strona 2
Transkrypt
strona 2
niestety, także powoli przechodzi do historii. Tamtych, rzeczywiście dzikich, pustych i Wielkich Jezior Mazurskich, które poznałam w latach młodości, już nie ma... I rozpaczanie nic nie da, bo nie wszystko jest przecież warte wspominania – choćby dramatycznie puste półki sklepowe. Jeszcze na przełomie lat 70. i 80. minionego stulecia żeglarze, chcąc przetrwać na szlaku WJM, musieli przywozić ze sobą dosłownie wszystko – od konserw po butle z gazem. Ocet, przyprawy i parę drobiazgów spożywczych można było kupić w sklepach w Giżycku, Węgorzewie, Mikołajkach, Piszu i Rucianem, a po świeży chleb wysyłało się o świcie delegatów, którzy musieli odstać w gigantycznych kolejkach. Próbowaliśmy kiedyś wyznaczyć rejs szlakiem ciepłej kąpieli. O takie dobro równie ciężko było wszędzie od Mamr po Jezioro Nidzkie. Ciepłą kąpiel można było wziąć w zaledwie kilku miejscach, a i to nie zawsze całkiem legalnie. O taki luksus toczyły się więc między żeglarzami regularne bitwy. Wierzycie, młodzi adepci żeglarstwa, że można się dokładnie umyć w kawiarnianej umywalce? Trzeba to było robić szybko i ukradkiem, bo jeśli ktoś z personelu zauważył, przeganiał niczym bezpańskiego psa... Jak to teraz jest? Wraz z napływem tysięcy turystów mazurskie jeziora mocno się „ucywilizowały” i jakby skurczyły. Potężne silniki pozwalają w parę godzin dotrzeć w rejony, które przed laty zdobywało się podczas kilkudniowej żeglugi. Najnowocześniejsze jachty wyposażone w elektryczne windy, ekskluzywne kabiny, urządzenia nawigacyjne, chemiczne WC i tym podobne bajery na długo przed wieczorem rozpoczynają kolejny wyścig: o najdogodniejsze miejsce przy kei lub na niecałkiem jeszcze zapchanej bindudze. Drewniane łajby robione pracochłonną 51