Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli
Transkrypt
Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli
Na szlaku 1 2 Numer 72 Zapraszamy na tradycyjne nabożeństwa wielkopostne, podczas których rozważamy Mękę Pańską: - Gorzkie Żale - w każdą niedzielę o godz. 16.00. - Drogi krzyżowe w piątki o 8.30 i 17.15 dla wszystkich, o 16.30 dla dzieci i o 19.00 dla młodzieży. - Rekolekcje wielkopostne przeżywać będziemy od 25 do 28 marca. Prowadzić je będzie Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej. SPIS TREŚCI Słowo na marzec 4 Diecezjalne Księga 5 Kwiatki św. Elementy pokutnew klasztorach... 9 Natura Kobiety Poczet 12 Świętymi bądźcie... 23 14 Dla 26 14 Chwila 15 Kwiatki Ferie życia gwardianów przy Myśli Nie , wolno klasztorze sentencje nam zapomnieć spotkanie... Franciszka 18 afrykańskiej 19 dzieci z poezją św. 17 29 Franciszka 30 REDAKCJA: o. Jerzy Kiebała OFM Cap., o.Jerzy Steliga OFM Cap, o.Andrzej Surkont OFM Cap., br. Zachariasz Nycz OFM Cap., o.Robet Krawiec OFM Cap., Grażyna Lewandowska (redaktor naczelny), Maria Michalska, Artur Burak (redaktor techniczny),Barbara Burak(korekta), ADRES: Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów ul. Klasztorna 27 37-464 STALOWA WOLA tel. 015 842 03 24, wew. 21 e-mail: [email protected] , [email protected] strona internetowa: www.stalowawola.kapucyni.pl Nakład 400 Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. Na Szlaku 3 Kochani Parafianie i Przyjaciele naszego klasztoruPokój z Wami ! „ Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” Oto zaproszenie, jakie wybrzmiewa przez cały Wielki Post, ono zaprasza serca do wędrówki ku Bogu. Powrócić do Boga, czyli całkowicie Mu zawierzyć: p owró cić d o N iego, to skierować się w stronę źródła życia, jakim jest On -Bóg Wszechmogący. Wi e l u z n a s w czasie Wielkiego Postu podejmuje różnego rodzaju umartwienia i wielkopostne zobowiązania. A przecież nie post jako taki jest celem, ale nawrócenie i przemiana serca, zmiana myślenia, wartościowania i postępowania. A w ostatecznym efekcie chodzi przecież o to, aby uwierzyć Bogu, aby do Niego przylgnąć, uczynić Go centrum i źródłem naszego codziennego życia. Bo może mamy obraz Boga przykrojonego według naszych wymiarów, do naszych upodobań, według naszych wyobrażeń? Może to Bóg ma być nam posłuszny, a nie my Jemu? Może mamy obraz Boga, któremu nie wolno nic od nas wymagać, albo ma być na naszych usługach, spełniać nasze zachcianki lub pilnować naszego interesu? Ten czas 40 dni prawdy o Bogu i prawdy o nas samych ma dokonać ostrej korekty, odnowienia prawdziwości spojrzenia i działania na drogach naszego życia. Potężny król Milinda powiedział do starego kapłana: -Mówisz, że jeżeli człowiek, który przez 4 Numer 72 sto lat czynił wszelkie możliwe zło, poprosi przed samą śmiercią Boga o przebaczenie, zdoła się odkupić i wejdzie do nieba. Natomiast człowiek, który popełni tylko jedno wykroczenie, a nie okaże wobec Niego swojej skruchy, zostanie wtrącony do piekła. Czy to sprawiedliwe? Czy to znaczy, że sto przestępstw waży mniej aniżeli jedno? Stary kapłan odpowiedział wtedy królowi: -Jeżeli wezmę wielki kamień i rzucę go w jezioro, pójdzie na dno czy utrzyma się na powierzchni? -Pójdzie na dno -odpowiedział król. -A jeśli wezmę sto wielkich kamieni, ułożę je na barce i popchnę je na środek jeziora, utrzymają się na powierzchni czy pójdą na dno? -Utrzymają się na powierzchni. -Czy więc sto kamieni leżących na barce nie jest lżejszych od jednego samotnego kamyczka? Król nie wiedział, co odpowiedzieć. Starzec kontynuował. -Tak samo, królu, dzieje się z ludźmi. Człowiek, który ma wiele grzechów, a oprze się na Bogu, nie zastanie wtrącony w piekielną otchłań. Natomiast człowiek, który popełnił tylko jeden grzech, a nie odwoła się do Bożego miłosierdzia, będzie potępiony. W tym wszystkim prawda jest taka, że najpierw mamy zbawienie jako hojną i darmową ofertę Boga, a następnie jest nawrócenie jako odpowiedź człowieka. Pragniemy się nawracać ku Bogu, ponieważ zostaliśmy zbawieni, bo zbawienie przyszło do nas. Na tym polega wesoła nowina, radosny charakter ewangelicznego nawrócenia. „Nawróćcie się!” – nie jest to coś, co ma napełniać nas smutkiem, bojaźnią i zmusza do chodzenia ze spuszczoną głową. Jest to niewiarygodna propozycja Boga miłującego. Zaproszenie do wolności i radości – „jeśli wasze grzechy będą jak szkarłat, jak śnieg wybieleją”. Jest to DOBRA NOWINA od Boga dla ludzi wszystkich czasów. I niech stanie się udziałem każdego z Nas noszących w sobie pragnienie zbliżania się do Boga i przylgnięcia do Niego całym sercem w tym czterdziestodniowym oczekiwaniu na zwycięstwo Chrystusa nad grzechem i śmiercią. Gwardian Jerzy Kiebała OFMCap Księga życia O krzyżu, przebaczeniu, małżeństwie, wychowaniu i modlitwie z Andrzejem i Tomkiem ze Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej rozmawia Robert Krawiec OFMCap. We wspólnocie mam uśmiercać w sobie starego człowieka egoizmu i stworzonych bożków. Wspólnota w tym mi dopomaga. Z drugiej strony wspólnota, która ma jakąś misję do spełnienia, jest moim miejscem w Kościele i konkretną służbą Kościołowi, począwszy od parafii, a skończywszy na śpiewie, rekolekcjach, czuwaniach i głoszeniu Słowa Bożego. - Od kilku lat przynależycie do Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej. Sama parafia nie wystarczała? Ja szukałem czegoś więcej… W szkole średniej miałem doświadczenia grup przy parafiach: Odnowy w Duchu Świętym, Oazy, Duszpasterstwa akademickiego. Jednak do końca to nie było moje miejsce. Odnowa w Duchu Świętym posłużyła mi na jakimś etapie, a później potrzebowałem odnaleźć własną drogę duchową. Obecnie bardzo pociąga mnie charyzmat zwrócenia się ku krzyżowi. Wydaje mi się, że w wielu grupach charyzmatycznych krzyż jest jakoś odrzucany, stawiany z boku. Często pomija się Jezusa na krzyżu i przechodzi się do Jezusa zmartwychwstałego. Stwierdza się, że: jeśli jest cierpienie, to coś jest nie tak w twoim życiu, bo Jezus Zmartwychwstał! W Zmartwychwstałym szuka się radości i opiera na niej. W radościach krzyż jest jakoś odrzucany, przynajmniej tak było w moim życiu. I zrodziło się pytanie: skoro Pan Bóg ukazał nam krzyż, to dlatego że coś chce nam powiedzieć i ukazać. Nie możemy przechodzić przez całe życie tak łatwo, bez cierpień, bez trudów i bez śmierci. To nie jest tak! Pan Bóg mnie wybawił, ale to nie znaczy, że ja mam tylko szukać jakich radości. Trudności w moim życiu nie oznaczają, że coś jest nie tak! Mnie zainspirowało we wspólnocie to, że w cierpieniu i trudnościach, które się rodzą, mogę dla siebie każdego dnia odnaleźć jakąś cząstkę i posłużyć się tym podczas spotkania z Panem Bogiem. Dla mnie wspólnota to odkrycie mojego miejsca w Kościele, to jest moja duchowość i moja droga do Stwórcy, która przemawia do serca i która mnie pociąga. Stwierdziłem, że skoro wybieram Jezusa, to chcę być święty i konsekwentny. Osiągnięcie tego celu bez wspólnoty będzie bardzo trudne. We wspólnocie poczułem się jak u siebie. Wspólnotę spostrzegam jako narzędzie Pana Boga, abym się uświęcał, nie załamywał i kroczył naprzód. - Jak określacie siebie w Kościele? Jesteśmy wspólnotą, która korzeniami sięga Odnowy w Duchu Świętym. W Szczecinie spotykała się grupa ludzi z Odnowy. Po kilku latach bycia w Odnowie kilka osób poczuło wewnętrzne zaproszenie do stworzenia wspólnoty i do pójść gdzieś dalej. Grupa założycielska, u początków odczytała swój charyzmat. Ci ludzie zrobili to w prosty sposób – poszli do biskupa mówiąc, że mają taki pomysł i że chcą stworzyć taką wspólnotę. I zapytali, co ksiądz biskup na to? Biskup potwierdził to ich rozeznanie. Był to znak ze strony Kościoła potwierdzający nasz charyzmat. W Kościele wciąż nie mamy osobowości prawnej. Jesteśmy w trakcie dyskusji i pisania statutów. Zmierzamy do tego, żeby być prywatnym stowarzyszeniem wiernych, według określeń prawa kanonicznego. Dokładnie 19 grudnia 1993 roku zostaliśmy pobłogosławieni podczas Mszy świętej przez arcybiskupa szczecińsko – kamieńskiego w karmelu szczecińskim sióstr karmelitanek, z którym do dziś jesteśmy związani personalnie i duchowo. - Często w Kościele dochodzi do konfliktu między hierarchią a charyzmatem. Jak się układa współpraca z pasterzami Kościoła? Pan Bóg od samego początku nad nami czuwał. Biskup rozeznał i potwierdził nasz charyzmat. W każdej naszej fundacji wspólnoty mają księdza opiekuna. Jesteśmy małą wspólnotą. Mamy w duchowości napisane: jesteś słabym bratem, w słabej wspólnocie i nich tak zostanie! Ja odczuwam to, że jestem słabym bratem i odczuwam to, że jestem w słabej wspólnocie. I dobrze, że tak jest! Nawet w kwestiach liczbowych jesteśmy słabi. W Polsce jesteśmy w trzech miejscach: w Szczecinie (macierzysta fundacja), w Warszawie i we Wrocławiu. - Wasza formacja indywidualne i wspólnotowa Na szlaku 5 jest wieloaspektowa? Przebiega dwiema drogami. Istotą formacji jest prowadzenie i kroczenie do świętości. Ja to nazywam realizacją zobowiązania chrzcielnego. Jedną z form działania są cotygodniowe spotkania. To są spotkania dla wspólnoty, czyli formacyjne i zamknięte. Oprócz tego prowadzimy spotkania otwarte dla wszystkich, którzy zechcą się z nami modlić. Są cztery cykle tych spotkań: zawsze św. Teresy od Dzieciątka Jezus i św. Pawła od Krzyża – założyciela zgromadzenia pasjonistów. uroczyste nieszpory, a w kolejnych tygodniach agapa, adoracja Jezusa w Eucharystii, dzielenia Słowem Bożym oraz dzielenie z życia, tzn. małżeńskiego, rodzinnego, modlitewnego i ze swoich słabości. Dzielimy się tym, że potrzebujemy braci i ich modlitwy czy przebaczenia, wparcia oraz świadectwa. Wspólnota jest darem, przez który jesteśmy mobilizowani do tego, aby na nowo powstawać. Druga forma działania wspólnoty jest towarzyszenie czy prowadzenie duchowe. Każdy z braci i sióstr ma tak zwanego prowadzącego, małżonkowie mają jednego prowadzącego. To jest brat czy siostra ze ścisłej wspólnoty. Oprócz tego wymogiem naszej reguły jest to, aby mieć stałego spowiednika i kierownika duchownego. Główna nasza wspólnotowa formacja na poszczególnych etapach, jak próba, postulat, nowicjat - idzie przez towarzyszenie duchowe. Towarzysz jest świadkiem czyjegoś wzrastania i pomaga danej osobie rozeznać powołanie do wspólnoty. Część naszej duchowej formacji jest już przygotowana i spisana przez wspólnotę. Część zaś to są dzieła świętych, którzy są nam bliscy, a szczególnie listy pozostali bracia prowadzą modlitwę pokutną. Po etapie upomnienia w cztery oczy wspólnie siadamy i mówimy o funkcjonowaniu naszej wspólnoty. Spotkania pokutne są ważne i powodują wzrost życia duchowego. Raz w miesiącu uczestniczymy we wspólnotowej Mszy świętej. Chodzi zwłaszcza o grzechy przeciw wspólnocie. Wspólnotowe przewinienia to: zaniedbanie reguły, obmawianie braci, osądzanie ich w sercu... Przepraszamy Pana Boga i braci. Jest to bardzo budujące. Kamienie wypadają z ręki, kiedy się słyszy takie wyznanie, że ktoś nie daje rady, że jemu z czymś jest bardzo trudno … i przeprasza braci, Jezusa… To jest element formacyjny. On czyni z nas „nowego człowieka”. 