà jeszcze, poznajà. Ale jak wyjaUpokarzaç wroga na bezczelnego, by
4)
Że
ojciec
Romana,
mówiąc
Sikorskim,
robił
„łaskę”
dà
˝urnalisty.
os∏abiç jego wol´ oporu, pozostawiajàc porzucone ludzkie
i wrak
Jaruzelowi
i ródszczàtki
Giertychów
to w ogóle wyjątkowo
> W czasie, gdy ca∏a Polska na czele
w Smoleƒsku? Bez zmru˝enia oka.
parszywe
pachołki
Moskwy,
to oprócz słusznie zasąz panià z sedesem na g∏owie fascyAle jak pisa∏ Lenin, bolszewicy potra-
3
4
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
KOALICJA \ Wojna w sitwie
Pawlak obali rząd we wrześniu
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Ceną za uratowanie ministra Sienkiewicza ma być połączenie dwóch spółek – Krajowej Spółki Cukrowej i osławionego ELEWARR-u.
Połączone przedsiębiorstwo ma zostać „napchane” działaczami PSL, a następnie sprywatyzowane. Wówczas, nawet gdy PiS przejmie
władzę, nie można będzie ludowców stamtąd wykurzyć – twierdzi nasz informator. Oficjalnie posłowie PSL zaprzeczają, ale jak się
dowiedzieliśmy, do KSC trafiła właśnie współpracowniczka Marka Sawickiego. Utrzymanie koalicji będzie jednak tylko tymczasowe.
Jak ustaliła „Gazeta Polska”, Waldemar Pawlak we wrześniu będzie chciał obalić rząd
Magdalena Michalska
11
lipca, przed głosowaniem nad wnioskiem
o odwołanie ministra
spraw
wewnętrznych
Bartłomieja Sienkiewicza, koalicja przeszła
ciężkie chwile. Waldemar Pawlak złożył
wniosek o odłożenie głosowania w tej
sprawie do 22 lipca. Tłumaczył, że nie
może się ono odbywać „pod strachem
ani szantażem”. – Wczoraj przeszukano
pokój poselski, mieszkanie i biuro posła
na sejm. Praktycznie oskarżono polityka
przed ważnym głosowaniem. Nie postawiono żadnych zarzutów. Nie znaleziono
nic, co było we wniosku prokuratury podane jako dowody – mówił, odnosząc się
do przeszukania przez CBA mieszkania
i biura szefa klubu PSL posła Jana Burego, które nastąpiło w przeddzień głosowania. I które wiele osób odebrało jako
próbę nacisku na ludowców.
Wniosek Pawlaka nie na wiele się
jednak zdał. Głosowanie się odbyło,
Sienkiewicz pozostał na stanowisku. Za odwołaniem szefa MSW głosowało 213 posłów, przeciw było
235, od głosu wstrzymał się tylko
były szef PSL.
– Nie wiem, jakie jeszcze sprawy są
prowadzone przeciwko posłowi Buremu. Skądinąd wiem, że jeden z przedsiębiorców napisał list do premiera i do
szefa CBA, że niektórzy funkcjonariusze próbowali na nim wymusić takie
oto zachowanie, że jak powie coś na
posła Burego, to będzie miał złagodzone postępowanie – tłumaczył później
Pawlak swoje wystąpienie na antenie
TVP INFO.
Wojna wisi w powietrzu
Wystąpienie Pawlaka w sejmie zostało przez opozycję odebrane jednoznacznie. – były szef PSL poczuł, że
może rozpocząć pojedynek. W mo-
mencie, w którym Piechociński podkulił ogon, on pokazał, że potrafi się zachowywać jak przywódca, że może być
partnerem dla Tuska. Zarazem zaznaczył, że nie będzie bezwzględnie popierał Burego – stwierdza europoseł
PiS Zbigniew Kuźmiuk, niegdyś związany z PSL.
Podobnie uważa poseł SLD Leszek
Aleksandrzak: – Wojna w PSL się zaczęła. I chociaż Pawlak przegrał na sali
sejmowej, wśród członków PSL zyskał.
Dlatego na najbliższej Radzie Krajowej
może w partii ludowców dojść do starcia – prognozuje poseł.
Inaczej tłumaczy Pawlaka szef PSL
Janusz Piechociński. – Waldemarowi
Pawlakowi chodziło o obronę dobrego imienia posła Jana Burego, chciał
się dowiedzieć, czy istniały podstawy do przeszukań w jego domu i biurze. Jednak powinien wiedzieć, że
postępowanie toczy się w sprawie,
więc zapewne prokurator na jego pytanie odpowiedziałby: tak, były pod-
stawy, musieliśmy zwinąć lub potwierdzić pewne wątki – mówi „Gazecie Polskiej”. I dodaje, że w efekcie
Pawlak, zapewne mając dobre intencje, wyświadczył jednak Buremu
niedźwiedzią przysługę, ponieważ
teraz zamiast o taśmach i dziennikarzu, który nagrał Giertycha, mówi się
o Burym.
Piechociński zaznacza zarazem, że
wystąpienie Pawlaka było niepotrzebne. I tłumaczy, że na posiedzeniu klubu Pawlak nie popierał jego koncepcji,
by nie dać się sprowokować. – Co znaczące, w sprawie głosowania dotyczącego odwołania ministra Sienkiewicza
ja chciałem dać posłom wolną rękę.
Procedurę dyscypliny partyjnej wdrożył Bury i stało się to już we wtorek
[8 lipca – przyp. red], na posiedzeniu
Klubu PSL – wyjaśnia prezes PSL. Pytany, czy będzie wyciągał wobec Pawlaka jakieś konsekwencje, stwierdza
jedynie, że nie jest rzecznikiem dyscyplinarnym PSL.
KRAJ
Wicepremier zaprzecza także, by
w PSL szykował się konflikt o władzę.
– Publicyści lubią konflikty. Media
pchają wręcz polityków do tego, by się
konfliktowali. Ludzie mediów tak
przywykli do niedemokratycznych
rządów w polskich partiach, że zupełnie nie rozumieją jedynej w pełni demokratycznej wewnętrznie partii PSL
– powiedział nam.
Panie Waldku,
pan się nie boi, Kalemba
murem za panem stoi
Można odnieść wrażenie, że PSL zapatrzył się na koalicjanta, jeśli chodzi
o ukrywanie wewnętrznych waśni.
– Konfliktu w PSL nie ma – mówi poseł Mieczysław Kasprzak, związany
z Waldemarem Pawlakiem. – A w relacjach z PO będzie tak, jak było dotychczas. Normalnie – dodaje.
– Jeśli frakcja Pawlaka dojdzie do
władzy, to normalnie nie będzie
– śmieje się nasz informator. – Teraz
PSL stoi na rozdrożu. Postawią na
Pawlaka, będą mieli szanse na to, by
jako partia istnieć w sejmie w następnych kadencjach, ale działacze i ich
rodziny mogą utracić posady w państwowych spółkach. Postawią na Piechocińskiego, zachowają posady.
I rozstaną się z polityką. Pytanie, czy
Powstaje także pytanie, kiedy mogłoby dojść do ewentualnej wojny w PSL.
Część osób obstawia, że starcie nastąpi
już na najbliższej Radzie Naczelnej.
Jednak nasz dobrze poinformowany
rozmówca jest zdania, że Pawlak
z frontalnym uderzeniem będzie czekał do września.
Do takiego scenariusza przychylają
się też niektórzy posłowie opozycji.
– On teraz udzielił kilku wywiadów i się
przyczai. To taka taktyka: dwa kroki
naprzód, krok do tyłu – ocenia postępowanie Pawlaka europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
Do września także minister rolnictwa
Marek Sawicki zdecyduje, po której
stanąć stronie. – Z jednej strony ma
z Pawlakiem na pieńku, bo mając duży
wpływ na delegatów, kiedy Pawlak
i Piechociński konkurowali o władzę,
zabrał Pawlakowi 150 głosów. Przyczynił się tym do przegranej Pawlaka.
Z drugiej strony Piechociński, chociaż
obiecał mu, że wróci na stanowisko
ministra rolnictwa i słowa dotrzymał,
drażni Sawickiego tym, że jest nieprzewidywalny i często zachowuje się zupełnie inaczej, niż wcześniej to ustalano – mówi nasz informator.
Słodka cena koalicji?
Patrząc na wypowiedzi działaczy
PO, widać wyraźnie, że wystąpienie
ży na tym, by połączyć Krajową Spółkę Cukrową i ELEWARR. – O prywatyzacji ELEWARR-u mówił zresztą
sam Sawicki w 2013 r. Teraz ludowcom może chodzić o to, by połączone przedsiębiorstwo napchać działaczami PSL, a następnie sprywatyzować. Wówczas, nawet gdyby PiS
przejął władzę, nie udałoby się
stamtąd ludowców wykurzyć – snuje domysły nasz informator.
Jako dowód na potwierdzenie swojej teorii podaje fakt, że niedawno
w KSC została zatrudniona Magdalena Kosel, była szefowa biura politycznego ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Było o niej głośno w 2012 r.,
kiedy wraz z Sawickim straciła stanowisko i dostała za to odprawę. A po
trzech dniach wróciła do pracy
jako… szefowa gabinetu politycznego nowego ministra rolnictwa Stanisława Kalemby. „Z informacji, do jakich dotarł »Super Express«, wynika
jednoznacznie, że funkcję szefa gabinetu politycznego ministra rolnictwa, zgodnie z podpisaną umową,
straciła 26 lipca, czyli w dniu dymisji
Marka Sawickiego. Otrzymała za to
odprawę w wysokości 300 proc. miesięcznego wynagrodzenia. Ile zarabia? Dariusz Mamiński, radca nowego ministra rolnictwa, nie chciał nam
odpowiedzieć na to pytanie. Ale sami
ustaliliśmy, że Magdalena Kosel za-
5
Biura Zarządu. Rekrutacja na stanowisko zastępcy dyrektora Biura Zarządu odbyła się zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie w Spółce procedurami poprzez przeprowadzenie postępowania konkursowego” – odpisał
nam Bogusław Mazur. „Do podstawowych obowiązków osoby zatrudnionej
na wymienionym stanowisku należeć
będzie koordynowanie i monitorowanie zadań Biura Zarządu związanych
z zapewnieniem funkcjonowania organów Spółki, nadzoru właścicielskiego nad spółkami, których Spółka jest
akcjonariuszem lub udziałowcem, zagadnień związanych z planowanym
procesem prywatyzacji Spółki, jak
również realizacją polityki informacyjnej Zarządu” – dodał.
Poseł PSL Mirosław Pawlak pytany
przez nas, czy ceną za poparcie Sienkiewicza ma być stworzenie „tratwy” dla działaczy PSL poprzez połączenie dwóch wspomnianych
spółek, stwierdził, że o niczym nie
wie: – Pierwsze słyszę. Nawet takiej
plotki nie było w obiegu partyjnym
czy klubowym.
Inną domniemaną ceną za lojalność
PSL miało być obsadzenie stanowiska
szefa ABW kimś, kogo chciałby PSL.
W mediach pojawiły się sugestie, że ma
to być osoba niezwiązana z polityką.
Jednak poseł Stanisław Żelichowski zapytany, czy PSL będzie miało
Wystąpienie Pawlaka w sejmie zostało przez opozycję odebrane jednoznacznie. – Pawlak poczuł, że może
rozpocząć pojedynek. W momencie, w którym Piechociński podkulił ogon, on pokazał, że potrafi się
zachowywać jak przywódca, że może być partnerem dla Tuska.
będą myśleć krótko- czy długodystansowo – dodaje.
Na razie trwa liczenie szabli. Wiadomo, że jeśli idzie o partyjną górę,
Pawlak może być pewien poparcia
ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza, byłego ministra rolnictwa Stanisława Kalemby i posłów
Zbigniewa Sosnowskiego, przewodniczącego komisji ds. służb specjalnych (który w weekend został ranny
w wypadku samochodowym), Mieczysława Kasprzaka, Eugeniusza
Grzeszczaka i Mirosława Pawlaka.
Ten ostatni jest cennym sojusznikiem, ponieważ ma znaczące wpływy w Ochotniczych Strażach Pożarnych. – Duża grupa PSL-owców
chciałaby, aby Pawlak został premierem technicznym. Na razie nie
obalali rządu, ponieważ nie wszystko mają jeszcze dogadane – mówi
nasz informator. I dodaje, że w terenie trwa akcja przekabacania działaczy. – W imieniu Pawlaka rozmowy
terenowe prowadzi Kalemba, który
jako były minister cieszy się autorytetem – mówi nasze źródło.
Co ciekawe, po sejmie krąży plotka, że zwolennicy Piechocińskiego
chcieliby go widzieć na miejscu premiera technicznego. Mieli oni jakoby podpytywać w SLD i Twoim Ruchu, czy partie te byłyby gotowe
poprzeć takie rozwiązanie. Lewica
miała być jednak przychylniejsza
Pawlakowi. SLD nie potwierdziło
nam tych informacji.
Pawlaka nie przypadło im do gustu.
Poseł PO Antoni Mężydło jest zdania,
że było ono pomysłem szkodliwym
politycznie. – Gdyby faktycznie odroczono głosowanie o dwa tygodnie, to
byłaby to woda na młyn opozycji
i nieustanne dywagacje na temat
tego, czy koalicja przetrwa. A przecież koalicjant odpowiada za ten
rząd tak samo jak my – mówi. – Nie
posądzam Pawlaka, że nie potrafi
przewidzieć konsekwencji swoich
działań. Uważam, że nie powinien
mieszać PO i koalicji rządowej w wewnętrzne walki w PSL – dodaje poseł. I przyznaje, że Platformie łatwiej
dogadać się z Piechocińskim.
– Pawlak byłby zdecydowanie twardszy, jeśli chodzi o relacje z Tuskiem.
Piechociński zaś grzecznie przytakuje.
Chociaż przecież po władzę w PSL
szedł z hasłem większej asertywności
w ramach koalicji. Cóż. Punkt widzenia
zależy od punktu siedzenia – ocenia
Czarnecki.
Jeśli chodzi o negocjacje, politycy
przez dłuższy czas spekulowali na
temat tego, czego PSL zażąda w zamian za to, że nie poprze wniosku
o odwołanie Sienkiewicza ani tego
o konstruktywne wotum nieufności.
Bardzo często mówiło się, że PO będzie musiała „przepchnąć” korzystną dla związanych z ludowcami rolników ustawę o uboju rytualnym.
Jednak jak ustaliła „Gazeta Polska”,
cena może być inna. Nasi informatorzy twierdzą, że PSL ogromnie zale-
rabia blisko 10 tys. zł miesięcznie.
Zatem jej odprawa wyniosła ok 30
tys. zł” – opisywał dwa lata temu
„SE”. Co ważne, Kosel przez jakiś
czas była także w radzie nadzorczej
ELEWARR-u.
Zapytaliśmy rzecznika KSC, czy Kosel
faktycznie u nich pracuje. „Pani Magdalena Kosel zatrudniona jest od lipca
2014 r. w Krajowej Spółce Cukrowej
SA na stanowisku zastępcy dyrektora
swojego człowieka na stanowisku
szefa ABW, stwierdza, że nic o tym
nie wie. – Nawet jeśli takie rozmowy były prowadzone, to nie znam
ich rezultatu. Zresztą to nie jest
nasz główny problem. Z arytmetyki
koalicyjnej wynika, że powinniśmy
mieć trzech ministrów, trzech wojewodów i wiceministra w każdym
ministerstwie. Tego ostatniego nie
mamy – mówi.
6
KRAJ
Wkroczenie
funkcjonariuszy CBA
do biur szefa klubu PSL Jana
Burego może dziwić. Nie dlatego,
że doszło do rewizji w gabinetach
prominentnego polityka koalicji, lecz
dlatego, że zarządzono je dopiero
teraz. O niejasnych interesach Burego
mówiło się od wielu lat, ale ten
za każdym razem spadał na cztery
łapy. – Jak bury kocur – mówią jego
starzy znajomi
K
to i dlaczego nagle przestawił wajchę? Według naszych informatorów,
chociaż działanie Agencji pozornie
wyglądało na demonstrację siły Donalda Tuska i zdyscyplinowanie PSL
przed głosowaniem nad wotum zaufania dla jego rządu, to rewizja u szefa klubu
ludowców mogła mieć też związek z rozpaczliwym poszukiwaniem źródła afery taśmowej.
Bury jest bowiem mocno kojarzony z dziennikarzem śledczym Piotrem Nisztorem, który publikując taśmy we „Wprost”, uderzył w rząd.
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
AFERA TAŚMOWA \ Czy rewizja CBA
u peeselowskiego milionera ma związek
z jego znajomością z Piotrem Nisztorem?
Katarzyna Pawlak
Jak Bury robił
wszystkich
na szaro
Prawdziwy cel
wizyty agentów CBA
u peeselowskiego
barona może wiązać się
z terminem, w którym
została złożona. Biuro
Jana Burego (z prawej)
zostało bowiem
zrewidowane, gdy ten
odbywał spotkanie
ze skompromitowanym
tzw. taśmami
„Wprost” ministrem
spraw wewnętrznych
Bartłomiejem
Sienkiewiczem.
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Nie palę, nie piję, to mam
„Nie palę, nie piję, to mam” – miał niegdyś powiedzieć Jan Bury, pytany, skąd na jego koncie
nagle wzięło się 1,5 mln zł. Taka odpowiedź
może okazać się niesatysfakcjonująca dla agentów CBA, którzy w zeszłym tygodniu wkroczyli
do biura polityka. – Nie mam pojęcia, czego szukają – mówił
dziennikarzom skonfundowany Bury, bezradnie rozkładając ręce. Usta miał jednak zaciśnięte, a minę nietęgą. Od lat jest wiązany z tak wieloma niejasnymi interesami, głównie w obrębie
sektora energetycznego, że można tylko spekulować, w jakiej sprawie faktycznie węszy CBA.
„Bo gość [Jan Bury], wiesz, robi dym polityczny, a tak naprawdę chodzi o jego interesy, nie? Tylko i wyłącznie. Jeb… go
w końcu ktoś i tyle” – mówił minister skarbu Włodzimierz Karpiński podczas kolacji, którą kilka miesięcy temu zjadł w towarzystwie swojego zastępcy Zdzisława
Gawlika oraz prezesa Orlenu Jacka Krawca. Jej przebieg został zarejestrowany na
nagraniu, które trafiło do „Wprost”.
Jednak odpowiedź o prawdziwy cel wizyty agentów u peeselowskiego barona może
wiązać się z terminem, w jakim została
złożona. Biuro Burego zostało bowiem
zrewidowane, gdy ten odbywał spotkanie
ze skompromitowanym tzw. taśmami
„Wprost” ministrem spraw wewnętrznych
Bartłomiejem Sienkiewiczem. Prawnuk
noblisty za zamkniętymi drzwiami przekonywał ludowców, by nie popierali opozycji podczas głosowania nad wnioskiem
o odwołanie go z funkcji szefa MSW.
Negocjacje z PSL trwały już od kilku dni,
bo ludowcy stawiali twarde warunki, domagali się m.in. stanowisk w służbach
specjalnych. Jedną z najsilniejszych kart
przetargowych miał być ich powrót do
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
na stołek wiceszefa (zwolniony jesienią
2012 r. przez człowieka Waldemara Pawlaka Zdzisława Skorżę) oraz wpływy
w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. KRAJ
Nasi informatorzy twierdzą jednak,
że to spekulacje i nie dlatego CBA odwiedziło Burego. Wskazują na relacje
polityka z dziennikarzem śledczym
Piotrem Nisztorem, który do tygodnika „Wprost” „przyniósł” nagrania kompromitujące rząd Donalda Tuska.
Nisztor, dziennikarz
z taśmami
Początek lata 2012 r. „Puls Biznesu”
publikuje tzw. taśmy PSL. Nagrania
przyniósł do dziennika Piotr Nisztor.
W wyniku afery ludowcy są zmuszeni
do potężnych przetasowań w swoich
najwyższych strukturach. Szefem
stronnictwa przestaje być Waldemar
Pawlak, wymieniani są ministrowie
i władze spółek rolnych.
Rok później do kiosków trafia pierwszy numer tygodnika z przedrukami
z innych gazet „7 Dni Puls Tygodnia”.
Wydawca magazynu, nowo powstała
spółka Press Media Enterprise, wyznacza na redaktora naczelnego Piotra
Nisztora. Niszowy magazyn, na który
pieniądze przeznaczył jeden ze
szwedzkich funduszy inwestycyjnych,
już na starcie dostaje wiele intratnych
lat spółka z o.o. Elektrix, której właścicielem jest A.W., pośredniczy w dostawie energii elektrycznej w rejonie Radomia i Pionek. Mieszkańcy tych miast
oraz przedsiębiorcy nie są zadowoleni
z usługi” – pisze Rojek. Twierdzi, że radomianie wprost wskazują, że spółkę
Elektrix „wspiera Jan Bury”. Zwraca
też uwagę na „bardzo korzystne warunki taryfy dystrybucyjnej energii
dla spółki zatwierdzone przez Urząd
Regulacji Energetyki”.
Jednocześnie mieszkańcy i przedsiębiorcy skarżą się na wyjątkowo wysokie stawki, które muszą płacić firmie
za dostawy prądu. Aby walczyć z przywilejami Elektriksu, 24 firmy zależne
od monopolistycznego dostawcy zrzeszyły się pod szyldem „Strefa Łucznik”.
– Nie rozumiemy, dlaczego pomimo
tylu pism i skarg nikt wciąż niczego nie
zrobił ws. tego jawnego bezprawia. Nie
może być tak, że Elektrix robi na rynku
energii, co chce – oburza się Paweł Dąbrowski, wiceprezes SŁ.
Prokurator od podsłuchów
Andrzej Wilamowski, znany z organizowania hucznych przyjęć, na których
bawią się m.in. prominentni politycy
względu na fakt, że ww. był karany za
przestępstwa związane z narkotykami, początkowo został przyjęty do
Służby Kontrwywiadu Wojskowego
jako pracownik cywilny. Po wcześniejszym zatarciu kary gen. Nosek
wydał polecenie przyjęcia go do SKW
w charakterze funkcjonariusza. Do
chwili obecnej to się jednak nie udało,
ponieważ w badaniach przeprowadzonych przez Wojskową Komisję Lekarską w Poznaniu stwierdzono obecność narkotyków w moczu ww. Mimo
to gen. Nosek kilkakrotnie wydawał
polecenie ponownego skierowania
Bartosza Staszaka na kolejne badania.
Każdorazowo stwierdzano obecność
narkotyków i każdorazowo SKW płaciło za te badania – napisali pracownicy SKW w piśmie do prokuratora generalnego” – pisała Kania.
Piotr Nisztor, proszony przez nas
o informacje o relacjach ze wspomnianymi osobami i komentarz w kontekście przeszukania u Jana Burego, odpowiedział tylko: – Jestem dziennikarzem śledczym i znam różne osoby
z przeróżnych branży, w tym m.in. polityków PO, PSL, SLD czy PiS. Nie będę
mówił o szczegółach, bo to tajemnica
dziennikarska. 7
grona najbogatszych ludzi w PRL
(Bury stanął na czele m.in. Agrotechniki, przemianowanej później na
Agro-Technikę), towarzyszyła ich
pełna lojalność wobec PZPR. Okazywali ją zarówno podczas antyreaganowskich manifestacji „w obronie
pokoju”, jak i wiele lat później, już
jako PSL, sprzeciwiając się amerykańskiej tarczy na terenie Polski.
Bura premiera
Dziś Jan Bury wciąż utrzymuje status
oligarchy. Nazywany peeselowskim
baronem, od wielu lat prowadzi interesy, które budzą kontrowersje i zainteresowanie mediów.
Donald Tusk długo udawał, że o niczym nie wie. Musiał jednak zareagować, gdy w 2011 r. CBA – po interwencji „Super Expressu” – poinformowało
premiera, że polityk współrządzącej
z PO partii wyraźnie złamał ustawę
antykorupcyjną. Chodziło o udziały
w spółce So-Res. Bury kupił ich aż 50
proc., chociaż z racji pełnionej wówczas funkcji wiceministra mógł nabyć
maksymalnie 10 proc. Jednocześnie
ze zmianami właścicielskimi spółka
zgłosiła rozszerzenie działalności na
Królestwem Jana Burego, polityka, okazała się branża energetyczna, którą zaczął prywatyzować. Przejął nad nią
pełnię kontroli, kiedy rząd koalicji PO–PSL wyznaczył go na wiceministra skarbu. Zawarł wówczas wiele kontraktów,
które dziś są jego potężnym kapitałem.
reklam. Głównie od spółek związanych
ze skarbem państwa, najczęściej podległych resortom, w których rządzi
PSL, np. firmy Węglokoks. Szczególne
miejsce w tygodniku przypada politykom PSL, a zwłaszcza Janowi Buremu.
Dostaje kolumnę na felieton, jego klubowi koledzy prowadzą blogi na internetowym portalu gazety. Ta utrzyma
się na rynku jedynie do marca 2014 r.
Do dziś nie wiadomo, ile dokładnie zarobiła dzięki reklamom spółek skarbu
państwa. Dlaczego? Ze względu na zawartą w umowach klauzulę poufności.
Jak tłumaczy Tomasz Tomczykiewicz,
sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki: „Nie jest możliwe udzielenie
informacji na temat wydatków poniesionych przez Węglokoks SA na reklamę w gazecie »7 Dni Puls Tygodnia«”. W radzie nadzorczej spółki Press Media Enterprise, która wyznaczyła Nisztora na redaktora naczelnego wydawanej przez siebie gazety, zasiadał Maciej
Wilamowski. Do dziś jest prokurentem w firmie energetycznej Elektrix,
która należy do jego ojca Andrzeja.
Z naszych informacji wynika, że starszy Wilamowski miał w rozmowach
często powoływać się na wpływy
u Jana Burego, zwłaszcza gdy ten był
rozgrywającym w sektorze energetycznym jako wiceminister skarbu.
O Elektriksie mówi się w środowisku, że to uprzywilejowana spółka na
rynku dystrybutorów energii w Radomiu i pobliskich Pionkach. Sprawą
bezskutecznie zajmował się swego
czasu polityk Solidarnej Polski Józef
Rojek. Wystosował w tej sprawie zapytanie do ministra gospodarki. Co
zaskakujące, w piśmie używa jedynie
inicjałów Wilamowskiego. „Od kilku
PSL, swoim pełnomocnikiem procesowym zrobił Karolinę Staszak. To córka
mocno związanego z PSL Marka Staszaka. Ten był wiceministrem sprawiedliwości za rządów SLD–PSL, a tuż po
wyborach w 2007 r. koalicja PO–PSL
zrobiła go prokuratorem krajowym.
Został odwołany w 2009 r. po rzekomym samobójstwie trzeciego z podejrzanych w tzw. aferze Olewnika.
Bezrobocie nie trwało długo. Już
w 2010 r. Marek Staszak trafił do Prokuratury Generalnej, gdzie został osobą opiniującą ws. stosowania techniki
operacyjnej, w tym podsłuchów. Był
na bieżąco z działaniami operacyjnymi wszystkich służb specjalnych. To
właśnie on nie zgodził się – do dziś
nie wiadomo dlaczego – na założenie
przez CBA podsłuchu w słynnej „willi
Kwaśniewskich” w Kazimierzu. Agentom przeprowadzającym akcję bardzo
zależało na umieszczeniu pluskwy
w domu byłego prezydenta, bo dzięki
nagraniom mieli dowieść, że była
para prezydencka jest faktycznym
właścicielem posiadłości. Zdaniem
funkcjonariuszy prowadzących tę
operację decyzja Staszaka mocno
utrudniła im pracę, a w konsekwencji
dała Kwaśniewskim szansę na wykręcenie się od zarzutów, jakoby kupili
willę na tzw. słupa.
O Marku Staszaku, a głównie o jego
synu Bartoszu, pisała we wrześniu
2011 r. w „Codziennej” Dorota Kania.
Dziennikarka dotarła do pisma, skierowanego do prokuratora generalnego oraz do szefa Najwyższej Izby Kontroli. „W SKW wielokrotnie ponawiano próbę przyjęcia do pracy Bartosza
Staszaka – syna prokuratora Prokuratury Krajowej Marka Staszaka. (…) Ze
Na cztery łapy
– Janek to taki bury kocur. Wchodzi
na wysokie dachy, ale też wie, po których chodzenie jest niebezpieczne.
Dlatego zawsze spada na cztery łapy
– opisuje szefa klubu PSL Jana Burego
jeden z jego starych znajomych. Bury na cztery łapy spada od wielu
lat. Zaczynał, wykorzystując pozycję,
którą zagwarantował mu ojciec. Józef
Bury był członkiem PZPR. Od 9 października 1982 r. do 23 marca 1983 r.
był kierownikiem resortu pracy, płac
i spraw socjalnych w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. Mógł być dumny
z syna, gdy ten został przewodniczącym Związku Młodzieży Wiejskiej.
ZMW znane było ze znakomitych kontaktów w ZSRS. Klimat organizacji najlepiej oddają relacjonowane na łamach tygodnika „Zarzewie” wizyty
i szkolenia aktywu ZMW w ZSRS. „Riazań powitał nas bardzo uroczyście
i serdecznie. Na Dworcu Wschodnim
zebrali się licznie riazańscy komsomolcy. »Niech żyje niezłomna radziecko-polska przyjaźń« – głosił w języku
polskim napis na ogromnym transparencie. Dziewczęta w ludowych rosyjskich strojach wręczyły kierownictwu
naszej grupy bochen chleba” – pisał
w swoim artykule dla „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz.
Dla ZMW stan wojenny był czasem
konsolidacji ideologicznej. To tego
okresu sięgają korzenie biznesu zapuszczane przez młodych związkowców, a rozkwitłe dziś jako biznesowe
imperium wielu prominentnych
działaczy PSL. Zgodzie komunistycznych władz na interesy liderów
ZMW, które czyniły z nich członków
branżę energetyczną. Akurat tę
część, którą nadzoruje Bury. Tłumaczenie polityka sprowadziło się do
oświadczenia, że się… pomylił. Premier wyrozumiale uznał, że pomylić
może się każdy, i Bury dostał od niego jedynie burę.
Królestwem polityka okazała się
branża energetyczna, którą zaczął prywatyzować. Przejął nad nią pełnię kontroli, kiedy rząd koalicji PO–PSL wyznaczył go na wiceministra skarbu.
Zawarł wówczas wiele kontraktów,
które dziś są jego potężnym kapitałem.
Poza ujawnionymi przez nas związkami z firmą Wilamowskiego „Elektrix” media poświęciły wiele uwagi
roli polityka przy przekształceniach
w elektrowni w Kozienicach. Sprawę
kilkakrotnie opisywały „GP” i „GPC”.
Bury poumieszczał we władzach spółki swoich znajomych, a innym kolegom załatwił współpracę z elektrownią Kozienice. Jego przyjaciel Zenon
Daniłowski postanowił się nawet
przebranżowić i nagle niespodziewanie zaczął handlować biomasą wykorzystywaną przez Kozienice. Do mediów wypłynęły zdjęcia z suto zakrapianej imprezy, która odbyła się w Kazimierzu Dolnym. Rachunek – 15 tys.
zł – zapłacił gospodarz, czyli Jan Bury,
a dokładnie Ministerstwo Skarbu.
W libacji wzięli udział prominenci
z Elektrowni Kozienice.
Wiele kontrowersji wzbudza też notowana na giełdzie firma „Makarony
Polskie”. Jednym z jej głównych klientów jest Agencja Rynku Rolnego, gdzie
pracuje zasiadająca równolegle w radzie nadzorczej „MP” żona posła Urszula Bury. Ta współpraca pozwoliła
spółce zarobić kilkanaście milionów zł.
