Echo Jordanowa nr 87

Transkrypt

Echo Jordanowa nr 87
ISSN 1507-7020
nr
KWARTALNIK SAMORZĄDU I TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ
87
kwiecień – maj - czerwiec 2009
Bel Canto koncertuje
– czytaj wewnatrz
,
SPIS TREŚCI:
• BIAŁE SZKWAŁY NAD BESKIDAMI ...... 12
• DZIEŃ MYŚLI BRATERSKIEJ ................. 29
• CZCIGODNY KSIĘŻE PRAŁACIE ............. 2
• ZAGADKA PEWNEJ BURZY .................. 13
• DZIEŃ DZIECKA NA SPORTOWO ........ 29
• PROSTO Z RATUSZA ............................. 3
• WSPOMNIENIE KATASTROFY ............. 14
• PARADA SMOKÓW .............................. 31
• BURMISTRZ NA WIEJSKĄ!..................... 6
• GRYPA .................................................. 16
• ODNAWIAMY RATUSZ .......................... 6
• SZMUGLERZY, SZPIEDZY
I TERRORYŚCI....................................... 21
• NASZA GAWĘDZIARKA
WŚRÓD NAJLEPSZYCH ...................... 32
• REMONT I KONSERWACJA
ELEWACJI RATUSZA .............................. 8
• FESTIWAL SZKOLNYCH TALENTÓW .... 32
• ROK 2012 .............................................. 22
• SYLWIA W PIWNICY POD BARANAMI 33
• DOTACJA NA REMONTY DRÓG ............. 9
• MAJOWE POSIADY ............................. 24
• IDĄC PERCIĄ... .................................... 34
• „JORDAN” W VI LIDZE .......................... 9
• WYCIECZKA NA TURBACZ .................. 24
• OGRÓD POETÓW ................................ 38
• OBRACHUNKI WIOSENNE ................... 10
• POWRÓT PO LATACH .......................... 25
• OZDOBNA TARCZA ............................. 39
• OSIŁEK ZNOWU DZIAŁA ...................... 11
• BEL CANTO KONCERTUJE .................... 28
• Z NASZEGO ARCHIWUM .................... 40
• OLIMPIJCZYCY Z „DAŃKOWSKIEGO”.. 11
• KONCERT Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI ......... 28
echo
2
Jordanowa
echo
Jordanowa
WIADOMOŚCI
Z R AT U S Z A
U C H WA Ł Y R A DY M I A STA
Z D N. 23 KW I E T N I A 2009 R.
UCHWAŁA
w sprawie przystąpienia do sporządzenia zmiany
miejscowego planu zagospodarowania
przestrzennego Miasta Jordanowa.
§1
Przystępuje się do sporządzenia
zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Miasta
Jordanowa zatwierdzonego uchwałą
nr XXXVI/245/2006 Rady Miasta Jordanowa z dnia 26 czerwca 2006 r.,
ogłoszonym w Dzienniku Urzędowym
Województwa Małopolskiego nr 567
poz. 3572 z dnia 21 września 2006 r.
§2
Przedmiotem zmiany planu będzie:
1/ wyznaczenie terenów przeznaczonych dla zabudowy mieszkalnej,
działalności gospodarczej oraz
terenów do zalesienia w granicach
obszarów oznaczonych w załącznikach graficznych nr 1 – 16,
2/ zmiany przeznaczenia terenu kotłowni oznaczonego symbolem C
na zabudowę mieszkalną lub bazę
gospodarki komunalnej,
3/ zmiany tekstu dotyczące:
- wprowadzenia ustaleń umożliwiających zmniejszenie odległości
budynków od dróg publicznych za
zgodą zarządcy drogi,
- korekty ustaleń dotyczących gabarytów budynków na terenach w strefie śródmiejskiej oraz przeznaczonych dla działalności gospodarczej.
4/ zmiany w tekście określone
w ust. 3 dotyczą całego obszaru
Miasta oznaczonego w załączniku
nr 17.
§3
Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta.
§4
Uchwała wchodzi w życie z dniem
podjęcia i podlega ogłoszeniu poprzez
wywieszenie na tablicach ogłoszeń
Urzędu Miasta.
UCHWAŁA
w sprawie udzielenia Powiatowi Suskiemu pomocy finansowej.
§1
§2
§3
Udziela się Powiatowi Suskiemu, w
imieniu którego działa Zarząd Powiatu Suskiego pomocy finansowej na
kwotę 100.000 zł /słownie: sto tysięcy zł/ w formie dotacji celowej na dofinansowanie kosztów remontu nawierzchni w ciągu dróg powiatowych
na terenie Gminy Miasta Jordanów.
Środki na w/w pomoc zostały zabezpieczone w budżecie miasta w dziale
600, rozdz. 60014, paragraf 2320.
Upoważnia się Burmistrza Miasta
Jordanowa do zawarcia z Zarządem
Powiatu Suskiego porozumienia w
sprawie udzielenia pomocy finansowej Powiatowi Suskiemu.
Sposób przekazania środków finansowych w kwocie 100.000 zł oraz
sposób ich wydatkowania i rozliczenia określi w/w porozumienie.
Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta.
3
§4
Uchwała wchodzi w życie z dniem
podjęcia.
echo
Jordanowa
UCHWAŁA
w sprawie zaciągnięcia pożyczki w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska
i Gospodarki Wodnej w Krakowie na zadanie: dofinansowanie zakupu samochodu bojowego
dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie.
§1
Zaciąga się pożyczkę w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska
i Gospodarki Wodnej w Krakowie w
kwocie 200.000,-zł. (słownie: dwieście tysięcy złotych) na zadanie: dofinansowanie zakupu specjalistycznego
samochodu ratowniczo-gaśniczego z
funkcją ograniczenia skażeń chemiczno-ekologicznych dla Ochotniczej
Straży Pożarnej w Jordanowie, w roku
2009.
§2
1. Źródłem spłaty zaciągniętej pożyczki wraz z odsetkami będą dochody budżetu gminy uzyskane od Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie,
zgodnie
z porozumieniem, do zawarcia którego zobowiązuje się Burmistrza Miasta.
2. Spłata pożyczki nastąpi w latach
2010 – 2019.
§3
Zabezpieczeniem pożyczki będzie weksel in blanco.
§4
Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta.
§5
Uchwała wchodzi w życie z dniem
podjęcia.
UCHWAŁA
w sprawie zmiany uchwały budżetowej w 2009 roku.
§1
1. Zwiększa się plan dochodów budżetu Miasta Jordanowa na rok
2009 o kwotę 99.203,64 zł oraz dokonuje się zmian w planie dochodów
- – zgodnie z załącznikiem nr 1 do
uchwały.
Planowane dochody po zmianach wynosić będą 12.927.112,64 zł.
2. Zwiększa się plan wydatków budżetu Miasta Jordanowa na rok
2009 o kwotę 422.981,72 zł oraz
dokonuje się zmian w planie wydatków - zgodnie z załącznikiem nr 2 do
uchwały.
Planowane wydatki po zmianach
wynosić będą 14.002.259,72 zł.
3. Zwiększa się przychody budżetu
Miasta przez wprowadzenie do budżetu wolnych środków w wysokości
123.778,08 zł oraz pożyczki z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w wysokości 200.000,-zł.
Deficyt budżetu Miasta po zmianie wynosić będzie 1.075.147,08 zł
– zgodnie
z załącznikiem nr 3 do uchwały.
4. Zwiększa się wydatki majątkowe
na finansowanie zadań inwestycyjnych o kwotę 200.000,00 zł – zgodnie
z załącznikiem nr 4 do uchwały.
Planowane wydatki majątkowe po zmianach wynosić będą 1.966.261,00 zł.
5. Dokonuje się zmian w planie
przychodów i wydatków Gminnego
Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej na rok 2009 – zgodnie z załącznikiem nr 5 do uchwały.
6. W wyniku powyższych zmian
„Prognoza kwoty długu Miasta Jordanowa na lata 2009 – 2012”, przyjmuje
kształt zgodnie z załącznikiem nr 6.
§2
Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta Jordanowa.
§3
Uchwała wchodzi w życie z dniem
podjęcia oraz podlega ogłoszeniu w
Dzienniku Urzędowym Województwa
Małopolskiego.
UCHWAŁA
w sprawie uchwalenia cen i stawek opłat dla zbiorowego zaopatrzenia w wodę
i zbiorowego odprowadzania ścieków dla Gminy Miasta Jordanowa.
§1
1. Ustala się ceny i stawki opłat dla
zbiorowego zaopatrzenia w wodę i
zbiorowego odprowadzania ścieków,
wykonywanego na terenie Miasta
Jordanowa przez Referat Komunalny
Urzędu Miasta Jordanowa w następujących wysokościach:
1/ cena ne o za 1 m3 dostarczanej
wody - 3,50 zł
2/ cena ne o za 1 m3 odprowadza
nych ścieków - 4,30 zł
3/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia wodociągowego
- 176,89 zł
4/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia kanalizacyjnego 159,00 zł
5/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia wodociągowego i
4
kanalizacyjnego - 276,63 zł
2. Ceny i stawki opłat uchwala się
na okres od 01 maja 2009 r. do 31
października 2009 r.
§2
Wykonanie uchwały powierza Burmistrzowi Miasta Jordanowa.
§3
Uchwała wchodzi w życie z dniem 01
maja 2009 roku.
echo
Jordanowa
Podział Miasta Jordanowa na okręgi wyborcze
dla wyboru Rady Miasta Jordanowa:
Działania
I.
Zwiększanie dostępności
pomocy terapeutycznej
i rehabilitacji dla osób
uzależnionych od alkoholu.
Zadanie
&
Kwota wydatków
4300
2.500,00 zł
2. Zwiększenie dostępności do grup terapeutycznych (grupy 4300
samopomocowe, AA)
R A Z EM
450,00 zł
1. Współfinansowanie Poradni Leczenia Uzależnień
3. Współfinansowanie Punktu Konsultacyjnego
II.
Udzielanie rodzinom, w
których występują problemy
4. Świetlica socjoterapeutyczna.
alkoholowe pomocy
psychospołecznej i prawnej, a
w szczególności ochrony przed 5. Ośrodek Interwencji Kryzysowej
R A Z EM
przemocą w rodzinie.
III.
Prowadzenie profilaktycznej
działalności informacyjnej
i edukacyjnej w zakresie
rozwiązywania problemów
alkoholowych, w
szczególności dla dzieci i
młodzieży w tym prowadzenie
pozalekcyjnych zajęć
sportowych.
IV.
Wspomaganie działalności
instytucji i osób fizycznych
służącej rozwiązywaniu
problemów alkoholowych
V.
Inne koszty
2.950,00 zł
2820
10.000,00 zł
2820
15.000,00 zł
2820
2.000,00 zł
27.000,00 zł
6. Programy i zajęcia profilaktyczne dla dzieci i młodzieży,
festyny , kampanie.
4300
6.800,00 zł
7. Organizowanie czasu wolnego dla dzieci i młodzieży
2820
10.000,00 zł
4300
11.078,08 zł
8. Dofinansowanie klubów sportowych
2820
35.000,00 zł
9. Kolonie, półkolonie i zimowiska dla dzieci z rodzin
zagrożonych
4300
7.000,00 zł
10. Szkolenia realizatorów Miejskiego Programu
4700
2.000,00 zł
11. Delegacje, narady dla Pełnomocnika i członków Komisji.
4410
400,00 zł
12. Materiały szkoleniowe, nagrody, publikacje.
RAZEM
4210
1.500,00 zł
13. Finansowanie powoływania biegłego orzekającego o
stopniu uzależnienia, koszty opłat sądowych
4300
73.778, 08 zł
RAZEM
3.000,00 zł
73.778, 08 zł
14. Wynagrodzenia osobowe pracowników
4010
10.100,00 zł
15. Dodatkowe wynagrodzenie roczne
4040
905,00 zł
16.Wynagrodzenia bezosobowe (umowa zlecenie)
4170
3.200,00 zł
17. Składki na ubezpieczenia społeczne
Zakładowy fundusz świadczeń socjalnych
4110
2.145,00 zł
18. Składki na Fundusz Pracy
4120
350,00 zł
19. Zakładowy fundusz świadczeń socjalnych
4440
450,00 zł
20.Wynagrodzenie Miejskiej Komisji Rozwiązywania
Problemów Alkoholowych
RAZEM
3030
5.000,00 zł
5
22.150,00 zł
echo
Jordanowa
B U R M I ST R Z
N A W I E J S K Ą!
Z uwagi na to, że poseł Paweł Kowal został eurodeputowanym, Pan burmistrz Kazimierz Hajda uzyskał mandat
posła VI kadencji (gratulujemy!) i zdecydował się zasiąść
w sejmie.
Czekają nas więc niebawem nowe wybory. A kolejne
– za rok.
R E F L E K S J E N A Z B L I Ż A JĄC E S I Ę
100 L EC I E B U DY N KU
J O R DA N OW S K I EG O M AG I ST R AT U
Trwająca obecnie renowacja jordanowskiej siedziby władz skłania do kilku refleksji dotyczących historii i dziejów tego tak znaczącego dla miasta budynku. Na początku odniosę się do
nazewnictwa. W Jordanowie zawsze o tym budynku mówiono magistrat, mimo że ponoć poprawniejszą historycznie i językowo jest nazwa ratusz. „Ratusz” aż do lat 90-tych XX- wieku
w potocznej mowie nie funkcjonował. Jedynie w urzędowym słowie pisanym używano niekiedy nazwy ratusz, dlatego pielęgnując pewne odrębności i regionalizmy będę w tym artykule używał konsekwentnie słowa magistrat, tym bardziej, że do nazwy tej coraz częściej się
wraca nawet w dużych miastach. Jako ciekawostkę podajmy, że w okresie komunistycznym,
kiedy to samorząd praktycznie nie istniał, władze konsekwentnie unikały zarówno słów ratusz, jak i magistrat, zastępując je suchym zwrotem: budynek urzędu miasta.
Cóż to jest ten magistrat? Magistrat był w Polsce nazwą oficjalną do 1933 roku, kiedy to ustawa o zmianie
samorządu terytorialnego przemianowała magistraty
na zarządy miejskie. W innym znaczeniu magistrat jest
określeniem budynku, w którym siedzibę mają władze
miasta (jest więc synonimem ratusza, bądź też całego
urzędu miasta (Burmistrza wraz z aparatem urzędniczym). Ratusz z kolei definiowany jest jako reprezentacyjny budynek będący zwykle siedzibą samorządowych
władz miejskich. Tyle rozważań językowych.
Janowi Sas-Zubrzyckiemu, który bardzo często sobie znanymi sposobami pozyskiwał zlecenia od władz miejskich
i kościelnych. Był więc tzw. „wziętym architektem”, a zarazem urzędnikiem nadzoru budowlanego w Krakowie.
Projektował również ratusze w Niepołomicach i Myślenicach. Bardzo ciekawym obiektem jest ratusz niepołomicki, gdyż jest architektonicznym połączeniem elementów jordanowskiego magistratu i jordanowskiego sądu.
Początkowa wersja budynku jordanowskiego była nieco
inna (prezentowaliśmy tę pierwotną wizję w jednym
z wcześniejszych numerów). Ostatecznie zdecydowano
się na założenia te, które dziś możemy obserwować z wyraźną wieżyczką i szczytem. Niestety na skutek działań wojennych zniszczeniu uległy okalające magistrat
zadaszone kramy zbudowane w formie tzw. „sobotów”.
Jan Sas-Zubrzycki projektował ratusze w swoistym stylu,
będącym połączeniem elementów neogotyku i neorenesansu, stąd duża ilość dość udanych detali architektonicznych.
Około roku 1909 władze miasta zdecydowały się na
budowę nowej siedziby, wcześniej magistrat mieścił się
w niewielkim drewnianym budynku zlokalizowanym
w okolicach dzisiejszego „dębu wolności” i przestał swoimi parametrami odpowiadać potrzebom rozwijającego
się miasteczka. Należy w tym miejscu wspomnieć, że lata
poprzedzające I wojnę światową były okresem pewnej
prosperity dla miasteczek galicyjskich. Dużo budowano.
Niewiele wcześniej oddano do użytku okazały budynek
sądu. Prace projektowe zlecono znanemu architektowi
Magistrat uroczyście oddano do użytku w 1911 roku.
Potwierdza to napis na kamiennym portalu wejściowym,
6
echo
Jordanowa
Gdy w 1990 roku reaktywowano samorząd budynek
wyglądał dość opłakanie. Schody wejściowe z miękkiego
piaskowca były całkowicie schodzone, wewnętrzne posadzki z mozaiki kamiennej całkowicie wytarte, sala obrad zeszpecona, niszczejąca boazeria obficie podlewana
z cieknącego wiecznie dachu, o toaletach nie wspominamy. W latach 1990-2000 dokonano wymiany schodów
wejściowych, zmieniono posadzki w korytarzach i schodach na marmurowe, wyremontowano salę obrad. Najwięcej kontrowersji i burzliwych sporów rodziła posadzka z marmuru tzw. „białej Marianny”. Jedni zarzucali, że
nie pasuje do architektury, drudzy, że za droga, inni, że
za te pieniądze trzeba było drogi utwardzać. Nie mniej
jednak posadzka jest trwała, dość gustowna i będzie
pewnie jeszcze służyć lata. Wyremontowana sala obrad wkrótce straciła swój urok, gdyż cieknący stale dach
zdewastował ją ponownie. Dach wymieniono na piękną
nową dachówkę w 2005 roku, dzięki Bogu nic nie cieknie. Do dzisiejszego dnia stolarka okienna częściowo pochodzi z 1911 roku, drzwi wejściowe dopiero niedawno
zmieniono na replikę, a drugie drzwi za wiatrołapem są
oryginalne z 1911 roku.
jak i na blaszanej chorągiewce pokazującej kierunek wiatru. Chorągiewka do dzisiaj prawidłowo pokazuje kierunek przemieszania się mas powietrza i pozwala wróżyć
pogodę. Nieraz w okresie letnim, gdy chorągiewka była
skierowana na nieistniejący sklep obuwniczy, wróżyło to
kilkudniowe intensywne deszcze rozlewne. Do czasu wybudowania w 1967 roku Domu Strażaka, w magistracie
mieściła się remiza straży pożarnej, z pozostałości po tym
można zauważyć od strony północno-zachodniej za kotłownią zamurowany wjazd do garażu remizy. Na dachu
budynku do dnia dzisiejszego zamontowana jest stara
syrena, która może początkowo szpeciła, ale przyzwyczailiśmy się do niej i może warto ją zostawić. Był i pozostał
w wieżyczce dzwonek wzywający na alarm. Z okiennych
otworów strychu w kształcie szczelin zwisały i suszyły się
długie węże strażackie i był to widok w latach 60-tych
jeszcze bardzo częsty. Nieraz przed wojną przy drzwiach
wejściowych magistratu z okazji uroczystości państwowych odbywały się msze polowe, a wejście zdobił ołtarz,
co widać na zaprezentowanym zdjęciu. Ale bywały po
wojnie też czasy, gdy w miejsce symboli religijnych ściany
„przyozdobione” były wąsatymi paszczami Stalina i Bieruta, co również przedstawia załączone zdjęcie. Przeżywał w latach działań wojennych magistrat trudne chwilę
o czym świadczą ślady po pociskach. Z mojego rozeznania wynika, że są to ślady raczej z 1945 niż z 1939 roku.
Obecnie dzięki intensywnym staraniom władz miasta
i odpowiedzialnych za pozyskiwanie środków urzędników przystąpiono do kompleksowego remontu. W chwili
obecnej czyszczona jest cegła elewacyjna; efekty są budujące, budynek nabiera blasku. Wprawdzie przycięto
nieco piękne dzikie wino zdobiące fronton, ale mam
nadzieje, że odrośnie. Znikły obrzydliwe resztki zniszczonych asfaltów zastąpione kostka granitową typu bruku
miejskiego. Osobiście wolałbym porfirową, jaka dawniej
zdobiła place rynkowe, ale nie grymaśmy. Cieszy fakt
wykonywania robót pod nadzorem konserwatora, co pozwoli uniknąć radosnej twórczości. Zrobiono dużo i gdy
nadejdzie setna rocznica oddania magistratu do eksploatacji nie będzie czego się wstydzić.
Stanisław Bednarz
Czego też w magistracie nie było – nawet kino zapraszało w swe podwoje. Kino w sali obrad założono gdzieś
pod koniec lat 50-tych i nosiło dumną nazwę „Pokój”. Na
niedzielne tzw. „poranki” tłumnie schodziła się młodzież,
gdy w szacownych murach z ekranu dochodziło w oryginale „guten tag herr Winnetou”. Wcześniej w sali obrad
w latach 50-tych odbywały się tłumne zabawy taneczne,
co dobrze poświadczało zawodowe przygotowanie projektantów konstrukcji stropów. Udzielano tam licznych
ślubów cywilnych w duchu nowej obrzędowości świeckiej, urzędowali sekretarze wiodącej PZPR i bratniej ZSL,
nawet „liga kobiet’ (było coś takiego!) uwiła tam swe
gniazdo. W tych czasach cudem uratowano magistrat
przed pomysłem pokrycia go blachą, bo o dachówkę
w latach wiecznego niedoboru było trudno. Jednym słowem budynek był intensywnie eksploatowany.
7
echo
Jordanowa
R E M O N T I KO N S E R WAC JA
E L E WAC J I R AT U S Z A
Miasto Jordanów od lat podejmowało działania mające na celu odnowienie zabytkowego neogotyckiego budynku Ratusza w Jordanowie. W 2006r. dzięki dotacji przyznanej ze
środków pozostających w dyspozycji Ministra ds. Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz
przy współudziale środków własnych, został wykonany remont polegający na wymianie
pokrycia dachowego Ratusza. Stanowił on podstawę zabezpieczania zabytku.
W 2007 r. i 2008r. Miasto ubiegało się o przyznanie dotacji Ministra ds.
Kultury i Dziedzictwa Narodowego na
remont i konserwację elewacji Ratusza wraz z wymianą stolarki okiennej
oraz renowację drzwi wejściowych do
budynku - mimo poprawności formalnej wniosków, środki nie zostały
przyznane, ze względu na brak odpowiedniej liczby punktów przyznanych
podczas oceny przez Zespół Sterujący
ds. rewaloryzacji zabytków.
Z zakresu tego zadania z powodu pilnej potrzeby konserwatorskiej
obiektu został wyłączony, wydzielony
zakres prac i przeprowadzono konserwację kamieniarki portalu i rekonstrukcję drzwi wejściowych do budynku Ratusza, całkowicie sfinansowaną
ze środków własnych Miasta.