6 Numer 72 - Słyszałem, że co jakiś czas wyznajecie swoje grzechy przed całą wspólnotą… Spotkania pokutne to nasz element formacyjny. Wychodzimy wtedy po dwóch i przeprowadzamy rozmowy w cztery oczy, wyjaśniając sobie różne kwestie, jeśli ktoś ma coś do kogoś. W tym czasie - Co to za reguła, którą się kierujecie? Reguła nasza jest bardzo prosta i możliwa do zachowania. W skład naszych zobowiązań wchodzi poranna modlitwa do Ducha Świętego, aby podjąć krzyż dnia. O godzinie dwunastej łączymy się z Kościołem w modlitwie Anioł Pański. O godzinie piętnastej krótko łączymy się z całą wspólnotą poprzez modlitwę Ojcze nasz, w zależności od etapu, w którym jesteśmy – jedna godzina z Liturgii Godzin – zalecana jutrznia bądź nieszpory, i modlitwa osobista, modlitwa wspólnotowa małżonków, modlitwa milczenia od 15 minut do pół godziny. Poza tym codzienny rachunek sumienia i w miarę możliwości codzienna Eucharystia. - Co stanowi wasz szczególny charyzmat? Istota charyzmatu to głoszenie mądrości i nauki krzyża. To głoszenie Miłości z krzyża. Głosimy Miłość poprzez osobiste świadectwo i życie rodzinne, zawodowe, będąc w świecie i tam, gdzie jesteśmy. Głosimy Pana poprzez życie, słowo i pieśni, które są szczególnym sposobem przepowiadania. - Wyczytałem, że wydajecie liczne książki i kasety z pieśniami religijnymi. Na spotkaniach integralną częścią modlitwy są Słowo Boże i pieśni. One wynikają z naszego życia, podejmowania Słowa Bożego i przyjęcia krzyża. W treściach pieśni są zawarte nasze życiowe doświadczenia. Nasze pieśni powstają na modlitwie i są jej częścią. Nie przywiązujemy wagi do formy artystycznej i zewnętrznej, ale chcemy, aby to, co śpiewamy, niosło naszą modlitwę. W trakcie modlitwy pieśni, które śpiewamy, otwierają moje serce na Jezusa i Jego miłość. W czasie modlenia się pieśnią pojawiają się jakieś łzy wewnętrzne i zewnętrzne. Wtedy jest jakieś Boże dotknięcie. - Na spotkaniach nie modlicie się tylko śpiewem… Posługujemy się także kontemplacją, czyli modlitwą ciszy. Kontemplacja Boga w świecie to cecha naszego charyzmatu. Podstawą kontemplacji jest osobista modlitwa we własnych domach. W regule wspólnoty mamy pół godziny codziennej modlitwy w ciszy. I to jest najlepsza nasza cząstka. Całe życie wokół niej organizujemy. Małżonkowie tak organizują życie małżeńskie i rodzinne, aby położywszy dzieci do snu, mieć święty czas na spotkanie z Jezusem. Życie codzienne jest do niej dostosowane, a nie odwrotnie. Mocno podkreślamy wierność tej modlitwie, niezależnie od zaistniałych okoliczności i zmęczenia. Wierność miłości do Jezusa. Doświadczenie osobistej modlitwy przenosi się na wspólne spotkania. Jest wiele momentów, kiedy trwamy w milczeniu i nasłuchujemy, co Jezus chce nam powiedzieć. - Spotkania są otwarte dla wszystkich? Możemy je podzielić na zamknięte i otwarte. Na spotkaniach otwartych mamy wystawiony Najświętszy Sakrament i trwamy przed Nim. Podczas każdego spotkania jest czas w ciszy na adorację krzyża. - Jako wspólnota wywodzicie się z Odnowy w Duchu Świętym. Jakie miejsce zajmują charyzmaty we wspólnocie? Kiedy przyszedłem i przyglądałem się wspólnocie, był czas, że charyzmaty były bardzo obfite i liczne, czyli było dużo proroctw i słów poznania. Teraz we wspólnocie mamy czas, że staramy się otwierać na nie. Charyzmaty to ważna rzeczywistość, gdyż chcemy przez nie pozwolić Duchowi Świętemu budować naszą wspólnotę i służyć Kościołowi. Zbytnio nie koncentrujemy się na nich, aby w ten sposób nie przysłaniać Pana Boga i największego charyzmatu, miłości. - W każdej ludzkiej wspólnocie dochodzą do głosu jakieś konflikty. W jaki sposób owocnie rozwiązujecie nieporozumienia w małżeństwie i wspólnocie? Najpierw śpiewamy hymn o miłości i modlimy się do Ducha Świętego o łaskę przyjęcia braci. I później można poprosić brata czy siostrę na taką rozmowę w cztery oczy i powiedzieć o jakimś zranieniu, której z jego/jej strony się doświadczyło czy o czymś, co mnie niepokoi i co w zachowaniu brata jest niezgodne z naszym chrześcijańskim życiem i regułą. Najważniejsze jest, aby było rozeznanie, czy muszę to powiedzieć i czym kieruję się. Mogę kierować się chęcią udowodnienia jakiejś racji czy odreagowania czegoś... Ważne jest, aby była we mnie miłość do brata, wola pomocy jemu i czy Na szlaku 7 ten brat/siostra jest w tym momencie w stanie to przyjąć. Jest wiele zasad, które to warunkują, aby upomnienie było dla brata owocne, a nie niszczące. Upominanie jest wielką łaską, podczas którego bracia i siostry siebie przepraszają. Pojawiają się łzy w trakcie takiego pojednania. Cały obrzęd kończy się przekazaniem sobie znaku pokoju. Często wspólnota może wydawać się miejscem takiej sielanki, a my często ranimy się i jesteśmy słabi. Często w bólu jednamy się. Trzeba się przełamywać i walczyć o jedność przez łzy i wielokrotne pojednanie. Wierzymy, że to jest łaska, że w tym jest ukryta mądrość krzyża. W tym naszym trudzie Bóg przychodzi z wielką łaską. Staramy się tak wierzyć i tak to przyjmować. A na spotkaniach tego doświadczamy. - Ostatnio wiele mówi się o duchowości laikatu. Na czym ona polega? Na odkryciu, że drogą uświęcania się jest nasze powołanie małżeńskie, rodzinne i praca. Tam mamy wnieść miłość Chrystusa, aby docierać do ludzi, do których prezbiterom byłoby trudniej dotrzeć. Mamy powołanie bycia świadkami. Rodzina i praca to jest miejsce naszego uświęcania i naszej świętości. Mogę powiedzieć, że małżeństwo jest moim powołaniem. Chociaż ludzie mówią o powołaniu do prezbiteriatu, zakonu czy do samotności. Większość osób nie przyjmuje i nie przeżywa małżeństwa jako powołania. Wyraźnie odczytuję, że mam do spełnienia jakąś misję przez małżeństwo i rodzinę. - Co wspólnota wnosi w wasze małżeństwo? Czy warto małżonkom szukać wspólnot duchowego wzrostu? To zależy od małżeństwa. W Kościele są małżonkowie, którzy nie są w jakiejś szczególnej wspólnocie, a idą drogą świętości i są zbawiani. Dla naszego małżeństwa wspólnota jest ważna, gdyż w niej się odnajdujemy. Gdyby jednak wspólnota przestała istnieć i gdyby jej nie było, to nie znaczy, że zginęlibyśmy. Nasze małżeństwo prowadzi nas do Pana Boga. Wspólnota jest nośnikiem tego, że z jednej strony dajemy sobie bogactwo, które mamy, a z drugiej strony czerpiemy. To, co jest dobrego we wspólnocie, umacnia nasze małżeństwo. Na spotkaniach odkrywamy siebie jako małżonkowie. Fundamentem jest, małżeńska modlitwa. To jest święty czas, od którego nie ma 8 Numer 72 odstępstwa. Walczymy, żeby spotkać się z Panem Bogiem. Podczas modlitwy znikają napięcia, które powstały w ciągu dnia. Modlitwa małżeńska i wspólne rozmowy rozładowują napięcia. Pomocą jest ciągłe szukanie własnej duchowej drogi. Jako małżeństwo i rodzina próbujemy tworzyć jakąś tradycję, wszczepiać jakieś elementy. Podczas wielkiego postu nie oglądamy telewizji i nie chodzimy do teatru, kina …itd. Staramy się wyciszyć i przygotować do Wielkiej Nocy. - Dzisiejszym rodzicom wiele trudności sprawia wychowanie dzieci. Macie jakąś receptę na dobre wychowywanie dzieci i młodzieży? Wychowujemy słowem i mamy świadomość, że do dzieci przemawia to wszystko, co czynimy. Dla dzieci ważne jest, jak my to wszystko przekładamy na swoje życie. Staramy się przekazywać wiarę poprzez modlitwę z dziećmi i włączenie ich w życie Kościoła. Ja, jako stary znajomy, z zewnątrz mogę powiedzieć patrząc na Tomka i Wiolę, o ich ilości czasu podarowanego dzieciom. Dzieci razem z nimi siedzą, pracują, rozmawiają i wspólnie coś tworzą. Rodzice są z dziećmi i mają z nimi żywy kontakt. Te dzieci nie są wychowywane przez telewizor czy gry komputerowe. Oni z wielką miłością opowiadają o swoich dzieciach. Dla nich dzieci są kimś, komu się poświęcają i oddają. Oni nimi żyją. - Poza Panem Bogiem i wspólnotą, macie także jakieś zainteresowania? -Jesteśmy na uczelniach pracownikami naukowo – dydaktycznymi, ale w zupełnie różnych dziedzinach. Ja jestem amerykanistą i zajmuję się historią myśli politycznej, zwłaszcza amerykańskiej, historią filozofii oraz religią, a zwłaszcza katolicyzmem w Stanach Zjednoczonych. Uczę na Uniwersytecie Warszawskim, prowadzę badania naukowe w tych kierunkach i piszę doktorat, który tej tematyki dotyka. -Ja zaś zajmuje się naukami technicznymi na Politechnice Szczecińskiej. Moje zagadnienie to technika cewna, termodynamika, technika cieplna, elektrownia i elektrociepłownia. Szczegółowo zajmuję się geotermią, czyli wykorzystaniem ciepła pochodzącego z ziemi. - Czego chcecie życzyć naszym czytelnikom? Głębokiego doświadczenia Bożej miłości i spotkania z Jezusem. Niech każdy odnajdzie w Kościele swoją cząstkę i własne miejsce. Elementy pokutne w klasztorach kapucyńskich doby XIX w. Niewielu z nas, nawet tych, którzy na co dzień spotykają się z kapłanami zakonnymi, ma świadomość, na czym faktycznie polega życie monastyczne. Zwykle nasza wiedza ogranicza się do tego, iż wiemy, że sprawują oni posługę sakramentalną, głoszą kazania, nauczają religii, opiekują się jakąś grupą modlitewną. Niemniej nie mamy pojęcia, ile wyrzeczeń i hartu ducha wiąże się z przynależnością do wspólnot zakonnych oraz realizowanej w nich obserwancji. Stąd też w niniejszym artykule pragniemy zwrócić uwagę na te elementy życia duchowego we wspólnotach monastycznych, które na przestrzeni wieków dla ogółu wiernych byłyby co najmniej bardzo trudne i pewnie wielu nie zdołałoby przebrnąć nawet przez część z nich, a szczególnie elementy pokutne. Klasztory męskie i żeńskie były oraz nadal pozostają społeczno-religijnymi instytucjami od dawna zakorzenionymi w świecie chrześcijańskim. Miały na niego wpływ i były niejako koniecznością. Postawy ludzkie wobec nich były utrwalone, co nie oznacza , że zawsze konsekwentne i spójne. Jednak stale istniała tu wzajemna współzależność, bowiem ani zakonnice, ani zakonnicy nie rodzili się w klasztorach, lecz trafiali tam z tego samego otoczenia, w którym klasztory bytowały, a tym samym wnosili do nich pojęcia oraz postawy powszechnie uznawane za oczywiste, korygując je w mniejszym lub większym stopniu poprzez reguły życia zakonnego, do których konsekwentnie wdrażano nowicjuszy. Nie wiemy, jak wyglądałby rozwój Kościoła katolickiego w Polsce bez udziału zakonów rozmaitych obserwancji. Jakże ubogi byłby nasz krajobraz