Echo Jordanowa nr 87
Transkrypt
Echo Jordanowa nr 87
ISSN 1507-7020 nr KWARTALNIK SAMORZĄDU I TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ 87 kwiecień – maj - czerwiec 2009 Bel Canto koncertuje – czytaj wewnatrz , SPIS TREŚCI: • BIAŁE SZKWAŁY NAD BESKIDAMI ...... 12 • DZIEŃ MYŚLI BRATERSKIEJ ................. 29 • CZCIGODNY KSIĘŻE PRAŁACIE ............. 2 • ZAGADKA PEWNEJ BURZY .................. 13 • DZIEŃ DZIECKA NA SPORTOWO ........ 29 • PROSTO Z RATUSZA ............................. 3 • WSPOMNIENIE KATASTROFY ............. 14 • PARADA SMOKÓW .............................. 31 • BURMISTRZ NA WIEJSKĄ!..................... 6 • GRYPA .................................................. 16 • ODNAWIAMY RATUSZ .......................... 6 • SZMUGLERZY, SZPIEDZY I TERRORYŚCI....................................... 21 • NASZA GAWĘDZIARKA WŚRÓD NAJLEPSZYCH ...................... 32 • REMONT I KONSERWACJA ELEWACJI RATUSZA .............................. 8 • FESTIWAL SZKOLNYCH TALENTÓW .... 32 • ROK 2012 .............................................. 22 • SYLWIA W PIWNICY POD BARANAMI 33 • DOTACJA NA REMONTY DRÓG ............. 9 • MAJOWE POSIADY ............................. 24 • IDĄC PERCIĄ... .................................... 34 • „JORDAN” W VI LIDZE .......................... 9 • WYCIECZKA NA TURBACZ .................. 24 • OGRÓD POETÓW ................................ 38 • OBRACHUNKI WIOSENNE ................... 10 • POWRÓT PO LATACH .......................... 25 • OZDOBNA TARCZA ............................. 39 • OSIŁEK ZNOWU DZIAŁA ...................... 11 • BEL CANTO KONCERTUJE .................... 28 • Z NASZEGO ARCHIWUM .................... 40 • OLIMPIJCZYCY Z „DAŃKOWSKIEGO”.. 11 • KONCERT Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI ......... 28 echo 2 Jordanowa echo Jordanowa WIADOMOŚCI Z R AT U S Z A U C H WA Ł Y R A DY M I A STA Z D N. 23 KW I E T N I A 2009 R. UCHWAŁA w sprawie przystąpienia do sporządzenia zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Miasta Jordanowa. §1 Przystępuje się do sporządzenia zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Miasta Jordanowa zatwierdzonego uchwałą nr XXXVI/245/2006 Rady Miasta Jordanowa z dnia 26 czerwca 2006 r., ogłoszonym w Dzienniku Urzędowym Województwa Małopolskiego nr 567 poz. 3572 z dnia 21 września 2006 r. §2 Przedmiotem zmiany planu będzie: 1/ wyznaczenie terenów przeznaczonych dla zabudowy mieszkalnej, działalności gospodarczej oraz terenów do zalesienia w granicach obszarów oznaczonych w załącznikach graficznych nr 1 – 16, 2/ zmiany przeznaczenia terenu kotłowni oznaczonego symbolem C na zabudowę mieszkalną lub bazę gospodarki komunalnej, 3/ zmiany tekstu dotyczące: - wprowadzenia ustaleń umożliwiających zmniejszenie odległości budynków od dróg publicznych za zgodą zarządcy drogi, - korekty ustaleń dotyczących gabarytów budynków na terenach w strefie śródmiejskiej oraz przeznaczonych dla działalności gospodarczej. 4/ zmiany w tekście określone w ust. 3 dotyczą całego obszaru Miasta oznaczonego w załączniku nr 17. §3 Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta. §4 Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia i podlega ogłoszeniu poprzez wywieszenie na tablicach ogłoszeń Urzędu Miasta. UCHWAŁA w sprawie udzielenia Powiatowi Suskiemu pomocy finansowej. §1 §2 §3 Udziela się Powiatowi Suskiemu, w imieniu którego działa Zarząd Powiatu Suskiego pomocy finansowej na kwotę 100.000 zł /słownie: sto tysięcy zł/ w formie dotacji celowej na dofinansowanie kosztów remontu nawierzchni w ciągu dróg powiatowych na terenie Gminy Miasta Jordanów. Środki na w/w pomoc zostały zabezpieczone w budżecie miasta w dziale 600, rozdz. 60014, paragraf 2320. Upoważnia się Burmistrza Miasta Jordanowa do zawarcia z Zarządem Powiatu Suskiego porozumienia w sprawie udzielenia pomocy finansowej Powiatowi Suskiemu. Sposób przekazania środków finansowych w kwocie 100.000 zł oraz sposób ich wydatkowania i rozliczenia określi w/w porozumienie. Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta. 3 §4 Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia. echo Jordanowa UCHWAŁA w sprawie zaciągnięcia pożyczki w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Krakowie na zadanie: dofinansowanie zakupu samochodu bojowego dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie. §1 Zaciąga się pożyczkę w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Krakowie w kwocie 200.000,-zł. (słownie: dwieście tysięcy złotych) na zadanie: dofinansowanie zakupu specjalistycznego samochodu ratowniczo-gaśniczego z funkcją ograniczenia skażeń chemiczno-ekologicznych dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie, w roku 2009. §2 1. Źródłem spłaty zaciągniętej pożyczki wraz z odsetkami będą dochody budżetu gminy uzyskane od Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie, zgodnie z porozumieniem, do zawarcia którego zobowiązuje się Burmistrza Miasta. 2. Spłata pożyczki nastąpi w latach 2010 – 2019. §3 Zabezpieczeniem pożyczki będzie weksel in blanco. §4 Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta. §5 Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia. UCHWAŁA w sprawie zmiany uchwały budżetowej w 2009 roku. §1 1. Zwiększa się plan dochodów budżetu Miasta Jordanowa na rok 2009 o kwotę 99.203,64 zł oraz dokonuje się zmian w planie dochodów - – zgodnie z załącznikiem nr 1 do uchwały. Planowane dochody po zmianach wynosić będą 12.927.112,64 zł. 2. Zwiększa się plan wydatków budżetu Miasta Jordanowa na rok 2009 o kwotę 422.981,72 zł oraz dokonuje się zmian w planie wydatków - zgodnie z załącznikiem nr 2 do uchwały. Planowane wydatki po zmianach wynosić będą 14.002.259,72 zł. 3. Zwiększa się przychody budżetu Miasta przez wprowadzenie do budżetu wolnych środków w wysokości 123.778,08 zł oraz pożyczki z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w wysokości 200.000,-zł. Deficyt budżetu Miasta po zmianie wynosić będzie 1.075.147,08 zł – zgodnie z załącznikiem nr 3 do uchwały. 4. Zwiększa się wydatki majątkowe na finansowanie zadań inwestycyjnych o kwotę 200.000,00 zł – zgodnie z załącznikiem nr 4 do uchwały. Planowane wydatki majątkowe po zmianach wynosić będą 1.966.261,00 zł. 5. Dokonuje się zmian w planie przychodów i wydatków Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej na rok 2009 – zgodnie z załącznikiem nr 5 do uchwały. 6. W wyniku powyższych zmian „Prognoza kwoty długu Miasta Jordanowa na lata 2009 – 2012”, przyjmuje kształt zgodnie z załącznikiem nr 6. §2 Wykonanie uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta Jordanowa. §3 Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia oraz podlega ogłoszeniu w Dzienniku Urzędowym Województwa Małopolskiego. UCHWAŁA w sprawie uchwalenia cen i stawek opłat dla zbiorowego zaopatrzenia w wodę i zbiorowego odprowadzania ścieków dla Gminy Miasta Jordanowa. §1 1. Ustala się ceny i stawki opłat dla zbiorowego zaopatrzenia w wodę i zbiorowego odprowadzania ścieków, wykonywanego na terenie Miasta Jordanowa przez Referat Komunalny Urzędu Miasta Jordanowa w następujących wysokościach: 1/ cena ne o za 1 m3 dostarczanej wody - 3,50 zł 2/ cena ne o za 1 m3 odprowadza nych ścieków - 4,30 zł 3/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia wodociągowego - 176,89 zł 4/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia kanalizacyjnego 159,00 zł 5/ stawka ne o opłaty za przyłączenie do urządzenia wodociągowego i 4 kanalizacyjnego - 276,63 zł 2. Ceny i stawki opłat uchwala się na okres od 01 maja 2009 r. do 31 października 2009 r. §2 Wykonanie uchwały powierza Burmistrzowi Miasta Jordanowa. §3 Uchwała wchodzi w życie z dniem 01 maja 2009 roku. echo Jordanowa Podział Miasta Jordanowa na okręgi wyborcze dla wyboru Rady Miasta Jordanowa: Działania I. Zwiększanie dostępności pomocy terapeutycznej i rehabilitacji dla osób uzależnionych od alkoholu. Zadanie & Kwota wydatków 4300 2.500,00 zł 2. Zwiększenie dostępności do grup terapeutycznych (grupy 4300 samopomocowe, AA) R A Z EM 450,00 zł 1. Współfinansowanie Poradni Leczenia Uzależnień 3. Współfinansowanie Punktu Konsultacyjnego II. Udzielanie rodzinom, w których występują problemy 4. Świetlica socjoterapeutyczna. alkoholowe pomocy psychospołecznej i prawnej, a w szczególności ochrony przed 5. Ośrodek Interwencji Kryzysowej R A Z EM przemocą w rodzinie. III. Prowadzenie profilaktycznej działalności informacyjnej i edukacyjnej w zakresie rozwiązywania problemów alkoholowych, w szczególności dla dzieci i młodzieży w tym prowadzenie pozalekcyjnych zajęć sportowych. IV. Wspomaganie działalności instytucji i osób fizycznych służącej rozwiązywaniu problemów alkoholowych V. Inne koszty 2.950,00 zł 2820 10.000,00 zł 2820 15.000,00 zł 2820 2.000,00 zł 27.000,00 zł 6. Programy i zajęcia profilaktyczne dla dzieci i młodzieży, festyny , kampanie. 4300 6.800,00 zł 7. Organizowanie czasu wolnego dla dzieci i młodzieży 2820 10.000,00 zł 4300 11.078,08 zł 8. Dofinansowanie klubów sportowych 2820 35.000,00 zł 9. Kolonie, półkolonie i zimowiska dla dzieci z rodzin zagrożonych 4300 7.000,00 zł 10. Szkolenia realizatorów Miejskiego Programu 4700 2.000,00 zł 11. Delegacje, narady dla Pełnomocnika i członków Komisji. 4410 400,00 zł 12. Materiały szkoleniowe, nagrody, publikacje. RAZEM 4210 1.500,00 zł 13. Finansowanie powoływania biegłego orzekającego o stopniu uzależnienia, koszty opłat sądowych 4300 73.778, 08 zł RAZEM 3.000,00 zł 73.778, 08 zł 14. Wynagrodzenia osobowe pracowników 4010 10.100,00 zł 15. Dodatkowe wynagrodzenie roczne 4040 905,00 zł 16.Wynagrodzenia bezosobowe (umowa zlecenie) 4170 3.200,00 zł 17. Składki na ubezpieczenia społeczne Zakładowy fundusz świadczeń socjalnych 4110 2.145,00 zł 18. Składki na Fundusz Pracy 4120 350,00 zł 19. Zakładowy fundusz świadczeń socjalnych 4440 450,00 zł 20.Wynagrodzenie Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych RAZEM 3030 5.000,00 zł 5 22.150,00 zł echo Jordanowa B U R M I ST R Z N A W I E J S K Ą! Z uwagi na to, że poseł Paweł Kowal został eurodeputowanym, Pan burmistrz Kazimierz Hajda uzyskał mandat posła VI kadencji (gratulujemy!) i zdecydował się zasiąść w sejmie. Czekają nas więc niebawem nowe wybory. A kolejne – za rok. R E F L E K S J E N A Z B L I Ż A JĄC E S I Ę 100 L EC I E B U DY N KU J O R DA N OW S K I EG O M AG I ST R AT U Trwająca obecnie renowacja jordanowskiej siedziby władz skłania do kilku refleksji dotyczących historii i dziejów tego tak znaczącego dla miasta budynku. Na początku odniosę się do nazewnictwa. W Jordanowie zawsze o tym budynku mówiono magistrat, mimo że ponoć poprawniejszą historycznie i językowo jest nazwa ratusz. „Ratusz” aż do lat 90-tych XX- wieku w potocznej mowie nie funkcjonował. Jedynie w urzędowym słowie pisanym używano niekiedy nazwy ratusz, dlatego pielęgnując pewne odrębności i regionalizmy będę w tym artykule używał konsekwentnie słowa magistrat, tym bardziej, że do nazwy tej coraz częściej się wraca nawet w dużych miastach. Jako ciekawostkę podajmy, że w okresie komunistycznym, kiedy to samorząd praktycznie nie istniał, władze konsekwentnie unikały zarówno słów ratusz, jak i magistrat, zastępując je suchym zwrotem: budynek urzędu miasta. Cóż to jest ten magistrat? Magistrat był w Polsce nazwą oficjalną do 1933 roku, kiedy to ustawa o zmianie samorządu terytorialnego przemianowała magistraty na zarządy miejskie. W innym znaczeniu magistrat jest określeniem budynku, w którym siedzibę mają władze miasta (jest więc synonimem ratusza, bądź też całego urzędu miasta (Burmistrza wraz z aparatem urzędniczym). Ratusz z kolei definiowany jest jako reprezentacyjny budynek będący zwykle siedzibą samorządowych władz miejskich. Tyle rozważań językowych. Janowi Sas-Zubrzyckiemu, który bardzo często sobie znanymi sposobami pozyskiwał zlecenia od władz miejskich i kościelnych. Był więc tzw. „wziętym architektem”, a zarazem urzędnikiem nadzoru budowlanego w Krakowie. Projektował również ratusze w Niepołomicach i Myślenicach. Bardzo ciekawym obiektem jest ratusz niepołomicki, gdyż jest architektonicznym połączeniem elementów jordanowskiego magistratu i jordanowskiego sądu. Początkowa wersja budynku jordanowskiego była nieco inna (prezentowaliśmy tę pierwotną wizję w jednym z wcześniejszych numerów). Ostatecznie zdecydowano się na założenia te, które dziś możemy obserwować z wyraźną wieżyczką i szczytem. Niestety na skutek działań wojennych zniszczeniu uległy okalające magistrat zadaszone kramy zbudowane w formie tzw. „sobotów”. Jan Sas-Zubrzycki projektował ratusze w swoistym stylu, będącym połączeniem elementów neogotyku i neorenesansu, stąd duża ilość dość udanych detali architektonicznych. Około roku 1909 władze miasta zdecydowały się na budowę nowej siedziby, wcześniej magistrat mieścił się w niewielkim drewnianym budynku zlokalizowanym w okolicach dzisiejszego „dębu wolności” i przestał swoimi parametrami odpowiadać potrzebom rozwijającego się miasteczka. Należy w tym miejscu wspomnieć, że lata poprzedzające I wojnę światową były okresem pewnej prosperity dla miasteczek galicyjskich. Dużo budowano. Niewiele wcześniej oddano do użytku okazały budynek sądu. Prace projektowe zlecono znanemu architektowi Magistrat uroczyście oddano do użytku w 1911 roku. Potwierdza to napis na kamiennym portalu wejściowym, 6 echo Jordanowa Gdy w 1990 roku reaktywowano samorząd budynek wyglądał dość opłakanie. Schody wejściowe z miękkiego piaskowca były całkowicie schodzone, wewnętrzne posadzki z mozaiki kamiennej całkowicie wytarte, sala obrad zeszpecona, niszczejąca boazeria obficie podlewana z cieknącego wiecznie dachu, o toaletach nie wspominamy. W latach 1990-2000 dokonano wymiany schodów wejściowych, zmieniono posadzki w korytarzach i schodach na marmurowe, wyremontowano salę obrad. Najwięcej kontrowersji i burzliwych sporów rodziła posadzka z marmuru tzw. „białej Marianny”. Jedni zarzucali, że nie pasuje do architektury, drudzy, że za droga, inni, że za te pieniądze trzeba było drogi utwardzać. Nie mniej jednak posadzka jest trwała, dość gustowna i będzie pewnie jeszcze służyć lata. Wyremontowana sala obrad wkrótce straciła swój urok, gdyż cieknący stale dach zdewastował ją ponownie. Dach wymieniono na piękną nową dachówkę w 2005 roku, dzięki Bogu nic nie cieknie. Do dzisiejszego dnia stolarka okienna częściowo pochodzi z 1911 roku, drzwi wejściowe dopiero niedawno zmieniono na replikę, a drugie drzwi za wiatrołapem są oryginalne z 1911 roku. jak i na blaszanej chorągiewce pokazującej kierunek wiatru. Chorągiewka do dzisiaj prawidłowo pokazuje kierunek przemieszania się mas powietrza i pozwala wróżyć pogodę. Nieraz w okresie letnim, gdy chorągiewka była skierowana na nieistniejący sklep obuwniczy, wróżyło to kilkudniowe intensywne deszcze