W roku bieżącym nasze starania
odniosły skutek - Miasto pozyskało
dotacje na remont Ratusza z dwóch
źródeł i zadanie pod nazwą „Remont
i konserwacja elewacji wraz z wymianą stolarki okiennej budynku Ratusza
w Jordanowie, wpisanego do rejestru
zabytków pod nr Kś. A-789, zlokalizowanego przy ul. Rynek 1 w Jordanowie na działce nr ewid.: 5874”Realizowane jest w ramach programu
DZIEDZICTWO KULTUROWE priorytetu 1 „Ochrona zabytków” ze środków
finansowych Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących
z budżetu państwa oraz w ramach
realizacji zadania publicznego pod nazwą „Ochrona zabytków Małopolski”
ze środków Samorządu Województwa Małopolskiego.
Zadanie to jest kontynuacją
działań mających doprowadzić do
przywrócenia właściwego stanu technicznego budynku, zabezpieczenia go
przed wpływem warunków atmosferycznych oraz przywrócenia zabytkowi właściwego odbioru estetycznego
zgodnego z duchem epoki powstania
obiektu i ocaleniem go przed postępującym niszczeniem.
Ratusz w Jordanowie stanowi
jedną z ciekawszych realizacji architektury użyteczności publicznej
w miasteczkach na terenie Galicji.
Jest obiektem istotnym w skali polskiej historii architektury – wg opinii
Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków w Krakowie.
Ratusz jest siedzibą Władz samorządowych Miasta oraz Urzędu Miasta
Jordanowa; udostępnia swoje zasoby
lokalowe organizacjom społecznym,
w tym Towarzystwu Miłośników Ziemi Jordanowskiej, mającym także
w zakresie swojej działalności edukację historyczną Jordanowszczyzny, ze
8
szczególnym akcentem troski o stan
zabytków na terenie miasta.
Do czasu remontu elewacji wygląd budynku odbiegał od pierwotnego stanu jeśli chodzi o estetykę i stan
techniczny zachowania elementów
tworzących elewacje, co kwalifikowało nas do wykonania pełnego zakresu prac konserwatorskich mających na celu przywrócenie walorów
estetycznych budynku stanowiącego
charakterystyczny akcent architektoniczny miasta.
Zadanie polega na konserwacji
ceramicznych wątków ceglanych, kamiennego detalu architektonicznego
oraz renowacji wypraw tynkowych,
rekonstrukcji ubytków dachówki ceramicznej w parapetach okiennych,
renowacji elementów metalowych.
Okna zostaną wymienione na nowe
drewniane - odtworzone zgodnie
z oryginalną stolarką i przekazami ikonograficznymi.
Ratusz miejski wzniesiony
w 1911r. według projektu Jana Sasa
Zubrzyckiego, budowa eklektyczna,
z detalem architektonicznym neoromańskimi i neogotyckim. Murowany
z cegły, z użyciem kamienia, trójkondygnacyjny, podpiwniczony, z poddaszem użytkowym. Wzniesiony na
złożonym, wielobocznym planie, trójosiowy, z kwadratową niską wieżą
echo
wkomponowaną w fasadę. Elewacje
- fasada trójczęściowa, trójstopniowa,
z wysuniętym ryzalitem kwadratowej
w rzucie wieży. Wieża o zwężających
się górą ścianach, z narożami o dekoracji rustyką kamienną. Kondygnacja
poddasza wieży wydzielona gzymsem arkadowym. Grzebienie szczytu
wieńczą podziały pilastrowe z niszami w których szczelinowe okienka. W
górnej części szczytu półkolisty otwór
z sygnaturką. Elewacja północna i południowa-podobne, z rustykowanymi
narożami ścian. Dwuczęściowe, czteroosiowe, z podziałami za pomocą
otworów okiennych. Zaakcentowane
są nadwieszonymi trójkątnymi szczycikami. Elewacja wschodnia posiada ścięte w naroża ścian, jest trójosiowa. Grzebieniasty wysoki szczyt
przechodzi w narożnikach w niskie
schodki. Elewacje wieńczy pod szczytem ceglany gzyms ze stylizowanymi
konsolkami z cegły. Brama wejściowa stylizowany- otwór zamknięty
oślim grzbietem. Glify profilowane,
kamienne, łuk odciążający ceglany. W nadprożu kamienna plakietka
Jordanowa
z herbem trąby/Jordanów. Stolarka
okienna różnorodna. Z uwagi na architekturę obiektu, detal, oraz projektanta budynek ratusza stanowi
dobro kultury.
D OTAC JA N A R E M O N T Y D RÓ G
Gmina Miasto Jordanów pozyskała dotację ze środków rezerwy celowej budżetu Państwa o łącznej wysokości 500 000 zł na zadanie „Odbudowa infrastruktury drogowej w Jordanowie, będąca
usuwaniem skutków klęsk żywiołowych 2007 r.”. W ramach otrzymanych środków – przy udziale
wkładu własnego – zostanie wyremontowanych 6 odcinków dróg gminnych. Zadanie zostanie zrealizowane do końca września 2009 r.
„ J O R DA N” W V I L I DZ E !
G R AT U L A C J E
Zarząd Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej ma zaszczyt
i przyjemność złożyć Ludowemu Klubowi Sportowemu „Jordan” w Jordanowie szczere i serdeczne gratulacje w związku z awansem do VI Ligi
Piłkarskiej.
Fakt ten cieszy tym bardziej, iż jest to ewenement w historii naszego miasta.
Pragniemy również serdecznie podziękować Panu Zdzisławowi Filipkowi – właścicielowi firmy
„Drewal” za olbrzymie wsparcie finansowe i merytoryczne, które bezwzględnie przyczyniło się
do awansu naszych jordanowskich sportowców.
Gratulacje składamy również Panu mgr. Jakubowi Jeziorskiemu, który odpowiednio przygotował piłkarzy do rozgrywek w klasie A w sezonie piłkarskim 2008/09 w grupie podhalańskiej.
z wyrazami szacunku
Z-ca Prezesa Zarządu
Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej
Władysław Łazarski
Prezes Zarządu
Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej
Stanisław Bednarz
Jordanów, czerwiec 2009 r.
Więcej na temat klubu sportowego LKS „Jordan” oraz innych działających dawniej jordanowskich klubów piłkarskich
w następnym numerze „Echa Jordanowa”.
9
echo
Jordanowa
O B R AC H U N K I W I O S E N N E
ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ
Wiosna w tym roku przychodziła z trudnościami i z opóźnieniami. Uparty wyż znad Rosji
i Skandynawii podsyłał nam lodowate, ale krystalicznie czyste powietrze. Można tylko żałować, że Polacy mają takie powietrze wtedy, gdy wieje od północy i północnego-wschodu… Ale jak ma być u nas czysto, kiedy nasi ukochani rodacy za punkt honoru – powinienem raczej napisać horroru – postawili sobie za cel totalne zaśmiecenie i zaświnienie
resztek Puszczy Karpackiej, które powoli znikają wyrąbywane przez mieszkańców okolicznych wsi.
Jak ma być czyste to polskie powietrze, kiedy Polacy z opętańczą determinacją palą wiosną zeschłe trawy na
łąkach? Ale to jeszcze nie jest tak wielki problem, bo naprawdę najbardziej
szkodliwe jest palenie odpadów i śmieci z plastyków i innych materiałów z polietylenu, poliuretanów, PCV, i innych.
To jest paranoja znana tylko w Polsce
i cała reszta świata puka się w czółko na
taki widok. Czysta schiza, jak mawiają
młodzi… A tą schizofrenię widać z Kosmosu i nie wystawia nam ona (poza
oczywiście ewidentną głupotą polityków nas reprezentujących) nam pozytywnej oceny. Diabli mnie biorą, kiedy
czytam w Internecie okrutne „Polish
jockes” – niewybredne dowcipasy o Polakach popularne szczególnie u naszych
największych i najukochańszych (bez
wzajemności – i słusznie) sojuszników
za oceanem – ale kiedy widzę to, co się
dzieje na naszych łąkach, polach i lasach, to przestaję się Jankesom dziwić.
i dźwiękochłonny ekran.
A ruch kołowy w naszym
mieście jest coraz większy
i hałas jest coraz intensywniejszy, męczący. Trują spaliny, bo resztki zieleni nie
są w stanie absorbować
i unieszkodliwiać ich fetoru.
Póki jest chłodno, to jeszcze
jakoś da się z tym żyć, ale
kiedy temperatury dzienne
podskoczą do +30˚C, to wtedy dopiero mieszkańcy Rynku używają jak – za przeproszeniem – psy w studni.
Kolejna sprawa, to obcinanie gałęzi u drzew już rosnących na Rynku i ulicach
doń przyległych. Obcinanie
gałęzi klonów jesionolistnych – Acer nygundo w
kwietniu, kiedy drzewa już
kwitną i wypuszczają liście
zakrawa na kolejną paranoję. Takie rzeczy powinno się
robić albo późną jesienią, kiedy drzewa już zapadają
w zimową hibernację, albo wczesną wiosną, kiedy jeszcze nie krążą w nich soki. Drzewa są istotami żywymi
i odczuwają te zabiegi jako coś bardzo, ale to bardzo
nieprzyjemnego. Ciekawy jestem, co powiedziałby pomysłodawca tego obcinania, gdyby wycięto mu na żywca, bez znieczulenia część żołądka i płuc? Na pewno nie
byłby zachwycony…
Od kilku lat obserwuję, jak z maniackim uporem trzebi
się w naszym mieście (i w całym kraju też) miejską zieleń.
Pod płaszczykiem ideologii (topole to obce nam ideowo
i religijnie, komunistyczne drzewa – sic!) czy fałszywej trosce o nasze zdrowie (topole to alergiczne drzewa – sic!)
wytrzebiono topole z Rynku i ulicy wiodącej na Skotnicę.
Oczywiście cały czas niektórzy ostrzą sobie piły na rosnący w Naprawie zabytkowy dąb. W odnowicielskim amoku
wycięto topole rosnące wzdłuż DK-28, żeby pijani kierowcy
na nie nie wpadali, a motocykliści i quadowcy nie rozbijali
sobie łepetyn. Idzie wiosna, będą warzywa…
W ramach porządkowania zieleni miejskiej wycięto
także krzewy rosnące przy ścianie Ratusza i prowadzi się
tam jakieś prace – wzmacniające fundamenty czy osuszanie. Trochę nieopatrznie, bowiem właśnie w tym miejscu
znajduje się stanowisko występowania rzadkich i chronionych grzybów – purchawicy olbrzymiej – Langremannia
gigantea, która została wpisana na Czerwoną Listę Gatunków Ginących. Obawiam się, że może to jej wyjść na
szkodę i z Rynku zniknie jeszcze jeden element stanowiący
o jego atrakcyjności…
Wracając do zieleni miejskiej, to ku mej radości zauważyłem, że na ulicy Piłsudskiego pojawiły się nowe drzewa
– a dokładniej klony. Wspaniale, ale jak zawsze w beczce
miodu pojawiła się łyżka dziegciu: dlaczego obsadzono
nimi parzystą stronę ulicy? Czy nie dałoby się jeszcze posadzić trochę drzewek także po drugiej stronie? Zieleń
jest ozdobą miasta, dlaczego tak bardzo szpecimy Jordanów pozbawiając go tej ozdoby? Zieleń to płuca miasta
Jordanów, dn. 2009-04-23
10
echo
Jordanowa
O S I Ł E K Z N OW U DZ I A Ł A?
F E L I E T O N R E F L E K S YJ N Y
Kilka lat temu pisałem na łamach „Echa Jordanowa” o dokonaniach jakiegoś osiłka – (czyli
skrzyżowania osła z silnym – hybryda częsta w naszym narodzie), który dla zabawy uszkadzał i niszczył znaki drogowe. Zabawa godna pensjonariusza zamkniętego zakładu dla
obłąkanych. A oto przykład z ostatnich dni i mojej ulicy – ulicy Mickiewicza.
Ulica to najniezwyklejsza w Polsce, Jordanów powinien być z niej dumny! – nigdzie indziej nie ma ona tylu paralelnych
odnóg, a każda z nich jest ulicą Mickiewicza. I nie ma mądrego, który by ten
problem rozwiązał. Wisi nad nią jakieś
fatum – co objawia się między innymi ja-
kimiś wysypiskami, składowiskami ni to
śmieci ni to gruzu czy drewnianych palet
– pół biedy, jeżeli są one gdzieś na zatyłkach, ale kiedy leżą tuż przy chodniku, to
wyglądają paskudnie. Ani to ładne, ani
to użyteczne. Psuje tylko wizerunek Miasta, a wszak ulicą Mickiewicza biegnie
Główny Szlak Beskidzki – ta magistrala
turystyczna Beskidów. No i ulica, przy
której mieszka nasz aktualny burmistrz.
Już choćby z tego względu powinna to
być wizytówka naszego Miasta!
Tak samo jest z naszym osiłkiem – to
chyba jakiś Jożin z bażin, bo normalnego człowieka raczej nie stać na to, żeby
złamać u podstawy znak drogowy i przenosić go pół kilometra po to, by porzucić
przy boisku sportowym za Lecznicą Zwierząt! Doprawdy ten ktoś się w tym kraju
marnuje – powinien wspierać naszych
chłopców w Afganistanie! Na współczesnym polu walki takie umiejętności przydają się jak znalazł! Przynajmniej taki
byłby z niego pożytek…
A teraz serio. Taki znak trochę kosztuje, ktoś go postawił i ktoś za niego
wziął kasę. Moją, twoją – wspólną.
To jest nasze wspólne dobro, ale to nie
znaczy, że niczyje. Tak było za komuny,
a tej już nie ma od 20 lat! Ostatnio trwa
akcja usuwania zbędnych znaków drogowych, bo Generalna Dyrekcja od Dróg
Publicznych i Autostrad w twórczym
amoku nastawiała ich co niemiara i nie
zawsze zasadnie. Ale akurat TEN ZNAK
jest niezbędny, bo jest to znak STOP
i schemat skrzyżowania – bardzo ryzykownego i trudnego dla niewprawnego
kierowcy, które przejeżdża się mając
oczy dosłownie dookoła swej głowy. Co
miałem zrobić – zawiadomiłem policję
i napisałem ten felieton, bo tylko tyle
może zwykły i praworządny obywatel
tego chorego na głowę kraju...
Robert K. Leśniakiewicz
O L I M P I J C Z YC Y Z „DA Ń KOW S K I EG O”
W K R A J OW E J C ZO Ł ÓWC E
• Ogrodnictwo
• Agrobiznes
• Leśnictwo
Nasi reprezentanci: Tomek Skupień i Ela Korbel startowali w bloku „Agrobiznes”, w którym musieli się zmierzyć
z 38 innymi zawodnikami. Musieli się oni wykazać wiedzą
i umiejętnościami praktycznymi ze wszystkich przedmiotów
ekonomicznych, takich jak podstawy ekonomii, ekonomika
przedsiębiorstw, rachunkowość przedsiębiorstw, marke ng,
zarządzanie; ponadto musieli prezentować obszerną wiedzę
o Unii Europejskiej ze szczególnym uwzględnieniem rolnictwa i Wspólnej Polityki Rolnej.
Wyniki naszych reprezentantów należy uznać za wielki
sukces. Zajęli oni 2 (Tomek) i
3 (Ela) miejsce w skali kraju – do pierwszego zabrakło
zaledwie 2 punktów…
Za swoje osiągnięcia otrzymali oni cenne nagrody rzeczowe, a także wstęp bez egzaminów na wszystkie kierunki
wszystkich uczelni rolniczych w Polsce.
AM
W dniach 5 – 6 czerwca 2009 w Trzciance odbyły się eliminacje centralne XXXIII edycji Olimpiady Wiedzy i Umiejętności Rolniczych. Eliminacje odbywały się w 2 etapach:
• W 1 etapie wszyscy uczestnicy rozwiązywali testy (60 pytań)
• Drugi etap polegał na wykonaniu 3 zadań praktycznych.
Organizatorem Olimpiady był Uniwersytet Przyrodniczy
w Poznaniu. W uroczystościach brali udział przedstawiciele
Uniwersytetu Przyrodniczego z Poznania, Komitetu Głównego Olimpiady z Siedlec,
przedstawiciele władz
lokalnych oraz opiekunowie olimpijczyków
z całego kraju.
W eliminacjach brało udział 217 uczniów
z całej Polski. Startowali oni w kilku blokach, jak:
• Produkcja roślinna
• Produkcja zwierzęca
11
echo
Jordanowa
B I A Ł E S Z KWA Ł Y N A D B ES K I DA M I
ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ
Burza, która przetoczyła się nad naszą częścią Beskidu Makowskiego w dniu 11 maja 2009 roku, była, delikatnie mówiąc, wielce nietypowym zjawiskiem atmosferycznym. Początkowo wszystko było normalnie
- duchota, temperatura +25°C, ciśnienie wynosiło początkowo 964 (1017) hPa, zamglone „wodne” słońce
i chmury wysokiego piętra zwiastujące zmianę pogody. Do tego około południa dołączyły się bóle głowy,
bóle reumatyczne, senność, problemy z ciśnieniem krwi i inne objawy zmiany u meteoropatów. Pierwsza
burza przetoczyła się na północ od Jordanowa we wczesnych godzinach popołudniowych i słyszeliśmy
tylko jej grzmoty dochodzące zza gór. Tak było do godzin popołudniowych, a po godzinie 18:00 usłyszeliśmy pierwsze grzmoty nadchodzącej kolejnej burzy. Ciśnienie poleciało w dół - o 8 hPa. Zza Pasma
Babiogórskiego ukazała się złowieszczo wyglądająca opona ciężkich, granatowo-sinych chmur. O godzinie
18:15 zza gór napłynęły dziwne białe obłoki o niskiej podstawie, które po chwili uformowały się w wał
nad szczytami gór, dziwnie biały na granatowo-fioletowym tle chmur burzowych.
A potem uderzył deszczowy szkwał.
Wiatr z północnego-zachodu wraz
z deszczem a potem i gradem wielkości
lo ek - czyli grubego śrutu. Po ulicach
popłynęły strumienie wody. Uderzenia
wiatru łamały mniejsze gałęzie i przyginały drzewa do ziemi, ale na szczęście
nie było większych strat. W ciągu pół
godziny spadło 4,84 l/m² deszczu.
Burza szalała do godziny 19:00,
potem żywioły się uspokoiły i zaobserwowaliśmy przepiękne podwójne
i nawet potrójne tęcze spowodowane przez słońce stojące nisko nad
horyzontem. Mogliśmy obserwować
niezwykłe efekty optyczne spowodowane przez chmury powstające w wyniku mieszania się ciepłych i chłodnych mas powietrznych. Około 20:00
obserwowaliśmy ostatnie błyskawice
burzy, która oddaliła się w kierunku na Rabkę, Szczawnicę oraz Nowy
Sącz. Noc przyniosła uspokojenie, ale
także mgłę i drobną mżawkę. Powietrze ochłodziło się do +10°C, a nad
ranem temperatura spadła do +8,4°C.
Ciśnienie wynosiło 956 (1009) hPa
Następny ranek był zimny i mglisty. Ciśnienie powróciło do normy, tj.
do 960 (1013) hPa. A zatem jak widać,
tradycji Zimnych Ogrodników stało się
zadość - to Pankracy przybył z deszczem i frontem chłodnym. Jedną rzeczą nietypową i przerażającą w tym
wszystkim jest gwałtowność uderzenia żywiołów. Gdyby to zdarzyło się
na jeziorach czy na morzu, gdzie wiatr
nie napotyka w zasadzie na żadne
przeszkody - to byłoby to uderzenie
huraganu, jak nie orkanu. W naszym
przypadku chronieni jesteśmy przez
góry i lasy, które to przeszkody rozładowują morderczą energię wiatru
i powodują jego znaczne osłabienie.
Biały szkwał zdarzył się nad Beskidami po raz drugi – uderzył w dniu
22 maja 2009 roku. Tego dnia krótko po godzinie 19:00 mieliśmy drugi
atak tzw. „białego szkwału”. Tym razem był on łagodniejszy od tego z 11
maja, ale i tak wyrządził sporo szkód
w Beskidach - szczególnie w okolicach
Żywca i Bielska Białej, gdzie wichura
o sile 10-11°B spowodował zerwanie
dachów, połamanie drzew i zerwanie
przewodów elektrycznych. Zginęła
1 osoba zabita przez spadający konar
drzewa.
W Jordanowie żywioł uderzył o godzinie 19:02 - kiedy to na zachodzie
pojawiła się gęsta, ciemna niemal granatowo-fioletowa chmura, a tuż nad
górami Pasma Babiogórskiego pojawił się charakterystyczny wał białych
szelfowych chmur szkwału. O godzinie
19:03 wał ten szybko przemieścił się
w kierunku południowo-wschodnim
12
- co udało mi się udokumentować
w postaci sekwencji zdjęć. W minutę
później w nasze miasto uderzyła ściana wiatru i deszczu. Całemu zjawisku
towarzyszył akompaniament błysków
i huku piorunów, co nadawało temu
spektaklowi Natury klimat grozy i potęgi żywiołów. Wiatr w porywach miał
około 8-9°B, więc był już osłabiony
przez góry i porastające je lasy...
Cała burza trwała tylko około 20
minut, zaś samo uderzenie wiatru
- niecałe 2 minuty. O godzinie 19:30
doszło do uspokojenia się żywiołów.
Burza odeszła w kierunku południowowschodnim.
W tym wszystkim najbardziej przerażającą jest siła uderzenia orkanu, który niszczy wszystko, co napotka na swej
drodze. Była to typowo frontowa burza
- temperatura z +27°C spadła w ciągu
5 minut do +10°C. Z chmury sypał się
grad wielkości groszku, ale suma opadu
nie przekroczyła 2 l/m². Tym niemniej
spalona i zmęczona słońcem zieleń
odetchnęła... Interesującym jest to, że
w czasie burzy były słabe wyładowania
elektryczne, i to pomiędzy szybko przemieszczającymi się chmurami.
Jordanów, 2009-05-23
echo
Jordanowa
Z AG A D K A P E W N E J B U R Z Y
ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ
Chciałbym Czytelnikom przypomnieć pewne zagadkowe wydarzenie, które miało miejsce
w okolicach naszego Miasta. Rzecz dotyczy pewnej burzy, która nie zdarzyła się ani nigdy
przedtem ani nigdy potem. Problem polega tylko na tym, że nie potrafię jej umiejscowić w
czasie. Kilka przesłanek wskazuje na to, że miało to miejsce pomiędzy rokiem 1959 a 1962.
w 1960 roku zamieszkałem w Jordanowie na stałe, a w 1962 roku poszedłem do szkoły.
