Postoje w miasteczku Dodsten

Transkrypt

Postoje w miasteczku Dodsten
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl
Postoje w miasteczku Dodsten
W końcówce lat 80-siątych XX wieku w Polsce nie było ani wesoło ani kolorowo, chociaż już
zaczęło się wiele zmieniać, przybywało kolorowych pism, zagranicznych sprzętów i samochodów.
Nie był to jednak jeszcze czas supermarketów, mieliśmy raczej SAM-y i delikatesy, w których i tak
było niewiele produktów. Pływałem wtedy na barce, która odbywała przeważnie
sześciotygodniowe rejsy, więc prawie całe zakupy robiliśmy głównie w NRD, bo tam nie tylko było
lepsze zaopatrzenie ale i wypadało taniej. Nie wszystko jednak dawało się przechowywać 2
miesiące trzeba było uzupełniać zapaasy na zachodzie wydając drogocenne marki, których
dostawaliśmy 18 za każdą dobę pobytu. Zwłaszcza chodziło o uzupełnienie chleba.
Przyzwyczaiłem się, że mój kapitan Edek postoje w zachodnich miastach robi bardzo niechętnie,
nie mieliśmy pieniędzy do wydania, a oglądanie i zwiedzanie go nie interesowało. On i mechanik
Wiktor robili zakupy wyłącznie w markecie ALDI, który był wtedy w Niemczech siecią z
najniższymi cenami. Wiedziałem, że mój kapitan oceniał poszczególne postoje pod względem ich
odległości od Aldika. Nie lubił dużo chodzić więc najbardziej cenił sobie te z nich, z których było
do sklepu kilka kroków. Ilekroć kupiłem coś w innym sklepie niż ALDI spotykałem się z ich
pełnymi potępienia i politowania spojrzeniami. W Polsce nie było wtedy rozróżnienia na towary
lepszej i gorszej jakości, prawdę mówiąc w ogóle było niewiele towarów. Wiktor i kapitan nie
rozumieli jak można kupować coś drożej, kiedy można tę samą – w ich rozumieniu - rzecz dostać
taniej. Traktowali, więc moje niektóre zakupy jako kapryśne wygłupy i ekstrawagancję. Czasami
dość miałem zapakowanego w celofan i pokrojonego chleba z Aldika, o konsystencji i smaku
gliny. Dawałem się skusić wystawie piekarni, kupując świeży, chrupiący i pachnący kilogramowy
bochenek za 3 marki. Chleb, który kupowaliśmy zazwyczaj w Aldiku kosztował 1,19 marki za
półtora kilograma. Poza chlebem nie miałem takich wybryków i również wszystko kupowałem w
Aldim, który był na ogół dobrze zaopatrzony. Jako jedyny z naszej załogi kupowałem jednak
oprócz jedzenia widokówki i znaczki pocztowe, których ALDI nie sprzedawał. Stanowiły one
poważny wydatek przy mojej 18 markowej diecie.
Wesel – Dateln - Kanal ma 60 km długości i pokonuje różnicę poziomów pomiędzy Renem, a Dortmund - Emskanal,
wynoszącą około 30 m. Idealnie pośrodku tego kanału, bo na 30 km jego długości, położone jest miasteczko
Dorsten, które bardzo dobrze poznałem, ponieważ było ulubionym miejscem postojów mojego kapitana.
Zatrzymywaliśmy się w nim podczas każdego rejsu w te strony, oczywiście w pobliżu postoju był ALDI. Miasteczko
nie posiadało żadnych atrakcji turystycznych panowała w nim jednak zawsze, jakby świąteczna atmosfera. To
właśnie w Dorsten pierwszy raz obejrzałem market IKEI.
Nieduży ryneczek Dorsten, cały wybrukowany jest ozdobnymi kafelkami. Fontanna przy jednej z pierzei
umieszczona na podwyższeniu z kilku kamiennych stopni dodaje mu uroku. Podobnie jak stojąca przy nim
średniowieczna wieża niewielkiego kościółka i rzędy pięknie odrestaurowanych, kolorowych kamieniczek.
Wszystkie uliczki w centrum wyłożone są polbrukiem. Mieszczące się na nich liczne sklepy i sklepiki wystawiają
część towarów na zewnątrz. Wzdłuż środka każdej uliczki ciągnie się rząd latarni ulicznych, na których zawieszone
są również kosze na śmieci. Na licznych klombach i w donicach rosną drzewa i inne rośliny. Co kilkanaście metrów
można przysiąść na kamiennej ławeczce. Elewacje budynków mieszkalnych pokryte są ozdobną wykładziną lub
tynkiem mineralnym. Wykończenie budynków w mieście i małych domków na przedmieściach, może wzbudzać
tylko podziw w oglądających, swoimi detalami wykończeniowymi, tynkami, dachówkami oraz stolarką drzwiową i
okienną.
Codziennie po południu centrum miasteczka zapełniało się uśmiechniętymi ludźmi, którzy przemieszczali się po
uliczkach, nigdzie się nie spiesząc. Prawie w każdy weekend odbywał się na tych uliczkach festyn, jakby taki
jarmark dominikański. Funkcjonowały wtedy różne kramy i stragany, liczni artyści popisywali się prezentując swoje
umiejętności gimnastyczne, muzyczne lub plastyczne, grały różne kapele i chodziło mnóstwo różnych
przebierańców. Kiedyś przyszedłem do Dorsten z odległego o kilka kilometrów portu, do którego przywieźliśmy z
Polski drewno, tylko po to żeby poczuć atmosferę takiego festynu
.
Patrząc na to miasteczko, aż chciało się w nim zamieszkać, nawet kładka nad kanałem nie spełnia wyłącznie roli
funkcjonalnego przejścia, ale wyposażona jest w platformy widokowe z ozdobnymi daszkami. Mój kapitan
zatrzymywał się w Dorsten naprawdę bardzo często, ale chyba nigdy nie odczuł urokliwego klimatu tego
miasteczka, bo tylko raz widziałem go w centrum.
Fragment mojej książki: http://www.mybook.pl/6/0/bid/276
Autor: barkarz
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl

Podobne dokumenty