bez strzelistych wież kościelnych i zabudowań klasztornych. Doskonale zdajemy sobie sprawę, jak wielkie szkody poczyniły Kościołowi katolickiemu na ziemiach polskich edykty kasacyjne króla pruskiego Fryderyka I z 1810 r. i cara Aleksandra II z 1864 r. Zarówno protestancki król pruski, a także prawosławny car nie kryli, że celem ich rozporządzeń była całkowita eliminacja katolickich wspólnot monastycznych , by łatwiej na ziemiach polskich, znajdujących się pod ich panowaniem, utrwalać swoje religie państwowe – protestantyzm i prawosławie. Obok świadomych działań zaborców XIX w. jest czasem trudnym w życiu religijnym ówczesnego społeczeństwa polskiego. Nie mając własnego państwa, wchodziliśmy powoli w okres kształtowania się nowoczesnych struktur społecznych. Na czoło wysuwały się nowe warstwy związane z produkcją przemysłową szczególnie podatne na oświeceniowe, areligijne prądy minionego oraz początków ówczesnego wieku, a następnie ruchu robotniczego. Sytuację tę doskonale rozumieli przełożeni różnych zakonów, którzy zdawali sobie sprawę, aby sprostać wymaganiom aktualnej rzeczywistości, należy zacząć od siebie, a więc zwrócić uwagę na życie modlitewne i dyscyplinę zakonną. Wyrazem tego niech będą zmiany, jakie zaszły w najbliższym nam zakonie oo. kapucynów. Szczególne zasługi dla jego odnowy położył wtedy na gruncie polskim wieloletni prowincjał o. Beniamin Szymański. Przez liczne wizytacje podległych mu klasztorów zwracał szczególną uwagę na konieczność ożywienia życia duchowego, mającego prowadzić do bardziej owocnej pracy duszpasterskiej, na którą nastawione były zakony franciszkańskie. Sprzyjały temu zarówno panująca wśród ogółu wiernych opinia o szczególnej surowości życia w klasztorach kapucyńskich, jak i faktycznie realizowane tu idee ascetyczne wyrażające się w praktykach indywidualnych oraz zbiorowych. Zaś zakres ćwiczeń ascetycznych był wyjątkowo rozległy. „Błogosławiony Honorat Koźmiński w swoich postanowieniach rekolekcyjnych z 1867 r. wyliczył umartwienia: zewnętrzne: w jedzeniu i piciu, posty kościelne i zakonne, wstrzemięźliwość Na szlaku 9 w spaniu, w ubiorze, włosiennica, pasek, dyscyplina, bose chodzenie, znoszenie utrudzeń i niewygód, milczenie, porządek i ochędóstwo celi i koło siebie, punktualność, zachowanie się, staranie o zdrowie i potrzeby ciała. Umartwienia wewnętrzne: złych skłonności, uczuć, rozumu, woli, święta obojętność.” Ponadto bardzo trudnymi praktykami, na co zwracano szczególną uwagę nowicjuszom, były - umartwienie oczu, które należało mieć zawsze spuszczone w dół, by nie patrzeć nikomu w twarz, całowanie ziemi i to nie tylko przed Najświętszym Sakramentem, ale też przed przełożonym, gdy udzielał napomnienia, kary względnie błogosławieństwa. Spano w habitach, w pomieszczeniach nieopalanych, na workach ze słomy pod cienkimi kocami. Innym elementem życia kapucyńskiego, który wynikał z kontemplacyjno-czynnego charakteru zakonu, było milczenie. Konstytucje zakonu zalecały tu: strzec się rozmów prowadzonych głośno i w sposób hardy, zwłaszcza poruszania spraw światowych i używania nieprzyzwoitych słów. Nie zabierać głosu bez poproszenia o to i unikać 10 Numer 72 niepotrzebnych rozmów. „Najostrzejszą formą było milczenie ścisłe, przewidziane w regulaminie klasztornym i zachowywane w określonych godzinach. Obejmowało ono jedną godzinę w ciągu dnia i czas wieczornego dzwonienia na Anioł Pański do prymy dnia następnego.” Czas ów należało poświęcić modlitwie osobistej lub lekturze religijnej. Obok milczenia poważnym obowiązkiem praktykowanym w klasztorach kapucyńskich były posty, których oprócz tych nakazanych przykazaniami kościelnymi dla ogółu wiernych, było tu znacznie więcej. Miały one służyć nie tylko umartwieniu ciała, ale także udoskonaleniu duszy. Tak więc w klasztorach kapucyńskich post obowiązywał nie tylko w okresie Adwentu, ale już od uroczystości Wszystkich Świętych do Bożego Narodzenia. Innym postem była tzw. „benedykta” trwająca 40 dni od uroczystości Objawienia Pańskiego. Bracia zobowiązani byli także do wstrzemięźliwości w środy. Spożywać pokarmy można było tylko w refektarzu klasztornym, zaś poza nim tylko za zgodą przełożonego. Do stołu zasiadano w naciągniętych na głowy kapturach, poprzedzając posiłek modlitwą za zmarłych, zaś w trakcie słuchano odczytywanych żywotów świętych męczenników. Obok umartwień odnośnie do jedzenia surowość życia dodatkowo podkreślały wspominane już nieopalane cele, zakaz używania ciepłej bielizny, czy chodzenie w sandałach. Ze wspomnianymi tu ascezami, mającymi być środkiem do utrzymania odpowiedniego poziomu życia duchowego, wiązał się inny problem, który bardziej lub mniej trapił wszystkie zakony męskie na terenach polskich, a mianowicie chodzi tu o pijaństwo. Konstytucje zakonne bowiem dopuszczały umiarkowane spożywanie trunków. Niemniej tradycja polskiego menu oraz podawanie codziennie piwa do posiłków, a także rozgrzewanie się gorzałką w chłodne i mroźne dni, w konsekwencji prowadziła do uzależnienia wielu braci. Zaś alkoholizm nie był wówczas wyodrębnioną jednostką chorobową, którą należało leczyć. Problem ów traktowano jedynie w kategoriach nieumiarkowania w piciu. „Prowincjał Szymański ubolewał, że nie ma klasztoru, nie wyłączając nowicjackiego, gdzie by nie było dwóch lub trzech pijaków”. Dlatego już w 1841 r. zabroniono zakonnikom wydawania alkoholu i przechowywania trunków w klasztorach. Zaś w 1844 r. postanowiono nie dopuszczać do profesji tych, którzy nie złożą przyrzeczenia całkowitej abstynencji od napojów alkoholowych. Zapewne to stało się przyczyną, iż z szeregów kapucyńskich wyrosło wielu ówczesnych duszpasterzy trzeźwości takich jak: bł. Honorat Koźmiński, o. Franciszek Szymanowski czy o. Rafał Mazurkiewicz. Poza postami kolejną praktyką ascetyczną było biczowanie połączone z odmawianiem przy tym przewidzianych modlitw. Biczowano się nie tylko z chęci utrzymania pierwszeństwa ducha nad ciałem, ale przede wszystkim na pamiątkę biczowania Chrystusa. „Czyniono to przez uderzanie się po udach specjalnymi narzędziami wykonanymi z rzemienia lub cienkich łańcuszków [...] trzy razy w tygodniu. Zwyczaj ten utrzymywano co najmniej do 1901 roku. Praktycznie zniesiono go dopiero po Soborze Watykańskim II.” Środkiem mającym służyć do piętnowania i likwidowania drobnych wykroczeń oraz utrzymania w posłuszeństwie i pokorze braci zakonnych, była tzw. kulpa, czyli publiczne wyznawanie win praktykowane w wielu zakonach. Czyniono ją przed obiadem wobec wszystkich. Młodsi stażem zakonnym robili to codziennie, a starsi trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, środy i piątki. „Jeśli ktoś coś złamał lub zepsuł, miał obowiązek zawiesić sobie tę rzecz na szyi i tak przyjść do refektarza. Jeżeli było to niemożliwe, miał sobie przywiązać cegłę.” Niemniej, konstytucje zakonne zakazywały wyznawania tego, co należało do zakresu spowiedzi, by nie szkodzić sobie i nie gorszyć innych. Po skończonym oskarżeniu przełożony udzielał napomnienia i nakładał pokutę - zwykle jakiś dodatkowy post czy modlitwę. Najgorszym było zamknięcie w karcerze. Z pewnością dla wielu z nas praktyki te wydają się dziś zbyt surowe, a nawet nieludzkie, ale taki był stan XIX-wiecznej higieny osobistej oraz proces wychowawczy tamtej epoki dalekiej od partnerstwa. Karcer nie był karą rzadką, często stosowały go władze państwowe wobec opornych. Inna sprawa to fakt, iż regulaminy klasztorne, zwłaszcza w części dotyczącej nieopalania cel czy ubioru, zostały wypracowane na gruncie śródziemnomorskim i nie przystawały do surowej aury polskiej. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe ascezy - głównie posty, to jak wiadomo, pozostają one nakazami ewangelicznymi, mającymi dodatkowo wspierać skuteczność modlitwy. Stąd też nic dziwnego, że tak wielką wagę przywiązywano do nich w klasztorach. Trudno ocenić, na ile owe praktyki ascetyczne przyczyniły się do pogłębienia życia duchowego braci. Z pewnością dla tych bardziej gorliwych były zachętą do dodatkowej mobilizacji, a dla leniwych obciążeniem. Przełożeni zaś mieli kolejny obowiązek wyegzekwowania ich. Nie ulega zaś wątpliwości, iż przywykłe do surowego życia zastępy kapucynów dały w okresie kasaty wyraz heroicznego przywiązania do Kościoła katolickiego, zakonu i ojczyzny. To z ich szergów wywodzili się bł. Hieronim Koźmiński, o. Prokop Leszczyński, o. Rafał Mazurkiewicz czy o. Leander Lendzian. M. CH. Na szlaku 11 POCZET GWARDIANÓW KONWENTU ROZWADOWSKIEGO (33) O. Marceli, 36 z kolei w spisie gwardian rozwadowski to Szymon Teschnar (Tesznar), który urodził się 25 X 1813 roku w Zmiennicy koło Brzozowa. Gimnazjum, podobnie jak kilku poprzednich gwardianów, ukończył w Eperjes, na Węgrzech. Do kapucynów prowincji galicyjskiej wstąpił 7 X 1840 roku w Sędziszowie. Tamtejszy kronikarz we wrześniu 1841 roku odnotował, iż pięciu kleryków, a wśród nich br. Marceli, zostało przeznaczonych do odbycia studiów filozofii i teologii. I dalej czytamy: Dnia 28 odbyła się wizytacja naszego konwentu dokonana przez o. Ksawerego Barszczewskiego, ministra prowincjalnego. Potem udał się do Krosna wraz z klerykami studentami: Ambrożym, Kryspinem, Marcelim, Eugeniuszem, Alfonsem, Damianem i ich ojcem duchownym, Łazarzem Dudkiewiczem. Następnie odjechali do Lwowa na studia na zamieszkanie u OO. Dominikanów. Zapewne we Lwowie, na co wskazuje data 7 X 1841 roku, złożył śluby proste, tam też zapewne święcenia kapłańskie, które miały miejsce 19 IX 1847 roku, po czym powrócił do Sędziszowa, skąd posłano go do pracy duszpasterskiej. Sędziszowska kronika w roku 1847 zawiera informacje na ten temat: W tym roku nowo wyświęceni prezbiterzy: o. Damian Szpak, o. Marceli Tesznar, o. Eugeniusz Krótki i o. Florian Woytyła, zostali zatwierdzeni na duszpasterzy w różnych miejscowościach. Nie wiadomo, gdzie przebywał przez dwa lata bezpośrednio po wyświęceniu, tego w kronice nie odnotowano. Słownik Kapucynów Polskich podaje natomiast, że w latach 1849 – 1852 pełnił funkcję wikarego w Krośnie. Następnie na okres 12 Numer 72 od roku 1852 do 1855, został skierowany do Oleska jako kaznodzieja i wikary parafii. Jednak kronika oleska przyjazd o. Marcelego podaje pod datą 1 marca 1853 roku. Kolejne wspólnoty, w których żył i posługiwał o. Marceli, wciąż według tego samego źródła, to: ponownie Krosno w latach 1855—1856 jako kaznodzieja, 1856—1858 w Olesku również jako kaznodzieja, a następnie w latach 1858— 1861 po raz kolejny w Krośnie i również jako kaz nodzieja. W roku 1861 o. Marceli przybył do Rozwadowa. Przebywał tu przez sześć lat. W pierwszym roku jako wikary, a następnie jako gwardian. Potwierdza to wpis w kronice rozwadowskiej: Dnia 2 października