A to było tak – burza ta musiała wydarzyć się latem, w czasie wakacji. Być może wtedy przyjechałem z Konina do Jordanowa, do rodziców na wakacje. Pamiętam, że dzień był
zrazu duszny i upalny. A potem się zachmurzyło i zaczęło
grzmieć. To była straszliwa burza. Koło południa lub krótko
po południu niebo stało się niemal czarne. Pioruny waliły
wokół i padał deszcz, a potem grad wielkości co najmniej
fasoli jaśka – dużego jaśka. No i wiatr – wiało straszliwie.
Wydawało się, że zerwie nam dach. Po kilkunastu minutach wszystko się uspokoiło i mama wypadła na podwórze
a po chwili przyniosła pełne garście lodowych kul różnej
wielkości śmiejąc się: „przyniosłam lody!”
Ale nie to było najosobliwsze. Okazało się bowiem, że
burza okazała się fatalna dla okolicznego lasu porastającego wschodni stok góry Ciosek. Ku naszemu zdumieniu,
ujrzeliśmy pas powalonego lasu. Drzewa leżały w zgodnym
kierunku koronami w kierunku podnóża góry. Wyglądało
to tak, jakby przejechał po nich walec układając je pokotem. Patrzyliśmy na to z Bystrzańskiego Działu – pamiętam
uczucie metafizycznego niemal lęku na to, co się stało z lasem. No bo to był widok przejmujący grozą.
W dwa dni później pojechałem wraz z dziadkiem wozem
konnym na stację kolejową i po drodze widziałem wykroty
drzew powalonych przez wiatr na brzegu pomiędzy Poczekajem a domem pp. Górszczyków. Te wykroty straszyły
jeszcze kilka lat po tym wydarzeniu… Podobnie jak resztki
pni na miejscu tej katastrofy, gdzie chodziliśmy na grzyby
– dorodne prawdziwki i kozaki. I następna rzecz ciekawa
– las był zdewastowany tylko tam – na przedłużeniu osi
huraganu drzewa stały jak stoją- niektóre nawet do dnia
dzisiejszego na Grani i Hyćkowej Górze od zachodu oraz
w Lesie Parszywka na wschodzie. Wyglądało to jakby potworna energia wiatru wyładowała się tylko na wschodnim zboczu góry Ciosek i na Szpitalnym Dziale…
Dzisiaj już czas zabliźnił te wszystkie straszliwe rany. Pamiętam jeszcze tylko to, że o tym wydarzeniu pisały gazety: „Gazeta Krakowska” i „Echo Krakowa” – które kupowali
moi dziadkowie. Zamieszczono także zdjęcia tego wywału
lasu na Ciosku. Niestety – żadna z nich nie zachowała się
do dnia dzisiejszego – a szkoda, bo na jej podstawie dałoby
się ustalić datę i godzinę tych wydarzeń. Czymkolwiek by
to nie było, jest to jeden z tzw. fenomenów forteańskich,
które są – jak na razie – bez wyjaśnienia. I właśnie dlatego
uważam, że pamięć o nim nie powinna ulec zatarciu mimo
pół wieku, które już nas od niego oddziela…
Jordanów, 2009-05-26
13
echo
Jordanowa
40 L AT T E M U P O D S ZC Z Y T E M P O L I C Y…
W dniu 2 kwietnia br. minęła niezauważona w papieskim medialnym szumie 40. rocznica
jednej z największych katastrof lotniczych w PRL-u - katastrofy nad Zawoją, która wydarzyła się w dniu 2 kwietnia 1969 roku. W „Gazecie Krakowskiej” pojawił się trzyodcinkowy
cykl reportaży o tej katastrofie - niestety nie wnoszący niczego nowego, poza znanymi już
faktami. A zatem pytanie zadane poniżej jest wciąż aktualne...
LOT LO 165:
WYPADEK CZY ZBRODNIA?
Jest jeszcze jedna zagadka związana z głośną, niedawną katastrofą
słowackiego samolotu An-24, i wiąże się z wypadkiem lotniczym, który
miał miejsce w dniu 2 kwietnia 1969
roku, w Polsce. Chodzi mi tutaj o katastrofę samolotu AN-24 należącego
do PLL LOT, który nosił oznaczenia SPLTF i przepadł bez wieści w locie krajowym nr LO-165 w okolicznościach
dziwnie przypominających katastrofę
słowackiego samolotu wojskowego...
Wrak LO-165 został odnaleziony w Beskidach – kilkaset metrów w dół od
szczytu Policy (1.369 m n.p.m.) w Paśmie Babiogórskim. Tej katastrofy nie
przeżył nikt. Dziś jest tam Rezerwat
Przyrody im. Prof. Zenona Klemensiewicza... I jak w przypadku katastrofy
na Węgrzech, znajdował się on w odległości około 10 km nad granicy...
Także i ta katastrofa jest osłonięta gęstym woalem tajemnicy. Badający tą sprawę dziennikarz „Gazety
Krakowskiej” red. Jerzy Pałosz sądził,
że po upadku komunizmu w Polsce
uda mu się dotrzeć bez przeszkód do
świadków i dokumentów. Rychło okazało się, że świadkowie mówią niewiele, a i gros dokumentów spoczywa
nadal w safesach MSWiA, MON i IPN,
bez szans na ich rychłe odtajnienie.
Sprawa ta przypomina angletonowską „dżunglę luster”, tropy przecinają
się nawzajem i czasem wykluczają,
zaś odbicia oślepiają i dezorientują...
(=> J. Pałosz – „Tragedia pod Zawoją”
w „Gazeta Krakowska” z dn. 10 kwietnia 1994, ss. 6 i 7 oraz z dn. 11-12
kwietnia 1994, s. 3) Jedno jest pewne, że ówczesne władze PRL zrobiły
wszystko, co w ich mocy, by sprawę tej
katastrofy wyciszyć i ukręcić temu łeb.
Prawda była zbyt niewygodna...
Przypominam sobie, że w akcji poszukiwawczo ratowniczej brali udział
także członkowie naszej, jordanowskiej jednostki OSP, którzy być może
pamiętają jeszcze jakieś szczegóły
związane z tą katastrofą. Dobrze byłoby, gdyby podzielili się swymi wspomnieniami z Czytelnikami „Echa Jordanowa”! Lata leczą, czas i niepamięć
zaciera szczegóły i fakty, co daje pole
dla niesprawdzonych spekulacji i legend, które bardzo szybko zaczynają
żyć i funkcjonować własnym życiem…
HIPOTEZY, HIPOTEZY…
Istnieje kilka hipotez, co do przyczyn tragedii pod Zawoją:
1..Porwanie samolotu i ucieczka
do Austrii;
14
2. Zestrzelenie samolotu przez
czechosłowackie WOPK;
3.Błąd pilotów, którzy po przeleceniu Krakowa usiłowali zawrócić samolot i wskutek błędu nawigacyjnego
uderzyli w stok Policy;
4.Błąd obsługi naziemnej lotniska
Kraków – Balice, która obserwowała samolot Li-2 (lecący przed SP-LTF)
i podawała dane, na których oparli się
piloci AN-24;
5. Działanie innych czynników
niezależnych od ludzi, fatalnych warunków pogodowych, błędów technicznych, awarii systemów nawigacyjnych, itd.
Tak czy inaczej, każda z tych przyczyn doprowadziła do tego, że w dniu
2 kwietnia 1969 roku, o godzinie 16:07
samolot AN-24 rozbił się na stoku Policy. W katastrofie zginęły 53 osoby.
Nie przeżył nikt. Red. Pałosz stawia
w swym artykule kluczowe dla sprawy pytanie: co zaabsorbowało uwagę
załogi LO-165 w rejonie Jędrzejowa,
że przegapiła ona tamtejszy marker
i wzięła zań następny marker lotniska
w Krakowie – Balicach? Na to pytanie
nie odpowiedział nikt.
Hipoteza ufologiczna, która wysunąłem ongi zakłada, że w dniu 2 kwietnia 1969 roku samolot rejsowy PLL LOT
echo
An-24, nr lotu LO-165, który po prostu
rozbił się wskutek pomyłki nawigacyjnej popełnionej przez operatora radiolokatora z lotniska Kraków-Balice,
zmylonego widocznym na ekranie radiolokatora echem jakiegoś samolotu
lecącego właśnie nad ... Skawiną! Mogło to być oczywiście UFO, ale… Kontroler lotu wydawał polecenia właśnie
dla tego obiektu, zaś załoga lecącego
o 40 km dalej na południe LO-165 wykonywała je. Efekt tego przy panującej
wtedy ohydnej, kwietniowej pogodzie
mógł być tylko jeden - samolot werżnął
się kilkadziesiąt metrów poniżej głównego szczytu Policy...
W tym kontekście przypomina mi
się inna katastrofa, która miała miejsce
w latach 50. i było to tzw. „zderzenie radarowe” dwóch statków: pasażerskiego
liniowca s/s Andrea Doria i szwedzkiego
pasażera m/s Stockholm. Operatorzy
radarów na obu jednostkach widzieli
nawzajem echa statków odległe – według aparatury – o jakieś 10 mil morskich, czyli około 18,5 km, a naprawdę
oba statki znajdowały się obok siebie
i szły mając na siebie kontrkursie w bezpośredniej bliskości! To cud, że w tej kolizji zginęły tylko 4 osoby!
Ciekawą hipotezę wysunął jeden
z ekspertów do spraw katastrof lotniczych i prawnik Mariusz Fryckowski,
który wysunął hipotezę, że samolot
mógł mieć bombę (lub podobnie działające urządzenie) na pokładzie i jego
działanie spowodowało jego zgubę,
albo został on zestrzelony przy pomocy karabinu (rusznicy) przeciwpancernej. Pomysł jest o tyle ciekawy, że nikt
jego nie wziął pod uwagę i nikt nie
szukał śladów działania takiej broni,
która mogła miotać pociski o kalibrze
Jordanowa
7,92 mm (polski kppanc.. wz. 35 UR,
„Urugwaj” o zasięgu rażenia 300 – 500
m) lub 14,5 mm (radziecki PTRD lub
PTRS na odległość 500-800 m), które
jednak zostały wycofane z uzbrojenia
LWP i raczej nie mogły być użyte przeciwko temu samolotowi. Karabiny te
przeżywają jednak pewien renesans.
Od lat 80. w wielu armiach świata
wprowadza się tzw. „wielkokalibrowe
karabiny wyborowe” (ang. AMR (An
Materiel Rifle) - karabin do niszczenia
sprzętu technicznego), których koncepcja częściowo wywodzi się z karabinów przeciwpancernych - służą one
do precyzyjnego niszczenia lekkiego
sprzętu z dużych odległości.
INNE BABIOGÓRSKIE TRAGEDIE
Mówiąc o beskidzkich tragediach
należy wspomnieć także i te, o których
poniżej. Niedawno dwie 17-latki z Częstochowy: Anna S. i Olga K. wybrały
się na Babią Górę wczesnym rankiem,
dnia 30 stycznia 1999 roku. Pomimo
niesprzyjającej pogody, zimnego wiatru z północnego-zachodu i temperatury dochodzącej do -20 st. C, obie
dziewczyny w swej głupocie uparły
się i podeszły z Markowych Szczawin
na Przełęcz Bronę, skąd wspięły się
na Diablaka. Dziewczyny osiągnęły, co chciały, ale zejście już zaczęło
sprawiać kłopoty. Zamiast wejść na
oznakowany czerwono Główny Szlak
Beskidzki, który sprowadziłby je na
Krowiarki - czyli w kierunku wschodnim - Anna i Olga poszły na południe,
na stronę słowacką - gdzie znaleziono
je w dniu 31 stycznia. Były zmarznięte,
załamane psychicznie, ale żywe!!!...
I znowu - gdyby nie ich ośli upór
i wręcz niebotyczna głupota, która
gnała je na szczyt Babiej - oszczędziłyby one sobie cierpień i wstydu, zaś
ratownikom Beskidzkiej Grupy GOPR
oraz funkcjonariuszom polskiej i słowackiej Straży Granicznej wielogodzinnych poszukiwań.
W kontekście górskich wypadków
Babia Góra też zapisuje się ponuro
w kronice górskich tragedii, od jesieni
1918 roku, kiedy to pod Diablakiem
zamarza na śmierć Jakub Sobieńko.
3 sierpnia 1925 roku wskutek załamania pogody zmarli pasterze wołów:
15
Wincenty Żywczak, Karol Lach, Emeryk
Szklarczyk i Jan (???) Surowczyk. I znów
– tragedia ma miejsce pod Diablakiem.
W październiku 1931 roku zamarza
na śmierć w śnieżycy Anna Frantowa
(lat 47) w rejonie Przełęczy Lipnickiej.
W lutym 1935 roku miała miejsce
najbardziej znana tragedia zespołu
Frysiów. Na Babiej Górze zamarzli na
śmierć: Kazimierz Fryś (lat 33), Janina
Fryś (lat 32), Stanisław Olejczyk (lat
30) i Helena Bałachowska (lat 19).
Wszyscy wymienieni zginęli na szczytowej kopule Diablaka w potężnej kurniawie.
Rok 1942, w zimie, w niewyjaśnionych okolicznościach na szczycie Babiej Góry rozbija się samolot Lu waffe. Pilot zginął, a dwóch jego kolegów
odniosło ciężkie rany.
Kwiecień 1951 roku. w okolicach
ruin schroniska umiera z wyczerpania
33-letni Aleksander Starzeński.
28 sierpnia 1955 roku – na szczytowej kopule Diablaka od uderzenia
pioruna ginie żołnierz WOP i jest rannych kilku turystów.
11 listopada 1979 roku – jedna
osoba zamarza na śmierć, a pięć innych doznaje silnych odmrożeń z powodu załamania się pogody i silnej
kurniawy. Wszystkie te fakty podaje
Aleksy Siemionow w swej książce
„Studia Beskidzko – Tatrzańskie”, Kalwaria Zebrzydowska 1992.
echo
Wracając do wypadku Olgi i Anny, to
czy tylko winien był ich upór? Oczywiście był on składową tego wypadku, ale
być może, że poza paskudną pogodą
i nikłą wiedzą o górach oraz rządzących
w nich prawach, a także ignorancją
Anny i Olgi być może wzięły tu udział
także i inne czynniki - czy nie aby diabły
z Diablaka? Babia Góra pod tym względem jest „uprzywilejowana”, a otaczające jej główny szczyt - nomen-omen
Diablak - cieszy się paskudną sławą.
Przekładając teraz ten przypadek na to,
co się przydarzyło Annie S. i Oldze K.
można powiedzieć, że skoro doświadczeni piloci mieli kłopoty, to co dopiero
dwie młode i głupiutkie dziewczyny?...
Uratowało je chyba tylko to, że będąc
z Częstochowy były pod szczególną
opieką Czarnej Madonny! Wszystko
skończyło się happy endem, a przecież
gdyby nie zeszły one niżej pod osłonę
lasu i gdyby nie znalazły tej sławojki w której się ukryły - to dwa trupy leżałyby do wiosny w śniegach Babiej Góry!
Tragedia lotu LO-165 nie znalazła żadnego racjonalnego i irracjonalnego
wyjaśnienia. Ostatnio „Gazeta Kra-
Jordanowa
kowska” piórem red. Marka Bartosika
wydrukowała trzyczęściowy reportaż
pt. „Tajemnica katastrofy pod Zawoją”
(=> „Gazeta Krakowska” z dnia 3, 4-5
i 7 kwietnia 2009 r.) w którym podsumowuje on znane fakty na temat tego
wydarzenia i… - nie podaje żadnego
wyjaśnienia. Niestety! I obawiam się,
że prawdy nie dowiemy się nigdy, bo
albo spoczywa ona na dnie pancernych
safesów krakowskiego IPN, albo – co
jest najbardziej prawdopodobne – jej
w ogóle nie ma.
Robert K. Leśniakiewicz
S K Ą D TA G RY PA?
P R E Z E N T Z D A L E K I E J P R Z E S Z Ł O Ś C I C Z Y … O D KO M E T Y ?
W swej pracy pt. „Atomowa wojna bogów” (Lublin 1979), Aleksander Mora twierdzi, że kilkanaście tysięcy lat temu na Ziemi kwitła wspaniała cywilizacja, która – niestety – zgładziła sama
siebie w tytanicznym konflikcie z użyciem wszystkich znanych nam i nieznanych broni masowego
rażenia – BMR, albo – jak mi się wydaje – została zniszczona w totalnej wojnie z kosmicznymi kolonizatorami i wskutek regresu cywilizacyjnego – cofnęła się do epoki kamienia łupanego. Podobne
poglądy wyznaje słowacki pisarz i ufolog dr Miloš Jesenský, który udowadnia to w swej pracy pt.
„Bogowie atomowych wojen” (Ústi nad Labem 1998). Z jego enuncjacji tamże zawartych wynika,
że cywilizacja Atlantydy czy poprzedzająca ja cywilizacja Atlantyki sięgnęła naszych najbliższych
planet i skolonizowała je. Co gorsza – wyprowadziła BMR także w Kosmos, co mogło doprowadzić
do tego, że nieaktywne i niewykorzystane jednostki tych kosmicznych BMR wciąż jeszcze okrążają
Ziemię, Księżyc i inne planety Układu Słonecznego, grożąc zagładą wszystkiemu, co na niej żyje.
Opisywałem już efekty spadku głowic bojowych A i C – co można znaleźć w moim opracowaniu pt.
„Projekt Tatry” (Kraków 2002), zaś na łamach „Wizji Peryferyjnych” opisałem działanie broni B.,
teraz też chciałbym skupić się na tym temacie, bowiem ostatnio uzyskałem d o w o d y na to, że
broń biologiczna została stworzona przez poprzednie cywilizacje, i że wskutek Wielkiego Konfliktu
owa broń wymknęła się spod kontroli człowieka.
Aleksander Mora tak pisał na ten temat:
„[...] Antyczny tekst hinduski „Samara Sutradhara”
wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości broni
biologicznych – B. Specyfik o nazwie Samhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród żołnierzy
przeciwnika, zaś inny – Moha – powodował odrętwienia i paraliż. W „Fengshen-yen-i” wspomina się działania wojenne z użyciem broni B prowadzone w Chinach;
i znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco
podobne do hinduskich.
Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest
możliwe, że niektóre współczesne, trapiące Ludzkość
schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie
mogły one powstać jako rezultat pradawnej, niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął się
walczącym stronom spod kontroli?
16
echo
Znany biolog A. Firsow zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem
organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie
nieaktywnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe,
wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym
bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności
w stosunku do żywiciela, co mogłoby wskazywać na ich
stosunkowo niedawne pochodzenie. [...]”
Inną tajemniczą sprawą, ściśle związaną z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone na całej kuli ziemskiej.
Malowidła te, przedstawiające postacie tzw. Kosmitów
zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos światowy, a ich
szczególna popularność datuje się od momentu publikacji
książki Ericha von Dänikena zatytułowanej „Rydwany bogów”.
Jednym z najbardziej znanych jest kontur olbrzymiej
postaci wyryty w skale. Został on odkryty przez Henri Labote’a na płaskowyżu Tassili na Saharze i nazwanej przez
niego Wielkim Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w skafander kosmonauty.
Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych
rysunków: jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech
postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony
kosmonautów, których głowy są pokryte baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach. Istnieje np. rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać,
której głowa jest otoczona pierścieniem z wychodzącymi
z niego promieniami. Pierścień ten najprawdopodobniej
reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie zaopatrzony w anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki
odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki Kosmitów
znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał
w Australii.
Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu Jomon
(Dżomon). Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają one ludzi w pewnego rodzaju ubiorach
ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary.
Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu:
... rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas
kiedy >>korona<< umieszczona na hełmie spełnia rolę
anteny [...]. urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią
elementów zdobniczych, ale są przyrządami pozwalającymi kontrolować ciśnienie w skafandrach w sposób automatyczny...
Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie
z Przybyszami z Kosmosu oraz poglądem, że planetę naszą
Jordanowa
w dalekiej przeszłości odwiedzali goście – astronauci z innych układów gwiezdnych. W gruncie rzeczy przedstawiać
one mogą niebiańskich bogów – tym bardziej, że rysunkom
Kosmitów towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy
i inne urządzenia latające. Wydaje się, że istnieje inne, nie
mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej
interpretacji znajdywanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących ich przed
skażeniem radioaktywnym. Przecież w większości rysunki
Kosmitów odkryte zostały na terenach dzisiejszych pustyń.
Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną
powstania tych pustyń mogło być zastosowanie na tych
obszarach broni nuklearnych, dlatego nawet tysiące lat
później regiony te wskazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Rysunki mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym udało się
przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze
schronów podziemnych, albo z obszarów nieskażonych
radioaktywnym fall-out’em) ludzi w latających maszynach,
którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby
skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić
rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać Przybyszów z Kosmosu. Nie wydaje się jednak słuszne
pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były
przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem
radioaktywnym. Gdyby bowiem Kosmici musieli być tak
dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem przy pomocy tak dokładnie izolujących skafandrów
kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli Oni oddychać
ziemską atmosferą czy też znosić panującej na powierzchni
Ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów – jak
pisze Richard E. Mooney – stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i legend.
O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii a także Majów, Inków i Azteków n i g d y nie pisano, jako o noszących
stroje ochronne. Dlatego albo byli oni Ziemianami, albo
Przybyszami z Kosmosu, których fizjologia podobna była
do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko
na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące
ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy
też nieznanymi, a być może groźnymi dla nich ziemskimi
mikroorganizmami. Jednakże biorąc pod uwagę argumenty „za” i „przeciw” oraz uwzględniając rozmieszczenie
głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym
wyjaśnieniem funkcji owych „kosmicznych” skafandrów
jest ochrona przed skażeniem promienistym.
A może chodziłoby tu raczej także o skażenie biologiczne??? Ubiory ochronne przeciw mikrobom są równie
szczelne jak skafandry kosmiczne czy głębinowe, a zatem
są podobne do nich i równie funkcjonalne. Istoty, które
17
echo
obawiały się ziemskich bakterii nie mogły być Kosmitami, tylko ludźmi. To, że ci ludzie nosili skafandry jest na to
dowodem. Ziemska flora bakteryjna może być szczególnie niebezpieczna dla istot, które mają podobny lub taki
sam metabolizm i budowę komórek podobna do bakterii,
a zatem bakterie nie są w stanie zainfekować obcego organizmu, bowiem po prostu nie mogłyby się one w nim
namnażać i w rezultacie szybko by zginęły.
Tak czy inaczej, te złośliwe mikroby powstały wskutek manipulacji genetycznych, co mogło wyglądać tak, wedle Al. Mory:
„[...] Ziemia była bardzo zniszczona. Główne ośrodki
cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne, niektóre lądy
i wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo
zamieniły się w starty popiołu pod działaniem broni laserowej i jądrowej. Reszty dzieła zniszczenia dokonały wybuchy
wulkaniczne, wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.”
Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto
organizować nowe bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały
jeszcze gdzie niegdzie sprzęt i urządzenia. Ekipy techniczne
penetrowały powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym
udało się przetrwać kataklizm, a także surowców, środków
napędowych, leków i żywności. Podjęto budowę nowych
miast, jak Tiahuanaco (?) i osiedli – jak Sacsayhuaman (?).
Życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby,
pomimo tego, że niezbyt liczne społeczeństwo musiało borykać się z całym szeregiem poważnych problemów.
Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego
wchodzili przecież ludzie, którzy wychowali się na różnych
planetach. Niektórzy z nich od początku nie mogli przystosować się do oddychania ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń wspomagających i ochronnych.
Dla innych promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt
silne. Dla jeszcze innych – zbyt słabe.
Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie
szybko, jeżeli to nieliczne społeczeństwo miało uchronić
przed całkowitą zagładą i wymarcie samo siebie i zdobycze
cywilizacji trwającej tysiące lat.
Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których sposób życia nie odbiegał
właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku wybranych plemionach zabiegu genetycznego,
pozwalającego na znaczne przyśpieszenie ich rozwoju.
Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości
wykorzystane jako tania, niewykwalifikowana siła robocza,
rozumiejąca i wykonująca prawidłowo i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez bogów-stwórców zadania.
W biblijnej „Księdze Rodzaju” czytamy: A wreszcie rzekł
Bóg: >>Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego
Nam...<< na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim
- bogowie, stanowiący jedno z imion Boga w Starym Testamencie jest formą od liczby mnogiej Eloah – Bóg.
Jordanowa
Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty –
jak się zdaje – przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion poddanych na ograniczonym
terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie starannej
opiece i edukacji postępował bardzo szybko. Jednocześnie
doprowadził on do powstania nieprzewidzianego produktu ubocznego – rozwiązał mianowicie problem, z którym
bogowie się dotychczas borykali, dostarczył bowiem zastępu niezwykle urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że
co młodsi bogowie natychmiast przystąpili do ulepszania
wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza
przynależą do tego samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju genetycznego, co szczególnie
dotyczyło tych, którzy byli potomkami pokoleń długo żyjących na innych, niż Ziemia, planetach.
Biblijna „Księga Rodzaju” podaje: A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na Ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga
widząc, że córki człowieka są piękne, pojmowali je sobie
za żony, wszystkie, jakie im się podobały. [...] A w owych
czasach byli na Ziemi giganci. Bo gdy Synowie Boga zbliżali
się do córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi
mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach.
Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły
być przedmiotem chluby bogów. Niektóre z nich stanowiące całkowicie zdegenerowane formy musiano zlikwidować.
Jednakże większość potomków reprezentowała znacznie
zwiększone możliwości intelektualne niektórzy mieli tak
wysoki poziom intelektualny, że bez trudu mieszali się ze
społecznością młodszych bogów.
„Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny
rozwój cywilizacji na Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły
roboczej. Wybrani spośród rzesz ludzie uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami, lekarzami, czy
wreszcie osiągali status boga. Starzy bogowie wymierali,
młodzi coraz bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo
inteligentnych Ziemian.”
Dr Miloš Jesenský opisał to jeszcze dokładniej w swej
pracy, do której odsyłamy Czytelnika na stronę internetową
Centrum Badań Zjawisk Anomalnych: h p://ufo.internauci.pl i blog www.cbza-jordanow.blog.onet.pl. Skoro ludzie
t a m t e j epoki potrafili manipulując genami wyhodować
Homo sapiens sapiens, to wyhodowanie złośliwego szczepu bakterii czy wirusa byłoby dla nich pestką! I było!
Zawsze zagadkę stanowiło dla nas to, jak to można
by udowodnić. I dowód taki znaleźliśmy w książkach autorstwa Richarda Prestona – „Strefa skażenia” (Warszawa
1996); Petera Radetsky’ego – „Niewidzialni najeźdźcy”
(Warszawa 1998), a nade wszystko w pracy Christophera
Willsa pt. „Żółta febra, czarna bogini” (Poznań 2001). Otóż
jednymi z najbardziej letalnych chorób są bakteryjne infekcje w rodzaju cholery azjatyckiej – Vibrio cholerae, czy dżumy dymienicznej – Yersinia pes s. Epidemie i pandemie
tych chorób dziesiątkowały ludność całego świata czy nawet pustoszyły znaczne jego obszary, bowiem dżuma jest
18
echo
także chorobą atakującą zwierzęta i uśmiercającą je – i to
przede wszystkim te, które towarzyszą człowiekowi: psy,
koty, myszy, szczury, konie, krowy i świnie.
Na cholerę nie ma do dziś dnia żadnej szczepionki
– można ja leczyć tylko przy pomocy antybiotyków. Uczeni nie odpowiedzieli jak dotąd na podstawowe pytanie
– od kiedy cholera zabija ludzi? Bo tylko jedno jest pewne
– cholera nie zawsze była dla ludzi szkodliwa... Wiadomo,
ze stosunkowo niedawno przebiła ona barierę gatunkową,
ale kiedy to było? – tego nie wie nikt.
Z dżumą jest trochę inaczej. Jej letalność jest wynikiem
nie tego, że dodano jej jakiś gen powodujący „złośliwość”,
ale genetycznie pozbawiono jej możliwości ruchu postępowego w środowisku płynnym, utraciła ona także wiele
z biochemicznych możliwości zmiany swego żywiciela na
innego (innymi słowy „przypisano” ją do określonych zwierzęcych żywicieli), co oznacza również, że nie może przetrwać w glebie; wyeliminowano także jej cykl Krebsa, który
decyduje otrzymaniu wielu składników, które powstają
w czasie oddychania... Oznacza to, że musi je otrzymać od
żywiciela. I dalej – Y. pes s nie potrafi sama wytworzyć białka hialuronidazy, które umożliwiałoby jej przenikanie do
komórek żywiciela. A to ma bardzo poważne konsekwencje, bo podwyższa mordercze zdolności tych bakterii. Udowodniono to nader prosto – zniszczono odpowiednie geny
odpowiedzialne za produkcję hialuronidazy i cykl Krebsa
u pokrewnych bakteriom dżumy bakterii Y. pseudotuberculosis – co spowodowało, że stały się one tak letalne, jak
Y. pes s... Zjadliwość Y. pseudotuberculosis podanej doustnie wzrosła o 1.000 razy, zaś wstrzykniętej podskórnie – aż
10.000 razy! Badania nad tymi bakteriami przeprowadzano nie tylko na myszach i szczurach laboratoryjnych...
Wniosek wyciągnięty przez uczonych był jeden – powstanie dwóch mutacji jednej bakterii naraz jest wysoce
nieprawdopodobne, a zatem nie były one dziełem Natury. Bakteria Y. pes s została rozmyślnie uszkodzona genetycznie tak, by podnieść jej złośliwość. A co za tym idzie
- wszystkie podane powyżej uwarunkowania genetyczne
tworzą z niej idealną broń biologiczną, która została stworzona tylko i wyłącznie do niszczenia wielkich populacji
ludzkich, uśmiercenia wszystkiego, co żyje a następnie samolikwidacji z braku żywicieli. Po co? – wiadomo: po to, by
stosujący tą BMR agresorzy mogli w krótkim czasie opanować określony teren. A zatem była to z całą pewnością
broń ofensywna pierwszego uderzenia!
Jest jeszcze jedna sprawa związana z Y. pes s – otóż
jej głównym wektorem są pchły. Bakteria ta potrafi tak
zmodyfikować organizm tego owada, by pchła zarażała jak
najwięcej istot żywych ze swego otoczenia. Zatyka ona dokumentnie jej jelita doprowadzając do szybkiego odwodnienia, co zmusza pchłę do jak najbardziej intensywnego
odżywiania się – skakania z żywiciela do żywiciela – i w rezultacie zakażenia wielu z nich, zanim zginie. Szczuty, myszy i koty zakażają z kolei ludzi, którzy są celem biologicznego ataku.
Jordanowa
Zauważmy, że oba te dopusty Boże mają bardzo krótki
okres wylęgania: cholera 2-3 dni, zaś dżuma 2-5 dni. Jak
widać, obie te bakterie idealnie nadają się do prowadzenia wojny biologicznej poprzez tzw. dywersję biologiczną
– rozsiewania chorób przy użyciu grup dywersyjno-rozpoznawczych, dywersyjnych bombardowań, ostrzału rakietowego, itp. Po zapowietrzeniu danego terenu dochodzi do
wybuchu epidemii, a potem – kiedy śmierć zbierze swe
żniwo – do wejścia na ten teren wojsk agresora...
Uczeni doszli do wniosku, że całość manipulacji powodującej zletalizowanie niezłośliwych szczepów bakterii nie
jest taka skomplikowana w wykonaniu, ale nader skuteczna w użyciu. Podobnie rzecz może się mieć z wirusami, które jeszcze bardziej są przystosowane do warunków wojny
bakteriologicznej i stanowią niemal idealną broń B.
Co do cholery, to ta bakteria na odwrót – posiada dodatkowy gen, który odpowiada za jej umiejętność syntetyzowania toksyny. Christopher Wills twierdzi wprost, że ów fragment DNA od długiego czasu
znajduje się w helisie bakterii V. cholerae, przy czym
dodaje, że nabyła go ona od innej bakterii. Ale znowu
– taka możliwość jest raczej nikła, więc wygląda na to,
że ktoś „pomógł” V. cholerae ten transpozon nabyć...
Patrząc na ten wredny zestaw genów – pisze on – niemal
ma się wrażenie, że ten transpozon został umyślnie zaprojektowany, żeby dać Vibrio właściwości niezbędne do dokonania spustoszenia w ludzkich wnętrznościach.
Nie od rzeczy będzie tutaj wspomnieć, że istnieją również choroby zwierzęce, które są wywoływane przez bakterie ze szczepów Vibrio i Pasteurella. Zazwyczaj są one
śmiertelne z 99% skutkiem.
Kolejnymi wrednymi patogenami są dur plamisty –
Ricke sia provazeki i dur brzuszny – Salmonella typhi. Ten
drugi jest szczególnie paskudny, bowiem S. typhi potrafi
przywierać do ścianek komórek wyściełających jelita ofiary, przenikać do wnętrza organizmu i wreszcie jest w stanie atakować te komórki, które mogłyby je unieszkodliwić,
co stanowi likwidację bariery immunologicznej... – jak
w przypadku wirusa HIV! I znowu ciekawa rzecz – istnieją
dwa rodzaje szczepów S. typhi – afrykańskie i te, które
zamieszkują Afrykę i resztę świata. Te ostatnie zaś pojawiły się na Ziemi w okresie od 2.000.000 do 200.000 lat
temu! Ten światowy szczep potrafi infekować swe ofiary
i przedostawać się do woreczka żółciowego, a stamtąd
wydalać się z organizmu nosiciela i doprowadzać do skażeń wielu ludzi. Tego nie potrafią szczepy afrykańskie...
A zatem kolejna celowa mutacja??? I znowu badania
DNA Salmonelli i pokrewnej bakterii Shiflexnen gella
(wywołującej czerwonkę) potwierdziły tą tezę. DNA obu
bakterii zawierały dodatkowe geny odpowiedzialne za
ich mordercze właściwości... Jak dotąd uczeni nie wiedzą, jak doszło do tych mutacji – ale nikt nie zastanowił
się nad ich sztucznym pochodzeniem. To nie ewolucja
nadała tym drobnoustrojom ich mordercze właściwości,
a celowa robota...
19
echo
Nieco mniej groźną jest bakteria Escherichia coli, która
odpowiada za niektóre infekcje pokarmowe. Uczeni sądzą,
że to ona była „genetycznym materiałem wyjściowym” do
„wyprodukowania” tych patogenów, których jest bliską
krewną.
Co to właściwie jest? – zapyta Czytelnik. Otóż jest to
kolejny konkretny d o w ó d na to, że dawno temu ktoś
manipulował genami bakterii tak, by były one morderczą
bronią przeciwko człowiekowi i zwierzętom, które go otaczają. Letalność tych patogenów jest czymś wbrew strategii
przeżycia tych bakterii, bowiem patogenom zależy na tym,
by ich żywiciel żył jak najdłużej - w ich własnym interesie.
Do pewnego czasu śmierć żywiciela nie leżała w interesie
bakterii, które były być może nawet bakteriami symbiotycznymi z człowiekiem i zwierzętami domowymi. Wskutek manipulacji genetycznych tutaj opisanych, bakterie te
z symbiontów zamieniły się w patogeny i zaczęły zabijać.
I o to chodziło. Twórcy tej BMR zamienili się dawno w pył
i proch, ale ich dzieło wciąż zbiera krwawe żniwo nawet
teraz – po stu dwudziestu wiekach!
Sądzimy, że postęp badań genetycznych mikroflory
pozwoli na znalezienie więcej dowodów na to, że manipulacje życiem miały miejsce znacznie wcześniej, niż się to
nam wydaje, i że teraz płacimy daninę życia za szaleństwa
Białych i Czarnych Magów Atlantydy...
Ale czy tylko te mityczne wojny bogów-astronautów są
odpowiedzialne za to, co się dzieje w naszych przychodniach? Nie tylko. Od kilku lat odnotowuje się stały wzrost
infekcji grypopodobnych, które mogą mieć związek z postępującym efektem cieplarnianym. Są to infekcje atakujące ludzi zamieszkujących basen Morza Śródziemnego, które zostały tu przywleczone przez Polaków pracujących we
Francji, Włoszech, Hiszpanii, Grecji i innych krajach tego
regionu. Polacy nie są na nie odporni i szybko im ulegają,
a łagodniejsze warunki atmosferyczne sprzyjają błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się wirusów. Strach pomyśleć, kiedy w Europie pojawią się tak egzotyczne infekcje
wirusowe, jak gorączka krwotoczna Ebola, Lassa, Hanta,
i inne. Przykład rozprzestrzenienia się wirusa HIV wywołującego AIDS jest tutaj przykładem wręcz akademickim.
Jest jeszcze drugie potencjalne źródło tych infekcji – są
nim komety. Corocznie kilkadziesiąt z nich przechodzi przez
Układ Słoneczny i istnieje wyraźny związek pomiędzy przejściami jasnych komet – jak np. komety C/1995 Y1 (Hayakutake) w latach 1995/96 i komety C/1995 O1 (Hale-Bopp)
w latach 1996/97. W tym roku mieliśmy okazję zobaczyć
stosunkowo jasną kometę C/2007 N3 (LULIN), która w dniu
24 lutego przechodziła w pobliżu Ziemi w odległości 0,41
AU – czyli 61,5 mln km – znacznie mniej, niż połowa odległości Ziemi od Słońca. Czy to właśnie jej przejście było
powodem pojawienia się „żołądkowej” wersji tej infekcji?
I jeszcze jedna ciekawostka: kometa Hayakutake ze
względu na jej niezwykły skład chemiczny była podejrzana
o to, że jest tzw. kometą pozaukładową, tzn. że przyleciała do nas gdzieś spoza Układu Słonecznego. Stwierdzono
Jordanowa
u niej wystąpienie zupełnie różnego od komet układowych
stosunku cyjanowodoru – HCN do izocyjanków – R-CN, który był bardzo podobny do tego, jaki jest w otwartej przestrzeni kosmicznej, poza Układem Słonecznym. A może
przybyła ona do nas z innego układu planetarnego? Kometa LULIN ma skład ciekawy skład chemiczny, w którym
przeważa dwucyjan – (CN)2 – silnie trujący gaz o działaniu
podobnym do cyjanowodoru. Jednakże nie ma się co przejmować – nawet w przypadku przejścia Ziemi przez ogon tej
komety nic się nam nie może stać, gazy są zbyt rozrzedzone, by stanowić nawet potencjalne zagrożenie. Zresztą już
raz coś takiego miało miejsce w historii, dokładnie w 1910
roku, kiedy Ziemia weszła w warkocz komety Halleya. Spodziewano się Bóg wie czego, a wyszło „po polsku”, czyli nic,
nawet najdokładniejsze analizy nie wykazały zmiany składu ziemskiej atmosfery o jotę. Można się teraz zastanowić,
czy uderzy w nas kolejna epidemia jakiejś infekcji po przejściu komety LULIN w lutym i marcu bieżącego roku? Tego
należy się spodziewać, a zatem dobrze byłoby się jednak
przygotować do kolejnej epidemii kolejnej infekcji, która
może uderzyć nas latem i jesienią.
Z OSTATNIEJ CHWILI
No i wykrakałem – powyższy tekst miał zostać opublikowany w wiosennym wydaniu „Echa Jordanowa”, ale
z niego zrezygnowałem. W kwietniu pojawiła się epidemia
tzw. „świńskiej” grypy, której wirus 2009A/H1N1 (podobny
układ białek miała słynna, śmiertelna grypa „hiszpanka”
z lat 1919/1920, która „szalała w Naprawie”) jest komponentem szczepów ludzkiej, ptasiej i świńskiej grypy, który
przenosi się ze zwierząt na ludzi i z ludzi na ludzi. Pod koniec
kwietnia epidemia zabiła ponad 200 osób na całym świecie
a amerykański Center for the Disease Control w Atlancie
ogłosił V (przedostatni) stopień zagrożenia pandemią. Polska ponoć jest przygotowana na danie odporu wirusowi
A/H1N1, ale czy tak jest na pewno??? Patrząc na to, co się
dzieje w naszym powiecie, gdzie do obsługi terenu są zaledwie 3 karetki Pogotowia, w tym tylko jedna z lekarzem!!!
– poważnie w to wątpię. Doszło do tego, że ratowaniem
ludzi chorych zaczęła się zajmować naszym mieście Straż
Pożarna, której mimo najlepszych chęci i wyszkolenia brakuje najzwyklejszego w świecie defibratora czy zastrzyków
adrenalinowych…
Ciekawe: grypa pojawiła się w Meksyku, w którym toczy się niewypowiedziana wojna przeciwko przemytnikom
narkotyków i ludzi do USA. Czyżby komuś znowu coś się
„przypadkowo” wymsknęło spod kontroli? To jest mutacja
wirusa grypy A/H1N1. Jego DNA zawiera elementy ludzkie,
ptasie i świńskie. Czy naprawdę ta mieszanka powstała tak
sobie przez przypadek? Nie wierzę w takie przypadki. Wirus HIV też pojawił się znikąd, podobnie jak Ebola, Hanta
i inne śmiercionośne patogeny. Ten wirus powstał w jakimś
laboratorium i wykorzystano go przeciwko ludziom. Powód
jest konkretny: zmniejszenie populacji ludzkiej na globie
środkami nie-wojennymi. Cel oczywisty - wprowadzenie
Nowego Porządku Świata. Obawiam się jednak, że pande-
20
echo
mia grypy jest faktem medialnym. Umarło na nią 200 osób
– przede wszystkim ludzi biednych, o minimalnej opiece
zdrowotnej. Ludzie żyjący w warunkach normalnych i z dobrą opieką zdrowotną mają wszelkie szanse, by wyjść z tego cało. Dziennie umiera kilkaset tysięcy ludzi na zawał, na
AIDS (na który zmarło już 25 mln ludzi, a co najmniej 2-3
razy tyle jest zainfekowanych) czy inne choroby i jakoś nie
ogłasza się z tego powodu stanu podniesionej gotowości…
Jordanowa
Nie wierzę w spisek New World Order. Ale w spisek wielkich koncernów farmaceutycznych i korporacji lekarskich
- tak. Ci ludzie są zdolni w imię swych interesów i kokosowych zysków na puszczenie w obieg kolejnej złośliwej
mutacji wirusa, bo to napędza koniunkturę na ich usługi...
Ot i wszystko.
Robert K. Leśniakiewicz
S Z M U G L E R Z Y, S Z P I E DZ Y I T E R RO RYŚ C I… 1
ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ
Oczywiście na granicy zdarzały się nie tylko same wesołe rzeczy, jak to opisywałem wcześniej. Bywało wesoło, bywało ciekawie, ale też i bywało niebezpiecznie. Granica bowiem to
było takie miejsce, na którym krzyżowały się szlaki i to nie tylko te turystyczne… Na granicy
pojawiały się różne typy i typki. A typki te pragnęły tylko jednego – szybkiej i łatwej kasy.
Tą kasę można było zarobić bardzo szybko na przemycie, czy jak to twierdziło Radio Wolna
Europa – łamaniu sowieckiej/komunistycznej/socjalistycznej blokady ekonomicznej.
Było to dosyć ścisłe – dzięki tzw.
zastojowi breżniewowskiemu państwa bloku wschodniego pogrążyły
się w stagnacji gospodarczej i w kraju
– mimo gierkowskiego cudu gospodarczego osiągniętego dzięki pożyczkom zagranicznym, które spłaciliśmy
dopiero teraz, w 2009 roku! – brakowało właściwie wszystkiego i pod koniec dekady lat 70. pojawiły się kartki
na cukier i mięso oraz ich przetwory. No i oczywiście od razu pojawiły
się konsekwencje tego stanu rzeczy.
W swej pracy „Małe jest piękne”
Shoemaker wykazał, że najbardziej
czułym instrumentem pomiarowym
wychwytującym rynkowe fluktuacje
jest granica. Nie inaczej było w PRL
i w pierwszych latach wolnej Polski.
W kraju totalnego braku wszystkiego przywożono co tylko można było
przywieźć w każdej możliwej ilości.
No i ze Szwecji i Danii szły ogromne ilości szmponów, proszków do
prania i innych środków czystości.
Z Czechosłowacji i Węgier – słodycze
i konserwy, z NRD – co się dało. Z krajów ZSRR – ikony i kawior. To nie był
(dla nas) żaden problem. Prawdziwe
problemy zaczęły się po częściowym
zniesieniu niektórych przepisów
o ruchu granicznym w 1989 roku.
Do tradycyjnego szmuglu dołączył
się bardzo groźny szmugiel narkotyków – „miękkich” i „twardych”.
O przemycie materiałów radioaktywnych z krajów byłego ZSRR już pisałem. Po przesunięciu zewnętrznej
granicy Unii Europejskiej na wschodnią granicę Polski zaczął się szmugiel
papierosów i alkoholi bez akcyzy –
innymi słowy mówiąc – bimbru. Pół
biedy, jeżeli ten alkohol był czysty,
nieskażony fuzlami i metanolem. Ten
ostatni wwożono kilkanaście razy do
Polski i skończyło się to poważnymi
zatruciami…
Jeżeli idzie o narkotyki, to Polska była do 1989 roku krajem tranzytowym – afgański haszysz szedł
głównie do Niemiec i Holandii oraz
krajów skandynawskich. Po 1989
roku doszedł szlak południowoamerykański – z których to krajów (Peru,
Wenezuela, Boliwia) szła kokaina do
Polski – już jako kraju docelowego
– oraz do krajów UE.
