ÓPIEWANIE Z DRESZCZYKIEM

Transkrypt

ÓPIEWANIE Z DRESZCZYKIEM
9jQRU\Q;§_cY³c[Q¾Ô`YUgQSj[Q_`Ub_gQ
gib†ë^Y_^Q]UTQ\U]7\_bYQ1bdYcYgYU\_]Qdb_VUQ]Y
g[bQZeYjQWbQ^YSwjQ[e^cjdg_[Q\^iYQ[d_bc[YGDUQdbjU
GYU\[Y]¾?`UbjU>Qb_T_gUZgi[bU_gQ§Q[Y\[QTjYUcYwd
^QZgQë^YUZcjiSXb†\T\Qc_`bQ^†ggdi]]Y^^QZRQbTjYUZ
jQ`Q]YšdQ^wdide§_gw`QbdYšgÑ=QTQ]U2eddUbV\iÁ
7YQS_]Q@eSSY^YUW_:UZc`USZQ\^_ÔSYwcwb†g^YUëb_\U
gTjYU§QSX7YecU``UFUbTYUW_*FY_\UddigÑDbQfYQSYUÁ1]U\YY
gÑ2Q\e]Qc[_gi]ÁSji<U_^_bigÑ=_Si`bjUj^QSjU^YQÁ
JQSXgiSQ§Q`eR\YSj^_Ô|dQ[ëUcg_Zw=Q§W_bjQdwgÑ6QeÔSYUÁ
3XQb\UcÂQ7_e^_TQ:UZdQ\U^d_RZQgYQ§cYš_SjigYÔSYUdUë
g`_\c[Y]bU`UbdeQbjU*gÑCdbQcj^i]Tg_bjUÁCdQ^Yc§QgQ
=_^Yecj[Ygicdš`_gQ§QZQ[_8Q^^QQgÑ;b†\eB_WUbjUÁ
;Qb_\QCji]Q^_gc[YUW_ZQ[_B_hQ^Q
CjSjUW†\^U]YUZcSUg`Q]YšSYc§eSXQSjijQZ]eZw[bUQSZU
_bQd_biZ^Ug_[Q\Ycd[YJg§QcjSjQgTjYU§QSX;bjicjd_VQ
@U^TUbUS[YUW_]Y^gÑBQZeedbQS_^i]ÁÑ4YUcYbQUÁ
YÑCYUT]YeRbQ]QSX:Ub_j_\Y]iÁJQ`YcÑ@_\c[YUW_bUaeYU]Á
`_TTibU[SZw1^d_^YUW_GYdQjZUZeTjYQ§U]_dbji]Q§
BUS_bT1SQTU]i1gQbT" %`bjij^Q^w`bjUjZQ`_³c[Y
]QWQji^]ejiSj^iÑ7UYZedceÁjQ^QZ\U`cjU^QWbQ^YU
]eji[Ygc`†§SjUc^UZ
@b_VUc_b9jQRU\Q;§_cY³c[QZUcdb†g^YUë`UTQW_WYU]^Q
E^YgUbcidUSYU=ejiSj^i]6biTUbi[Q3X_`Y^QgGQbcjQgYU
18
Ó@95G1>95
J4B5CJ3JI;95=
Z IZABELĄ KŁOSIŃSKĄ, śpiewaczką operową, solistką Teatru Wielkiego
– Opery Narodowej, rozmawia Ewa Solińska
Ewa Solińska: Jakie znaczenie dla artysty ma jego miejsce
urodzenia?
9jQRU\Q;§_cY³c[Q* – Jeśli ktoś ma talent, na przykład wspaniały głos i pasję śpiewania, to to, w jakim miejscu się
urodził, jest kompletnie nieistotne. Najważniejsza jest
silna motywacja, aby spełniać swoje zamiary.
W Pani wypadku było chyba nieco inaczej. Jako rodowita warszawianka wykształcenie zdobyła Pani w stołecznej uczelni, a karierę
zawodową związała głównie z Teatrem Wielkim – Operą Narodową.
