Ze wspomnien Aniola Stroza o - spotkanie 15-A4
Transkrypt
Ze wspomnien Aniola Stroza o - spotkanie 15-A4
Ze wspomnień Anioła Stróża o bł. Laurze Vicuña… „Pragnęłaś widzieć w mamie ideał i za nią oddałaś życie” – rzekłem w duchu do Laury, gdy w czasie jej pogrzebu zobaczyłem matkę przystępującą do Komunii. Kiedy jeszcze żył tato Laury nie przypuszczałem, że moja podopieczna będzie kiedykolwiek tak bardzo potrzebowała mej pomocy. Ojciec zmarł, gdy mała miała niespełna trzy lata – i wtedy zaczęły się kłopoty… Mama wraz z córkami – Laurą i jej młodszą siostrą - wyjechała do przygranicznego miasta Las Lajas w poszukiwaniu pracy. Nie było jej łatwo zarobić na utrzymanie siebie i córek. Zamieszkała więc z człowiekiem, który – choć wiele dobrego proponował – stał się przyczyną łez Laury i jej rodziny. Matka rozpoczęła z nim grzeszne życie, a to bardzo nie podobało się córce. Bardzo cierpiała z tego powodu. I coraz bardziej bała się mężczyzny u którego, wraz z mamą i siostrą, mieszkała. Dlatego bardzo ucieszyłem się, gdy Laura została posłana do kolegium salezjanek. To tam dojrzewała ona do tego, by poświęcić Bogu swoje życie. Była pilną uczennicą i wzorem dla innych. Można było mieć wtedy wrażenie, że ona nie potrzebuje anioła… Często to ona zachowywała się jak anioł wobec innych. Momentami wytchnienia były więc dla mnie te chwile, kiedy Laura przebywała w szkole u sióstr. Ona sama też czuła, że to „jej miejsce”. Gdy zaś tylko wracała do domu Manuela Mora – musiałem wciąż być czujny, a i ona bardzo ostrożna, gdyż człowiek ten tylko czyhał na okazję, by ją skrzywdzić. Kiedy pijany Mora pojawiał się – wolałem poprowadzić dziewczynkę gdzieś … daleko od niego. Mimo to nie zawsze udawało mi się uchronić ją przed jego agresją. Gdy moja kochana Laura otrzymała sakrament bierzmowania, zapytała spowiednika, czy może złożyć Panu Bogu w ofierze swoje życie za nawrócenie matki. Ten zgodził się. A ja… Upadłem na twarz przed majestatem Boga, gdy Ten przyjmował ofiarę dziewczynki i zamykał ją w miłosiernym sercu Jezusa. Rok później dziewczynka zaczęła chorować... Mama zdążyła przed jej śmiercią opuścić dom Manuela Mora. Zrozumiała swój błąd i przeprosiła córkę. Dotarła do niej prawda, że to jej zawdzięcza nawrócenie… Ze wspomnień Anioła Stróża o bł. Zefirynie Namuncurá… Patrzyłem, jak siedział sam na szkolnym korytarzu. Smutny, przygnębiony, bezsilny. Nie płakał, bo przecież synowi wodza nie przystoją łzy. Zastanawiałem się, co bardziej dotknęło mojego małego Indianina – czy żelazna dyscyplina wojskowej akademii czy złośliwe żarty rówieśników? A może jedno i drugie… Zmiana otoczenia, zmiana klimatu, zmiana sposobu życia, zmiana wszystkiego… - ale niezmienne serce. Czuł gdzieś w środku, że tutaj nie pasuje. Miał wrażenie, że zawiódł oczekiwania taty. Pamiętam jego niepokój, gdy ojciec – wódz indiańskiego plemienia Araukanów – oznajmił mu swoją wolę… Powiedział, że czeka ich długa podróż do Buenos Aires, by „mały” mógł się uczyć w szkole białych. Ojciec wiedział, że syn był ostatnia nadzieją ich rodu indiańskiego. Chciał, by Zefiryn został żołnierzem lub politykiem, aby mógł bronić praw Araukanów. Ten zgodził się z wolą ojca, bo rozumiał, że inaczej plemię wyginie na zawsze. Szanował tatę i był mu posłuszny. Miał wtedy jedenaście