rozlewne. Do czasu wybudowania w 1967 roku Domu Strażaka, w magistracie mieściła się remiza straży pożarnej, z pozostałości po tym można zauważyć od strony północno-zachodniej za kotłownią zamurowany wjazd do garażu remizy. Na dachu budynku do dnia dzisiejszego zamontowana jest stara syrena, która może początkowo szpeciła, ale przyzwyczailiśmy się do niej i może warto ją zostawić. Był i pozostał w wieżyczce dzwonek wzywający na alarm. Z okiennych otworów strychu w kształcie szczelin zwisały i suszyły się długie węże strażackie i był to widok w latach 60-tych jeszcze bardzo częsty. Nieraz przed wojną przy drzwiach wejściowych magistratu z okazji uroczystości państwowych odbywały się msze polowe, a wejście zdobił ołtarz, co widać na zaprezentowanym zdjęciu. Ale bywały po wojnie też czasy, gdy w miejsce symboli religijnych ściany „przyozdobione” były wąsatymi paszczami Stalina i Bieruta, co również przedstawia załączone zdjęcie. Przeżywał w latach działań wojennych magistrat trudne chwilę o czym świadczą ślady po pociskach. Z mojego rozeznania wynika, że są to ślady raczej z 1945 niż z 1939 roku. Obecnie dzięki intensywnym staraniom władz miasta i odpowiedzialnych za pozyskiwanie środków urzędników przystąpiono do kompleksowego remontu. W chwili obecnej czyszczona jest cegła elewacyjna; efekty są budujące, budynek nabiera blasku. Wprawdzie przycięto nieco piękne dzikie wino zdobiące fronton, ale mam nadzieje, że odrośnie. Znikły obrzydliwe resztki zniszczonych asfaltów zastąpione kostka granitową typu bruku miejskiego. Osobiście wolałbym porfirową, jaka dawniej zdobiła place rynkowe, ale nie grymaśmy. Cieszy fakt wykonywania robót pod nadzorem konserwatora, co pozwoli uniknąć radosnej twórczości. Zrobiono dużo i gdy nadejdzie setna rocznica oddania magistratu do eksploatacji nie będzie czego się wstydzić. Stanisław Bednarz Czego też w magistracie nie było – nawet kino zapraszało w swe podwoje. Kino w sali obrad założono gdzieś pod koniec lat 50-tych i nosiło dumną nazwę „Pokój”. Na niedzielne tzw. „poranki” tłumnie schodziła się młodzież, gdy w szacownych murach z ekranu dochodziło w oryginale „guten tag herr Winnetou”. Wcześniej w sali obrad w latach 50-tych odbywały się tłumne zabawy taneczne, co dobrze poświadczało zawodowe przygotowanie projektantów konstrukcji stropów. Udzielano tam licznych ślubów cywilnych w duchu nowej obrzędowości świeckiej, urzędowali sekretarze wiodącej PZPR i bratniej ZSL, nawet „liga kobiet’ (było coś takiego!) uwiła tam swe gniazdo. W tych czasach cudem uratowano magistrat przed pomysłem pokrycia go blachą, bo o dachówkę w latach wiecznego niedoboru było trudno. Jednym słowem budynek był intensywnie eksploatowany. 7 echo Jordanowa R E M O N T I KO N S E R WAC JA E L E WAC J I R AT U S Z A Miasto Jordanów od lat podejmowało działania mające na celu odnowienie zabytkowego neogotyckiego budynku Ratusza w Jordanowie. W 2006r. dzięki dotacji przyznanej ze środków pozostających w dyspozycji Ministra ds. Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz przy współudziale środków własnych, został wykonany remont polegający na wymianie pokrycia dachowego Ratusza. Stanowił on podstawę zabezpieczania zabytku. W 2007 r. i 2008r. Miasto ubiegało się o przyznanie dotacji Ministra ds. Kultury i Dziedzictwa Narodowego na remont i konserwację elewacji Ratusza wraz z wymianą stolarki okiennej oraz renowację drzwi wejściowych do budynku - mimo poprawności formalnej wniosków, środki nie zostały przyznane, ze względu na brak odpowiedniej liczby punktów przyznanych podczas oceny przez Zespół Sterujący ds. rewaloryzacji zabytków. Z zakresu tego zadania z powodu pilnej potrzeby konserwatorskiej obiektu został wyłączony, wydzielony zakres prac i przeprowadzono konserwację kamieniarki portalu i rekonstrukcję drzwi wejściowych do budynku Ratusza, całkowicie sfinansowaną ze środków własnych Miasta. W roku bieżącym nasze starania odniosły skutek - Miasto pozyskało dotacje na remont Ratusza z dwóch źródeł i zadanie pod nazwą „Remont i konserwacja elewacji wraz z wymianą stolarki okiennej budynku Ratusza w Jordanowie, wpisanego do rejestru zabytków pod nr Kś. A-789, zlokalizowanego przy ul. Rynek 1 w Jordanowie na działce nr ewid.: 5874”Realizowane jest w ramach programu DZIEDZICTWO KULTUROWE priorytetu 1 „Ochrona zabytków” ze środków finansowych Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z budżetu państwa oraz w ramach realizacji zadania publicznego pod nazwą „Ochrona zabytków Małopolski” ze środków Samorządu Województwa Małopolskiego. Zadanie to jest kontynuacją działań mających doprowadzić do przywrócenia właściwego stanu technicznego budynku, zabezpieczenia go przed wpływem warunków atmosferycznych oraz przywrócenia zabytkowi właściwego odbioru estetycznego zgodnego z duchem epoki powstania obiektu i ocaleniem go przed postępującym niszczeniem. Ratusz w Jordanowie stanowi jedną z ciekawszych realizacji architektury użyteczności publicznej w miasteczkach na terenie Galicji. Jest obiektem istotnym w skali polskiej historii architektury – wg opinii Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków w Krakowie. Ratusz jest siedzibą Władz samorządowych Miasta oraz Urzędu Miasta Jordanowa; udostępnia swoje zasoby lokalowe organizacjom społecznym, w tym Towarzystwu Miłośników Ziemi Jordanowskiej, mającym także w zakresie swojej działalności edukację historyczną Jordanowszczyzny, ze 8 szczególnym akcentem troski o stan zabytków na terenie miasta. Do czasu remontu elewacji wygląd budynku odbiegał od pierwotnego stanu jeśli chodzi o estetykę i stan techniczny zachowania elementów tworzących elewacje, co kwalifikowało nas do wykonania pełnego zakresu prac konserwatorskich mających na celu przywrócenie walorów estetycznych budynku stanowiącego charakterystyczny akcent architektoniczny miasta. Zadanie polega na konserwacji ceramicznych wątków ceglanych, kamiennego detalu architektonicznego oraz renowacji wypraw tynkowych, rekonstrukcji ubytków dachówki ceramicznej w parapetach okiennych, renowacji elementów metalowych. Okna zostaną wymienione na nowe drewniane - odtworzone zgodnie z oryginalną stolarką i przekazami ikonograficznymi. Ratusz miejski wzniesiony w 1911r. według projektu Jana Sasa Zubrzyckiego, budowa eklektyczna, z detalem architektonicznym neoromańskimi i neogotyckim. Murowany z cegły, z użyciem kamienia, trójkondygnacyjny, podpiwniczony, z poddaszem użytkowym. Wzniesiony na złożonym, wielobocznym planie, trójosiowy, z kwadratową niską wieżą echo wkomponowaną w fasadę. Elewacje - fasada trójczęściowa, trójstopniowa, z wysuniętym ryzalitem kwadratowej w rzucie wieży. Wieża o zwężających się górą ścianach, z narożami o dekoracji rustyką kamienną. Kondygnacja poddasza wieży wydzielona gzymsem arkadowym. Grzebienie szczytu wieńczą podziały pilastrowe z niszami w których szczelinowe okienka. W górnej części szczytu półkolisty otwór z sygnaturką. Elewacja północna i południowa-podobne, z rustykowanymi narożami ścian. Dwuczęściowe, czteroosiowe, z podziałami za pomocą otworów okiennych. Zaakcentowane są nadwieszonymi trójkątnymi szczycikami. Elewacja wschodnia posiada ścięte w naroża ścian, jest trójosiowa. Grzebieniasty wysoki szczyt przechodzi w narożnikach w niskie schodki. Elewacje wieńczy pod szczytem ceglany gzyms ze stylizowanymi konsolkami z cegły. Brama wejściowa stylizowany- otwór zamknięty oślim grzbietem. Glify profilowane, kamienne, łuk odciążający ceglany. W nadprożu kamienna plakietka Jordanowa z herbem trąby/Jordanów. Stolarka okienna różnorodna. Z uwagi na architekturę obiektu, detal, oraz projektanta budynek ratusza stanowi dobro kultury. D OTAC JA N A R E M O N T Y D RÓ G Gmina Miasto Jordanów pozyskała dotację ze środków rezerwy celowej budżetu Państwa o łącznej wysokości 500 000 zł na zadanie „Odbudowa infrastruktury drogowej w Jordanowie, będąca usuwaniem skutków klęsk żywiołowych 2007 r.”. W ramach otrzymanych środków – przy udziale wkładu własnego – zostanie wyremontowanych 6 odcinków dróg gminnych. Zadanie zostanie zrealizowane do końca września 2009 r. „ J O R DA N” W V I L I DZ E ! G R AT U L A C J E Zarząd Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej ma zaszczyt i przyjemność złożyć Ludowemu Klubowi Sportowemu „Jordan” w Jordanowie szczere i serdeczne gratulacje w związku z awansem do VI Ligi Piłkarskiej. Fakt ten cieszy tym bardziej, iż jest to ewenement w historii naszego miasta. Pragniemy również serdecznie podziękować Panu Zdzisławowi Filipkowi – właścicielowi firmy „Drewal” za olbrzymie wsparcie finansowe i merytoryczne, które bezwzględnie przyczyniło się do awansu naszych jordanowskich sportowców. Gratulacje składamy również Panu mgr. Jakubowi Jeziorskiemu, który odpowiednio przygotował piłkarzy do rozgrywek w klasie A w sezonie piłkarskim 2008/09 w grupie podhalańskiej. z wyrazami szacunku Z-ca Prezesa Zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej Władysław Łazarski Prezes Zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej Stanisław Bednarz Jordanów, czerwiec 2009 r. Więcej na temat klubu sportowego LKS „Jordan” oraz innych działających dawniej jordanowskich klubów piłkarskich w następnym numerze „Echa Jordanowa”. 9 echo Jordanowa O B R AC H U N K I W I O S E N N E ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ Wiosna w tym roku przychodziła z trudnościami i z opóźnieniami. Uparty wyż znad Rosji i Skandynawii podsyłał nam lodowate, ale krystalicznie czyste powietrze. Można tylko żałować, że Polacy mają takie powietrze wtedy, gdy wieje od północy i północnego-wschodu… Ale jak ma być u nas czysto, kiedy nasi ukochani rodacy za punkt honoru – powinienem raczej napisać horroru – postawili sobie za cel totalne zaśmiecenie i zaświnienie resztek Puszczy Karpackiej, które powoli znikają wyrąbywane przez mieszkańców okolicznych wsi. Jak ma być czyste to polskie powietrze, kiedy Polacy z opętańczą determinacją palą wiosną zeschłe trawy na łąkach? Ale to jeszcze nie jest tak wielki problem, bo naprawdę najbardziej szkodliwe jest palenie odpadów i śmieci z plastyków i innych materiałów z polietylenu, poliuretanów, PCV, i innych. To jest paranoja znana tylko w Polsce i cała reszta świata puka się w czółko na taki widok. Czysta schiza, jak mawiają młodzi… A tą schizofrenię widać z Kosmosu i nie wystawia nam ona (poza oczywiście ewidentną głupotą polityków nas reprezentujących) nam pozytywnej oceny. Diabli mnie biorą, kiedy czytam w Internecie okrutne „Polish jockes” – niewybredne dowcipasy o Polakach popularne szczególnie u naszych największych i najukochańszych (bez wzajemności – i słusznie) sojuszników za oceanem – ale kiedy widzę to, co się dzieje na naszych łąkach, polach i lasach, to przestaję się Jankesom dziwić. i dźwiękochłonny ekran. A ruch kołowy w naszym mieście jest coraz większy i hałas jest coraz intensywniejszy, męczący. Trują spaliny, bo resztki zieleni nie są w stanie absorbować i unieszkodliwiać ich fetoru. Póki jest chłodno, to jeszcze jakoś da się z tym żyć, ale kiedy temperatury dzienne podskoczą do +30˚C, to wtedy dopiero mieszkańcy Rynku używają jak – za przeproszeniem – psy w studni. Kolejna sprawa, to obcinanie gałęzi u drzew już rosnących na Rynku i ulicach doń przyległych. Obcinanie gałęzi klonów jesionolistnych – Acer nygundo w kwietniu, kiedy drzewa już kwitną i wypuszczają liście zakrawa na kolejną paranoję. Takie rzeczy powinno się robić albo późną jesienią, kiedy drzewa już zapadają w zimową hibernację, albo wczesną wiosną, kiedy jeszcze nie krążą w nich soki. Drzewa są istotami żywymi i odczuwają te zabiegi jako coś bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnego. Ciekawy jestem, co powiedziałby pomysłodawca tego obcinania, gdyby wycięto mu na żywca, bez znieczulenia część żołądka i płuc? Na pewno nie byłby zachwycony… Od kilku lat obserwuję, jak z maniackim uporem trzebi się w naszym mieście (i w całym kraju też) miejską zieleń. Pod płaszczykiem ideologii (topole to obce nam ideowo i religijnie, komunistyczne drzewa – sic!) czy fałszywej trosce o nasze zdrowie (topole to alergiczne drzewa – sic!) wytrzebiono topole z Rynku i ulicy wiodącej na Skotnicę. Oczywiście cały czas niektórzy ostrzą sobie piły na rosnący w Naprawie zabytkowy dąb. W odnowicielskim amoku wycięto topole rosnące wzdłuż DK-28, żeby pijani kierowcy na nie nie wpadali, a motocykliści i quadowcy nie rozbijali sobie łepetyn. Idzie wiosna, będą warzywa… W ramach porządkowania zieleni miejskiej wycięto także krzewy rosnące przy ścianie Ratusza i prowadzi się tam jakieś prace – wzmacniające fundamenty czy osuszanie. Trochę nieopatrznie, bowiem właśnie w tym miejscu znajduje się stanowisko występowania rzadkich i chronionych grzybów – purchawicy olbrzymiej – Langremannia gigantea, która została wpisana na Czerwoną Listę Gatunków Ginących. Obawiam się, że może to jej wyjść na szkodę i z Rynku zniknie jeszcze jeden element stanowiący o jego atrakcyjności… Wracając do zieleni miejskiej, to ku mej radości zauważyłem, że na ulicy Piłsudskiego pojawiły się nowe drzewa – a dokładniej klony. Wspaniale, ale jak zawsze w beczce miodu pojawiła się łyżka dziegciu: dlaczego obsadzono nimi parzystą stronę ulicy? Czy nie dałoby się jeszcze posadzić trochę drzewek także po drugiej stronie? Zieleń jest ozdobą miasta, dlaczego tak bardzo szpecimy Jordanów pozbawiając go tej ozdoby? Zieleń to płuca miasta Jordanów, dn. 2009-04-23 10 echo Jordanowa O S I Ł E K Z N OW U DZ I A Ł A? F E L I E T O N R E F L E K S YJ N Y Kilka lat temu pisałem na łamach „Echa Jordanowa” o dokonaniach jakiegoś osiłka – (czyli skrzyżowania osła z silnym – hybryda częsta w naszym narodzie), który dla zabawy uszkadzał i niszczył znaki drogowe. Zabawa godna pensjonariusza zamkniętego zakładu dla obłąkanych. A oto przykład z ostatnich dni i mojej ulicy – ulicy Mickiewicza. Ulica to najniezwyklejsza w Polsce, Jordanów powinien być z niej dumny! – nigdzie indziej nie ma ona tylu paralelnych odnóg, a każda z nich jest ulicą Mickiewicza. I nie ma mądrego, który by ten problem rozwiązał. Wisi nad nią jakieś fatum – co objawia się między innymi ja- kimiś wysypiskami, składowiskami ni to śmieci ni to gruzu czy drewnianych palet – pół biedy, jeżeli są one gdzieś na zatyłkach, ale kiedy leżą tuż przy chodniku, to wyglądają paskudnie. Ani to ładne, ani to użyteczne. Psuje tylko wizerunek Miasta, a wszak ulicą Mickiewicza biegnie Główny Szlak Beskidzki – ta magistrala turystyczna Beskidów. No i ulica, przy której mieszka nasz aktualny burmistrz. Już choćby z tego względu powinna to być wizytówka naszego Miasta! Tak samo jest z naszym osiłkiem – to chyba jakiś Jożin z bażin, bo normalnego człowieka raczej nie stać na to, żeby złamać u podstawy znak drogowy i przenosić go pół kilometra po to, by