br. o. Marceli ze Zmiennicy, który dotychczas pełnił obowiązki kapelana na zamku najjaśniejszego pana senatora Leona Rzewuskiego w Podhorcach, a pełnił ten urząd przez pełnych 6 lat, przybył tutaj, by pełnić obowiązki wikarego. Jednak powyższa notatka kroniki rodzi pewne wątpliwości co do wcześniej podanych dat i miejsc pobytu o. Marcelego. Kronikarz nie napisał, skąd w roku 1861 przybył on do Rozwadowa, ale odnotował, że dotychczas pełnił obowiązki kapelana, czyli przybył tu bezpośrednio po ustaniu tychże obowiązków. Ponieważ Podhorce to posiadłość Rzewuskich w pobliżu Oleska, (w kronice oleskiej znajdują się wzmianki o Rzewuskich, dobrodziejach tamtejszego klasztoru) narzuca się wniosek, że o. Marceli był kapelanem na zamku w Podhorcach, rezydując w Olesku. Natomiast raczej wątpliwe, aby mógł to realizować, przebywając w Krośnie. A zatem najbardziej prawdopodobne wydaje się, że o. Marceli przez sześć kolejnych lat (od roku 1956 – do 1861) przebywał w Olesku i w tym czasie był kapelanem na zamku Rzewuskich. Natomiast wzmianka o pobycie w Krośnie w okresie 1858 - 1861 nie jest prawdziwa. Są to jednak moje przypuszczenia, których na chwilę obecną nie mogę zweryfikować, (kronika oleska kończy się wpisami z roku 1858, po czym następuje przerwa na kilkadziesiąt lat, podobnie zresztą jak i w innych konwentach.) Kongregacja, która odbyła się 28 lipca 1862 roku w Krośnie, powierzyła o. Marcelemu, rozwadowskiemu wikaremu, urząd gwardiana w Rozwadowie. Pełnił tę funkcję do roku 1867, niestety kroniki rozwadowskie z tego okresu nie zawierają żadnych informacji poza kopiami otrzymywanych korespondencji oraz składami wspólnoty po kolejnych kapitułach. Po zakończeniu posługi w Rozwadowie o. Marceli, decyzją kolejnej kapituły, powrócił na rok do Krosna, gdzie był gwardianem, a następnie udał się do Kutkorzapełnił tam funkcję wikarego w latach 1868 – 1870. Z Kutkorza został skierowany do Oleska. Przebywał w tamtejszej wspólnocie przez sześć lat, trzy jako gwardian i trzy kolejne jako wikary. W roku 1876 o. Marceli znów powrócił do konwentu krośnieńskiego, gdzie powierzono mu funkcję wikarego, jak się okazało, ostatnią posługę zakonną w jego życiu. W Krośnie bowiem, w wieku 66 lat, 14 grudnia 1879 roku, zmarł. Był zakonnikiem 39 lat, w tym 32 lata kapłanem. W żadnej z dostępnych mi kronik nie znalazłam w zasadzie ani słowa o tym, jakim człowiekiem był o. Marceli. Zapewne był uzdolnionym mówcą, bowiem dawniej tylko tacy kapłani byli kaznodziejami, a o. Marceli pełnił tę posługę przez wiele lat w różnych klasztorach. Nie znalazłam też w żadnej kronice wzmianki o jego śmierci, chociaż często kronikarze odnotowywali takie smutne wydarzenia. Wiadomo jednak, że zmarł w Krośnie i z pewnością tam go pochowano. Nie zachował się jego grób. Należy przypuszczać, że była to ziemna mogiła, którą „pochłonął” zbiorowy grobowiec zbudowany po latach. W takich przypadkach szczątki z mogił grzebano w nowych grobowcach. Skoro nie zachował się żaden ślad pochówku o. Marcelego, niech pozostanie po nim wspomnienie modlitewne w naszych sercach. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie! Grób kapucyński na Starym Cmentarzu w Krośnie Grażyna Lewandowska Na szlaku 13 Ferie przy klasztorze W dniach 30.01 - 10.02 br. Stowarzyszenie ,,Pokój i Dobro” zorganizowało zajęcia dla dzieci i młodzieży na sztucznej ściance wspinaczkowej oraz półkolonie w świetlicy ,,Promyczek”. W tym roku całość kosztów realizacji tego przedsięwzięcia została pokryta z wpłat 1% podatku na OPP i Klasztor. W okresie ferii zajęcia na ściance wspinaczkowej odbywały się codziennie do południa oraz dwa razy w tygodniu w godzinach popołudniowych. Dzieci i młodzież, pod opieką Myśli... sentencje... Cierpienie samo w sobie jest niczym; natomiast cierpienie przeżywane w łączności z męką Chrystusa stanowi wspaniały dar. Możliwość uczestniczenia w męce Chrystusa to najpiękniejszy dar, jaki człowiek kiedykolwiek otrzymał. A każdy dar jest znakiem miłości Chrystusa; przecież to właśnie w ten sposób Jego Ojciec wyraził swą miłość do świata – ofiarował swego Syna, aby umarł za nas. Matka Teresa Oblubieńcze zjednoczenie z Bogiem jest celem, do którego dusza została stworzona: odkupiona przez Krzyż, na Krzyżu znalazła swe wypełnienie i na całą wieczność jest opieczętowana Krzyżem. Edyta Stein Ci, którzy nie mają niczego poza Tobą, Boże, mogą śmiać się z tych, którzy mają wszystko z wyjątkiem Ciebie. Rabindranath Tagore wykwalifikowanych operatorów, miała możliwość nauki bądź udoskonalania umiejętności wspinaczki. Sport ten jest niezwykle atrakcyjny i cieszy się coraz większą popularnością. Na zakończenie ferii zostały zorganizowane zawody na ściance. Uczestnicy zostali nagrodzeni pysznymi łakociami, które miały powetować ich trud włożony w pracę nad szlifowaniem techniki wspinaczkowej. Zajęcia na ściance wspinaczkowej w dalszym ciągu odbywają się w poniedziałki, środy i piątki w godzinach 17-19 (dla wszystkich) oraz w środy w godzinach 19-21 (dla starszej młodzieży). Obowiązuje wygodny strój i sportowe obuwie. Wszystkich chętnych serdecznie zapraszamy! Filip Kaplita Powołanie do cierpienia jest wielkim wyróżnieniem. Każde cierpienie jest łaską, nawet wtedy, gdy nie rozumiemy jego sensu. O. Pio Bogatym nie jest ten, kto posiada, lecz ten, kto daje, kto potrafi dawać. Jan Paweł II Wierzę, że największą radością człowieka jest spotkanie z Jezusem Chrystusem, Bogiem – Człowiekiem. W Nim wszystko – nędza ludzka, grzechy, historia, nadzieja – nabiera nowego wymiaru i znaczenia. Tomasz Merton Boże, po stokroć święty, mocny i... uśmiechnięty – Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną –kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom – Teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami – dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno i ciemno – uśmiechnij się nade mną. Jan Twardowski Zachariasz Nycz OFM Cap. 14 Numer 72 Nie wolno nam zapomnieć ! Minęło 68 lat, od dnia, kiedy to 2 lutego 1944 r. w święto Ofiarowania Pańskiego Niemcy, dokonali strasznej zbrodni na bezbronnej ludności pięciu sąsiadujących ze sobą wsi: Borowa, Szczecyna, Wólki Szczeckiej, Łążka Zaklikowskiego oraz Łążka Chwałowskiego. Trzy pierwsze z nich należą do woj. lubelskiego, a dwie następne do woj. podkarpackiego. Przeciwko tym wioskom okupant skierował około 3 tys. wojska z formacji Wehrmachtu, żandarmerię, oddziały SS i Ukraińców z dywizji SS Galizien. Tego dnia począwszy od wczesnego rana wioski zostały zaatakowane przez zbirów niemieckich, niosących śmierć, spustoszenie i zgliszcza w wyniku ohydnej zbrodni, jakiej się dopuścili. Metody likwidacji wsi objętych pacyfikacją były jednakowe. Oprawcy po wtargnięciu do wsi zabijali ludzi, a wszystkie zabudowania podpalali, używając do tego celu łatwopalnego płynu. Niektóre wioski mordercy jeszcze przed wkroczeniem ostrzeliwali z działek, granatników i broni maszynowej przy użyciu pocisków zapalających. Budynki zaczynały się błyskawicznie palić. Padali zabici i ranni. Ludzi ogarnęła wielka trwoga i strach przed śmiercią. Panikę jeszcze bardziej potęgowało przeraźliwe rżenie koni, ryk bydła i kwik świń, których wcześniej nie zdążono uwolnić, a teraz żywcem się paliły. kłębów gryzącego dymu. Oprawcy byli okrutni, strzelali do wszystkich - nawet do niemowląt na rękach matek, zabija jąc jednocześnie dziecko i matkę. Wybiegające z płonących domów matki z dziećmi były na progu zabijane lub ponownie zawracane do środka, gdzie się żywcem paliły. Często małe, jeszcze żyjące dzieci okupanci wrzucali do ognia. Jedna z matek błagała Niemca, aby ją zabił, a córce darował życie. Niemiec zastrzelił najpierw córkę, oblał płynem i podpalił. Następnie zastrzelił zrozpaczoną matkę i również podpalił jej ciało. Całe to zdarzenie widzieli i słyszeli z dzwonnicy kościelnej ukrywający się tam dwaj mieszkańcy Borowa (kościoła w Borowie nie spalono). W pobliżu kościoła został zamordowany miejscowy ksiądz Stanisław Skulimowski, którego zwłoki następnie spalono. W Łążku Zaklikowskim oprawcy spędzili grupę Niemcy wszystkie spotkane osoby od razu zabijali i podpalali ich ciała. Niekiedy bandyci w mundurach z ogarniętych trwogą ludzi tworzyli grupy, które były wpędzane do budynków, gdzie kazano nieszczęśnikom kłaść się twarzą do ziemi. Powstawał wówczas wielki lament i płacz matek i dzieci oraz rozpaczliwe błagania o darowanie życia. Zbrodniarze nie mieli sumienia ani litości, leżące ofiary zabijali seriami z broni maszynowej. Po dokonaniu zbrodniczego czynu budynek podpalali. Pomiędzy zabitymi byli niejednokrotnie ranni, a nawet tacy, których nie dosięgła kula oprawców. Los ich był okrutny palili się żywcem. Były też i takie miejsca, w których w czasie egzekucji nieliczne osoby, których kule nie trafiły, cudem ocalały. Po dokonanej masakrze ci ludzie wybijali drzwi lub szukali innego miejsca wydostania się na zewnątrz. Niekiedy było to możliwe, ponieważ Niemcy po podpaleniu budynku zazwyczaj zaraz się oddalali z powodu powstającej wysokiej temperatury i Na szlaku 15 około 80 ludzi do murowanego domu. Tam ich wystrzelali, po czym drewnianą konstrukcję dachu podpalili. Palący się dach i siano zmagazynowane na strychu spowodowały przepalenie się stropu, po czym lawina ognia runęła na tych nieszczęśników. Byli doszczętnie spaleni, pozostały tylko niedopalone kości. W pacyfikowanych wioskach parę rodzin zostało tak wymordowanych, że nie pozostała ani jedna osoba. Wieczorem po dokonaniu tych potwornych zbrodni barbarzyńcy niemieccy odjechali, pozostały ciała około 1250 osób w bestialski sposób zamordowanych, doszczętnie spalone wioski, na miejscu których pozostały tylko sterczące kikuty kominów oraz całe drogi, ogrody, podwórza i pola zasłane trupami, a na zgliszczach spalonych zabudowań zwęglone szczątki ludzkie. Była to straszliwa rzeź. Przy życiu zostali tylko ci, co zdołali się skryć lub uciec do lasu. Na drugi dzień po pacyfikacji Niemcy ponownie przyjechali i z zaskoczenia zabili kilka osób, które poszukiwały swoich bliskich na zgliszczach zabudo wań. Najazdy takie powtarzały się jeszcze do końca lutego. Akcja 2 lutego 1944 r. w Borowie i sąsiednich miejscowościach była największą zbrodniczą pacyfikacją wsi polskiej, jakiej Niemcy dokonali w jednym dniu. Od tej tragedii, jaka rozegrała się w czasie II wojny światowej w Borowie oraz w tysiącach innych polskich wsi (m.in. w Woli Żarczyckiej w powiecie leżajskim, gdzie zamordowano 88 osób), dorasta już trzecie pokolenie Polaków. Bolesne jest to, że znaczna część naszego narodu, a przede wszystkim młodzież, nie zna tych tragicznych faktów, o czym mogłem się niejednokrotnie przekonać. Po zakończeniu