HISTORIA
Transkrypt
HISTORIA
piątek - niedziela, 4 - 6 maja 2012 Strona 21 www.gazetagazeta.com HISTORIA Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa zakończyła działalność 30 czerwca 1994 r. Był Wojciech Gniatczyński, w czasie wojny, jako młody chłopiec był skrzypkiem w orkiestrze w Auschwitz. Był adiutant gen. Sikorskiego Ludwik Łubieński, który odstąpił miejsce w Liberatorze komuś innemu i dlatego przeżył katastrofę gibraltarską. Takich przykładów mógłbym przytoczyć całą listę. Na pewno nie byli to krypto ziomkowie, agenci albo ludzie sprzedajni, jak to imputowała propaganda PRL. Było za to sporo ludzi nieszczęśliwych, którzy wiele by dali, by żyć w innych czasach, gdzie indziej. I tego poczucia nie mogły zrekompensować żadne pieniądze. Mam na myśli tych, którzy w innej sytuacji politycznej i życiowej byliby w Polsce wybitnymi reżyserami radiowymi, muzykami, piosenkarzami, czy publicystami, ale po wojnie nie mieli gdzie lub do czego wracać. Jeden z najlepszych radiowych głosów Jadwiga Czerwińska, którą cenił Hemar, pracowała w dzienniku radiowym, jako maszynistka, aktor Adolf Bożyński w radiu istniał tylko jako głos, a był doskonałym aktorem charakterystycznym. Gdy chciał występować na scenie, brał urlop i jechał do "Ogniska" w Londynie. Jak w każdej redakcji, dyrektor miał ludzi, z którymi pracowało mu się lepiej, bo się z nimi lepiej rozumiał. Byli redaktorzy, którzy reagowali stoicko na wprowadzenie zmian do ich tekstu i tacy, dla których było to obrazą majestatu. Niechcący zrobiłem sobie wroga skracając o 20 sekund tekst, który miał 5 minut. Była niepisana hierarchia równych i równiejszych. Uświadomiłem ją sobie na własnej skórze, gdy jako nowicjusz z braku miejsca usiadłem przy biurku radiowej primadonny, akurat przebywającej na urlopie. Gdy z niego wróciła moje papiery bezceremonialnie zmiotła z biurka do kosza ły Urbana przyjąć. Poinformowano nas o tym na konferencji redakcyjnej. Wywołało to ostrą dyskusję i poważny sprzeciw zwłaszcza tych kolegów którzy przybyli do RWE po pobycie w obozach dla internowanych. Szczególnie dla nich Urban nie był osobą z którą można zasiąść przy jednym stole. Powstała sytuacja patowa, bo redakcja odmówiła udania się do pracy i zastosowała swego rodzaju strajk siedzący. Przybyły członek amerykańskiej dyrekcji próbował raz jeszcze narzucić nam swoje zdanie, ale w obliczu zdecydowanego oporu spytał się wreszcie - co trzeba w takim razie zrobić. Zaproponowaliśmy wtedy - że jeśli już tak bardzo chce - to Urban może przybyć i wziąć udział w dyskusji okrągłego stołu - ale to my pozostajemy gospodarzami i prowadzimy rozmowę. Ponadto warunkiem zaproszenia go musi być wydanie paszportów Michnikowi i Kuroniowi - którzy też będą zaproszeni do dyskusji. Skończyło się na zaproszeniu Urbana do Waszyngtonu z którego, o ile pamiętam, nie skorzystał. PAP: Jakie były wasze osobiste najważniejsze wspomnienia z pracy w RWE? W.W.: Dla mnie było to ogłoszenie stanu wojennego i nasza reakcja. Komunistyczne władze ogłosiły wtedy blokadę informacyjną, zamknęły granice i przecięły wszelkie linie komunikacji głównie telefoniczne. Setki tysięcy Polaków przebywających na Zachodzie zostało nagle odciętych