porzucić przy boisku sportowym za Lecznicą Zwierząt! Doprawdy ten ktoś się w tym kraju marnuje – powinien wspierać naszych chłopców w Afganistanie! Na współczesnym polu walki takie umiejętności przydają się jak znalazł! Przynajmniej taki byłby z niego pożytek… A teraz serio. Taki znak trochę kosztuje, ktoś go postawił i ktoś za niego wziął kasę. Moją, twoją – wspólną. To jest nasze wspólne dobro, ale to nie znaczy, że niczyje. Tak było za komuny, a tej już nie ma od 20 lat! Ostatnio trwa akcja usuwania zbędnych znaków drogowych, bo Generalna Dyrekcja od Dróg Publicznych i Autostrad w twórczym amoku nastawiała ich co niemiara i nie zawsze zasadnie. Ale akurat TEN ZNAK jest niezbędny, bo jest to znak STOP i schemat skrzyżowania – bardzo ryzykownego i trudnego dla niewprawnego kierowcy, które przejeżdża się mając oczy dosłownie dookoła swej głowy. Co miałem zrobić – zawiadomiłem policję i napisałem ten felieton, bo tylko tyle może zwykły i praworządny obywatel tego chorego na głowę kraju... Robert K. Leśniakiewicz O L I M P I J C Z YC Y Z „DA Ń KOW S K I EG O” W K R A J OW E J C ZO Ł ÓWC E • Ogrodnictwo • Agrobiznes • Leśnictwo Nasi reprezentanci: Tomek Skupień i Ela Korbel startowali w bloku „Agrobiznes”, w którym musieli się zmierzyć z 38 innymi zawodnikami. Musieli się oni wykazać wiedzą i umiejętnościami praktycznymi ze wszystkich przedmiotów ekonomicznych, takich jak podstawy ekonomii, ekonomika przedsiębiorstw, rachunkowość przedsiębiorstw, marke ng, zarządzanie; ponadto musieli prezentować obszerną wiedzę o Unii Europejskiej ze szczególnym uwzględnieniem rolnictwa i Wspólnej Polityki Rolnej. Wyniki naszych reprezentantów należy uznać za wielki sukces. Zajęli oni 2 (Tomek) i 3 (Ela) miejsce w skali kraju – do pierwszego zabrakło zaledwie 2 punktów… Za swoje osiągnięcia otrzymali oni cenne nagrody rzeczowe, a także wstęp bez egzaminów na wszystkie kierunki wszystkich uczelni rolniczych w Polsce. AM W dniach 5 – 6 czerwca 2009 w Trzciance odbyły się eliminacje centralne XXXIII edycji Olimpiady Wiedzy i Umiejętności Rolniczych. Eliminacje odbywały się w 2 etapach: • W 1 etapie wszyscy uczestnicy rozwiązywali testy (60 pytań) • Drugi etap polegał na wykonaniu 3 zadań praktycznych. Organizatorem Olimpiady był Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu. W uroczystościach brali udział przedstawiciele Uniwersytetu Przyrodniczego z Poznania, Komitetu Głównego Olimpiady z Siedlec, przedstawiciele władz lokalnych oraz opiekunowie olimpijczyków z całego kraju. W eliminacjach brało udział 217 uczniów z całej Polski. Startowali oni w kilku blokach, jak: • Produkcja roślinna • Produkcja zwierzęca 11 echo Jordanowa B I A Ł E S Z KWA Ł Y N A D B ES K I DA M I ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ Burza, która przetoczyła się nad naszą częścią Beskidu Makowskiego w dniu 11 maja 2009 roku, była, delikatnie mówiąc, wielce nietypowym zjawiskiem atmosferycznym. Początkowo wszystko było normalnie - duchota, temperatura +25°C, ciśnienie wynosiło początkowo 964 (1017) hPa, zamglone „wodne” słońce i chmury wysokiego piętra zwiastujące zmianę pogody. Do tego około południa dołączyły się bóle głowy, bóle reumatyczne, senność, problemy z ciśnieniem krwi i inne objawy zmiany u meteoropatów. Pierwsza burza przetoczyła się na północ od Jordanowa we wczesnych godzinach popołudniowych i słyszeliśmy tylko jej grzmoty dochodzące zza gór. Tak było do godzin popołudniowych, a po godzinie 18:00 usłyszeliśmy pierwsze grzmoty nadchodzącej kolejnej burzy. Ciśnienie poleciało w dół - o 8 hPa. Zza Pasma Babiogórskiego ukazała się złowieszczo wyglądająca opona ciężkich, granatowo-sinych chmur. O godzinie 18:15 zza gór napłynęły dziwne białe obłoki o niskiej podstawie, które po chwili uformowały się w wał nad szczytami gór, dziwnie biały na granatowo-fioletowym tle chmur burzowych. A potem uderzył deszczowy szkwał. Wiatr z północnego-zachodu wraz z deszczem a potem i gradem wielkości lo ek - czyli grubego śrutu. Po ulicach popłynęły strumienie wody. Uderzenia wiatru łamały mniejsze gałęzie i przyginały drzewa do ziemi, ale na szczęście nie było większych strat. W ciągu pół godziny spadło 4,84 l/m² deszczu. Burza szalała do godziny 19:00, potem żywioły się uspokoiły i zaobserwowaliśmy przepiękne podwójne i nawet potrójne tęcze spowodowane przez słońce stojące nisko nad horyzontem. Mogliśmy obserwować niezwykłe efekty optyczne spowodowane przez chmury powstające w wyniku mieszania się ciepłych i chłodnych mas powietrznych. Około 20:00 obserwowaliśmy ostatnie błyskawice burzy, która oddaliła się w kierunku na Rabkę, Szczawnicę oraz Nowy Sącz. Noc przyniosła uspokojenie, ale także mgłę i drobną mżawkę. Powietrze ochłodziło się do +10°C, a nad ranem temperatura spadła do +8,4°C. Ciśnienie wynosiło 956 (1009) hPa Następny ranek był zimny i mglisty. Ciśnienie powróciło do normy, tj. do 960 (1013) hPa. A zatem jak widać, tradycji Zimnych Ogrodników stało się zadość - to Pankracy przybył z deszczem i frontem chłodnym. Jedną rzeczą nietypową i przerażającą w tym wszystkim jest gwałtowność uderzenia żywiołów. Gdyby to zdarzyło się na jeziorach czy na morzu, gdzie wiatr nie napotyka w zasadzie na żadne przeszkody - to byłoby to uderzenie huraganu, jak nie orkanu. W naszym przypadku chronieni jesteśmy przez góry i lasy, które to przeszkody rozładowują morderczą energię wiatru i powodują jego znaczne osłabienie. Biały szkwał zdarzył się nad Beskidami po raz drugi – uderzył w dniu 22 maja 2009 roku. Tego dnia krótko po godzinie 19:00 mieliśmy drugi atak tzw. „białego szkwału”. Tym razem był on łagodniejszy od tego z 11 maja, ale i tak wyrządził sporo szkód w Beskidach - szczególnie w okolicach Żywca i Bielska Białej, gdzie wichura o sile 10-11°B spowodował zerwanie dachów, połamanie drzew i zerwanie przewodów elektrycznych. Zginęła 1 osoba zabita przez spadający konar drzewa. W Jordanowie żywioł uderzył o godzinie 19:02 - kiedy to na zachodzie pojawiła się gęsta, ciemna niemal granatowo-fioletowa chmura, a tuż nad górami Pasma Babiogórskiego pojawił się charakterystyczny wał białych szelfowych chmur szkwału. O godzinie 19:03 wał ten szybko przemieścił się w kierunku południowo-wschodnim 12 - co udało mi się udokumentować w postaci sekwencji zdjęć. W minutę później w nasze miasto uderzyła ściana wiatru i deszczu. Całemu zjawisku towarzyszył akompaniament błysków i huku piorunów, co nadawało temu spektaklowi Natury klimat grozy i potęgi żywiołów. Wiatr w porywach miał około 8-9°B, więc był już osłabiony przez góry i porastające je lasy... Cała burza trwała tylko około 20 minut, zaś samo uderzenie wiatru - niecałe 2 minuty. O godzinie 19:30 doszło do uspokojenia się żywiołów. Burza odeszła w kierunku południowowschodnim. W tym wszystkim najbardziej przerażającą jest siła uderzenia orkanu, który niszczy wszystko, co napotka na swej drodze. Była to typowo frontowa burza - temperatura z +27°C spadła w ciągu 5 minut do +10°C. Z chmury sypał się grad wielkości groszku, ale suma opadu nie przekroczyła 2 l/m². Tym niemniej spalona i zmęczona słońcem zieleń odetchnęła... Interesującym jest to, że w czasie burzy były słabe wyładowania elektryczne, i to pomiędzy szybko przemieszczającymi się chmurami. Jordanów, 2009-05-23 echo Jordanowa Z AG A D K A P E W N E J B U R Z Y ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ Chciałbym Czytelnikom przypomnieć pewne zagadkowe wydarzenie, które miało miejsce w okolicach naszego Miasta. Rzecz dotyczy pewnej burzy, która nie zdarzyła się ani nigdy przedtem ani nigdy potem. Problem polega tylko na tym, że nie potrafię jej umiejscowić w czasie. Kilka przesłanek wskazuje na to, że miało to miejsce pomiędzy rokiem 1959 a 1962. w 1960 roku zamieszkałem w Jordanowie na stałe, a w 1962 roku poszedłem do szkoły. A to było tak – burza ta musiała wydarzyć się latem, w czasie wakacji. Być może wtedy przyjechałem z Konina do Jordanowa, do rodziców na wakacje. Pamiętam, że dzień był zrazu duszny i upalny. A potem się zachmurzyło i zaczęło grzmieć. To była straszliwa burza. Koło południa lub krótko po południu niebo stało się niemal czarne. Pioruny waliły wokół i padał deszcz, a potem grad wielkości co najmniej fasoli jaśka – dużego jaśka. No i wiatr – wiało straszliwie. Wydawało się, że zerwie nam dach. Po kilkunastu minutach wszystko się uspokoiło i mama wypadła na podwórze a po chwili przyniosła pełne garście lodowych kul różnej wielkości śmiejąc się: „przyniosłam lody!” Ale nie to było najosobliwsze. Okazało się bowiem, że burza okazała się fatalna dla okolicznego lasu porastającego wschodni stok góry Ciosek. Ku naszemu zdumieniu, ujrzeliśmy pas powalonego lasu. Drzewa leżały w zgodnym kierunku koronami w kierunku podnóża góry. Wyglądało to tak, jakby przejechał po nich walec układając je pokotem. Patrzyliśmy na to z Bystrzańskiego Działu – pamiętam uczucie metafizycznego niemal lęku na to, co się stało z lasem. No bo to był widok przejmujący grozą. W dwa dni później pojechałem wraz z dziadkiem wozem konnym na stację kolejową i po drodze widziałem wykroty drzew powalonych przez wiatr na brzegu pomiędzy Poczekajem a domem pp. Górszczyków. Te wykroty straszyły jeszcze kilka lat po tym wydarzeniu… Podobnie jak resztki pni na miejscu tej katastrofy, gdzie chodziliśmy na grzyby – dorodne prawdziwki i kozaki. I następna rzecz ciekawa – las był zdewastowany tylko tam – na przedłużeniu osi huraganu drzewa stały jak stoją- niektóre nawet do dnia dzisiejszego na Grani i Hyćkowej Górze od zachodu oraz w Lesie Parszywka na wschodzie. Wyglądało to jakby potworna energia wiatru wyładowała się tylko na wschodnim zboczu góry Ciosek i na Szpitalnym Dziale… Dzisiaj już czas zabliźnił te wszystkie straszliwe rany. Pamiętam jeszcze tylko to, że o tym wydarzeniu pisały gazety: „Gazeta Krakowska” i „Echo Krakowa” – które kupowali moi dziadkowie. Zamieszczono także zdjęcia tego wywału lasu na Ciosku. Niestety – żadna z nich nie zachowała się do dnia dzisiejszego – a szkoda, bo na jej podstawie dałoby się ustalić datę i godzinę tych wydarzeń. Czymkolwiek by to nie było, jest to jeden z tzw. fenomenów forteańskich, które są – jak na razie – bez wyjaśnienia. I właśnie dlatego uważam, że pamięć o nim nie powinna ulec zatarciu mimo pół wieku, które już nas od niego oddziela… Jordanów, 2009-05-26 13 echo Jordanowa 40 L AT T E M U P O D S ZC Z Y T E M P O L I C Y… W dniu 2 kwietnia br. minęła niezauważona w papieskim medialnym szumie 40. rocznica jednej z największych katastrof lotniczych w PRL-u - katastrofy nad Zawoją, która wydarzyła się w dniu 2 kwietnia 1969 roku. W „Gazecie Krakowskiej” pojawił się trzyodcinkowy cykl reportaży o tej katastrofie - niestety nie wnoszący niczego nowego, poza znanymi już faktami. A zatem pytanie zadane poniżej jest wciąż aktualne... LOT LO 165: WYPADEK CZY ZBRODNIA? Jest jeszcze jedna zagadka związana z głośną, niedawną katastrofą słowackiego samolotu An-24, i wiąże się z wypadkiem lotniczym, który miał miejsce w dniu 2 kwietnia 1969 roku, w Polsce. Chodzi mi tutaj o katastrofę samolotu AN-24 należącego do PLL LOT, który nosił oznaczenia SPLTF i przepadł bez wieści w locie krajowym nr LO-165 w okolicznościach dziwnie przypominających katastrofę słowackiego samolotu wojskowego... Wrak LO-165 został odnaleziony w Beskidach – kilkaset metrów w dół od szczytu Policy (1.369 m n.p.m.) w Paśmie Babiogórskim. Tej katastrofy nie przeżył nikt. Dziś jest tam Rezerwat Przyrody im. Prof. Zenona Klemensiewicza... I jak w przypadku katastrofy na Węgrzech, znajdował się on w odległości około 10 km nad granicy... Także i ta katastrofa jest osłonięta gęstym woalem tajemnicy. Badający tą sprawę dziennikarz „Gazety Krakowskiej” red. Jerzy Pałosz sądził, że po upadku komunizmu w Polsce uda mu się dotrzeć bez przeszkód do świadków i dokumentów. Rychło okazało się, że świadkowie mówią niewiele, a i gros dokumentów spoczywa nadal w safesach MSWiA, MON i IPN, bez szans na ich rychłe odtajnienie. Sprawa ta przypomina angletonowską „dżunglę luster”, tropy przecinają się nawzajem i czasem wykluczają, zaś odbicia oślepiają i dezorientują... (=> J. Pałosz – „Tragedia pod Zawoją” w „Gazeta Krakowska” z dn. 10 kwietnia 1994, ss. 6 i 7 oraz z dn. 11-12 kwietnia 1994, s. 3) Jedno jest pewne, że ówczesne władze PRL zrobiły wszystko, co w ich mocy, by sprawę tej katastrofy wyciszyć i ukręcić temu łeb. Prawda była zbyt niewygodna... Przypominam sobie, że w akcji poszukiwawczo ratowniczej brali udział także członkowie naszej, jordanowskiej jednostki OSP, którzy być może pamiętają jeszcze jakieś szczegóły związane z tą katastrofą. Dobrze byłoby, gdyby podzielili się swymi wspomnieniami z Czytelnikami „Echa Jordanowa”! Lata leczą, czas i niepamięć zaciera szczegóły i fakty, co daje pole dla niesprawdzonych spekulacji i legend, które bardzo szybko zaczynają żyć i funkcjonować własnym życiem… HIPOTEZY, HIPOTEZY… Istnieje kilka hipotez, co do przyczyn tragedii pod Zawoją: 1..Porwanie samolotu i ucieczka do Austrii; 14 2. Zestrzelenie samolotu przez czechosłowackie WOPK; 3.Błąd pilotów, którzy po przeleceniu Krakowa usiłowali zawrócić samolot i wskutek błędu nawigacyjnego uderzyli w stok Policy; 4.Błąd obsługi naziemnej lotniska Kraków – Balice, która obserwowała samolot Li-2 (lecący przed SP-LTF) i podawała dane, na których oparli się piloci AN-24; 5. Działanie innych czynników niezależnych od ludzi, fatalnych warunków pogodowych, błędów technicznych, awarii systemów nawigacyjnych, itd. Tak czy inaczej, każda z tych przyczyn doprowadziła do tego, że w dniu 2 kwietnia 1969 roku, o godzinie 16:07 samolot AN-24 rozbił się na stoku Policy. W katastrofie zginęły 53 osoby. Nie przeżył nikt. Red. Pałosz stawia w swym artykule kluczowe dla sprawy pytanie: co zaabsorbowało uwagę załogi LO-165 w rejonie Jędrzejowa, że przegapiła ona tamtejszy marker i wzięła zań następny marker lotniska w Krakowie – Balicach? Na to pytanie nie odpowiedział nikt. Hipoteza ufologiczna, która wysunąłem ongi zakłada, że w dniu 2 kwietnia 1969 roku samolot rejsowy PLL LOT echo An-24, nr lotu LO-165, który po prostu rozbił się wskutek pomyłki nawigacyjnej popełnionej przez operatora radiolokatora z lotniska Kraków-Balice, zmylonego widocznym na ekranie radiolokatora echem jakiegoś samolotu lecącego właśnie nad ... Skawiną! Mogło to być oczywiście UFO, ale… Kontroler lotu wydawał polecenia właśnie dla tego obiektu, zaś załoga lecącego o 40 km dalej na południe LO-165 wykonywała je. Efekt tego przy panującej wtedy ohydnej, kwietniowej pogodzie mógł być tylko jeden - samolot werżnął się kilkadziesiąt metrów poniżej głównego szczytu Policy... W tym kontekście przypomina mi się inna katastrofa, która miała miejsce w latach 50. i było to tzw. „zderzenie radarowe” dwóch statków: pasażerskiego