8
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
POLITYKA \ Przeszłość Jana Burego
Resortowy polityk z PSL
Jan Bury, szef klubu parlamentarnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zaczynał karierę polityczną w Zjednoczonym Stronnictwie
Ludowym, wiejskiej przybudówce Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Był także działaczem Związku Młodzieży Wiejskiej. To
właśnie tam po raz pierwszy zajął się biznesem, a interesy robił m.in. z szefem Art-B Andrzejem Gąsiorowskim
Dorota Kania
J
an Bury należy do najbardziej
wpływowych polskich polityków. Jego związki biznesowe
od lat są opisywane przez
media, jednak dopiero teraz
szefem klubu PSL zajęło się
Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Swoją pozycję szef klubu PSL budował latami, a jego największymi sojusznikami są ludzie, z którymi jest
powiązany politycznie i biznesowo.
Jan Bury zaczął karierę polityczną
w 1983 r., mając zaledwie 18 lat. ZSL,
do którego wstąpił, było silnie związane z komunistyczną władzą – popierało ustrój socjalistyczny, przewodnią
i kierowniczą rolę PZPR w państwie
oraz trwały sojusz ze Związkiem Sowieckim.
Taka ścieżka kariery Jana Burego
nie dziwi – jak wynika z akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej, jego ojciec Józef Bury od
1954 r. był działaczem PZPR. Po
ukończeniu Szkoły Głównej Planowania i Statystyki pracował w Komitecie Pracy i Płac, odbył także kurs
w Wyższej Szkole Partyjnej przy KC
KPZR w Moskwie. W czasie karnawału Solidarności, w 1980 r., był doradcą prezesa Rady Ministrów oraz
ministra rolnictwa. W stanie wojennym Józef Bury był podsekretarzem
stanu w Ministerstwie Pracy, Płac
i Spraw Socjalnych – z tego stanowiska odszedł w 1982 r.
Jan Bury nie zajął się zawodowo
ekonomią jak ojciec, lecz prawem – w
1990 r. skończył Wydział Prawa
i Administracji w rzeszowskiej filii
Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Po ukończeniu studiów, zaprawiony w działalności
partyjnej młody prawnik z koneksjami w najwyższych kręgach PZPR,
rozpoczął karierę polityczną i biznesową w III RP. W 1991 r. został posłem, działał także w spółce Agrotechnika.
Nomenklaturowa spółka
Spółka Agrotechnika, w której
wiodącą rolę w latach 90. odgrywał
Jan Bury, powstała w czasach PRL-u. Wszystko zaczęło się od tego, że
w 1983 r. ZMW otrzymał od rządu
Wojciecha Jaruzelskiego zgodę na
prowadzenie działalności gospodarczej. W październiku 1983 r.
ZMW założył spółkę o nazwie Zespoły Usługowo-Wytwórcze Agrotechnika, w której miał 99 proc. udziałów.
Jadwiga Staniszkis w książce „Postkomunizm. Próba opisu” podała, że
Fot. Tomasz Hamrat/Gazeta Polska
Komunistyczny działacz
Po ukończeniu studiów Jan Bury, zaprawiony w działalności partyjnej młody prawnik
z koneksjami w najwyższych kręgach PZPR, rozpoczął karierę polityczną i biznesową
w III RP. W 1991 r. został posłem, działał także w spółce Agrotechnika.
była to pierwsza polska duża spółka nomenklaturowa.
Ze znajdujących się w Krajowym
Rejestrze Sądowym akt rejestrowych
Agrotechniki wynika, że wśród osób,
które przyczyniły się do zawiązania
spółki, byli m.in. Krzysztof Baszniak,
który był ministrem pracy w drugim
rządzie Waldemara Pawlaka (od 26
października 1993 r. do 1 marca
1995 r.) i Andrzej Śmietanko – minister rolnictwa w tym samym rządzie,
wpływowy działacz PSL-u. Jak
w 2007 r. ujawnił tygodnik „Wprost”,
w Agrotechnice znaleźli się też ludzie związani z PZPR i służbami specjalnymi PRL, którzy mieli decydujący wpływ na działalność tej firmy.
Dzięki koneksjom w polityce i służbach specjalnych Agrotechnika uzyskała olbrzymie kredyty. Dyrektorem spółki został Zenon Daniłowski,
przyjaciel i partner biznesowy Jana
Burego, a zarazem – jak sam podkreślał w rozmowie z tygodnikiem
„Wprost” – polityczny ojciec chrzestny Waldemara Pawlaka.
Interesy z Art-B
Jan Bury, jako przewodniczący
ZMW, zawarł 27 kwietnia 1991 r.
w imieniu Związku umowę darowizny z Andrzejem Gąsiorowskim, reprezentującym
głośną
później
spółkę Art-B. ZMW oddawał 51
proc. akcji Agrotechniki. „Objęcie
udziałów przez Art-B nastąpi (…) po
przekazaniu pierwszej wpłaty w wysokości stu milionów złotych na programy społeczne” – czytamy w umowie, która znajduje się w aktach rejestrowych Agrotechniki. Nie wiadomo, na jakie „cele społeczne” zostały
przekazane pieniądze Art-B, nie
wiadomo również, dlaczego Bagsik
i Gąsiorowski postanowili robić interesy z upadającą spółką, jaką była
Agrotechnika. Według nieoficjalnych
informacji kluczem byli ludzie ze
służb specjalnych PRL – związani
zarówno z Art-B, jak i Agrotechniką. Nieprzypadkowo Art-B jako
pierwsza prywatna polska spółka
otrzymała koncesję na handel bro-
nią, nieprzypadkowo sfinansowała
operację MOST, polegającą na przerzucie osób narodowości żydowskiej ze Związku Sowieckiego,
a później z Rosji, do Izraela.
Trzy miesiące po podpisaniu umowy pomiędzy Agrotechniką i Art-B
jej właściciele: Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski uciekli z Polski.
Kilka miesięcy później spółka Agrotechnika zaprzestała działalności.
Do dziś nie wiadomo, co się stało
z pieniędzmi przekazanymi jej przez
Art-B.
W latach 90. powstała nowa spółka
o bliźniaczo brzmiącej nazwie: Agro-Technika. Jej prezesem został Zenon
Daniłowski. Agro-Technika została
właścicielem m.in. Praskiej Giełdy
Spożywczej; nabyła też większościowy pakiet akcji spółki Makarony
Polskie w Rzeszowie. Ta ostatnia
jeszcze na początku lat 90. należała
do państwa; później została sprywatyzowana, a w jej radzie nadzorczej
zasiadła Urszula Bury, żona posła
Jana Burego.
KRAJ
9
EWOLUCJA PO \ Akrobacje Gronkiewicz-Waltz
Z jasnogórskich wałów pod gejowską tęczę
Hanna Gronkiewicz-Waltz zaczynała od przemówień na wałach Jasnej Góry i kościelnych ambonach, opowieści o Duchu Świętym
i zawierzania stolicy Maryi. Dziś represjonuje prof. Bogdana Chazana, wspiera tęczę na pl. Zbawiciela oraz instalowane za pieniądze
podatników „odgromniki bioenergoterapeutyczne”. Czy wyborcy nadążą za tą ewolucją wiceszefowej PO?
Wiceprzewodnicząca
PO przebyła daleką
drogę – od słów
„Wierzę w to, czego
naucza Pismo
Święte i dlatego
świadomie poddaję
instytucję, w której
pracuję, pod Boże
błogosławieństwo”
do wiary
w astrologię i „złą
energię”.
Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Artur Dmochowski
G
dy Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła decyzję
o zwolnieniu prof. Bogdana
Chazana ze stanowiska, środowiska lewicowe i sprzyjające im media nie taiły satysfakcji. Oto polityk, przedstawiająca się jako
głęboko wierząca, osobiście represjonuje
lekarza, którego jedyną winą było to, że starał się pozostać wierny własnemu sumieniu i chronić życie.
Warto z kilku powodów bliżej przyjrzeć
się ewolucji ideowej prezydent Warszawy. Jest ona bowiem także dlatego interesująca, że Gronkiewicz-Waltz jest jednocześnie jednym z najważniejszych liderów Platformy Obywatelskiej – wiceprzewodniczącą partii, na wszystkich
spotkaniach PO zajmującą miejsce w ścisłym kierownictwie tuż obok Donalda
Tuska. Widoczna wyraźnie choćby w jej
włączeniu się w nagonkę na prof. Chazana zmiana poglądów jest zatem świadectwem szerszego procesu – przesuwania
się rządzącego Polską ugrupowania na
lewo i zajmowania przez nie pozycji, na
których jeszcze kilka lat temu znaleźlibyśmy środowiska Janusza Palikota, Agory
i wojujących feministek spod znaku tęczowych parad tzw. równości.
Gronkiewicz-Waltz jest dobrym przykładem tej ewolucji, gdyż wcześniej była
chyba najbardziej jednoznacznie zaangażowanym religijnie działaczem PO. Można wręcz powiedzieć, że zbudowała całą
swoją karierę polityczną w dużej mierze
na wizerunku katolika, który pragnie realizować wiarę w służbie publicznej.
Charyzmatyczka w NBP
To było wszak jednym z głównych powodów, dla których w ogóle zaistniała na
krajowej scenie, gdy Lech Wałęsa wysunął w 1991 r. jej kandydaturę na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego. Nie była przecież wtedy nawet ekonomistką, lecz skromnym asystentem na
Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zatem to nie kwalifikacje młodej
i nieznanej szerzej prawniczki zadecydowały o jej nominacji na jedno z kluczowych stanowisk w państwie, lecz raczej
opinia osoby głęboko wierzącej, zaangażowanej od 1982 r. w Ruch Odnowy
w Duchu Świętym, o czym często sama
przypominała w swoich wypowiedziach
dla mediów.
Ks. Dariusz Kowalczyk, jezuita, wspomina, że gdy odwiedził ją w gabinecie
szefa NBP, spotkanie rozpoczęła od poproszenia go o otwarcie Biblii, przeczytanie losowo wybranego fragmentu i podzielenie się refleksją na jego temat.
Dawała też wielokrotnie publiczne świadectwo swojej wiary, np. przemawiając na
wałach w Częstochowie w 1998 r. podczas Kongresu Odnowy w Duchu Świętym. Mówiła wtedy do ponad 100 tys.
obecnych o roli Ducha Świętego w jej życiu. Prowadziła z kościelnych ambon rekolekcje, podczas których potrafiła przekonująco mówić o wartościach chrześcijańskich, przedstawiając się jako osoba, która
tych wartości chce bronić na scenie politycznej.
To wszystko miało jednak miejsce
przynajmniej kilkanaście lat temu. Potem, choć nadal lubiła pokazywać się
u boku biskupów, zaczęły w jej postawie zachodzić wyraźne zmiany. Gdy zo-
stała prezydentem stolicy, zawierzyła
jeszcze w 2007 r. miasto opiece Maryi
przed jej cudownym obrazem Matki
Bożej Łaskawej Patronki Warszawy. Ale
szybko jej wcześniejsze deklaracje wiary zaczęły zastępować decyzje i wypowiedzi budzące coraz większe wątpliwości wśród wierzących.
Od wiary do walki z krzyżem
W przeciwieństwie do okresu rządów
Lecha Kaczyńskiego w stolicy, Urząd
Miasta pod kierownictwem Gronkiewicz-Waltz zaczął nie tylko bez problemów wydawać zgody na promujące gender i LGBT parady, ale wręcz wspierać je
na rozmaite sposoby. I choć może to zabrzmieć anegdotycznie, w 2007 r. na stołecznych skrzyżowaniach radiesteci zainstalowali (finansowane z budżetu miasta) „odgromniki bioenergoterapeutyczne”, które miały pochłaniać złą energię
powodującą wypadki...
Jednak przełomem, jak w wielu innych
kwestiach, był 10 kwietnia 2010 r. Brak
tu miejsca, by opisywać liczne znane
przykłady zaangażowania służb miejskich w walkę z publicznymi przejawami
wiary i pamięci na Krakowskim Przedmieściu – wspieranie poprzez bierność
Straży Miejskiej wulgarnych i brutalnych
ataków na krzyż i jego obrońców czy
usuwanie zniczy i kwiatów, upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej.
Cały aparat miasta, kierowany przez
Hannę Gronkiewicz-Waltz został aktywnie użyty w tej batalii, która de facto była
przecież walką o obecność religii w życiu społecznym.
Dwa lata temu prezydent Warszawy
skomentowała bulwersujący atak na ob-
raz Matki Bożej na Jasnej Górze słowami: „To jest pytanie do astrologów, czy to
nie są jakieś takie gwiazdy czy planety,
które mają wpływ na temperamenty naszego życia”.
Inna Platforma
Wiceprzewodnicząca PO przebyła zatem daleką drogę – od słów „Wierzę
w to, czego naucza Pismo Święte i dlatego świadomie poddaję instytucję, w której pracuję, pod Boże błogosławieństwo”
do wiary w astrologię i „złą energię”. Jej
ewolucja wpisuje się w równie głęboką
przemianę, którą przeszła cała Platforma pod rządami Donalda Tuska. Zakładana była przecież w 2001 r. jako partia
chrześcijańsko-demokratyczna, w której
programie tradycja i wiara zajmowały
poczesne miejsce. Tymczasem 10 lat
później Tusk, wchodząc w buty Palikota
czy Urbana, otwarcie deklaruje walkę
z Kościołem osławionym sformułowaniem o „nieklękaniu przed księdzem”.
Walka ta przybierze konkretne wymiary: wspierania zabiegów in vitro z budżetu państwa czy ataku na materialne fundamenty Kościoła poprzez likwidację
Funduszu Kościelnego. Widać ją też
w sferze personalnej: z partii, której twarzami byli katolicy, jak choćby Gowin czy
dawna Gronkiewicz-Waltz, do Platformy
angażującej się w wybór Wandy Nowickiej do Prezydium Sejmu, gdy jej własna
partia wycofała jej kandydaturę, albo
w wypromowanie na jedno z najwyższych stanowisk w państwie Ewy Kopacz, która odegrała jako minister zdrowia kluczową rolę w tragicznej „sprawie
Agaty”. Natomiast walka Platformy
z ludźmi sumienia i wiary trwa…
10
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
BIZNES \ Ujawnienie prawdy o nich byłoby końcem III RP
Oligarchowie bez biografii
Napady, strzelaniny, przemyt biżuterii, handel walutą, sutenerstwo – tak w PRL-u rodziły się fortuny polskich biznesmenów,
brylujących później w świecie polityki i mediów. A wszystko pod pełną kontrolą komunistycznej bezpieki. Gdy Roman Giertych
sugeruje, że polscy oligarchowie są gotowi zapłacić setki tysięcy złotych, by nie pisano o nich książek, ma rację: korzenie biznesu
to największe tabu III RP
Pochodzenie
kapitału,
genealogia
rodzinna,
powiązania ze
światem tajnych
służb w przeszłości
i obecnie – to
wszystko jest dziś
skrzętnie skrywane
i powoduje u wielu
strach – mówi
prof. Sławomir
Cenckiewicz,
jeden z nielicznych
historyków
zajmujących się
początkami
polskich fortun.
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz
– Pochodzenie kapitału, genealogia
rodzinna, powiązania ze światem tajnych służb w przeszłości i obecnie, to
wszystko jest dziś skrzętnie skrywane
i powoduje u wielu strach – mówi prof.
Sławomir Cenckiewicz, jeden z nielicznych historyków zajmujących się początkami polskich fortun.
Rakowiecka, czyli mekka
polskiego kapitalizmu
Skąd ten strach? Inny znany naukowiec, profesor nadzwyczajny, badacz
dziejów najnowszych, pytany, dlaczego niemal nie ma naukowych publikacji na ten temat, odpowiada z rozbrajającą szczerością: – W polskiej
nauce dominuje pogląd, iż tematyki
początków biznesu lepiej nie badać,
bo można utonąć w rzece z kamieniami u nóg.
I prosi o niewymienianie swojego
nazwiska. Kogo boją się badacze?
Cenckiewicz nie ma wątpliwości:
– Geneza polskiego kapitalizmu tkwi
w dużej mierze na ul. Rakowieckiej
i w al. Niepodległości w Warszawie.
To symboliczne miejsca – siedziby cywilnych i wojskowych tajnych służb,
które stały się dźwignią dla budowy
kapitału wielu osób.
Prof. Jadwiga Staniszkis uważa, że
można wskazać, które lata są najważniejszą białą plamą w życiorysach
wielu gentlemanów brylujących dziś
na salonach: – Decyzja o zmianie
ustroju zapadła w Moskwie w 1984 r.
Lata 1984–1989 to był czas budowania sobie przez ludzi komunistycznych służb uprzywilejowanej pozycji
w nowym systemie. Uwłaszczania się
oraz niszczenia dokumentów i zacierania śladów.
Stan wojenny, czyli
rozkręcamy interesy
Próbując odkopać owe ślady, cofnijmy się jeszcze kilka lat wcześniej, do
pierwszych dni stanu wojennego.
Gdy po 13 grudnia 1981 r. po ulicach
jeździły czołgi, zawieszono łączność
telefoniczną i naukę w szkołach, a nawet zakazano przemieszczania się po
kraju, istniała grupa obywateli, której sytuacja była krańcowo odmienna
niż reszty społeczeństwa. Zakładali
w tych dniach firmy, swobodnie wy-
jeżdżali za granicę, a PKO i NBP
otwierały dla nich linie kredytowe.
4 stycznia 1982 r. wciąż nie działały
wyłączone 13 grudnia telefony. Spacyfikowano już krwawo kopalnie „Wujek” i „Manifest Lipcowy”, parę dni
wcześniej wyjechali na powierzchnię
po dwóch tygodniach spędzonych pod
ziemią „chłopcy od Piasta”, kończąc
ostatni strajk okupacyjny.
Okoliczności te nie przeszkodziły wicepremierowi Jerzemu Ozdowskiemu
spotkać się z przedstawicielem firmy
polonijnej Konsuprod – Lotharem
Grabowskim. Jej pełnomocnikiem na
Polskę był Jan Wejchert, przyszły założyciel telewizji TVN. Towarzysz
Ozdowski zapewnił przedsiębiorcę, że
stan wojenny nie utrudni działalności
wspomnianych firm polonijnych, odwrotnie – mogą one liczyć na wiele udogodnień.
Dzień później wicepremier przyjął
szersze grono biznesmenów i zapowiedział zastosowanie wobec ich sektora „klauzuli permanentnego uprzywilejowania”. Dodał też, że rozwój ich
firm powinien „doprowadzić do powstania nowego sektora w polskiej gospodarce”.
Konkrety pojawiły się jeszcze
w styczniu – prezesi NBP i PKO pod-
jęli decyzję o „otwarciu systemu kredytowego dla przedsiębiorstw polonijnych”. A latem 1982 r. – mniej więcej w okolicach zbrodni lubińskiej
– weszła w życie ułatwiająca im działalność ustawa.
Oni do dziś trzęsą
biznesem
„Patriotyzm” – to słowo nie schodziło z ust biznesmenów z firm polonijnych po wprowadzeniu stanu wojennego. „W odnowicielskim ruchu społecznym, jakim jest Patriotyczny Ruch
Odrodzenia Narodowego, widzimy
potężnego sprzymierzeńca” – mówił
Jan Kulczyk.
Stanisław Szewczyk, obecnie znany
łódzki deweloper, opowiadał o postawie tego środowiska: „Zdecydowana
większość, a nawet – można powiedzieć – żaden z działaczy gospodarczych polskiego pochodzenia nie
zmienił swojej patriotycznej postawy
ani w czasie kryzysu ekonomicznego,
ani w okresie stanu wojennego”. Podkreślał, że patriotyzmu tego nie podważyły „groźby i bardzo agresywne
poczynania na Zachodzie w stosunku
do Polski”.
KRAJ
Gdzie udało mi się odnaleźć te cytaty?
Oprócz całych półek w archiwach IPN,
na których leżą teczki „biznesmenów”,
po ich ówczesnej działalności pozostał
jeszcze jeden ślad – wydawany dla nich
co miesiąc przez 10 lat „Biuletyn”, będący rodzajem kolorowego magazynu dla
owego zamkniętego grona.
Czytelniczki „Gali” czy „Twojego Stylu”
zapewne przecierałyby oczy ze zdziwienia, spotykając dzisiejsze gwiazdy salonowych bali w scenerii zgoła odmiennej.
Jolantę Kwaśniewską z polonijnej firmy
PAAT na targach biżuterii w Moskwie,
twórcę TVN Jana Wejcherta u boku wojskowych komisarzy Jaruzelskiego, a Jana
Kulczyka rekomendującego na kierowniczy stołek byłą robotnicę z kołchozu
„Nowyj Put” i wiceszefową Towarzystwa
Przyjaźni Polsko-Radzieckiej Jadwigę Łokkaj.
A obok nich na łamach pisma przewijają
się wszyscy wielcy i podziwiani w III RP
za swoją niezwykłą przedsiębiorczość
i zmysł do interesów: Ryszard Krauze,
Zygmunt Solorz, Mariusz Walter, Zdzisław Montkiewicz, Jerzy Starak, Piotr
Buchner, Zbigniew Niemczycki, Kazimierz Pazgan, Sobiesław Zasada, Krzysztof Strykier, Leonard Praśniewski...
I nie tylko: w katalogach polonijnych
firm odnajdujemy niemal całe lokalne elity finansowe trzęsące w 2014 r. Trójmiastem, Poznaniem, Krakowem, Wrocławiem, Łodzią, Szczecinem. Setki, tysiące
znanych i popularnych albo – częściej, co
zrozumiałe – unikających rozgłosu.
Czy przewoził pan
biżuterię w odbycie?
Według nagrania na taśmach „Wprost”,
w wersji ogłoszonej przez tygodnik,
Giertych roztacza przed dziennikarzem
Piotrem Nisztorem perspektywy zarobku na książkach o czołowych biznesmenach: „Piotrek, moja ostateczna propozycja: cztery stówy [400 tys. zł] i dziesięć
pro [chodzi o procenty od tego, co uda
się wyciągnąć od Kulczyka]”.
Jak tłumaczy, proceder będzie legalny:
„Ty będziesz pisał. A ja będę, słuchaj,
sprzedawał to”. Mecenas zapewnia, że
wszystko odbędzie się bezpiecznie: „Bierzemy sobie następnego [miliardera].
Bezpieczeństwo całej operacji. Bierzemy
to jak przez śluzę”. W tym kontekście
pada nazwisko Zygmunta Solorza. Giertych pyta, czy „nie możemy napisać
książki o [Michale] Sołowowie?”. Po
chwili proponuje: „O [Leszku] Czarneckim można napisać trzecią książkę […].
No to słuchaj. Ja mam kogoś, kto do nich
pójdzie. Rzucisz im pytania? Czy już rzuciłeś? […] Zadasz mu [Sołowowowi] pytanie: czy w 1982 r. przewoził pan biżuterię w odbycie?”.
Tak przedstawiał to „Wprost”, natomiast
Giertych na łamach „Rz” odpowiadał: „To,
co mówiłem w rozmowie z Nisztorem,
było tylko »legendą« dostosowaną do
mojej opinii o tym dziennikarzu. Uważam
go za szantażystę i gangstera”.
– Giertych zdaje sobie sprawę, że Polska
jest krajem, w którym nie pisze się biografii znanych ludzi, bo nie wypada, bo to
ryzyko, bo nie wolno... Panuje wokół tego
dziwny konsensus. Każdy więc, kto porywa się na biografię znanego polityka czy
biznesmena, stanowi dla nich zagrożenie
– komentuje prof. Cenckiewicz.
Skradzione złoto
u żon sekretarzy
Skąd ten konsensus? W latach 80.
w wyniku walk wewnątrz obozu władzy
komunistycznej doszło do jego złamania
– ujawnienia afery „Żelazo”. Dzięki niej
możemy dowiedzieć się, jakie typy zależności tworzyły się pomiędzy bezpieką komunistycznego państwa a „biznesmenami”.
W 1967 r. Mirosław Milewski, wówczas szef wywiadu, wpadł na pomysł
nielegalnego zdobycia na Zachodzie
środków, które miałyby zasilić tajny
fundusz operacyjny. Na wykonawców
tej operacji wybrał zaprawionych
w bandyckim fachu braci Janoszów
– Kazimierza, Mieczysława i Jana – od
pięciu lat mieszkających w Niemczech.
Najstarszy z gangsterów, 35-letni Kazimierz, od 15 lat był agentem peerelowskiej bezpieki.
Najbardziej zuchwałym ich przestępstwem był napad na bank w 1964
r., w którego trakcie zginął kasjer,
a jednego z gangsterów – mieszkańca
Hamburga – zastrzeliła policja.
W Niemczech Janosze weszli w zmowę z niektórymi właścicielami sklepów jubilerskich. Fingowali włamanie, a następnie dzielili się z właścicielem „skradzionymi” kosztownościami
oraz pieniędzmi z ubezpieczenia.
Ale w 1970 r. Kazimierz Janosz założył oficjalnie w Hamburgu jubilerską
firmę eksportowo-importową. Przez
pewien czas uczciwie płacił niemieckim kontrahentom, przez co zdobył ich
zaufanie. Tymczasem Milewskiemu
meldował, że wkrótce bracia zwiną interes i wrócą do PRL-u. W tym czasie
dokonał olbrzymich zakupów złota,
srebra i biżuterii w kilku hurtowniach,
obiecując, że za towar zapłaci w ciągu
tygodnia. Niemieccy kontrahenci
uwierzyli mu na słowo.
Wielomilionowy łup został przemycony do Polski. Ok. 200 kg złota w sztabach i wyrobach jubilerskich, tysiące
kamieni szlachetnych, futra, zegarki
oraz siedem kontenerów najróżniejszych wyrobów ze srebra załadowano
na dwa wagony towarowe. Od granicy
NRD z zachodnimi Niemcami były
eskortowane przez polskich oficerów
wywiadu, natomiast wcześniejszy
przejazd przez NRD odbywał się za
wiedzą Stasi.
Wcześniejsza umowa mówiła o podziale zrabowanych skarbów pomiędzy braćmi i bezpieką pół na pół. Teraz
protektorzy Janoszów ani myśleli dotrzymać umowy. Zagarnęli 90 proc.
zdobytych towarów. Pocieszali braci
jedynie, że dalsza „opieka” ze strony
MSW pozwoli im na swobodne prowadzenie innych „interesów” i powetowanie sobie strat. Jak pisał w „GP”
dr Piotr Gontarczyk, Departament
I przez następne lata chronił zuchwałe,
przestępcze działania braci przed lokalnymi strukturami MO i SB z Katowic i Bielska-Białej.
Tymczasem luminarze partyjni
i bezpieka dzielili się zrabowanym
łupem. Brylanty i szmaragdy były pakowane w szare koperty i wysyłane
do kierownictwa resortu i do gmachu
KC PZPR. Jak stwierdza Gontarczyk,
towarzysze z „białego domu” zawsze
mieli duże potrzeby, toteż wielu
z nich przed wojażami zagranicznymi pobierało od Milewskiego dewizy
na rozmaite zakupy. Duże sumy pieniędzy mieli brać członkowie Biura
Politycznego KC PZPR, tow. tow. Jan
Szydlak i Zdzisław Grudzień, no
i oczywiście żona I sekretarza, Stanisława Gierek. Złote zegarki trafiały
na ręce partyjnych oficjeli oraz ich
kobiet. Jeden z nich otrzymała na
urodziny żona ówczesnego członka
KC PZPR Alfreda Moczar.
Znany naukowiec,
profesor
nadzwyczajny,
badacz dziejów
najnowszych, pytany,
dlaczego niemal
nie ma naukowych
publikacji na temat
początków polskiego
biznesu, odpowiada
z rozbrajającą
szczerością:
– W polskiej nauce
dominuje pogląd,
iż tematyki tej lepiej
nie badać, bo można
utonąć w rzece
z kamieniami u nóg.
Kiszczak tłumaczy
KGB, dlaczego wspiera
biznesmenów
Na ile powstawanie fortun z lat 80.
przypominało mechanizmy kariery Janoszów? – Generalna zasada, którą
kierowało się wielu rekinów biznesu,
to uzyskać parasol ochronny służb, by
można było się bogacić i podróżować
po świecie – stwierdza Cenckiewicz.
To wzbogacenie się z czasem pozwalało niektórym wyrobić sobie w miarę
samodzielną pozycję. – Historia ITI
i Jana Wejcherta jest właśnie czymś takim. Z dokumentów wynika wprawdzie, że był on przez jakiś czas zarejestrowanym TW, ale system lojalności,
jaki przez lata wytworzył w relacjach ze
służbami, pozwolił mu funkcjonować
– z paszportem wielokrotnego przekraczania granicy – dość swobodnie w sferze biznesowej – mówi Cenckiewicz.
Skąd wzięli się „zagraniczni” biznesmeni, którzy zapragnęli ni stąd, ni zowąd zainwestować w PRL? Rzut oka do
archiwów IPN pokazuje, że – podobnie
jak w przypadku Janoszów – była to
zorganizowana akcja służb.
W 1983 r. Czesław Kiszczak raportował na ich temat KGB. Przed spotkaniem
z jej przedstawicielami przygotował sobie „tezy do rozmów”. Tłumaczył w nich,
że chodzi o walkę z sankcjami nałożonymi na PRL przez Ronalda Reagana.
Jak pisze Cenckiewicz w książce „Długie ramię Moskwy”, krótko po wprowadzeniu stanu wojennego w Zarządzie II
(wywiad wojskowy) zwracano uwagę
na potencjał i korzyści, jakie w pracy
operacyjnej wywiadu można uzyskać
dzięki firmom kooperującym z Zachodem, np. możliwość organizacji bezpiecznej łączności pomiędzy Centralą
a agenturą na Zachodzie. „W warunkach
stanu wojennego – zamknięcia granic,
11
ograniczenia łączności radiowej i izolacji Polski Ludowej – stosowane dotychczas formy działalności zawiodły, a po
13 grudnia 1981 r. odcinały często agenturę od Centrali. Dlatego związani z obozem władzy »biznesmeni« ze spółek
polonijnych i Central Handlu Zagranicznego stawali się naturalnymi kandydatami na kurierów” – czytamy.
Czapą narzuconą przez władzę firmom polonijnym była kontrolująca je
Polsko-Polonijna Izba Przemysłowo-Handlowa Inter-Polcom. To ona wydawała cytowany tu przeze mnie „Biuletyn”. Każdy zagraniczny biznesmen
musiał wyznaczyć pełnomocnika do
prowadzenia firmy na terenie Polski.
Mógł być nim tylko obywatel PRL, na
stałe zamieszkujący jej terytorium.
I musiał zostać zaakceptowany przez
resort Czesława Kiszczaka.
Zdaniem prof. Cenckiewicza, rodzaje
powiązań bezpieka–biznesmeni podzielić można na kilka kategorii. – U jednych
były to związki symbioniczne, głębokie
– jak u Gawronika, który zanim został
współpracownikiem służb, był funkcjonariuszem SB. U innych z kolei będą to
związki, które nazwałbym lojalnościowymi, polegającymi na wysłaniu sygnału służbom – choćby w postaci podpisania instrukcji wyjazdowej – że jest się po
słusznej stronie – stwierdza.
Jeszcze inną kategorią są tzw. obiektowi, czyli kadrowi pracownicy służb, którzy funkcjonowali w bankach, kopalniach i innych strategicznych „zakładach
gospodarki narodowej”, którzy w latach
1987–1989 wzięli udział w skoku na
majątek i infrastrukturę „ochranianych”
operacyjnie firm i zakładów, stając się
w wyniku przekształceń własnościowych ich właścicielami. – To temat rzeka, związany chociażby z Centralami
Handlu Zagranicznego i całym konglomeratem firm skupionych wokół CHZ
– dodaje Cenckiewicz.
Panowie pełnomocnicy,
nie bierzcie całej kasy
do knajpy!