wojny, tj. po 1945 r. mówiono i pisano prawdę, że mordu na paru milionach Polaków dokonali Niemcy , z czasem Niemców zastąpiono hitlerowcami, następnie hitlerowców faszystami, a ostatnio faszystów nazistami. W ten sposób zakłamuje się historię i zaciera ślady autentycznych zbrodnia rzy. Przy takim operowaniu, a raczej manipulowaniu nazwami, następne pokolenia nie będą znały prawdy o II wojnie światowej i nie będą wiedziały kto na polskich ziemiach mordował ich przodków. Te setki dzieci wymienione na tablicach mogił Borowa, Łążka Zaklikowskiego i innych Miejsc Upamiętnienia są zarazem oskarżeniem morderców i upominają się o wieczną pamięć narodu polskiego, by ta zbrodnia niemiecka nie poszła w zapomnienie. Gdy my o nich zapomnimy, to potomni zapomną o nas. Dla zachowania pamięci o tragicznych wydarzeniach 16 Numer 72 i oddania hołdu wszystkim Polakom, którzy zginęli z rąk okupanta niemieckiego w czasie II wojny światowej, mieszkańcy Borowa i sąsiednich wsi na czele z Andrzejem Rejem wyszli z propozycją do Sejmu RP, aby dzień 2 lutego - dzień totalnej zagłady pięciu wcześniej wymienionych wsi - ustalić ogólnopolskim DNIEM PAMIĘCI NARODOWEJ. Dzień ten, według wnioskodawców, byłby normalnym dniem pracy, a jednocześnie chwilą zadumy nad mo giłami i miejscami męczeńskiej śmierci Polaków. Ze względu na to, że akcja okupanta w tych wsiach była jedną z największych pacyfikacji, a także naj większą zbrodnią, jakiej dokonano na mieszkańcach polskiej wsi - proponowane uroczystości miałyby się corocznie odbywać w Borowie. Niestety, Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu pod przewodnictwem Iwony Śledzińskiej - Katarasińskiej z Platformy Obywatelskiej i Jerzego Wenderlicha z SLD odrzuciła w pierwszym czytaniu poselski projekt uchwały w tej sprawie. Wniosek o jego odrzucenie złożył poseł PO Arkadiusz Rybicki. Odrzucenie tej patriotycznej propozycji przez PO i SLD jest niezrozumiałe i nie ma nic wspólnego z polską racją stanu. Dziwić może bierne zachowanie się Polskiego Stronnictwa Ludowego - koalicjanta PO (za rządów SLD również koalicjanta tej partii), które głosi, że jest partią chłopską, a w tej tak ważnej sprawie nie zrobiło nic. Mogło przecież wpłynąć na swojego sojusznika, żeby uszanował wolę rolników tych pięciu wsi, którzy z pewnością są wyrazicielami uczuć całego polskiego społeczeństwa. Od tragedii tych pięciu wsi minęło 68 lat. Obecnie w Polsce zamieszkuje około 130 tys. Niemców, którzy korzystają z wszelkich przywilejów. Jako mniejszość niemiecka mają nawet swojego posła w parlamencie RP. Ulice nazywają w języku niemieckim. Stawiają pomniki żołnierzom Wehrmachtu. Natomiast Polaków w Niemczech zamieszkuje obecnie kilkanaście razy więcej niż Niemców w Polsce, tj. około 2 miliony. Polacy nie mają tam żadnych praw, nie wolno zakładać organizacji polonijnych, a dzie ciom z mieszanych małżeństw mówić po polsku… Nie odnoszę się nieprzyjaźnie do społeczności niemieckiej, ale nie możemy zapominać o przeszłości. Stanisław Szymula Diecezjalne Spotkanie Opłatkowe Grup Modlitwy Świętego Ojca Pio w Stalowej Woli W sobotę 28.01.2012 roku po raz pierwszy przeżywaliśmy spotkanie opłatkowe zorganizowane dla członków i sympatyków świętego ojca Pio z całej diecezji sandomierskiej. Z inicjatywy koordynatora diecezjalnego Grup Modlitwy Świętego Ojca Pio - księdza Lesława Biłasa przybyli przedstawiciele z 10-u parafii: św. Józefa z Sandomierza, św. Michała Archanioła i św. Jadwigi z Ostrowca Świętokrzyskiego, św. Floriana i Matki Bożej Królowej Polski ze Stalowej Woli, św. Stanisława z Ożarowa, św. Teresy z Avilla z Żupawy, św. Teresy od Dzieciątka Jezus z Godziszowa, św. Jadwigi Królowej z Janowa Lubelskiego, Podwyższenia Krzyża Świętego z Nowej Dęby. Gospodarzem spotkania była Grupa Modlitwy Świętego Ojca Pio z naszej parafii. Spotkanie rozpoczęło się czuwaniem z Ojcem Pio przy żłóbku betlejemskiej stajenki. Następnie rozpoczęła się Msza Święta. Słowa powitania skierował do wszystkich opiekun duchowy naszej grupy o. Jerzy Steliga. Przy koncelebrze przybyłych kapłanów Mszy Świętej przewodniczył i homilię wygłosił ksiądz Lesław Biłas. W homilii wskazał jak ważna była modlitwa w życiu ojca Pio, dla modlitwy zostały powołane grupy i te grupy mają żyć modlitwą. Taka myśl ma szczególne znaczenie gdyż bieżący rok zarówno w polskim kościele, jak też w Grupach Modlitwy Ojca Pio brzmi: „Kościół naszym domem”. Wraz z grupą z Godziszowa przybył także piętnastoosobowy chór, który uświetniał naszą wspólną modlitwę pięknym śpiewem, a także towarzyszył w czasie dzielenia się opłatkiem. Należy w tym miejscu wspomnieć, że Godziszów to miejscowość, gdzie aktualnie ksiądz Lesław Biłas pracuje jako wikariusz w parafii. Na zakończenie mszy świętej po błogosławieństwie miało miejsce uszanowanie relikwii świętego Ojca Pio. Wykonaliśmy też pamiątkowe zdjęcie duchowej rodziny świętego ojca Pio w sandomierskiej diecezji. Następnie wszyscy udaliśmy się do sali Jana Pawła II, aby dzielić się opłatkiem i śpiewać kolędy. Nasza grupa przygotowała gorący poczęstunek, aby w świątecznej atmosferze kontynuować to rodzinne spotkanie, o tyle ważne, że odbywa się pierwszy raz w naszej diecezji. Nasza grupa powstała w 2001roku. Uczestnicy tego spotkania to w znacznej części przedstawiciele grup, które dopiero powstają albo chcieliby, aby grupa powstała w ich parafii. Spotkania takie służą wzajemnemu poznaniu się. Rodzi się wiele pytań, można dużo się dowiedzieć. Taka okazja pozwala na rozmowę bezpośrednio w małym gronie, można usłyszeć praktyczne rady. Wiele informacji udzielał obecnym kapłanom nasz opiekun – ojciec Jerzy. Obiecaliśmy naszą modlitwę o pomyślność w powstawaniu i rozwoju Grup Modlitwy Ojca Pio w diecezji sandomierskiej, o jak najlepsze owoce pracy odpowiedzialnego za to zadanie księdza koordynatora. Marek Spasiuk G.M .Ojca Pio Na szlaku 17 O pięknym kazaniu, które miał w Asyżu święty Franciszek i brat Rufin, kiedy kazali nago Rzeczony brat Rufin był skutkiem ustawicznych rozpamiętywań tak pogrążony w Bogu, że stawszy się prawie nieczuły i niemy, mówił ogromnie rzadko; nadto nie posiadał ani łaski, ani odwagi, ani płodności kaznodziejskiej. Mimo to święty Franciszek rozkazał mu raz pójść do Asyżu i kazać do ludu, jak go Bóg natchnie. Odparł brat Rufin: „Ojcze czcigodny, proszę cię, przebacz i nie posyłaj mnie; jak ci bowiem wiadomo, nie mam łaski kaznodziejskiej i jestem prostak i głupiec”. Wówczas rzekł święty Franciszek: „Jako że nie usłuchałeś natychmiast, rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, pójść nago, jak cię matka urodziła, w spodniach jeno, do Asyżu i wejść do kościoła nago i kazać do ludu”. Na rozkaz ten rozebrał się brat Rufin i poszedł do Asyżu, i wstąpił do kościoła. Pokłoniwszy się przed ołtarzem, wszedł na kazalnicę i zaczął kazać. Tedy dzieci i ludzie śmiać się zaczęli, mówiąc: „Patrzcie, tak bardzo pokutują, że głupieją i rozum tracą”. Tymczasem święty Franciszek, rozmyślając o chętnym posłuszeństwie brata Rufina, który był jednym z najszlachetniej urodzonych mężów w Asyżu, i o srogim rozkazie, który mu dał, zaczął ganić siebie mówiąc: „Skądże ci ta zuchwałość, synu Piotra Bernardone, człowieku podły, rozkazywać bratu Rufinowi, który jest jednym z najszlachetniej urodzonych mężów w Asyżu, by szedł nago i kazał do ludu jak szaleniec? Dalibóg, doświadcz na sobie tego, co rozkazujesz innym”. I niezwłocznie, w zapale ducha, rozbiera się również do naga i idzie 18 Numer 72 do Asyżu wiodąc z sobą brata Leona, by niósł szatę jego i szatę brata Rufina. Asyżanie, widząc go w podobnym stroju, szydzili zeń mniemając, że on i brat Rufin oszaleli ze zbytku pokuty. Wchodzi święty Franciszek do kościoła, gdzie brat Rufin kazał w te słowa: „O najdrożsi, unikajcie świata i poniechajcie grzechu. Oddajcie dobro cudze, jeśli chcecie ujść piekła. Strzeżcie przykazań Bożych, kochając Boga i bliźniego swego, jeśli posiąść chcecie królestwo niebieskie”. Wówczas święty Franciszek wszedł nago na kazalnicę i zaczął kazać tak cudownie o pogardzie dla świata, o pokucie świętej, o dobrowolnym ubóstwie i o pragnieniu królestwa niebieskiego, o nagości i hańbie męki Pana naszego, J e z u s a Chrystusa, że wszyscy, którzy byli na kazaniu, mężczyźni i niewiasty w wielkiej liczbie, zaczęli płakać ogromnie w przedziwnej pobożności i skrusze serca. Nie tylko tam, lecz i w całym Asyżu był dnia tego płacz taki nad męką Chrystusa, że nigdy podobnego nie było. I kiedy lud zbudował się tak, i pocieszył czynem świętego Franciszka i brata Rufina, święty Franciszek odział brata Rufina i siebie. I odziani wrócili do klasztoru Porcjunkuli, chwaląc i sławiąc Boga, że dał im łaskę pokonania samych siebie, pogardzenia sobą, zbudowania owczarni Chrystusa dobrym przykładem i okazania, jak gardzić światem należy. Dnia owego cześć ludu dla nich tak wzrosła, że czuł się szczęśliwy, kto dotknąć mógł rąbka ich szaty. Natura kobiety afrykańskiej. Kiedy rodzi się dziecko w rodzinie afrykańskiej, wywołuje ten fakt wielką radość w rodzinie i w sąsiedztwie. Gdy przychodzi na świat syn, duma rozpiera ojca, bo to gwarancja na kontynuację linii rodowej. Narodziny dziewczynki też w sumie nie są złe, bo to zawsze kolejne ręce do pracy i w pewnym sensie oznaka zamożności. Przy narodzinach dziewczynki tradycyjnie mówi się w języku sango: „Nginza a yeke na peko” – „pieniądze idą za nią”. Stwierdzenie to związane jest ze zwyczajem płacenia przez chłopaka rodzicom dziewczyny konkretnej sumy pieniędzy za ich zgodę na zamążpójście. Szerzej tę kwestię opisywałem w artykule o rodzinie w styczniowym numerze. Można więc powiedzieć, że narodziny córki w rodzinie afrykańskiej nie przynoszą uciążliwych skutków, tak jak to ma miejsce np. w Indiach. Większa ilość córek w rodzinie hinduskiej to poważny problem dla rodziców, gdyż to oni mają znaleźć pieniądze na wiano dla córki i konkretną sumę pieniędzy przekazać rodzinie przyszłego męża. Niemożność wydania córki za mąż ze względów finansowych to hańba dla rodziny. Jeden z misjonarzy kanadyjskich, który wcześniej pracował 19 lat w Indiach, opowiedział mi historię sąsiada misji. Miał on już pięć córek, a żona była w stanie błogosławionym. Przez całą ciążę miał tylko jedno w głowie, aby to kolejne dziecko nie było dziewczynką. Pewnego poranka przyszedł na misję zrozpaczony. Alain, misjonarz, pomyślał, że jego żona urodziła martwe dziecko. Jak się okazało, powodem zmartwienia były narodziny kolejnej dziewczynki. W licznej rodzinie afrykańskiej starsze dzieci opiekują się swoim młodszym rodzeństwem. Niewiele większa siostra nosi na plecach swoją siostrzyczkę czy braciszka. Podczas Mszy św. wielokrotnie takie „opiekunki” zanoszą dziecko mamie