– Proszę sobie wyobrazić, że na samym początku mojego śpiewania byłam bardzo daleko od opery. Dosłownie i w przenośni. Wychowałam się z moimi dwoma
braćmi na Boernerowie, czyli Starym Bemowie, dość
odległym od placu Teatralnego. Chodziłam do Szkoły
Podstawowej nr 150 im. generała Wiktora Thommée,
gdzie istniał rewelacyjny chór, zespół, z którym nasza
szkoła zdobywała najwyższe lokaty w ogólnopolskich
konkursach chóralnych. W Liceum im. Cypriana Kamila Norwida już chóru nie było, ale i tam występowałam jako solistka na apelach czy ważnych uroczystościach szkolnych. Nie bałam się i miałam donośny głos.
Ale arii operowych wówczas jeszcze nie słuchałam,
a tym bardziej nie śpiewałam. Mam chyba głos po tacie, który jak krzyknął przepięknym barytonem na nas
Od śpiewania przy rodzinnym stole do zawodowej sceny czy estrady droga
jednak daleka…
B5;<1=1
bawiących się na podwórku, słychać go było na całym osiedlu!
Mama cudownie grała na skrzypcach i akordeonie. W naszym
domu dużo się muzykowało, zwłaszcza podczas świąt czy imienin.
Ja, jako zdolne dziecko, byłam wtedy obiektem zainteresowania
i pochwał. To bardzo pomaga.
– Tym bardziej że nie kształciłam się w żadnej szkole muzycznej.
Nie znałam nawet nut, a tego, co śpiewałam, uczyłam się ze słuchu.
Zaczynałam od jazzu, gdyż w takiej muzyce, improwizacjach,
wolności czułam się najlepiej. Dopiero moi przyjaciele i koledzy
– muzycy jazzmani, z którymi występowałam jeszcze jako uczennica
liceum, zauważyli, że mam bardziej „operowe” niż jazzowe warunki
wokalne.
Nieznajomość nut nie bywa przeszkodą w jazzie, ale w operze jest to już kompletnie niemożliwe!
– Oczywiście. Te podstawowe braki nadrobiłam na pierwszym
roku studiów w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Taki był warunek, aby pozostać na uczelni.
Jak się Pani tam dostała?
– W tajemnicy przed rodziną poszłam na egzamin. Przed komisją
zaśpiewałam arie z oper Pucciniego: Lauretty z „Gianni Schicchi”
i Mimi z „Cyganerii”, oraz pieśń Moniuszki „Polna różyczka”. Arii
nauczyłam się, słuchając nagrań Mirelli Freni. Otrzymałam najwyższą punktację…
...zostawiając za sobą utytułowane koleżanki po ukończonych szkołach i lekcjach
prywatnych. Ale właśnie w tym czasie, pod koniec lat 70., dla utalentowanych,
obdarowanych przez naturę wspaniałym głosem młodych ludzi stworzono
w Warszawie możliwość studiowania również bez wcześniejszego przygotowania.
I Pani skorzystała z tej szansy.
– Dokładnie tak. Ale w domu przyznałam się do zdanego egzaminu dopiero po fakcie. Nie chciałam, aby zniechęcano mnie wcześniej, że porywam się z motyką na słońce, skoro nie znałam nawet
nut! Rodzice, oboje zajmujący się pracą w księgowości, mimo wielkiej muzykalności świat postrzegali w bardziej życiowych kategoriach. A w domu naprawdę się nie przelewało…
Pani wspaniały głos przetrwał profesjonalne nauczanie bez szwanku. Jak to się stało?
– Już na trzecim roku po rewelacyjnie zrealizowanym studenckim
spektaklu „Kserksesa” Haendla, wystawionym także na małej scenie
Teatru Wielkiego, zostałam, jak inni moi koledzy i koleżanki, zauważona przez Antoniego Wicherka, ówczesnego dyrektora opery.
Mieliśmy odtąd wolny wstęp na próby, pracowaliśmy z zawodowymi
korepetytorami. Bardzo dużo zawdzięczam zwłaszcza niezpomnianej pianistce Renacie Humen, z którą przygotowałam się również
do debiutu.
Zapewne doskonale Pani go zapamiętała.
– Jasne! Weszłam przecież na scenę w partii Micaeli w „Carmen”
Bizeta bez próby z orkiestrą! A śpiewali wtedy w spektaklu wszyscy
wielcy: Bogdan Paprocki jako Don Jose, Jan Czekay w partii torreadora, Anna Malewicz-Madey, Pola Lipińska i Krystyna Szostek-Radkowa jako Carmen. Z każdą z tych osób śpiewałam potem już
na normalnych przedstawieniach. I wcale nie walczyłam o tę i następne role.