Podobne haracze w postaci pieniędzy
lub cennych dla bezpieki donosów jak
wyjeżdżający za granicę biznesmeni
płacili SB cinkciarze czy alfonsi. Zdecydowana większość tej działalności
kontrolowana była przez bezpiekę.
Jak wyglądało życie „polonijnych”
biznesmenów? Poznański Park Sołacki
powstały w pierwszych latach XX w.
należy do najpiękniejszych miejsc
w mieście. W latach 80. w miejscu
przedwojennej restauracji na terenie
parku działała knajpa „Piracka”. To
w niej spotykali się ówcześni szemrani
biznesmeni. Mieszkańcy konserwatywnej dzielnicy z niemałym strachem
komentowali pijackie nocne wycia,
a nawet wystrzały, oraz samochody esbeków parkujące przy uroczej uliczce
Śląskiej. Wszyscy, łącznie z milicją,
wiedzieli, że ci, którzy zbierają się
w „Pirackiej”, są ponad prawem.
Ślady zastrzeżeń wobec biznesmenów co do sum, jakie potrafili oni wydawać na rozrywki, w czasie gdy
w sklepach był tylko ocet, pojawiają
się nawet w „Biuletynie”. Nie wszyscy
zagraniczni biznesmeni zadowoleni
byli ze swoich pełnomocników. Jak
czytamy w relacji z Polonijnego Forum
Gospodarczego w 1982 r., „pan Krygler,
biznesmen” zgłosił postulat: „Żeby panowie pełnomocnicy byli lepiej dobierani przez swoich mocodawców i żeby
nie chełpili się [...], a nadmiar gotówki,
gdy idą do knajpy, zostawiali w banku”.
12
KRAJ
– Warunki, w jakich prowadzone jest śledztwo po katastrofie
10 kwietnia 2010 r. polskiego Tu-154,
nie odpowiadają zachodnim standardom – mówił już w maju 2010 r. znany
francuski ekspert ds. katastrof samolotowych Gerard Feldzer. Zaznaczał on wówczas, że
fakt, iż miejsce katastrofy nie zostało odpowiednio zabezpieczone, może przekreślić szanse na poznanie jej przyczyn. Późniejsze kontrowersje związane z badaniem tragedii smoleńskiej udowodniły słuszność słów Francuza.
Topolów – precyzja i rzetelność
Feldzer nie mógłby mieć jednak żadnych zastrzeżeń do procedur, jakie wdrożono po wypadku niewielkiego samolotu piper navajo pod
Topolowem (woj. śląskie). Przypomnijmy:
w sobotę, 5 lipca 2014 r., transportująca spadochroniarzy maszyna rozbiła się kilka minut po
starcie. W wyniku katastrofy zginęło 11 osób.
Akcja ratownicza i początkowy etap badania
przyczyn tragedii przebiegły wzorowo: wkrótce po zdarzeniu na miejscu pojawili się ratownicy (którzy z pomocą mieszkańców wsi uratowali jedną osobę), strażacy i siedmioosobowy
zespół prokuratorów, prowadzący na miejscu
czynności procesowe. Jak informowała Informacyjna Agencja Radiowa – „śledczy m.in. zabezpieczali na lotnisku w Rudnikach dokumentację dotyczącą prowadzonego przez szkołę
spadochronową kursu, wykonywanego lotu
i stanu maszyny. Prokuratorzy wstępnie oglądali też miejsce katastrofy, jednak czekali na
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
SMOLEŃSK \ Jak powinno się badać
katastrofę
Grzegorz Wierzchołowski
Tupolew
mniej ważny
od Topolowa
Doskonałe zabezpieczenie miejsca wypadku oraz wraku, rzetelna
dokumentacja zdarzenia, szczegółowa analiza części samolotu
w laboratorium... To nie jest opis działań polskich i rosyjskich służb
po katastrofie w Smoleńsku, lecz czynności podjętych po lotniczym
wypadku w Topolowie
W sobotę,
5 lipca 2014 r.,
transportująca
spadochroniarzy
maszyna rozbiła
się kilka minut
po starcie. W wyniku
katastrofy zginęło
11 osób.
Fot. YouTube
grupę ekspertów z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), by wspólnie zdecydować o harmonogramie szczegółowych czynności. Chodziło o decyzję, czy prowadzić szczegółowe oględziny jeszcze w nocy, czy
wobec możliwości deszczu np. zakryć wrak
plandekami i zaczekać do niedzieli. Prokuratorzy przystąpili też do oględzin zwłok na miejscu katastrofy, ale tylko tych, które znajdowały
się poza wrakiem. Ciała, które pozostały wewnątrz samolotu, badane były we współpracy
z ekspertami PKBWL.
Następnego dnia po wypadku (w niedzielę)
specjaliści PKBWL oddzielili silniki, przekładnie i śmigła maszyny od reszty wraku. To był
jednak dopiero początek szczegółowych badań.
„W poniedziałek ze szczątków samolotu wydobyto też i zabezpieczono elementy jego wyposażenia elektronicznego, z których być może
uda się odczytać informacje o przebiegu i parametrach lotu. We wtorek oddzielone od wraku
silniki i inne urządzenia mają być przewożone
do specjalistycznych badań” – donosiła Polska
Agencja Prasowa. Elementy elektroniki, silniki
i śmigła trafiły do laboratorium, gdzie
poddano je dokładnym analizom.
Co się stało z pozostałymi fragmentami
wraku? Zgodnie z zapowiedziami – rozbity
samolot przykryto plandekami, by opady
atmosferyczne nie zatarły żadnych mikrośladów. Radio RMF FM informowało: „Miejsca wypadku strzegą policjanci. Pilnują,
żeby nikt nie wchodził na teren katastrofy.
To miejsce jest specjalnie zabezpieczone,
ogrodzone taśmami”. We wtorek 8 lipca
części wraku, które nie zostały oddzielone
i rozmontowane do laboratoryjnych badań,
przewieziono do zadaszonego miejsca.
A nie kto inny, tylko dziennikarze „Gazety
Wyborczej” pisali: „Gdy prokuratorzy i eksperci komisji lotniczej będą mogli już opuścić teren katastrofy, do pracy przystąpią
strażacy: przeszukają teren, czy nie przeoczono jakichś elementów wraku, czy nie
pozostały na miejscu przedmioty należące
do ofiar, oczyszczą miejsce, zneutralizują
ewentualne wycieki oleju lub resztki paliwa i przekażą teren właścicielowi”.
Tupolew – niszczejący wrak
Podjęte na miejscu wypadku w Topolowie
działania to elementarz, jeśli chodzi o zabezpieczanie dowodów podczas badania przyczyn katastrofy lotniczej. Niestety – nie dla
ekspertów zajmujących się katastrofą smoleńską. Dość powiedzieć, że niemal żadna
z czynności, które przeprowadzono w Topolowie, nie została w Smoleńsku wykonana
poprawnie.
Nie zabezpieczono chociażby podstawowej dokumentacji; nie została ona też
przekazana stronie polskiej przez Rosjan.
Polscy eksperci nie dostali np. dokumentu
określającego minimalne warunki do lądowania na lotnisku w Smoleńsku, jak również dziesiątków innych kluczowych dokumentów. W pkt 1.15 polskich uwag do raportu MAK nasi specjaliści napisali, że
strona rosyjska „nie przekazała stronie
polskiej informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu
wypadku i stosownej dokumentacji miej-
KRAJ
OBCHODY \ 51. miesięcznica
sca zdarzenia przed przemieszczeniem
ciał ofiar wypadku”.
Na skandal zakrawa również „zabezpieczenie” wraku polskiego samolotu na lotnisku w Smoleńsku. Zamiast przewieźć
szczątki maszyny do hangaru, zrzucono je
na płytę lotniska, pod gołym niebem.
Wrak przykryto brezentową plandeką dopiero w... październiku 2010 r., a więc pół
roku po katastrofie. Pod brezentem znalazły się jednak tylko większe części, bo
mniejsze fragmenty maszyny pozostawiono obok. A ówczesny szef MSW i przewodniczący państwowej komisji badającej katastrofę Jerzy Miller wyjaśniał: – To
nie jest tak, że wrak jest niezbędny. Niezbędne jest pozyskanie informacji, które
pozwalają postawić diagnozę o głównych,
podstawowych przyczynach wypadku.
Wcześniej zaś – gdy resztki Tu-154 znajdowały się na miejscu katastrofy – samolot niszczono, m.in. wybijano jego szyby.
Działo się to 11 kwietnia 2010 r., czyli zaledwie kilkadziesiąt godzin po tragedii,
gdy nie przeprowadzono jeszcze żadnych
poważnych badań wraku. Analiza szczątków maszyny była zresztą wtedy niewykonalna, bo pierwszą próbę podniesienia
największego fragmentu Tu-154 podjęto
dopiero 12 kwietnia. Na domiar tego,
w czasie gdy demolowano wrak, wciąż
znajdowały się w nim szczątki ofiar. Jak
informował prokurator generalny Andrzej Seremet, do 12 kwietnia wyciągnięto zwłoki jedynie 87 z 96 osób.
Ciała ofiar znajdowano zresztą pod
Smoleńskiem jeszcze przez długi czas.
23 września 2010 r. polscy prokuratorzy
wojskowi oficjalnie przyznali, że na miejscu katastrofy smoleńskiej wciąż odkopywane są szczątki pasażerów tragicznego
lotu. Równie skandalicznie wyglądała
kwestia sekcji zwłok ofiar. W lipcu 2010 r.
płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej ujawnił, że nie uczestniczyli w nich
ani polscy śledczy, ani patomorfolodzy.
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
W hołdzie ofiarom Smoleńska
Bez czarnych skrzynek
Eksperci zaangażowani w wyjaśnianie
katastrofy smoleńskiej mogliby na swoją
obronę powiedzieć, że zniszczony pod Topolowem samolot piper navajo nie miał
czarnych skrzynek, dlatego badanie i zabezpieczenie jego wraku było tak istotne.
Ale w Smoleńsku przez pierwsze kilkadziesiąt godzin po katastrofie – a tego
okresu dotyczą porównywane procedury
– nie odnaleziono jeszcze wszystkich rejestratorów lotu i nie wiedziano, czy te odszukane nie zostały uszkodzone. Zabezpieczenie i zbadanie miejsca tragedii oraz
wraku w Smoleńsku powinno zatem zostać potraktowane z ogromną starannością niezależnie od tego, czy samolot posiadał czarne skrzynki, czy nie.
Ponadto w każdej dużej katastrofie lotniczej poza granicami naszego kraju badanie jej przyczyn zaczyna się od pełnego
zabezpieczenia i dokładnych oględzin
wraku samolotu. Na łamach „GP” pisaliśmy już, że po katastrofie nad szkockim
Lockerbie aż 11 tys. policjantów i żołnierzy brytyjskich przeszukiwało tereny, na
których mogły znajdować się szczątki samolotu (choć Boeing 747-121 miał przecież czarne skrzynki), a każdy drobny
odłamek (znaleziono ich grubo ponad
10 tys.) został oznaczony, osobno zapakowany i odwieziony do laboratorium. Tylko
dzięki tak drobiazgowym badaniom odnaleziono nadpalony skrawek materiału,
który pozwolił wyjaśnić Brytyjczykom
przyczyny katastrofy.
Nie ulega wątpliwości, że standardom
spod Lockerbie zdecydowanie bliższe
były działania polskich ekspertów spod
Topolowa niż to, co zrobiła w sprawie
Smoleńska niesławna komisja Millera.
13
14
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
AFERA \ Śledztwo „Codziennej” i telewizji Republika
Komendant główny policji Marek
Działoszyński od tygodnia milczy
ws. obciążających go informacji.
9 lipca, dzień przed pojawieniem
się naszej publikacji ws. jego
kontaktów ze światem przestępczym,
zaprzeczył jednak, by jego syn brał
udział w podpaleniu mieszkania
biznesmena, bedącego w konflikcie
z kolegą komendanta. Prokuratura
nie wyklucza jednak tego wątku,
a w sprawie pojawiają się codziennie
nowe informacje
Samuel Pereira
Michał Rachoń
Komendant
układu
ze Skwierzyny
Krzysztof Krajewski,
Roman Pupkowski
i komendant
główny policji
Marek Działoszyński
(z lewej) znają się
od lat. Krajewski
i Pupkowski
zamieszani
są w kradzieże,
podpalenia
oraz narkotyki
i prawdopodobnie
przyjaźń
z komendantem
była dla nich
dotychczas
gwarantem
bezpieczeństwa.
Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
H
istoria, jaka wyłania się z dziennikarskiego śledztwa „Gazety Polskiej Codziennie” i telewizji Republika, spokojnie nadaje się na scenariusz serialu kryminalnego. Koledzy komendanta głównego policji
Marka Działoszyńskiego zamieszani w podpalenia, oszustwa i sprzedaż narkotyków, a w tle
działania policji mające na celu ochronę podejrzanych. O kalibrze sprawy świadczy fakt, że
już 9 lipca br., dzień przed ukazaniem się tekstu
w tej sprawie, specjalne oświadczenie wydał
sam Działoszyński. Opozycja wezwała zarówno
komendanta, jak i jego przełożonego, szefa
MSW Bartłomieja Sienkiewicza, na posiedzenie
sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, by złożyli obszerne wyjaśnienia.
Koledzy z osiedla
Trzech kumpli: Krzysztof Krajewski, Roman
Pupkowski i komendant główny policji Marek
Działoszyński znają się od lat i jak trzeba,
pomagają sobie wzajemnie. Krajewski
i Pupkowski zamieszani są w kradzieże,
podpalenia oraz narkotyki i prawdopodobnie przyjaźń z komendantem była dla
nich dotychczas gwarantem bezpieczeństwa. Komendant Działoszyński za pośrednictwem podinsp. Krzysztofa Hajdasa z biura prasowego Komendy Głównej
przyznaje się do znajomości z Pupkowskim, którego zna „dużo bliżej” niż Krajewskiego.
Jak wynika z rozmów z naszymi informatorami, cała trójka: komendant Działoszyński, Pupkowski i Krajewski przynajmniej kilkakrotnie spotykali się
w jednej z restauracji w Skwierzynie.
Tam spędzili wspólnie jedną z zabaw
sylwestrowych. Dotarliśmy do świadka,
którego zeznania mogą być dla komendanta Działoszyńskiego bardzo kłopotliwe. Twierdzi on bowiem, że wychowany
w Skwierzynie i skazany na długoletni
pobyt w więzieniu, kolejny znajomy komendanta, jego sąsiad wychowujący się
z obecnym komendantem głównym na
jednym osiedlu i mieszkający klatkę
obok – opuścił zakład karny i zbiegł na
Ukrainę (redakcja zna jego nazwisko).
Zdaniem naszego rozmówcy, fałszywe
dokumenty stanowiące nową tożsamość
dla tego człowieka przewoził osobiście
na Ukrainę Krajewski, a źródłem dokumentów legalizujących nową tożsamość
była właśnie policja. Sam Krajewski miał
się przechwalać, że załatwił to dzięki
„policyjnym znajomościom”. Czy Krajewski, zatrzymany w tej chwili w związku z przestępstwami narkotykowymi,
rzeczywiście jest tajnym współpracownikiem policji? Nikt z naszych rozmówców nie zgodził się na potwierdzenie tej
informacji pod nazwiskiem, jednak rozmawialiśmy z osobami twierdzącymi, że
KRAJ
jeszcze w czasach, w których Marek
Działoszyński pracował w łódzkiej
Komendzie Wojewódzkiej, Krajewski
został zarejestrowany przez policję
w takim właśnie charakterze.
Znajomość Działoszyńskiego i Pupkowskiego jest tym bardziej interesująca, że jak udało nam się ustalić, najbliższa rodzina tego przedsiębiorcy
i emeryta zatrudniona jest w strukturach odpowiedzialnych za kreowanie
wizerunku polskiej policji. Od
12 marca 2014 r. na stanowisku starszego referenta w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gorzowie pracuje
synowa Pupkowskiego, Magdalena
Pupkowska ze Skwierzyny, a córka
przyjaciela komendanta Kamila Pupkowska jest zatrudniona w biurze
rzecznika KW Policji w Poznaniu.
Tym bardziej niepokojące są zeznania, jakie złożyli w śledztwie inni bohaterowie tej historii. Właściciel jednej z restauracji w Skwierzynie twierdzi, że to właśnie Pupkowski wygłaszał pod jego adresem oraz adresem
Dariusza Macińskiego groźby karalne.
Kiedy właściciel hotelu zapytał
o ewentualne kłopoty szefa policji
w związku z narkotykowym zatrzymaniem Krajewskiego, w odpowiedzi
usłyszał, żeby „razem ze swoim kumplem Macińskim uważali na hotel”.
Dzień później spłonął dom związanej
z Macińskim osoby, a świadkowie zeznali w prokuraturze, że na zdjęciach
z monitoringu rozpoznali syna komendanta głównego oraz syna zatrzymanego za narkotyki biznesmena.
trzy tygodnie temu, kiedy Krzysztof
Krajewski, przedsiębiorca zajmujący się handlem urządzeniami ogrodowymi, został zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej. Policjanci, którzy zatrzymali jego bmw,
zbadali kierowcę testerem antynarkotykowym i stwierdzili, że znajduje się pod wpływem narkotyków.
Na tej podstawie przeszukali należące do Krajewskiego pomieszczenia, w których znaleźli ponad 30 g
mefedronu, czyli ciężkiego narkotyku syntetycznego. Jak ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, szefowie
wojewódzkich struktur policji w Gorzowie Wielkopolskim naciskali na
policjantów, którzy dokonali zatrzymania i skierowali do sądu wniosek
o tymczasowe aresztowanie biznesmena, próbując skłonić ich do rezygnacji ze złożenia tego wniosku.
Winą za złapanie go przez policję
Krajewski obarcza innego biznesmena, Dariusza Macińskiego, do
osoby z nim związanej należy dom
podpalony 4 lipca.
Jak udało się ustalić „Codziennej”
i telewizji Republika, dzień po pożarze, do komendy w Skwierzynie przyjechał osobiście po nagrania przyjaciel Działoszyńskiego, Pupkowskiego
i Krajewskiego, komendant wojewódzkiej policji w Gorzowie, nadinspektor Ryszard Wiśniewski. Dotarł
on również do wójta Przytocznej,
gdzie zgrane zostały wszystkie dostępne w mieście nagrania monitoringu zrobione w dniu pożaru.
Kłopoty trzech przyjaciół ze
Skwierzyny rozpoczęły się niecałe
„W związku z nieprawdziwymi informacjami szkalującymi dobre imię
Narkotyki, podpalenie
Pytania bez odpowiedzi
moje i mojej rodziny, zamieszczonymi w tekście »Mafia Komendanta.
Śledztwo ‘Gazety Polskiej Codziennie’ i telewizji Republika (portal
Niezależna.pl), oświadczam, że podejmę zdecydowane kroki prawne
w tej sprawie. Treści zamieszczone
w tekście są oparte na nieprawdziwych informacjach i nie mają związku z rzeczywistością, a załączone
zdjęcie nie przedstawia nikogo
z mojej rodziny. Tak zbudowany
przekaz jest próbą uwikłania mnie
i moich bliskich, a pośrednio także
formacji, którą kieruję, w sprawę
rzekomej działalności przestępczej”
– brzmi oświadczenie komendanta
głównego policji, jakie umieszczono
na oficjalnej stronie tej instytucji 9
lipca. Dzień przed pojawieniem się
tekstu w „Codziennej” szef polskiej
policji odniósł się jedynie do sprawy
podpalenia, mimo iż dostał wcześniej w formie e-mailowej kilkanaście pytań odnoszących się do innych wątków opisywanej przez nas
sprawy. Od tego czasu odmawia komentarzy, odsyłając nas do swojego
prawnego pełnomocnika, adwokata
Łukasza Chojniaka.
Również minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz milczy
na temat ujawnionych przez nas informacji. 10 lipca otrzymał od nas
pięć konkretnych pytań, na które do
dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Oto
ich treść:
1. Czy minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz przed
publikacją „Gazety Polskiej Codziennie” miał wiedzę nt. kontaktów komendanta głównego policji Marka
Działoszyńskiego z Romanem Pupkowskim i Krzysztofem Krajewskim?
15
Jakie podjął kroki w tej sprawie? Jaki
jest stan wiedzy Pana Ministra nt.
przestępczej działalności obu panów?
2. Czy Krzysztof Krajewski w jakikolwiek sposób współpracuje z policją
bądź innymi organami ścigania podległymi MSW?
3. Czy Marek Działoszyński kiedykolwiek przekazywał panom Krajewskiemu bądź Pupkowskiemu informacje o przestępcach ściganych międzynarodowym listem gończym?
Jaka jest wiedza Pana Ministra
w tym zakresie?
4. Czy od dnia aresztowania pana
Krajewskiego komendant Marek
Działoszyński dokonał jakiejkolwiek
czynności, wydał polecenie w jego
sprawie? Jakie? Jaka jest wiedza Pana
Ministra w tym zakresie?
5. Czy komendant Marek Działoszyński wysyłał bądź miał wiedzę o wizycie któregokolwiek z komendantów
Wojewódzkiej Policji w Gorzowie w komendzie w Skwierzynie i u wójta
Przytocznej po nagrania z dnia pożaru 4 lipca? Jaka jest wiedza Pana Ministra w tym zakresie?
Gdy nie otrzymaliśmy odpowiedzi,
skontaktowaliśmy się z wydziałem
prasowym MSW. Odesłano nas jednak
do lakonicznego oświadczenia komendanta Działoszyńskiego.
Jak wynika z informacji, do jakich
dotarł portal Niezależna.pl, w zeszłym tygodniu szef MSW zażądał od
szefa policji pisemnych wyjaśnień
w sprawie jego kontaktów z mieszkańcami miejscowości Skwierzyna.
Bartłomiej Sienkiewicz otrzymał te
informacje. Ponieważ nie nastąpiła
dymisja szefa policji, należy przypuszczać, że informacje uznał za wystarczające.
REKLAMA
16
PUBLICYSTYKA
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
ANALIZA \ Co zostało z polskiego kontrwywiadu
Specsłużby w gąszczu taśm
Gdy po aferze Amber Gold premier szumnie zapowiadał reformę służb specjalnych, okazało się, że pozostawił sobie Centralne Biuro
Antykorupcyjne jako narzędzie do bezpośredniego użycia w razie palącej konieczności. I oto dzień przed sejmowym głosowaniem
nad przyszłością rządu funkcjonariusze CBA weszli do gabinetu prominentnego posła Polskiego Stronnictwa Ludowego
Andrzej Kowalski
O
perację CBA poprzedziła
opinia wyrażona przez
polityków PSL, iż premier powinien przejąć
nadzór nad służbami
specjalnymi. Był to słabo
zakamuflowany sygnał o proponowanym przez PSL kierunku rozstrzygnięć
ws. służb. Ludowcy po odejściu z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zastępcy szefa tej służby, od lat kojarzonego z nimi, pragnęli przywrócić tamten stan rzeczy. Czy dlatego, że PSL tak
bardzo troszczy się o bezpieczeństwo
państwa? Bynajmniej, troska dotyczy
biznesmenów związanych z PSL, wobec których w ramach dyscyplinowania koalicjanta może być ogłoszony
koniec okresu ochronnego. Wniosek
z tego taki, że z jednej strony premier
i podległe mu CBA, z drugiej Bartłomiej Sienkiewicz zarządzający ABW
wystarczą do utrzymania koalicji do
czasu, aż premier będzie gotowy do
kolejnej rozgrywki partyjnej na szerszą skalę.
W czasie gdy uwaga mediów była zaprzątnięta wejściem CBA do biura posła Jana Burego, sąd stwierdził, iż prokuratura, która prowadzi śledztwo
w sprawie afery podsłuchowej, nie uzasadniła w dostatecznym stopniu nałożenia środków zapobiegawczych na
Marka F., który miał być głównym podejrzanym w aferze. W efekcie sąd nakazał oddać biznesmenowi milion złotych poręczenia majątkowego oraz wycofać zakaz opuszczania kraju i nakaz
meldowania się na komisariacie. Natychmiast po decyzji sądu z obiegu publicznego zdominowanego przez media prorządowe zniknęły gdzieś sugestie o powiązaniach aferzystów z Rosjanami i zagrożeniu bezpieczeństwa
państwa. Zniknęła też groźna mafia,
która miała nagrać polityków. Wniosek
jest jeden: były to jedynie hasła do gry
medialnej. Kolejny raz potwierdziło się,
że zarządzana przez premiera machina
propagandowa nie cofnie się przed
używaniem najgorszych chwytów – ze
straszeniem obywateli włącznie – aby
uzasadnić podejmowane działania.
Jeżeli nie było zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa – a to pośrednio
stwierdził sąd – to czy za użycie ABW
do przykrycia afery taśmowej ktoś nie
powinien ponieść konsekwencji?
A może mafia faktycznie istnieje, tylko
rząd nie ma odwagi, żeby z nią walczyć? Z tych strzępów informacji można odtworzyć faktyczną sytuację,
w której znalazły się polskie służby
specjalne. Widać stan politycznego
uwikłania i paraliż najważniejszych
Fot. Sxc.hu
Siła mafii?
kierunków aktywności. Pamiętajmy, że
polskie służby specjalne nie zajmują
się efektywnie zorganizowaną przestępczością od wielu lat, choć powszechnie wiadomo, że mafia w Europie przeżywa zatrważający renesans.
A zagrożenie rosyjskie? Jak może być
odpowiedzialnie brane pod uwagę,
skoro nic nie wiemy o wycofaniu się
służb ze współpracy z Rosjanami?
Kilku zdrajców
i najemnicy bez etosu
James Jesus Angleton, legenda amerykańskiego kontrwywiadu ofensywnego, jeden z nielicznych Amerykanów,
którzy zrozumieli rosyjski sposób prowadzenia polityki, twierdził, że świat
służb funkcjonuje na granicy zagubienia w gąszczu fałszywych zwierciadeł.
W czasach zimnej wojny, kiedy działał
Angleton, zwielokrotnione odbicia
i zniekształcenia faktów służyły zmyleniu oficerów i polityków przeciwnika.
To, co kiedyś stosowane było w mikroskali, teraz stało się narzędziem do
manipulowania świadomością społeczeństw na dużo większą skalę. Nie
można pozostawać głuchym na opinie
specjalistów, którzy alarmują o przejmowaniu mediów przez zorganizowaną przestępczość najwyższej europejskiej klasy. Jeżeli skala tego procesu
jest znaczna, to nic dziwnego, że media
częściej tworzą gąszcz luster niż rzetelną informację.
Afera podsłuchowa pozwala obserwować potencjał, jaki drzemie w prorządowych mediach, które nawet za
cenę ogłupienia narodu próbują ratować rząd i premiera, całkowicie odwracając uwagę od istoty rzeczy. To nie
przeciwnicy, wrogowie, zdrajcy raczą
świadomość polskich obywateli odbiciami fałszywych zwierciadeł. To robią
nasi rodzimi dziennikarze, można powiedzieć, najemnicy bez jakiegokolwiek etosu propaństwowego. No, może
jest wśród nich kilku zdrajców, a może
nawet ludzi, którzy tylko udają Polaków, to pewnie kiedyś ustali polski
kontrwywiad.
Bezpieczeństwo à la Tusk
Jednym z pojęć odbitych w fałszywych zwierciadłach jest „zamach”, słowo, które w ostatnim czasie zrobiło
karierę. Po opublikowaniu taśm bardzo szybko okazało się, że nastąpił „zamach na demokrację”. Według mediów,
dwóch biznesmenów i dwóch kelnerów „zamachnęło się” na rząd, tzn. na
demokrację. Twórcom fałszywych obrazów było jeszcze mało, więc poszli
dalej. Zaraz za węglarzami i kelnerami
media wskazały na stojących w kolejce
do zamachu Rosjan. Rozpowszechniano tezę: za „bohaterską postawę przeciwko Putinowi” w sprawie Ukrainy
polski premier został zaatakowany.
Gdy ta teza przebrzmiała, pojawiły się
newsy, że premier jest zagrożony zamachem. Potwierdził to także na konferencji prasowej rzecznik ABW. Szczegóły tego nowego zamachu nie są zbyt
atrakcyjne, bo okazało się, że służba
dopiero po roku od umieszczenia wpisu na portalu społecznościowym zapukała do drzwi autora, który podobno
o premierze pisał, używając zwrotów
pełnych agresji i gróźb.
Niedorzeczność tej sytuacji pozostaje
niezauważona przez opinię publiczną.
ABW, jako służba specjalna, nie ma
żadnych uprawnień do prowadzenia
działań wobec osób, które tylko wypisują groźby. Podobnie jak nie ma pra-
PUBLICYSTYKA
wa wchodzić do redakcji gazety lub tygodnika w poszukiwaniu nagrań kompromitujących rząd. Co prawda, specjaliści od propagandy zadbali
o ewentualnie podejrzanego obywatela i do obiegu wprowadzili wytrych pojęciowy „bezpieczeństwo państwa”.
Cóż, obserwując tę sytuację, profesjonalista rozumie, że w polskich służbach specjalnych doszło do jakiejś poważnej, nawet już nie jakościowej, ale
istotnościowej zmiany. ABW sprawia
wrażenie, że zamiast chronić bezpieczeństwo państwa, chroni układ polityczny. Nikt nie powinien takiego stanu akceptować, nawet za cenę generalskiej nominacji.
Kontrwywiad teoretyczny
Jaki obraz polskiego kontrwywiadu
wyłania się z afery podsłuchowej? Czy
możemy coś z tego wywnioskować
o polskim systemie bezpieczeństwa
państwa? Moim zdaniem, jesteśmy
o krok dalej w rozpoznaniu rzeczywistości. Pomimo siedmiu lat udawania, że
w Polsce działa kontrwywiad, możemy
teraz śmiało powiedzieć, że służba ta istnieje teoretycznie, w końcu przyznał to
sam minister Sienkiewicz, mówiąc o teoretycznym istnieniu państwa. Tutaj chodzi nie o to, czy kontrwywiad pracuje
(bo pewnie funkcjonariusze do pracy
przychodzą), ale o to, jakie rejony życia
państwowego ma rozpoznane. Jeżeli
przez blisko rok nie potrafił on odkryć,
że urzędnicy najwyższej rangi spotykają
się poza budynkami urzędowymi i prowadzą rozmowy w niezabezpieczonych
technicznie lokalach gastronomicznych,
to oznacza, że kontrwywiad nie wie tego,
co powinien wiedzieć.
Można problem trywializować, mówiąc, że kontrwywiad nie jest od tego,
aby wiedział, w której restauracji szef
MSW będzie jadł obiad. Zgadzam się,
kontrwywiad nie jest od tego, aby podążał krok w krok za ministrem w czasie
jego kulinarnych podróży. Ale powinien
wiedzieć, czy zaistniały takie okoliczności, że można nagrać ważne spotkania
szefa MSW. Nie jest rolą kontrwywiadu
śledzić jakiegokolwiek ministra (oczywiście co innego, gdy wiadomo o jego
powiązaniach z obcym wywiadem), ale
kontrwywiad powinien wiedzieć, czy
istnieją okoliczności, gdy wypowiedzi
ważne dla rozpoznania polityki państwa, ważne dla międzynarodowej pozycji naszego kraju czy wręcz świadczące o łamaniu ładu konstytucyjnego,
mogą zostać udokumentowane przez
osoby niepowołane albo nawet wrogie
wobec Polski. Niefrasobliwość kontrwywiadu może bowiem skutkować tym, że
w centralach obcych wywiadów istnieją
bardzo bogate zasoby nagrań podobnych rozmów polskich ministrów, premiera, a może nawet prezydenta.
Model służb III RP
W tym miejscu konieczna jest krótka
refleksja o systemie bezpieczeństwa
państwa. Czy szef BOR powiedział szefowi kontrwywiadu, że politycy urywają
się na służbowo-prywatne kolacyjki?