od bliskich w kraju. Postawieni przed życiowymi decyzja- mi ludzie nie mogli skonsultować swych rodzin. Dwa dni po tym fakcie zaproponowałem przełamanie blokady informacyjnej przez nasze radio. Pomysł został natychmiast podchwycony przez kierownictwo i amerykańską dyrekcję. Powstała audycja "Telefon - Pomost do Kraju". Podaliśmy na naszej antenie adres redakcji i numery telefonów przy których dyżurowały sekretarki. Odcięci od kraju słuchacze mogli do nas dzwonić i pisać przekazując krótkie informacje. My odczytywaliśmy je na antenie najpierw raz, potem dwa razy dziennie - przez co najmniej pół roku. Audycja okazała się wielkim sukcesem a ja miałem wreszcie poczucie udzielania słuchaczom konkretnej pomocy - a nie tylko wymądrzania się przed mikrofonem. Audycja ta została też zauważona przez zagraniczne media. Nie tylko niemieckie i europejskie, ale też i amerykańskie, które zaczęły przysyłać do nas korespondentów. Dyrekcja RWE uznała to za sukces który "przyczynił się do podniesienia prestiżu RWE na arenie międzynarodowej" - gdzie w odróżnieniu od kraju nie przez wszystkich byliśmy mile widziani. Rozmawiał Lesław Sajdak (PAP) Wiesław Wawrzyniak w latach 1978 - 1994 w RWE w Monachium. Redaktor i komentator flagowej audycji "Fakty, Wydarzenia, Opinie", korespondent wojenny w byłej Jugosławii, pierwszy dziennikarz RWE wysłany w sierpniu 1989 roku do PRL z tzw. "wizą roboczą" zezwalającą na pracę korespondenta. na śmieci, nie starając się nawet ustalić, do kogo należą. Ludzie wybitnie zdolni nie zawsze byli łatwi we współpracy. Jacek Kaczmarski, choć ciepły i koleżeński czuł się ograniczony rutyną pracy w radiowej redakcji, będącej poniżej jego możliwości. Czuł się jak urzędnik w ministerstwie prawdy. Okresy twórczego natchnienia nie zawsze współgrały u niego z rytmem dyżurów redakcyjnych. Redaktorzy jak np. Tadeusz Nowakowski strząsali tekst z pióra lekką ręką i potrafili go odczytać na jednym oddechu, a byli rodzący je w bólach, jak kamienie nerkowe, które wystękiwali przed mikrofonem. Byli też ludzie omnibusy, którym podchodził każdy temat i tacy, którzy nie lubili pisać na zadany temat. Ale w sytuacjach politycznych kryzysów w Polsce zespół mobilizował się, jak pospolite ruszenie. PAP: W jakim stopniu Radio było infiltrowane? Czy były wśród zespołu redakcyjnego tzw. wtyczki? A.Ś.: Kilka nazwisk figuruje na liście Wildsteina, jedno nawet dwukrotnie z dwoma różnymi sygnaturami akt, kolega europoseł nie przeszedł lustracji, ostatni dyrektor RWE Piotr Mroczyk miał niejasne powiązania z Gromosławem Czempińskim, byłym szefem UOP itd. Powody do obaw przed infiltracją były. Np. brat dyrektora Zygmunta Michałowskiego, Krzysztof, zakonnik w klasztorze benedyktynów w Tyńcu i późniejszy jego przeor okazał się nadzwyczaj chętnym współpracownikiem SB, ale Bóg miłosiernie zdjął z niego ciężar chodzenia po ziemskim padole przed upadkiem komunizmu, więc nie musiał spojrzeć bratu w oczy. Znany jest mi także jeden przypadek próby zwerbowania i uprowadzenia jednego z redaktorów z działu analiz programowych, który został udaremniony przez policję niemiecką, ponieważ redaktor przejrzał zamysły gości z Polski i zgodził się wystąpić w roli