CARPATICA BLUES
Transkrypt
CARPATICA BLUES
CARPATICA BLUES Bernard Korzeniewski Gdzie komórki zasięg znika Leży Akcja Carpatica. Rdza bukowin wzrok tu kusi, Rano mgła tu konie dusi. Sieci w krzakach łapią ptaki Lub nie łapią - gdy los taki. Z wolna płynie tu pentada, Słonko świeci, deszczyk pada, Nocka ziębi, piecyk grzeje, Chleb się paprykarzem przeje; Z rana - kawka, zmierzchem - piwko (Sklep jest cerkwi naprzeciwko); Raz coś z gara, raz na sucho, Raz wykwintnie, raz z kapuchą. Kto z załogi rano wstaje, Temu pan kierownik daje Coś pilnego do roboty Lub do zrozumienia o tym, Że do siatek ruszyć pora, By wygarnąć coś do wora Na obchodzie dużym, małym Lub specjalu - i to cwałem! Bo gdy szczyt przelotu ruszy, To radośnie mu na duszy. Gdy załogant z łupem wraca, Ten mu zaraz wory maca, By ocenić wielkość ptaszka; Lecz niewinna to igraszka. Czy na pewno? Ptaszka ważą, Mierzą, liczą, płeć mu wskażą, Wiek określą, wezmą w rączkę, By nałożyć nań obrączkę, Tłuszcz oznaczą i gatunek, Spiszą dane - i pofrunie! I tak dzień w dzień co godzinę, Lecz nie wpada nikt w rutynę: Czy to kraska, czy piecuszek I tak się załogant wzruszy Mogąc wyjąć go z kieszeni; Czasem los się tak odmieni, Że z obchodu wraca gościu W lot - z powrotną wiadomością I ogłasza uroczyście ... Że są w siatkach same liście. Jest tu co niemiara także Różnych kulturalnych zdarzeń. A to Edwin dowcip powie, ‘Leśny Dzban’ zaszumi w głowie, Ktoś dorzuci słowo przaśne, Gdy się w coś kończyną trzaśnie, To znów krąży przy ognisku Pełne w pół lub też z meniskiem, W odruchu bezwarunkowym Szkło z napojem wyskokowym. A gdy pójdzie już do głowy, Przy instrumencie strunowym Pieśń się z gardeł wydobędzie. Gorzej potem z rana będzie, Gdy perkusji huk oznacza, Że ktoś bębenkuje ptaka. To spróchniały z lasu kołek Jako pułapkę na dzięcioły Hubert z Markiem stawią w cokół; Potem krew i pierze wokół Pryska, gdy z donośnym echem Dzięcioły pękają ze śmiechu. W noc z łopatą ktoś wyskoczy, By swój oddać głos wyborczy I zmyliwszy świata strony Na namiocik się czerwony Wpieprzy. I urazę chowa Do niniejszych słów autora. Czasem się upiecze zwierza, Czasem chyci nietoperza, W jedlinie zdybie rydzyka Lub niebacznie go osika. Dziewcząt jest tu od cholery: Leśniczówki, Zwilingery, I ćma innych, pełnych czaru; Zwłaszcza podczas mycia garów. Z rzadka zdarza się na Akcji, Że obcej cywilizacji Przedstawiciel nas dosięga To przypadek jest Boy-Frienda. W długi pentad ciąg jednakich Czasem ożywienia znaki Nowy przybysz z sobą wnosi I zaczyna dziać się cosik. Gdy odchylisz, bracie, głowę I wnet kubki twe smakowe Jakiś płyn porazi krzepki To Mietkowej znak nalewki. Gdy ktoś niesie pęk drapoli, Który złapać się pozwolił, To po dniu na przodku pracy Z urobkiem wracają Ślązacy. Gdy zbudzony wczesnym dzionkiem Na chleb rzucisz swą mielonkę I na część roboczą spadnie Stołu - okruch - fuj, nieładnie, Zimny wzrok cię napotyka Jego - Ojca Kierownika. Lecz gdy grzejesz przy piecyku Swą pragębkę, w namiociku Siedząc wieczorową porą, Wnet docenisz to, jak sporo Nasz Mareczek się natrudził, Byś się czuł tu jak u ludzi. Wszelki stwór się cieszy wielce Z tej okazji. I w podzięce Gdzie komórki zasięg znika Obsra ptak dłoń kierownika. * * * W końcu taki czas nadchodzi, Że się już opuścić godzi Akcję. I do domu wrócić; Brudne ciuchy z siebie zrzucić, Zasiąść w wannie przez godzinę, Nocką wleźć se pod pierzynę, Czas upojny w ubikacji Spędzić, smak cywilizacji Poczuć. Lecz gdy dni mijają, Czy to w lutym, czy też w maju, Znikąd wkrada się do głowy Nam - niepokój wędrówkowy; Przy śniadaniu i kolacji Błąka się tam myśl o Akcji; Gdy zaczyna zmierzchać lato Rośnie nam ochota na To, Aż się zjawia w czas krytyczny Imperatyw kategoryczny; I rok w rok wracamy do niej, Pędząc tu, jak, k...., konie. Białystok, Kraków, ChunCheon* 2006; Kyoto, Kraków 2007; Kraków 2008 * uwaga, niektóre wersy mogą być radioaktywne Zimowy Aneks do Carpatica Blues Benio K. Gdy przychodzi czas zimowy, Akcja zbiera się na sowy (Choć matoły i półgłowki Twierdzą, że na orzechówki). Znów się zjeżdża cała zgraja: Marek, Arni, Wiciu Ziaja I Ślązacy, Warszawiacy, Górale i Krakowiacy. Jeśli coś się nie podoba, Lepiej bracie dziś nie hukaj, Możesz bowiem tutaj dostać W ryj – od kapitana Hooka. Wkrąg się szwenda od niechcenia Nosiciel Tajnego Imienia, Którego pierwsza litera Chęć do życia mu odbiera. Każdy się za odbyt trzyma, Bo Stworek łypie oczyma: Prosto będziesz dzierżył głowę Z dupy wyrwie ci wątrobę. Z wiek nie było tu stwierdzenia Wiecznego pielgrzyma – Henia, Do Ramollah iść on woli – Świętego miasta ramoli. Kiedy najdzie cię ochota Z Mietkiem napić się, niecnota Pozytywnie ci odrzeknie – On nie zając, nie ucieknie. Skosztowawszy tarninówki, Orzechówki i kawówki Trza, by nie zejść na manowce, Rzucić coś na przedtrzonowce. Stół-katafalk już gotowy, Wkracza kondukt pogrzebowy, Srebrem błyszczą trumny ściany, Znać, że gościu jest nadziany. Już niedługo po kolacji Dochodzi do deklinacji, Pod przykrywką pięknych wierszy Kaca się po kacu leczy. Potem mamy slajdowisko W pysk lejemy sobie wszystko; Piękne zdjęcia przyrodnicze Ja tych flaszek już nie liczę. Chester gitarę dostraja, Wokół siedzi wyjców zgraja, Kto muzyczny słuch posiada, Temu wkrótce będzie biada. I tak w pieśniarskim zapale Kończymy na Grande Finale. Potem śpimy, utuleni, O najbliższej śniąc jesieni. * * * Rano dziwne robią kroki Sterane doczesne zewłoki; Do wyjazdu czas się zbierać, Najpierw poluźniwszy zwieracz. Jednak nam się stąd wyruszać Nie chce; cierpi nasza dusza; Jest to trudne do ukrycia: Poza Akcją nie ma życia. Kraków 2008