Czy powiedział, że ma problem z zabezpieczeniem tych spotkań? Czy w ogóle
powinien o tym mówić? W pierwszym
odruchu większość obywateli powie, że
przecież to nie jest państwo policyjne,
więc szef BOR nie powinien o takich
sprawach „donosić” do służb kontrwywiadowczych. Niestety jesteśmy o krok
od spłycenia postrzegania bezpieczeństwa państwa, gdyż taki tok rozumowania nie uwzględnia, że służby ochraniają
Można problem
trywializować, mówiąc,
że kontrwywiad nie jest
od tego, aby wiedział,
w której restauracji
szef MSW będzie jadł
obiad. Zgadzam się. Ale
kontrwywiad powinien
wiedzieć, czy zaistniały
takie okoliczności,
że można nagrać
ważne spotkania szefa
MSW. Niefrasobliwość
kontrwywiadu może
bowiem skutkować
tym, że w centralach
obcych wywiadów
istnieją bardzo bogate
zasoby nagrań
podobnych rozmów
polskich ministrów,
premiera, a może nawet
prezydenta.
nie pana Iksińskiego, lecz ministra Rzeczypospolitej. Jeżeli wydarza się coś, co
uniemożliwia skuteczną ochronę, to
służby powinny przeciwdziałać tym
okolicznościom. Jeżeli szef BOR stwierdza, że własnymi siłami sobie nie poradzi, powinien poinformować inne służby. W najgorszym razie powinien zostać
poinformowany premier. Jeżeli szef BOR
tego nie rozumie, to nie powinien być
szefem BOR. Jeżeli szef kontrwywiadu
tego nie rozumie, to pomyłką było powierzenie mu odpowiedzialności za
bezpieczeństwo państwa. Tak funkcjonujące służby specjalne – rozczłonkowane, niewspółdziałające ze sobą – to
jeden z najgorszych elementów III RP.
Temu modelowi premier Tusk w żaden
sposób nie przeciwdziałał przez wszystkie lata swoich rządów.
Atomizacja systemu
Dopuszczenie do zatomizowania
służb jest po prostu dyskwalifikujące.
Myślenie w kategoriach: szef BOR
ochrania polityków, a szef kontrwywiadu niech łapie szpiegów, a przy tym
niech sobie w drogę nie wchodzą – jest
anachroniczne i szkodliwe. Która służba specjalna zajmuje się rozpoznawaniem, wykrywaniem, śledzeniem najgorszych zbrodni przeciwko Polsce?
Kontrwywiad. BOR tylko ochrania najważniejsze w państwie osoby i obiekty
rządowe. Jest tylko małym ogniwem
w systemie bezpieczeństwa, jądrem
tego systemu jest kontrwywiad. A więc
nawet jeśli minister Sienkiewicz zachował się jak kapryśny władca, odsyłając
BOR jak natrętnego służącego, to informacja o tym powinna trafić do kontrwywiadu, a szef kontrwywiadu powinien podjąć działania, aby zapobiec
możliwości nagrania ministra i jego
rozmówców. Wtedy być może uzyskano
by informacje, które zawczasu uniemożliwiłyby powstanie zestawu nagrań, którego wyraźnie boi się premier.
Ale postąpiono inaczej. Omawiany
przypadek doskonale pokazuje, jak bardzo zagubiono rozumienie roli kontrwywiadu, gdyż w praktyce system bezpieczeństwa państwa nie uwzględnia
17
hierarchii zagrożeń. Potwierdzają to
zmiany ustawowe proponowane przez
rząd w aktach prawnych normujących
działanie ABW. Jest w nich wprost napisane, że szef każdej służby może uznać,
iż nie podzieli się z kontrwywiadem
tym, czego dowiedzieli się jego funkcjonariusze, nawet gdy wie, że informacja
ta powinna do kontrwywiadu trafić.
Co więcej, premier przy pomocy tak
nieefektywnych służb nie uzyska odpowiedzi na pytanie, kto naprawdę
zlecił te nagrania. Jeżeli mafia, to rodzima czy zagraniczna? Jeżeli służby, to
którego państwa?
Reforma ku
nieskuteczności
Najpoważniejsze jest pytanie o zgodę
na funkcjonowanie służb blisko centrum władzy. Przez wiele kadencji rządów obserwowałem tę rzeczywistość
i w ostatnim dwudziestopięcioleciu
krótki był moment, gdy premier zadaniował służby zgodnie z ich zakresem
kompetencji. W ostatnich latach ugruntował się model, w którym służby mogą
działać, byle daleko od polityków i ich
ciemnych spraw, albo są wykorzystywane do uderzeń politycznych nie tylko
w opozycję, ale także w koalicjanta. Domniemanie, że nasi przeciwnicy nie są
tego wszystkiego świadomi, jest naiwnością najwyższego rzędu. Tego nie zasłoni gąszcz fałszywych zwierciadeł.
Obce służby specjalne, które na terenie
Polski ochraniają interesy swoich krajów, analizują wszystkie sygnały i na
bieżąco tworzą charakterystykę systemu kontrwywiadowczego. Widzą
wszystko to, co przed polskimi obywatelami osłania rządowa propaganda. Co
więcej, bardzo często się z tego cieszą
i przywożą do Polski kolejną walizkę
pieniędzy, aby otworzyć drzwi dla kontraktu, który ich państwu przysporzy
wiele korzyści. A czy ich winą jest, że
ten sam kontrakt nie przysporzy żadnych korzyści Polsce? Od tego są przecież polskie służby, obecnie reformowane ku większej nieskuteczności i zaplątane w taśmy.
18
PUBLICYSTYKA
Na jednym z krótkich ujęć
wstrząsającego filmu Jana
Komasy, który zmontowany
został z prawdziwych zdjęć
nakręconych przez operatorów AK
podczas Powstania Warszawskiego,
widać powstańców składających
przysięgę. Dzięki pracy specjalistów
od odczytywania słów z ruchu warg
możemy ją znowu usłyszeć. – Ślubuję!
– pada z młodych ust, a to „ślubuję”
znaczy tyle co „oddam życie”
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
15 LIPCA 1910 R. \ Rota i pomnik Jagiełły
Tomasz Łysiak
Tak nam
dopomóż Bóg
Ciekawe, czy
słowa Ignacego
Paderewskiego
wypowiedziane
podczas uroczystości
odsłonięcia
pomnika króla
Jagiełły mogłyby
dotrzeć do włodarzy
współczesnych
polskich miast,
którzy sprzeciwiają
się nadawaniu
ulicom imion
Żołnierzy Wyklętych.
Fot. Wikipedia/Wilson44691/PD
W
ielu z nich oddało je już niedługo po tym akcie strzelistym zaślubin z Rzecząpospolitą. Gdyż jest „parę starych
zaklęć, dla których warto żyć”.
I parę takich, dla których warto oddać życie. Potem ci młodzi chłopcy śpiewają „Rotę”. Fragmencik tylko: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć…”. Chwilę
później taśma się urywa. Ale dla nas ta pieśń
nadal brzmi. Tę melodię i te słowa znamy doskonale, mamy je wyryte w sercach, wystarczy,
że ktoś poda nutę, a za chwilę śpiewają kolejne
szeregi polskich synów. Pieśń się niesie, a my
maszerujemy czwórkami legionowymi, czwórkami żołnierzy spod Westerplatte i Monte Cassino, procesjami i manifestacjami, tłumami kroczącymi za trumną księdza Popiełuszki. Ta
pieśń wyciska łzy z oczu i wywołuje przyśpieszone bicie serca. „Rota”.
Cnoty rycerskie
Napisany przez Marię Konopnicką wiersz,
który miał premierę w piśmie „Przodownica”
w 1910 r., był jednym z „kandydatów” na polski
hymn. Ostatecznie w „konkursie” wygrał napoleoński „Mazurek Dąbrowskiego”. Ale tych
hymnów tak naprawdę mamy więcej – bo
i „Rota”, i „Marsz Pierwszej Brygady” zasługiwały także na to wyróżnienie. „Rotę” zaśpiewano po raz pierwszy podczas uroczystych
obchodów 500-lecia bitwy pod Grunwaldem.
Rocznica była okrągła, samo wydarzenie wybitne, a i okoliczności jubileuszu sprzyjały
wielkim wzruszeniom. Polska nadal nie istnia-
Fragment
krakowskiego pomnika
upamiętniającego bitwę
pod Grunwaldem
ła na mapach – żyła tylko, tętniąc głośno
w sercach swoich dzieci.
Krakowskie uroczystości miały dwa takie
punkty, które trzeba zauważyć i uwypuklić. Jednym było odsłonięcie pomnika
króla Władysława Jagiełły, ufundowanego
przez znakomitego artystę, późniejszego
polskiego premiera, Ignacego Paderewskiego. W Krakowie zgromadziły się olbrzymie tłumy – szacowano, że ok. 100 tys.
ludzi brało udział w obchodach. Rzeźbę
wykonał Antoni Wiwulski, wywodzący się
ze Żmudzi i mający w rodzinie powstańców styczniowych. Mały Antek nie tylko
uczył się średnio, ale i zachowywał niespecjalnie. Na świadectwie z roku 1885 r. miał
takie wpisy: „zachowanie niespokojne i wichrzycielskie”, a obok nagan zanotowano
także cztery „odsiadówki w kozie”. Pewnie
był ostro stawiającym się typem chłopaka,
trochę jak mały Ziuk – Piłsudski. Ale to
właśnie on, gdy zdobył już doświadczenie
w akademiach wiedeńskiej i paryskiej, został poproszony o wykonanie pomnika
polskiego króla. Spotkał się z Paderewskim w miejscu symbolicznym – domu
Władysława Mickiewicza, syna wieszcza.
Wiktor Zenonowicz w „Rysie życia Antoniego Wiwulskiego” opowiedział historię
ufundowania pomnika. Oto Paderewski regularnie odkładał ze swoich apanaży pewną część pieniędzy na cel związany z budową. Jako wielka gwiazda międzynarodowego formatu był w stanie zgromadzić niezbędne środki. Jak pisze Zenonowicz
– uwagę pianisty zwróciła kapitalna rzeźba
litewskiego wojownika, wykonana przez
Wiwulskiego, więc postanowił jemu właśnie powierzyć to zadanie. Rzeźbiarz podjął
wyzwanie, a wkrótce okazało się, że w trakcie wieloletniej pracy musiał się dodatkowo
zmagać z własną chorobą. Czasem bywa
tak, że aby postawić rycerzowi pomnik,
musi to zrobić inny rycerz, niekoniecznie
władający mieczem. Cnoty rycerskie można
pielęgnować za pomocą różnych narzędzi.
Wspaniały pomnik, odsłonięty uroczyście
15 lipca 1910 r., zrobił olbrzymie wrażenie
na zgromadzonych. Przemówił Paderewski:
„Dzieło, na które patrzymy, nie powstało
z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka
Ojczyzny nie tylko w tej minionej wielkości, lecz i jej jasnej przyszłości. Zrodziła je
miłość i wdzięczność dla przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na
walki pole, ale w obronie dobrej, słusznej
sprawy zwycięskiego dobyli oręża.
Twórca pomnika i wszyscy, co mu przy
pracy byli pomocni, składają hołd dziękczynny świętej praojców pamięci, składają go na ołtarzu Ojczyzny jako votum pobożne, błagając te wysokie świetlane duchy, od wieków już z Bogiem złączone, by
wszystkie dzieci tej ziemi natchnęły miłością i zgodą, by rozszerzyły serca nasze, by
wyprosiły dla nas i wiary moc i nadziei
pogodę, rozwagę, cierpliwość i tę dobrą
wolę, bez której nie ma ani cnót cichych,
ani sławnych czynów. Niech je więc Naród,
w osobie najwyższego wszystkich ziem
polskich Swego dostojnika, tę ofiarę serc
naszych miłościwie przyjąć raczy (…)”.
PUBLICYSTYKA
19
REKLAMA
Na koniec zaś apelował do Rady „stołecznego Grodu”, by „nad tym pomnikiem rozciągnąć zechciała życzliwą
i troskliwą opiekę”.
Można przez chwilę wyobrazić sobie, jak brzmiały słowa Paderewskiego w roku 1910, i można kazać im zabrzmieć na nowo. Szczególnie gdy
Mistrz zwracał się do nas, przyszłych
pokoleń, byśmy „spoglądali na ten pomnik jako na znak wspólnej przyszłości, świadectwo wspólnej chwały, zapowiedź lepszych czasów” oraz jak na
„cząstkę własnej, wiarą silnej duszy”.
Ciekawe, czy słowa te mogłyby dotrzeć do włodarzy współczesnych polskich miast, którym nie w smak jest
nadawanie ulicom imion Żołnierzy Wyklętych. Tak ostatnio działo się w Głogowie, gdzie radnym PO nie spodobali
się ci, którzy po wojnie sprzeciwiali się
sowieckiej niewoli... Czy trzeba „nowego” Paderewskiego, by umiał wytłumaczyć im, że owi Niezłomni Żołnierze
mają w sobie wielkość tych dawnych
Rycerzy i że winni oni teraz, jak ongiś
Jagiełło, stanąć na cokołach pomników
i stamtąd patrzeć na Polskę?
Hymn grunwaldzki
Drugim wydarzeniem związanym z obchodami 500. rocznicy bitwy pod Grunwaldem było uroczyste wykonanie
„Roty”. Konopnicka napisała wiersz
pod wpływem wydarzeń we Wrześni.
Muzykę skomponował Feliks Nowowiejski. Pieśń z miejsca trafiła do serc
młodzieży, była śpiewana na obchodach związanych z rocznicami Powstania Styczniowego, a potem stała się nieformalnym hymnem polskich harcerzy.
Sam Nowowiejski, szykując utwór do
publicznego odtworzenia w 1910 r., nazwał go „Hymnem Grunwaldzkim”.
15 lipca odbyła się w kościele mariackim uroczysta msza święta. Nowowiejski grał w jej trakcie na organach,
improwizując na temat „Bogurodzicy”.
A potem tłum wielką, wezbraną falą
przepłynął na plac Matejki. Przemawiał Paderewski. Zagrały fanfary i zabrzmiała „Rota” śpiewana przez sześćsetosobowy chór, składający się ze
śpiewaków wybranych symbolicznie
ze wszystkich trzech zaborów.
Później „Rotę” wykonywano przy
wielu patriotycznych okazjach. Powstała także, napisana w 1927 r. przez
redemptorystę ks. piotrowskiego, wersja nazwana „Rotą katolików Polskich”,
która zaczynała się od słów „Nie rzucim, Chryste, świątyń Twych, nie damy
pogrześć wiary! Próżne zakusy duchów złych / i próżne ich zamiary”.
I śpiewała ją owa grupka powstańców
warszawskich, uchwycona na krótkim
ujęciu nakręconym przez Biuro Propagandy AK. I my ją nucimy razem z nimi,
przełykając łzy wzruszenia.
A potem, po wyjściu z sali kinowej,
patrzymy na Polskę, taką jaka jest
obecnie, i wtedy czujemy, że tę „Rotę”
trzeba śpiewać nadal, bo ciągle musimy walczyć. Nie o niepodległość w sensie dosłownym, ale o wymiar naszej
Ojczyzny, o jej kształt i duchową oraz
moralną wartość.
Nie damy miana Polski zgnieść
Nie pójdziem żywo w trumnę.
Na Polski imię, na Jej cześć
Podnosim czoła dumne,
Odzyska ziemię dziadów wnuk…
Tak nam dopomóż Bóg.
Tak nam dopomóż Bóg.
REKLAMA
W NUMERZE
Prof. Ryszard Legutko o rugowaniu sumienia
Dawid Wildstein rozmawia z ks. dr. hab. Dariuszem Oko
Tomasz Łysiak przypomina męczeńską śmierć św. Andrzeja Boboli
Tomasz P. Terlikowski o stygmatyzacji katolików
NERONOWIE III RP ATAKUJĄ
PROFESOR CHAZAN
RZUCONY LWOM
www.panstwo.net
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
Fot. Piotr Ferenc-Chudy
20
Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Profesor Krzysztof Szwagrzyk podczas prac ekshumacyjnych
Trudno przewidzieć, ile szczątków uda się ekshumować
O PAMIĘĆ POLEGŁYCH \ Zagubiony IPN
Wyklęci z Wa
i niewłaściwy
Pracowali od ostatnich dni czerwca. Na warszawskim cmentarzu parafia
prof. Krzysztofa Szwagrzyka przeprowadzał prace archeologiczno-sonda
Piotr Ferenc-Chudy
Wojciech Mucha
Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska
W
Dotychczas odnaleziono szczątki kilkunastu osób
arszawski Służew to
miejsce znane ze
wspomnień
wielu
więźniów komunistycznej
bezpieki.
Cmentarz przy ulicy
Wałbrzyskiej w Warszawie, a właściwie jego fragment, był miejscem potajemnych pochówków ofiar reżimu stalinowskiego, którzy zginęli w warszawskich więzieniach i katowniach UB,
NKWD i Informacji Wojskowej. Na terenie cmentarza najprawdopodobniej
komuniści dokonali potajemnych pochówków ponad tysiąca swoich ofiar.
Specjaliści zespołu prof. Szwagrzyka,
pełnomocnika prezesa IPN ds. poszukiwań nieznanych miejsc pochówków
ofiar terroru komunistycznego, przebadali kilkaset metrów kwadratowych
terenu, ujawniając szczątki 23 więźniów. Wydobyli szczątki czterech osób,
zabezpieczyli je i przygotowali do badań porównawczych DNA. Pozostałych
szczątków nie ruszono, ponieważ znajdują się pod współczesnymi grobami.
Prokuratorzy IPN zostali powiadomieni przez prof. Szwagrzyka o odkryciu szczątków w dniu ich odnalezienia, czyli 1 lipca. 2 lipca przybyli na
miejsce odkrycia. Oglądali teren
i szczątki. Dyskutowali z prof. Szwagrzykiem na temat wykonywanych
prac, szczególnie o sposobie badania
i przechowywania szczątków. Nic
wówczas nie wskazywało, że któryś
z prokuratorów IPN podważy graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, iż odkryte szczątki są wynikiem
działania komunistycznego terroru.
Stało się jednak inaczej.
Wszystkie szczątki są dokładnie opisywane
Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska
ałbrzyskiej
y prokurator
alnym przy ul. Wałbrzyskiej zespół specjalistów pod kierownictwem
ażowe. Naukowcy wspomagani byli przez liczne grono wolontariuszy
nych na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej szczątków ludzkich”. W rezultacie Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów przejęła sprawę.
Prace zespołu prof. Szwagrzyka zarówno w Warszawie, jak i w innych
miejscach Polski od lat realizowane są
według ustalonych procedur z udziałem archeologów, specjalistów z zakresu medycyny sądowej i antropologów.
Od początku pracom przy ul. Wałbrzyskiej codziennie towarzyszyli dziennikarze, na bieżąco relacjonując postępy
badań. Wszystkie działania naukowców
były legalne, transparentne i wsparte
wszelką niezbędną dokumentacją.
Ponieważ nie znajdujemy przesłanek, na podstawie których ktokolwiek
mógłby uznać, że doły zbrodni na warszawskim Służewiu nie są polem grzebalnym ofiar komunizmu, będziemy
pilnie obserwować dalszy ciąg tej bulwersującej sprawy.
Policja przejmuje odnalezione przez prof. Szwagrzyka szczątki ofiar komunistycznego terroru
Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska
Po dziewięciu dniach, 10 lipca, na teren cmentarza w asyście policji wkroczyli prokuratorzy mokotowskiej Prokuratury Rejonowej, przejmując od
zespołu prof. Szwagrzyka zabezpieczone szczątki czterech ofiar. W oficjalnym komunikacie IPN dyrektor
Biura Prezesa IPN dr Krzysztof Persak
twierdzi: „Po zapoznaniu się na miejscu przez prokuratorów IPN ze stanem prac archeologiczno-sondażowych Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu,
stwierdziła, że na obecnym etapie
brak jest wystarczających przesłanek
do podjęcia czynności przez pion śledczy IPN. W związku z tym uznając
swoją niewłaściwość, prokurator IPN
działając na podstawie art. 304 par. 2
kodeksu postępowania karnego, poinformował jednostkę organizacyjną
prokuratury powszechnej o fakcie odnalezienia podczas prac archeologicz-
21
Fot. Piotr Ferenc-Chudy
Fot. Filip Błażejowski/Gazeta Polska
KRAJ
Zabezpieczone przez mokotowską prokuraturę szczątki w samochodzie prywatnej firmy pogrzebowej
22
KRAJ
Na Facebooku powstała grupa „Bronimy Krzysztofa Szwagrzyka. Bronimy ekshumacji Żołnierzy Wyklętych”. Widział Pan?
Nie, nie widziałem. Ktoś mi jednak
o tym wczoraj powiedział. Jeżeli tak
jest, dziękuję za ten odruch solidarności i wsparcia.
Fundacja Łączka głośno protestuje
przeciw uniemożliwieniu Panu prowadzenia prac na cmentarzu przy
ul. Wałbrzyskiej w Warszawie. Szef
fundacji Tadeusz Płużański mówi,
że chodzi o to, by w ogóle odsunąć
Pana od projektu poszukiwania zamordowanych ofiar komunizmu.
Dla pewnych osób i instytucji stałem
się wrogiem. Nie można udawać, że
jest inaczej. Najbliższy czas pokaże, jakimi środkami posłużą się ci, którym
przeszkadzam.
Wcześniej udało się praktycznie zablokować prace na Łączce?
Proszę pozwolić, że przemilczę
ten wątek…
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
WYWIAD JOANNY LICHOCKIEJ \ Rozmowa z prof. Krzysztofem
Szwagrzykiem z IPN
Dla pewnych osób
stałem się wrogiem
Formalnie nie zostałem odsunięty od prac. Teoretycznie mogę je kontynuować. Zawiadomienie
zostało złożone przez pion śledczy IPN, który uznał, że odnalezione na cmentarzu przy
ul. Wałbrzyskiej szczątki nie należą do ofiar komunizmu
Metodami naukowymi udowodniliśmy, że na dzisiejszym cmentarzu
parafialnym przy
ul. Wałbrzyskiej
znajduje się pole
grzebalne ofiar
komunizmu, gdzie
może być pochowanych kilkaset
osób. Jeszcze dwa
tygodnie temu
nikt w Polsce nie
wiedział, gdzie
ono się znajduje.
Ale na ofiarach często leżą mordercy. Ubecy, prokuratorzy. Ich rodziny
nie pozwolą na wydobycie ofiar.
I najwyraźniej mają na to wpływ.
Są sprawy, gdzie nie ma miejsca na
rozważania i niekończące się dyskusje.
Powinnością państwa i jego instytucji
jest znalezienie sposobu na przeprowadzenie III etapu prac ekshumacyjnych na Łączce.
Doczekaliśmy się reakcji dawnej UB
na Pana poczynania?
Powiedziałbym raczej, że mają powody do zadowolenia z takiego rozwoju sytuacji.
Milczenie prezydenta Bronisława
Komorowskiego, który deklarował
wsparcie dla tego projektu IPN, nie
jest dla Pana zaskoczeniem?
Jestem urzędnikiem państwowym.
Nie mogę komentować działań głowy państwa.
Teraz odsunięto Pana od poszukiwań na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej, bo przejęła je prokuratura. Przejęła je po tym, jak wysoki
urzędnik IPN zawiadomił ją o znalezieniu ludzkich szczątków. O co
tu chodzi?
Formalnie nie zostałem odsunięty
od prac. Teoretycznie mogę je kontynuować. Zawiadomienie zostało złożone przez pion śledczy IPN, który
uznał, że odnalezione na cmentarzu
przy ul. Wałbrzyskiej szczątki nie należą do ofiar komunizmu.
Fot. Igor Smirnow/Gazeta Polska
Ale prace ekshumacyjne, które miały być przez Pana prowadzone od
wiosny, zostały zastopowane. Zamordowani żołnierze leżą pod grobami współczesnymi – instytucje
polskiego państwa nie są w stanie
podjąć decyzji w tej sprawie. Ma Pan
jeszcze nadzieję, że kiedyś uda się
ich wydostać? Tam wciąż może leżeć
Witold Pilecki?
Mam pewność, że tak będzie. Nie dziś,
to jutro, za rok, za pięć lat, ale wydobędziemy wszystkich; Pana Rotmistrza,
generała Fieldorfa, pułkownika Cieplińskiego z medalikiem w ustach i blisko stu innych. To nasz obowiązek jako
społeczeństwa, obowiązek, z którego
nikt i nic nie jest w stanie nas zwolnić.
Kim byśmy byli, gdybyśmy nie potrafili,
nie chcieli wydobyć z ziemi prochów
naszych bohaterów narodowych?
Prof. Andrzej Friszke, członek Rady
Instytutu, powiedział, że nie może
być tak, „by ktoś wchodził na cmentarz i robił sobie wykopki”. Jak Pan
to rozumie?
Ten ktoś ma imię i nazwisko, pracuje
w Instytucie Pamięci Narodowej, prowadzi ogólnopolski projekt badawczy,
w wyniku którego w całym kraju odnaleziono ponad pół tysiąca ofiar komunizmu, a określane przez pana profesora „wykopki” od dwóch lat stanowią główny punkt sprawozdania składanego przez prezesa IPN przed
polskim parlamentem.
Jednak ważna postać w IPN tak
właśnie mówi. Czy w Instytucie toczy się po prostu walka części osób
z Pana projektem?
Tak.
Rozumiem, że nie bardzo może Pan
o tym mówić, by nie pogorszyć sytuacji, ale czy tu idzie po prostu
o ochronę zbrodni komunizmu i ich
sprawców? Ujawnia Pan prawdę
niebezpieczną dla dzisiejszych elit?
To drugi istotny składnik trudności,
na które napotykamy.
Jaka jest właściwie teraz Pana sytuacja? Czy na Wałbrzyskiej nie będzie
już Pan mógł pracować? Czy przeciwnie – już Pan wie, kiedy tam wraca?
Nie wiem, kiedy powrócimy na Służew. W zaistniałej sytuacji kontynuacja
prac w tym miejscu stoi pod dużym
znakiem zapytania.
Porozmawiajmy przez chwilę o samym cmentarzu. Na czym polega
wyjątkowość tego miejsca?
Metodami naukowymi udowodniliśmy, że na dzisiejszym cmentarzu parafialnym przy ul. Wałbrzyskiej znajduje
się pole grzebalne ofiar komunizmu,
gdzie może być pochowanych kilkaset
osób. Jeszcze dwa tygodnie temu nikt
w Polsce nie wiedział, gdzie ono się
znajduje. Odnaleźliśmy ponad dwadzieścia ofiar, spod chodnika wydobyliśmy szczątki kilku z nich, określiliśmy
wielkość pola. Zanim zakończyliśmy
wszystkie prace, prokuratorzy mojej
instytucji uznali jednak, że nie są to
szczątki ofiar komunizmu i przekazali
sprawę do zbadania Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Mokotów.
Jacy żołnierze – zamordowani
przez UB i NKWD – mogą tam być?
Kogo spośród naszych największych bohaterów spodziewał się
Pan tam znaleźć?
Przede wszystkim członków Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego: Włodzimierza
Marszewskiego, Lechosława Roszkowskiego i Tadeusza Zawadzińskiego oraz ks. Majora Rudolfa Marszałka,
straconych na początku 1948 r.
Co zatem będzie dalej?
Walka.
REKLAMA
24
ŚWIAT
Berlin pozwolił sobie
na otwarty, mielony
medialnie i roztrząsany
od bulwarówek po think
tanki konflikt z Waszyngtonem.
Pretekstem było nakrycie kreta
Centralnej Służby Wywiadowczej
(CIA) w sercu Federalnej
Służby Wywiadowczej (BND).
Co w rzeczywistości się wydarzyło?
Odpowiedź jest banalna – państwo
niemieckie w sposób mało
elegancki i równie mało roztropny
zakomunikowało światu, że Stany
Zjednoczone mu nie ufają. Zamiast
załatwić sprawę dyskretnie, Berlin
napompował ją do rozmiarów
reality show, w którym podstępny
Amerykanin pluje do kartoflanki
niewinnemu Niemcowi. Trudno
o gorszą reklamę samych Niemiec
i zarazem lepsze zaproszenie
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
NIEMCY–USA \ Antyamerykanizm w rozkwicie
Olga Doleśniak-Harczuk
Reality show
berlińskie,
ale Stirlitz
reżyserem
Rosyjska aktywność
w Berlinie nie
jest ani nowa,
ani zaskakująca.
W okresie zimnej
wojny to tutaj
najmocniej
pulsowała
szpiegowska wojna
dwóch bloków.
Do dziś jedną
z największych
atrakcji
turystycznych
Berlina są „wycieczki
tropem szpiegów”.
Fot. sxc.hu
dla przyjaciół z Kremla. Bo ci, jak
wiadomo, nad Szprewę udają się
wyłącznie w celach turystycznych
N
ie ma co się łudzić – o ile Berlin przez
ostatnie miesiące delikatnie podgryzał sojusz atlantycki, o tyle teraz
chwycił za piłę tarczową. Stany Zjednoczone, które od Konrada Adenauera po Helmuta Kohla (mimo
wszystko nawet i za urzędowania Willy’ego
Brandta) były uważane za jedynego gwaranta
bezpieczeństwa Niemiec, dziś w pojęciu milionów obywateli tego państwa są paskudnym
szeryfem, który wtrąca się w nie swoje
sprawy. Ostatnio na łamach „Nowego
Państwa” analizowałam źródła niemieckiego antyamerykanizmu, przejścia od
Niemiec, które nie wyobrażały sobie bezpiecznego funkcjonowania bez parasola
ochronnego Waszyngtonu, po Niemcy
butne, w stosunku do USA nieufne, powtarzające niczym mantrę za sowieckimi,
a potem rosyjskimi politykami: „Berlin
jest waszyngtońską kolonią”. Od afery
„kreta CIA” mija właśnie półtora tygodnia,
od demaskującej metody NSA akcji
Edwarda Snowdena rok, zarówno jedna,
jak i druga sprawa wbiła klin w stosunki
Niemcy–USA. Skorzystała na tym Rosja.
Co do tego nie ma wątpliwości, pytanie
tylko, czy taka strategia opłaci się długofalowo samym Niemcom.
Stara miłość nie rdzewieje
Po zjednoczeniu Niemcy jeszcze przez
chwilę były pod kuratelą USA, jednak już
pod koniec ery Kohla można było dostrzec
pierwsze pęknięcia, ale dopiero w 1998 r.,
kiedy do władzy doszli socjaldemokraci
i Zieloni, z Gerhardem Schröderem na czele, sojusz amerykańsko-niemiecki wszedł
w fazę konfliktu. Czasem mniej widocznego, a czasem bardziej, ale realnie obecnego. Wytresowane w antyamerykanizmie
przez lewackie media społeczeństwo niemieckie, idąc za przykładem czołowych
polityków, zaczęło odrzucać Amerykę
i jednocześnie coraz przychylniej zerkać
na Wschód. Lawinowo przybyło różnych
inicjatyw rosyjsko-niemieckich, kwitła
ŚWIAT
wymiana kulturalna i handlowa. Politycznie Niemcy na dobre weszły w rolę
adwokata Rosji na arenie międzynarodowej. Tam, gdzie Moskwa z różnych
przyczyn dotrzeć nie mogła, wysyłała
niemieckich emisariuszy. W efekcie tej
współpracy upadały wielkie projekty
NATO-wskie i unijne – bo przecież
trudno nie zauważyć chociażby straty
poniesione przez Sojusz Północnoatlantycki na szczycie w Bukareszcie
w 2008 r. Gdyby nie niemiecki i francuski sprzeciw, Gruzja i Ukraina zostałyby wtedy objęte planem na rzecz
członkostwa w NATO.
Sygnały, które od końca lat 90. kolejne rządy niemieckie wysyłały w kierunku Kremla, przypominały zażyłości
między tymi krajami z okresu Piotra I.