liniowca s/s Andrea Doria i szwedzkiego pasażera m/s Stockholm. Operatorzy radarów na obu jednostkach widzieli nawzajem echa statków odległe – według aparatury – o jakieś 10 mil morskich, czyli około 18,5 km, a naprawdę oba statki znajdowały się obok siebie i szły mając na siebie kontrkursie w bezpośredniej bliskości! To cud, że w tej kolizji zginęły tylko 4 osoby! Ciekawą hipotezę wysunął jeden z ekspertów do spraw katastrof lotniczych i prawnik Mariusz Fryckowski, który wysunął hipotezę, że samolot mógł mieć bombę (lub podobnie działające urządzenie) na pokładzie i jego działanie spowodowało jego zgubę, albo został on zestrzelony przy pomocy karabinu (rusznicy) przeciwpancernej. Pomysł jest o tyle ciekawy, że nikt jego nie wziął pod uwagę i nikt nie szukał śladów działania takiej broni, która mogła miotać pociski o kalibrze Jordanowa 7,92 mm (polski kppanc.. wz. 35 UR, „Urugwaj” o zasięgu rażenia 300 – 500 m) lub 14,5 mm (radziecki PTRD lub PTRS na odległość 500-800 m), które jednak zostały wycofane z uzbrojenia LWP i raczej nie mogły być użyte przeciwko temu samolotowi. Karabiny te przeżywają jednak pewien renesans. Od lat 80. w wielu armiach świata wprowadza się tzw. „wielkokalibrowe karabiny wyborowe” (ang. AMR (An Materiel Rifle) - karabin do niszczenia sprzętu technicznego), których koncepcja częściowo wywodzi się z karabinów przeciwpancernych - służą one do precyzyjnego niszczenia lekkiego sprzętu z dużych odległości. INNE BABIOGÓRSKIE TRAGEDIE Mówiąc o beskidzkich tragediach należy wspomnieć także i te, o których poniżej. Niedawno dwie 17-latki z Częstochowy: Anna S. i Olga K. wybrały się na Babią Górę wczesnym rankiem, dnia 30 stycznia 1999 roku. Pomimo niesprzyjającej pogody, zimnego wiatru z północnego-zachodu i temperatury dochodzącej do -20 st. C, obie dziewczyny w swej głupocie uparły się i podeszły z Markowych Szczawin na Przełęcz Bronę, skąd wspięły się na Diablaka. Dziewczyny osiągnęły, co chciały, ale zejście już zaczęło sprawiać kłopoty. Zamiast wejść na oznakowany czerwono Główny Szlak Beskidzki, który sprowadziłby je na Krowiarki - czyli w kierunku wschodnim - Anna i Olga poszły na południe, na stronę słowacką - gdzie znaleziono je w dniu 31 stycznia. Były zmarznięte, załamane psychicznie, ale żywe!!!... I znowu - gdyby nie ich ośli upór i wręcz niebotyczna głupota, która gnała je na szczyt Babiej - oszczędziłyby one sobie cierpień i wstydu, zaś ratownikom Beskidzkiej Grupy GOPR oraz funkcjonariuszom polskiej i słowackiej Straży Granicznej wielogodzinnych poszukiwań. W kontekście górskich wypadków Babia Góra też zapisuje się ponuro w kronice górskich tragedii, od jesieni 1918 roku, kiedy to pod Diablakiem zamarza na śmierć Jakub Sobieńko. 3 sierpnia 1925 roku wskutek załamania pogody zmarli pasterze wołów: 15 Wincenty Żywczak, Karol Lach, Emeryk Szklarczyk i Jan (???) Surowczyk. I znów – tragedia ma miejsce pod Diablakiem. W październiku 1931 roku zamarza na śmierć w śnieżycy Anna Frantowa (lat 47) w rejonie Przełęczy Lipnickiej. W lutym 1935 roku miała miejsce najbardziej znana tragedia zespołu Frysiów. Na Babiej Górze zamarzli na śmierć: Kazimierz Fryś (lat 33), Janina Fryś (lat 32), Stanisław Olejczyk (lat 30) i Helena Bałachowska (lat 19). Wszyscy wymienieni zginęli na szczytowej kopule Diablaka w potężnej kurniawie. Rok 1942, w zimie, w niewyjaśnionych okolicznościach na szczycie Babiej Góry rozbija się samolot Lu waffe. Pilot zginął, a dwóch jego kolegów odniosło ciężkie rany. Kwiecień 1951 roku. w okolicach ruin schroniska umiera z wyczerpania 33-letni Aleksander Starzeński. 28 sierpnia 1955 roku – na szczytowej kopule Diablaka od uderzenia pioruna ginie żołnierz WOP i jest rannych kilku turystów. 11 listopada 1979 roku – jedna osoba zamarza na śmierć, a pięć innych doznaje silnych odmrożeń z powodu załamania się pogody i silnej kurniawy. Wszystkie te fakty podaje Aleksy Siemionow w swej książce „Studia Beskidzko – Tatrzańskie”, Kalwaria Zebrzydowska 1992. echo Wracając do wypadku Olgi i Anny, to czy tylko winien był ich upór? Oczywiście był on składową tego wypadku, ale być może, że poza paskudną pogodą i nikłą wiedzą o górach oraz rządzących w nich prawach, a także ignorancją Anny i Olgi być może wzięły tu udział także i inne czynniki - czy nie aby diabły z Diablaka? Babia Góra pod tym względem jest „uprzywilejowana”, a otaczające jej główny szczyt - nomen-omen Diablak - cieszy się paskudną sławą. Przekładając teraz ten przypadek na to, co się przydarzyło Annie S. i Oldze K. można powiedzieć, że skoro doświadczeni piloci mieli kłopoty, to co dopiero dwie młode i głupiutkie dziewczyny?... Uratowało je chyba tylko to, że będąc z Częstochowy były pod szczególną opieką Czarnej Madonny! Wszystko skończyło się happy endem, a przecież gdyby nie zeszły one niżej pod osłonę lasu i gdyby nie znalazły tej sławojki w której się ukryły - to dwa trupy leżałyby do wiosny w śniegach Babiej Góry! Tragedia lotu LO-165 nie znalazła żadnego racjonalnego i irracjonalnego wyjaśnienia. Ostatnio „Gazeta Kra- Jordanowa kowska” piórem red. Marka Bartosika wydrukowała trzyczęściowy reportaż pt. „Tajemnica katastrofy pod Zawoją” (=> „Gazeta Krakowska” z dnia 3, 4-5 i 7 kwietnia 2009 r.) w którym podsumowuje on znane fakty na temat tego wydarzenia i… - nie podaje żadnego wyjaśnienia. Niestety! I obawiam się, że prawdy nie dowiemy się nigdy, bo albo spoczywa ona na dnie pancernych safesów krakowskiego IPN, albo – co jest najbardziej prawdopodobne – jej w ogóle nie ma. Robert K. Leśniakiewicz S K Ą D TA G RY PA? P R E Z E N T Z D A L E K I E J P R Z E S Z Ł O Ś C I C Z Y … O D KO M E T Y ? W swej pracy pt. „Atomowa wojna bogów” (Lublin 1979), Aleksander Mora twierdzi, że kilkanaście tysięcy lat temu na Ziemi kwitła wspaniała cywilizacja, która – niestety – zgładziła sama siebie w tytanicznym konflikcie z użyciem wszystkich znanych nam i nieznanych broni masowego rażenia – BMR, albo – jak mi się wydaje – została zniszczona w totalnej wojnie z kosmicznymi kolonizatorami i wskutek regresu cywilizacyjnego – cofnęła się do epoki kamienia łupanego. Podobne poglądy wyznaje słowacki pisarz i ufolog dr Miloš Jesenský, który udowadnia to w swej pracy pt. „Bogowie atomowych wojen” (Ústi nad Labem 1998). Z jego enuncjacji tamże zawartych wynika, że cywilizacja Atlantydy czy poprzedzająca ja cywilizacja Atlantyki sięgnęła naszych najbliższych planet i skolonizowała je. Co gorsza – wyprowadziła BMR także w Kosmos, co mogło doprowadzić do tego, że nieaktywne i niewykorzystane jednostki tych kosmicznych BMR wciąż jeszcze okrążają Ziemię, Księżyc i inne planety Układu Słonecznego, grożąc zagładą wszystkiemu, co na niej żyje. Opisywałem już efekty spadku głowic bojowych A i C – co można znaleźć w moim opracowaniu pt. „Projekt Tatry” (Kraków 2002), zaś na łamach „Wizji Peryferyjnych” opisałem działanie broni B., teraz też chciałbym skupić się na tym temacie, bowiem ostatnio uzyskałem d o w o d y na to, że broń biologiczna została stworzona przez poprzednie cywilizacje, i że wskutek Wielkiego Konfliktu owa broń wymknęła się spod kontroli człowieka. Aleksander Mora tak pisał na ten temat: „[...] Antyczny tekst hinduski „Samara Sutradhara” wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości broni biologicznych – B. Specyfik o nazwie Samhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny – Moha – powodował odrętwienia i paraliż. W „Fengshen-yen-i” wspomina się działania wojenne z użyciem broni B prowadzone w Chinach; i znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do hinduskich. Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne, trapiące Ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie mogły one powstać jako rezultat pradawnej, niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął się walczącym stronom spod kontroli? 16 echo Znany biolog A. Firsow zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie nieaktywnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do żywiciela, co mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie. [...]” Inną tajemniczą sprawą, ściśle związaną z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone na całej kuli ziemskiej. Malowidła te, przedstawiające postacie tzw. Kosmitów zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu publikacji książki Ericha von Dänikena zatytułowanej „Rydwany bogów”. Jednym z najbardziej znanych jest kontur olbrzymiej postaci wyryty w skale. Został on odkryty przez Henri Labote’a na płaskowyżu Tassili na Saharze i nazwanej przez niego Wielkim Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w skafander kosmonauty. Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których głowy są pokryte baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach. Istnieje np. rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać, której głowa jest otoczona pierścieniem z wychodzącymi z niego promieniami. Pierścień ten najprawdopodobniej reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie zaopatrzony w anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki Kosmitów znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii. Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu Jomon (Dżomon). Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają one ludzi w pewnego rodzaju ubiorach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary. Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu: ... rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas kiedy >>korona<< umieszczona na hełmie spełnia rolę anteny [...]. urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów zdobniczych, ale są przyrządami pozwalającymi kontrolować ciśnienie w skafandrach w sposób automatyczny... Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z Przybyszami z Kosmosu oraz poglądem, że planetę naszą Jordanowa w dalekiej przeszłości odwiedzali goście – astronauci z innych układów gwiezdnych. W gruncie rzeczy przedstawiać one mogą niebiańskich bogów – tym bardziej, że rysunkom Kosmitów towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy i inne urządzenia latające. Wydaje się, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji znajdywanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących ich przed skażeniem radioaktywnym. Przecież w większości rysunki Kosmitów odkryte zostały na terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną powstania tych pustyń mogło być zastosowanie na tych obszarach broni nuklearnych, dlatego nawet tysiące lat później regiony te wskazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego. Rysunki mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym udało się przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze schronów podziemnych, albo z obszarów nieskażonych radioaktywnym fall-out’em) ludzi w latających maszynach, którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić rozmiary zniszczeń. Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać Przybyszów z Kosmosu. Nie wydaje się jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem radioaktywnym. Gdyby bowiem Kosmici musieli być tak dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem przy pomocy tak dokładnie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli Oni oddychać ziemską atmosferą czy też znosić panującej na powierzchni Ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów – jak pisze Richard E. Mooney – stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i legend. O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii a także Majów, Inków i Azteków n i g d y nie pisano, jako o noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni Ziemianami, albo Przybyszami z Kosmosu, których fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też nieznanymi, a być może groźnymi dla nich ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże biorąc pod uwagę argumenty „za” i „przeciw” oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych „kosmicznych” skafandrów jest ochrona przed skażeniem promienistym. A może chodziłoby tu raczej także o skażenie biologiczne??? Ubiory ochronne przeciw mikrobom są równie szczelne jak skafandry kosmiczne czy głębinowe, a zatem są podobne do nich i równie funkcjonalne. Istoty, które 17 echo obawiały się ziemskich bakterii nie mogły być Kosmitami, tylko ludźmi. To, że ci ludzie nosili skafandry jest na to dowodem. Ziemska flora bakteryjna może być szczególnie niebezpieczna dla istot, które mają podobny lub taki sam metabolizm i budowę komórek podobna do bakterii, a zatem bakterie nie są w stanie zainfekować obcego organizmu, bowiem po prostu nie mogłyby się one w nim namnażać i w rezultacie szybko by zginęły. Tak czy inaczej, te złośliwe mikroby powstały wskutek manipulacji genetycznych, co mogło wyglądać tak, wedle Al. Mory: „[...] Ziemia była bardzo zniszczona. Główne ośrodki cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne, niektóre lądy i wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo zamieniły się w starty popiołu pod działaniem broni laserowej i jądrowej. Reszty dzieła zniszczenia dokonały wybuchy wulkaniczne, wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.” Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały jeszcze gdzie niegdzie sprzęt i urządzenia. Ekipy techniczne penetrowały powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym udało się przetrwać kataklizm, a także surowców, środków napędowych, leków i żywności. Podjęto budowę nowych miast, jak Tiahuanaco (?) i osiedli – jak Sacsayhuaman (?). Życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo tego, że niezbyt liczne społeczeństwo musiało borykać się z całym szeregiem poważnych problemów. Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili przecież ludzie, którzy wychowali się na różnych planetach. Niektórzy z nich od początku nie mogli przystosować się do oddychania ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń wspomagających i ochronnych. Dla innych promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt silne. Dla jeszcze innych – zbyt słabe. Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko, jeżeli to nieliczne społeczeństwo miało uchronić przed całkowitą zagładą i wymarcie samo siebie i zdobycze cywilizacji trwającej tysiące lat. Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku wybranych plemionach zabiegu genetycznego, pozwalającego na znaczne przyśpieszenie ich rozwoju. Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane jako tania, niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca prawidłowo i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez bogów-stwórców zadania. W biblijnej „Księdze Rodzaju” czytamy: A wreszcie rzekł Bóg: >>Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam...<< na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim - bogowie, stanowiący jedno z imion Boga w Starym Testamencie jest formą od liczby mnogiej Eloah – Bóg. Jordanowa Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty – jak się zdaje – przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie starannej opiece i edukacji postępował bardzo szybko. Jednocześnie doprowadził on do powstania nieprzewidzianego produktu ubocznego – rozwiązał mianowicie problem, z którym bogowie się dotychczas borykali, dostarczył bowiem zastępu niezwykle urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie natychmiast przystąpili do ulepszania wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależą do tego samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju genetycznego, co szczególnie dotyczyło tych, którzy byli potomkami pokoleń długo żyjących na innych, niż Ziemia, planetach. Biblijna „Księga Rodzaju” podaje: A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na Ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga widząc, że córki człowieka są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się podobały. [...] A w owych czasach byli na Ziemi giganci. Bo gdy Synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach. Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły być przedmiotem chluby bogów. Niektóre z nich stanowiące całkowicie zdegenerowane formy musiano zlikwidować. Jednakże większość potomków reprezentowała znacznie zwiększone możliwości intelektualne niektórzy mieli tak wysoki poziom intelektualny, że bez trudu mieszali się ze społecznością młodszych bogów. „Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji na Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły roboczej. Wybrani spośród rzesz ludzie uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami, lekarzami, czy wreszcie osiągali status boga. Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo inteligentnych Ziemian.” Dr Miloš Jesenský opisał to jeszcze dokładniej w swej pracy, do której odsyłamy Czytelnika na stronę internetową Centrum Badań Zjawisk Anomalnych: h p://ufo.internauci.pl i blog www.cbza-jordanow.blog.onet.pl. Skoro ludzie t a m t e j epoki potrafili manipulując genami wyhodować Homo sapiens sapiens, to wyhodowanie złośliwego szczepu bakterii czy wirusa byłoby dla nich pestką! I było! Zawsze zagadkę stanowiło dla nas to, jak to można by udowodnić. I dowód taki znaleźliśmy w książkach autorstwa Richarda Prestona – „Strefa skażenia” (Warszawa 1996); Petera Radetsky’ego – „Niewidzialni najeźdźcy” (Warszawa 1998), a nade wszystko w pracy Christophera Willsa pt. „Żółta febra, czarna bogini” (Poznań 2001). Otóż jednymi z najbardziej letalnych chorób są bakteryjne infekcje w rodzaju cholery azjatyckiej – Vibrio cholerae, czy dżumy dymienicznej – Yersinia pes s. Epidemie i pandemie tych chorób dziesiątkowały ludność całego świata czy nawet pustoszyły znaczne jego obszary, bowiem dżuma jest 18 echo także chorobą atakującą zwierzęta i uśmiercającą je – i to przede wszystkim te, które towarzyszą człowiekowi: psy, koty, myszy, szczury, konie, krowy i świnie. Na cholerę nie ma do dziś dnia żadnej szczepionki – można ja leczyć tylko przy pomocy antybiotyków. Uczeni nie odpowiedzieli jak dotąd na podstawowe pytanie – od kiedy cholera zabija ludzi? Bo tylko jedno jest pewne – cholera nie zawsze była dla ludzi szkodliwa... Wiadomo, ze stosunkowo niedawno przebiła ona barierę gatunkową, ale kiedy to było? – tego nie wie nikt. Z dżumą jest trochę inaczej. Jej letalność jest wynikiem nie tego, że dodano jej jakiś gen powodujący „złośliwość”, ale genetycznie pozbawiono jej możliwości ruchu postępowego w środowisku płynnym, utraciła ona także wiele z biochemicznych możliwości zmiany swego żywiciela na innego (innymi słowy „przypisano” ją do określonych zwierzęcych żywicieli), co oznacza również, że nie może przetrwać w glebie; wyeliminowano także jej cykl Krebsa, który decyduje otrzymaniu wielu składników, które powstają w czasie oddychania... Oznacza to, że musi je otrzymać od żywiciela. I dalej – Y. pes s nie potrafi sama wytworzyć białka hialuronidazy, które umożliwiałoby jej przenikanie do komórek żywiciela. A to ma bardzo poważne konsekwencje, bo podwyższa mordercze zdolności tych bakterii. Udowodniono to nader prosto – zniszczono odpowiednie geny odpowiedzialne za produkcję hialuronidazy i cykl Krebsa u pokrewnych bakteriom dżumy bakterii Y. pseudotuberculosis – co spowodowało, że stały się one tak letalne, jak Y. pes s... Zjadliwość Y. pseudotuberculosis podanej doustnie wzrosła o 1.000 razy, zaś wstrzykniętej podskórnie – aż 10.000 razy! Badania nad tymi bakteriami przeprowadzano nie tylko na myszach i szczurach laboratoryjnych... Wniosek wyciągnięty przez uczonych był jeden – powstanie dwóch mutacji jednej bakterii naraz jest wysoce nieprawdopodobne, a zatem nie były one dziełem Natury. Bakteria Y. pes s została rozmyślnie uszkodzona genetycznie tak, by podnieść jej złośliwość. A co za tym idzie - wszystkie podane powyżej uwarunkowania genetyczne tworzą z niej idealną broń biologiczną, która została stworzona tylko i wyłącznie do niszczenia wielkich populacji ludzkich, uśmiercenia wszystkiego, co żyje a następnie samolikwidacji z braku żywicieli. Po co? – wiadomo: po to, by stosujący tą BMR agresorzy mogli w krótkim czasie opanować określony teren. A zatem była to z całą pewnością broń ofensywna pierwszego uderzenia! Jest jeszcze jedna sprawa związana z Y. pes s – otóż jej głównym wektorem są pchły. Bakteria ta potrafi tak zmodyfikować organizm tego owada, by pchła zarażała jak najwięcej istot żywych ze swego otoczenia. Zatyka ona dokumentnie jej jelita doprowadzając do szybkiego odwodnienia, co zmusza pchłę do jak najbardziej intensywnego odżywiania się – skakania z żywiciela do żywiciela – i w rezultacie zakażenia wielu z nich, zanim zginie. Szczuty, myszy i koty zakażają z kolei ludzi, którzy są celem biologicznego ataku. Jordanowa Zauważmy, że oba te dopusty Boże mają bardzo krótki okres wylęgania: cholera 2-3 dni, zaś dżuma 2-5 dni. Jak widać, obie te bakterie idealnie nadają się do prowadzenia wojny biologicznej poprzez tzw. dywersję biologiczną – rozsiewania chorób przy użyciu grup dywersyjno-rozpoznawczych, dywersyjnych bombardowań, ostrzału rakietowego, itp. Po zapowietrzeniu danego terenu dochodzi do wybuchu epidemii, a potem – kiedy śmierć zbierze swe żniwo – do wejścia na ten teren wojsk agresora... Uczeni doszli do wniosku, że całość manipulacji powodującej zletalizowanie niezłośliwych szczepów bakterii nie jest taka skomplikowana w wykonaniu, ale nader skuteczna w użyciu. Podobnie rzecz może się mieć z wirusami, które jeszcze bardziej są przystosowane do warunków wojny bakteriologicznej i stanowią niemal idealną broń B. Co do cholery, to ta bakteria na odwrót – posiada dodatkowy gen, który odpowiada za jej umiejętność syntetyzowania toksyny. Christopher Wills twierdzi wprost, że ów fragment DNA od długiego czasu znajduje się w helisie bakterii V. cholerae, przy czym dodaje, że nabyła go ona od innej bakterii. Ale znowu – taka możliwość jest raczej nikła, więc wygląda na to, że ktoś „pomógł” V. cholerae ten transpozon nabyć... Patrząc na ten wredny zestaw genów – pisze on – niemal ma się wrażenie, że ten transpozon został umyślnie zaprojektowany, żeby dać Vibrio właściwości niezbędne do dokonania spustoszenia w ludzkich wnętrznościach. Nie od rzeczy będzie tutaj wspomnieć, że istnieją również choroby zwierzęce, które są wywoływane przez bakterie ze szczepów Vibrio i Pasteurella. Zazwyczaj są one śmiertelne z 99% skutkiem. Kolejnymi wrednymi patogenami są dur plamisty – Ricke sia provazeki i dur brzuszny – Salmonella typhi. Ten drugi jest szczególnie paskudny, bowiem S. typhi potrafi przywierać do ścianek komórek wyściełających jelita ofiary, przenikać do wnętrza organizmu i wreszcie jest w stanie atakować te komórki, które mogłyby je unieszkodliwić, co stanowi likwidację bariery immunologicznej... – jak w przypadku wirusa HIV! I znowu ciekawa rzecz – istnieją dwa rodzaje szczepów S. typhi – afrykańskie i te, które zamieszkują Afrykę i resztę świata. Te ostatnie zaś pojawiły się na Ziemi w okresie od 2.000.000 do 200.000 lat temu! Ten światowy szczep potrafi infekować swe ofiary i przedostawać się do woreczka żółciowego, a stamtąd wydalać się z organizmu nosiciela i doprowadzać do skażeń wielu ludzi. Tego nie potrafią szczepy afrykańskie... A zatem kolejna celowa mutacja??? I znowu badania DNA Salmonelli i pokrewnej bakterii Shiflexnen gella (wywołującej czerwonkę) potwierdziły tą tezę. DNA obu bakterii zawierały dodatkowe geny odpowiedzialne za ich mordercze właściwości... Jak dotąd uczeni nie wiedzą, jak doszło do tych mutacji – ale nikt nie zastanowił się nad ich sztucznym pochodzeniem. To nie ewolucja nadała tym drobnoustrojom ich mordercze właściwości, a celowa robota... 19 echo Nieco mniej groźną jest bakteria Escherichia coli, która odpowiada za niektóre infekcje pokarmowe. Uczeni sądzą, że to ona była „genetycznym materiałem wyjściowym” do „wyprodukowania” tych patogenów, których jest bliską krewną. Co to właściwie jest? – zapyta Czytelnik. Otóż jest to kolejny konkretny d o w ó d na to, że dawno temu ktoś manipulował genami bakterii tak, by były one morderczą bronią przeciwko człowiekowi i zwierzętom, które go otaczają. Letalność tych patogenów jest czymś wbrew strategii przeżycia tych bakterii, bowiem patogenom zależy na tym, by ich żywiciel żył jak najdłużej - w ich własnym interesie. Do pewnego czasu śmierć żywiciela nie leżała w interesie bakterii, które były być może nawet bakteriami symbiotycznymi z człowiekiem i zwierzętami domowymi. Wskutek manipulacji genetycznych tutaj opisanych, bakterie te z symbiontów zamieniły się w patogeny i zaczęły zabijać. I o to chodziło. Twórcy tej BMR zamienili się dawno w pył i proch, ale ich dzieło wciąż zbiera krwawe żniwo nawet teraz – po stu dwudziestu wiekach! Sądzimy, że postęp badań genetycznych mikroflory pozwoli na znalezienie więcej dowodów na to, że manipulacje życiem miały miejsce znacznie wcześniej, niż się to nam wydaje, i że teraz płacimy daninę życia za szaleństwa Białych i Czarnych Magów Atlantydy... Ale czy tylko te mityczne wojny bogów-astronautów są odpowiedzialne za to, co się dzieje w naszych przychodniach? Nie tylko. Od kilku lat odnotowuje się stały wzrost infekcji grypopodobnych, które mogą mieć związek z postępującym efektem cieplarnianym. Są to infekcje atakujące ludzi zamieszkujących basen Morza Śródziemnego, które zostały tu przywleczone przez Polaków pracujących we Francji, Włoszech, Hiszpanii, Grecji i innych krajach tego regionu. Polacy nie są na nie odporni i szybko im ulegają, a łagodniejsze warunki atmosferyczne sprzyjają błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się wirusów. Strach pomyśleć, kiedy w Europie pojawią się tak egzotyczne infekcje wirusowe, jak gorączka krwotoczna Ebola, Lassa, Hanta, i inne. Przykład rozprzestrzenienia się wirusa HIV wywołującego AIDS jest tutaj przykładem wręcz akademickim. Jest jeszcze drugie potencjalne źródło tych infekcji – są nim komety. Corocznie kilkadziesiąt z nich przechodzi przez Układ Słoneczny i istnieje wyraźny związek pomiędzy przejściami jasnych komet – jak np. komety C/1995 Y1 (Hayakutake) w latach 1995/96 i komety C/1995 O1 (Hale-Bopp) w latach 1996/97. W tym roku mieliśmy okazję zobaczyć stosunkowo jasną kometę C/2007 N3 (LULIN), która w dniu 24 lutego przechodziła w pobliżu Ziemi w odległości 0,41 AU – czyli 61,5 mln km – znacznie mniej, niż połowa odległości Ziemi od Słońca. Czy to właśnie jej przejście było powodem pojawienia się „żołądkowej” wersji tej infekcji? I jeszcze jedna ciekawostka: kometa Hayakutake ze względu na jej niezwykły skład chemiczny była podejrzana o to, że jest tzw. kometą pozaukładową, tzn. że przyleciała do nas gdzieś spoza Układu Słonecznego. Stwierdzono Jordanowa u niej wystąpienie zupełnie różnego od komet układowych stosunku cyjanowodoru – HCN do izocyjanków – R-CN, który był bardzo podobny do tego, jaki jest w otwartej przestrzeni kosmicznej, poza Układem Słonecznym. A może przybyła ona do nas z innego układu planetarnego? Kometa LULIN ma skład ciekawy skład chemiczny, w którym przeważa dwucyjan – (CN)2 – silnie trujący gaz o działaniu podobnym do cyjanowodoru. Jednakże nie ma się co przejmować – nawet w przypadku przejścia Ziemi przez ogon tej komety nic się nam nie może stać, gazy są zbyt rozrzedzone, by stanowić nawet potencjalne zagrożenie. Zresztą już raz coś takiego miało miejsce w historii, dokładnie w 1910 roku, kiedy Ziemia weszła w warkocz komety Halleya. Spodziewano się Bóg wie czego, a wyszło „po polsku”, czyli nic, nawet najdokładniejsze analizy nie wykazały zmiany składu ziemskiej atmosfery o jotę. Można się teraz zastanowić, czy uderzy w nas kolejna epidemia jakiejś infekcji po przejściu komety LULIN w lutym i marcu bieżącego roku? Tego należy się spodziewać, a zatem dobrze byłoby się jednak przygotować do kolejnej epidemii kolejnej infekcji, która może uderzyć nas latem i jesienią. Z OSTATNIEJ CHWILI No i wykrakałem – powyższy tekst miał zostać opublikowany w wiosennym wydaniu „Echa Jordanowa”, ale z niego zrezygnowałem. W kwietniu pojawiła się epidemia tzw. „świńskiej” grypy, której wirus 2009A/H1N1 (podobny układ białek miała słynna, śmiertelna grypa „hiszpanka” z lat 1919/1920, która „szalała w Naprawie”) jest komponentem szczepów ludzkiej, ptasiej i świńskiej grypy, który przenosi się ze zwierząt na ludzi i z ludzi na ludzi. Pod koniec kwietnia epidemia zabiła ponad 200 osób na całym świecie a amerykański Center for the Disease Control w Atlancie ogłosił V (przedostatni) stopień zagrożenia pandemią. Polska ponoć jest przygotowana na danie odporu wirusowi A/H1N1, ale czy tak jest na pewno??? Patrząc na to, co się dzieje w naszym powiecie, gdzie do obsługi terenu są zaledwie 3 karetki Pogotowia, w tym tylko jedna z lekarzem!!! – poważnie w to wątpię. Doszło do tego, że ratowaniem ludzi chorych zaczęła się zajmować naszym mieście Straż Pożarna, której mimo najlepszych chęci i wyszkolenia brakuje najzwyklejszego w świecie defibratora czy zastrzyków adrenalinowych… Ciekawe: grypa pojawiła się w Meksyku, w którym toczy się niewypowiedziana wojna przeciwko przemytnikom narkotyków i ludzi do USA. Czyżby komuś znowu coś się „przypadkowo” wymsknęło spod kontroli? To jest mutacja wirusa grypy A/H1N1. Jego DNA zawiera elementy ludzkie, ptasie i świńskie. Czy naprawdę ta mieszanka powstała tak sobie przez przypadek? Nie wierzę w takie przypadki. Wirus HIV też pojawił się znikąd, podobnie jak Ebola, Hanta i inne śmiercionośne patogeny. Ten wirus powstał w jakimś laboratorium i wykorzystano go przeciwko ludziom. Powód jest konkretny: zmniejszenie populacji