lat. Kiedy więc tamtego dnia, gdy smutny siedział sam i rozmyślał, a ja usiadłem obok niego, poczułem jak bardzo pragnie on nieograniczonej wolności i jak silna jest jego wola. Pomogłem mu porozmawiać z ojcem. Ucieszyłem się, gdy ten zaprowadził go do salezjańskiego kolegium Piusa XI. Zefiryn odżył tutaj. Szybko nauczył się czytać i pisać. Przystąpił też do pierwszej Komunii św.. Czuł, że to zobowiązanie na całe życie. Robił wszystko, aby mu sprostać. A ja mu w tym z radością pomagałem. Był taki dzielny i wytrwały… Najbardziej lubił, gdy odwiedzał go ks. Milanesio, przywożąc mu rodzinne wiadomości. To były takie chwile powrotu sercem do swoich najbliższych. I … rozmyślania nad wolą ojca, nad jego pragnieniem, aby za wszelką cenę ochronić ginących Indian. Poczuł wtedy, że nie zostanie nigdy żołnierzem ani politykiem. Postanowił, że będzie bronić swoich ludzi przed białymi, alkoholem, barbarzyńskimi zwyczajami i żądzą zemsty w inny sposób. Zrozumiał, iż chce być księdzem… Ze wspomnień Anioła Stróża o św. Janie Bosco… Ja bardzo byłem dumny z małego Janka. Tak pięknie szanował swą mamę i był jej posłuszny. Wiedział, że dałaby mu ona wszystko, co tylko mogłaby dać… Mimo, że pod względem materialnym nie miała wiele - ofiarowała mu najwięcej. Dała mu miłość, swój czas i poświęcenie. A on potrafił być jej wdzięczny, zarówno jako mały chłopiec, jak i później – jako ksiądz. Widziałem jak zauważał każdy, nawet najmniejszy smutek w jej oczach, gdy okazywało się, że nie może mu pomagać finansowo, aby mógł się uczyć. A przecież wiedziała, jak pragnął zostać księdzem… Jak bardzo cieszyłem się, że mama – oprócz tego, że przekazała mu wiarę - nauczyła go też pracowitości. Dzięki temu Janek nie siedział bezczynnie z założonymi rękami, ale – gdy czegoś pragnął – działał. Tak też było i wtedy, gdy opuścił dom rodzinny, by zarobić na swą naukę. Towarzyszyłem mu i widziałem jak poprzez wszystko to, czego podejmował się w tym czasie, zdobywał bezcenne doświadczenie. Wiedziałem, jak bardzo mu się ono przyda później. Poznał sztukę krawiectwa, był między innymi szewcem i stolarzem. A każdą pracę wykonywał z ogromnym zapałem i radością. W ten sposób osiągnął swój cel – zarobił na utrzymanie i opłacenie nauczycieli. Mój kochany chłopak… Gdy po latach spełnił swe marzenie i wstąpił do seminarium, a potem został księdzem, obaj gorąco dziękowaliśmy za to Panu. A ja cieszyłem się też jego mamą. Ona cały czas towarzyszyła mu w jego drodze. Wspierała go we wszelkich działaniach na rzecz młodych chłopców, pomagała mu jak umiała, a nawet została gospodynią w jego Oratorium i po trosze… mamą jego podopiecznych. Z jaką miłością ci chłopcy mówili o niej: kochana mama Małgorzata… A mój Janek, a właściwie ks. Jan? Choć sam tak wcześnie – bo w wieku dwóch lat - stracił ojca - stał się ojcem duchowym dla wielu młodych ludzi, poszukujących własnej drogi albo raczej: zagubionych i nie mogących jej znaleźć… Chciał, by stawali się dobrymi chłopcami i wierzył w nich zawsze – nawet wtedy, gdy został okradziony, wyśmiewano go, czy posądzano o obłąkanie... Traktował swych podopiecznych i ich rodziców z takim szacunkiem , jakim otaczał swoją mamę czy zmarłego przed laty tatę. Troszczył się o nich wszystkich tak, jak o własną rodzinę… I troszczy się do dzisiaj.