Pojawiły się dobrze znane z przeszłości projekty modernizowania Rosji na
model niemiecki, gdzieś tam odświeżono historię namiętności pruskiej
królowej Luizy i pięknego cara Aleksandra, gdzie indziej wróciła moda na
silną kobiecość spod znaku Katarzyny II. Jej najbardziej wyrazistą emanacją jest zresztą sama kanclerz Merkel,
z jednej strony „Mutti” przytulająca
niemieckich piłkarzy po wygranym
mundialu, z drugiej nieugięte zwierzę
polityczne, kobieta, która bez skrupułów bierze, co jej się należy, i oddaje to,
kiedy uzna, że przyszedł stosowny moment. Przy czym w kontekście ostatnich doniesień o planowanej dymisji
Angeli Merkel warto pamiętać, że nawet jeżeli do rezygnacji dojdzie, nie
będzie to równoznaczne z porzuceniem przez nią władzy. Merkel ma bowiem tę przewagę nad Kohlem, że
podczas gdy zbudowany przez niego
„system” będący siatką utkaną z zależności, długów wdzięczności etc. miał
charakter lokalny, to ten, jaki stworzyła Merkel, zdecydowanie przekracza
niemieckie podwórko. Bez wiedzy
i zgody Merkel nie obsadza się najważniejszych stanowisk w UE, to ona ma
zawsze ostatnie słowo. Merkel, nauczona przykładem Kohla – kanclerza,
który tak się sprzykrzył własnym kolegom partyjnym, że obsesyjnie obmyślali plany jego obalenia – nie zamierza
powielić tego schematu. Jeżeli odejdzie, to wyłącznie na swoich warunkach, zostawiając sobie w dłoni
wszystkie sznurki. W końcu kto powiedział, że rządzić można wyłącznie
z wysokości Kanzleramtu? Są lepsze
sposoby. Tyle na temat dymisji.
Kto obroni pianistę,
jak zabraknie szeryfa?
W artykule w „Nowym Państwie” postawiłam tezę, że w zasadzie zgodnie
ze zdrowym rozsądkiem Niemcy, najpóźniej w chwili aneksji Krymu przez
Rosję, powinny odciąć się od rusofilskiego skrzywienia i przyznać, że od
czasu zimnej wojny główni gracze co
prawda zamienili mundury na garnitury, tyle że ten kremlowski w klapy
wpiął sowieckie medale i nimi ostrzegawczo pobrzękuje. Fakt, że takie
otrzeźwienie nie przyszło, pokazało,
jak istotną rolę pełni wciąż w Europie
amerykański szeryf. Po prostu – jak
szeryf jest miękki lub za dużo czasu
spędza w saloonie, to w miasteczku nie
zagości spokój i praworządność. A Europa to takie większe miasteczko,
gdzie wszyscy się znają, ale nie każdy
ma odwagę, by strzelić do bandyty wymachującego rewolwerem nad głową
pianisty. Ameryka nie może sobie pozwolić na całkowite wyjście z Europy.
Przemawia za tym obecność baz wojskowych wciąż stacjonujących w Niemczech, jakby wbrew wahaniom nastrojów Baracka Obamy, jego resetów i zapewnień o elastyczności wobec Rosji.
Przemawia za tym również ostatnia
wizyta Obamy w Polsce i jego płomienne zapewnienia o solidarności z Polską, przy jednoczesnym bardzo zdecydowanym potępieniu działań putinowskiej Rosji na Ukrainie. Stany Zjednoczone powróciły do NATO-wskiej
reguły trzymania Niemców pod kontrolą, a Rosji jak najdalej. Na decyzji, by
mocniej zaakcentować swoją obecność
w Europie, niewątpliwie zaważyły obserwacje zacieśniającego się niebezpiecznie sojuszu Rosja–Niemcy. Przyjaźni odrestaurowanej ponad głowami
państw Europy Środkowo-Wschodniej
i krajów bałtyckich. Być może Barack
Obama sam zauważył potrzebę większego zaangażowania się w naszym
regionie, może ktoś mu podpowiedział, że nieobecność ta stwarza depresję, którą mogą i chcą wypełnić
Niemcy. A może najzwyczajniej w świecie, co przecież zdarza się i głowom
wielkich państw, zmienił lekturę i zamiast lewackiej prasy wychwalającej
politykę resetu przerzucił się na raporty Heritage Foundation, chociażby te
alarmujące o zagrożeniach rosyjską
agresja dla państw bałtyckich? Efekt
jak na razie obiecujący, a rozdmuchanie szpiegowskiej afery w Niemczech
pozwala przypuszczać, że ostatnie pojednawcze ruchy USA względem Europy i jej zaangażowanie w sprawę ukraińską mają solidne oparcie. I tu jest
prawdopodobnie źródło paniki.
Prześledźmy krótko sprawę „kreta
CIA”. 31-letni Bawarczyk Markus z sekcji operacji zagranicznych BND w Pullach zostaje aresztowany za dostarczanie tajnych dokumentów dotyczących prac specjalnej komisji Bundestagu powołanej, by wyjaśnić rozmiary
amerykańskich działań szpiegowskich
w Niemczech. Markus w 2012 r. zwrócił się e-mailowo do ambasady USA,
zgłaszając chęć współpracy. CIA przystało na tę propozycję. Kilka tygodni
po wysłaniu e-maila Niemiec spotyka
się w Salzburgu z agentem amerykańskiego wywiadu, ten wręcza mu
10 tys. euro i numer telefonu kontaktowego w Nowym Jorku. Markus przekazuje wrażliwe dane zebrane w centrali BND za pośrednictwem specjalnego komputera, teraz sprzęt, z którego komunikował się z CIA, jest
w posiadaniu niemieckich śledczych.
Na razie ustalono, że Markus przekazał CIA co najmniej 218 dokumentów
o różnym stopniu tajności. Motywy?
Jak informują niemieckie media, Markus jest typem nierzucającego się
w oczy, szeregowego pracownika, nie
chodziło mu o pieniądze, ale o wykazanie się, zadziałała psychologia,
chciał zabłysnąć. Przez cały okres
współpracy z CIA miał dostać 25 tys.
euro. Nie jest to zawrotna suma dla
szpiega, nie tak wyobrażamy sobie
agenta. Przynajmniej kłóci się to z filmowym wizerunkiem superagentów.
Faktem jest, że ten niepozorny człowiek przez dwa lata wynosił z centrali
BND ważne informacje. Niemałe osiągnięcie jak na cichutkiego chłopaka
z 2 tys. euro miesięcznej pensji.
Po ujawnieniu afery Niemcy wydaliły
z kraju szefa komórki wywiadowczej
USA. „Głupie, podłe, nie do pomyślenia“
– takie komentarze padły pod adresem
CIA i Waszyngtonu z szeregów niemieckiego rządu. Od Angeli Merkel po
prezydenta Joachima Gaucka wszyscy
złajali USA za „szpiegowanie przyjaciół“. Tylko czy przyjaciele Rosji mogą
być w obecnej sytuacji przyjaciółmi
USA? To proste pytanie, ale istotne, bo
ociera się o lojalność. W logiczny sposób odpowiedział na nie James Kirchick, publicysta magazynu internetowego „Daily Beast”, który tłumaczy, że
państwo takie jak Niemcy, utrzymujące
bliskie relacje z Rosją, musi być pod
stałą obserwacją amerykańskich służb
i basta, a USA nie powinny kajać się za
działalność swoich służb, ponieważ...
mają rację, nie ufając Niemcom.
Przyjaciel z ambasady
W ulubionym serialu młodego Władimira Putina, „Siedemnaście mgnień
wiosny” działający na terenie III Rzeszy szpieg Max Otto von Stirlitz wychodzi bez szwanku z każdej opresji. Podobno to właśnie za sprawą tego sowieto-bohatera, który – przekładając
na obrazy współczesnej popkultury
– łączył w sobie spryt MacGywera i refleks Chucka Norrisa, Putin zapragnął
kariery w KGB. Ten sen się ziścił. Pod
koniec studiów został zwerbowany,
i tak jak i jego idol z młodzieńczych lat
otrzymał możliwość „zabawy w dyplomatę” na niemieckim terytorium. Dziś
jako prezydent Federacji Rosyjskiej ma
pod sobą wielu takich superbohaterów, niejeden z nich działa na terenie
zaprzyjaźnionych już Niemiec.
W czerwcu br. przewodniczący Federalnego Urzędu ds. Ochrony Konstytucji
Hans Georg Maassen zakomunikował,
że w RFN odnotowano wzmożoną aktywność rosyjskich tajnych służb. Ten
skok zainteresowania przypisano wydarzeniom na Ukrainie. Rosjanie mieli
wnikliwie obserwować niemieckie reakcje na rozwój wypadków, sondować
możliwe posunięcia rządu Angeli Merkel oraz ewentualne konsekwencje każdej z tych decyzji na rozwój stosunków
na linii Berlin–Moskwa. Przy czym nie
skupiano się oczywiście wyłącznie na
warstwie politycznej, ale również na
gospodarczej. Z tego, co powiedział Maassen, można wywnioskować, że w obszarze zainteresowań służb FR była też
gotowość bojowa Niemiec. Ta ostatnia
kwestia, biorąc pod uwagę wątpliwe zainteresowanie Berlina podjęciem jakichkolwiek ruchów militarnych, może
dziwić, ale ma uzasadnienie.
Rosjanie nad Szprewą mieli (mają)
i inne zadania. Należy do nich zbieranie informacji o nastawieniu Niemców
do rosyjskiej agresji na Ukrainie, szacowanie prawdopodobieństwa i rozmiarów europejskich sankcji wymierzonych w Rosję. Na razie w Moskwie
mogą spać spokojnie, Berlin i Paryż
nie pozwalają, by Rosji stała się krzywda, interesy handlowe i transakcje
w sektorze energetycznym nie ucierpiały, ale służby, jak to służby – jeżeli
działają sprawnie, trzymają rękę na
pulsie. A te rosyjskie czują się w Berlinie jak w domu i interesuje je wszystko. Jeszcze w kwietniu w komentarzu
dla „Die Welt” Maassen tłumaczył, że
w działaniu obcego wywiadu i podejmowaniu prób pozyskiwania miejscowych źródeł nie ma nic dziwnego, ale
zaskoczyło go tempo przyjęte przez
Rosjan. W samym tylko Berlinie rocznie dochodzi średnio do 100 prób
werbunku niemieckich polityków,
urzędników, naukowców etc. przez rosyjski wywiad. Poza Berlinem Rosjanie chętnie polują też w miejscach ściśle związanych z placówkami NATO,
stąd ich aktywność w Brukseli, Neapolu, Izmirze, Madrycie, Tallinie.
25
Jak werbują Rosjanie? Zaczyna się
niewinnie. Od zaproszenia na wspólny
obiad, na drinka, czasem do gmachu
ambasady FR. Cel? Nawiązanie dialogu
dwóch kultur, dyskusja o bieżących
wydarzeniach polityczno-społecznych,
niezobowiązująca pogawędka przy
przekąskach i winie. Zaproszenia
otrzymują politycy, urzędnicy, celebryci, członkowie Bundestagu, eksperci
ds. energetyki. W kwietniu w „Die Zeit”
ukazał się artykuł, w którym współpracownik ministerstwa gospodarki
zajmujący się na co dzień wcielaniem
w życie wielkiej reformy energetycznej, opowiada o swoich wrażeniach z takiego rosyjskiego rautu w ambasadzie
FR. Niemiec, który w imponującym
gmachu przy Unter den Linden 63/65
był po raz pierwszy, wspominał serdeczną atmosferę i bezpośredniość
obecnych, którzy przywitali go
z otwartymi ramionami. Tak otwartymi, że od razu nawiązał z nim rozmowę jeden ze współpracowników ambasady, który, jak się okazało, przypadkowo również jest ekspertem ds. energetyki. Panowie świetnie się rozumieją,
szybko pada propozycja omówienia
ciekawiących ich kwestii energetycznych przy kolacji, wymieniają się wizytówkami i umawiają na telefon. Rosjanin dzwoni kilka dni później, proponuje obiad we francuskiej restauracji
w centrum miasta, Niemiec oczywiście
się zgadza. Przyjaźń rozwija się w najlepsze, wspólne tematy, rozmowy
o pracy, potem również o życiu prywatnym. Całkiem przy okazji Niemiec
zdradza swojemu nowemu koledze
fakty, o których zdecydowanie powinien milczeć. W języku niemieckich
służb takie wyciąganie informacji od
nieświadomego niczego źródła to tzw.
pozyskiwanie współotwarte. Źródłem
są często referenci, współpracownicy
parlamentarzystów, osoby zatrudnione przy partyjnych fundacjach, naukowcy doradzający rządowi Niemiec
przy okazji ważnych projektów.
Uszanka Stirlitza
Rosyjska aktywność w Berlinie nie
jest ani nowa, ani zaskakująca. W okresie zimnej wojny to tutaj najmocniej
pulsowała szpiegowska wojna dwóch
bloków. Do dziś jedną z największych
atrakcji turystycznych Berlina są „wycieczki tropem szpiegów”, a od kiedy
wiadomo, że zatrudniająca 4 tys. pracowników centrala BND przeniesie się
do 2016 r. z podmonachijskiego Pullach do stolicy, nikt już nie ma wątpliwości, że Berlin jest po prostu skazany
na ponadprzeciętną inwigilację obcych
służb. Ta rosyjska jest oczywista, a o
wynikającym z niej zagrożeniu dla
bezpieczeństwa państwa od lat informują niemieckie służby. A mimo
wszystko to z obecności amerykańskich, a nie rosyjskich agentów robi się
nad Szprewą medialny spektakl. Nie
pozostaje tu nic innego, jak przytoczyć
dowcip o bożyszczu Władimira Putina:
Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może
czapka uszanka, może przypięty do
piersi rosyjski order, a może ciągnący
się za nim spadochron? W dzisiejszym
Berlinie Stirlitz mógłby nawet zatknąć
czerwoną flagę na Reichstagu i nikt by
go nie zgarnął. Najważniejsze, by
w okolicy nie plątał się jakiś Amerykanin z CIA. Oni tam na swojej stronie
internetowej mają gry dla dzieci
o szpiegach... Od maleńkości demoralizują. Nie to co Rosjanie. Oni o dzieci
dbają. Czasem nawet cukierków sypną.
26
ŚWIAT
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
UKRAINA \ Trójkąt berliński kontra Kijów
Co wspólnego mają
ze sobą afera szpiegowska
w Niemczech i wojna
na Ukrainie? W obu tych
sprawach Berlin stoi po stronie
Rosji, przeciwko USA. Pod pretekstem
starań o pokój już nie tylko
Steinmeier, ale i Merkel próbują
ratować Putina przed kompletną
klęską w Donbasie
Berlin gra
w drużynie
Putina
Antoni Rybczyński
Z
ugzwang – ten termin zna każdy szachista. Jak pisze pewien ukraiński
politolog, Władimir Putin wmanewrował się w takie właśnie położenie.
Cokolwiek by zrobił, tylko pogorszy
swoją sytuację. Co może zrobić?
Opcja pokojowa – zupełnego porzucenia separatystów i porozumienia z Kijowem – nie wchodzi, rzecz jasna, w grę. Można więc nadal prze-
Jeśli Putin nie
obroni Noworosji,
wywoła gniew
nacjonalistów
i szowinistów
oraz dużej części
społeczeństwa
ogarniętego
amokiem po aneksji
Krymu. Jak wtedy
zachowa się
elita rządząca?
Na pewno bardziej
prawdopodobny
stanie się scenariusz
pałacowego
przewrotu
przeciwko „zdrajcy
i sprzedawczykowi
Noworosji”.
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
rzucać do Donbasu broń, amunicję i ludzi – ale
to już nie wystarcza, co pokazują sukcesy ukraińskiej ofensywy, w której Kijów wreszcie używa szeroko lotnictwa i artylerii. Może więc zadośćuczynić błaganiom separatystów i części
społeczeństwa rosyjskiego – wysłać na Ukrainę
wojska? No ale „humanitarna” misja „sił pokojowych” wywołałaby ostrą reakcję międzynarodową, dużo mocniejsze sankcje i dużo większe
problemy nie tylko Rosji, ale i rządzącej nią elity.
Putin wybrał wariant pośredni między scenariuszem wojennym a porzuceniem rebeliantów.
Widząc, że nierealne stały się cele takie jak oderwanie części Ukrainy czy doprowadzenie tego
państwa do głębokiego kryzysu, Kreml zdecydował się na wariant „mrożenia” konfliktu. Czyli zrobienia z Donbasu drugiego Naddniestrza
czy Abchazji. Ale w obecnej sytuacji, żeby się to
Ci „bojownicy”, którzy
ujdą cało z Donbasu,
po powrocie do Rosji
na pewno nie będą
zwolennikami
Putina. Reżim już się
gimnastykuje, żeby nie
wpuszczać ich do kraju
dało zrobić, Putin potrzebuje, niczym kania dżdżu, wstrzymania ofensywy ukraińskiej, rozejmu i rokowań. Petro Poroszenko, zwłaszcza po militarnych sukcesach
odniesionych po wygaśnięciu ostatniego
zawieszenia broni (20–30 czerwca), Moskwy słuchać nie myśli. Jedyna nadzieja
dla Putina to nacisk Zachodu na Kijów. Ale
USA popierają twardą politykę Poroszenki. Liczyć za to Moskwa może na Niemcy
i, w pewnym stopniu, na Francję i OBWE.
Trójkąt berliński
Był trójkąt weimarski (Francja–Niemcy–Polska), był i kaliningradzki (Niemcy–Polska–Rosja). Teraz narodził się
trójkąt berliński (Francja–Niemcy–Ro-
sja). Polska? W sprawie ukraińskiej nie
liczy się już zupełnie. Bo Berlin nie potrzebuje pomocnika teraz, gdy mocno
musi angażować się w pomoc Rosji i gdy
jest w ostrym konflikcie z USA. Sikorskiemu i Tuskowi to nawet na rękę. Nagle przestali pomagać Ukrainie, stojącej
w obliczu wspólnej presji rosyjsko-niemieckiej. W miarę jeden front Zachodu
ws. Ukrainy zaczął się rozpadać w czerwcu, gdy Merkel i Hollande spotkali się z Putinem pierwszy raz od aneksji Krymu,
a Steinmeier i Sikorski pojechali do Petersburga na spotkanie z Ławrowem.
Rozejm, który Poroszenko ogłosił
20 czerwca, był skutkiem presji Moskwy
i Berlina. Kijów zgodził się nawet na rozmowy z separatystami w Doniecku (23
ŚWIAT
czerwca). Poroszenko musiał podjąć
takie niekorzystne militarnie decyzje,
żeby tą pokojową postawą utrzymać
polityczne poparcie UE, zdominowanej wszak przez Niemcy. Zawieszenie
broni – de facto jednostronne, bo rebelianci w tym czasie, mimo oficjalnych deklaracji, nadal atakowali – spotkało się z silną krytyką w samym Kijowie. Separatyści dostali bowiem 10
dni wytchnienia w momencie gdy byli
zepchnięci do głębokiej defensywy.Atak
przegrupowali się i przede wszystkim
ściągnęli z Rosji więcej broni i ludzi.
Gdyby Poroszenko uległ naciskom i raz
jeszcze przedłużył rozejm, rebelianci
planowali kontrofensywę i wyjście
poza obwody doniecki i łuhański – do
charkowskiego. To m.in. tłumaczy dyplomatyczną ofensywę Rosji, dla której
priorytetem stało się przedłużenie rozejmu. Na przełomie czerwca i lipca
doszło do serii rozmów telefonicznych
Poroszenki, Putina, Merkel i Hollande’a. W jednej z takich telekonferencji (25
czerwca) kanclerz Niemiec zaproponowała, aby Rosja wpuściła mieszane patrole ukraińskich pograniczników i obserwatorów OBWE w kilku sektorach,
po rosyjskiej stronie granicy. Separatyści zaś mieliby zwrócić siłom rządowym trzy przejścia graniczne. Wszystko to byłoby jednak uzależnione od
przedłużenia rozejmu. Gdyby Poroszenko przyjął propozycję Merkel,
związałby sobie ręce na dobre. Bo żeby
utrudnić dostawy broni z Rosji (kontrola granicy) dla rebeliantów, musiałby stan posiadania tychże separatystów umocnić (rozejm). Na szczęście
Kijów przeszedł nad tym do porządku
dziennego i 30 czerwca, gdy wygasło
zawieszenie broni, wznowił z impetem
operację antyterrorystyczną.
Ale Niemcy nie rezygnowali. Projekt
Merkel rozbudował szef jej dyplomacji
Frank-Walter Steinmeier, przygotowując w koordynacji z Ławrowem propozycje przedstawione 2 lipca w Berlinie
na spotkaniu szefów MSZ Rosji, Ukrainy, Francji i Niemiec. Zakładały one
szybkie uzgodnienie bezwarunkowego
i trwałego zawieszenia broni przez
„grupę kontaktową” nie później niż 5 lipca. „Grupa kontaktowa” byłaby grupą
„wszyscy kontra Ukraina”, bo mieliby
w niej zasiadać, oprócz strony ukraińskiej, separatyści, ambasador Rosji, ludzie z OBWE i... Wiktor Medwedczuk,
kum Putina. Wprowadzenie w życie
scenariusza berlińskiego oznaczałoby
zachowanie organizacji i bazy terytorialnej secesjonistów, de facto legalizując ich politycznie i militarnie. Kijów
nie myślał realizować „deklaracji intencji” z Berlina. Trzy dni później siły rządowe odniosły największe jak dotąd
sukcesy militarne, odbijając Słowiańsk
i cztery rejony obwodu donieckiego.
Jak na to zareagowały Niemcy? Zamiast gratulacji, Steinmeier apelował
7 lipca: „Wszystkie strony powinny
stosować się do deklaracji berlińskiej,
kontynuować rozmowy w ramach grupy kontaktowej i skupić się na głównym celu – rozejmie, (…) zanim podejmie się jakieś polityczne rozwiązania”.
Dwa dni później, Merkel i Hollande
w rozmowie z Poroszenką podkreślili
konieczność szybkiego rozwiązania
kryzysu, które będzie się opierało na
dwustronnym zawieszeniu broni. Merkel wyraziła też nadzieję na szybkie
wznowienie rozmów z separatystami.
Z każdym dniem odwrotu separatystów wzrasta presja Berlina na Kijów.
10 lipca Merkel znów zadzwoniła do
Poroszenki, mówiąc mu, aby strona
ukraińska zachowała umiar w działa-
niach przeciwko rebelii i chroniła cywilów. Znów naciskała w sprawie spotkania grupy kontaktowej w celu zawieszenia broni.
„Doniecki Stalingrad”
Po stronie Ukrainy stoją za to Amerykanie. Ustami znienawidzonej w Rosji
rzeczniczki Departamentu Stanu Jen
Psaki poparli wznowienie operacji antyterrorystycznej. 3 lipca doszło do
rozmowy Poroszenki z Joe Bidenem,
a Waszyngton konsekwentnie krytykuje Moskwę za wspieranie separatystów. Ci zaś, pod naciskiem zmasowanej ofensywy sił rządowych, w nocy z 4
na 5 lipca wycofali się ze Słowiańska
i Kramatorska, a do 6 lipca opuścili kilka kolejnych miejscowości w północnej części obwodu donieckiego. Szczególnie ważne jest wyzwolenie Słowiańska – symbolu rebelii. Jeśli terroryści chełpili się wcześniej, że to będzie
„Stalingrad dla kijowskiej junty”, to teraz można raczej mówić o „Stalingradzie dla Noworosji”.
Narastają spory w szeregach separatystów. Kiedy uciekający ze Słowiańska
ludzie Igora Grikina vel Striełkowa
wkroczyli do Doniecka, Striełkow ogłosił się dowódcą w mieście. Nie podporządkował mu się jednak Aleksandr
Chodakowski, dowódca batalionu Wostok, trzęsącego dotychczas Donieckiem. Chodakowski ze swymi ludźmi
opuścił miasto i ufortyfikował się w pobliskim górniczym mieście Makijiwka.
W odpowiedzi Striełkow oskarżył Chodakowskiego, że ten jest agentem ukraińskich służb, i zarządził obronę Doniecka. Problem w tym, że miasto liczy
ok. miliona mieszkańców (Słowiańsk
10 razy mniej) i jego duże części nie są
kontrolowane przez rebeliantów.
Przykład Słowiańska pokazał, że wystarczy szczelna blokada miasta i odcięcie separatystów od zaopatrzenia.
Wysadzanie mostów, wiaduktów i torów utrudnia ruchy Ukraińcom, ale też
jest problemem dla dostaw broni,
amunicji i ludzi z Rosji. 9 lipca Kijów
ogłosił, że od początku operacji obszar
kontrolowany przez separatystów
zmniejszył się dwukrotnie. Ale to nie
koniec. Tylko 11 lipca zginęło 23 żołnierzy, a 93 zostało rannych. Większość to ofiary ostrzału z wyrzutni rakietowych BM-21 Grad, rodzaju współczesnych katiuszy, których ogień sieje
prawdziwe spustoszenie. Rebelianci
dostają wciąż uzbrojenie z Rosji, m.in.
czołgi T-64, wozy opancerzone, przeciwpancerne wyrzutnie 9K111 Fagot
i ręczne wyrzutnie rakietowe Grom.
Wiadomo, że w Rosji działają cztery
specjalne ośrodki – w Pskowie, Taganrogu, pod Moskwą i w Kraju Krasnodarskim, do których werbuje się rosyjskich rezerwistów z doświadczeniem
bojowym, szkoli się ich, uzbraja i wysyła do Donbasu. Piąty taki ośrodek
powstał na okupowanym Krymie.
Według Striełkowa, który został naczelnym dowódcą „sił zbrojnych” Noworosji, potrzeba 8–10 tys. dodatkowych „bojowników”, aby zatrzymać
wojsko. „Przy kolosalnej przewadze
wroga, wręcz absolutnej dominacji
w broni ciężkiej i lotnictwie, jest coraz
ciężej bronić naszego terytorium
– oświadczył 11 lipca Striełkow, przyznając, że Donieck nie jest gotowy na
odparcie zmasowanego ataku. Ten
agent GRU już w połowie czerwca
ostrzegał, że bez zmasowanej pomocy
Rosji rebelia przegra. Porażkę odsunęła w czasie presja Niemiec, które wymusiły na Poroszence rozejm. Tuż
przed utratą Słowiańska, 4 lipca,
Striełkow znów apelował o pomoc Moskwy, mówiąc, że bez niej jego siły stoją w obliczu „zniszczenia w ciągu maksimum dwóch tygodni”. Powiedział, że
uratować rebelię można tylko na dwa
sposoby: albo natychmiastowym rozejmem, albo wejściem regularnych
wojsk rosyjskich. Jeśli Putinowi nie
uda się pierwsza opcja (mimo zaangażowania Niemiec), pozostanie druga.
Między wojną a „zdradą”
11 lipca żołnierze ukraińscy zostali ostrzelani z wyrzutni rakietowych
Grad od strony granicy z Rosją. Zginęło 23 Ukraińców. Rebelianci coraz
częściej ostrzeliwują przeciwnika
z granicy, być może nawet z pozycji
tuż poza linią graniczną, z terytorium Rosji. Łatwo o sprowokowanie
odwetowego ostrzału ukraińskiego
– a potem już tylko krok od zdobycia
przez Moskwę pretekstu do interwencji. Ryzyko wzrosło, gdy 12 lipca
Kijów postawił swoje lotnictwo przy
granicy w stan gotowości bojowej,
m.in. „w celu skrócenia czasu reagowania na możliwe zagrożenia, np.
użycie systemów BM-21 Grad od
strony rosyjskiej granicy”.
Niedawno rebelianci z Łuhańska
ogłosili, że przejęli ukraiński myśliwiec Su-25 i że zaczyna się atak „sił
powietrznych”. Kijów zaprzecza stracie samolotu. Separatyści nie kontrolują ani jednej bazy lotniczej czy lotniska. I nie mówią, gdzie niby trzymają „zdobycz”. To może oznaczać wstęp
do realizacji scenariusza przećwiczonego już przez Rosję. W podobnym
konflikcie w latach 1992–1993 w Abchazji rosyjskie myśliwce oraz helikoptery Mi-24 Hind atakowały pozycje gruzińskie, udając niezidentyfikowane lotnictwo rebeliantów. Teraz
też jest możliwe, że nagle niezidentyfikowane samoloty bez oznaczeń (lub
z oznaczeniami Noworosji) zaczną
atakować Ukraińców.
Na lądzie zaś istnieje ryzyko „pokojowej” operacji Rosjan. – Armia rosyjska
znowu ściąga wojska do granicy. Teraz
znajduje się tam około ośmiu batalionów. Będą w stanie przekroczyć granicę w razie konieczności – oświadczył
9 lipca naczelny dowódca sił NATO
w Europie, amerykański generał Philip
Breedlove. Tego samego dnia analityk
wojskowy Dmytro Tymczuk napisał,
że w ciągu ostatnich kilku dni w przygraniczne rejony Rosji do skoncentrowanych tam sił przerzucono jeszcze
dwie taktyczne grupy w sile batalionu.
Jedną na kierunku czernichowskim,
drugą na charkowskim. Wcześniej do
obwodu kurskiego przybyła kolumna
wozów pancernych. Część pojazdów
27
jest pomalowana na barwy rosyjskich
„sił pokojowych”. Kolumnę zauważono
ok. 25 km od granicy z Ukrainą. Złożona jest z pododdziałów 16. Samodzielnej Gwardyjskiej Brygady Zmotoryzowanej. Właśnie ta brygada pod koniec
czerwca brała udział w sprawdzianie
gotowości bojowej Centralnego Okręgu Wojskowego i ćwiczyła prowadzenie... operacji pokojowej.
Odmowa zmasowanego wojskowego
wsparcia dla rebeliantów – w tej chwili praktycznie możliwa tylko w postaci
bezpośredniej interwencji – oznaczałaby szybką erozję popularności Putina w Rosji. Tak jak gwałtownie wzrosły jego notowania po aneksji Krymu,
tak jeszcze szybciej mogą spaść w razie dalszej katastrofy separatystów
w Donbasie. Jeśli Putin nie obroni Noworosji, z jednej strony wywoła gniew
nacjonalistów i szowinistów oraz dużej części społeczeństwa ogarniętego
amokiem po aneksji Krymu. Jak wtedy
zachowa się elita rządząca? Na pewno
bardziej prawdopodobny stanie się
scenariusz pałacowego przewrotu
przeciwko „zdrajcy i sprzedawczykowi Noworosji”. Ci „bojownicy”, którzy
ujdą cało z Donbasu, po powrocie do
Rosji na pewno nie będą zwolennikami Putina. Reżim już się gimnastykuje,
żeby nie wpuszczać ich do kraju.
Z drugiej strony, Putin przespał najlepszy moment i dziś przeciwko wysyłaniu wojsk na Ukrainę opowiada się
aż 2/3 Rosjan. Zapewne wpływ na to
mają doniesienia o porażkach i ciężkich stratach wśród ochotników z Rosji. Decyzje ws. aneksji Krymu i destabilizacji Donbasu zostały podjęte bez
jakiegokolwiek oglądania się na kwestie finansowe, na koszty. Teraz jednak
Putin wie, że na dłuższą metę zapowiedziana wojna handlowa z Ukrainą (cła,
ograniczenie migracji zarobkowej), nie
mówiąc o sankcjach zachodnich, będzie szkodziła gospodarce rosyjskiej.