przynęty wciągając niedoszłych porywaczy w zasadzkę. Dziś wiemy też, że o pracę w radiu w latach 70. zabiegał m.in. abp Stanisław Wielgus w czasie, gdy był na stypendium w Monachium, zdemaskowany, jako były współpracownik SB. Dostawaliśmy świąteczne kartki od księdza "Hejnała" (Konrada Hejmo), który inwigilował w Rzymie Jana Pawła II itd. Sądzę, że tak, jak carska Ochrana miała swoich rewolucjonistów, tak bezpieka miała swoich anty-komunistów, co pośrednio przyznał ostatnio w klubie Hybrydy Zbigniew Siemiątkowski, były szef Agencji Wywiadu. Część z nich mogła trafić do RWE. Podobno w dniu zamknięcia Rozgłośni w czerwcu 1994 r. współpracowników SB w polskiej redakcji było czterech. Z tego, co słyszałem z początkiem lat 90., Amerykanie zabiegali o ujawnienie nazwisk współpracowników SB w RWE, kupili je m.in. od Czechów, ale w przypadku Polaków spotkali się z odmową UOP-u. Dopuszczalna jest hipoteza, że są to ludzie wciąż aktywni, których nie chciano spalić. Gdy słyszę o tym, że SB miała w RWE swoich ludzi, to odpowiadam, że dowodzi to tylko tego, że Rozgłośnia była ważna, skuteczna i była dla tajnych służb PRL groźnym wrogiem, bo podważającym monopol informacyjny reżimu, będącym jednym z podstaw systemu rządzenia. Nie słyszałem o wtyczkach SB w Głosie Ameryki, BBC czy RFI. Każdy wywiad stara się spenetrować wroga i poznać go od środka. Na co dzień nie myśleliśmy o tym, czy ktoś na boku nie pracuje dla kogoś innego, bo musiałoby prowadzić to do bezproduktywnej paranoi. PAP: Jak zostawało się dziennikarzem RWE? A.Ś.: Nie przez odpowiedź na ogłoszenie w prasie, bo wiadomo, kogo takie ogłoszenie przyciągnęłoby. Trzeba było mieć publicystyczny lub radiowy dorobek, głos mikrofonowy, przejść test, znać przynajmniej angielski i uzyskać referencje od kogoś, kogo radio uważało za autorytet. W moim przypadku przed przyjściem do Radia współpracowałem z nim, jako wolny strzelec, pisywałem do londyńskiego "Tygodnia Polskiego", a referencje dostałem od Andrzeja Stypułkowskiego, który prowadził w Londynie wydawnictwo Polonia i jego matki Aleksandry, znanej publicystki, której audycji słuchałem jeszcze w Polsce, a poznałem w Londynie po jej przejściu na emeryturę. Początkowo pracowało się na okresie próbnym. PAP: Jak wyglądała redakcyjna kuchnia? Kto proponował tematy? A.Ś.: Ustalano je na konferencjach redakcyjnych w wąskim i szerszym gronie. Jak w każdej redakcji tematy rozwałkowywano i spierano się o interpretację. Redaktorzy występowali też z własnymi pomysłami komentarzy czy słuchowisk. Za kadencji Zygmunta Michałowskiego (197681) na konferencjach redakcyjnych brylowali Tadeusz Nowakowski i Alina Grabowska, a gdy dyskusja stawała się burzliwa ksiądz Tadeusz Kirschke dyskretnie wychodził z pokoju, co było skutecznym sygnałem do zmitygowania się. Zwykle tematy polskie miały pierwszeństwo przed zagranicznymi. Hierarchię tematów niekoniecznie wyznaczało to, co w PRL-u uchodziło za pierwszoplanowe wydarzenie. Czytałem memorandum Jana Krok-Paszkowskiego, dyrektora polskiej sekcji BBC, który w 1979 r. przyjechał do Monachium i dziwił się, że na konferencji redakcyjnej najbardziej rozgrzewał redaktorów spór jakichś mało znanych prowincjonalnych