Od połowy lat 80. zaczął się
wwóz extasy i amfetaminy – a właściwie komponentów do ich produkcji na polski rynek i dla polskich
dealerów. Rynek zbytu szybko się poszerzał – głównie domy studenckie,
internaty, szkoły, dyskoteki, lokale
gastronomiczne i kawiarnie. Za produkcją i dystrybucją narkotyków stanęła przestępczość zorganizowana
– rodzima i zagraniczna. Na początku
lat 90. doszło do tzw. „porozumienia
praskiego” w Pradze Czeskiej, gdzie
21
doszło do podziału stref wpływu
pomiędzy włoską mafią, ‘Ndrangetą, Cosa Nostra i Camorrą z jednej
strony a mafią z krajów byłego ZSRR.
Ta ostatnia składała się głównie
z elementu przestępczego oraz – po
sierpniu 1991 roku i nieudanym puczu Janajewa – ze zredukowanych
przez Gorbaczowa funkcjonariuszy
KGB, OSNAZ-u KGB, żołnierzy GRU
i SPECNAZ-u GRU. Do czego są zdolni
ci ostatni widzieliśmy parę lat temu
w Magdalence, gdzie (tylko) dwóch
byłych SPECNAZ-owców trzymało
w szachu pluton specjalny antyterrorystów!
O wszystkim tym było informowane MSWiA już od sławetnego
czerwca 1989 roku. I mimo monitowania, mimo ostrzeżeń, analiz i innych alarmistycznych dokumentów
szefostwo MSWiA – złożone przede
wszystkim z polityków a nie fachowców, ustawicznie bagatelizowało
sprawę. Przykładem był choćby incydent, który miał miejsce na Łysej
Polanie w sierpniu 1991 roku, kiedy
to zawróciłem na Słowację autokar
z 60 Rosjanami. Ta grupa jechała
turystycznie do Polski – Zakopane,
Kraków, Warszawa, Białystok i dalej
na Litwę. W czasie kontroli stwierdziłem, że wszystkie papiery – tj. Vouchery i inne dokumenty z biura podróży zostały bezczelnie podrobione
echo
przy pomocy dobrej jakości sprzętu
komputerowego. Wpadli na błędach
ortograficznych – tych wszystkich
„h” i „ch”, „ż” i „rz”, „u” i „ó”, itd. itp.
Kontrola celna wykazała, że ci „turyści” wieźli w swym autokarze szmugiel w postaci kilkuset litrów lewego
alkoholu bez akcyzy.
Oczywiście od mojej decyzji Rosjanie odwołali się, ale nie wjechali.
Zatem złożyli na mnie skargę w Konsulacie RP w Koszycach. Skargę przesłano do KG SG w Warszawie z adnotacją jakiegoś bubka z MSWiA, która
była wielce wymowna i brzmiała:
Wyjaśnić i ukarać. Takie to było nastawienie panów z MSWiA do problemu mafii w naszym kraju. Śmiem
twierdzić, że dzięki takiemu nastawieniu polityków z „Solidarności”
doszło do błyskawicznego rozwoju
przestępczego
zorganizowanego
podziemia w naszym kraju. Oczywiście opisałem cały ten incydent na
łamach „Polski Zbrojnej” i kilku innych gazet, co spowodowało pewne
zainteresowanie się MSWiA sytuacją
na granicach naszego kraju. Tym niemniej pojechałem do Warszawy na
dywanik…
Poza narkotykami, po 1989 roku
zaczął się przemyt ludzi w kierunku
do Polski. Za komuny ludzie uciekali
z kraju nie mogąc wyjechać legalnie
za granicę, po upadku komuny i zgłoszenia akcesji Polski do UE zaczął się
masowy wjazd imigrantów ze Wschodu – głównie z krajów byłego ZSRR
i z krajów Trzeciego Świata. Zjawisko
to nasiliło się jeszcze po wstąpieniu
Polski do UE, ale zmieniły się metody.
Najczęściej stosowaną jest metoda na
współmałżonka-Polaka/Polkę. Nielegalny imigrant wyszukuje samotnego Polaka/Polkę i proponuje mu/jej
małżeństwo w nadziei, że uda się mu
w ten sposób uzyskać obywatelstwo
RP, a co za tym idzie Unii Europejskiej
i nadzieję na lepsze życie. Tak postępują głównie obywatele b. ZSRR i krajów arabskich oraz afrykańskich. Nie
dziwię się temu – życie w potwornej
biedzie, głód, choroby i niejednokrotnie wojenna poniewierka doprowadza tych ludzi do desperacji i imania się każdego sposobu, by wyrwać
się z tego piekła.
Jest jednak pewne ale… - a mianowicie takie, że ci ludzie niejednokrotnie od razu zasilają szeregi
Jordanowa
mafii. W 1992 roku zamknęliśmy na
Łysej Polanie rosyjskiego mafiozo,
któremu towarzyszył… Czeczeniec!
A wpadli wywożąc na Ukrainę skradzionego w Niemczech luksusowego
mercedesa na full wypas. Jak widać
kiedy zaczynają się wielkie pieniądze,
to przestaje istnieć wolna Czeczenia
i Matuszka Rossija, a dawni wrogowie zgodnie współpracują ze sobą.
Zresztą mafiosi wcale nie muszą
wyglądać, jak dresiate bandziory
z bejsbolem w łapie, ale jak nobliwie
wyglądający biznesmeni czy urzędnicy. Przypomina mi się szmugler
narkotyków, który woził „marychę”
przez Łysą Polanę. I najzabawniejsze było to, że miał mocne układy
w prokuraturze – zamknięty, szybko
wychodził… Wreszcie wpadł w Norwegii i o ile wiem, siedzi do dziś dnia.
A jest Serbem wżenionym w góralską, pobożną i katolicką rodzinę. Jak
widać pieniądze i lewe interesy nie
przeszkadzają różnicom religijnym…
Miłość może wiele, ale pieniądze potrafią wszystko. I to wszystko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ale
to już inna historia.
CDN.
ROK 2012:
WIELKI PRZEŁOM CZY WIELKA BZDURA?
ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ
Od czasu do czasu w naszych mediach pojawiają się coraz to bardziej „dokładne i zweryfikowane” informacje na temat tego, co ma nas czekać w roku 2012, kiedy to w Polsce
i Ukrainie ma odbyć się EURO 2012, a na świecie Generalny Koniec Świata. Najbardziej
straszą oczywiście żurnaliści, którzy na ludzkiej łatwowierności i głupocie chcą zarobić
swój pierwszy milion, albo przynajmniej renomę „obiektywnego” i „kompetentnego”
dziennikarza.
21.12.2012 r., o godzinie 21:21. No i podpiera się te
brednie tym, że wynika to ze skomplikowanego kalendarza Majów, którego jeden z cykli kończy się właśnie
w tym dniu. Jakoś wszyscy przepowiadacie przyszłości
przemilczeli ten fakt, że kalendarz ten składa się z 52letnich cykli, a że 52 to jest 4 krotność 13… Trzynastki!
– tej pechowej liczby! A na dobitkę cyfra 4 w wielu kulturach utożsamiana jest z cyfrą śmierci i końca, więc
rzeczywiście – choćby z tego względu powinniśmy już
zacząć się bać!
Przepowiadanie przyszłości jest zajęciem ryzykownym i wpadki nie omijają nawet najbardziej renomowanych „przepowiadaczy” i wizjonerów – że wspomnę
tylko Nostradamusa, który przepowiadał straszliwe
wydarzenia na lipiec 1999 roku. W lipcu 1999 roku nie
wydarzyło się nic godnego uwagi, a kanikuła trwała
w najlepsze. Koniec świata miał nastąpić w roku 2000.
Nie nastąpił, wobec czego przesunięto termin na rok
2001. Mimo dobrych chęci, świat istnieje nadal. No to
teraz zapowiedziano, że koniec świata nastąpi w dniu
22
echo
Zadziwiające jest to, jak wiara w te bzdury pleni się
w XXI wieku! Zadziwiające jest to, jak mała jest wiara
Polaków, w 95% katolików! Wszak napisano jest w Biblii, że tylko Pan Bóg ma wyłączność na generalne zakończenie dziejów i Koniec Świata! I nikt inny, bo nawet
Pan Jezus tego nie wiedział, do czego zresztą przyznał
się Apostołom. Św. Jan w Apokalipsie widzi tylko to, co
ma nastąpić w czasie Końca Świata, które przecież nie
jest końcem całego Uniwersum, tylko pewnego etapu
jego istnienia, po którym ma na Ziemi zapanować Królestwo Boże. Ale autorów tych chorych wypocin to nie
obchodzi i dalej straszą małowiernych straszliwymi wizjami Armagedonu.
Oczywiście istnieją zagrożenia związane z tym, że
Ziemia znajduje się w kosmosie – a zatem zderzenia
naszej planety z innymi ciałami niebieskimi: meteoroidami, asteroidami czy kometami. Niedawno mieliśmy
przykład, że wykryto niewielką planetoidę, która przeleciała w pobliżu Ziemi, a wykrycie to nastąpiło w trzy
dni po przejściu przez nią perigeum – punktu najbliższego do naszej planety! Faktycznie – impakt takiego ciała
niebieskiego mógłby zaszkodzić naszej cywilizacji. Tak
wyginęły dinozaury i wielkie ssaki trzeciorzędowe. Tak
być może znikła z powierzchni Ziemi legendarna Atlantyda i dzięki temu wyginęły ogromne trąbowce w Eurazji
i Ameryce Północnej ok. 12.000 lat temu.
Innym zagrożeniem – jeszcze bardziej realnym – jest
wybuch super-wulkanu Yellowstone, którego wybuch
jest spodziewany w czasie najbliższych 10.000 lat. Jego
efekty przypominałyby skutki tzw. „zimy poimpaktowej”
czy zmasowanego ataku z użyciem broni jądrowej i termojądrowej – „zima nuklearna”.
Kolejne zagrożenie kosmiczne grozi nam ze strony
naszej gwiazdy dziennej. Nasze Słońce może poprzez
zmiany swej aktywności spowodować znaczące zmiany
klimatyczne i w minimum jego aktywności może dojść do
wyziębienia Ziemi i kolejnej Epoki Lodowcowej, jak np.
w latach 1645 – 1717, kiedy to miała miejsce „Mała
Epoka Lodowcowa”, kiedy to z Polski do Szwecji można było dojechać saniami przez zamarznięty Bałtyk. Ale
znowu – z tego powodu życie nie wyginęło i żadnego
końca świata nie było!
Kolejny straszak pismaków, to nadchodzące rzekomo
przebiegunowanie Ziemi. Bieguny Ziemi mają zamienić
się miejscami i zamiast Północnego Bieguna Magnetycznego na Biegunie Północnym będziemy mieli Południowy Biegun Magnetyczny. W międzyczasie ma dojść do
powstania nawet 11 Biegunów Magnetycznych, które
będą dryfowały po powierzchni Ziemi powodując chaos
w komunikacji radiowej, nawigacji, itd. itp. Ma to nastąpić gdzieś w okolicach 2010-2020 roku (w czasie zmiany
Jordanowa
Epoki Zodiakalnej) i spowodować straszliwe kataklizmy
na naszej planecie. To prawda – od czasu do czasu następuje przebiegunowanie naszej planety – świadczą
o tym wyniki badań paleomagnetyzmu ziemskiego skał
zalegających dna oceaniczne i pokryw lawowych na kontynentach. I co wynika z tych badań? Ano to, że w czasie
ostatnich 4,5 mln lat istnienia naszej planety, przeżyła
ona 4 epoki paleomagnetyczne: Gilberta (biegunowość
odwrócona – R); Gaussa (biegunowość normalna – N);
Matuyamy (R) i dzisiejsza – Brunhesa (N). Każda z nich
miała swe epizody, które odwracały bieguny o 1800
na czas 100 tys. – 1 mln lat. W opisanym czasie takich
epizodów inwersji Biegunów (tzw. zdarzeń) było 22!
– przy czym trzy ostatnie (tzw. wycieczki) miały miejsca: 49.000, 30.000 i 18.000 lat temu. I co z tego? – ktoś
zapyta. A to, że w zapisie kopalnym nie ma żadnych –
podkreślam – żadnych wskazówek co do tego, że w tym
czasie miały miejsce jakieś straszliwe kataklizmy! Nawet
Epizody Wielkiego Wymierania nie wpisują się w schemat pulsowania magnetosfery Ziemi...
A zatem jeżeli w roku 2012 dojdzie do przebiegunowania Ziemi, to poczujemy to tylko dlatego, że będziemy
mieli kłopoty z łącznością radiową i nawigacją, a nocami
nad głowami zapalą się nam bajecznie kolorowe zorze
polarne – jak na załączonych zdjęciach, bo tych biegunów może być 7 a nawet 11 – jak to przewidują uczeni.
I to wszystko! Aha, i jeszcze jedno – przebiegunowanie
Ziemi to proces rozciągnięty w czasie na tysiące lat, a zatem nie będzie to jakieś spektakularne zjawisko, a raczej
powolny proces rozciągnięty na kilka pokoleń.
Za efekty trzęsień ziemi i tsunami jesteśmy odpowiedzialni sami. Kataklizmy te pokazały nam, jak bardzo
niedoskonała jest organizacja i zabezpieczenie materiałowe służb ratowniczych i wczesnego ostrzegania o kataklizmach. I tutaj leży odpowiedź o przyczyny tej tragedii,
a nie upatrywanie jej w interwencji Boga, Kosmitów czy
amerykańskich tajnych broni. Amerykanie straszą nas
kosmicznymi broniami, TARCZĄ ANTYRAKIETOWĄ i tajemniczym HAARP-em. Rosyjscy komuniści i nacjonaliści
straszyli nas (i nadal straszą) jak nie tajemniczym ELIPTON-em to super-rakietami TOPOL-M i ich systemami,
więc kreowanie się na gołąbki pokoju z takim arsenałem
Broni Masowego Rażenia jest co najmniej śmieszne! Tak
zatem jeżeli w 2012 roku sami nie zrobimy sobie atomowego Armagedonu czy innego błazeństwa z BMR – chociażby takim systemem broni geofizycznych – GFO/GPW
– co znaczy tylko tyle, co GeoFiziczieskoje Orużie/GeoPhysical Weapon wedle zwolenników Spiskowej Teorii
Dziejów odpowiedzialnej za wielkie świąteczne tsunami
w grudniu 2004 roku, to ze strony naszej Matki-Ziemi nic
nam nie grozi...
23
Jordanów, Dzień Ziemi 2009 r.
echo
Jordanowa
„M A J OW E P O S I A DY P R Z Y O G N I S KU”
Z G R U PĄ KO Ł A S E N I O RÓW
O R A Z R A D N Y M I M I A STA J O R DA N OWA
W piątkowe popołudnie 1 maja
br. jordanowska grupa seniorów
tłumnie zebrała się na placu przed
Bankiem w Jordanowie wraz z kilko-
ma przedstawicielami Rady Miasta
Jordanowa skąd wyjechali do Sidziny na planowane od kilku
tygodni ognisko. Miejski Ośrodek Kultury jako
organizator,
wcześniej
zadbał o to by wszystko
przygotować w sidzińskiej
„Psiej Dolinie” . Po dotarciu ponad 40 osobowej
grupy na miejsce seniorzy wybrali się na krótki
spacerek „Psią Dolina”
a organizatorzy wzięli się
ochoczo do rozpalenia
ogniska by po powrocie
grupa mogła zasiąść wokół ogniska
i wziąć udział w przygotowanej specjalnie na tę okazję niespodziance,
którą niewątpliwie był występ rodzimego sidzińskiego Zespołu Regionalnego „Holniki” pod kierownictwem
Pani Teresy Lipka w liczbie 30 osób.
Nasi seniorzy byli bardzo zachwyceni występem i długo bili brawo no
i oczywiście nie obyło się bez bisów.
Po tych tanecznych i wokalnych emocjach wszyscy poczuli się głodni, więc
z entuzjazmem wzięliśmy się za pieczenie kiełbasek, którymi zajadaliśmy
się obficie wraz z członkami zespołu
regionalnego a na lepsze trawienie w
kociołku nad ogniskiem czekał na nas
gorący grzany miód pitny.
Pojedzeni i rozgrzani miodzikiem nasi seniorzy wzięli się za
gromkie śpiewanie przygotowanych na kółku muzyczno teatral-
nym piosenek i przyśpiewek przy
akompaniamencie naszej Jordanowskiej Kapeli Regionalnej
„Gronicki” i gościnnie występującej kapeli z zespołu
Holniki”. Niektórzy wykazali
się również dużym talentem
do rozmaitych wesołych
opowieści. Cała impreza zakończyła się z nadejściem
wieczoru i wszyscy wróciliśmy do Jordanowa.
J.H.
24 M A J A 2009 R O K U
W YC I EC Z K A P I ES Z A
G R U P Y T U RYST YC Z N E J N A T U R BAC Z
To już kolejna piesza wyprawa grupy
Turystycznej Miejskiego Ośrodka Kultury i po wycieczkach na Luboń, Halę
Krupową i Police przyszedł czas na
Turbacz. Na spotkaniach, które odbywają się w czwartki szczegółowo zaplanowano trasę i w niedzielny poranek grupa 16 osób udała się busem
24
echo
Jordanowa
do Łopusznej skąd już pieszo wyruszyliśmy na Turbacz, ale wcześniej udaliśmy się
wszyscy na znajdujący się właśnie w Łopusznej grób ks. Józefa Tischnera wielkiego
filozofa i miłośnika gór.
Pogoda była wyśmienita jak na taką wyprawę, bo towarzyszyło nam rześkie powietrze, a zapowiadany na ten
dzień upał oszczędził nas przynajmniej przez kilka porannych godzin, aż do wyjścia na Turbacz. Po trzech godzinach spokojnego marszu dotarliśmy do kaplicy znajdującej się o pół godziny od szczytu i mogliśmy uczestniczyć
w trwającej właśnie Mszy Św. Do schroniska dotarliśmy
o godz. 12.45, a więc wyjście na górę zajęło nam niecałe
4 godziny. W schronisku każdy z nas poczuł głód, więc
wyciągnęliśmy z plecaków swoje zapasy i z apetytem
wsuwaliśmy kanapki popijając gorącą kawką kupioną
w schronisku. Słoneczko zaczęło ostro przygrzewać, więc
zrzuciliśmy z siebie cieplejsze odzienie i upajaliśmy się
pięknymi widokami na Tatry i Pieniny a po godzinnym odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną wybierając zejście
do Obidowej niebieskim szlakiem. Spokojnym marszem
dotarliśmy po kilku godzinach do schroniska na „Starych
Wierchach” i znowu odsapnęliśmy pół godzinki przed
ostatnim etapem naszej wyprawy. Po półtoragodzinnym
marszu zeszliśmy do wsi Obidowa, gdzie wsiedliśmy do
busa, który po nas przyjechał
i udaliśmy się do Jordanowa.
Wycieczkę cała grupa oceniła jako bardzo udaną, a trasa, którą przeszliśmy była
bardzo malownicza i niezbyt
forsowna, godna polecenia
wszystkim turystom.
P O W R Ó T P O L ATA C H
„D O P I E RO 50 L AT P O M AT U R Z E”
Wyjątkowo zgrana klasa Liceum Ogólnokształcącego w Jordanowie, której
absolwenci zdali maturę w 1959 roku, spotkała się w dniu 30 maja 2009 roku
w Jordanowie – po 50 latach od zdania egzaminu dojrzałości. Należy podkreślić, że było to już czwarte spotkanie, wcześniej zjazdy odbywały się po 30-tu,
40-tu i 45 latach (ostatnie w 2004 roku).
Jak już wspomniano w dniu 30 maja 2009 r.
odbył się Zjazd Absolwentów jordanowskiego
Liceum Ogólnokształcącego „Matura 1959”,
którzy pięćdziesiąt lat temu zdali maturę.
Już parę miesięcy wcześniej Komitet Organizacyjny Zjazdu, dokładnie 2 lutego 2009 r.
w osobach: Krystyna Jarosz Kaczmarczyk, Teresa Kubińska Tupta, Maria Kuś, Michał Bala,
Zdzisław Ryś, Adam Sutor, Stanisław Medes,
Stanisław Tomczyk oraz Władysław Łazarski
uzgodnili termin, jak również szczegółowy
program jubileuszowego Zjazdu.
25
echo
W sobotę 30 maja br. już parę minut po godz. 9-tej przybył pierwszy
z gości Zjazdu ks. Władysław Bylica,
przyjechał do Jordanowa z dalekiej
Marianówki, leżącej koło Bystrzycy
Kłodzkiej. Został przywitany przez
oczekującego już w bramie Kościoła,
przedstawiciela organizatorów Zjazdu Stanisława Tomczyka. Co parę minut zjawiali się następni absolwenci
LO z rocznika „Matura 1959”. Gorące
powitania koleżanek i kolegów, łezka
w oku, mocne uściski i parę ciepłych
słów można było zauważyć i usłyszeć
wśród miejscowych i przyjezdnych
absolwentów.
O godzinie 10-tej rozpoczęła się
uroczysta Msza Św. w Kościele Parafialnym w Jordanowie. W przednich
ławkach przed głównym ołtarzem w
skupieniu i uwadze zasiedli uczestnicy jubileuszowego spotkania.
Trzech kapłanów – kolegów z klasy w towarzystwie Proboszcza Parafii
pw. Trójcy Przenajświętszej ks. Prałata Bolesława Wawaka rozpoczęło odprawianie Mszy Św., co poprzedziło
wręczeniu księdzu Prałatowi z okazji 20 tej rocznicy pełnienia posługi duszpasterskiej w jordanowskiej
Parafii okolicznościowych gratulacji,
życzeń i kwiatów. Ksiądz Prałat po-
dziękował za życzenia i gratulacje,
a następnie ciepłymi i miłymi słowami powitał w jordanowskim kościele
uczestników Zjazdu.
Po przywitaniu Msza Św. koncelebrowana była przez ks. Prof. dr hab.
Jana Kracika – wykładowcę Akademii
Teologicznej w Krakowie w asyście
ks. Władysława Bylicy i ks. Franciszka
Dragosza. Podczas Mszy Św. ks. Prof.
Jan Kracik wygłosił homilię do zebranych, tematycznie związaną z jubileuszem 50-tej rocznicy zdania matury.
Przejmujący i rozczulający był
moment
podczas
tradycyjnego
„przekażcie sobie
znak pokoju”, kapłani odprawiający
Mszę Św. podeszli zza ołtarza do
reszty uczestników
Zjazdu i po wzajemnych uściskach
wszyscy przekazywali ten znak sobie
ze łzami w oczach.