Drugi aspekt to pogłębiające się niezadowolenie elit. Są one zaniepokojone personalnym charakterem sankcji
i coraz bardziej niepewne przyszłości
reżimu w nowej konfrontacji z Zachodem. Putin nie może polegać ani na
najwyższej biurokracji, obawiającej się
śledztw ws. źródeł ich fortun, ani części kierownictwa siłowików, rozczarowanej strategicznym fiaskiem na Ukrainie. Nawet groźby wojny celnej brzmią
fałszywie, bo Białoruś i Kazachstan już
odmówiły włączenia się w jakiekolwiek antyukraińskie działania gospodarcze. Obecne manewrowanie Putina
mające na celu uniknięcie nowych zachodnich sankcji jest postrzegane
przez „patriotów” jako kapitulacja.
Spektakularna konsolidacja Rosjan
wokół reżimu na fali krymskiego
triumfu może szybko zniknąć.
Ferdynand Łukszo
Nabożeństwo żałobne odbędzie się dnia 17.07.2014 (czwartek)
o godz. 14.00 w kościele pw. św Karola Boromeusza ul. Powązkowska
14 po którym nastąpi odprowadzenie zmarłego do grobu rodzinnego
na Cmentarz Powązki Wojskowe.
O czym zawiadamia pogrążona w smutku Rodzina
28
ŚWIAT
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE UE \ Bruksela zezwala na sprzedaż RWE DEA
Luksemburski interes
z moskiewską podszewką
To już pewne. Komisja Europejska zgodziła się na sprzedaż części niemieckiego koncernu RWE rosyjskim miliarderom. Chodzi o RWE
DEA, spółkę zajmującą się wydobyciem ropy i gazu, posiadającą koncesje na wydobywanie węglowodorów również na terytorium
Polski. Zakup RWE DEA realizuje zarejestrowany w Luksemburgu fundusz LetterOne, należący do oligarchów kontrolujących
rosyjskie konsorcjum Alfa Group
Przejęcie RWE Dea
za 5,1 mld euro
(ok 7 mld dol.)
na pierwszy rzut
oka nie wygląda
imponująco,
jednak nie wartość
transakcji jest
najważniejsza.
Rosjanie,
przejmując niedużą
firmę z siedzibą
w Hamburgu,
tworzą przyczółek,
który może posłużyć
do dalszej ekspansji.
Fot. Sxc.hu
Wespazjan Wielohorski
A
lfa Group, rosyjski gigant
założony przez ekipę Michaiła Fridmana, jedna
z największych grup kapitałowych w Rosji, nie ogranicza zainteresowań do
branży związanej z wydobyciem ropy
i gazu. Alfa inwestuje także w telekomunikację, sieci handlowe, ubezpieczenia, banki, sieci wodociągowe i inne
rodzaje działalności. Należą do niej
m.in. Alfa-Bank, Altimo, VimpelCom,
X5 Retail Group, Rosvodokanal Group.
Do niedawna Alfa Group była współwłaścicielem (za pośrednictwem konsorcjum AAR – Alfa, Access Industries,
Renova) spółki TNK–BP. Jednak właściciele TNK–BP dostali od szarej eminencji Kremla, Igora Sieczina, propozycję nie do odrzucenia i odsprzedali
państwowemu koncernowi Rosnieft
swoje udziały. Brytyjczycy z BP otrzymali 16,65 mld dol. i 12,85 proc. akcji
Rosnieftu, a konsorcjum AAR – 27 mld
dol. W marcu 2013 r. spółka przeszła
pod kontrolę Rosnieftu, którego prezesem jest Sieczin. Oficjalnie zausznik
Putina zarabia jako prezes koncernu
50 mln dol rocznie. Ile faktycznie trafia
na jego konta, nie wiadomo. (Trudno
powiedzieć, ile musieli „odsypać” szefowie AAR w zamian za to, że potraktowano ich po ludzku, odkupując udziały.
Bo przecież mogli przypadkiem trafić
do łagru, jak Chodorkowski, a ich firmy
podzieliłyby wtedy los Jukosu).
Unijne ogniwo
w rosyjskiej strategii
Przypadające na Alfa Group 14 mld
dol. udziałowcy postanowili zainwestować za pośrednictwem funduszu
LetterOne, który powstał w czerwcu
2013 r. w Luksemburgu. Twór ten jest
swojego rodzaju klonem grupy Alfa,
a nazwiska zarządzających LetterOne
powtarzają się na liście osób wchodzących w skład rady nadzorczej Alfa Group. W obu przypadkach najwyższe
funkcje pełnią Michaił Fridman, Gierman Chan, Aleksiej Kuzmiczew czy
Piotr Awien.
Przejęcie RWE Dea za 5,1 mld euro
(ok 7 mld dol.) na pierwszy rzut
oka nie wygląda imponująco, jednak nie wartość transakcji jest najważniejsza. Rosjanie, przejmując
niedużą firmę z siedzibą w Hamburgu, tworzą przyczółek, który
może posłużyć do dalszej ekspansji.
Mówi się o szeroko zakrojonych
planach Rosjan, w których niemiecki oddział byłby ważnym ogniwem
w strategii zakładającej kolejne inwestycje w branżę naftową i gazową. Chodzi o dywersyfikację działalności i przeniesienie jej częściowo poza Rosję. Tego rodzaju dywersyfikacja pozwoli grupie Fridmana
na większą swobodę manewru
w okresie niezbyt sprzyjającym dla
rosyjskiego biznesu. Gdy rośnie napięcie związane z działaniami Rosji
na Ukrainie, pojawia się groźba odcięcia dostaw rosyjskich surowców
energetycznych do Europy. Nie wiadomo też, jak na interesach rosyjskich oligarchów odbiłyby się kolejne sankcje nałożone na Rosję.
By uniknąć problemów, rosyjscy oligarchowie zarejestrowali formalnie
niezależną grupę inwestycyjną, której
siedzibą będzie Londyn. Zatrudnili też
prominentnych doradców, takich jak
John Browne, były dyrektor BP, czy Andrew Gould, były dyrektor generalny
Schlumberger Limited, największego
na świecie przedsiębiorstwa zajmującego się usługami związanymi z obsługą pól naftowych.
140 licencji
w rosyjskie ręce
Koncern RWE od ponad roku próbował sprzedać swoją spółkę wydobywającą ropę i gaz, by tym sposobem zredukować dług i skoncentrować się na podstawowej działalności
– produkcji energii elektrycznej. Dyrektor generalny RWE AG Peter Terium uznał kontrakt z Rosjanami za
moment przełomowy dla grupy, która ma zamiar przeprowadzić restrukturyzację i redukcję kosztów.
Obecnie długi RWE szacuje się na ok.
30 mld euro. Straty są prawdopodobnie w dużej mierze efektem polityki energetycznej rządu niemiec-
ŚWIAT
kiego, który zdecydował o zamknięciu
elektrowni atomowych i promuje energię odnawialną kosztem elektrowni
cieplnych. RWE Dea dysponuje w Niemczech dużymi podziemnymi magazynami gazu. Posiada infrastrukturę, siedziby i licencje na wydobycie węglowodorów w wielu krajach: w Niemczech, Wlk. Brytanii, Norwegii, Danii,
Egipcie, Algierii, Libii, Irlandii, Mauretanii, Surinamie, Trinidadzie, Turkmenistanie i… w Polsce. W sumie w ręce
Rosjan ma trafić 140 licencji i magazyny mogące pomieścić 1,9 mld m3 gazu.
Jak się okazuje, przejęcie firmy może
mieć konsekwencję dla naszego kraju.
Na stronie internetowej RWE Dea Polska znajdujemy następujące informacje: „RWE Dea ma prawa do sześciu
koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż węglowodorów na terenie
Polski. Obszary koncesyjne położone
są ok. 100 km na południe od Krakowa,
w obrębie Karpat, i obejmują powierzchnię ok. 3300 km². Obecnie dokonuje się tu interpretacji danych geologicznych w celu opracowania potencjalnych projektów wierceń”.
Decyzja należy do rządu.
Rządu Niemiec
Co ciekawe, do zatwierdzonej przez
Unię transakcji ostrożnie podchodzi
rząd w Berlinie, który w czerwcu zapowiedział zbadanie sprawy. Dochodzenie ma rozwiać obawy dotyczące zagrożeń dla strategicznych interesów
kraju, jakie mogłyby się wiązać z przejęciem firmy przez Rosjan. Jest to o tyle
istotne, że rząd niemiecki ma prawo
zablokować umowy sprzeczne z interesem państwa, nawet jeśli dotyczą
firm prywatnych. Część polityków jest
zdania, że tego rodzaju przejęcia
wzmacniają uzależnienie od Rosji,
z której i tak pochodzi znaczna część
surowców energetycznych, co w obliczu trwającego na wschodzie konfliktu
jest niebezpieczne.
Pojawiają się także opinie, że zakup
RWE Dea, która zaspokaja jedynie
ok. 1 proc. potrzeb energetycznych kraju,
nie stoi w sprzeczności z interesami Niemiec i nie będzie naruszać sankcji nakładanych na Rosję. Niemcy podejmą decyzję najpóźniej do połowy sierpnia.
Tyle o rządzie w Berlinie. Jak natomiast
w wypadku sfinalizowania umowy do
sprawy odniesie się polski rząd, na razie
nie wiadomo. Przepisy zabezpieczające
przed wrogim przejęciem w branży mającej znaczenie strategiczne nie są jeszcze gotowe.
Ktoś mógłby powiedzieć: „A co w tym
złego, że miliarderzy z Rosji kupują firmy w Europie? To zwykły biznes!” Problem w tym, że nie są to „zwykli biznesmeni”, ale rosyjscy. Posiadają firmy
w kraju, w którym nie obowiązują zwykłe reguły gry i mogą zostać przy pomocy odpowiednich argumentów przekonani do realizowania projektów Kremla.
Dlaczego mogą? Bo istnieje tam sieć nieformalnych powiązań. Bo mogą być narażeni na szantaż (proces, jaki wytoczono Chodorkowskiemu, można wytoczyć
każdemu z nich). Wreszcie – bo już kiedyś tak robili. Wystarczy przypomnieć
sobie wojnę o rafinerię w Możejkach na
Litwie. Swojego czasu, gdy TNK–BP
uzgodniło z Orlenem dostarczenie 9 mln
ton ropy do rafinerii, wystarczył telefon
Igora Sieczina do jednego z szefów koncernu, by wstrzymać dostawy dla Orlenu. Po prostu wydał polecenie, a szefostwo TNK–BP je wykonało (sprawę opisała „Nowaja Gazieta”).
Chodorkowski się pomylił.
Szef jest tylko jeden
W czasie gdy Chodorkowskiego wsadzano do łagru, Michaił Fridman został
przyjęty na Kremlu przez Putina. Pytano
wtedy: „A czym niby on się różni od Chodorkowskiego?”
Ludzie z branży mówili: „To, że jeden
idzie na audiencję, a drugi siedzi, znaczy
po prostu, że jeden postawił się władzy,
a drugi postanowił płacić haracz. Zawsze
to lepiej, niż stracić wszystko”. Według
Mucharbeka Auszewa, deputowanego
i byłego wiceprezesa koncernu Łukoil,
Fridmana nie posadzili, „bo nie lezie
w politykę. A w dodatku w 2002 r. Alfa
Group uzgodniła z Kremlem swoją transakcję z BP. A w JUKOS-ie nikt się Kremla
o zdanie nie pytał. Chodorkowski poczuł
się szefem i tu się pomylił: szef jest tylko jeden”.
W kwietniu 2012 r., gdy trwały demonstracje przeciw sfałszowanym wyborom,
Fridman udzielił wywiadu, w którym powiedział m.in.: „Uważam, że Putin na
dzień dzisiejszy jest absolutnie demokratycznym prezydentem w tym sensie, że
jego poglądy, jego wartości podziela większość”.
„Jestem pewny, że wśród biznesmenów
jest wielu takich, którzy całkowicie
szczerze popierają Putina. A po drugie,
uważam, że w każdym kraju na świecie,
nawet najbardziej demokratycznym, biznesmeni nie mają najmniejszych chęci
wchodzić w konflikt z władzą”.
Niejasne są związki łączące obecnie
Władisława Surkowa z Fridmanem. Surkow, który od 15 lat jest zaufanym człowiekiem Putina, zajmującym ważne
stanowiska w administracji prezydenta, i jednym z głównych socjotechników
Kremla, był pracownikiem Alfa Group.
Krążą opowieści o rozmowach telefonicznych, w trakcie których Surkow instruował Fridmana, jak „unikać ryzyka”
(czyli niełaski Putina). Michaił Fridman
ostentacyjnie przestrzegał zasad ostrożności. Gdy szef kanału TV, którego współwłaścicielem była Alfa, chciał zatrudnić
pewnego kontrowersyjnego dziennikarza śledczego, Fridman zażądał gwarancji, że nie sprowokuje to żadnych telefonów z Kremla.
Poza Fridmanem ciekawą postacią
z Letter One jest jeszcze Piotr Awien. Ten
prezes rady nadzorczej Alfa Banking Group i członek rady dyrektorów LetterOne
na początku swojej kariery w dość szczególnych okolicznościach nawiązał znajomość z późniejszym prezydentem Rosji.
W 1990 r. Putin niedługo po przyjeździe
z placówki KGB w NRD rozpoczął pracę
jako doradca szefa rady miejskiej Petersburga. W 1991 r. po wyborze Anatolija
Sobczaka na mera młody czekista został
szefem Komitetu do spraw Kontaktów
Zagranicznych. Zadaniem Putina było zapewnienie zaopatrzenia mieszkańców
miasta w żywność. W tym celu komitet
miał wydawać licencje na eksport surowców – ropy, metali, drewna (w ramach
barteru do Petersburga miały trafić produkty żywnościowe). Szybko okazało się,
że dochodzi do potężnych nadużyć. Grupa śledcza powołana przez radę miejską
ustaliła, że w wyniku malwersacji doszło
do strat w wysokości 850 mln dol.
Na szczęście dla Putina pojawił się
Awien, który był wówczas ministrem
współpracy gospodarczej z zagranicą,
mianował Władimira Władimirowicza
przedstawicielem ministerstwa w Petersburgu i w ten sposób zapewnił mu
swego rodzaju immunitet. Czy to ułatwiło Awienowi późniejszą karierę? Zapewne nie utrudniło.
29
W SKRÓCIE \ Wieści z UE
Londyn odzyska kompetencje?
Wiceszef CDU i minister finansów Niemiec Wolfgang Schäuble oświadczył prasie, że rząd w Berlinie „uczyni wszystko,
co w jego mocy, by utrzymać Wielką Brytanię w Unii Europejskiej”. Nazajutrz nowy szef Komisji Europejskiej Jean-Claude
Juncker oświadczył, że chce, aby Wielka Brytania pozostała
w Unii. Powiedział też: „Nigdy nie sprzeciwiałem się idei dobrze zorganizowanej repatriacji kompetencji z Brukseli do
parlamentów narodowych, jeśli Westminster chce zwrotu
kompetencji, a inni na to się zgodzą, to tak będzie”.
Bruksela naciska na Węgry
Komisja Europejska naciska na władze Węgier, aby rozważyły zmianę opodatkowania niektórych kategorii firm,
a przede wszystkim banków. Według opinii funkcjonariuszy
UE, wprowadzony w roku 2010 przez rząd Węgier podatek
bankowy – naliczany od każdej bankowej operacji – skutkuje
bowiem niedozwolonym „zakłócaniem konkurencji”. Obecnie podstawowa stawka tego podatku transakcyjnego wynosi na Węgrzech 0,3 proc.
Konwencja przeciwko handlowi organami
Rada Europy ogłosiła 9 lipca, że uchwaliła konwencję przeciwko handlowi ludzkimi organami. Celem konwencji ma być
ochrona ofiar i „ułatwienie współpracy międzynarodowej”,
aby skuteczniej ścigać osoby odpowiedzialne za ten proceder. Konwencja przewiduje, że państwa będą traktować jako
przestępstwo pobieranie organów bez wyraźnej woli dawcy
lub gdy przyniosło ono zysk dawcy czy osobie trzeciej. A państwa sygnatariusze będą mogły same decydować, czy pociągać do odpowiedzialności dawców i czy traktować ich jako
współwinnych. Konwencja przewiduje też odszkodowania
dla ofiar, ich ochronę i wprowadzenie środków zapobiegawczych. Aby weszła ona w życie, jej sygnatariuszami powinno
być przynajmniej 5 spośród 47 państw – członków Rady.
Zakaz zgodny z prawem UE
Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) orzekł, że
francuski zakaz zakrywania twarzy w miejscach publicznych,
w tym muzułmańskimi chustami, jest zgodny z prawem UE,
bo „nie łamie europejskiej konwencji praw człowieka”. Wyrok ETPC jest ostateczny.
Mocno zadłużona Francja
Według francuskiego urzędu statystycznego INSEE, w I kwartale tego roku francuski dług publiczny wzrósł do 93,6 proc.
PKB (1,99 bln euro). To aż o 1,8 proc. więcej niż rok wcześniej.
Dług Francji wciąż rośnie, poziom bezrobocia jest najwyższy
w historii, a pod rządami socjalistów deficytu budżetu nadal
nie udało się ograniczyć.
Konkurencja dla Gazpromu
Brytyjski koncern paliwowy BP podpisał w Chinach kontrakt na dostawy skroplonego gazu dla chińskiego państwowego CNOOC. Kontrakt został zawarty na 20 lat i opiewa na
ponad 20 mld dol. (dokładna kwota transakcji nie została
podana). Ponadto BP razem z koncernem Shell mają wydobywać gaz z szelfu Morza Południowochińskiego. Oba koncerny zaangażują się też w poszukiwania i wydobycie gazu
łupkowego na terenie Chin – a jak się szacuje, ten kraj ma
największe na świecie zasoby tego surowca. Podpisane kontrakty tworzą realną konkurencję dla Gazpromu i innych rosyjskich koncernów, które w swoich planach mają m.in.
sprzedawanie Chińczykom skroplonego gazu.
Przeciw węglowi
Rząd Niemiec planuje, aby władze UE wyłączyły z obrotu
handlowego część pozwoleń na emisję dwutlenku węgla
cztery lata wcześniej, niż zakładała Komisji Europejska. Tzw.
reforma polityki klimatycznej miała nastąpić w 2021 r., jednak Niemcy chcą jej przyspieszenia. Gdyby to nastąpiło, Polsce groziłoby drastyczne obniżenie wydobycia i wykorzystania węgla w przemyśle. Główni inicjatorzy tej zmiany to lewicowe lobby producentów tzw. energii odnawialnej, które
usilnie dąży do tego, aby władze UE znacznie ograniczyły
liczbę pozwoleń na emisję dwutlenku węgla.
oprac. Tomasz Mysłek
30
ŚWIAT
Helmut Kohl – dwa metry
wzrostu, tubalny głos,
chadek całą gębą, mąż stanu,
ambitny, bezpardonowo broniący
swojej pozycji. Mówiono o nim
„wnuczek Adenauera”, potem „kanclerz
zjednoczenia”. W 1982 r., po pierwszym
w historii Bundestagu udanym
konstruktywnym wotum nieufności,
zastępuje w Kanzleramcie Helmuta
Schmidta. W mgnieniu oka wyrasta
na ikonę RFN. Kraju sytego, skazanego
na sukces spod znaku Aspiryny,
Blaupunkta i Mercedesa. Za 17 lat
ta ikona pokryje się siatką pęknięć
i skończy w lamusie jak niechciany grat.
Morał: nie ma ludzi nietykalnych
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
AFERY PRZEŁOMU WIEKÓW \ Dymisje, skandale, lewe interesy, od Adenauera do Merkel
Olga Doleśniak-Harczuk
D
wa tygodnie temu opowieść o największych aferach Niemiec Zachodnich zakończyliśmy na maju
1974 r. i rezygnacji kanclerza Willego Brandta. Owiane atmosferą
skandalu i niedopowiedzeń odejście „niemieckiego Kennedy’ego” wywołało
wtedy po stronie parlamentarnej opozycji nie
W Niemczech
lecą głowy,
w III RP „nic
się nie stało“ (2)
SPD i Zieloni chcą
wiedzieć, co się
stało z ponad 200
mln DM i czy interes
między TH a Arabią
Saudyjską doszedł
do skutku, dlatego
że ministrowie
rządu Helmuta
Kohla dostali
pieniądze pod
stołem. Sam Kohl
na razie milczy, ale
media depczą mu
po piętach, koczują
pod domem.
Fot. Lee Corkran/PD
tylko irytację, ale i zdumienie. O ile to pierwsze
uczucie, połączone jeszcze z zarzutami słabości
samego kanclerza, jego rejterady w obliczu problemu i naiwności w doborze najbliższego personelu, wpisywało się w naturę opozycji jako
takiej, o tyle już zdumienie decyzją Brandta widoczne w wypowiedziach wielu chadeków tę
naturę przekraczało. Do tych, których rezygnacja Bundes-Kennedy’ego zaskoczyła, należał
i Helmut Kohl, który w tamtym czasie był
świeżo upieczonym przewodniczącym CDU.
Kohl na długo przedtem, zanim przejął stery
władzy w CDU, był typem wojownika, polityka
o bardzo sprecyzowanym planie na siebie
i swoją polityczną ścieżkę. Kiedy Brandt składał rezygnację, młodszy od niego o 17 lat chadek miał już za sobą pierwszą wyniszczającą
walkę o partyjne przywództwo. Za osiem lat
ambitny kolos zajdzie jeszcze dalej, ale póki co,
z niedowierzaniem przyjmuje decyzję Brandta.
W czerwcu 1974 r., w rozmowie z dziennikarzem Hansem J. Noackiem, Kohl zauważa:
„Przecież gdyby sam nie zrezygnował, jeszcze
Helmut Kohl na długo
przedtem, zanim przejął
stery władzy w CDU,
był typem wojownika,
polityka o bardzo
sprecyzowanym planie
na siebie i swoją
polityczną ścieżkę
długie lata byłby nie do pobicia”. Historia
nauczy samego Kohla, że nawet najsilniejsi są jednak „do pobicia”. I że niezależnie
od tego, czy ktoś jest okrzyknięty ikoną
socjaldemokracji czy chadecji, kiedy zaczyna za sobą ciągnąć ogon podejrzeń,
a bywa, że jak najbardziej umocowanych
w faktach i oskarżeniach – w końcu dochodzi do ściany.
Bez lukru
Bywa, że ikona, nawet nie wiadomo jak
porysowana, dostaje szansę, by choć
w części odkupić swoje winy. Czy Brandt
(oczywiście przy założeniu, że jedynym
powodem jego decyzji była sprawa Guillaume’a), wycofując się pamiętnego maja
’74 choć w niewielkim stopniu zmazał
winy własnego zaniedbania i kompromitacji zachodnioniemieckich służb? Do
dziś zdania co do tego są podzielone.
A teraz: czy Kohl, nie wyjawiając nazwisk
darczyńców CDU, bardziej zaszkodził sobie czy swojemu środowisku politycznemu? A co z Angelą Merkel, zarzucanym
jej ojcobójstwem i spektakularną drogą
dziewczyny z NRD, która co prawda
spóźniła się na upadek muru, ale okazała
się wyjątkowo punktualna, gdy przyszło
do podziału partyjnych stanowisk? Nie
bez znaczenia pozostaje i Wolfgang
Schäuble, niekoronowany minister finansów UE, którego rola w najnowszej
historii Niemiec – ale i Europy – w dalszym ciągu czeka na uwagę adekwatną
do jej faktycznej rangi. Tu nie ma miejsca
ani na lukrowanego Kohla, postrzeganego zbyt często przez pryzmat jowialności, ani na jednowymiarową Merkel, która nawet zawijając zrazy, myśli, jak by tu
pogrzebać partyjnych konkurentów.
I sprawa kluczowa, która w kontekście
dramatu taśmowego III RP nabiera dodatkowego kolorytu: czy lepiej zejść ze
sceny samemu, zanim poziom kompro-
ŚWIAT
mitacji sięgnie zenitu, czy jednak zostać z niej strąconym bolesnym kopniakiem? W aferze czarnych kas CDU
będzie ktoś, kto jasno rozstrzygnie
ten dylemat.
Liski w Zatoce
Transportery opancerzone „Fuchs”
(lis), zdolne zlokalizować broń atomową, biologiczną i chemiczną, dostały swoje pięć minut na przełomie
lat 80. i 90. Prawdziwe żniwa przyszły jednak wraz z wojną w Zatoce
Perskiej w 1991 r. Niemiecka jakość
zawsze robiła wrażenie, w czasach
pokoju przejażdżka mercedesem, gdy
robi się niebezpiecznie – fuchsem…
Z produktów koncernu zbrojeniowego Thyssen Henschel (TH) skorzystali
już wtedy Amerykanie, ale szef rady
nadzorczej TH Jürgen Maßmann miał
bardziej ambitne plany. 22 sierpnia
1990 r. wysłał ofertę sprzedaży lisów
do szefa resortu obrony Arabii Saudyjskiej, księcia Sultana Ibn Abd al-Asisa. Interes wypalił, 36 nowiutkich
lisów powędrowało do księcia Sultana. Niemiecki koncern zgarnął za tę
transakcję 446 mln marek niemieckich (DM), z czego połowę przeznaczono na poczet „prowizji i pożytecznych nakładów”, czyli łapówek. Część
pieniędzy powędrowała najprawdopodobniej do kieszeni polityków,
urzędników, część na zagraniczne
konta, skąd następnie znowu przetransferowano je do Niemiec. Sprawa
już w 1994 r. zainteresowała augsburską prokuraturę. I tu niespodzianka. W notatkach lobbysty handlu bronią Karlheinza Schreibera prokurator
trafia na wpis, który prowadzi wprost
do Waltera Leisler-Kiepa, byłego
skarbnika CDU. Schreiber pośredniczył w lisim dealu, teraz sam ma kłopoty, ale te, które za jego sprawą zwalą się za chwilę na głowy chadeków,
będą niczym tornado. Okazuje się, że
w 1991 r. Schreiber namawiał Kiepa,
by zarekomendował rządowi sprzedaż lisów Arabii Saudyjskiej. W notatniku lobbysty widnieje zapis, że przekazał Kiepowi ponad milion DM. Prokurator generalny wydaje nakaz
aresztowania Kiepa. Dochodzi do
tego 4 listopada 1999 r. Kiep wpłaca
0,5 mln DM kaucji i wychodzi na wolność. Przedtem zeznaje, że łapówkę
Schreibera przejął doradca finansowy CDU Horst Weyrauh. Pieniądze
miał wpłacić na konto partii. Takiej
wpłaty jednak w księgach partii nie
odnotowano, o czym nazajutrz zapewnia na konferencji prasowej Angela Merkel, ówczesna sekretarz generalna CDU.
Opozycja jest wściekła. SPD i Zieloni
chcą wiedzieć, co się stało z ponad
200 mln DM i czy interes między TH
a Arabią Saudyjską doszedł do skutku,
dlatego że ministrowie rządu Helmuta Kohla dostali pieniądze pod stołem.
Sam Kohl na razie milczy, ale media
depczą mu po piętach, koczują pod
domem. Z późniejszych zeznań Schreibera dowiemy się, że pośredniczył
w sprzedaży lisów z polecenia kanadyjskiego lobbysty Franka Mooresa,
działającego w imieniu Saudów.
Schreiber miał się m.in. zająć dzieleniem łapówek, dostał na ten cel 2,4
mln DM. Przy czym szejkowie nastawali, by gratyfikacje płynęły do kieszeni polityków wszystkich opcji.
Z perspektywy Rijadu życzenie jak
najbardziej sensowne. Jak wszyscy są
brudni, nikt nie będzie krzyczał „łapaj
brudasa”. Coś jednak poszło nie tak.
Brud przylepił się wyłącznie do chadeków, listopad 1999 r. przeszedł do
historii CDU jako początek wielkiego,
ogólnonarodowego sądu nad partią,
która zawiodła, a potem zamiast przyznać się do winy, kręciła jak drobny
cwaniaczek, trwoniąc wypracowane
przez 16 lat rządów Kohla zaufanie społeczne.
Buczcie sobie
18 stycznia 2000 r.
w CDU trzeszczy
coraz bardziej,
wychodzą na jaw
nieprawidłowości
finansowe
w oddziałach partii
w Hesji, gdzie
niewiadomego
pochodzenia datki
na CDU zaksięgowano
jako darowiznę
przekazaną przez
„żydowskich
współobywateli”.
Okazuje się,
że to kłamstwo.
Jest dziewiąta rano, 24 listopada
1999 r., od roku w Niemczech rządzi
Gerhard Schröder i koalicja SPD i Zielonych. Chadecy są w opozycji, pierwszy raz od 16 lat. Sala plenarna Bundestagu wypełniona po brzegi, na porządku obrad przyszłoroczny budżet
Niemiec. Pierwsze godziny upływają
spokojnie, ale kiedy głos zabiera Peter
Struck, przewodniczący frakcji SPD,
temperatura wzrasta. Struck cytuje za
„Spieglem”: „CDU nie jest już byle recydywistą, ale sprawcą seryjnym”
i żąda powołania parlamentarnej komisji śledczej, która zajmie się wyjaśnieniem sprawy czarnych kont CDU.
– Kolego Kohl, pan się w to włączy we
własnym interesie – zwraca się do byłego kanclerza. Helmut Kohl wstaje
z miejsca, sala buczy, – Buczcie sobie,
nic wam to nie da – komentuje polityk, po czym wychodzi z propozycją,
by komisja śledcza podjęła działania
jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. To element gry. Kohl wie, że
Struck nie ma prawa takiej deklaracji
złożyć, wie również, że skompletowanie potrzebnych materiałów dowodowych zajmie dużo czasu. Jednocześnie
kategorycznie odmawia Struckowi
odpowiedzi na zadane przez niego pytania o rzekome machlojki finansowe
partii. – Jako pierwszy na nie odpowiem, ale dopiero przed komisją śledczą – zapewnia. Struck nie odpuszcza.
Teraz atakuje szefa CDU Wolfganga
Schäublego.
Poprzedniego
dnia
w „Sternie” ukazała się wypowiedź b.
skarbnik CDU Brigitte Baumeister,
która wyjawiła, że Schäuble spotkał
się w 1994 r. ze Schreiberem na obiedzie. „To dla mnie coś nowego, do tej
pory kolega Schäuble utrzymywał, że
nie zna tego pana. Co jest jeszcze ciekawsze, on stwierdził na łamach
»Welt am Sonntag«, że wpływy do
kasy CDU są wyłącznie sprawą skarbnika, a wydawanie ich wyłączną sprawą sekretarza generalnego (…), przecież to podwójna moralność! I czy aby
sekretarz generalny partii i jej szef na
pewno nie wiedzą nic o wpłacie w wysokości ponad miliona marek?”. Tego
dnia Schäuble nie uczestniczył w posiedzeniu, za kilka dni sam będzie się
tłumaczył ze swoich relacji ze Schreiberem. Dla niego osobiście afera
czarnych kas zakończy się zerwaniem
wszelkich więzów z Kohlem, z człowiekiem, któremu nieprzerwanie i lojalnie służył od początku lat 70.
miał kaprys wesprzeć CDU finansowo. – O czołgach nie było mowy – podkreśla na forum Bundestagu 2 grudnia 1999 r. – I niby jak pan zamierza
sprzedać społeczeństwu te marne
wykręty? – słyszy z sali. Tego dnia
w Bundestagu padają przykre słowa,
komuś się wyrywa „głupek”, komuś
innemu „rzezimieszek”. Schäuble
– ten sam hardy prawnik, który po
zamachu z 1990 r. przykuty do wózka nigdy nie mówił o sobie „niepełnosprawny”, ale brutalnie „kaleka”,
teraz tłumaczy się, że był naiwniakiem, który przyjął 100 tys. DM, jakby to było pudełko czekoladek. I znowu wracamy do Brandta i jego naiwnego podejścia do Guillaume’a, tym
razem to chadecki twardziel, mózg
Grupy ’76, która wyniosła Kohla do
Kanzleramtu, wychodzi na mało roztropnego. I nie będzie to ostatni raz.