dziennikarzy, podczas gdy tego dnia któryś z wicepremierów PRL ogłosił plan reorganizacji zagranicznego handlu. Na pewno RWE miała o wiele większą swobodę w doborze tematów niż BBC. Przede wszystkim, dlatego że nie było centralnego zespołu komentatorów głoszących prawdy objawione, jak w BBC czy Głosie Ameryki, i redaktorów, których zadaniem byłoby ich przełożenie na "tubylcze" języki. Nie byliśmy tłumaczami. Swoboda obejmowała także dobór źródeł, w tym także poufnych, choć w tym przypadku redaktor zawiadamiał dyrektora, który jako odpowiedzialny za program je oceniał. Inne źródła: monitoring Polskiego Radia, prasa itd. wyszczególniało się u góry skryptu. Audycję aprobował redaktor odpowiedzialny. Jego rolą było m.in. dopilnowanie tego, by w skrypcie nie było inwektyw, insynuacji, podgrzewania nastrojów, ale także powtórek i nudziarstwa. Największym powodem do zawodowej dumy redaktorów było dostrzeżenie audycji, czy komentarza RWE przez propagandę PRL-u i jej nieudolny odpór. Najbardziej "prestiżowy" był atak "Żołnierza Wolności". Niżej w hierarchii stała "Trybuna Ludu", a najniżej ataki w prasie regionalnej. Propaganda czasem nie atakowała przekazu frontalnie, ale starała się go zdyskredytować wskazując np., że opiera się na nieprawdziwych danych statystycznych czy podejrzanych źródłach. W drugiej połowie lat 80. w dyrekcji amerykańskiej rosła tendencja do ręcznego sterowania polską redakcją, co wiązało się z nastaniem Gregory'ego Wierzynskiego. Amerykanie mieli też własny dział monitorowania programów nadawanych przez poszczególne redakcje, któremu zlecali analizy. PAP: Czy mieliście poczucie misji? A.Ś.: Poczucie misji słabło w miarę poszerzania się zakresu wolności w Polsce, zwłaszcza z końcem lat 90., gdy stawało się jasne, że Radio odchodzi do lamusa historii. Formuła radia substytutu nadającego z zagranicy wyczerpywała się. Powtórki traciły sens, gdy wydarzenia przyspieszały. Ale był także głębszy problem egzystencjalny. Uświadomiłem go sobie w 1991 r., gdy przyjechałem do Polski po 18 latach nieobecności. Wiózł mnie taksówkarz w Świnoujściu i nie wiedząc, gdzie pracuję pomstował na miejscową bazarową mafię. W pewnej chwili powiedział mniej więcej tak: "Wie Pan, sytuacja jest tak zła, że trzeba by tym się zajęła Wolna Europa". Nie przyznałem się, gdzie pracuję, ale uświadomiłem sobie, że to koniec, że nie jesteśmy w stanie zaspokoić oczekiwań słuchaczy. Rzeczywiście trzy lata później był koniec. Zamknięcie Radia stworzyło życiowe trudności wielu moim kolegom. Niektórym rozpadły się małżeństwa, musieli od nowa organizować sobie życie w innych warunkach, często w innym kraju, przekwalifikować się, wypisywać dzieci ze szkoły. Inni koledzy nie czekając aż radio nada ostatnią audycję rozglądali się, gdzie przeskoczyć, zwłaszcza w ostatnich 4-5 latach, co miało efekt demotywujący, choć trudno to im mieć za złe. Rozmawiał Lesław Sajdak (PAP) Andrzej Świdlicki, w RWE od 1981 r. do zamknięcia w 1994 r. Redaktor programowy, redaktor dziennika radiowego i redaktor aprobujący materiały na antenę, pisywał na tematy prawne. Autor "Political Trials in Poland 1981-86" (Croom Helm 1988). Współpracownik Polskiej Agencji Prasowej.