To o Panią walczono. Przecież rola Micaeli w „Carmen” to nie epizod, a wykazując tak
wielką odwagę i zimną krew podczas debiutu, musiała Pani zaimponować kolegom.
nr 5, maj 2014
19
6_dC?[_§_gYSj
9jQRU\Q;§_cY³c[Qj`bQgUZY1^^Q<eRQ³c[QgÑ?dU\\eÁ" !b
20
– Zaufałam dyrygentowi. Był nim Mieczysław Nowakowski. I jakoś się udało.
Pierwsza premiera – jako Musetty w „Cyganerii” – była zarazem
Pani egzaminem dyplomowym. Uwieńczonym najwyższymi notami.
– O tym, że zaśpiewałam premierę, także zadecydował
dyrygent. Z perspektywy lat widzę, jak wiele zawdzięczam konkretnym ludziom, którzy mi bezinteresownie
pomagali. Teraz spłacam zaciągnięte długi, starając się
pomagać młodym talentom. Podczas kursu wokalnego
w Dusznikach poznałam rewelacyjną 18-letnią uczennicę szkoły muzycznej, mieszkającą gdzieś z dala od Warszawy. Zobaczyłam w niej siebie sprzed lat: małą, chudą,
z wielkim głosem i pasją śpiewania. Niebawem o niej
usłyszycie!
moim spektaklu z wielkim bukietem kwiatów… Zadziwiał nie tylko mnie, ale i kolegów za kulisami.
W Pani fachu, jak mawiał dyrygent Jerzy Semkow o artystach, trzeba mieć wrażliwość mimozy, ale i odporność słonia.
– Absolutna racja!
Odczuwa Pani pewnego rodzaju mobilizację przed występem?
– To prawda. Wobec swoich uczniów i studentów
jestem przede wszystkim uczciwa; kto według mnie
nie rokuje, nie podejmuję się uczenia go. I nikt ani nic
nie jest w stanie mnie przekonać, że jest inaczej.
– Przeżywam spory stres. Jest to szczególnego rodzaju
dreszczyk, a już całkiem zwyczajnie mówiąc, po prostu
mam tremę. Bez niej spektakl, przynajmniej według
mnie, nie jest taki jak trzeba. Miałam tylko jedno bezstresowe przedstawienie. Dlatego pamiętam do dziś, że
był to „Mały kominiarczyk” Brittena dla dzieci. Podobnie z występami na estradzie. Całkiem niedawno,
w Białymstoku, śpiewałam np. utwory do wierszy Czesława Miłosza. Nadal mam też słabość do pianistów jazzowych: chętnie występuję z Andrzejem Jagodzińskim,
Włodkiem Pawlikiem, Adamem Makowiczem. Moja
doba powinna mieć co najmniej 48 godzin, a i tak
byłaby wypełniona.
– Do dziś pamiętam młodziutkiego melomana Sebastiana Kudynowskiego, który przychodził po każdym
– Z przyjemnością przyjęłam tę propozycję Stołecznej
Estrady. Dreszczyku też nie zabraknie. Po raz pierwszy
w życiu zaśpiewam pod pomnikiem Chopina. I to na
świeżym powietrzu.
Jest Pani bowiem również wziętym, ale surowym pedagogiem.
Zdobyła sobie Pani wystarczający autorytet. Ale nie tylko; wielu ludzi darzy Panią autentyczną muzyczną miłością. Zwłaszcza za partie
w dziełach Pucciniego. To twórca towarzyszący Pani od egzaminu
wstępnego na uczelnię po niezapomnianą CioCio San w „Madame
Butterfly”, spektaklu w reżyserii Mariusza Trelińskiego wystawianym
w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
Zwłaszcza że od września zeszłego roku pełni Pani funkcję dyrektora do spraw castingów w Teatrze Wielkim. Miło więc, że zmieściła
Pani w napiętym kalendarzu występ na inauguracji koncertów chopinowskich w Łazienkach z Markiem Drewnowskim przy fortepianie.