do karmienia, które odbywa się na miejscu w ławce. Małe dziewczynki w wieku 3-5 lat pragną naśladować swoje mamy lub starsze siostry i bawią się w „noszenie dzidziusia na plecach”. Nie potrzeba do tego nawet lalki, bo takiej przecież nie mają. Wystarczy zawiązać chustę na piersiach, a pod nią na plecach włożyć zwinięty kłębek jakiegoś ubrania. Wyśmienita zabawa małych dziewczynek, a jaka duma i radość bije wtedy z twarzy dziecka! To po prostu trzeba zobaczyć. Oprócz pilnowania rodzeństwa mała dziewczynka pomaga mamie we wszystkich pracach gospodarskich. Zawsze rano, jeszcze przed świtem, jest rytuał zamiatania obejścia wokół domu, następnie przyniesienie wody na mycie i gotowanie herbaty na śniadanie. Do obowiązków należy też zmywanie naczyń po jedzeniu. Małe dziewczynki pomagają też w przygotowaniu posiłku. Ich podstawowym zajęciem jest ubijanie w dużym drewnianym moździerzu ziarna sorga lub bulwy manioku na mąkę. Ta praca wymaga od nich dużego wysiłku. Wiem, co mówię, bo sam czasami, dla zabawy, próbowałem tego zajęcia, przebywając we wioskach. W Czadzie słyszałem o inicjacji dziewczynek w przygotowanie posiłku. Okołodziesięcioletnia dziewczynka ma przygotować sobie i swojemu rodzeństwu posiłek. Od początku do samego końca robi wszystko sama. Najpierw trzeba znaleźć opał Na szlaku 19 w buszu pod kuchnię, którą tworzą trzy w miarę równe kamienie. Przynieść wodę ze studni, która oddalona jest od domostwa czasami kilkadziesiąt metrów. Rozmiażdżyć w moździerzu sorgo lub maniok. Zakupić na targu najpotrzebniejsze produkty do zrobienia sosu: sól, olej, cebulę, kilka małych kostek maggi, ewentualnie przecier pomidorowy i masło arachidowe, które produkuje się na miejscu z orzeszków ziemnych. Może to być sos warzywny lub mięsny - to zależy od zasobności kieszeni. Dokładnie wiem, co dodaje się do tych sosów, gdyż robiłem wielokrotnie zakupy do kuchni na różne sesje czy spotkania grup organizowane w parafii. Jeśli chodzi o zagadnienie potrzeby edukacji 20 Numer 72 szkolnej dziewczyn pojawia się pierwsze i podstawowe pytanie: Po co??? Przecież każda z nich w przyszłości ma zostać żoną, rodzić i wychowywać dzieci, uprawiać pole, zajmować się gospodarstwem domowym. Czy do tego jest potrzebna znajomość pisania i czytania? Taki sposób myślenia można w pewnym sensie zrozumieć, gdyż nie ma wielkich perspektyw innej pracy dla dziewczyny, jak ta, o której wspomniałem powyżej. Jeśli w danej miejscowości jest ośrodek zdrowia, to może znaleźć pracę jako położna, ale już nie jako pielęgniarka. To stanowisko najczęściej zajmują mężczyźni. Kobieta może być opiekunką w przedszkolu , ale nie nauczycielką w szkole. To wiąże się najczęściej z wykształceniem, ale przede wszystkim z tym, iż rodzi ona non stop kolejne dzieci. Procent dziewczyn w szkole maleje w miarę wyższego stopnia etapu edukacji. W podstawówce jest ich jeszcze stosunkowo dużo. W gimnazjach i szkole średniej o wiele mniej, a na studiach zaledwie kilka procent. Aby zmienić tę niekorzystną sytuację, niektóre misje prowadzą szkoły podstawowe jedynie dla dziewcząt. Cieszą się one dużą popularnością. W naszej diecezji Bouar siostry franciszkanki prowadzą jedyne w kraju gimnazjum techniczne dla dziewcząt. Jednorazowo może pobierać tam naukę około stu dziewcząt z wymogiem zakwaterowania w internacie szkolnym. Ta szkoła zapewnia wysoki poziom nauczania i przygotowania do życia. Oprócz przedmiotów typowo szkolnych są zajęcia z higieny, prawidłowego macierzyństwa, przygotowanie kuchenne, dietetyka, podstawy szydełkowania, krawiectwo i inne. Niestety na tę szkołę nie mogą sobie pozwolić dziewczyny z ubogich rodzin ze względu na wysokie czesne. Z naszej parafii kilka dziewczyn rozpoczynało tę szkołę przy wsparciu finansowym z naszej strony lub sióstr zakonnych. Niewiele jednak z nich ją skończyło z powodu słabych wyników w nauce. Dziewczyny, które nie radziły sobie w tym gimnazjum z nauką, wracając do szkół państwowych, najczęściej były najlepsze w klasie i to nawet przed chłopakami. To tylko świadczy, jaki jest poziom nauczania w szkołach państwowych. W jaki sposób nastolatka, która nie chodzi do szkoły lub młoda kobieta niezamężna zdobywa pieniądze na swoje utrzymanie? Prawie wszystkie na wioskach uprawiają swoje pola i sprzedają płody rolne na targu. Niektóre prowadzą przydrożne gar-kuchnie. Mają one wzięcie w dzień targowy, kiedy to ludzie z okolicy przychodzą na targ. Serwuje się w tych kuchniach najczęściej gęstą zupę, pieczony maniok i w sezonie pieczoną kukurydzę. W tygodniu w takich kuchniach robi się pączki z mąki pszennej smażone na oleju. Niekoniecznie są one na słodko. Aby je sprzedać na śniadanie, trzeba zabrać się za ich przygotowanie o czwartej rano. Robią też masło arachidowe, kulki z orzeszków lub sezamu sklejone karmelizowanym cukrem. Przy okazji targu dobrze sprzedaje się piwo z sorga robione domowym sposobem, warzone w dużych ( 200 l ) beczkach po paliwie. Smak tego napoju w niczym nie przypomina smaku tradycyjnego piwa, jednak posiada trochę procentów, które pozwalają przynajmniej na chwilę rozweselić trudne życie Afrykańczyków. Na codziennym targu kobiety prowadzą niektóre z nich drobny handel produktami codziennego użytku potrzebnymi w kuchni, jak również mydłem, naftą do lamp itp. Te, które nauczyły się robić na drutach, dorabiają sobie, dziergając małe komplety ubrań dla niemowląt włącznie z czapeczką i „botkami”. Kiedy w życiu dziewczyny rozpoczyna się okres dojrzewania i wybucha burza hormonów, zaczyna robić wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej. Czyni to przez zachowanie, np. podczas tańców. Jednak najbardziej przyciąga uwagę swoim ubiorem. Zakłada lokalną biżuterię: kolczyki, wisiorki, koraliki lub bransolety na przeguby rąk. Zakłada też okulary przeciwsłoneczne lub obojętnie, jakie jej się dostaną. Dopełnieniem stroju kobiecego są fryzury , które czasami przez kilka godzin są misternie zaplatane. Noszą również peruki, które imitują włosy zaplecione w cieniutkie warkoczyki przylegające do skóry. Na większe imprezy trzeba zakupić perfumy o mocnym zapachu, kremy i różnego rodzaju malowidła, które najczęściej wytwarzane są przez nie same z barwników roślinnych. I na to wszystko, jak się domyślamy, potrzebne są pieniądze, których Na szlaku 21 ważnym miejscem spotkania się ludzi z różnych wiosek i odpowiedniego zaprezentowania, jest corocznie organizowana w parafiach „conference” – „konferencja”. Jest to spotkanie trzydniowe przedstawicieli wszystkich wspólnot należących do parafii. Jest ono wielkim wydarzeniem duchowym i organizacyjnym dla całej parafii, które potrafi zgromadzić nawet dwa tysiące osób. Można powiedzieć, że jest to spotkanie porównywalne do naszych misji parafialnych. Zgromadzenie odbywa się w jednej wybranej wiosce, gdzie wszyscy uczestnicy nocują. Przy tej okazji są wieczorne tańce, które przeciągają się do późnych godzin nocnych. Nazajutrz młodzież na konferencjach przysypia albo w ogóle nie przychodzi. Motyw uczestnictwa niektórych młodych w tych spotkaniach jest więc bardziej ludzki niż duchowy. Przedstawiłem tutaj tylko pewien wycinek życia współczesnej kobiety afrykańskiej, który miałem okazję zaobserwować w RCA i Czadzie. Cała rzeczywistość jest z pewnością o wiele bogatsza i wielowątkowa. Może jeszcze kiedyś do niej powrócę na łamach tego czasopisma. w warunkach afrykańskich brakuje ciągle, nawet na podstawowe utrzymanie. Niektóre dziewczyny czy kobiety robią naprawdę duże wyrzeczenia, aby zdobyć upragnione ciuchy. Inne bezmyślnie wyprzedają produkty rolne, a później rodzina cierpi głód. Zapożyczają się łatwo, byle tylko pięknie wyglądać podczas święta. Jeżeli te wszystkie sposoby pozyskania środków zawiodą albo kobiety ich w ogóle nie zastosują, to nawet te najcnotliwsze dziewczyny i najwierniejsze żony prostytuują się, aby dopiąć zamierzonego celu. Zresztą cnota i wierność są tam nieco inaczej rozumiane niż w naszym chrześcijańskim ujęciu. Normalnie, walory stroju i urody można pokazać co tydzień na targu i na niedzielnej Mszy św. Są to ważne miejsca publiczne, gdzie gromadzi się wiele osób. Szczególne momenty spotkań dużej ilości ludzi mają miejsce podczas świąt narodowych. Odbywają się wtedy defilady, coś w stylu naszych pochodów pierwszomajowych, a po nich tańce z dużą ilością alkoholu i jedzenia. Większość mężczyzn nastawia się podczas takich imprez na zdobycie kobiecych serc, a tak mówiąc wprost, bardziej na zdobycie kobiecych ciał. One niby o tym nie myślą, jednak łatwo się na to godzą. Przyrost naturalny po takich imprezach powiększa się w szybkim stopniu i niejednokrotnie dziecko urodzone po 9 miesiącach od takiego święta jest zaskakująco podobne do sąsiada. Drugim 22 Numer 72 Jerzy Steliga OFM Cap. Bł. Zelia i Ludwik Martin. Każdy człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin, powołany jest do świętości życia. Kościół przypomina, że ludźmi świętymi powinni być także małżonkowie, którzy trudzą się i podejmują wiele ofiar, by wychować swoje dzieci. Święta Teresa z Lisieux darzyła swoich rodziców wdzięczną miłością i pisała o nich w „Dziejach duszy” z najwyższym uznaniem. Ojciec Święty Benedykt XVI zadecydował o ich beatyfikacji w 2008r. Jacy byli Ludwik i Zelia, czego mogą nauczyć współczesnych małżonków, rodziców? On, Ludwik Martin, urodził się w 1823 r., zdobył zawód zegarmistrza. W wieku 23 lat zapragnął wstąpić do klasztoru, ale przeszkodziła mu w tym nieznajomość łaciny. Osiedlił się w Paryżu, a potem wrócił do rodziców w Alencon. Tu otworzył zakład zegarmistrzowski. Swój czas dzielił pomiędzy pracę zawodową , ćwiczenia duchowe, dzieła miłosierdzia, łowienie ryb i czytanie książek. Zapewne tak toczyłoby się dalej jego życie, gdyby pewnego dnia na moście św. Leonarda nie zobaczyła go pewna dziewczyna i nie usłyszała wewnętrznego głosu, który jej powiedział: „To ten, którego przygotowałem dla ciebie”. Po trzech miesiącach od tego wydarzenia 35-letni Ludwik został mężem Zelii Guerin. Być może w skojarzeniu tego małżeństwa miała udział pani Martin, która podczas kursów techniki koronczarskiej zwróciła uwagę na ładną i roztropną pannę Guerin. Ona, Zelia, córka żołnierza cesarskiego, nierozumiana przez matkę, pozostawała w wielkiej przyjaźni z siostrą i bratem. Chciała zostać zakonnicą, ale rozmowa z przełożoną, osobą doświadczoną w kwestii powołań, sprawiła, że odłożyła swą decyzję na później. Nigdy jej nie żałowała. Nauczyła się sztuki robienia koronek i w wieku 20 lat założyła własne przedsiębiorstwo. Małżeństwo z Ludwikiem rozpoczęło się od okresu dziewictwa, które w tym środowisku było wysoko cenione. Uważano, że wyrzeczenie i umartwienie jest najlepszą drogą do nieba. Z tego związku przyszło na świat dziewięcioro dzieci, wśród nich późniejsza św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Czworo z nich zmarło we wczesnym dzieciństwie. Wszystkie córki państwa Martin zostały zakonnicami. Rodzice św. Teresy, jako bardzo gorliwi katolicy, rozpoczynali każdy dzień od Mszy św. o godz. 5.30. Rzeczą świętą były dla nich: niedzielny odpoczynek, modlitwa rodzinna, uroczystości liturgiczne kształtujące rytm całego roku. Surowo przestrzegali postów. Nie byli jednak bigotami. Zelia cieszyła się, gdy ich córki były modnie i ładnie ubrane. Potrafiła także krytycznie ocenić nauki misjonarzy. Powołanie chrześcijańskie rozumieli jako troskę o drugiego człowieka: posadzenie włóczęgi przy swoim stole, znalezienie mu miejsca w przytułku dla nieuleczalnie chorych, odwiedziny u samotnych starców, chorych i umierających, obrona źle traktowanego dziecka. Małżeństwo Ludwika i Zelii było niezwykle zgodne, bo – jak pisze Zelia- „nasze uczucia były zawsze nastrojone na jeden ton”. Decydującą rolę odegrała w nim niewątpliwie Zelia. Znajdowała jednak oparcie w mężu we wszystkich swoich poczynaniach: „On zawsze był moim przyjacielem i podporą”. Ludwika kochała i podziwiała, czemu dawała niejednokrotnie wyraz w swoich listach: „Jestem zawsze z nim szczęśliwa; on jest tego przyczyną, że życie moje jest bardzo miłe. Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów”. Pragnęła jego dobra i szczęścia. Z niecierpliwością oczekiwała powrotu Ludwika, który poza domem załatwiał sprawy związane z zamówieniami na koronki produkowane przez jej zakład: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę pracować”. Ludwik odwdzięczał się jej tą samą troską i opieką. Rozumiał swoją żonę, a w trudnych chwilach „pocieszał, jak tylko umiał, bo i on miał podobne do moich upodobania”. Ich życie nie było pozbawione trudnych doświadczeń. Związane były one z przedwczesną śmiercią ich czworga dzieci, kłopotami z wychowaniem córki Leonki i wreszcie z długotrwałą chorobą nowotworową Zelii. Wszystkie te i inne problemy nieśli i pokonywali wspólnie. Swoje troski z wielką ufnością powierzali Bogu i w Nim znajdowali siłę do przezwyciężania przeszkód. Ludwik i Zelia ukazują nam, jak w szarym, codziennym trudzie wypełniać nasze powołanie małżeńskie zgodnie z zasadami Ewangelii. Ich przykład może dodać nam odwagi, umocnić, zachęcić do większych starań w tej dziedzinie. Ukazują, że warto oprzeć naszą małżeńską miłość Na szlaku 23 na miłości Boga, który sam jest Miłością. Może wtedy łatwiej będzie pochwalić żonę za dobry obiad lub powiedzieć mężowi, że moja miłość do niego nadal trwa. Może wówczas miłowanie żony, jak siebie samego, nie będzie wyrzeczeniem, ale przyniesie radość. Może wtedy poddanie się mężowi nie będzie ofiarą, lecz wspólnym dążeniem do szczęścia. W ich sposobie wychowania dzieci daje się zauważyć z jednej strony ogromną troskliwość i czułość rodziców, z drugiej wielką konsekwencję w postępowaniu i nierozczulaniu się nad nimi. Listy, które Zelia pisała do starszych córek – szczególnie do Pauliny są pełne macierzyńskiej „potrzeba całego życia, by dojść do doskonałości”. Podstawą wychowania, a szczególnie wychowania religijnego, jest przykład rodziców. Nie można nakłaniać dziecka do praktyk religijnych, gdy nie czynią tego rodzice. Byłaby to obłuda, którą dziecko szybko odkryje. Życie prawdą, prawdami ewangelicznymi obserwowały dziewczynki na co dzień u Ludwika i Zelii. Ich działania były zgodne z nauką Chrystusa: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”(Mt 5,37). Taki niezakłamany wzorzec religijności przekazywali Zelia i Ludwik swoim córkom. Ta właśnie szczerość, prostolinijność, brak sprzecznych komunikatów przekazywanych dzieciom może być dla dzisiejszych rodziców miłości, szczerego zainteresowania i zatroskania o każdy szczegół ich życia. Młodsze córki układała wieczorem do snu, nie szczędząc im pieszczot. Ta czuła matka nie reagowała jednak na chimery dzieci. „Mamusia zdawała się nie zwracać na mnie uwagi... łzy moje przeszły w krzyk... nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie podziela mojego zmartwienia...” -opisuje św. Teresa sytuację, gdy mama nie chce spełnić jej zachcianki. Państwo Martin z ufnością powierzają Bogu całe swoje życie i godzą się z Jego wolą: „...dobry Bóg pomaga wszystkim, którzy w Nim ufność pokładają, i nie widziano nikogo, kogo by On zawiódł”. Ukazują dzieciom, że pragnieniem każdego chrześcijanina powinno być dążenie do świętości. Tego chcą zarówno dla siebie, jak i dla córek: „Mam nadzieję, że będzie dobrą dziewczyną [Marynia], ale chciałabym , by była świętą, tak jak i Ty, moja Paulinko”. Zdaje sobie sprawę, że wzorem wychowania chrześcijańskiego w ogóle, a religijnego w szczególności. W 1889 r. Ludwik poważnie zachorował na sklerozę mózgu (wg ówczesnego rozpoznania) wymagającą umieszczenia go na trzy lata w zakładzie opiekuńczym w Caen. Wraca do Alencon, gdzie opiekuje się nim Celina. Umiera w 1894 r. u swego szwagra Izydora. Mała Teresa napisała o swoich rodzicach, że bardziej byli godni nieba niż ziemi. Pomyślmy dzisiaj z wdzięcznością o naszych rodzicach, o tych żyjących i tych, którzy już odeszli do Pana. Podziękujmy Bogu, że nauczyli nas, jak Go kochać i jak się do Niego modlić. Podziękujmy żyjącym rodzicom za wszelkie dobro, a za zmarłych pomódlmy się do Ojca niebieskiego o wieczny pokój. Prośmy też Boga, by rodziny na całym świecie pragnęły być, podobnie jak rodzina błogosławionych Zelii i Ludwika, Bogiem silne. 24 Numer 72 Zachariasz Nycz OFM Cap. Kronika Wydarzeń 29 stycznia – w sali Jana Pawła II chętni parafianie podpisywali się pod projektem protestu przeciwko nieprzyznaniu katolickiej telewizji „Trwam” miejsca na cyfrowym multipleksie. 2 lutego – Święto Ofiarowania Pańskiego, które nazywamy najczęściej świętem Matki Bożej Gromnicznej. Podczas wszystkich Mszy w tym dniu odbywało się poświęcenie gromnic. W tym dniu obchodzony też był Dzień Życia Konsekrowanego-modliliśmy się w intencji wszystkich osób zakonnych, obejmując szczególnie pamięcią w modlitwie powołanych z naszej parafii oraz wszystkich braci, którzy posługiwali tutaj i tych, którzy aktualnie tu żyją i pracują. 30 stycznia – w sali Jana Pawła II odbyło się spotkanie na temat naturalnego leczenia chorób zwyrodnieniowych, reumatycznych, nadciśnienia, cukrzycy oraz innych schorzeń. W trakcie spotkania była możliwość skorzystania z bezpłatnych zabiegów. Rozpoczęły się ferie zimowe. Z tej okazji odbywały się zajęcia sportowe na sztucznej ściance wspinaczkowej, a także w świetlicy „Promyczek”. 7 lutego – w kawiarence „Przystań” rozpoczął się „Kurs Alfa”, który jest serią luźnych spotkań, wykładów i dyskusji w małych grupach na tematy ważne dla życia i wiary chrześcijańskiej. Kurs adresowany przede wszystkim do osób zrażonych do kościoła, niewierzących, nowo nawróconych i tych, którzy pragną w sobie odnowić podstawy wiary w Boga. 9 lutego – w naszej świątyni odprawiona została Msza św. z modlitwą o uzdrowienie, w której uczestniczyli bardzo licznie potrzebujący takiej modlitwy parafianie oraz goście z innych parafii. 10 lutego – początek trzydniowego darmowego kursu ewangelizacyjnego „Nowe Życie z Bogiem”, który poprowadziła wspólnota modlitewnoewangelizacyjna „Ichtis” z Wrocławia. 11 lutego – XX Światowy Dzień Chorych. Podczas Mszy świętej o godzinie 12.00 udzielano Sakramentu Namaszczenia chorym. 12 lutego – po Mszach świętych ministranci zbierali do puszek ofiary na Fundusz Pomocy Chorym Kapłanom Diecezji Sandomierskiej. 14 lutego – parafialny Klub Seniora „Promyk” świętował swój piaty jubileusz. Było wesoło i bardzo uroczyście. Seniorom życzymy kolejnych jubileuszów – Szczęść Boże! 15 lutego – na Mszy świętej o godzinie 18 modlili się członkowie wspólnoty Apostolstwa Dobrej Śmierci. 20 lutego – z o. proboszczem i o. wikarym spotkali się odpowiedzialni grup parafialnych. Proboszcz przedstawił plan duszpasterski na najbliższe półrocze. Omawiano czekające nas wydarzenia i ustalano, jak najlepiej je przygotować, aby przyniosły jak najwięcej pożytku parafianom. 22 lutego – Środa Popielcowa – początek Wielkiego Postu. Podczas Eucharystii w tym dniu dokonywano obrzędu posypania głów popiołem. Przez cały okres Wielkiego Postu będą odprawianoe nabożeństwa Gorzkich Żali i Drogi Krzyżowej. 26 lutego – na ciasteczko misyjne zaprosiły wspólnoty FZŚ i GMOP. 27 lutego – rozpoczął się cykl katechez Zwiastowania, które głoszą katechiści z Drogi Neokatechumenalnej. Na szlaku 25 Dla dzieci Kochane Dzieci Nadszedł marzec, a wraz z nim szczególny czas w Kościele, jakim jest Wielki Post. Przed nami czas, który Pan Bóg daje nam, aby przez modlitwę, pokutę, rozważanie Słowa Bożego, spełnianie dobrych uczynków dokonało się nasze nawrócenie. W tym czasie pragniemy towarzyszyć Panu Jezusowi, który właśnie przez czterdzieści dni przebywał na pustyni, gdzie pościł i modlił się, przygotowując się w ten sposób do rozpoczęcia publicznej działalności, czyli misji, jaka została Jemu powierzona przez Ojca Niebieskiego. Doświadczał także różnych udręk i ataków złego ducha, ponieważ jako Syn Boży był człowiekiem. Natomiast my, jako ludzie słabi, często mamy do czynienia z wieloma pokusami, zniechęceniem, zwłaszcza wtedy, gdy postanawiamy pracować nad sobą, stawać się lepszymi ludźmi. Jednak nie możemy się poddać. Szczególnie w tym wyjątkowym czasie chcemy prosić o pomoc Jezusa, który jest potężniejszy od wszelkiego zła i ma moc przemieniać nasze serca. W Wielkim Poście przygotowujemy się do przeżywania tajemnicy Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Pan Jezus przyjął na siebie wielkie cierpienie i śmierć na Krzyżu, aby nas zbawić. Uczynił to z miłości do każdego z nas. Jakże często nie doceniamy Jego ofiary, a nawet zadajemy naszemu Zbawicielowi ból swoimi grzechami. Dlatego wynagradzajmy Chrystusowi brak miłości i niewdzięczność. Trwajmy pod Krzyżem Pana Jezusa i nabierajmy mocy do trwania w wierze i ufności. Uczestniczmy w nabożeństwie Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali, by wraz z Maryją kroczyć śladami jej Syna oraz uczyć się z pokorą przyjmować krzyż codziennych trudności. Pomagajmy także innym w głębokim przeżywaniu Wielkiego Postu, zachęcając do udziału w tych nabożeństwach. Kończąc, życzę Wam, aby tegoroczny Wielki Post był czasem łaski, pogłębienia wiary oraz by przyniósł trwałe owoce w życiu każdego z Was. O Józefie, który nie dopuścił, by Królowa Polski nosiła carską koronę Św. Józef Bilczewski 1860-1923 Tą Królową była Maryja, Jasnogórska Pani. A korony dla Niej i dla Jej Syna zamierzał podarować car Mikołaj II. Zaraz po tym, jak skradziono je z obrazu na Jasnej Górze. Był taki dobry? Też coś! Był przecież zaborcą. Chciał się raczej przypodobać Polakom, bo czuł, że zaczyna tracić władzę. Józef nie mógł dopuścić do tego, żeby Królowa Polski nosiła carską koronę. Co zrobił? Będąc arcybiskupem Lwowa, postanowił załatwić nowe korony u papieża. I udało się! Papież Pius X zlecił wykonanie złotych diademów watykańskiemu złotnikowi, a po ich odbiór pojechało do Rzymu - uwaga - trzystu najwybitniejszych Polaków! Delegacja kraju, którego... nie było na mapie. Cieszyli się Polacy, cieszył się przeor Jasnej Góry. Pragnął, żeby to Józef osobiście ukoronował obraz nowymi koronami. Ale władze carskie nie zezwoliły Józefowi na przejazd ze 26 Numer 72 Lwowa, czyli z zaboru austriackiego, do zaboru rosyjskiego. Napisał wtedy w liście do przeora: “Żadna moc ludzka nie przeszkodzi nam jednak sercem tam stanąć. Zarządziłem, aby dzwony rozbrzmiewały w uroczystość koronacyjną przez pół godziny w każdym kościele. Razem z wami śpiewać będziemy: „Pod Twoją obronę...”