Wzruszeni byliśmy
również pięknym
śpiewem
Pana
organisty
oraz
Jego małżonki, jak
i wspaniałą grą na
organach.
Po Mszy Św.
jubilaci podeszli
pod budynek byłego Liceum, gdzie
wykonano pamiątkowe zdjęcie, tradycyjnie na schodach wejściowych
do szkoły, w tym samym miejscu, co
po maturze i poprzednich zjazdach.
Następnie dzieląc się na trzy grupy,
uczestniczący w Zjeździe udali się
z wiązankami kwiatów i zniczami na
cmentarze w Jordanowie, Osielcu
i Toporzysku, aby wspomnieć i pomodlić się na grobach zmarłych Profesorów oraz Koleżanek i Kolegów.
Punktualnie o godz. 12-tej wszyscy absolwenci przybyli ponownie
przed budynek, obecnie Zespołu
Szkół im. „Hugona Kołłątaja”, gdzie na
jubilatów oczekiwał dyrektor mgr Rafał Rapacz. W drzwiach wejściowych
26
Jordanowa
do szkoły widniał piękny afisz witający „NAJLEPSZĄ KLASĘ W DZIEJACH
SZKOŁY” - wszyscy byli wzruszeni tą
miłą niespodzianką. Na uroczystości
przybyła również redaktor Kroniki
Beskidzkiej Pani Edyta Łepkowska,
która także przed budynkiem szkoły
wykonała okolicznościowe zdjęcia,
a następnie uczestniczyła w „tzw.
godzinie lekcyjnej”, przysłuchując się
zajęciom.
Maturzyści rok 1959 zajęli miejsca w trzech rzędach klasy, rozmieszczając się tak, jak to było przed 50-ciu
laty.
Dyrektor mgr Rafał Rapacz powitał zebranych bardzo serdecznie i uroczyście, podkreślając, że jest to „niezwykła klasa”, bardzo zżyta z sobą,
czego niezbitym dowodem jest fakt,
że spotykają się już po raz czwarty:
w roku 1989 po 30-tu latach, w roku
1999 po 40-tu latach, w roku 2004
po 45-ciu latach i oczywiście dzisiaj
po jubileuszowej dacie 50-ciu lat.
Po miłym przywitaniu przez Dyrektora, jeden z organizatorów zjazdów
kolega Władysław Łazarski poprosił
wszystkich o powstanie i rozpoczął
odczytywanie nazwisk zmarłych profesorów oraz koleżanek i kolegów,
a mianowicie:
prof.
śp. Stefan Suchonek
śp. Tadeusz Gwiazdonik
śp. Anna Gwiazdonik
śp. Irena Skorupska
śp. Zofia Schmidt
śp. Eugenia Andruszkiewicz
śp. Edmund Chodak
śp. Antoni Nieziecki
śp. Stanisław Pach
śp. Ludwik Leśniakiewicz
śp. Michał Wojciechowski
śp. ks. Józef Mróz
śp. ks. Stanisław Wcisło
kol.
śp. Bronisława Bednarz-Jeleń
śp. Teresa Smętek-Hopciaś
śp. ks. Jan Zaręba
śp. Bogumił Jarosz
śp. Tomasz Słapa
śp. Władysław Kudłaty
śp. Tadeusz Hubicki
śp. Andrzej Płaszcz
śp. ks. Jan Zaręba
echo
Po odczytaniu wszystkich śp. nazwisk
minutą ciszy uczczono ich pamięć.
Następnie kol. Władysław otwierając dziennik lekcyjny z 1959 r.
sprawdził obecność na lekcji po 50ciu latach - odpowiedzi były różne:
jestem, obecny, niosło się po klasie
– poprosił również Pana Dyrektora
o wręczenie okolicznościowych, pamiątkowych medali, wybitych na tę
uroczystość uczestnikom zjazdu.
Po odczytaniu kolejnych nazwisk
przez kolegę Władka, Dyrektor Szkoły podchodził do każdego z obecnych
i wręczał piękny medal z herbem
Miasta Jordanowa, wizerunkiem
Szkoły i okolicznościowym napisem
poszczególnym osobom. Na medalu również widniał napis z imieniem
i nazwiskiem uczestników oraz datą
Zjazdu. Organizatorzy nie zapomnieli
także o wręczeniu okolicznościowego
medalu obecnemu Dyrektorowi Zespołu Szkół mgr Rafałowi Rapaczowi,
który miał zaszczyt również nas witać w 2004 r. podczas 45-tej rocznicy
zdania matury. Obecni podziękowali
Szanownemu Panu Dyrektorowi za
darowane książki wydane z okazji 80tej rocznicy istnienia szkoły.
Następnie kolega Władysław
przekazał dalsze prowadzenie zajęć lekcyjnych koledze Stanisławowi
Tomczykowi.
Kolega Stanisław kontynuując lekcję wspominał o walorach klasy m.in.
o tym, że klasa była na ogół spokojna
i pilna, a dopiero w 3-cim roku nauki
w X klasie wystąpiły nieduże incydenty, co niestety jest usprawiedliwione,
gdyż w tym okresie wiekowym u niektórej młodzieży jest czasami trudny
okres i kłopoty z nienagannym zachowaniem.
Podkreślił kolega Staszek – wpajanie przez profesorów szkoły do
świadomości uczniów starej maksymy „NON SCHOLAE, SED VITAE
DOSCIMUS” – co przyniosło efekty
w latach następnych. Nasza klasa,
wspomniał prowadzący drugą część
lekcji „dorównuje” najlepszym klasom kończącym jordanowskie Liceum, a mianowicie: wśród nas
mamy dwóch profesorów Wyższych
Uczelni, lekarza, magistrów i magistrów inżynierów, nauczycieli i nauczycieli akademickich, radnych kilku
kadencji Rady Miasta i Powiatu, b. Vce Przewodniczącego Rady Powiatu,
jak również b. V-ce Przewodniczącego Rady Miasta i Gminy Jordanów,
pracowników samorządowych w Limanowej i Jordanowie, b. Naczelnika
Dyrekcji Okręgowych Kolei Państwowych, pracowników Służby Zdrowia,
leśnika, a na pewno już żadna klasa
nie może pochwalić się tym, iż mamy
aż 5-ciu księży.
Następnie kolega Stanisław powiedział, że koleżanki i koledzy w minionych latach, jak
już powyżej wspomniano, pełnili różne ważne i odpowiedzialne funkcje
w życiu publicznym,
samorządowym i
społecznym,
niektórzy z nich nadal
te funkcję pełnią
– chwała im za to.
Po zakończeniu
„lekcji” wszyscy gromadnie udali się do
restauracji „Zodiak”
w Rynku na wspólny obiad. Już przy
wejściu do restauracji przywitano nas
wspaniałym szampanem. Rozwinęła
się szeroka dyskusja. Wspominano
ciekawostki z ławy szkolnej, z pracy,
z pierwszych miłosnych sukcesów lub
niepowodzeń, opowiadano o dzieciach, wnukach, o minionych dobrych
i złych zdarzeniach oraz oczywiście
perspektywach na najbliższe lata.
I tak na przemian zmieniając miejsca za stołami przyjęciowej „podkowy”, biesiadujący wymieniali uwagi
na temat swojego do tej pory życia.
Spotkanie trwało do późnych
godzin popołudniowych, a żegnano
się znowu ze łzami w oczach i propozycją następnych spotkań, ale
już corocznych, bo czasu, niestety,
coraz mniej. Nie odbyło się też bez
27
Jordanowa
wznoszenia toastów, szczególnie dla
tych, którzy przyczynili się do zorganizowania tego szczególnego według
wszystkich, wspaniałego Zjazdu. Kierownictwo Restauracji „Zodiak” wraz
z personelem wywiązało się ze swoich powinności należycie, było wspaniałe menu i doskonała obsługa.
W Zjeździe uczestniczyli – alfabetycznie:
1. Michał BALA
2. Stanisława BRÓZDA
3. ks. Władysław BYLICA
4. Stanisław GAWLAK
5. ks. Franciszek DRAGOSZ
6. Antoni GIERAT
7. Józef HAMPEL
8. Ryszard JUDASZ
9. ks. Jan KRACIK
10. Teresa KUBIŃSKA
11. Maria KUŚ
12. Władysław ŁAZARSKI
13. Teresa MATYASIK
14. Zofia MAZUGA
15. Stanisław MEDES
16. Maria ORGANA
17. Zdzisław RYŚ
18. Wiesława SAJMBOR
19. Adam SUTOR
20. Ludwik SUŚ
21. Stanisław TOMCZYK
opr. Stanisław Tomczyk oraz W.Ł.
echo
Jordanowa
B E L C A N TO KO N C E RT UJ E
Chór Bel Canto od początku roku przeżywa niezmiernie ciekawe chwile związane z prowadzoną działalnością koncertową.
W styczniu kolędowaliśmy w Naprawie podczas V Festiwalu „Hej, kolęda, kolęda”, a także wspólnie z mieszkańcami Jordanowa w Zespole Szkół. im. H. Kołłątaja.
Daliśmy również koncert dla pensjonariuszy Wojewódzkiego Ośrodka Rehabilitacyjnego dla Uzależnionych od
Substancji Psychoaktywnych w Czechowicach Dziedzicach, gdzie młodzież miała możliwość porozmawiać
z osobami uzależnionymi o ich przeżyciach i obecnym
życiu.
Następnie śpiewaliśmy na ślubie „chórowym” jednego z naszych pierwszych chórzystów – Darka Dittmajera.
Jak ten czas leci...
A przy okazji - Młodej parze życzymy miłości, zdrowia i wielu pociech...
Po tych mocnych wrażeniach nadeszła wiadomość
od organizatorów programu Śpiewająca Polska”, w którym uczestniczymy, że – Uwaga! – chór weźmie udział
w Festiwalu Wratislavia Cantans we Wrocławiu, podczas, którego zaśpiewa w koncercie transmitowanym
przez TVP. Będzie to finał ogólnopolski tego programu.
Koncert będzie przygotowywał i prowadził PAUL McCREESH – angielski dyrygent, który jest znany i ceniony za
dokonania muzyczne na całym świecie. Jego interpretacje utworów wydaje potężna wytwórnia płytowa Deutsche Grammophone. Jest założycielem Gabrieli Consort
& Players - zespołu, działającego z wielkimi sukcesami
od 23 lat.
W lutym Zdobyliśmy I miejsce na III Małopolskim
Konkursie Kolęd i Pastorałek w Akademii Muzycznej
w Krakowie. Wystąpiliśmy również podczas uroczystej
Rady z okazji X-lecia Powiatu Suskiego.
W marcu wspólnie z chórami z Raby Wyżnej daliśmy
koncert muzyki wielkopostnej „Ecce Lignum Crucis”
w Kościele św. Teresy w Rabce Zdroju.
W kwietniu wzięliśmy udział w XI Małopolskim Konkursie Chórów w Niepołomicach na zamku królewskim.
Tam wyśpiewaliśmy Złotą Strunę i II nagrodę. To dla nas
bardzo cenna nagroda, bowiem w Niepołomicach śpiewaliśmy już dwukrotnie, ale nigdy nie zdobyliśmy tak
wysokiej lokaty.
Podczas tego koncertu chór Bel Canto wraz z innymi
chórami wykona fragmenty z oper G. Verdiego, S. Moniuszki i inne utwory. Będziemy więc pracować przez
całe wakacje, by godnie reprezentować nasze miasto
w tym wspaniałym przedsięwzięciu.
W maju wystąpiliśmy podczas III Festiwalu Pieśni
Maryjnych „Ave Maryja” w Osielcu. Tam również uzyskaliśmy wysoką punktację i otrzymaliśmy Grand Prix
– czyli nagrodę główną.
Dziękujemy za wszystkie słowa uznania i zapraszamy
wszystkich chętnych do udziału w naszych zajęciach.
Pozdrawiam
Ksenia Miśkiewicz
KO N C E RT Z N A J W Y Ż S Z E J P Ó Ł K I
Wiele pozytywnych emocji dostarczył melomanom koncert poświęcony Janowi Pawłowi II
w czwartą rocznicę odejścia do domu Ojca oraz koncert Muzyki Wielkopostnej, który odbył
się w kościele św. Teresy w Rabce-Zdroju w sobotni wieczór w dniu 28 marca 2009 r. Koncertowały rabiańskie chóry „Watra” i „Kantylena” pod kierunkiem pani Kingi Brandys-Wójciak
oraz jordanowski chór „Bel Canto”, którego dyrygentem jest pani Ksenia Miśkiewicz. Nasz
41-osobowy chór wykonał cztery utwory: „Kyrie”, „Popule meus”, „Dies irae” i „Panie, Ty
widzisz”. Była to prawdziwa uczta dla ducha.
W programie wystąpił ceniony
śpiewak kameralista pan Marcin Wolak (bas/baryton). Wykonał 7 utworów solowych a dla miłośników muzyki organowej na organach grał pan
Dariusz Bąkowski-Kois. Łącznie artyści
wykonali 19 utworów kompozytorów
europejskich oraz autorów polskich.
Finałowe wykonanie utworu „Oto
Drzewo Krzyża” Stanisława Moniuszki odbyło się wspólnie przy udziale
trzech chórów, pana Marcina Wolaka
i pana Dariusza Bąkowskiego-Koisa.
Trudno sobie wyobrazić brzmienie
tylu głosów, przy dobrej akustyce
kościoła. Ponieważ koncert stał na
wysokim poziomie, aplauz na stojąco przepełniony był wielką radością.
28
Pani Burmistrz Ewa Przybyło dziękowała wykonawcom i wręczała kwiaty.
Dodam, że chór „Bel Canto” powstał w styczniu 2000 r. Od początku
istnienia jestem jego fanką. Gratuluję
kolejnego sukcesu!
Maria Nowak
echo
Jordanowa
DZ I E Ń M YŚ L I B R AT E RS K I E J 2009
JORDANÓW, 21 LUTY 2009R.
ZWIĄZEK HARCERSTWA POLSKIEGO KOMENDANT HUFCA JORDANÓW
IM. ALEKSANDRA KAMIŃSKIEGO
R O Z K A Z S P E C J A L N Y L 3/ 2 0 0 9
„Najlepsza część życia ludzkiego to małe bezimienne akty
dobroci, miłości i pamięci.
Czuwajcie, znaczy postępujcie tak, by móc szczęśliwie żyć”
gen. Robert Baden – Powell
22 lutego, my harcerze, jak skauci całego świata przekazujemy innym nasze
dobre słowa i przyjazne myśli. Braterstwo. Z naszą ideą braterstwa, my harcerze, jesteśmy dziś światu szczególnie potrzebni. Dzielmy się z innymi serdecznym
uśmiechem, radością i dobrocią.
W tym dniu szczególnym pamiętajmy o tych, którzy swoim życiem pokazywali
nam jak pięknie można żyć. Niech chwila wspomnienia, moment zadumy, refleksji nad życiem każdego ze zmarłych instruktorów, których dziś wspominamy,
będzie dla nas wzorem do naśladowania i wspólną drogą, która kroczymy chcąc
zdobyć szczyt ideałów – świetlany harcerski krzyż.
Czuwaj!
Komendant Hufca, hm. Małgorzata Wiśniewska
W dniu 22 lutego 2009 roku zuchy
i harcerze jordanowskiego hufca po
raz kolejny wspominali zasłużonych
instruktorów Hufca ZHP im. Aleksandra Kamińskiego w Jordanowie: dh.
hm. Annę Gwiazdonik oraz dh. hm.
Irenę Skorupską i dh hm. Antoniego
Skorupskiego. Po wieczornicy poświęconej życiu i działalności ww. druhen
i druha, zgromadziliśmy się na cmentarzu, aby uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia krzyży harcerskich,
wmurowanych na ich grobach. Ksiądz
Proboszcz Bolesław Wawak dokonał
poświęcenia tych krzyży, a następnie
wszyscy uczestniczyliśmy we mszy
świętej.
Cześć ich pamięci!
„NA
OBOZIE JEST FAJNIE, staną wykorzystane na dofinansowanie wyjazdu dzieci i młodzieży z tereNA OBOZIE CHCĘ BYĆ…”
nu działania hufca Jordanów, na obóz
W dniach przybliżających nas
do Świąt Wielkiej Nocy, kiedy potrzeba zakupów w każdym z nas jest coraz
większa, harcerze działający w drużynach starszoharcerskich i wędrowniczych Hufca ZHP w Jordanowie,
pomagając klientom sklepów: „U Rapacza”, „Delikatesy Centrum”, Pawilonu Spożywczego Gminnej Spółdzielni
Samopomoc Chłopska oraz Pawilonu
Handlowego na osiedlu Wrzosy, zbierali środki finansowe na wypoczynek
dzieci i młodzieży. Dzięki uprzejmości właścicieli sklepów oraz hojności
wszystkich ofiarodawców, udało się
zebrać kwotę 6681.30. Środki te zo-
harcerski do Łukęcina, woj. zachodniopomorskie, 27.06-13.07. 2009r.
Dziękujemy. Czuwaj!!!
„JORDANOWSCY HARCERZE
DLA PRZEDSZKOLAKÓW…”
W piątek, 22 maja 2009r. na
bazie Domu Wczasów Dziecięcych
odbyła się przedszkolna wyprawa
po smurfowy skarb. Harcerze i instruktorzy naszego hufca przygotowali wielka grę dla przedszkolaków jordanowskiego Przedszkola
Publicznego. Wszyscy świetnie się
bawili.
DZ I E Ń DZ I EC K A N A S P O RTOWO
Miejski Ośrodek Kultury w Jordanowie był inicjatorem imprezy sportowej dla wszystkich
szkół z terenu Miasta Jordanowa z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka 1 czerwca 2009 r.
W porozumieniu z Dyrektorami szkół oraz nauczycielami Wych. Fizycznego opracowany został szczegółowy program rywalizacji międzyszkolnej w różnych konkurencjach sportowych.
W Szkole Podstawowej rozgrywki sportowe prowadzone były w dwóch kategoriach: klas I – III i klas IV
– VI. Miejski Ośrodek Kultury ufundował dla wszystkich
uczniów poszczególnych klas (ponad 330 osób) słodycze
a dla najlepszych drużyn klasowych pamiątkowe puchary i dyplomy.
29
echo
Jordanowa
Na Hali Sportowej Zespołu Szkół im. H. Kołłątaja odbył sie Turniej Siatkówki w którym wzięły udział drużyny z Kołłątaja i Gimnazjum i w tym wypadku pierwsze
miejsce przypadło Zespołowi Szkół im. H. Kołłątaja ale
puchary otrzymały wszystkie trzy drużyny a także paczki
ze słodyczami.
Szkoły średnie i Gimnazjum miały swój program
sportowych zmagań, który rozpoczął się biegiem
przełajowym na 1500 metrów w kategorii dziewcząt
i chłopców z podziałem na szkoły średnie i oddzielnie
Gimnazjum. Dla zwycięzców MOK przygotował cenne
nagrody w postaci odtwarzaczy Mp-3, pendrive, pucharów, medali i słodyczy.
Po tej indywidualnej konkurencji przyszła pora na
gry zespołowe i na boisku sportowym LKS 5 drużyn
rozpoczęło Turniej Piłki Nożnej. Zespół Szkół im. H. Kołłątaja wystawił 2 drużyny, Zespół Szkół im. bł. ks. Dańkowskiego jedną i Gimnazjum w Jordanowie 2 drużyny. Mecze rozegrano na małym boisku po 20 min każda
połowa systemem każdy z każdym. Zwycięską drużyną
okazał się zespół z Z.S im. H. Kołłątaja a kolejne miejsca
to Drużyna z Zespołu Szkół im. bł. ks. Dańkowskiego
a następną Gimnazjum. Za I, II i III miejsce drużyny
otrzymały pamiątkowe puchary oraz słodycze których
fundatorem był MOK w Jordanowie.
Kolejną dyscypliną był tenis stołowy rozgrywany na
małej hali w kategorii chłopców i dziewcząt a zwycięzców MOK znów obdarował Mp-3–trójkami, pendrivami
i oczywiście słodyczami.
Dodatkowo dla młodzieży Gimnazjum zorganizowano Międzyklasowy Turniej Piłki Siatkowej Dziewcząt oraz
Międzyklasowy Turniej Koszykówki chłopców. W Obu
konkurencjach zwycięskie drużyny otrzymały Puchary
oraz słodycze.
Przeciąganie liny zakończyło cały blok imprez sportowych a w tej konkurencji drużyna „Baciarów” okazała
się najlepszą i w nagrodę otrzymała puchar oraz słodycze.
Cała impreza trwała blisko 6 godzin i na szczęście
pogoda bezdeszczowa utrzymała się do końca mimo
niezbyt optymistycznych prognoz na ten dzień.
Organizatorzy dziękują Dyrekcjom oraz nauczycielom Wych. Fizycznego wszystkich szkół z Jordanowa
za pomoc w przygotowaniu i prowadzeniu imprezy.
J.H.
30
echo
Jordanowa
CZERWCOWA PARADA SMOKÓW W KRAKOWIE
Do tej imprezy dzieci pod fachowym okiem
instruktora plastyki Pana Bogdana Nosidlaka
przygotowywały się w Miejskim Ośrodku Kultury kilka tygodni a całe przedsięwzięcie było
robione wspólnie ze Świetlicą Szkoły Podstawowej. Pan Bogdan wykonał szkic smoka i zajął się
wykonaniem potwora, aby na 6 czerwca był gotowy, natomiast w świetlicy szkolnej wykonane
zostały stroje dla dzieci biorących udział w paradzie. Pomysł na jego wykonanie był bardzo oryginalny co też doceniło krakowskie jury przyznając Miejskiemu Ośrodkowi Kultury i Szkole
Podstawowej w Jordanowie, a tym samym Miastu Jordanów II miejsce w Małopolsce. Smoczysko było wykonane z rur PCV (melioracyjne),
które to w sprytny sposób zostały powyginane
nadając kształt smokowi. Nazwa naszego smoka
też była „zmyślna” bo został ochrzczony „kryzyskiem” (w nawiązaniu
do światowego kryzysu) i tak też wyglądał
wzbudzając
ogólne
zainteresowanie przechodniów i uczestników imprezy. Inne
smoki biorące udział
w paradzie wykonane
były np. z damskich
skarpetek, kół hulahop, puszek po piwie i tektury. Były smoki groźne i łagodne, zębiaste i skrzydlate, lądowe i wodne, puszczające bańki mydlane, z łuskami a nawet w okularach.
W imprezie wzięły udział wszystkie media komercyjne a także Telewizja
Polska i radio Kraków, a więc była to znakomita promocja naszego Miasta
zwłaszcza, że nasze dzieci w trakcie imprezy udzielały wywiadów zarówno do
gazet jak i telewizji.