Kiedy 12 grudnia Helmut Kohl przyznaje w programie ZDF, że pomijając
oficjalne procedury, przyjął w latach
1993–1998 łącznie 1,5 mln DM na
cele partyjne, Schäuble nie wierzy
własnym uszom. – Pan złamał prawo
i artykuł 21 ustawy zasadniczej, nakazujący jawność finansów partyjnych – zauważa dziennikarz Klaus
Bresser i pyta: – Kto był darczyńcą?
Kohl milczy jak zaklęty. Do dziś.
Czy Wolfgang Schäuble faktycznie
spotkał się z lobbystą Schreiberem?
Tak. I to nie tylko spotkał, ale i przyjął od niego 100 tys. DM w walizce.
Tylko że szef frakcji chadeków popełnia błąd, najpierw utrzymując, że
Schreibera nie znał, potem przyznając, że się z nim spotkał, ale już zaprzeczając, że wziął od niego pieniądze. Kiedy mleko się rozlało, zeznaje,
że pieniądze wziął, bo był przekonany, że Schreiber jest zwykłym przedsiębiorcą, który, jak wielu innych,
18 stycznia 2000 r. w CDU trzeszczy coraz bardziej, wychodzą na jaw
nieprawidłowości finansowe w oddziałach partii w Hesji, gdzie niewiadomego pochodzenia datki na CDU
zaksięgowano jako darowiznę przekazaną przez „żydowskich współobywateli”. Okazuje się, że to kłamstwo.
Schäuble przeprasza za heskich chadeków na konferencji prasowej, a Helmuta Kohla wzywa do ujawnienia nazwisk darczyńców, którzy przekazywali mu pieniądze. Prezydium CDU
Nigdy wam nie powiem!
Serwisant systemu pęka
31
żąda, by Kohl do czasu wyjaśnienia
afery złożył mandat honorowego
przewodniczącego partii. To już nie
tylko skandal finansowy, ale deklaracja nieposłuszeństwa wobec Kohla.
W ostatnich latach toczyła się cicha
wojna o sukcesję w partii, wielu chadeków życzyło sobie zmiany warty,
Kohl miał odejść, Schäuble zająć jego
miejsce i poprowadzić CDU do zwycięstwa w 1998 r. Pomysł nie wypalił
z kilku powodów. Sam Kohl dawał
Wolfgangowi sprzeczne sygnały, raz
namaszczał go na swojego następcę,
by za chwilę ogłosić, że ani myśli oddawać władzy. Tak jak Gertrud Höhler
w swojej książce o Angeli Merkel
„Matka Chrzestna” rysuje schemat
„Systemu Merkel”, tak w latach 90. zakulisowo chadecy sarkali na „System
Kohla”. Dwór starego kanclerza i zasady jego funkcjonowania opisał w swojej powieści z kluczem „Parteifreunde” dawny bliski współpracownik
Kohla Wulf Schönbohm. Nie jest to
dzieło najwyższych lotów, ale z pewnością dające wgląd w partyjne konflikty w sercu CDU, oczywiście bez silenia się na obiektywizm.
18 stycznia w Schäublem coś pęka,
nie będzie się zwierzać dziennikarzom, ale ma za sobą trudną ostatnią
rozmowę z Kohlem. Polityk, który latami serwisował „System Kohla”, gasił
pożary, udaremniał pucze, teraz mówi
„dość”. Dramatyczną rozmowę z olbrzymem niemieckiej chadecji opisze
we wspomnieniach „Mitten im Leben”
(2000 r.): zaczęło się w dniu konferencji o 8.30 rano. Schäuble po raz
ostatni prosi Kohla, by podał nazwiska tajemniczych darczyńców CDU.
Spotyka się z odmową. – Wobec tego
nie pozostaje mi nic innego, jak ogłosić moją rezygnację – stwierdza, odwraca się na swoim wózku, a opuszczając gabinet starszego kolegi, rzuca:
– Spędziłem z tobą w życiu i tak za
dużo czasu, nie będzie już ani minuty dłużej.
16 lutego Schäuble rezygnuje
z przewodzenia CDU. Jego następcą
jest młody i zdolny Friedrich Merz.
Przekazanie władzy ma miejsce na
konferencji prasowej, Merz dziękuje
swojemu poprzednikowi i przyjacielowi za jego wieloletnie poświęcenie
dla CDU. Sam Schäuble podświadomie chyba wchodzi w buty Brandta
– teraz to on kładzie głowę za „kamieni kupę”. Znajomość ze Schreiberem (nieważne, że przelotna) zamknie mu drogę do wymarzonego
Kanzleramtu, potem do prezydentury, a kiedy przy jakiejś okazji spotka
Kohla, będzie go ostentacyjnie ignorował. A afera? CDU ma zapłacić ok.
41 mln DM, negocjuje, wije się jak
piskorz, do dziś jest mnóstwo niejasności. Sam Schreiber trafia za kratki
dopiero w 2010 r. za nadużycia podatkowe. Bezsprzeczną wygraną afery czarnych kas jest Angela Merkel.
Dla jednych ojcobójczyni, a dla innych „baba z jajami”, która jako jedyna odważyła się strącić ze sceny olbrzyma, podczas gdy inni tylko o tym
fantazjowali. Do dziś to właśnie Merkel przypisuje się wyrzucenie Kohla
poza nawias CDU. Ale to już materiał
na zupełnie inną opowieść.
Pisząc artykuł, korzystałam m.in. z książek:
„Wolfgang Schäuble. Zwei Leben. Ein Porträt”;
Hans Petera Schütz; Droemer Verlag, München; 2012, „Der fröhliche Sisyphos. Für Wolfgang Schäuble”; Bruno Kahl, Markus Kerber,
Nils Ole Oermann, Johannes Zachhuber; Verlag Herder; Freiburg; 2012
32
SPOŁECZEŃSTWO
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
N
agonka na prof. Bogdana Chazana zakończyła się sukcesem aborcjonistów i eugeników. „Katotalib” – by posłużyć się ich
terminologią – został ustrzelony.
A jego skalp wiwatującym barbarzyńcom podała Hanna Gronkiewicz-Waltz, która jeszcze niedawno szczyciła się swoim katolicyzmem
i przekonywała, że w nauczania św. Jana
Pawła II najbardziej fascynowała ją obrona życia. Teraz okazało się jednak, że obrona życia to
kwestia ideologiczna, a sama pani prezydent
postanowiła się trzymać nie tyle wiary, którą
rzekomo wyznaje, i nawet nie wskazań sumienia, ile wskazówek płynących z „Gazety Wyborczej” i prawa stanowionego w Polsce. Afera medialna rozpętana wokół prof. Chazana doprowadziła również do tego, że – przynajmniej w tej
chwili – większość Polaków uznaje, iż zabijanie
POLSKA \ Sprawa prof. Chazana
Strategia zła
Tomasz Terlikowski
Odwołanie prof. Bogdana Chazana, a także wydarzenia minionego
tygodnia związane z tą sprawą ujawniły strategię zła. Warto ją poznać,
by skutecznie podjąć walkę w obronie życia, bo aborcjoniści
i eutanaziści się nie poddadzą
Aborcjonistom nie
chodzi o fakty, lecz
o to, by skutecznie
obrzydzić
katolicyzm i obronę
życia, aby jego
zwolenników
przedstawić jako
okrutników, którzy
skazują innych
na niewyobrażalne
cierpienie,
a siebie – jako
sympatycznych
obrońców wolności
i życia bez
cierpienia.
Fot. Malgorzata Armo/Gazeta Polska
chorych należy do obowiązków lekarza, więcej
nawet, nie ma on prawa odmówić współudziału w takich działaniach. Warto pokazać, co doprowadziło do takiej sytuacji, czyli jakimi metodami posługują się współcześni eugenicy.
O wyższości prawa
stanowionego nad naturalnym
Obecni eugenicy jako argument podnoszą
przede wszystkim to, że nikomu nie wolno
łamać prawa. I byłoby to godne pochwały,
gdyby nie fakt, że nie jest jasne, czy prawo,
o którego złamanie oskarża się prof. Chazana
(czyli ustawę o wykonywaniu zawodu lekarza i dentysty), jest – na co zwracają uwagę
prawnicy, wiceminister sprawiedliwości,
a nawet rzecznik praw obywatelskich – niekonstytucyjne, a do tego sprzeczne z fundamentalnymi prawami człowieka. Polska konstytucja, a także międzynarodowe zasady
obejmujące prawa człowieka, jasno przyznają bowiem każdemu prawo do wolności sumienia i wyznania. Zapisy dotyczące klauzuli
sumienia w istocie zaś takie prawo lekarzowi odbierają, zmuszając go do współdziałania w procedurze, którą uznaje on za niemoralną. I wystarczy pokazać tylko to, by wykazać, że zarzuty wobec prof. Chazana są bezpodstawne. Jeśli bowiem nawet złamał on
ustawę, uczynił to w zgodzie z Konstytucją RP, która ma znaczenie nadrzędne
wobec pozostałych aktów prawnych.
Ale nawet jeśli – czego, biorąc pod uwagę
poziom polskiego sądownictwa, wykluczyć się nie da – Trybunał Konstytucyjny
uzna, że wolność sumienia i wyznania są
wartościami podrzędnymi w stosunku do
prawa zabijania dzieci przez swoje matki,
to i tak – odwołując się do standardów europejskiej kultury prawnej – prof. Chazan
będzie miał prawo odmówić wykonania
czy współdziałania w czynnościach, które
uważa za złe. Prawo naturalne stoi bowiem wyżej niż prawo stanowione. I nie
trzeba szukać daleko w historii, by się
z tym zgodzić. Lekarze z III Rzeszy byli
przecież sądzeni przed trybunałem norymberskim właśnie za wierność prawu
stanowionemu i sprzeniewierzenie się
prawu naturalnemu. I już choćby to pokazuje, że wedle zasad uznanych na forum
międzynarodowym są sytuacje, w których
mamy obowiązek wierności przede
wszystkim prawu naturalnemu.
Zafałszowane miłosierdzie
Drugim fałszywym argumentem zwolenników zabicia dziecka z wadą genetyczną
jest rzekome miłosierdzie. „Lepiej dla nie-
go, gdyby się nie urodziło” – zapewnia
mec. Dubieniecki, a rzesze zwolenników
tej eugenicznej idei użalają się nad losem
dziecka, które rzekomo cierpiało po urodzeniu. Ten argument jest absolutnie pozbawiony sensu. Dziecko w takim stanie
albo w ogóle nie może odczuwać cierpienia (jeśli rzeczywiście jego mózg nie istnieje), albo – oddane pod opiekę lekarzy
– zostaje skutecznie znieczulone. Jeśli
więc ma zapewnione ciepło, pokarm i opiekę, nie tylko nie cierpi, ale też prowadzi
szczęśliwe, na ile jest to dla niego możliwe, życie. Ono, wbrew temu, co usłyszałem z ust jednej z przedstawicielek „Gazety Wyborczej” w Radiu Tok FM, nie obawia
się śmierci i nie cierpi z powodu jakości
swojego życia. Tak może myśleć tylko ktoś,
kto nie miał własnych dzieci i nie pamięta,
jakie są potrzeby noworodka.
Fałszywym miłosierdziem jest także zapewnianie, że z powodu katolickich poglądów prof. Chazana cierpi matka dziecka.
A powodem ma być to, że jej dziecko urodziło się chore, i że musi ona na tę chorobę
patrzeć. Wybawieniem z tego cierpienia
miałaby być aborcja. Tyle że to kolejna
bzdura. Aborcja w 24. tygodniu ciąży wygląda jak poród, dziecko trzeba zwyczajnie urodzić, a ono albo rodzi się martwe,
albo odkłada się je na bok, żeby umarło.
SPOŁECZEŃSTWO
33
OGŁOSZENIE
Czy uczestniczenie w takim procederze nie jest traumatyczne? I czy matka,
która wie, że skazała swoje dziecko na
śmierć, nie odczuwa bólu i cierpienia?
Wszystkie badania naukowe pokazują,
że to właśnie aborcja jest największą
z traum, jakie mogą spotkać kobietę.
Możliwość pożegnania się ze swoim
dzieckiem, nawet jeśli umrze ono krótko po porodzie, jest dla matki lepszym
rozwiązaniem niż abortowanie dziecka. Jeśli więc ktoś jest zwolennikiem
miłosierdzia, to nie aborcjoniści, ale
właśnie prof. Chazan i jego obrońcy.
Tyle że to nie ma znaczenia. Aborcjonistom nie chodzi bowiem o fakty, lecz
o to, by skutecznie obrzydzić katolicyzm i obronę życia, aby jego zwolenników przedstawić jako okrutników,
którzy skazują innych na niewyobrażalne cierpienie, a siebie – jako sympatycznych obrońców wolności i życia
bez cierpienia. I to powoli im się udaje.
Tylko nieliczni odbiorcy debaty publicznej są w stanie uświadomić sobie,
czym jest aborcja.
Wykluczenie
niepełnosprawnych
Trzecią strategią stosowaną przez
zwolenników zabijania dzieci jest budowanie wrażenia, że tylko życie ludzi
zdrowych, pełnosprawnych i pięknie
wyglądających ma wartość. Inni, i to
w zasadzie dla ich dobra, powinni zostać zlikwidowani. I znowu, jak poprzednio, trudno z takim rozumowaniem polemizować inaczej, niż odwołując się do historii. To właśnie tam
znajdziemy bowiem dowód, że eutana-
Fałszywym
miłosierdziem
jest zapewnianie,
że z powodu
katolickich
poglądów
prof. Chazana cierpi
matka dziecka.
A powodem
ma być to, że jej
dziecko urodziło
się chore, i że musi
ona na tę chorobę
patrzeć.
zizm i aborcjonizm nie są niczym nowym. Otóż akcja T4 zaczęła się od listu
tatusia, który prosił, by zlikwidować
jego synka, którego życie nie ma większej wartości. A osobisty lekarz Hitlera
(skazany na karę śmierci przez trybunał w Norymberdze) łaskawie przychylił się do tej prośby i uznał, że dla
chłopca byłoby lepiej, gdyby się nie
narodził. Później zaś, aby przekonać
opinię publiczną do słuszności zabijania chorych psychicznie, w debatach
posługiwano się zdjęciami takich osób.
Tak jak teraz zrobił to najpierw redaktor Jerzy Urban w „Nie” (swoją drogą,
on chyba nie ma lustra w domu, jeśli
rzeczywiście uważa, że wygląd może
być wskazaniem do zabicia), a później
Janusz Palikot. Obaj panowie – mam
wrażenie, że zupełnie świadomie – odwołali się przy tym do argumentów
i działań sprzed ponad pół wieku.
Ale żeby to robić skutecznie – a obecni aborcjoniści mają tego pełną świadomość – trzeba zastraszyć chrześcijan i obrzydzić ludziom Kościół. I to
też się robi. W mainstreamowych
mediach budowane jest wrażenie, że
największym zagrożeniem dla wolności jest chrześcijaństwo, i że dopiero gdy unieszkodliwi się chrześcijan – przynajmniej tych, którzy nie
chcą się podporządkować prawu i zasadom nowoczesności – będzie można mówić o szczęściu.
I nic nie wskazuje na to, by zwolnienie z pracy prof. Chazana miało zakończyć sprawę. Aborcjoniści nie
spoczną bowiem dopóty, dopóki skutecznie nie zniszczą chrześcijaństwa
i cywilizacji życia. I nie zastąpią go
utylitarnym eutanazizmem.
Klub Gazety Polskiej
w Wieliczce
zaprasza na spotkanie
z Tomaszem Sakiewiczem
red. naczelnym „Gazety
Polskiej”
23 lipca, godz.18.00
w biurze poselskim
posła Włodzimierza
Bernackiego
plac Kościuszki 1, Wieliczka
OGŁOSZENIE
Pensjonat SANATO
Busko-Zdrój
Rehabilitacja
Wypoczynek, Tradycja
Tel. (041) 378 19 48
www.sanato.com.pl
OGŁOSZENIE
WCZASY NAD MORZEM
W DOMKACH
DREWNIANYCH Z BALA
OSTROWO
www.domki-ostrowo.pl
tel.: 501 783 294
REKLAMA
34
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
W
Oto fragment listu
do dr. Łukasza Kamińskiego:
„Z niedowierzaniem, bólem i troską o przyszłość odebraliśmy wiadomość o odwołaniu
dr. Andrzeja Drogonia. Od siedmiu lat korzystaliśmy z pomocy dyrektora Drogonia we wszystkich przedsięwzięciach historycznych podejmowanych w Gliwicach. Oddział IPN w Katowicach zaczął wyraźniej istnieć w przestrzeni
publicznej Śląska po przyjęciu stanowiska dyrektora przez dr. Andrzeja Drogonia, który
stopniowo i konsekwentnie rozszerzał działalność IPN na nowe obszary, np. integralnie
związane z losami Górnoślązaków deportowanych do łagrów ZSRS w 1945 r. Jego obecność
na uroczystościach historycznych, na konferencjach, na wystawach, na cmentarzu żydowskim, na trasach śmierci więźniów oświęcimskich, przy apelach poległych w »Śląskim Katyniu«, w lesie pod Borutami i wielu innych – była
pewna. Nie odmawiał zaproszeniom, jeśli tylko
nie kolidowały z obowiązkami służbowymi.
Nie odmawiał pomocy przy organizacji uroczystości historycznych – na przykład przy odsłanianiu tablic pamiątkowych Wojciecha Korfantego, gen. Fieldorfa »Nila«, 24 tablic »Golgoty
Polskiej«, pierwszej na świecie tablicy smoleńskiej (…)”.
Przewodniczący klubu „GP” w Tychach tak
zareagował na informację o zwolnieniu dr.
Drogonia: „Ta informacja jest dla nas szokiem,
dr Andrzej Drogoń w ramach działalności IPN
uczestniczył w wielu wydarzeniach lub je or-
KLUBY GAZETY POLSKIEJ \ www.klubygazetypolskiej.pl
Kneblowanie IPN?
Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska
maju br. dr Andrzej Drogoń, dyrektor oddziału IPN
w Katowicach, zorganizował w tym mieście
wystawę plenerową „Wołyń 1943. Wołają z grobów, których nie ma”,
przedstawiającą genezę, przebieg oraz skutki
Rzezi Wołyńskiej. 30 czerwca prezes IPN dr Łukasz Kamiński odwołał go z funkcji dyrektora
Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Komisji
Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach. Andrzej Drogoń był ostatnim już chyba dyrektorem z nadania śp. prof.
Janusza Kurtyki. Kierował katowickim IPN
przez ostatnie siedem lat. Rozbudował gmach
Instytutu w Katowicach, dzięki czemu w 2012 r.
wszystkie piony katowickiego Oddziału wprowadziły się do nowoczesnego budynku. Dr Drogoń jest autorem publikacji z zakresu historii
ustroju, autonomii województwa śląskiego,
systemów samorządowych, systemów prawnopolitycznych, dziejów prokuratury w Polsce.
To dzięki niemu na Śląsku pojawiały się znakomite IPN-owskie wystawy.
W lipcu został zwolniony z pracy Paweł Piotr
Warot, niezwykle ceniony historyk olsztyńskiej delegatury IPN. W swoich publikacjach
wykazał wyjątkową rzetelność naukową oraz
cywilną odwagę. Demaskował agenturalną
przeszłość wielu miejscowych prominentów.
Historykowi IPN, który ujawniał agentów
wśród lokalnych notabli, zamknięto usta. Publikował na łamach „Debaty” i „Expressu Olsztyn”, w których ukazywał mechanizmy działania olsztyńskiej bezpieki. Lokalne środowiska
patriotyczne uważają, że zwolnienie Warota
jest ostrzeżeniem dla tych, którzy ośmieliliby
się pisać nieprawomyślne artykuły.
Na odwołanie dr. Andrzeja Drogonia błyskawicznie zareagowały kluby „GP” w Gliwicach
i Tychach. Marta Święcicka, przewodnicząca
klubu gliwickiego, stwierdziła wprost: „Można
domniemywać, że śpieszą się z dokończeniem
czystek personalnych przed nadchodzącą niechybnie utratą władzy. Misja IPN jest solą w oku
postkomuny, a Andrzej Drogoń rozumiał i wykonywał swoją pracę jako misję, tak jak prof.
Janusz Kurtyka. Mając na uwadze te przesłanki,
na wiadomość o odwołaniu Andrzeja Drogonia
wysłaliśmy list do prezesa IPN, świadomi, że
złej decyzji nie odwrócimy, ale danie świadectwa prawdzie jest naszym obowiązkiem”.
ganizował, wielokrotnie uczestniczył
w wydarzeniach patriotycznych, historycznych organizowanych przez nasz
klub. Prelekcje, projekcje filmów, wystawy, konkursy dla młodzieży, uczestnictwo i organizacja wydarzeń upamiętniających nasze narodowe tragedie, odsłonięcie pomników, tablic. Dyrektor
Drogoń był wszędzie, gdzie ludzie gromadzili się w imię pamięci historycznej.
Decyzja o dymisji tak aktywnego w swojej pracy człowieka bardzo dziwi i skłania do poważnej refleksji”.
Do prezesa IPN wysłany został list. Oto
jego fragment: „Szanowny Panie Prezesie,
w czwartek 26 czerwca środowisko opozycjonistów lat 80., środowiska niepodległościowe, chrześcijańskie i patriotyczne
ze Śląska zostały zaskoczone bardzo przykrą informacją o dymisji dyrektora katowickiego oddziału IPN, dr. Andrzeja Drogonia. Nieznane są nam powody Pańskiej
decyzji, jednak jej negatywne owoce są łatwe do przewidzenia. Pan dr Andrzej Drogoń angażował katowicki oddział IPN
w bardzo wiele działań promujących wiedzę historyczną, upamiętniających ważne
i tragiczne wydarzenia w historii Polski.
Dyrektor Drogoń od wielu lat uczestniczył
w imieniu instytutu lub organizował wiele
wydarzeń, rocznice wybuchu stanu wojennego, tragedii na Wołyniu, Obchody Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, wystawy o podziemiu niepodległościowym
po 1944 r., Katyniu, konkursy dla młodzieży i wiele innych, których z powodu ilości
nie sposób przytoczyć”.
Cała treść listów na stronie: www.klubygp.pl
W krakowskim klubie „GP” Jacek Smagowicz, członek Komisji Krajowej NSZZ „S”,
przedstawił efekt WZD Regionu Małopolska. Ponad 200 delegatów wybrało nowe
władze na kadencję 2014–2018, omówiono program Związku i przyjęto stanowisko ws. bieżącej sytuacji w kraju, w sprawie dekomunizacji polskiej przestrzeni
publicznej, roli mediów i ochrony podstawowych wartości narodu. Delegaci zobowiązali Komisję Krajową do prowadzenia
rozmów z PiS co do realizacji postulatów
NSZZ „S” w związku z wyborami samorządowymi i parlamentarnymi.
Strzyżów – powstał 378. klub „GP”, przewodniczącym został Wiesław Złotek, tel.:
793 330 010; e-mail: strzyzow.klubgp@
gmail.com
Ryszard Kapuściński
Zaproszenia
Kraków – spotkanie z Kajetanem Rajskim, autorem książki „Wilczęta. Rozmowy z dziećmi żołnierzy wyklętych”, 17 lipca, g. 18, księgarnia „GP”, ul. Jagiellońska 11.
Spotkania autorskie z red. Dorotą Kanią, połączone z promocją książki „Resortowe Dzieci. Media”: Dębno – 18 lipca,
g. 16.30, Dębowski Ośrodek Kultury,
ul. Daszyńskiego 20, Barlinek – 18 lipca,
g. 19, Europejskie Centrum Spotkań
w Barlinku, ul. Leśna 1, Stargard Szczeciński – 19 lipca, g. 11, Stargard Szczeciński, Szczecin – 19 lipca, g. 15, aula Collegium Salesianum, ul. Witkiewicza 64,
Świnoujście – 19 lipca, g. 19, klub Teatralna, wejście od placu Wolności.
Poznań – 22 lipca, g. 18, projekcja filmu
pt. „Polacy”; 28 lipca, g. 18, projekcja filmu
pt. „Przebudzenie”, aula przy kościele dolnym oo. Pallotynów pw. św. Wawrzyńca,
ul. Przybyszewskiego 30.
Racibórz – msza św. za ojczyznę, 22 lipca, g. 18, klasztor Annuntiata, ul. Starowiejska 152.
Kontakt dla osób,
które chcą założyć klub „GP”:
Tomasz Sakiewicz
redaktor naczelny „GP”
e-mail: [email protected]
Ryszard Kapuściński
prezes klubów „GP”
tel. 660 738 371
e-mail: [email protected]
Biuro Klubów „GP”:
ul. Jagiellońska 11/7
31-011 Kraków
e-mail: [email protected]
tel. (12) 422 03 08, 505 038 217
REKLAMA
36
KRAJ
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
ARTYKUŁ SPONSOROWANY \ EMOCJE NA TORZE
Czar dawnej Warszawy
Tysiące ludzi, piękne kobiety i najszybsze konie krwi angielskiej w Polsce – tak w telegraficznym
skrócie wyglądały 70. Służewiec Derby o nagrodę prezydenta RP, które odbyły się na
przechodzącym gruntowną przebudowę Torze Służewieckim. – Warto pojawić się na wyścigach,
by poczuć powiew historii i tradycji – podkreślali uczestnicy gonitw
Jacek Liziniewicz
Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
W
Polsce branża wyścigów
konnych
przechodzi
wiele
trudności. W latach
90. państwo pozbyło się wielu stadnin,
które częściowo popadły w ruinę.
Stali bywalcy Toru Służewieckiego
i miłośnicy wyścigów podkreślają, że
sport ten jest popularny wśród osób
starszych, które pamiętają przedwojenne boom i modę. Widać jednak
pewne symptomy poprawy.
Jednym z nich są największe imprezy
w sezonie, z których jedna odbyła się
6 lipca. 70. Derby na warszawskim Służewcu zakończyły się pełnym sukcesem. Impreza zgromadziła tłumy z całej Polski. – Przyjechaliśmy do Warszawy aż ze Śląska. Panuje tutaj niepowtarzalna atmosfera. Słyszy się tętent koni,
czuje te emocje, to absolutnie niesamowite. Naprawdę warto się wybrać na
taką gonitwę. Jesteśmy tu drugi raz, ale
na pewno nie ostatni – mówią nam Dorota i Bartosz Ćwiekowie. Na uczestników imprezy czekało wiele atrakcji,
w tym m.in. konkurs na najpiękniejszy
kapelusz, wzorowany na słynnym konkursie odbywającym się w Ascot. O tytuł walczyło blisko osiemdziesiąt pań,
wygrała Magdalena Witosz.
Emocje były jednak przede wszystkim na torze. W trakcie derbowego
dnia odbyło się dziewięć gonitw. Każda z nich miała swoją dramaturgię.
Największe zainteresowanie budziła
jednak główna gonitwa o tytuł Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Podobny wyścig odbywa się w Warsza-
wie po raz 70. Co ciekawe, opis pierwszego wyścigu znajdujemy w... „Gazecie Polskiej” z 17 lipca 1939 r.
„Pierwsze »Derby« na torze służewieckim rozegrane było bardzo ciekawe
i emocjonujące. Wynik był niesłychanie trudny do przewidzenia” – czytamy w relacji wychodzącego przed wojną dziennika. Wtedy wyścig odbywał
się na nowo wybudowanym obiekcie,
który uchodził za najnowocześniejszy
w Europie. Teraz przechodzi on gruntowną renowację. Już odrestaurowana
została Trybuna II, na której w komfortowych warunkach może zasiąść 3,4
tys. osób. To nie koniec zmian, bo już
w przyszłym roku wyremontowana
ma zostać trybuna honorowa.
Mimo że zmieniają się obiekty, to jednak wyścigi nadal budzą niesamowite
emocje. Słowa, które znalazły się na
łamach „GP” 70 lat temu, pasują jak
ulał do gonitwy, która odbyła się w tym
roku. 70. Derby wygrała klacz Greek
Sphere, trenowana przez Andrzeja
Walickiego. Niewiele zabrakło, a doszłoby do prawdziwej sensacji, mianowicie po fantastycznym finiszu drugie
miejsce zajęła Dolomiti, którą trenuje
młody trener Grzegorz Wasążnik.
Zwycięzcy nie kryli radości z triumfu.
– To dla mnie wielka sprawa wygrać
ten wyścig. Był on bardzo trudny ze
względu na pogodę, ale na szczęście się
udało – mówi nam Tomáš Lukášek, czeski dżokej, dla którego było to drugie
zwycięstwo w warszawskich derbach.
Dla wszystkich, którzy żałują, że nie
wzięli udziału w imprezie i chcieliby
na żywo poczuć czar dawnej Warszawy, mamy dobrą wiadomość. Już 27 lipca o godz. 15 na Torze Służewieckim
odbędą się derby koni krwi arabskiej.
REKLAMA
KULTURA
MACIEJ PAROWSKI \ Film
Marek był mistrzem formy krótkiej, malarzem
zwyczajności, która pod jego piórem stawała
się nadzwyczajna
Zakochany świstak
na wojnie przyszłości
„Na skraju jutra” to przyzwoita
science fiction, która zaspokoi miłośników gatunku i nie zgorszy profanów. Jesteśmy na znanym terenie fantastyki inwazyjnej, katastroficznej.
Obcy, tzw. Mimiki, podbijają Ziemię,
do Londynu przybywa Cage (Cruise)
– oficer łącznikowy ze Stanów. Z Brytanii ma ruszyć uderzenie przez La
Manche, by ocalić Francję i odciążyć
drugi front, na którym Chińczycy bronią nas solidarnie z Rosjanami. Ale ta
inwazja to pułapka.
Odkrywa to ów Cage, wzięty przez
brytyjskiego generała idiotę (Glesson) za defetystę i wysłany w powietrznym desancie jako prosty
która rozumie jego dziwną przygodę. Z Ritą, obok Rity, przeciw Ricie,
prosząc o pomoc kwantowego fizyka i kolegów ze straceńczego plutonu, Cage realizuje podobną uzdrowicielską misję, jaką w swoim zapętlonym do jednego dnia świecie
podejmował
Abraham
Murray
w „Dniu świstaka”.
Walki są olśniewające, choć (bo) podobne do tych z ostatniego „Terminatora” i wszystkich „Transformersów”.
Mimiki, może dlatego, że władają czasem, bardziej przypominają figury
z horrorów niż klasycznej SF. Cruise
i Blunt dobrze wypadają w tej nowoczesnej bajce, co nie dziwi, skoro on
37
MARCIN WOLSKI \ Poleca
Przeszłość,
teraźniejszość,
przyszłość
N
a pogrzebie Marka Nowakowskiego nie było
ministra kultury, prezesa Stowarzyszenia Pisarzy Polskich ani prezydenta miasta, którego był piewcą.
W ostatniej drodze największemu z polskich prozaików towarzyszyli przyjaciele
i czytelnicy. Biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się później,
można powiedzieć – tak odbył się pogrzeb polskiej przyzwoitości. „Jeden księgami zapchał biblioteki, drugi fraszką błysnął i świeci przez wiekPi” – powiada klasyk. Marek
był mistrzem formy krótkiej, malarzem zwyczajności,
która pod jego piórem stawała się nadzwyczajna. Już po
jego śmierci pojawiły się dwie książki będące poniekąd
komentarzem zamkniętego życiorysu. „Okopy świętej
Trójcy” to cykl rozmów, jakie dla „Tygodnika Solidarność”
przeprowadził z pisarzem Krzysztof Świątek. Rozmów
zaskakujących aktualnością i wspaniałą polszczyzną
– Nowakowski bowiem równie dobrze mówił, jak pisał.