ludzkiej na globie środkami nie-wojennymi. Cel oczywisty - wprowadzenie Nowego Porządku Świata. Obawiam się jednak, że pande- 20 echo mia grypy jest faktem medialnym. Umarło na nią 200 osób – przede wszystkim ludzi biednych, o minimalnej opiece zdrowotnej. Ludzie żyjący w warunkach normalnych i z dobrą opieką zdrowotną mają wszelkie szanse, by wyjść z tego cało. Dziennie umiera kilkaset tysięcy ludzi na zawał, na AIDS (na który zmarło już 25 mln ludzi, a co najmniej 2-3 razy tyle jest zainfekowanych) czy inne choroby i jakoś nie ogłasza się z tego powodu stanu podniesionej gotowości… Jordanowa Nie wierzę w spisek New World Order. Ale w spisek wielkich koncernów farmaceutycznych i korporacji lekarskich - tak. Ci ludzie są zdolni w imię swych interesów i kokosowych zysków na puszczenie w obieg kolejnej złośliwej mutacji wirusa, bo to napędza koniunkturę na ich usługi... Ot i wszystko. Robert K. Leśniakiewicz S Z M U G L E R Z Y, S Z P I E DZ Y I T E R RO RYŚ C I… 1 ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ Oczywiście na granicy zdarzały się nie tylko same wesołe rzeczy, jak to opisywałem wcześniej. Bywało wesoło, bywało ciekawie, ale też i bywało niebezpiecznie. Granica bowiem to było takie miejsce, na którym krzyżowały się szlaki i to nie tylko te turystyczne… Na granicy pojawiały się różne typy i typki. A typki te pragnęły tylko jednego – szybkiej i łatwej kasy. Tą kasę można było zarobić bardzo szybko na przemycie, czy jak to twierdziło Radio Wolna Europa – łamaniu sowieckiej/komunistycznej/socjalistycznej blokady ekonomicznej. Było to dosyć ścisłe – dzięki tzw. zastojowi breżniewowskiemu państwa bloku wschodniego pogrążyły się w stagnacji gospodarczej i w kraju – mimo gierkowskiego cudu gospodarczego osiągniętego dzięki pożyczkom zagranicznym, które spłaciliśmy dopiero teraz, w 2009 roku! – brakowało właściwie wszystkiego i pod koniec dekady lat 70. pojawiły się kartki na cukier i mięso oraz ich przetwory. No i oczywiście od razu pojawiły się konsekwencje tego stanu rzeczy. W swej pracy „Małe jest piękne” Shoemaker wykazał, że najbardziej czułym instrumentem pomiarowym wychwytującym rynkowe fluktuacje jest granica. Nie inaczej było w PRL i w pierwszych latach wolnej Polski. W kraju totalnego braku wszystkiego przywożono co tylko można było przywieźć w każdej możliwej ilości. No i ze Szwecji i Danii szły ogromne ilości szmponów, proszków do prania i innych środków czystości. Z Czechosłowacji i Węgier – słodycze i konserwy, z NRD – co się dało. Z krajów ZSRR – ikony i kawior. To nie był (dla nas) żaden problem. Prawdziwe problemy zaczęły się po częściowym zniesieniu niektórych przepisów o ruchu granicznym w 1989 roku. Do tradycyjnego szmuglu dołączył się bardzo groźny szmugiel narkotyków – „miękkich” i „twardych”. O przemycie materiałów radioaktywnych z krajów byłego ZSRR już pisałem. Po przesunięciu zewnętrznej granicy Unii Europejskiej na wschodnią granicę Polski zaczął się szmugiel papierosów i alkoholi bez akcyzy – innymi słowy mówiąc – bimbru. Pół biedy, jeżeli ten alkohol był czysty, nieskażony fuzlami i metanolem. Ten ostatni wwożono kilkanaście razy do Polski i skończyło się to poważnymi zatruciami… Jeżeli idzie o narkotyki, to Polska była do 1989 roku krajem tranzytowym – afgański haszysz szedł głównie do Niemiec i Holandii oraz krajów skandynawskich. Po 1989 roku doszedł szlak południowoamerykański – z których to krajów (Peru, Wenezuela, Boliwia) szła kokaina do Polski – już jako kraju docelowego – oraz do krajów UE. Od połowy lat 80. zaczął się wwóz extasy i amfetaminy – a właściwie komponentów do ich produkcji na polski rynek i dla polskich dealerów. Rynek zbytu szybko się poszerzał – głównie domy studenckie, internaty, szkoły, dyskoteki, lokale gastronomiczne i kawiarnie. Za produkcją i dystrybucją narkotyków stanęła przestępczość zorganizowana – rodzima i zagraniczna. Na początku lat 90. doszło do tzw. „porozumienia praskiego” w Pradze Czeskiej, gdzie 21 doszło do podziału stref wpływu pomiędzy włoską mafią, ‘Ndrangetą, Cosa Nostra i Camorrą z jednej strony a mafią z krajów byłego ZSRR. Ta ostatnia składała się głównie z elementu przestępczego oraz – po sierpniu 1991 roku i nieudanym puczu Janajewa – ze zredukowanych przez Gorbaczowa funkcjonariuszy KGB, OSNAZ-u KGB, żołnierzy GRU i SPECNAZ-u GRU. Do czego są zdolni ci ostatni widzieliśmy parę lat temu w Magdalence, gdzie (tylko) dwóch byłych SPECNAZ-owców trzymało w szachu pluton specjalny antyterrorystów! O wszystkim tym było informowane MSWiA już od sławetnego czerwca 1989 roku. I mimo monitowania, mimo ostrzeżeń, analiz i innych alarmistycznych dokumentów szefostwo MSWiA – złożone przede wszystkim z polityków a nie fachowców, ustawicznie bagatelizowało sprawę. Przykładem był choćby incydent, który miał miejsce na Łysej Polanie w sierpniu 1991 roku, kiedy to zawróciłem na Słowację autokar z 60 Rosjanami. Ta grupa jechała turystycznie do Polski – Zakopane, Kraków, Warszawa, Białystok i dalej na Litwę. W czasie kontroli stwierdziłem, że wszystkie papiery – tj. Vouchery i inne dokumenty z biura podróży zostały bezczelnie podrobione echo przy pomocy dobrej jakości sprzętu komputerowego. Wpadli na błędach ortograficznych – tych wszystkich „h” i „ch”, „ż” i „rz”, „u” i „ó”, itd. itp. Kontrola celna wykazała, że ci „turyści” wieźli w swym autokarze szmugiel w postaci kilkuset litrów lewego alkoholu bez akcyzy. Oczywiście od mojej decyzji Rosjanie odwołali się, ale nie wjechali. Zatem złożyli na mnie skargę w Konsulacie RP w Koszycach. Skargę przesłano do KG SG w Warszawie z adnotacją jakiegoś bubka z MSWiA, która była wielce wymowna i brzmiała: Wyjaśnić i ukarać. Takie to było nastawienie panów z MSWiA do problemu mafii w naszym kraju. Śmiem twierdzić, że dzięki takiemu nastawieniu polityków z „Solidarności” doszło do błyskawicznego rozwoju przestępczego zorganizowanego podziemia w naszym kraju. Oczywiście opisałem cały ten incydent na łamach „Polski Zbrojnej” i kilku innych gazet, co spowodowało pewne zainteresowanie się MSWiA sytuacją na granicach naszego kraju. Tym niemniej pojechałem do Warszawy na dywanik… Poza narkotykami, po 1989 roku zaczął się przemyt ludzi w kierunku do Polski. Za komuny ludzie uciekali z kraju nie mogąc wyjechać legalnie za granicę, po upadku komuny i zgłoszenia akcesji Polski do UE zaczął się masowy wjazd imigrantów ze Wschodu – głównie z krajów byłego ZSRR i z krajów Trzeciego Świata. Zjawisko to nasiliło się jeszcze po wstąpieniu Polski do UE, ale zmieniły się metody. Najczęściej stosowaną jest metoda na współmałżonka-Polaka/Polkę. Nielegalny imigrant wyszukuje samotnego Polaka/Polkę i proponuje mu/jej małżeństwo w nadziei, że uda się mu w ten sposób uzyskać obywatelstwo RP, a co za tym idzie Unii Europejskiej i nadzieję na lepsze życie. Tak postępują głównie obywatele b. ZSRR i krajów arabskich oraz afrykańskich. Nie dziwię się temu – życie w potwornej biedzie, głód, choroby i niejednokrotnie wojenna poniewierka doprowadza tych ludzi do desperacji i imania się każdego sposobu, by wyrwać się z tego piekła. Jest jednak pewne ale… - a mianowicie takie, że ci ludzie niejednokrotnie od razu zasilają szeregi Jordanowa mafii. W 1992 roku zamknęliśmy na Łysej Polanie rosyjskiego mafiozo, któremu towarzyszył… Czeczeniec! A wpadli wywożąc na Ukrainę skradzionego w Niemczech luksusowego mercedesa na full wypas. Jak widać kiedy zaczynają się wielkie pieniądze, to przestaje istnieć wolna Czeczenia i Matuszka Rossija, a dawni wrogowie zgodnie współpracują ze sobą. Zresztą mafiosi wcale nie muszą wyglądać, jak dresiate bandziory z bejsbolem w łapie, ale jak nobliwie wyglądający biznesmeni czy urzędnicy. Przypomina mi się szmugler narkotyków, który woził „marychę” przez Łysą Polanę. I najzabawniejsze było to, że miał mocne układy w prokuraturze – zamknięty, szybko wychodził… Wreszcie wpadł w Norwegii i o ile wiem, siedzi do dziś dnia. A jest Serbem wżenionym w góralską, pobożną i katolicką rodzinę. Jak widać pieniądze i lewe interesy nie przeszkadzają różnicom religijnym… Miłość może wiele, ale pieniądze potrafią wszystko. I to wszystko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ale to już inna historia. CDN. ROK 2012: WIELKI PRZEŁOM CZY WIELKA BZDURA? ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ Od czasu do czasu w naszych mediach pojawiają się coraz to bardziej „dokładne i zweryfikowane” informacje na temat tego, co ma nas czekać w roku 2012, kiedy to w Polsce i Ukrainie ma odbyć się EURO 2012, a na świecie Generalny Koniec Świata. Najbardziej straszą oczywiście żurnaliści, którzy na ludzkiej łatwowierności i głupocie chcą zarobić swój pierwszy milion, albo przynajmniej renomę „obiektywnego” i „kompetentnego” dziennikarza. 21.12.2012 r., o godzinie 21:21. No i podpiera się te brednie tym, że wynika to ze skomplikowanego kalendarza Majów, którego jeden z cykli kończy się właśnie w tym dniu. Jakoś wszyscy przepowiadacie przyszłości przemilczeli ten fakt, że kalendarz ten składa się z 52letnich cykli, a że 52 to jest 4 krotność 13… Trzynastki! – tej pechowej liczby! A na dobitkę cyfra 4 w wielu kulturach utożsamiana jest z cyfrą śmierci i końca, więc rzeczywiście – choćby z tego względu powinniśmy już zacząć się bać! Przepowiadanie przyszłości jest zajęciem ryzykownym i wpadki nie omijają nawet najbardziej renomowanych „przepowiadaczy” i wizjonerów – że wspomnę tylko Nostradamusa, który przepowiadał straszliwe wydarzenia na lipiec 1999 roku. W lipcu 1999 roku nie wydarzyło się nic godnego uwagi, a kanikuła trwała w najlepsze. Koniec świata miał nastąpić w roku 2000. Nie nastąpił, wobec czego przesunięto termin na rok 2001. Mimo dobrych chęci, świat istnieje nadal. No to teraz zapowiedziano, że koniec świata nastąpi w dniu 22 echo Zadziwiające jest to, jak wiara w te bzdury pleni się w XXI wieku! Zadziwiające jest to, jak mała jest wiara Polaków, w 95% katolików! Wszak napisano jest w Biblii, że tylko Pan Bóg ma wyłączność na generalne zakończenie dziejów i Koniec Świata! I nikt inny, bo nawet Pan Jezus tego nie wiedział, do czego zresztą przyznał się Apostołom. Św. Jan w Apokalipsie widzi tylko to, co ma nastąpić w czasie Końca Świata, które przecież nie jest końcem całego Uniwersum, tylko pewnego etapu jego istnienia, po którym ma na Ziemi zapanować Królestwo Boże. Ale autorów tych chorych wypocin to nie obchodzi i dalej straszą małowiernych straszliwymi wizjami Armagedonu. Oczywiście istnieją zagrożenia związane z tym, że Ziemia znajduje się w kosmosie – a zatem zderzenia naszej planety z innymi ciałami niebieskimi: meteoroidami, asteroidami czy kometami. Niedawno mieliśmy przykład, że wykryto niewielką planetoidę, która przeleciała w pobliżu Ziemi, a wykrycie to nastąpiło w trzy dni po przejściu przez nią perigeum – punktu najbliższego do naszej planety! Faktycznie – impakt takiego ciała niebieskiego mógłby zaszkodzić naszej cywilizacji. Tak wyginęły dinozaury i wielkie ssaki trzeciorzędowe. Tak być może znikła z powierzchni Ziemi legendarna Atlantyda i dzięki temu wyginęły ogromne trąbowce w Eurazji i Ameryce Północnej ok. 12.000 lat temu. Innym zagrożeniem – jeszcze bardziej realnym – jest wybuch super-wulkanu Yellowstone, którego wybuch jest spodziewany w czasie najbliższych 10.000 lat. Jego efekty przypominałyby skutki tzw. „zimy poimpaktowej” czy zmasowanego ataku z użyciem broni jądrowej i termojądrowej – „zima nuklearna”. Kolejne zagrożenie kosmiczne grozi nam ze strony naszej gwiazdy dziennej. Nasze Słońce może poprzez zmiany swej aktywności spowodować znaczące zmiany klimatyczne i w minimum jego aktywności może dojść do wyziębienia Ziemi i kolejnej Epoki Lodowcowej, jak np. w latach 1645 – 1717, kiedy to miała miejsce „Mała Epoka Lodowcowa”, kiedy to z Polski do Szwecji można było dojechać saniami przez zamarznięty Bałtyk. Ale znowu – z tego powodu życie nie wyginęło i żadnego końca świata nie było! Kolejny straszak pismaków, to nadchodzące rzekomo przebiegunowanie Ziemi. Bieguny Ziemi mają zamienić się miejscami i zamiast Północnego Bieguna Magnetycznego na Biegunie Północnym będziemy mieli Południowy Biegun Magnetyczny. W międzyczasie ma dojść do powstania nawet 11 Biegunów Magnetycznych, które będą dryfowały po powierzchni Ziemi powodując chaos w komunikacji radiowej, nawigacji, itd. itp. Ma to nastąpić gdzieś w okolicach 2010-2020 roku (w czasie zmiany Jordanowa Epoki Zodiakalnej) i spowodować straszliwe kataklizmy na naszej planecie. To prawda – od czasu do czasu następuje przebiegunowanie naszej planety – świadczą o tym wyniki badań paleomagnetyzmu ziemskiego skał zalegających dna oceaniczne i pokryw lawowych na kontynentach. I co wynika z tych badań? Ano to, że w czasie ostatnich 4,5 mln lat istnienia naszej planety, przeżyła ona 4 epoki paleomagnetyczne: Gilberta (biegunowość odwrócona – R); Gaussa (biegunowość normalna – N); Matuyamy (R) i dzisiejsza – Brunhesa (N). Każda z nich miała swe epizody, które odwracały bieguny o 1800 na czas 100 tys. – 1 mln lat. W opisanym czasie takich epizodów inwersji Biegunów (tzw. zdarzeń) było 22! – przy czym trzy ostatnie (tzw. wycieczki) miały miejsca: 49.000, 30.000 i 18.000 lat temu. I co z tego? – ktoś zapyta. A to, że w zapisie kopalnym nie ma żadnych – podkreślam – żadnych wskazówek co do tego, że w tym czasie miały miejsce jakieś straszliwe kataklizmy! Nawet Epizody Wielkiego Wymierania nie wpisują się w schemat pulsowania magnetosfery Ziemi... A zatem jeżeli w roku 2012 dojdzie do przebiegunowania Ziemi, to poczujemy to tylko dlatego, że będziemy mieli kłopoty z łącznością radiową i nawigacją, a nocami nad głowami zapalą się nam bajecznie kolorowe zorze polarne – jak na załączonych zdjęciach, bo tych biegunów może być 7 a nawet 11 – jak to przewidują uczeni. I to wszystko! Aha, i jeszcze jedno – przebiegunowanie Ziemi to proces rozciągnięty w czasie na tysiące lat, a zatem nie będzie to jakieś spektakularne zjawisko, a raczej powolny proces rozciągnięty na kilka pokoleń. Za efekty trzęsień ziemi i tsunami jesteśmy odpowiedzialni sami. Kataklizmy te pokazały nam, jak bardzo niedoskonała jest organizacja i zabezpieczenie materiałowe służb ratowniczych i wczesnego ostrzegania o kataklizmach. I tutaj leży odpowiedź o przyczyny tej tragedii, a nie upatrywanie jej w interwencji Boga, Kosmitów czy amerykańskich tajnych broni. Amerykanie straszą nas kosmicznymi broniami, TARCZĄ ANTYRAKIETOWĄ i tajemniczym HAARP-em. Rosyjscy komuniści i nacjonaliści straszyli nas (i nadal straszą) jak nie tajemniczym ELIPTON-em to super-rakietami TOPOL-M i ich systemami, więc kreowanie się na gołąbki pokoju z takim arsenałem Broni Masowego Rażenia jest co najmniej śmieszne! Tak zatem jeżeli w 2012 roku sami nie zrobimy sobie atomowego Armagedonu czy innego błazeństwa z BMR – chociażby takim systemem broni geofizycznych – GFO/GPW – co znaczy tylko tyle, co GeoFiziczieskoje Orużie/GeoPhysical Weapon wedle zwolenników Spiskowej Teorii Dziejów odpowiedzialnej za wielkie świąteczne tsunami w grudniu 2004 roku, to ze strony naszej Matki-Ziemi nic nam nie grozi... 