Elektroniczna miłość i kochanie

Transkrypt

Elektroniczna miłość i kochanie
Anatol Ulman
Elektroniczna miłość i kochanie
Można by alarmistycznie: kosztowna zaraza dotarła na bezrobotną prowincję! Wśród
ziemniaczanych pól, gdzie tylko turkucie podjadki i niezmotoryzowane koniki polne zielone jak
metalic, pojawiły się pluszowe stworki stanowiące krzyżówkę sowy, komputera i otyłego kotka.
Niepokój jednak nieuzasadniony: zaraza jest tylko pojedyncza i atakuje jedynie białe pałace
bogaczy, na kartofliskach nadal wśród lebiody, tego ongiś szpinaku biedoty, nadal pracownice
ziemi myszy polne, świerszcze niezmordowane i czarna zgnilizna. Ohydne w kiczowatej formie
ożywione zabawki – wyższa gałąź ewolucji po jajcowatych Tamagoshi – już doczekały się
społecznego oburzenia wrażliwców. No bo ten produkt przemysłu elektronicznego i
pozbawionych zmysłu estetycznego tapicerów lalkarzy jest prawie jak żywy. Gada, rozumie, co
do nich mówią, lubi być głaskane i gilgane, postrzega światło, całuje się, chrapie, je, oczywiście
na niby, bo żyje z elektroniczności bateryjnej. Słowem socjalistyczne w formie, kapitalistyczne
w treści. Zatem potworek do przytulania, pieszczenia, karmienia, niebogatej (ale czy dzieci,
szczególnie dzisiejsze potrzebują długich rozmów?) konwersacji po azjatycku. Wspomniani
wrażliwcy, do których zresztą należę, zobaczyli w chytrej zabawce zagrożenie. Sam, gotując się
do sporządzenia tego felietonu, zanotowałem: wydaje się, iż idzie o to, aby odebrać dzieciom tę
resztkę uczuć, jakimi mogłyby obdarzyć swoich najbliższych krewnych oraz innych ludzi.
Resztkę, bowiem niewiele już uczuć zostało – zjedzonych przez elektronikę, samotność i
agresywne wychowanie. Teraz dzieciaki namiętnie kochać będą mikroprocesor oklejony
różnokolorowym pluszem i wyposażony w plastykowe oczka oraz mordę. W dodatku
odzwyczają się od minimum odpowiedzialności za poruczonego sobie stwora. Żywe wymaga
dbałości: trzeba je na spacer, kupić i dać jeść, umyć i czyścić! Na szczęście zapachy znad
słupszczanych kartoflisk otrzeźwiły mnie z nienawiści nierozumnej do elektronicznych stworków
w sztucznych futerkach. Po pierwsze bowiem zaraza jest dla bogaczy. Pięć stów za
elektrycznego szczura to przynajmniej tutaj na prowincji szmal niebotyczny. Zresztą dla pań
pielęgniarek w całej Polsce kapitalistycznej na miesięczną pensję tyle nie ma! Zatem Furbiś, tak
zwą miłośnie dziwoląga, tylko dla zamożnych gówniarzy zamożnych rodziców. I co ja się będę o
takich martwił! Tak czy owak, gdy dorosną, przytulą ich w Oxfordach. Dziecka natomiast
nieposażnych wysocjalizują się strzelaniem w oczka z plastykowych, dostępnych nędzarzom
pistolecików. Po drugie Furby to signum temporis. Jak się bowiem dobrze zastanowić, to ów
pozornie niesamowity Furbuś Za Pięć Stów to nic niezwykłego. Ot, dziecinny komputerek wszyty
w brzuch Strasznego Puchatka Z Kolczastymi Uszami. Znacznie bardziej zastanawiająca wydaje
się owa funkcjonująca już gdzieniegdzie lodówka, która nie tylko gromadzi w sobie żarcie, ale
komputerowo przygotowuje jadłospisy, poprzez internet samodzielnie wzywa supermarket do
uzupełnienia zapasów, płaci, niestety z konta właściciela, oraz w stosownej porze pichci
potrawy w mikrofalówce. Przyszłość więc widzę następująco: najpierw koty i psy (kto wie, czy
nie z autentycznymi wyprawionymi futerkami) nafaszerowane elektroniką i samodzielnie
żywiące się prądem z elektronicznych gniazdek. Oczywiście łaszące się, stawiające ogony,
szczekające, ale nie woniejące i nie psikające po kątach (chyba żeby kto miał takie życzenie do
zaprogramowania). Następnie dla kotów zmacha się komputerkowe myszy ze świecącymi
czerwono diodami pod ogonkiem. Dzieci będą tak sterować ulubieńcami, żeby mogły myszkę
złowić i z chrzęstem pożreć. Potem wspomnianą lodówkę obuduje się gumową babą, zaś w jej
lędźwiach umieści się zmywarkę do naczyń oraz szuflady na artykuły sypkie. Tak powstanie
pękata kucharka zawsze gotowa do czynu, smacznie gotująca i pucująca kuchnię, a nigdy do
państwa nie pyskująca. Zresztą możliwe będzie zamontowanie kuchcie w gębie cyfrowego
magnetofonu, żeby podczas pracy śpiewała dramatycznie jak Kayah, od czego świetnie
kruszeje mięsko. Po kucharce kolej przyjdzie na zmajstrowanie mikroprocesorowej kobiety z
plastyku do innych celów. Mam nadzieję, że będzie to Japonka lub Chinka, żeby, kiedy zechce
marudzić, robiła to w języku niezrozumiałym, a w ogóle była posłuszna i zawsze kłaniała się
ładnie a nisko swemu właścicielowi. Proszę się tą apokalipsą nie przejmować, bo to zawsze
będą przedmioty dla zwykłych ludzi za drogie i dzięki temu długo a szczęśliwie pożyjemy sobie
tradycyjnie, w tym tradycyjnie będziemy się kochać, czulić i przyjaźnić. Tamtym zaś pozostanie
kolegowanie się i miłowanie elektroniczne za pieniądze.
tekst nieopublikowany w: Sycyna, 1999