Na uwagę zasługuje fakt, iż Miasto Jordanów po raz pierwszy zaszło tak
wysoko w tej imprezie, a w konkursie wzięło udział blisko 40 smoków wykonanych przez różne instytucje i szkoły. Smoczy pochód rozpoczął się od
jamy smoczej przy Zamku Wawelskim następnie ul. Grodzką, aż na krakowski Rynek i tutaj jury dokonało oceny wszystkich smoków i przyznało miejsca i nagrody w postaci książek, płyt z filmami i puzzli. Cała impreza miała
niesamowitą oprawę (kuglarze, grajkowie, tancerki, rycerze, damy dworskie)
i sprawiła dużą frajdę wszystkim dzieciakom.
J.H.
31
echo
Jordanowa
I I M I E J S C E W P OW I ATOW YC H P O S I A DAC H
G AW Ę DZ I A RS K I C H I Ś P I E WA KÓW LU D OW YC H
W Z AWO I
Miejski Ośrodek Kultury w Jordanowie zgłosił do konkursu gawędziarskiego w Zawoi Panią Irenę Stopa z Jordanowa, która od wielu lat czynnie bierze udział w życiu kulturalnym naszego ośrodka i należy do różnych kół zainteresowań, m.in. muzyczno teatralnej
i turystycznej.
W dniu 13 maja br. delegacja ośrodka wraz z Panią
Ireną ruszyła do Zawoi. Pani Irena jak zawsze pełna
werwy przez całą drogę powtarzała tradycyjne przyśpiewki weselne, które to miała śpiewać na konkursie.
O godzinie 10.00 rozpoczęło się losowanie kolejności,
a następnie prezentacja programu poszczególnych
uczestników z całego Powiatu Suskiego. Oceny dokonywała specjalnie powołana komisja złożona z etnografów i muzykologów.
Nasza reprezentantka ujęła komisję oryginalnością
swoich piosenek i przyśpiewek, obyciem ze sceną a także swoim czystym głosem i naturalną gwarą góralską.
Dzięki tym wszystkim walorom Pani Irena wywalczyła
II miejsce w Powiecie, co jest niewątpliwie dużym osiągnięciem zarówno dla Pani
Ireny jak i dla naszego ośrodka i Miasta Jordanowa w tej dziedzinie Kultury, gdzie
związki z tradycjami regionalnymi są traktowane dosyć pobieżnie i nie sięgają zbyt
daleko wstecz. Nagrody zwycięzcom wręczał Pan Andrzej Pająk Starosta Suski.
J.H.
S Z KO L N Y F EST I WA L TA L E N TÓW
„ A L E T O J U Ż B Y Ł O . . .”
„Wymagajcie od siebie, choćby inni od Was nie wymagali” – tymi słowami Naszego Wielkiego Rodaka Ojca Świętego Jana Pawła II uroczyście otworzono Pierwszy Szkolny Festiwal
Talentów ZSPD w Jordanowie.
Jury w składzie: Zbigniew Kołat, Anna
Skawrek, Cecylia Ubik, Stanisław
Buda i Tomasz Skupień oceniali 23
wykonawców (w tym soliści i zespoły), z których każdy przedstawił swoje
wyjątkowe umiejętności.
Pierwsi wystąpili Iwona, Marzena
i Krzysztof. Zagrali m.in. „Wielką miłość”, a ich wykonanie wprowadziło
widownię w nastrój fes walu. Konkurencją dla nich był występ Justyny
i Moniki „My heart will go on”... można było się rozmarzyć. Ten wyjątkowy
utwór zaśpiewała Kasia, wywołując
łzy wzruszenia... Paulina, Kasia, Ewa
i Anita prezentowały swoje umiejętności aktorskie, podobnie jak Krzysiek
32
i Paweł, którzy znaleźli się o krok od
zwycięstwa. Przedstawiony skecz pt.
„Golf” w ich wykonaniu był po prostu rewelacyjny. Kabaret Ani mru mru
może się schować. Może chłopcy minęli się z powołaniem? Emocjom nie
było końca... Wspaniałą czaczę zatańczyli Mateusz i Renata. Maciej i Partycja oczarowali publiczność walcem.
Osoby zgromadzone na widowni niemal wstrzymały oddech, kiedy Ania
i Szczepan prezentowali swoje prace
plastyczne. Niesamowite obrazy oraz
filmy, przedstawiające Anię, rysującą
baletnicę i Szczepana, tworzącego akt
echo
i wyczerpującą ekspresją artysty wykonującego. To jest muzyka. Muzyka
to odbicie w tafli wody tego, co gra
człowiekowi w duszy.” Konradowi w
duszy gra pięknie i dzięki niemu każdy z nas, mógł przeżyć coś pięknego.
Zagrał on na gitarze i zaśpiewał „Parę
chwil” zespołu IRA, czym zdobył zaszczytne drugie miejsce.
kobiecy... Do tego nastrojowa muzyka... Pablo Ruiz Picasso powiedział,
że niektórzy malarze przekształcają
słońce w żółtą plamę, ale są inni, którzy dzięki swojej sztuce i inteligencji
przekształcają żółtą plamę w słońce.
Ania i Szczepan przekształcili szkolny
konkurs w prawdziwy fes wal i (nie
mogło być inaczej) podbili serca zarówno członków jury, jak i widowni.
Zdobyli pierwszą nagrodę oraz tytuł
„Ulubieńca publiczności”.
”Muzyka nie jest spójnym ciągiem
dźwięków, który słyszymy. Muzyką jest to, co wywołuje w nas silną
i uderzającą impresję, która to impresja jest spowodowana doszczętną
Anna Maciejak stwierdziła kiedyś,
że „Taniec jako dziedzina sztuki daje
możliwości tworzenia, jako element
życia pozwala się zatracić.” Pięknie
zatraciły się w tańcu i nasze serca
podbiły 4 roztańczone dziewczyny:
Justyna, Aneta, Ania i Magda. Zdobyły trzecie miejsce oraz tytuł „Ulubieńca publiczności.”
Jordanowa
rii Drzewnej”; Danuta Bielak - „Sklep
Motoryzacyjny”. Pozostali sponsorzy:
Marta i Mirosław Borkowscy, Stanisław Działowy, Kazimierz Gacek, Weronika Jąkała, Łukasz Kosek, Zbigniew
Maciąga, Rafał Małocha, Kazimierz
Medes, Anna Stachura oraz Sponsorzy Anonimowi. Słodycze ofiarowali
Kinga i Paweł Rapacz oraz Sklep spożywczy GS SCH Jordanów.
Serdeczne podziękowania składamy również uczniom, którzy zajęli
się techniczną organizacją gali oraz
wspaniałym konferansjerom.
(A.M.)
Serdecznie gratulujemy zwycięzcom
oraz wszystkim, którzy odważyli się
zaprezentować swój talent!
Dziękujemy jeszcze raz wszystkim
fundatorom nagród, bez których ten
wspaniały festiwal nie mógłby się
odbyć!
Sponsorzy główni: Sławomir i Tomasz
Mirczak - „ST Mirczak”; Władysław
Dziedzic – „Pawilon JORD”; Ryszard
Krupa i Danuta Żur - „Wyrób Galante-
KO N C E RT L AU R EATÓW
W „P I W N I C Y P O D BA R A N A M I” W K R A KOW I E
W Przeglądzie Form Muzycznych „Małopolskie Talenty” wzięło udział ponad 20 tysięcy osób z 10 powiatów, spośród
których w eliminacjach powiatowych i małopolskich trwających kilka miesięcy wybrano 39-ciu laureatów. Szczęśliwi
zwycięzcy w koncercie laureatów, który odbył się 7 czerwca w „Piwnicy Pod Baranami” prezentowali różne style
muzyczne jazz, pop, muz. klasyczna, rap itp.) .
Główną nagrodą były pamiątkowe
statuetki oraz tytuł
„TALENT MAŁOPOLSKI”.
W gronie laureatów znalazła się również nasza wokalistka reprezentująca
Miasto Jordanów 14 letnia Sylwia Ziętara uczęszczająca na zajęcia muzyczne w naszym jordanowskim MOK-u,
która może się poszczycić prawdziwym talentem i niespotykanym, pięknym głosem.
33
echo
Jordanowa
S TA N I S Ł AW B U D A
I DĄC P E R C I Ą...
GÓRALSKIE ŚWIATOWE REKOLEKCJE
ZWIĄZKU PODHALAN SZCZYRK, PAŹDZIERNIK 2008 R.
Bardzo inspirująca i trafna wydaje się myśl, że dobro w człowieku wzrasta przez spotkania z innymi. Nie chodziłoby tu o takie
„spotkania”, z jakimi mamy do czynienia mijając obojętnie na
ulicy setki przechodniów czy nawet odpoczywając na szczycie
Rysów wraz z kilkudziesięcioma innymi, dość jednak przypadkowo spotkanymi turystami. By mówić o spotkaniu, powinno
być one jakoś planowane, a w każdym razie pożądane i wyczekiwane, choć oczywiście nie w ten sposób, jak wyczekuje czający się na nas za rogiem złoczyńca. Ten pożąda nie nas, ale tego,
co nasze. Spotkania rodzące w nas dobro zdarzają się nam na
każdym kroku. Może to być nawet przelotna wymiana zdań, ale
również – miłość i wieloletnie życie rodzinne. Może to być kilkugodzinny zjazd absolwentów i profesorów szkoły; może to
być takie kilkudniowe spotkanie, jak to tutaj nasze.
fot. Leszek Stokłosa
Spotykamy się zaś tylko dlatego,
że każdy z nas jest w drodze i każdy
podąża własną drogą. Pozostając stale w jednym miejscu, nawet razem z
innymi, na pewno nie spotkalibyśmy
nikogo. Idziemy więc swoimi własnymi drogami i ścieżkami. Aby spotkać
na nich innego człowieka, drogi nasze muszą się od czasu do czasu zejść,
choćby tylko się krzyżując. Ale trzeba
tego chcieć, bo to przecież my decydujemy, którędy idziemy. Nierzadko
wręcz omijamy kogoś, kto już znalazł
się na naszej drodze, nie dopuszczając
do siebie myśli o dobru, które może
przynieść nasze spotkanie. Wspaniale
wykorzystał pod tym względem swoją szansę, miłosierny Samarytanin.
Dostrzec kogoś na swojej drodze, to
dopuścić do siebie możliwość zmiany
tej drogi, tak by przynajmniej przez
fot. ks. Dariusz Głuszko
jakiś czas było nam razem „po drodze”. Szymon Cyrenejczyk skorygował
swą drogę pod przymusem żołnierzy
rzymskich, ale – jak mówią przekazy – ten odcinek wspólnej drogi
z Chrystusem zaważył na całym jego
dalszym życiu. Zbaczając mimowolnie ze swej drogi, uświadomił sobie
w jakimś momencie, że ta wymuszona ścieżka będzie odtąd jego główną
drogą. Skorygowanie drogi może też
oznaczać zawrócenie z niej. Może to
doprowadzić do ponownego spotkania osób, których drogi się wcześniej
rozeszły. Będą to jednak spotkania
całkowicie różne od poprzednich. Tak
spotkał się powtórnie z ojcem syn
marnotrawny. Zawrócił również ze
swej drogi ok. 35 roku niejaki Szaweł
z Tarsu, choć fizycznie nadal zmierzał
w tym samym kierunku – do Damaszku. Przejrzał bowiem duchowo, choć
fizycznie zaniewidział na trzy dni.
A potem się ochrzcił – aby wejść na
jedną drogę z tymi, których wcześniej
prześladował. Takie zawrócenie z drogi nie jest jednak zwyczajnym cofnięciem się. Zainspirowany życiorysem
Rembrandta Roman Branstae er
pisze: „Trudna jest droga powrotna.
Zawsze się wraca inną drogą niż ta,
którą się wyszło. Na powrót trzeba
zasłużyć i trzeba wrócić innym, lepszym i bardziej prawdziwym”.
34
Różne są więc drogi. - Jest wśród
nich droga Syzyfa, droga Odyseusza,
droga Abrahama... Jest droga „występnych” i droga „sprawiedliwych”.
Są drogi gotowe, wygodne, sprawdzone, dobrze oznakowane, wiodące wprost do określonego celu; ale
są również drogi dopiero przez nas
przecierane, drogi, którymi dotychczas nikt inny nie szedł, drogi dające
tylko pewną nadzieję dojścia do celu.
Z takimi ma do czynienia ten, kto stawia sobie cele, jakich nikt inny jeszcze
nie osiągnął. Zauważmy, że celem takim może być np. pierwsze wejście
na dany szczyt, ale również pierwsze
na niego wejście jakąś szczególnie
trudną trasą. Są drogi pozornie nie
wiodące do żadnego celu, stanowiące
jakby cel sam w sobie, drogi, których
właściwie nie ma – to drogi nomadów. Pisze Łukasz Odzimek: „Nomadzi” są w Afryce czymś pospolitym.
Wędrują sami nie wiedząc, dokąd,
idą przed siebie, do swych kuzynów,
rodzin, stryjów. Często ta wędrówka jest zadaniem dnia i jego celem.
To pozwala im cokolwiek robić, jakoś
żyć. Tak naprawdę - oni po prostu idą
sami nie znając celu swej podróży.
Zazwyczaj jedynym ich bagażem jest
worek, miska, jakaś „zabawna” czapka lub poszarpane portki. Zdarza się,
iż ktoś starszy wiekiem posiada buty.
echo
Ów widok to dla nas - ludzi wychowanych w cywilizacji europejskiej – obraz ludzkiej katastrofy i męki. Widząc
takie sytuacje, które są wszechobecne
w Afryce zdałem sobie sprawę jednak, iż to, co my widzimy jako dramat,
dla innych jest losem, predestynacją,
z którą się dawno pogodzili, a nawet
już polubili i żyją z nią w zgodzie.
Ale są też drogi, których jedynym
celem jest lepsze zorientowanie się właśnie jeśli chodzi o cele: które z nich uda
się nam zrealizować, a których raczej
nie; w jakiej kolejności je realizować, itd.
Takie drogi możemy już porównać do
wędrowania górską percią: wspinamy
się nią nie tyle po to, żeby oglądać to,
jak jest na górze, ale raczej po to, żeby
spojrzeć z góry na to, co pozostawiliśmy
na dole i do czego wkrótce wrócimy. Ten
ogląd z góry daje nam nie tylko odpowiedni dystans, ale przede wszystkim
perspektywę, która umożliwia nam lepszą orientację. Tak więc pójście percią,
to nie jakiś „skok w bok”. Widzimy stąd
nie tylko szerzej i bardziej całościowo,
ale też bardziej obiektywnie; nasze widzenie nie jest zakłócone bliską obecnością tej czy innej rzeczy. Z tej perspektywy rzeczy przestają się wzajemnie
przysłaniać; widzimy jak się naprawdę
względem siebie sytuują, jakie są ich
prawdziwe rozmiary i kształty.
I widzimy też samych siebie, nasze
codzienne pośród tych rzeczy zabieganie i nieustające starania, aby przez
rozporządzanie jednymi rzeczami móc
rozporządzać innymi. Zazwyczaj, nie
zastanawiając się nad tym specjalnie,
staramy się dojść do rozporządzania
takimi rzeczami, które umożliwiają rozporządzanie jak największą ilością innych rzeczy. Takimi najbardziej pożądanymi rzeczami mogą być przykładowo
majątek, władza, siła, ale również jakaś specjalna wiedza czy umiejętności
(również magiczne). Pytanie, dlaczego
niektórzy z nas chcą rozporządzać jak
największą ilością rzeczy, pozostawmy
bez odpowiedzi. Oczywiście, zabiegi
takie układają się w pewne ciągi. Możemy je nawet nazwać drogami. W ten
sposób mielibyśmy czyjąś drogę do
zdobycia fortuny, drogę do uzyskania
hegemonii itd. Pamiętam, po maturze
dostałem od dyrektora szkoły książkę
pt. „Jak zrobić karierę”. Ten, a jakże amerykański, pisany lekkim językiem
poradnik miał prawie formę algorytmu: najpierw rób tak a tak, potem
tak, jeszcze potem tak, a będziesz się
szybko wspinał po kolejnych szczeblach
kariery zawodowej – gdziekolwiek byłbyś zatrudniony. Załóżmy wiec, że zrobiliśmy już oszałamiającą karierę, zdobyliśmy wielką władzę, zgromadziliśmy
olbrzymi majątek – jednym słowem
rozporządzamy rzadko spotykanymi
możliwościami (jeśli chodzi o rzeczy).
Załóżmy też, że osiągnęliśmy w tym
względzie swoje op mum, szczyt swoich możliwości – i jesteśmy świadomi,
że kolejne nasze zabiegi w tym zakresie
raczej niewiele już wniosą. Nasza droga do rozporządzania rzeczami dobiega
więc kresu. A co dalej? Przecież życie
jeszcze trwa... Otóż jeśli pojmujemy
siebie jako homo viator (tytuł książki
Gabriela Marcela), jako wędrowców,
pielgrzymów znajdujących się stale w
drodze, droga ta nie może się kończyć
przed upływem naszego życia. Czy i jak
kończy się wraz ze śmiercią, to dalsza
sprawa, nad którą trzeba się będzie
zastanowić. Być może jej zakończenie
trzeba sobie wyobrażać sobie, jak ujście rzeki do morza; być może inaczej.
W każdym razie nasze życie do jakiegoś
momentu nie może się okazać wędrówką na szczyt, na którym po prostu
pozostaniemy lub z którego będziemy
jakoś schodzić. W ten sposób możemy
sobie oczywiście wyobrażać nasze dochodzenie do rozporządzania rzeczami, ale nie naszą drogę życiową – i całe
szczęście!
Zwróćmy uwagę, że nasze kolejne
życiowe starania układają się najczęściej w inny, niż opisany wyżej sposób.
Układają się od rzeczy mających dla
nas znaczenie raczej ze względu na
rzeczy inne (taką rzeczą jest nasze wykształcenie, później praca, pieniądze)
– w kierunku rzeczy posiadających dla
nas znaczenie raczej ze względu na nie
same (taką rzeczą może być małżeństwo, satysfakcja naukowa czy artystyczna, uznanie społeczne, ale i spokój wewnętrzny czy czyste sumienie).
Dotyczyłoby to kolejnych faz naszego
życia, ale również kolejnych naszych
kroków podejmowanych w krótszych
odcinkach czasu. Na przykład, najpierw zadbaliśmy o to, by móc tutaj
w ogóle przyjechać, teraz dbamy już
o to, po co się tutaj znaleźliśmy.
35
Jordanowa
Gdyby przyjrzeć się temu dokładniej, okaże się zapewne, że każda
rzecz, którą jesteśmy zainteresowani
posiada dla nas wartość częściowo
ze względu na inne rzeczy, częściowo zaś ze względu na siebie samą.
I wszystko, co robimy jest ukierunkowane podwójnie: raz - na powiększenie naszych możliwości, dwa - na
wykorzystanie możliwości, które
już wcześniej posiadaliśmy. Kupując młotek czy śrubokręt, chcemy
zwiększyć nasze możliwości w zakresie np. reparacji domowego sprzętu; kupujemy je więc ze względu
na rzeczy inne. Ale możemy się też
cieszyć z samego nabycia tych narzędzi: z tego, że mamy je na wszelki
wypadek pod ręką, że są dobrej jakości, że właściwie spożytkowaliśmy
nasze pieniądze itp. Oczywiście jest
to skrajny przykład: kupując narzędzia myślimy prawie wyłącznie o ich
funkcjonalności. Przykładem skrajnie przeciwnym może być kupiec
z ewangelicznej przypowieści, który
sprzedał wszystko, co miał, aby nabyć drogocenną perłę. Jednak gdyby
podejść do tej przypowieści od strony logiki gromadzenia coraz cenniejszych rzeczy (w czysto handlowym
sensie), zakup ten byłby bardzo słabo uzasadniony. Skoro cena perły
jest równowartością całego majątku
kupca – cała kalkulacja opiera się
na przewidywaniu, że perłę tę będzie mógł odsprzedać gdzieś (chodzi
o kupca wędrownego) z dużym zyskiem. Poza tym musi to zrobić bardzo szybko. Operacja zakupu perły
jest więc bardzo ryzykowna: kupiec
stawia na szali wszystko, co ma, całe
swoje życie. Ale kupcy tak nie robią.
Ponieważ logika tej przypowieści nie
jest logiką kupiecką, trzeba nam szukać w niej innej logiki.
fot. ks. Dariusz Głuszko
echo
W tradycji mitologicznej i religijnej
perła stanowiła symbol takiej doskonałości, która wykracza poza porządek
mniej lub bardziej doskonałych rzeczy,
z którymi mamy do czynienia. Stanowiła symbol doskonałości absolutnej,
która na tym świecie nie jest możliwa, a jeśli się jakoś w nim przejawia,
to na pewno z niego nie pochodzi. Do
takiego rozumienia nawiązuje symbolika chrześcijańska. Drogocenną perłę
utożsamia się z Królestwem Niebieskim, z samym Chrystusem, wreszcie
z wiarą. Metafora perły wykorzystywana jest więc w myśli chrześcijańskiej
w specyficzny sposób: wskazuje na
coś nie z tego świata, co jednak jest w
stanie mobilizować nas do radykalnej
przemiany tego świata i nas samych.
I ten proces przemieniania nadaje odtąd temu światu i naszemu w nim byciu
cały sens; poza tym sensem nie ma już
niczego. Joseph Ratzinger pisał: „Ten,
kto wierzy, w prawdzie odnalazł perłę,
za którą gotowy jest oddać wszystko,
również samego siebie. Wie bowiem,
że zatracając się ze względu na prawdę,
odnajduje się, wie, że tylko obumarłe
ziarno przynosi obfity plon”. Przypomnijmy też słowa Apostoła Pawła: „...
to, co było dla mnie zyskiem, uznałem
ze względu na Chrystusa za stratę. Lecz
więcej jeszcze: wszystko za stratę uznaję z uwagi na niezrównaną wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana.
Ze względu na niego zniosłem stratę
wszystkiego i uznaję to wszystko za
stertę śmieci... (List do Filipian). I dalej:
„Nie jakobym już to otrzymał [współudział w Chrystusie] albo już został
doprowadzony do doskonałości, ale
pędzę, by się przekonać, czy i ja zdołam
pochwycić to, do czego również zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja jeszcze nie uważam, że to
pochwyciłem, ale chodzi o jedno: zapominając o tym, co za mną, a wytęża-
fot. ks. Dariusz Głuszko
jąc siły ku temu, co przede mną, pędzę
do celu, do jakiego Bóg wzywa w górę
w Chrystusie Jezusie...”. A kończy tak:
„Tak czy inaczej, dokąd doszliśmy, idźmy dalej dokładnie według tego samego ustalonego porządku”.