23 Jordanów, Dzień Ziemi 2009 r. echo Jordanowa „M A J OW E P O S I A DY P R Z Y O G N I S KU” Z G R U PĄ KO Ł A S E N I O RÓW O R A Z R A D N Y M I M I A STA J O R DA N OWA W piątkowe popołudnie 1 maja br. jordanowska grupa seniorów tłumnie zebrała się na placu przed Bankiem w Jordanowie wraz z kilko- ma przedstawicielami Rady Miasta Jordanowa skąd wyjechali do Sidziny na planowane od kilku tygodni ognisko. Miejski Ośrodek Kultury jako organizator, wcześniej zadbał o to by wszystko przygotować w sidzińskiej „Psiej Dolinie” . Po dotarciu ponad 40 osobowej grupy na miejsce seniorzy wybrali się na krótki spacerek „Psią Dolina” a organizatorzy wzięli się ochoczo do rozpalenia ogniska by po powrocie grupa mogła zasiąść wokół ogniska i wziąć udział w przygotowanej specjalnie na tę okazję niespodziance, którą niewątpliwie był występ rodzimego sidzińskiego Zespołu Regionalnego „Holniki” pod kierownictwem Pani Teresy Lipka w liczbie 30 osób. Nasi seniorzy byli bardzo zachwyceni występem i długo bili brawo no i oczywiście nie obyło się bez bisów. Po tych tanecznych i wokalnych emocjach wszyscy poczuli się głodni, więc z entuzjazmem wzięliśmy się za pieczenie kiełbasek, którymi zajadaliśmy się obficie wraz z członkami zespołu regionalnego a na lepsze trawienie w kociołku nad ogniskiem czekał na nas gorący grzany miód pitny. Pojedzeni i rozgrzani miodzikiem nasi seniorzy wzięli się za gromkie śpiewanie przygotowanych na kółku muzyczno teatral- nym piosenek i przyśpiewek przy akompaniamencie naszej Jordanowskiej Kapeli Regionalnej „Gronicki” i gościnnie występującej kapeli z zespołu Holniki”. Niektórzy wykazali się również dużym talentem do rozmaitych wesołych opowieści. Cała impreza zakończyła się z nadejściem wieczoru i wszyscy wróciliśmy do Jordanowa. J.H. 24 M A J A 2009 R O K U W YC I EC Z K A P I ES Z A G R U P Y T U RYST YC Z N E J N A T U R BAC Z To już kolejna piesza wyprawa grupy Turystycznej Miejskiego Ośrodka Kultury i po wycieczkach na Luboń, Halę Krupową i Police przyszedł czas na Turbacz. Na spotkaniach, które odbywają się w czwartki szczegółowo zaplanowano trasę i w niedzielny poranek grupa 16 osób udała się busem 24 echo Jordanowa do Łopusznej skąd już pieszo wyruszyliśmy na Turbacz, ale wcześniej udaliśmy się wszyscy na znajdujący się właśnie w Łopusznej grób ks. Józefa Tischnera wielkiego filozofa i miłośnika gór. Pogoda była wyśmienita jak na taką wyprawę, bo towarzyszyło nam rześkie powietrze, a zapowiadany na ten dzień upał oszczędził nas przynajmniej przez kilka porannych godzin, aż do wyjścia na Turbacz. Po trzech godzinach spokojnego marszu dotarliśmy do kaplicy znajdującej się o pół godziny od szczytu i mogliśmy uczestniczyć w trwającej właśnie Mszy Św. Do schroniska dotarliśmy o godz. 12.45, a więc wyjście na górę zajęło nam niecałe 4 godziny. W schronisku każdy z nas poczuł głód, więc wyciągnęliśmy z plecaków swoje zapasy i z apetytem wsuwaliśmy kanapki popijając gorącą kawką kupioną w schronisku. Słoneczko zaczęło ostro przygrzewać, więc zrzuciliśmy z siebie cieplejsze odzienie i upajaliśmy się pięknymi widokami na Tatry i Pieniny a po godzinnym odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną wybierając zejście do Obidowej niebieskim szlakiem. Spokojnym marszem dotarliśmy po kilku godzinach do schroniska na „Starych Wierchach” i znowu odsapnęliśmy pół godzinki przed ostatnim etapem naszej wyprawy. Po półtoragodzinnym marszu zeszliśmy do wsi Obidowa, gdzie wsiedliśmy do busa, który po nas przyjechał i udaliśmy się do Jordanowa. Wycieczkę cała grupa oceniła jako bardzo udaną, a trasa, którą przeszliśmy była bardzo malownicza i niezbyt forsowna, godna polecenia wszystkim turystom. P O W R Ó T P O L ATA C H „D O P I E RO 50 L AT P O M AT U R Z E” Wyjątkowo zgrana klasa Liceum Ogólnokształcącego w Jordanowie, której absolwenci zdali maturę w 1959 roku, spotkała się w dniu 30 maja 2009 roku w Jordanowie – po 50 latach od zdania egzaminu dojrzałości. Należy podkreślić, że było to już czwarte spotkanie, wcześniej zjazdy odbywały się po 30-tu, 40-tu i 45 latach (ostatnie w 2004 roku). Jak już wspomniano w dniu 30 maja 2009 r. odbył się Zjazd Absolwentów jordanowskiego Liceum Ogólnokształcącego „Matura 1959”, którzy pięćdziesiąt lat temu zdali maturę. Już parę miesięcy wcześniej Komitet Organizacyjny Zjazdu, dokładnie 2 lutego 2009 r. w osobach: Krystyna Jarosz Kaczmarczyk, Teresa Kubińska Tupta, Maria Kuś, Michał Bala, Zdzisław Ryś, Adam Sutor, Stanisław Medes, Stanisław Tomczyk oraz Władysław Łazarski uzgodnili termin, jak również szczegółowy program jubileuszowego Zjazdu. 25 echo W sobotę 30 maja br. już parę minut po godz. 9-tej przybył pierwszy z gości Zjazdu ks. Władysław Bylica, przyjechał do Jordanowa z dalekiej Marianówki, leżącej koło Bystrzycy Kłodzkiej. Został przywitany przez oczekującego już w bramie Kościoła, przedstawiciela organizatorów Zjazdu Stanisława Tomczyka. Co parę minut zjawiali się następni absolwenci LO z rocznika „Matura 1959”. Gorące powitania koleżanek i kolegów, łezka w oku, mocne uściski i parę ciepłych słów można było zauważyć i usłyszeć wśród miejscowych i przyjezdnych absolwentów. O godzinie 10-tej rozpoczęła się uroczysta Msza Św. w Kościele Parafialnym w Jordanowie. W przednich ławkach przed głównym ołtarzem w skupieniu i uwadze zasiedli uczestnicy jubileuszowego spotkania. Trzech kapłanów – kolegów z klasy w towarzystwie Proboszcza Parafii pw. Trójcy Przenajświętszej ks. Prałata Bolesława Wawaka rozpoczęło odprawianie Mszy Św., co poprzedziło wręczeniu księdzu Prałatowi z okazji 20 tej rocznicy pełnienia posługi duszpasterskiej w jordanowskiej Parafii okolicznościowych gratulacji, życzeń i kwiatów. Ksiądz Prałat po- dziękował za życzenia i gratulacje, a następnie ciepłymi i miłymi słowami powitał w jordanowskim kościele uczestników Zjazdu. Po przywitaniu Msza Św. koncelebrowana była przez ks. Prof. dr hab. Jana Kracika – wykładowcę Akademii Teologicznej w Krakowie w asyście ks. Władysława Bylicy i ks. Franciszka Dragosza. Podczas Mszy Św. ks. Prof. Jan Kracik wygłosił homilię do zebranych, tematycznie związaną z jubileuszem 50-tej rocznicy zdania matury. Przejmujący i rozczulający był moment podczas tradycyjnego „przekażcie sobie znak pokoju”, kapłani odprawiający Mszę Św. podeszli zza ołtarza do reszty uczestników Zjazdu i po wzajemnych uściskach wszyscy przekazywali ten znak sobie ze łzami w oczach. Wzruszeni byliśmy również pięknym śpiewem Pana organisty oraz Jego małżonki, jak i wspaniałą grą na organach. Po Mszy Św. jubilaci podeszli pod budynek byłego Liceum, gdzie wykonano pamiątkowe zdjęcie, tradycyjnie na schodach wejściowych do szkoły, w tym samym miejscu, co po maturze i poprzednich zjazdach. Następnie dzieląc się na trzy grupy, uczestniczący w Zjeździe udali się z wiązankami kwiatów i zniczami na cmentarze w Jordanowie, Osielcu i Toporzysku, aby wspomnieć i pomodlić się na grobach zmarłych Profesorów oraz Koleżanek i Kolegów. Punktualnie o godz. 12-tej wszyscy absolwenci przybyli ponownie przed budynek, obecnie Zespołu Szkół im. „Hugona Kołłątaja”, gdzie na jubilatów oczekiwał dyrektor mgr Rafał Rapacz. W drzwiach wejściowych 26 Jordanowa do szkoły widniał piękny afisz witający „NAJLEPSZĄ KLASĘ W DZIEJACH SZKOŁY” - wszyscy byli wzruszeni tą miłą niespodzianką. Na uroczystości przybyła również redaktor Kroniki Beskidzkiej Pani Edyta Łepkowska, która także przed budynkiem szkoły wykonała okolicznościowe zdjęcia, a następnie uczestniczyła w „tzw. godzinie lekcyjnej”, przysłuchując się zajęciom. Maturzyści rok 1959 zajęli miejsca w trzech rzędach klasy, rozmieszczając się tak, jak to było przed 50-ciu laty. Dyrektor mgr Rafał Rapacz powitał zebranych bardzo serdecznie i uroczyście, podkreślając, że jest to „niezwykła klasa”, bardzo zżyta z sobą, czego niezbitym dowodem jest fakt, że spotykają się już po raz czwarty: w roku 1989 po 30-tu latach, w roku 1999 po 40-tu latach, w roku 2004 po 45-ciu latach i oczywiście dzisiaj po jubileuszowej dacie 50-ciu lat. Po miłym przywitaniu przez Dyrektora, jeden z organizatorów zjazdów kolega Władysław Łazarski poprosił wszystkich o powstanie i rozpoczął odczytywanie nazwisk zmarłych profesorów oraz koleżanek i kolegów, a mianowicie: prof. śp. Stefan Suchonek śp. Tadeusz Gwiazdonik śp. Anna Gwiazdonik śp. Irena Skorupska śp. Zofia Schmidt śp. Eugenia Andruszkiewicz śp. Edmund Chodak śp. Antoni Nieziecki śp. Stanisław Pach śp. Ludwik Leśniakiewicz śp. Michał Wojciechowski śp. ks. Józef Mróz śp. ks. Stanisław Wcisło kol. śp. Bronisława Bednarz-Jeleń śp. Teresa Smętek-Hopciaś śp. ks. Jan Zaręba śp. Bogumił Jarosz śp. Tomasz Słapa śp. Władysław Kudłaty śp. Tadeusz Hubicki śp. Andrzej Płaszcz śp. ks. Jan Zaręba echo Po odczytaniu wszystkich śp. nazwisk minutą ciszy uczczono ich pamięć. Następnie kol. Władysław otwierając dziennik lekcyjny z 1959 r. sprawdził obecność na lekcji po 50ciu latach - odpowiedzi były różne: jestem, obecny, niosło się po klasie – poprosił również Pana Dyrektora o wręczenie okolicznościowych, pamiątkowych medali, wybitych na tę uroczystość uczestnikom zjazdu. Po odczytaniu kolejnych nazwisk przez kolegę Władka, Dyrektor Szkoły podchodził do każdego z obecnych i wręczał piękny medal z herbem Miasta Jordanowa, wizerunkiem Szkoły i okolicznościowym napisem poszczególnym osobom. Na medalu również widniał napis z imieniem i nazwiskiem uczestników oraz datą Zjazdu. Organizatorzy nie zapomnieli także o wręczeniu okolicznościowego medalu obecnemu Dyrektorowi Zespołu Szkół mgr Rafałowi Rapaczowi, który miał zaszczyt również nas witać w 2004 r. podczas 45-tej rocznicy zdania matury. Obecni podziękowali Szanownemu Panu Dyrektorowi za darowane książki wydane z okazji 80tej rocznicy istnienia szkoły. Następnie kolega Władysław przekazał dalsze prowadzenie zajęć lekcyjnych koledze Stanisławowi Tomczykowi. Kolega Stanisław kontynuując lekcję wspominał o walorach klasy m.in. o tym, że klasa była na ogół spokojna i pilna, a dopiero w 3-cim roku nauki w X klasie wystąpiły nieduże incydenty, co niestety jest usprawiedliwione, gdyż w tym okresie wiekowym u niektórej młodzieży jest czasami trudny okres i kłopoty z nienagannym zachowaniem. Podkreślił kolega Staszek – wpajanie przez profesorów szkoły do świadomości uczniów starej maksymy „NON SCHOLAE, SED VITAE DOSCIMUS” – co przyniosło efekty w latach następnych. Nasza klasa, wspomniał prowadzący drugą część lekcji „dorównuje” najlepszym klasom kończącym jordanowskie Liceum, a mianowicie: wśród nas mamy dwóch profesorów Wyższych Uczelni, lekarza, magistrów i magistrów inżynierów, nauczycieli i nauczycieli akademickich, radnych kilku kadencji Rady Miasta i Powiatu, b. Vce Przewodniczącego Rady Powiatu, jak również b. V-ce Przewodniczącego Rady Miasta i Gminy Jordanów, pracowników samorządowych w Limanowej i Jordanowie, b. Naczelnika Dyrekcji Okręgowych Kolei Państwowych, pracowników Służby Zdrowia, leśnika, a na pewno już żadna klasa nie może pochwalić się tym, iż mamy aż 5-ciu księży. Następnie kolega Stanisław powiedział, że koleżanki i koledzy w minionych latach, jak już powyżej wspomniano, pełnili różne ważne i odpowiedzialne funkcje w życiu publicznym, samorządowym i społecznym, niektórzy z nich nadal te funkcję pełnią – chwała im za to. Po zakończeniu „lekcji” wszyscy gromadnie udali się do restauracji „Zodiak” w Rynku na wspólny obiad. Już przy wejściu do restauracji przywitano nas wspaniałym szampanem. Rozwinęła się szeroka dyskusja. Wspominano ciekawostki z ławy szkolnej, z pracy, z pierwszych miłosnych sukcesów lub niepowodzeń, opowiadano o dzieciach, wnukach, o minionych dobrych i złych zdarzeniach oraz oczywiście perspektywach na najbliższe lata. I tak na przemian zmieniając miejsca za stołami przyjęciowej „podkowy”, biesiadujący wymieniali uwagi na temat swojego do tej pory życia. Spotkanie trwało do późnych godzin popołudniowych, a żegnano się znowu ze łzami w oczach i propozycją następnych spotkań, ale już corocznych, bo czasu, niestety, coraz mniej. Nie odbyło się też bez 27 Jordanowa wznoszenia toastów, szczególnie dla tych, którzy przyczynili się do zorganizowania tego szczególnego według wszystkich, wspaniałego Zjazdu. Kierownictwo Restauracji „Zodiak” wraz z personelem wywiązało się ze swoich powinności należycie, było wspaniałe menu i doskonała obsługa. W Zjeździe uczestniczyli – alfabetycznie: 1. Michał BALA 2. Stanisława BRÓZDA 3. ks. Władysław BYLICA 4. Stanisław GAWLAK 5. ks. Franciszek DRAGOSZ 6. Antoni GIERAT 7. Józef HAMPEL 8. Ryszard JUDASZ 9. ks. Jan KRACIK 10. Teresa KUBIŃSKA 11. Maria KUŚ 12. Władysław ŁAZARSKI 13. Teresa MATYASIK 14. Zofia MAZUGA 15. Stanisław MEDES 16. Maria ORGANA 17. Zdzisław RYŚ 18. Wiesława SAJMBOR 19. Adam SUTOR 20. Ludwik SUŚ 21. Stanisław TOMCZYK opr. Stanisław Tomczyk oraz W.