. Nie bał się niczego? Trudno się dziwić. Był wielkim czcicielem Eucharystii. W kaplicy - tylko nie padnij z wrażenia - obok jego klęcznika stało... biurko! Przy nim, tuż przed Najświętszym Sakramentem, pisał kazania, redagował listy pasterskie. Nie brakowało mu zapału ani pomysłowości. W jedną z niedziel wprowadził na przykład zamiast kazania adorację Najświętszego Sakramentu. A że był gorącym patriotą, wskazywał wiernym drogę prowadzącą do wolności. Mówił: “Wytrwacie, trzymając się przykazań Bożych. Jeżeli nie będziecie się ich trzymać, to nie przeżyjecie tej gehenny”. Gehenną, czyli piekłem, była dla Polaków niewola trwająca już przeszło sto dwadzieścia lat. Był Józef człowiekiem wykształconym. Studiował w Wilnie i Paryżu. Był profesorem i rektorem Uniwersytetu we Lwowie. Ale jego powołanie kapłańskie zaczęło się w Wilamowicach, gdzie się urodził i zachwycił bł. Jakubem Strzemię. Pragnął go naśladować. Pewnego dnia oddał się Bogu na ofiarę całopalną za Kościół święty. Chciał się spalić dla Kościoła? Jak świeca w kościele? I spalał się. A Maryja, Matka Kościoła, którą uchronił przed noszeniem carskiej korony, zawsze była przy Przyłóż serce do Ewangelii Wielki Post zapukał do furtki Ogródka: - Kogo pan tu szuka? - zapytał go Łukasz. - Czy pan coś sprzedaje? - Ależ nie, rozdaję! - Cóż pan przyniósł w darze? - Aaa, zaraz pokażę, tylko proszę na chwilkę odłożyć piłkę, wyłączyć telewizor, komputer, gry może, bo skarb przyniosłem - żywe Słowo Boże. Tam Zbawiciel czeka na ważne spotkanie... - A z kim chce się spotkać? - Z tobą, kochanie. Już rozpoczął się Wielki Post. Mam nadzieję, że nikomu z Was ten czas nie kojarzy się z nudą. Byłoby to wielce niesprawiedliwe, ponieważ w Wielkim Poście absolutnie nie ma czasu na nudę. Wręcz przeciwnie! Jest to czas niezwykły, wyjątkowy, pełen małych i wielkich cudów... To wyprawa za głosem Jezusa, odkrywanie najgłębszej z tajemnic - tajemnicy Krzyża. Bóg tak pokochał człowieka, że umarł za niego na Krzyżu - to najpiękniejsza wiadomość! A jednak czasem człowiek zachowuje się tak, jakby o tym zapomniał... Wielki Post to czas, kiedy Jezus mówi: "Odłóż na chwilę wszystkie swoje sprawy, znajdź dla Mnie chwilę, usiądź przy Mnie i posłuchaj, nim. Czy wiesz, że wezwanie: „Królowo Polski, módl się za nami” znalazło się w Litanii loretańskiej właśnie dzięki Józefowi? Jemu także zawdzięczamy zatwierdzone przez papieża Piusa XI święto Matki Bożej Królowej Polski, które obchodzimy obecnie 3 maja. Pisał: “Polacy Jezusa chcą mieć swoim Królem, a Matkę Bożą na zawsze Panią i Królową”. W testamencie zostawił nam piękny list O miłości Ojczyzny. I jeszcze czymś cię zaskoczę: Józef ukończył gimnazjum w Wadowicach. To samo, do którego chodził później Karol Wojtyła, czyli - papież Jan Paweł II! co mam do powiedzenia". Przyłóż więc serce do Ewangelii... NA ULICACH INDII Niemal we wszystkich krajach świata znane są misteria Męki Pańskiej. To nie są zwykłe przedstawienia. W ten sposób przypominamy sobie tę niezwykłą opowieść o miłości Jezusa do nas. Przypominamy sobie Jego słowa, gesty i cierpienie, jakie zgodził się za nas przyjąć. W Indiach, w miejscowości Karnataka, jest szkoła prowadzona przez ojca Antoniego. Każdego roku w Wielki Piątek jej wychowankowie przedstawiają misterium i Drogę Krzyżową na ulicach miasta. „To nasza szczególna modlitwa” - mówią dzieci. W ten sposób chcą opowiedzieć mieszkańcom swojego miasta - chrześcijanom, muzułmanom, hindusom - o miłości Boga do człowieka. JA BĘDĘ WERONIKĄ Podczas takiej Drogi Krzyżowej pewna dziewczynka, która stała z mamą w tłumie widzów, rozpłakała się. Zmartwiona mama uspokajała ją: "Nie płacz, córeczko, to tylko przedstawienie". Wtedy dziewczynka spojrzała na nią i załkała: "Bardzo żałuję, że nie mogłam być Weroniką". "Nie martw się - usłyszała - za rok ty zagrasz Weronikę". "Mamo - zawołała z żalem córka - ja chciałam być PRAWDZIWĄ Weroniką, która WTEDY pomogła Jezusowi". ROZPOZNAĆ JEZUSA Weroniką, która ociera twarz Jezusa, może być każdy z nas, tu i teraz. A jak to możliwe? Kiedyś dzieciom z Papieskiego Dzieła Misyjnego na to pytanie odpowiedział Jan Paweł II: w biednych, cierpiących niedostatek dzieciach możecie Na szlaku 27 rozpoznać oblicze Jezusa". Tak właśnie postępują mali misjonarze w Indiach, Boliwii, Ugandzie, na Kubie, czy w Polsce. Starają się ulżyć cierpieniom rówieśników na wiele sposobów poprzez modlitwę i wyrzeczenia. Wiele dzieci, aby ich wykupić z niewoli, zbiera znaczki, sprzedaje świąteczne kartki lub upominki, rezygnuje z zabawki lub kosztownej rozrywki. Już czas, aby oderwać oczy i serce od komputera, telewizora, zabaw i zobaczyć oblicze Jezusa! Kartki z rozwiązaniem dostarczcie na furtę do 16.03.2012. Losowanie nagród 18.03.2012 po Mszy świętej rodzinnej. Nagrodę za krzyżówkę z poprzedniego numeru wylosował Maciej Słowik IIId 1.Odmawiana przed snem 2.Modlitwa na koralikach 3.Zakonna lub rodzona 4.Złamanie przykazań Bożych 5.Inaczej ksiądz 6.Może być prawna lub przykościelna 7.Lekcja, w czasie której uczymy się o Bogu 8.Niósł go Pan Jezus w czasie Drogi Krzyżowej 9.Dekalog to 10 ….. Humor… Humor… Rodzina wilków ogląda telewizję. Gdy zaczyna się bajka o Czerwonym Kapturku, ojciec wilk mówi do żony wilczycy: - Wyłącz ten telewizor! - Dlaczego? - Nie cierpię takich krwawych bajek. -Ile będę zarabiał? - pyta młody człowiek podejmujący pierwszą w życiu pracę. - Na początek dostanie pan 600 zł, ale później będzie pan mógł zarobić dużo więcej. 28 Numer 72 10.Jeden z sakramentów świętych, łączących kobietę i mężczyznę 11.Do składania ofiary 12.Pokarm święcony w Wielką Sobotę to inaczej ……. 13.Stoi przy drodze i znajduje się w niej figurka Matki Bożej Krzyżówkę opracował Rafał Lenart z kl.V d (PSP11) - Doskonale, to ja przyjdę później. Szatnia w teatrze. - Proszę powiesić mój płaszcz. - Nie powieszę. Nie ma pan wieszaczka. - To za kaptur pani powiesi mój płaszcz. - Nie powieszę. Nie ma pan wieszaczka! - Proszę pani! Zaraz przedstawienie się zacznie! - Nie zacznie się. Proszę spojrzeć: tam siedzą aktorzy i przyszywają wieszaczki. Koleżanka do Jasia: - Pobawimy się w szkołę? - Dobra, tylko ja będę nieobecny. CHWILA Z POEZJĄ Z popiołu powstałeś ! I znowu serce dzwonu bije Na spotkanie z Tobą Ty który stworzyłeś mnie pyłem Wskazujesz jaką kroczyć drogą By na krętych ścieżkach życia Dostrzec z krzyża płynącą światłość. Mosty ponad dolinami do zdobycia Zerwać kwiat szczęścia na wieczną jasność. Przyjmij me serce wpisane w adresie Które w grzechu jak ból pozostało Jak ze śnieżnej skorupy źdźbło Zapach niesie Próbuję wyśpiewać Twą dobroć Panie Lecz jakże ciągle za mało. Przesiadka Ze skocznej stacji czasu Przesiadka do stacji skupienia By przełknąć kiedy wyskoczy z lasu Stacja przeznaczenia. Czasem droga niełatwa W przestrzeniach kwitną cierpienia Śmiej się z losu przekory Choć to tak absurdalne Zawsze po burzy jest słońce W życiu co bywa banalne. Zofia Zakrzewska- Myszka Pan posyła anioły by po zgubnych drogach Szukały zatraconych, zgubionych, wątpiących, By zatwardziałych grzeszników zwracały do Boga I podsycały płomień wiary wątpiącym. Szczęśliwy, kto spotka swego anioła – rycerza, Szczęśliwszy, kto go rozpozna zanim go odrzuci. Szczęśliwy, komu swego użyczy oręża, Szczęśliwszy, kto się jego mocą do Boga zawróci. I mnie zwiódł demon podstępnie i zatruwał sobą, I czułam, że mnie zabija, płakałam przed Panem A On posłał anioła, który krwią i wodą, Wyleczył moją duszę i odkaził ranę Majka ‘Jubileusz 5 -l ecia Klubu Seniora “Promyk” Na szlaku 29 Jak święty Franciszek znał najdokładniej tajemnice sumienia wszystkich braci swoich Jak Pan nasz, Jezus Chrystus, rzekł w Ewangelii: „Znam owieczki moje, a one mnie znają...”, tak dobry ojciec, święty Franciszek, jako pasterz dobry, znał wszystkie zasługi i cnoty towarzyszy swoich z natchnienia Bożego i wiedział o ich błędach. Przeto umiał pomóc każdemu najlepszym lekarstwem, to jest upokarzając pysznych, wywyższając pokornych, ganiąc błędy i chwaląc cnoty, jak wyczytać można z objawień cudownych, które miał o swojej pierwotnej rodzinie. Między innymi zdarzyło się, gdy razu pewnego święty Franciszek bawił z rodziną ową w pewnym miejscu na rozmowie o Bogu, a brat Rufin nie był przy tej rozmowie obecny, lecz trwał w lesie na rozmyślaniu, oto kiedy rozmowa ta o Bogu dalej się toczy, wyszedł brat Rufin z lasu i przeszedł nieopodal mimo nich. Wówczas święty Franciszek, ujrzawszy go, zwrócił się do towarzyszy i zapytał ich, mówiąc: „Powiedzcie mi, która dusza, jak mniemacie, jest najświętsza, jaką Bóg posiada na ziemi?” A oni, odpowiadając mu, rzekli, iż sądzą, że to jego dusza. A święty Franciszek rzekł: „Bracia najdrożsi, wiem, że jestem najniegodniejszym i najpodlejszym człowiekiem, jakiego Bóg na tym świecie posiada. Lecz widzicież tego brata Rufina, który właśnie z lasu wychodzi? Bóg mi objawił, że dusza jego jest jedną z trzech najświętszych na świecie. I zaprawdę powiadam wam, nie wahałbym się nazywać go świętym Rufinem za życia jego, bowiem dusza 30 Numer 72 jego utwierdzona jest w łasce i uświęcona w niebie przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Atoli słów tych nie mawiał nigdy święty Franciszek w obecności brata Rufina. Że święty Franciszek znał również braki towarzyszy swoich, widać jasno na bracie Eliaszu, którego ganił często za pychę. I na bracie, którego diabeł dusił za gardło, kiedy się poprawił z nieposłuszeństwa swego. I na wielu innych braciach, których wady tajemne i cnoty znał z objawienia Bożego Wiktoria Siudak IIID Natalia Pomykała IIID Wioletta Paterek VIB Adrian Drelich VE Na szlaku 31 Prace uczestników konkursu „Wakacyjne spotkanie z Bogiem” 32 Numer 72 BAL KARNAWAŁOWY A.D. 2012