Jakaż jest więc logika przypowieści
o drogocennej perle? – Jest to logika
wartości względnych i bezwzględnych.
Posługując się nią, powiedziałbym tak.
– Wszystko, co czynimy, czynimy w tym
świecie. Zmieniamy go, zamieniając
jedne rzeczy na inne. Zmieniamy w ten
sposób ustosunkowanie rozmaitych
rzeczy względem siebie i względem
nas, ale zmieniamy też w jakimś stopniu swoje ustosunkowanie wobec rzeczy; zmieniamy przy tym bardziej lub
mniej świadomie samych siebie, nabywając rozmaite nowe cechy czy wyzbywając się dotychczasowych. Ale nie
muszą to być zmiany dogłębne. Aby
zmieniać siebie dogłębnie, musimy też
dogłębnie zmienić świat, bo przecież
jesteśmy jego częścią. Aby zmienić coś
dogłębnie, trzeba poza to wykroczyć.
Wprawdzie wykroczyć poza świat nie
możemy, ale gdyby ktoś oglądał świat
z zewnątrz i próbował nas w jakiś sposób przekonać o możliwości i wartości podjęcia przez nas dogłębnej jego
przemiany – zapewne zaczęlibyśmy się
zastanawiać: zawierzyć mu, czy też nie
zawierzyć? Wydaje się to z tysiąca powodów niemożliwe. Już samo pojęcie
„dogłębnej przemiany” wydaje się absurdalne. Kto z Państwa zgodziłby się,
gdyby mu zaproponowano tutaj i teraz, tak od ręki, jego szybką „dogłębną
przemianę”? Kto nam zagwarantuje, że
pozostalibyśmy nadal sobą? Kto nam
zagwarantuje, że przemiana ta będzie
czymś więcej niż tylko totalnym przemieszaniem zawartości naszej jaźni?
Nawet gdyby jakiś „terapeuta” dawał
nam wskazówki do samodzielnego
przeprowadzenia „dogłębnej przemiany” samych siebie, zaraz pojawi się
szereg wątpliwości: Czy najlepszym
specjalistą w tym względzie ma być
psycholog, spowiednik, przyjaciel?
Czy jest on wiarygodny? W imię czego
mielibyśmy mu zawierzyć? Czy ktokolwiek z ludzi może nas on znać na tyle,
by udzielać nam wskazówek, w jaki
sposób możemy stać się bardziej sobą?
Czy jest w stanie udzielić nam przekonującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego w ogóle mielibyśmy stawać się
36
Jordanowa
bardziej sobą? Czy nie jest raczej tak,
że różni „terapeuci” mogą nam tylko
dopomóc w usuwaniu niektórych przeszkód w stawaniu się bardziej sobą?
A jednak można sądzić, że nasz
sposób bycia polega właśnie na zawierzeniu, na zawierzeniu całego siebie.
Jedyną osobą, której możemy w ten
sposób zawierzyć jest oglądająca świat
z zewnątrz, a zarazem znająca na wylot jego wnętrze Nieskończona osoba
Stwórcy. Tylko Jego oczy są w stanie
przejrzeć bezdenne głębie i nieograniczone horyzonty naszej osoby. Tylko
jego miłujące serce jest w stanie zapalić nas do owych przemian.
Mówimy o przemianach w liczbie
mnogiej. Nie może to być jakiś jednorazowy akt, bo nie rozporządzam
całością siebie i nie rozporządzam całością świata. Z tego samego powodu
przemiana ta nie może mieć kresu.
Jest procesem, drogą, na którą wkraczam, i którą się posuwam – urzeczony i spragniony tego, który mi tę drogę wskazuje. Wkraczając na nią muszę
się liczyć z tym, że prędzej czy później
trzeba będzie się wyzbyć wszystkiego, co do tej pory miałem za ważne;
odrzucić wszelkie wyobrażenia, które
miałem o czymkolwiek i o samym sobie. Wkraczam zaś na nią wierząc, że
podejmowane przemiany wykroczą
nieskończenie poza moje najśmielsze
pozytywne oczekiwania; dalej – że
przemiany te idą w bezwzględnie dobrym kierunku; i jeszcze – że one same
są bezwzględnie dobre. Wierzę więc,
że jestem tylko o tyle, o ile tę transformację podejmuję, i jestem na tyle,
na ile ją podejmuję. Wierzę, że w ten
sposób jestem naprawdę. Że jestem
coraz lepiej i coraz bardziej; i równocześnie, że jestem w ten sposób coraz
bardziej sobą. - Że moje istnienie jest
konieczną częścią planu związanego z istnieniem świata, a więc planu
Stwórcy. - Że nie tylko ja zawierzam
się Stwórcy, ale że i On mi się w jakiś
Sposób zawierza: chodzi mu o moje
stawanie się sobą, o mnie, lecz dając
mi w tym wolną wolę, ryzykuje przecież mój grzech.
Podejmując dogłębną przemianę,
zmieniamy nasze nastawienie wobec
rzeczy. Dostrzegamy, że są one podporządkowane nie tylko jedne drugim, lecz funkcjonują przede wszystkim z uwagi na ów proces totalnej
echo
transformacji. To jest ich odniesienie
bezwzględne, z którego bierze się ich
bezwzględna wartość.
Jeśli są takie rzeczy, które posiadają dla nas znaczenie ze względu
na nie same, lub jeśli jest w rzeczach
coś takiego, co posiada znaczenie ze
względu na nie samo, to musimy przykładać do tego specjalną, bezwzględna miarę. Pokazuje ona to, co postrzegamy jako wartościowe samo w sobie,
a nie ze względu na coś innego. I pokazuje, które z rzeczy wartościowych
bezwzględnie mają wartość większą,
a które mniejszą. Albo inaczej: pokazuje, na ile dana rzecz jest warta ze
względu na rzeczy inne, na ile zaś ze
względu na siebie samą.
Wspinamy się percią, żeby widzieć
lepiej, a to znaczy, po pierwsze, więcej, po drugie – rzetelniej. Nie zawsze
idzie to automatycznie w parze. Rzetelne widzenie rzeczy wymaga nie tylko uzyskania odpowiedniej względem
nich perspektywy, ale i posłużenia się
odpowiednią dla tych rzeczy miarą.
Trzeba się będzie zastanowić, czy nasza wspinaczka nie ma na celu również
uzyskania takiej odpowiedniej miary.
Spojrzenie z góry pozwala dostrzec
całą naszą drogę pośród rzeczy w taki
czy inny sposób dla nas wartościowych; pozwala dostrzec miejsce w którym się znajdujemy i różne możliwości
posuwania się dalej. Oferuje nam ono
znacznie więcej niż tylko lepszą perspektywę widzenia. – Unosząc głowę
w górę możemy dojrzeć coś więcej niż
rzeczy odmierzane przez nas wzrokiem
na co dzień; możemy teraz widzieć
równocześnie i te rzeczy, i samą ich
miarę. Ta miara – to znaczenie, jakie
przykładamy do poszczególnych rzeczy,
ich wartościowość. A także wartościowość naszych kroków. Patrząc z góry
możemy zaś sprawdzić czy miara ta
odmierza właściwy tych rzeczy kształt,
wielkość i wagę – i nasze pośród nich
kroki. Sprawdzić czy nasze kroki są rzeczywiście na tę miarę, którą do nich
przykładamy. I czy nie ma dla nich miary właściwszej. Może posługując się
naszą miarą pomijamy rzeczy naprawdę ważne... Może schodzimy na manowce... Być może nie dostrzegaliśmy
dotąd innej, prawdziwszej miary...
Skąd jednak mamy wiedzieć, która
z miar jest prawdziwsza? Wiedzieliby-
śmy to, gdybyśmy rozporządzali miarą
miar. Taką miarę otrzymał Mojżesz na
Górze Synaj. Czy również nasze wędrowanie percią może nam dostarczyć takiej miary? Jak najbardziej, pod
warunkiem, że pójdziemy percią najwyżej, jak tylko można: tak prowadzi
nas na sam szczyt Babiej Góry Akademicka Perć; tak wiedzie nas samą granią Orla Perć w Tatrach; na Skrzyczne
we czwartek raczej wyjedziemy wyciągiem, ale nie sam sposób dotarcia
na szczyt jest tu najważniejszy. A gdy
już będziemy wysoko, trzeba przestać
oglądać się na to, co zostawiliśmy poniżej, a nawet na miejsce, na którym
właśnie stoimy. Trzeba unieść wzrok
jeszcze wyżej – prosto w niebo. Właśnie: stojąc na ziemi, patrzeć w niebo.
Wtedy nic nam już nieba nie przesłania, a jednak stoimy na ziemi. Jesteśmy niejako jej zwieńczeniem. Otacza
nas przestwór, nasycamy się nim. Poprzez nas nasyca się nim cała Ziemia,
wszystkie rzeczy – od największej, po
najdrobniejsze. Widzimy ów przestwór nie jako tło dla znajdujących się
zazwyczaj na pierwszym planie rzeczy
(czasem to tło jest zaledwie skrawkiem
nieba, a czasem odmawia się go człowiekowi w ogóle – są takie cele w więzieniach), lecz jako nieskończoną matrycę odciskającą w sobie czy raczej
wyciskającą z siebie wszelkie ziemskie
kształty. Żyjący w X w. arabski mistyk
Hosayn al-Hallaj powiedział: „Poznawać – znaczy widzieć rzeczy, ale także
widzieć, jak one wszystkie są zanurzone w absolucie”. Patrząc na łańcuch
górski z pewnej odległości, patrząc na
jego rysujące się na tle nieba kontury,
na przykład patrząc od strony Nowego Targu na Tatry, postrzegamy owe
szczyty, owe kontury, albo jako „wznoszące się do Boga ręce Ziemi”, albo też
- jako kształtujące Ziemię i udzielające
jej błogosławieństwa ręce Boga.
Doszliśmy wiec percią bardzo
wysoko, powiedzmy, że znajdujemy
się w par ach szczytowych. Unosimy
głowę do góry, bo widok tego, co na
dole, teraz nam tylko przeszkadza. Nie
przeszkadzają nam wiec, a wręcz pomagają, rozścielające się poniżej nas
mgły i chmury. Czytamy, że Mojżesza
wychodzącego na górę Synaj na spotkanie z Bogiem okrył gęsty, ciemny
obłok. Tym jaśniej postrzegana jest na
szczycie chwała Boża – najwyraźniej
37
Jordanowa
mówi o tym przekaz o przemienieniu
Pańskim na górze Tabor. U św. Mateusza czytamy, jak oblicze i cała postać
Chrystusa rozjaśniły się niczym słońce,
czytamy również o świetlanym obłoku,
z którego dał się słyszeć głos Boga-Ojca.
Aby mieć odwagę wchodzenia na
szczyt, a przede wszystkim, aby mieć
poczucie sensu wchodzenia i przebywania nań, potrzeba nam Boskiego
zaproszenia. „Pan zstąpił na górę Synaj, na jej szczyt. I wezwał Mojżesza
na szczyt góry, a Mojżesz wstąpił”
– czytamy w Księdze Wyjścia. Odpowiadając na takie wezwanie, należy
Bogu bezwzględnie zawierzyć, należy
zawierzyć całego siebie. Z takim zawierzeniem wychodził na górę Moria
Abraham, odpowiadając Bogu „tak”
na prośbę złożenia ofiary z własnego syna; uznał, że – wbrew wszelkim
racjom ojcowskiego serca i rozumu
– taka prośba i pozytywna nań odpowiedź mają jednak swoje racje; mają
je, choć przerastają one w sposób nieskończony ludzkie możliwości ich zrozumienia. Bóg wzywa nas do wstąpienia na górę po imieniu. Wzywa mnie,
wzywa Ciebie. Wstępujemy tam więc
w swoim imieniu, ale też wstępujemy w Jego Imieniu. Jego Imię znaczy
tu tyle, co: absolutne zawierzenie.
Gdybyśmy mieli wychodzić na szczyty zawsze tylko po to, żeby spoglądać
na cokolwiek poniżej, a więc tylko po
to, aby wywyższyć samego siebie nad
cokolwiek innego – nie wstępowalibyśmy tam w Jego imieniu, ale tylko
i wyłącznie w swoim imieniu. A gdyby tak zawierzyć wyłącznie samemu
sobie? Gdyby wznieść własną, przewyższające wszystkie inne górę, po to
tylko, by patrzeć z niej wyłącznie na
dół, czyniąc zeń jedyny znak własnego
imienia i jedyny punkt odniesienia?
Znamy taki przypadek. – Wieżę Babel
budowano po to, aby – jak czytamy w
łacińskim przekładzie Biblii – „oddać
chwałę własnemu imieniu”.
Krocząc percią w swoim i w Jego
Imieniu, podnosimy głowę kierujemy
wzrok coraz bardziej w górę. Można
powiedzieć, że od początku kroczymy
nią w uniesieniu. Kroczenie nią jest jak
święto. Święto przeżywamy właśnie
w uniesieniu. I przeżywamy je razem.
Nasze spotkanie na perci nie jest więc
przypadkowe. To święte spotkanie.
Rekolekcje.
echo
Bożena Sandulska
Mojej Matce!!!
Już wyrosłem z pieluszek
I drogą swoją kroczę
Lecz z Tą co dała mi życie
Każdego dnia łączę swe myśli
Serce me dla Niej – otworem stoi
Gdy radość widzę – do góry wzlatam
Lecz kiedy smutek – oczy przesłania
Mą duszę ranią kolce niepokoju
Dziś Mej Mateczki Święto Wspaniałe
Dzień tylko dla Niej Jedynej
Chcę żeby Była zawsze radosna
Jak pierwsza zieleń i kwiaty wiosną!
By żyła w zdrowiu przez dalsze lata
I szczęściem promieniała
A jak za lat młodości – tak i teraz
Gdy skronie siwe – niech wie
I czuje – że Jest Kochana!!!
Bożena Sandulska
xxxx
Pokaż mi Panie którędy droga
Bym pod ciężarem krzyża codzienności
Nie ugiął kolan a jeśli upadnę
Daj mi sił w drodze do wieczności
W nierównej walce na życia padole
Gdzie coraz częściej króluje zło
Gdzie brak jest miejsca dla serca miłości
Wlej w duszę mą radość i spokoju czar
Dodaj mi wiary której czasem brak
Dodaj mi mocy w walce z pokusami
Bądź mą ostoją w mroku nocy-dnia
Bym mógł Cię sławić i głosić Twój „zew”
Marek Pierzynowski
Dzień ziemi
Rodzimy się, mieszkamy, tu żyjemy
Na jedynej (?) w kosmosie planecie
My, mieszkańcy tej cudownej ZIEMI,
Każdy z nas, to jej ukochane dziecię.
Stąpamy, uprawiamy ją, psujemy,
Celowo, albo całkiem bezmyślnie,
My mieszkańcy tej cudownej ZIEMI:
Uczeni, szarzy ludzie i chorzy psychicznie.
Marek Pierzynowski
Jordanowa
Tadeusz Piwowar
Kos
O lesie
Zazdroszczę panu, panie Janie,
Tej codziennej porannej przygody,
Umilającej pańskie ranne wstawanie
Wspaniałymi dźwiękami przyrody.
Wiadomo, kto wstaje przed świtem,
Temu nie w głowie muzyka, przyroda.
Pędzi do zajęć. Codziennie - przy tem Nieważne jaka w danym dniu pogoda.
I raczej rankiem nie jest zbytnio skory
- Z małym wyjątkiem – na randkę i amory.
A tu osobnik ptasi, niestrudzony,
Na najwyższej siedzi drzewa gałęzi,
- Wiosennym światłem przebudzony Śpiewa cudownie, przerywa. Do żony pędzi?
Głos jakby szpaka, a nawet słowika,
Często też wilgi, wróbelka, czasem trzmieli.
To głośny zaśpiew, to w ciszy zanika,
By chwilę potem znów dźwiękiem wystrzelić.
Las u poetów to las zachwytów,
las tajemnicy, ciekawych mitów,
słonecznych polan, ruchomych cieni,
las rozmaitych barw i zieleni,
dostojnych dębów, cichych młodników,
łagodnych saren i groźnych dzików,
las ukwiecony z nadmiarem woni,
las młodych upraw, dzikich ustroni;
zawsze w kolorach jest las poezji,
pełen uroku, dziwów, finezji...
Las u leśników to przeciwieństwa
lasu poezji i dostojeństwa, bo leśnik musi być
gospodarzem,
troskliwym ojcem oraz włodarzem.
Kropla brylantu w porannej rosie
radości w oku mu nie przynosi.
W liszkach, co często w liściach spotyka,
widzi groźnego dla drzew szkodnika,
a sprzymierzeńca w dziku szanuje,
bo pod samosiew glebę buchtuje.
Zamilczcie ptaki okoliczne,
I posłuchajcie mego głosu.
Czy dziś me trele nie są śliczne?
To mój dar, zew ptasiego losu!
Tak się las różnie ludziom odmienia,
bo to zależy, kto go ocenia.
Nie każdy ma pisany taki los,
By śpiewać tak jak ja! Jak KOS!
Po co !!!
Bożena Sandulska
Czy zgodzi się pan, panie Janie,
Że ciekawe i nawet radosne,
Może być poranne wstawanie,
Szczególnie teraz, na wiosnę?
Życzenia – bez pokrycia
Zdrowie – szczęście – fortuna
To slogany wypowiadane
Bezmyślnie – nie do spełnienia – ranią!
Marek Pierzynowski
Nadzieja chociaż nikła
Gdy w sercu naszym gości
Daje odrobinę bezpieczeństwa
Przed razami codziennych spraw
Rowerzysto
Pozdrawiam cie rowerzysto turysto,
- Jadąc wygodnie swoim samochodem Ja też kiedyś tak pedałowałem,
Wiele lat temu, kiedy serce było młode
Dziś, osłabione nie da rady!
Bałbym się ruszać tak jak ty w trasę,
Z moją nędzną kondycją w twe ślady,
Z beznadziejnym mych sił zapasem.
Patrząc na ciebie myślę o sobie,
O swoich mocach, których nie mam,
Podziwiam siły w twojej osobie,
Muszę je zdobyć, tak sobie mniemam.
Nie ma innej, w przepastnej przestrzeni
Czerń kosmosu otacza nas tylko wokół.
My, mieszkańcy tej cudownej ZIEMI,
Miłujący porządek, swą pracę i (s)pokój.
Pozdrawiam cię turysto-rowerzysto
Obiecuję, ze pojadę twoim tropem.
Tak mało trzeba na to wszystko…
Mam być lebiegą, czy też chłopem?
Słońce stale ogrzewa promieniami swemi,
Otacza nas nocą cud-niebo gwiaździste.
My, mieszkańcy jedynej, tej cudownej ZIEMI,
Kochajmy ją, dbajmy! To tak oczywiste!
Obu nam natura nie poskąpiła latek,
Ja jestem młodszy o lat dziesięć.
Ja 67-mio, ty 78-latek
Wiosnę masz w nogach, a ja już jesień!
38
Wiadome – czy lepsze od nieświadomej?
Tylko chwilowo – a potem?
Zawód większy nas otacza
Pretensje i myśli złości – bunt!
Jedno przeczy drugiemu – parodia
Lecz jako „proch – marna istota”!
Na co możemy liczyć?!
Jak nie tylko na zmiłowanie – Boże!!!
Ogród
Poetów
echo
Jordanowa
ODNOWIONA PRZEZ TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ
OZ D O B N A TA R C Z A R Z E M I EŚ L N I C Z EG O
K LU B U S P O RTOW EG O „PA RT Y Z A N T ”.
W I D O C Z N E G W O Ź D Z I E F U N D AT O R Ó W.
KLUB POWSTAŁ W ROKU 1947 I ISTNIAŁ DO DRUGIEJ POŁOWY LAT 50.
Na odwrocie zdjęcia napis: 1948 r. Drużyna piłkarska Rzemieślniczego klubu Sportowego „Partyzant”. Od lewej Szancer Bronisław - prezes, Leśniakiewicz Marian – kapitan drużyny, Święchowicz Jan
– bramkarz, Leśniakiewicz Ludwik – obrońca, Słowik Antoni – napastnik, (...?)Paweł (?)– napastnik,
Leśniakiewicz Tadeusz – obrońca, Plinkiewicz Stanisław – pomocnik, Zembaty Jan – pomocnik,(...?)
Józef – pomocnik, Leśniakiewicz Bronisław – pomocnik.
Więcej o dziejach jordanowskiego sportu w następnym numerze.
KWARTALNIK SAMORZĄDU I TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ
Wydawca:
Urząd Miasta Jordanowa i Towarzystwo
Miłośników Ziemi Jordanowskiej,
Rynek 1, Jordanów
Kontakt: Franciszek Żur - Urząd Miasta
e-mail: [email protected]
Redaktor: Stanisław Buda
Współpraca: Stanisław Bednarz,
Jan Hanusiak, Robert Leśniakiewicz,
Władysław Łazarski, Maria Nowak,
Władysław Sałapatek, Jerzy Semsch,
39
Franciszek Żur.
Skład i druk:
Drukarnia i Wydawnictwo GRAFIKON
34-100 Wadowice,
Jaroszowice 324
tel. (033) 8734620, fax (033) 8734622
[email protected]
www.grafikon.com.pl
Z NASZEGO ARCHIWUM
echo
Jordanowa
Zdjęcie przedstawia budynek tzw. spółdzielni wielobranżowej bezpośrednio po wybudowaniu
u zarania lat 60-tych. Jej późniejsza nazwa: SPPO„Jordanowianka”. Spółdzielnia zrosła się z krajobrazem naszego miasta. Towarzyszyła nam przez blisko 50 lat, będąc miejscem zatrudnienia
wielu kobiet z okolicy, które codziennie gwarnym tłumem wysypywały się z autobusów. Praca kobiet w branży odzieżowej była źródłem żartobliwego dla nich określenia „szpulki”. Dziś
wszystko ucichło , budynek opuszczony i strwożony oczekuje na dalsze losy, o których zadecyduje nowy właściciel. Na pierwszym planie nowoczesna jak na ówczesne czasy, nowo otwarta
stacja benzynowa. Zwracają uwagę dystrybutory starego modelu.
Stanisław Bednarz

Podobne dokumenty

Echo Jordanowa nr 91

Echo Jordanowa nr 91 zadania zlecone z zakresu administracji rządowej o kwotę 6.900,00 zł – zgodnie z załącznikiem nr 5 do uchwały. Planowane dotacje na zadania zlecone z zakresu administracji rządowej po zmianach wyno...

Bardziej szczegółowo