Znajdujemy tam namiętny dyskurs o Polsce posmoleńskiej, o atrofii etosu polskiego inteligenta, o demoralizacji
„nowej klasy”, o patriotyzmie i nihilizmie, o Salonie i bezrobotnych z Psich Głów, i o Warszawie bez warszawiaków... Pełno też wycieczek w przeszłość, konterfektów
Jesteśmy na znanym
terenie fantastyki
inwazyjnej,
katastroficznej. Obcy,
tzw. Mimiki, podbijają
Ziemię
„Okopy świętej
Trójcy”
Marek Nowakowski
Zysk 2014
OCENA: \\\\\\
„Dziennik podróży
w przeszłość”
Marek Nowakowski
Iskry 2014
Fot. mat. pras.
OCENA: \\\\\\
szeregowy. Jatki wojny przyszłości
wyglądają okropnie, żołnierze,
mimo że zakuci w specjalne pancerze, szans mają mało, sierżanci zaś
(Paxton) są takimi samymi zupakami jak dzisiejsi i wczorajsi. Cage doświadcza tego wielokrotnie, spryskany bowiem krwią
Mimika, którego
zabił i który jego
zabił, zaczyna tak
jak najeźdźcy panować nad czasem,
przewidywać
przyszłość, wkraczać w nią i próbować ją zmieniać.
Po pierwsze, wielokrotnie próbuje ostrzec przed inwazją i wciąż karnie ląduje na froncie w ogniu śmiertelnych zmagań.
Sytuacja zmieni się, ale tylko trochę,
kiedy w wielu czasach spotka legendarną bohaterkę tej wojny, niezniszczalną Ritę Vrataski (Blunt), jedyną,
grał u Spielberga w „Wojnie światów”
według Wellsa, a i ona niweczyła już
knowania obcych w ekranizacji prozy
Dicka „Władcy umysłów”.
Tam roztaczała wdzięki, tutaj wymachuje giwerą, ale nie tylko. W filmie
idzie o ludzkość,
aż niepostrzeżenie
dla widza, Cage’a,
a zwłaszcza dla
Rity, pojawia się
wątek romansowy,
melodramatyczny.
Bojowniczka zabijając po raz setny
Cage’a, by mógł
w pętli czasu odkrywać tajemnice
Mimików,
spostrzega nieoczekiwanie, z jak godnym
uwagi osobnikiem miała do czynienia.
W „Dniu świstaka” („Zakochanym bez
pamięci”, „Efekcie motyla”) na dobrą
sprawę chodziło o to samo. I nie sądzę,
by świadczyło to źle o fantastyce filmowej, raczej dobrze o melodramacie.
W filmie idzie o ludzkość,
aż niepostrzeżenie
pojawia się wątek
romansowy.
Jatki wojny przyszłości
wyglądają okropnie,
żołnierze, mimo
że zakuci w specjalne
pancerze, szans mają
mało
„Na skraju jutra”
(Edge of Tomorrow)
REŻYSERIA
Doug Liman
SCENARIUSZ
Christopher McQuarrie,
Jez Butterworth na
postawie powieści
Hiroshiego Sakuarazaki
„All You Need Is Kill”
ZDJĘCIA
Dion Bebe
MUZYKA
Christophe Beck
WYSTĘPUJĄ
Tom Cruise, Emily
Blunt, Bill Paxton,
Brendam Glesson
USA 2014
OCENA: \\\\\\
ludzi niezłomnych i niezwyczajnych – Kisiela, Tyrmanda,
Himilsbacha, Herlinga Grudzińskiego. I – jak to u Marka
– dużo podziwu dla kolegów wybitnych i milczenie
o skundlonych.
Druga pozycja – „Dziennik podroży w przeszłość” – jest
fragmentem autobiografii obejmującym lata 40. i początek lat 50. Okres dojrzewania i próby inicjacji twórczej i moralnego wyboru. Szczerość i plastyczność sprawia, że czyta się to jak czystą beletrystykę. Nowakowski otwiera
przed nami nadzwyczajny fotoplastikon obrazów i zdarzeń, ludzi i ich dylematów, życiorysów niedokończonych,
smaków i zapachów utrwalonych w kadrze pamięci. Wątkiem przewodnim jest własne życie, proces stawania się
człowiekiem prawym i dochodzenie do pisarstwa.
Młodzieńcze komunizowanie, epizod kryminalny, który,
paradoksalnie, ocalił jego duszę, studia w okresie burzy
i naporu (przed- i popaździernikowego), próby radzenia
sobie z „coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistością”,
i furtka pisarstwa – szansa ucieczki od uwikłań, nieuchronnych w zawodzie prawnika. Opowiadania, które
pisze pod koniec studiów, lepione z obserwacji i konfabulacji, stanowią jego „księstwo wolności”. W stosunku do
siebie nie ma patosu czy samochwalstwa, to raczej krytycyzm, wiara w sprawczą moc przypadku. I mimo sukcesów, pewne poczucie niespełnienia. Napisał w przesłaniu: „Zniewolenie wdarło się w umysł, zatruło wyobraźnię, niewidzialne cugle trzymały mnie na uwięzi, i choć
widziałem zło i czułem jego skutki, nie zdołałem tego, co
pisałem, wypiętrzyć, unieść wysoko, jak marzyłem,
i przez to uczynić doskonalszym, trwalszym, bardziej porażającym (...). Już do końca nie dam rady. Szkoda”.
Mylisz się Marku. Dokonałeś tego!
38
PUBLICYSTYKA
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
WALKA O DUSZE \ Tomasz P. Terlikowski
Lourdes jako dowód prawdziwości katolicyzmu
Vittorio Messori nie rezygnuje. I publikuje kolejną książkę, która ma być dowodem na prawdziwość chrześcijaństwa w jego
katolickiej wersji
ności, a nawet sposób jej okazywania.
Jeśli prawdziwe jest Lourdes, prawdziwe
jest wszystko, co głosi święty Kościół
rzymski” – wskazuje Messori. „Ta grota
jest więc punktem oparcia, kołem ratunkowym podarowanym wiernym, by mogli się go uchwycić w dramatycznym momencie zwrotnym współczesnej historii,
w którym racjonalizm, pozytywizm, socjalizm, liberalizm i wszelkie inne
»-izmy«, wszelkie inne ideologie postchrześcijańskie przypuściły wielki atak
na korzenie wiary jako takiej” – uzupełnia autor. A potem na ponad trzystu stronach cierpliwie udowadnia, że jedynym
rozsądnym wyjaśnieniem zachowania
św. Bernadetty i całego kontekstu wydarzeń jest uznanie, że rzeczywiście objawiła jej się Matka Boża. Z tego zaś wynika, że... katolicyzm jest prawdą.
Metoda dziennikarska Messoriego
pozostaje przy tym niezmienna. Kompletuje on wszystkie możliwe, pojawiające się w publicystyce czy literaturze
przedmiotu zarzuty wobec objawień
i samej wizjonerki, a potem z właściwym sobie polotem, ale też skrupulatnością historyka, ukazuje, dlaczego nie
Rys. Sylwia Caban
„Tajemnica Lourdes. Czy Bernadetta
nas oszukała?” nie jest, wbrew tytułowi czy nawet zawartości, „tylko” kolejną książką o objawieniach Matki Bożej
w Lourdes czy o św. Bernadetcie Soubirous. Jej cel jest o wiele istotniejszy. Jest
ona kolejną (po dziesiątkach innych
książek, od słynnego „Cudu” poczynając) z pozycji Messoriego, której celem
jest przekonanie czytelników, i to najlepiej tych niewierzących, którzy – jak
niegdyś on – są przekonani o własnym
wolnomyślicielstwie, do przyjęcia Jezusa Chrystusa i uznania nauczania Kościoła katolickiego za prawdziwe.
„Jeśli Bernadetta nas nie oszukała, jeśli
nie oszukiwała samej siebie, to nie oszukuje siebie też katolik, wierząc w prawdę
Ewangelii i kierując się nauką Kościoła,
który jest tej prawdy autentycznym gwarantem. Jeśli mała i młodziutka Demoiselle (Panienka) zeszła z nieba i naprawdę zjawiła się w owej grocie, będącej częstym miejscem schronienia dla
świń z Lourdes, katolickość otrzymała
pewnego rodzaju odnowione Boże imprimatur, nie tylko w sensie teologicznym, ale także jako pewien rodzaj religij-
są one wiarygodne. Wszystkie te rozważania, opisy nierozkładającego się
ciała, wspomnienia o cudach i wreszcie
praca dziennikarza śledczego podporządkowane są jednak jednemu celowi:
głoszeniu Ewangelii. Włoski dziennikarz zastępuje zatem w tej pracy teologów, którzy pochłonięci rozważaniem
znaczenia greckich czy hebrajskich
słów albo zajęci rozmywaniem doktryny katolickiej, tak by przestała być
zgorszeniem dla wiernych, nie mają
czasu, by swoimi dziełami rzeczywiście
nawracać niewierzących.
Zastępuje ich więc Messori, który
– nieograniczany wymogami metodologii naukowej ani polityczno-eklezjalną
poprawnością – może spokojnie zająć
się prozelityzmem, przeciąganiem na
stronę Kościoła (a jako katolik wierzy
on przecież, że właśnie w Kościele katolickim trwa w całej pełni Kościół Chrystusowy) protestantów, prawosławnych
czy niewierzących. I tym właśnie zajmuje się on w „Tajemnicy Lourdes”. Jeśli
bowiem te objawienia nie są efektem
spisku Kościoła ani halucynacji, histerii,
choroby psychicznej czy omamień szatańskich, to nie ma wyjścia, trzeba
uznać, że św. Bernadetcie objawiła się
Matka Boża, która potwierdziła specyficznie katolicki dogmat Niepokalanego
Poczęcia, a na potwierdzenie tej prawdy
wciąż czyni znaki cudownych uzdrowień. Jeśli więc Bernadetta nie kłamie
(a cała książka służy dowodzeniu, że tak
nie jest), to trzeba się ochrzcić lub przynajmniej nawrócić. I nie ma wątpliwości, że Messori takie właśnie decyzje
uznałby za swój największy sukces.
postFELIETON \ Robert Tekieli
Jedyne źródło prawdziwego sensu
Ludzie walczący z Kościołem, jedynym w pełni trwałym w globalnym sensie wehikułem wartości, nie wiedzą, co czynią
Nieuczciwie
przedstawiający
sprawę
prof. Chazana
politycy
i dziennikarze,
choćby ci
zapominający,
że niezabite przez
profesora dziecko
pochodziło z zabiegu
in vitro, kaleczą
nie tylko swoje
sumienia.
Prawie 30 lat temu powołałem do życia pojęcie określające nową jakość ontologiczną. Coś, co nie jest bytem, jednocześnie nie będąc niebytem. Nibyt.
Intuicja ta wzięła się z refleksji nad
istnieniem/nieistnieniem wielu kategorii opisu rzeczywistości właściwych państwu i społeczeństwu realnego komunizmu. Po 1993 r., kiedy
radzieckie wojska mundurowe wyszły z Polski, przez dłuższy czas żyłem w przekonaniu, że kategoria nibytu ma z roku na rok coraz mniejszą
wartość poznawczą. Ale dziś przestałem tak sądzić. Rzeczywistość III RP
zaczyna silnie upodabniać się do peerelowskiej.
Służby specjalne służą partii, która
nie widzi możliwości przegrania wyborów, do stabilizowania zagrożonej
pozycji rządzących. Tak to CBA stało
się narzędziem negocjacyjnym PO.
Spółkę, w której tygodniku pojawiają
się nagrania niekorzystne dla władz,
karze się finansowo. Jak za Gomułki
prywatną inicjatywę domiarami. Władza w ubiegły piątek dokonała też
zmian w ustawie o szkolnictwie wyższym. Teraz minister będzie mógł wymuszać na władzach uczelni usunięcie dowolnego naukowca za poglądy
polityczne. Autonomię polskich uczelni rzadko naruszali nawet niemieccy
okupanci. Momentami w Polsce jest
dziś gorzej, niż było w PRL.
Jednak pojęcie pozorowanego istnienia, niebędącego pełnym nieistnieniem,
nie odnosi się jedynie do warstwy politycznej czy społecznej naszego życia. Jej
skuteczność wyjaśniająca nie kończy
się też na poziomie zabiegów służących
do maskowania prawdziwego kształtu
świata przez ludzi nim rządzących, którego to zabiegu efekt zgrabnie nazywano matriksem. Chodzi o to, że również
świat relacji, świat wartości, wreszcie
świat sensu dotknięty jest tym procesem „utraty wagi”.
Ludzie walczący z Kościołem, jedynym w pełni trwałym w globalnym
sensie wehikułem wartości, nie wiedzą, co czynią. Świat, w którym źródłem sensu jest każda odrębna wola
i świadomość, to rzeczywistość sensów wzajemnie się znoszących.
Mniej istniejących.
Nieuczciwie przedstawiający sprawę
prof. Chazana politycy i dziennikarze,
choćby ci zapominający, że niezabite
przez profesora dziecko pochodziło
z zabiegu in vitro, kaleczą nie tylko
swoje sumienia. Przyczyniają się również do tego, że zmniejsza się gęstość
świata sensu. Zachwyceni faktem, że
tylko 39 proc. Polaków chodzi na msze
święte, widzą w tym zjawisku zwycię-
stwo swej laickiej, liberalnej, ateistycznej ideologii. Nie rozumieją, że
religia ideologią nie jest. Nie widzą
też, jak ciągną świat w dół, jak wracają
do regulacji pogańskich. Uciekają też
od faktów: Marokanka z zespołem Downa zdała maturę z wyróżnieniem – a
według polskiego prawa mogła zostać
zabita na etapie ciąży.
Do czego zdolny jest intelekt niezabezpieczony przez świat ducha, sumienia, świadczyć mogą też ostatnie
„odkrycia” naukowców z Uniwersytetu Cambridge: myśl, że pedofilia
jest naturalna i normalna dla mężczyzn, to przejaw degeneracji. Intelekt bez duchowych stabilizatorów
zawsze po pewnym czasie pójdzie na
pasku namiętności.
O tym procesie nikczemnienia świata
nigdy dotąd nie udało mi się napisać
z precyzją, która by mnie zadowalała.
Jednak mogę z pewnością stwierdzić
jedno. Jedynie wejście w relację z Bogiem odwraca ten proces w warstwie
istnienia osoby. Jedyne momenty, kiedy czułem, że moje działania mają
sens, że ciężar moich wyborów jest
jednoznaczny, że robię coś w pełni realnego, to były te krótkie chwile, kiedy
miałem pewność co do swego powołania. Pewność biorącą się z przestrzeni
pozaludzkiej. Bóg jest źródłem sensu.
PUBLICYSTYKA
Spisek rosyjskich kucharek
39
Ryszard Czarnecki
Słyszę coraz więcej dowcipów politycznych i naigrawania się z obecnej władzy. Śmieszne to, choć smutne. Oto jeden z tych
dowcipów: Za Sasów Polska nierządem stała, za Tuska rządem leży
Rys. Mirosław Andrzejewski
N
ie dziwię się panu premierowi, że ucieka
od „ tego syfu” (powiedzonko prezesa
PKN Orlen Jacka Krawca podczas rozmowy z dozorcą mienia niemieckiego
w Krakowie, przepraszam, eksrzecznikiem rządu Pawłem Grasiem), który sam
przecież stworzył, do oglądania meczów piłkarskich.
To znacznie prostsze, taki mecz można w każdej
chwili wyłączyć pilotem, a opozycji pilotem wyłączyć
się nie da. Co do mundialu w Brazylii – a piszę te słowa przed niedzielnym finałem – to też w tej dziedzinie słyszę okołopiłkarskie dowcipy. Na przykład, że
Argentyńczycy, rodacy papieża Franciszka, nie mogą
wygrać mistrzostw świata, bo wszyscy Niemcy przeszliby na protestantyzm.
Wracając do naszych baranów, czyli ministrów konstytucyjnych. Po nagraniach z afery taśmowej widać,
że nie tylko adwokat rodziny Tusków oraz ministra,
wiceprzewodniczącego PO Sikorskiego, pan Giertych
ma żyłkę do handlu. W Radzie Ministrów jej członkowie handlują, z kim się da i czym się da. Niektórzy
nawet ustawami.
Skądinąd zawsze był to rząd patentowanych leni.
Teraz pracują jeszcze mniej (o ile to w ogóle możliwe), bo członkowie rządu wyszli z założenia, że
lepsze deko handlu niż kilo roboty. A swoją drogą
nurtuje mnie pytanie, na które odpowiedzieć może
tylko wysoki Roman, ten mecenas-celebryta oraz
obrońca PO i koalicji. Obrońca, ale na razie przynaj-
mniej jeszcze nie na sali sądowej. Ten medialny
ochotnik dawania lania w „zaprzyjaźnionych telewizjach” tym wszystkim, którzy akurat podnoszą
rękę na pana Donka lub na pana Radzia. A więc
wracając do pytania: „Czy w swojej ofercie handlowej ekswicepremier, poza zasłanianiem końską
klatą Słońca Peru i jego gabinetu, ma jeszcze kopytka osiołka, na którym Święta Rodzina uciekała do
Egiptu? Albo szczebel z drabiny Jakubowej?”. Tego
kopytka nie wymyśliłem ani ja, ani Roman Giertych. Czy pamiętają państwo „Krzyżaków” Henryka
Sienkiewicza (Boże broń nie mylić z nieudanym
prawnukiem Bartłomiejem)? Otóż był tam taki
krzyżacki szpieg, który wędrując po gospodach,
oferował właśnie owe „kopytka”, a przy okazji zbierał informacje, wykonując robotę agenturalną. Specjalnie piszę o kopytkach osiołka wiozącego św. Rodzinę, żebyśmy zapamiętali tę powieść Sienkiewicza – tegoż Sienkiewicza, którego obecna władza
chciała wykopać ze spisu lektur.
Krzyżacki szpieg sprzedawał również odpusty
niczym Donald Tusk, ten domokrążca – sprzedawca P(ustych) O(bietnic). Ale nawet on nie oferował w swoich oberżach tego, co jest specjalnością eksministra edukacji i ekswicepremiera
– czyli akwizycji i handlu książkami, których jeszcze nikt nie wydał…
Nie jest źle. Panie ze stołówki KPRM robią obiadki
– mielone, mizeria itd. – dla szefa rządu i towarzyszy. Nie są one chyba za dobre, skoro ministrowie
muszą stołować się na mieście, a tam ich, nieboraków, nagrywają. Gdyby obiady były lepsze, to może
ministrowie nie chodziliby na ośmiorniczki do
knajp, tylko jedliby schabowego w rządowej stołówce pod czujnym okiem Donka i nie byłoby afery taśmowej. Z tego prosty wniosek, że jest ona raczej
spiskiem kucharek, a nie kelnerów. Wszak to nie te
same kucharki, o których Lenin mawiał, że mogą
rządzić państwem. Choć może PO uzna, że chodzi
o rosyjskie kucharki. To by przecież uwiarygodniło
Tuska – ofiarę kremlowskich kurantów…
EUROMAJDAN \ Zginęli za wolną Ukrainę
Bohaterowie z „Niebiańskiej sotni”
Lista poległych za wolną Ukrainę obrońców Majdanu wciąż jest niepełna. Cały czas
nieznany jest los osób, o których słuch zaginął w tragicznych dniach pogromu protestu.
„Gazeta Polska” przybliża sylwetki bohaterskich powstańców. Wszyscy chcieli innej Ukrainy
niż ta, którą na spółkę z Władimirem Putinem „zafundował” im Wiktor Janukowycz
Leon Polański
24 października 1975
– 20 lutego 2014
Etniczny Polak. Był kolejarzem
w Żmyrence, a w ostatnich latach
mieszkał i pracował w Kijowie. Członek samoobrony Majdanu, od grudnia 2013 r. należał do Barskiej Sotni.
Zmarł od rany postrzałowej w klatkę piersiową. Został pochowany na cmentarzu rzymskokatolickim
w Żmyrence. W jego pogrzebie wzięło udział kilkaset
osób, w tym przedstawiciele Konsulatu RP w Kijowie.
Kondukt z otwartą trumną przeszedł ulicami miasteczka. Leon pozostawił żonę i dwoje małych dzieci.
Jurij Werbicki
25 sierpnia 1963
– 21 (22) stycznia 2014
Mieszkał we Lwowie. Pracował
jako inżynier w Instytucie Geofizyki Narodowej Akademii Nauk
Ukrainy. Doktor nauk. Jego hobby
była wspinaczka. 21 stycznia został przewieziony na
okulistykę w kijowskiej klinice z diagnozą uszkodzenia oka. Stamtąd porwali go niezidentyfikowani
osobnicy. Zmarł w wyniku ciężkich tortur. 22 stycznia jego ciało znaleziono w okolicach podkijowskiej
miejscowości Gnidyn. Na jego ciele stwierdzono liczne złamania, zadrapania i ślady pobicia.
Wołodymyr Melnyczuk
e-mail: [email protected], [email protected] (sekretariat redaktora naczelnego),
[email protected] (dla tekstów niezamawianych), [email protected], www.gazetapolska.pl
02-056 Warszawa, ul. Filtrowa 63/43,
- faks (+ 48 22) 825 12 25, tel. (22) 290 29 58
Redaktor naczelny Tomasz Sakiewicz, zastępca redaktora naczelnego Katarzyna Gójska-Hejke,
zastępca redaktora naczelnego Piotr Lisiewicz, sekretarz redakcji Katarzyna Rzuczkowska,
kraj Piotr Lisiewicz (kier.), Przemysław Harczuk, Dorota Kania, Maciej Marosz, Leszek Misiak,
Grzegorz Wierzchołowski, Antoni Zambrowski, Kaja Bogomilska, świat Olga Doleśniak-Harczuk
(kier.), kultura Bohdan Urbankowski (kier.), Filip Rdesiński, Wojciech Piotr Kwiatek, Maciej Parowski,
Marcin Wolski, społeczeństwo Tomasz P. Terlikowski, historia Piotr Ferenc-Chudy (kier.), Jan Żaryn
(współpraca), gospodarka Maciej Pawlak, Tadeusz Święchowicz, publicystyka Anita Gargas (kier.),
Joanna Lichocka, Andrzej Waśko, stali felietoniści Ryszard Czarnecki, Andrzej Gwiazda, Robert
Tekieli, Krzysztof Wyszkowski, Rafał A. Ziemkiewicz, kluby Ryszard Kapuściński, layout Mariusz
Troliński, logotyp Marianna Jaromska, grafika i zdjęcia Mariusz Troliński, Krzysztof Lach, ilustracje
Mirosław Andrzejewski, DTP Paweł Chrzanowski, Aleksander Razcwarkow, sekretariat redaktora
22 sierpnia 1974
– 20 lutego 2014
naczelnego (kier.) Joanna Jenerowicz.
Mieszkaniec Kijowa. Wspierał
działaczy Majdanu, dostarczając
im ciepłe ubrania i żywność. Został zastrzelony przez snajpera. Zmarł w szpitalu. Pozostawił żonę i matkę.
WYDAWCA Niezależne Wydawnictwo Polskie Sp. z o.o.
Kontakt z czytelnikami, interwencje: Paweł Piekarczyk, tel. 501 618 977;
e-mail: [email protected]
Reklama i ogłoszenia Anita Czerwińska, tel. (22) 290 29 58;
e-mail [email protected]
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Warunki prenumeraty: krajowa listem
zwykłym – 5,50 zł za egz., listem priorytetowym – 6,25 zł za egz.; zagraniczna – 13,90 zł za egz.;
Dmytro Czerniawskij
pocztą priorytetową do: Europy – 16,90 zł, Ameryki Płn., Afryki – 17,40 zł, Ameryki Płd., Środkowej
05 marca 1992 – 13 marca 2014
pocztowej). Przyjmujemy prenumeratę na kwartał (13 egz.), pół roku (26 egz.) i rok (52 egz.),
Urodzony w rejonie Doniecka. Studiował w Narodowym Uniwersytecie Lwowa. 13 marca
uczestniczył w spotkaniu o jedność Ukrainy w Doniecku. Został
dźgnięty nożem w starciach z prorosyjskimi demonstrantami. W wyniku obrażeń zmarł. Był jedynakiem.
Opr. Wojciech Mucha na podst. http://nebesnasotnya.com.ua/en
i Azji – 19,90 zł, Australii i Oceanii – 26,90 zł (wszystkie ceny obejmują koszty przesyłki
kontakt: (22) 290 00 90 Konto Bank Pekao SA Oddział w Warszawie
Nr konta: 47 12401053 1111 0010 1999 1772 (przy przelewach dokonywanych z zagranicy należy
dopisać przed numerem konta:
PL oraz symbol PKOPPLPW).
Prowadzimy także kolportaż „GP” przez Pocztę Polską, Ruch i Garmond Press. Informacje;
tel. (+48 22) 833 06 96, Druk: Seregni Printing Group, Warszawa.
Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Przekazanie „Gazecie Polskiej” materiałów
do druku oznacza jednoczesną zgodę na ich emisję w internecie.
DRUKUJEMY TEŻ TEKSTY AUTORÓW, Z KTÓRYMI SIĘ NIE ZGADZAMY!
40
FELIETONY
16.07.2014 www.GazetaPolska.pl
Z BLISKA \ Jan Pospieszalski
Najlepsza droga – czyste sumienie
M
Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska
imo że nagonka na
prof. Chazana trwa już
od tygodni, dopiero decyzja prezydent Warszawy sprawiła, że
w centrum debaty publicznej z całą mocą stanęły wartości
– wierność Bogu, odwaga świadczenia
prawdy i zgodność życia z nakazami
sumienia. Paradoksalnie, za przyczyną
Hanny Gronkiewicz-Waltz Polacy
przeżywają swoistą katechezę.
W huraganie newsów, zagonieni
w codziennym kieracie, nagle zostaliśmy skonfrontowani z Kazaniem na
Górze. Jakże aktualne są słowa Jezusa
o cierpiących prześladowanie dla sprawiedliwości, o tych, którym urągają
i prześladują i „gdy z mego powodu
mówią kłamliwie wszystko złe na was”
(Mt 5, 12). Przecież to, co spotyka prof.
Chazana – wyzwiska z ust prominentych polityków, lekarzy i celebrytów,
kłamstwa raportu urzędników ratusza,
w końcu represje i zwolnienie z pracy
– jako żywo jest doświadczeniem
ewangelicznych Błogosławionych.
Poruszające jest to, że przykład prof.
Chazana staje się w Polsce zaraźliwy.
Tylko w ostatnim tygodniu dowiedziałem się o dwóch sprawach, które
dotyczą kwestii klauzuli sumienia. Bo
źródłem konfliktu jest napięcie na
styku wyznawanej wiary i wykonywanego zawodu. Oto dwóch młodych
polskich jazzmanów zostało zmuszonych do odejścia z zespołu właśnie
w chwili, gdy zaczął on robić karierę
Wierność nakazom sumienia to dobra inwestycja.
Niestraszny wtedy żaden Gierytch szantażysta. Ostatnie
ćwierćwiecze pokazało, że lęk o ujawnienie prawdziwego
życiorysu jest w Polsce najpowszechniejszym i najbardziej
przerażającym cierpieniem elity III RP.
OKTOSTYCHY \
Jarosław Marek Rymkiewicz
Pled w kratę
Mallarmé w pled kraciasty siedzi owinięty
Drżą mu palce i wąsy nawet drżą mu pięty
Pod Saint-Michel pociągi już pędzą w tunelach
To poezję klasyczną trochę onieśmiela
Jak zimno! Twoje palce Muzo lodowate
Mnie także by się przydał ten jego pled w kratę
Wagon łomocze wpada w ciemność pod Sekwaną
Cała przyszłość jest teraz zakrwawioną ścianą
w Stanach. Muzycy nie godzili się
z pomysłami amerykańskiego wydawcy, który okładki ich albumów ilustrował symboliką satanistyczną i kabalistyczną. Lider zespołu wolał więc
wyrzucić dwóch muzyków niż wymusić na nowojorskim wydawcy zmianę
ideowego przekazu.
Przykład z innej branży. Oto cieszący
się znakomitą opinią sędzia dostaje
propozycję awansu na szefa sądu okręgowego. Odrzuca jednak ofertę, bo na
nowym stanowisku musiałby orzekać
o rozwodach. W swoim sumieniu
uznał, że nie chce wydawać wyroków,
które są sprzeczne z sakramentalną
przysięgą złożoną przez małżonków
wobec Boga. Nie wiem, jak potoczą się
dalsze losy prof. Chazana, wspomnianych jazzmanów i sędziego, ale wiem,
że ich nagroda jest nie tylko w królestwie niebieskim, ale także już tu, na
ziemi. Pozostając wierni sumieniu, są
wolni od lęku o swoje biografie.
Ostatnie ćwierćwiecze pokazało, że
właśnie lęk o ujawnienie prawdziwego
życiorysu, jest w Polsce najpowszechniejszym i najbardziej przerażającym
cierpieniem elity III RP. Głośny przykład Jana Kulczyka uczy, że będąc
u szczytu kariery, odnosząc oszałamiające sukcesy, można nagle stanąć
wobec oferty odkupienia własnej biografii od jakiegoś Giertycha. A tak na
marginesie, ciekaw jestem, ile Roman
Giertych byłby skłonny zapłacić za to,
by taśmy z jego „way of life” nigdy nie
przedostały się do opinii publicznej?
OKONIEM \ Katarzyna Gójska-Hejke
Obrońcy
postkomunizmu w akcji
O
późnianie kolejnego etapu
prac ekshumacyjnych na powązkowskiej Łączce, a teraz
wkroczenie policji i prokuratury na teren poszukiwań
szczątków Żołnierzy Wyklętych przy ul. Wałbrzyskiej w Warszawie
najlepiej pokazują, jak mocno trzyma się
PRL w dzisiejszej Polsce. 25 lat po tzw. odzyskaniu wolności widać jak na dłoni, że
jedyną grupą społeczną, która w pełni skorzystała na transformacji, są ludzie bezpieki. Polska, owszem, wygląda inaczej, ale
gdy idzie o żywotne interesy komunistów,
funkcjonuje na ich zasadach. Nawet w takiej sprawie – zdawałoby się mało już istotnej dla tychże interesów – jak odnalezienie
ciał Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia, lobby strzegące dobrego imienia
PRL-u czujnie wkracza do działania. Bo
o ile wolna, demokratyczna Polska jest bytem jedynie teoretycznym (wedle diagnozy
szefa MSW), o tyle układy dawnej bezpieki
są jak najbardziej realne. I wszechogarnia-
jące. W interesie tychże jest utrzymanie
szczątków tych, którzy nie zgodzili się na
okupację Polski przez komunistów, po wieki w bezimiennych dołach śmierci. Powód
jest zupełnie czytelny – chodzi o to, by nie
dopuścić do żadnych rozliczeń. Nasza najnowsza historia ma pozostać niejednoznaczna, nieokreślona, nieczytelna dla
przyszłych pokoleń. By czerpiący profity
z dzisiejszej rzeczywistości ludzie bezpieki
mogli czuć się niezagrożeni, muszą zadbać
o nierozliczenie swoich poprzedników
(niejednokrotnie krewnych). Nie byłoby
postkomunizmu, gdyby nie zaniechano odkłamywania najnowszej historii RP. Blokowanie ekshumacji na Łączce czy przy
ul. Wałbrzyskiej jest takim właśnie działaniem. Musimy mieć zatem świadomość, że
walka o identyfikację Żołnierzy Wyklętych,
o godny pochówek ich szczątków wykracza
poza sprawy historii i dotyka naszej teraźniejszości – jest nie tylko upamiętnieniem
bohaterów, ale także kruszeniem współczesnego układu postkomunistycznego.
KRAJ
I
OBCHODY \ 51. miesięcznica
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
W hołdzie ofiarom Smoleńska
Fot. Andrzej Karczmarczyk/Gazeta Polska
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
II
KRAJ
09.07.2014 www.GazetaPolska.pl
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska x2
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
KRAJ
III
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
KRAJ
Fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska
Fot. Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
IV
09.07.2014 www.GazetaPolska.pl

Podobne dokumenty