Ł. echo Jordanowa B E L C A N TO KO N C E RT UJ E Chór Bel Canto od początku roku przeżywa niezmiernie ciekawe chwile związane z prowadzoną działalnością koncertową. W styczniu kolędowaliśmy w Naprawie podczas V Festiwalu „Hej, kolęda, kolęda”, a także wspólnie z mieszkańcami Jordanowa w Zespole Szkół. im. H. Kołłątaja. Daliśmy również koncert dla pensjonariuszy Wojewódzkiego Ośrodka Rehabilitacyjnego dla Uzależnionych od Substancji Psychoaktywnych w Czechowicach Dziedzicach, gdzie młodzież miała możliwość porozmawiać z osobami uzależnionymi o ich przeżyciach i obecnym życiu. Następnie śpiewaliśmy na ślubie „chórowym” jednego z naszych pierwszych chórzystów – Darka Dittmajera. Jak ten czas leci... A przy okazji - Młodej parze życzymy miłości, zdrowia i wielu pociech... Po tych mocnych wrażeniach nadeszła wiadomość od organizatorów programu Śpiewająca Polska”, w którym uczestniczymy, że – Uwaga! – chór weźmie udział w Festiwalu Wratislavia Cantans we Wrocławiu, podczas, którego zaśpiewa w koncercie transmitowanym przez TVP. Będzie to finał ogólnopolski tego programu. Koncert będzie przygotowywał i prowadził PAUL McCREESH – angielski dyrygent, który jest znany i ceniony za dokonania muzyczne na całym świecie. Jego interpretacje utworów wydaje potężna wytwórnia płytowa Deutsche Grammophone. Jest założycielem Gabrieli Consort & Players - zespołu, działającego z wielkimi sukcesami od 23 lat. W lutym Zdobyliśmy I miejsce na III Małopolskim Konkursie Kolęd i Pastorałek w Akademii Muzycznej w Krakowie. Wystąpiliśmy również podczas uroczystej Rady z okazji X-lecia Powiatu Suskiego. W marcu wspólnie z chórami z Raby Wyżnej daliśmy koncert muzyki wielkopostnej „Ecce Lignum Crucis” w Kościele św. Teresy w Rabce Zdroju. W kwietniu wzięliśmy udział w XI Małopolskim Konkursie Chórów w Niepołomicach na zamku królewskim. Tam wyśpiewaliśmy Złotą Strunę i II nagrodę. To dla nas bardzo cenna nagroda, bowiem w Niepołomicach śpiewaliśmy już dwukrotnie, ale nigdy nie zdobyliśmy tak wysokiej lokaty. Podczas tego koncertu chór Bel Canto wraz z innymi chórami wykona fragmenty z oper G. Verdiego, S. Moniuszki i inne utwory. Będziemy więc pracować przez całe wakacje, by godnie reprezentować nasze miasto w tym wspaniałym przedsięwzięciu. W maju wystąpiliśmy podczas III Festiwalu Pieśni Maryjnych „Ave Maryja” w Osielcu. Tam również uzyskaliśmy wysoką punktację i otrzymaliśmy Grand Prix – czyli nagrodę główną. Dziękujemy za wszystkie słowa uznania i zapraszamy wszystkich chętnych do udziału w naszych zajęciach. Pozdrawiam Ksenia Miśkiewicz KO N C E RT Z N A J W Y Ż S Z E J P Ó Ł K I Wiele pozytywnych emocji dostarczył melomanom koncert poświęcony Janowi Pawłowi II w czwartą rocznicę odejścia do domu Ojca oraz koncert Muzyki Wielkopostnej, który odbył się w kościele św. Teresy w Rabce-Zdroju w sobotni wieczór w dniu 28 marca 2009 r. Koncertowały rabiańskie chóry „Watra” i „Kantylena” pod kierunkiem pani Kingi Brandys-Wójciak oraz jordanowski chór „Bel Canto”, którego dyrygentem jest pani Ksenia Miśkiewicz. Nasz 41-osobowy chór wykonał cztery utwory: „Kyrie”, „Popule meus”, „Dies irae” i „Panie, Ty widzisz”. Była to prawdziwa uczta dla ducha. W programie wystąpił ceniony śpiewak kameralista pan Marcin Wolak (bas/baryton). Wykonał 7 utworów solowych a dla miłośników muzyki organowej na organach grał pan Dariusz Bąkowski-Kois. Łącznie artyści wykonali 19 utworów kompozytorów europejskich oraz autorów polskich. Finałowe wykonanie utworu „Oto Drzewo Krzyża” Stanisława Moniuszki odbyło się wspólnie przy udziale trzech chórów, pana Marcina Wolaka i pana Dariusza Bąkowskiego-Koisa. Trudno sobie wyobrazić brzmienie tylu głosów, przy dobrej akustyce kościoła. Ponieważ koncert stał na wysokim poziomie, aplauz na stojąco przepełniony był wielką radością. 28 Pani Burmistrz Ewa Przybyło dziękowała wykonawcom i wręczała kwiaty. Dodam, że chór „Bel Canto” powstał w styczniu 2000 r. Od początku istnienia jestem jego fanką. Gratuluję kolejnego sukcesu! Maria Nowak echo Jordanowa DZ I E Ń M YŚ L I B R AT E RS K I E J 2009 JORDANÓW, 21 LUTY 2009R. ZWIĄZEK HARCERSTWA POLSKIEGO KOMENDANT HUFCA JORDANÓW IM. ALEKSANDRA KAMIŃSKIEGO R O Z K A Z S P E C J A L N Y L 3/ 2 0 0 9 „Najlepsza część życia ludzkiego to małe bezimienne akty dobroci, miłości i pamięci. Czuwajcie, znaczy postępujcie tak, by móc szczęśliwie żyć” gen. Robert Baden – Powell 22 lutego, my harcerze, jak skauci całego świata przekazujemy innym nasze dobre słowa i przyjazne myśli. Braterstwo. Z naszą ideą braterstwa, my harcerze, jesteśmy dziś światu szczególnie potrzebni. Dzielmy się z innymi serdecznym uśmiechem, radością i dobrocią. W tym dniu szczególnym pamiętajmy o tych, którzy swoim życiem pokazywali nam jak pięknie można żyć. Niech chwila wspomnienia, moment zadumy, refleksji nad życiem każdego ze zmarłych instruktorów, których dziś wspominamy, będzie dla nas wzorem do naśladowania i wspólną drogą, która kroczymy chcąc zdobyć szczyt ideałów – świetlany harcerski krzyż. Czuwaj! Komendant Hufca, hm. Małgorzata Wiśniewska W dniu 22 lutego 2009 roku zuchy i harcerze jordanowskiego hufca po raz kolejny wspominali zasłużonych instruktorów Hufca ZHP im. Aleksandra Kamińskiego w Jordanowie: dh. hm. Annę Gwiazdonik oraz dh. hm. Irenę Skorupską i dh hm. Antoniego Skorupskiego. Po wieczornicy poświęconej życiu i działalności ww. druhen i druha, zgromadziliśmy się na cmentarzu, aby uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia krzyży harcerskich, wmurowanych na ich grobach. Ksiądz Proboszcz Bolesław Wawak dokonał poświęcenia tych krzyży, a następnie wszyscy uczestniczyliśmy we mszy świętej. Cześć ich pamięci! „NA OBOZIE JEST FAJNIE, staną wykorzystane na dofinansowanie wyjazdu dzieci i młodzieży z tereNA OBOZIE CHCĘ BYĆ…” nu działania hufca Jordanów, na obóz W dniach przybliżających nas do Świąt Wielkiej Nocy, kiedy potrzeba zakupów w każdym z nas jest coraz większa, harcerze działający w drużynach starszoharcerskich i wędrowniczych Hufca ZHP w Jordanowie, pomagając klientom sklepów: „U Rapacza”, „Delikatesy Centrum”, Pawilonu Spożywczego Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska oraz Pawilonu Handlowego na osiedlu Wrzosy, zbierali środki finansowe na wypoczynek dzieci i młodzieży. Dzięki uprzejmości właścicieli sklepów oraz hojności wszystkich ofiarodawców, udało się zebrać kwotę 6681.30. Środki te zo- harcerski do Łukęcina, woj. zachodniopomorskie, 27.06-13.07. 2009r. Dziękujemy. Czuwaj!!! „JORDANOWSCY HARCERZE DLA PRZEDSZKOLAKÓW…” W piątek, 22 maja 2009r. na bazie Domu Wczasów Dziecięcych odbyła się przedszkolna wyprawa po smurfowy skarb. Harcerze i instruktorzy naszego hufca przygotowali wielka grę dla przedszkolaków jordanowskiego Przedszkola Publicznego. Wszyscy świetnie się bawili. DZ I E Ń DZ I EC K A N A S P O RTOWO Miejski Ośrodek Kultury w Jordanowie był inicjatorem imprezy sportowej dla wszystkich szkół z terenu Miasta Jordanowa z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka 1 czerwca 2009 r. W porozumieniu z Dyrektorami szkół oraz nauczycielami Wych. Fizycznego opracowany został szczegółowy program rywalizacji międzyszkolnej w różnych konkurencjach sportowych. W Szkole Podstawowej rozgrywki sportowe prowadzone były w dwóch kategoriach: klas I – III i klas IV – VI. Miejski Ośrodek Kultury ufundował dla wszystkich uczniów poszczególnych klas (ponad 330 osób) słodycze a dla najlepszych drużyn klasowych pamiątkowe puchary i dyplomy. 29 echo Jordanowa Na Hali Sportowej Zespołu Szkół im. H. Kołłątaja odbył sie Turniej Siatkówki w którym wzięły udział drużyny z Kołłątaja i Gimnazjum i w tym wypadku pierwsze miejsce przypadło Zespołowi Szkół im. H. Kołłątaja ale puchary otrzymały wszystkie trzy drużyny a także paczki ze słodyczami. Szkoły średnie i Gimnazjum miały swój program sportowych zmagań, który rozpoczął się biegiem przełajowym na 1500 metrów w kategorii dziewcząt i chłopców z podziałem na szkoły średnie i oddzielnie Gimnazjum. Dla zwycięzców MOK przygotował cenne nagrody w postaci odtwarzaczy Mp-3, pendrive, pucharów, medali i słodyczy. Po tej indywidualnej konkurencji przyszła pora na gry zespołowe i na boisku sportowym LKS 5 drużyn rozpoczęło Turniej Piłki Nożnej. Zespół Szkół im. H. Kołłątaja wystawił 2 drużyny, Zespół Szkół im. bł. ks. Dańkowskiego jedną i Gimnazjum w Jordanowie 2 drużyny. Mecze rozegrano na małym boisku po 20 min każda połowa systemem każdy z każdym. Zwycięską drużyną okazał się zespół z Z.S im. H. Kołłątaja a kolejne miejsca to Drużyna z Zespołu Szkół im. bł. ks. Dańkowskiego a następną Gimnazjum. Za I, II i III miejsce drużyny otrzymały pamiątkowe puchary oraz słodycze których fundatorem był MOK w Jordanowie. Kolejną dyscypliną był tenis stołowy rozgrywany na małej hali w kategorii chłopców i dziewcząt a zwycięzców MOK znów obdarował Mp-3–trójkami, pendrivami i oczywiście słodyczami. Dodatkowo dla młodzieży Gimnazjum zorganizowano Międzyklasowy Turniej Piłki Siatkowej Dziewcząt oraz Międzyklasowy Turniej Koszykówki chłopców. W Obu konkurencjach zwycięskie drużyny otrzymały Puchary oraz słodycze. Przeciąganie liny zakończyło cały blok imprez sportowych a w tej konkurencji drużyna „Baciarów” okazała się najlepszą i w nagrodę otrzymała puchar oraz słodycze. Cała impreza trwała blisko 6 godzin i na szczęście pogoda bezdeszczowa utrzymała się do końca mimo niezbyt optymistycznych prognoz na ten dzień. Organizatorzy dziękują Dyrekcjom oraz nauczycielom Wych. Fizycznego wszystkich szkół z Jordanowa za pomoc w przygotowaniu i prowadzeniu imprezy. J.H. 30 echo Jordanowa CZERWCOWA PARADA SMOKÓW W KRAKOWIE Do tej imprezy dzieci pod fachowym okiem instruktora plastyki Pana Bogdana Nosidlaka przygotowywały się w Miejskim Ośrodku Kultury kilka tygodni a całe przedsięwzięcie było robione wspólnie ze Świetlicą Szkoły Podstawowej. Pan Bogdan wykonał szkic smoka i zajął się wykonaniem potwora, aby na 6 czerwca był gotowy, natomiast w świetlicy szkolnej wykonane zostały stroje dla dzieci biorących udział w paradzie. Pomysł na jego wykonanie był bardzo oryginalny co też doceniło krakowskie jury przyznając Miejskiemu Ośrodkowi Kultury i Szkole Podstawowej w Jordanowie, a tym samym Miastu Jordanów II miejsce w Małopolsce. Smoczysko było wykonane z rur PCV (melioracyjne), które to w sprytny sposób zostały powyginane nadając kształt smokowi. Nazwa naszego smoka też była „zmyślna” bo został ochrzczony „kryzyskiem” (w nawiązaniu do światowego kryzysu) i tak też wyglądał wzbudzając ogólne zainteresowanie przechodniów i uczestników imprezy. Inne smoki biorące udział w paradzie wykonane były np. z damskich skarpetek, kół hulahop, puszek po piwie i tektury. Były smoki groźne i łagodne, zębiaste i skrzydlate, lądowe i wodne, puszczające bańki mydlane, z łuskami a nawet w okularach. W imprezie wzięły udział wszystkie media komercyjne a także Telewizja Polska i radio Kraków, a więc była to znakomita promocja naszego Miasta zwłaszcza, że nasze dzieci w trakcie imprezy udzielały wywiadów zarówno do gazet jak i telewizji. Na uwagę zasługuje fakt, iż Miasto Jordanów po raz pierwszy zaszło tak wysoko w tej imprezie, a w konkursie wzięło udział blisko 40 smoków wykonanych przez różne instytucje i szkoły. Smoczy pochód rozpoczął się od jamy smoczej przy Zamku Wawelskim następnie ul. Grodzką, aż na krakowski Rynek i tutaj jury dokonało oceny wszystkich smoków i przyznało miejsca i nagrody w postaci książek, płyt z filmami i puzzli. Cała impreza miała niesamowitą oprawę (kuglarze, grajkowie, tancerki, rycerze, damy dworskie) i sprawiła dużą frajdę wszystkim dzieciakom. J.H. 31 echo Jordanowa I I M I E J S C E W P OW I ATOW YC H P O S I A DAC H G AW Ę DZ I A RS K I C H I Ś P I E WA KÓW LU D OW YC H W Z AWO I Miejski Ośrodek Kultury w Jordanowie zgłosił do konkursu gawędziarskiego w Zawoi Panią Irenę Stopa z Jordanowa, która od wielu lat czynnie bierze udział w życiu kulturalnym naszego ośrodka i należy do różnych kół zainteresowań, m.in. muzyczno teatralnej i turystycznej. W dniu 13 maja br. delegacja ośrodka wraz z Panią Ireną ruszyła do Zawoi. Pani Irena jak zawsze pełna werwy przez całą drogę powtarzała tradycyjne przyśpiewki weselne, które to miała śpiewać na konkursie. O godzinie 10.00 rozpoczęło się losowanie kolejności, a następnie prezentacja programu poszczególnych uczestników z całego Powiatu Suskiego. Oceny dokonywała specjalnie powołana komisja złożona z etnografów i muzykologów. Nasza reprezentantka ujęła komisję oryginalnością swoich piosenek i przyśpiewek, obyciem ze sceną a także swoim czystym głosem i naturalną gwarą góralską. Dzięki tym wszystkim walorom Pani Irena wywalczyła II miejsce w Powiecie, co jest niewątpliwie dużym osiągnięciem zarówno dla Pani Ireny jak i dla naszego ośrodka i Miasta Jordanowa w tej dziedzinie Kultury, gdzie związki z tradycjami regionalnymi są traktowane dosyć pobieżnie i nie sięgają zbyt daleko wstecz. Nagrody zwycięzcom wręczał Pan Andrzej Pająk Starosta Suski. J.H. S Z KO L N Y F EST I WA L TA L E N TÓW „ A L E T O J U Ż B Y Ł O . . .” „Wymagajcie od siebie, choćby inni od Was nie wymagali” – tymi słowami Naszego Wielkiego Rodaka Ojca Świętego Jana Pawła II uroczyście otworzono Pierwszy Szkolny Festiwal Talentów ZSPD w Jordanowie. Jury w składzie: Zbigniew Kołat, Anna Skawrek, Cecylia Ubik, Stanisław Buda i Tomasz Skupień oceniali 23 wykonawców (w tym soliści i zespoły), z których każdy przedstawił swoje wyjątkowe umiejętności. Pierwsi wystąpili Iwona, Marzena i Krzysztof. Zagrali m.in. „Wielką miłość”, a ich wykonanie wprowadziło widownię w nastrój fes walu. Konkurencją dla nich był występ Justyny i Moniki „My heart will go on”... można było się rozmarzyć. Ten wyjątkowy utwór zaśpiewała Kasia, wywołując łzy wzruszenia... Paulina, Kasia, Ewa i Anita prezentowały swoje umiejętności aktorskie, podobnie jak Krzysiek 32 i Paweł, którzy znaleźli się o krok od zwycięstwa. Przedstawiony skecz pt. „Golf” w ich wykonaniu był po prostu rewelacyjny. Kabaret Ani mru mru może się schować. Może chłopcy minęli się z powołaniem? Emocjom nie było końca... Wspaniałą czaczę zatańczyli Mateusz i Renata. Maciej i Partycja oczarowali publiczność walcem. Osoby zgromadzone na widowni niemal wstrzymały oddech, kiedy Ania i Szczepan prezentowali swoje prace plastyczne. Niesamowite obrazy oraz filmy, przedstawiające Anię, rysującą baletnicę i Szczepana, tworzącego akt echo i wyczerpującą ekspresją artysty wykonującego. To jest muzyka. Muzyka to odbicie w tafli wody tego, co gra człowiekowi w duszy.” Konradowi w duszy gra pięknie i dzięki niemu każdy z nas, mógł przeżyć coś pięknego. Zagrał on na gitarze i zaśpiewał „Parę chwil” zespołu IRA, czym zdobył zaszczytne drugie miejsce. kobiecy... Do tego nastrojowa muzyka... Pablo Ruiz Picasso powiedział, że niektórzy malarze przekształcają słońce w żółtą plamę, ale są inni, którzy dzięki swojej sztuce i inteligencji przekształcają żółtą plamę w słońce. Ania i Szczepan przekształcili szkolny konkurs w prawdziwy fes wal i (nie mogło być inaczej) podbili serca zarówno członków jury, jak i widowni. Zdobyli pierwszą nagrodę oraz tytuł „Ulubieńca publiczności”. ”Muzyka nie jest spójnym ciągiem dźwięków, który słyszymy. Muzyką jest to, co wywołuje w nas silną i uderzającą impresję, która to impresja jest spowodowana doszczętną Anna Maciejak stwierdziła kiedyś, że „Taniec jako dziedzina sztuki daje możliwości tworzenia, jako element życia pozwala się zatracić.” Pięknie zatraciły się w tańcu i nasze serca podbiły 4 roztańczone dziewczyny: Justyna, Aneta, Ania i Magda. Zdobyły trzecie miejsce oraz tytuł „Ulubieńca publiczności.” Jordanowa rii Drzewnej”; Danuta Bielak - „Sklep Motoryzacyjny”. Pozostali sponsorzy: Marta i Mirosław Borkowscy, Stanisław Działowy, Kazimierz Gacek, Weronika Jąkała, Łukasz Kosek, Zbigniew Maciąga, Rafał Małocha, Kazimierz Medes, Anna Stachura oraz Sponsorzy Anonimowi. Słodycze ofiarowali Kinga i Paweł Rapacz oraz Sklep spożywczy GS SCH Jordanów. Serdeczne podziękowania składamy również uczniom, którzy zajęli się techniczną organizacją gali oraz wspaniałym konferansjerom. (A.M.) Serdecznie gratulujemy zwycięzcom oraz wszystkim, którzy odważyli się zaprezentować swój talent! Dziękujemy jeszcze raz wszystkim fundatorom nagród, bez których ten wspaniały festiwal nie mógłby się odbyć! Sponsorzy główni: Sławomir i Tomasz Mirczak - „ST Mirczak”; Władysław Dziedzic – „Pawilon JORD”; Ryszard Krupa i Danuta Żur - „Wyrób Galante- KO N C E RT L AU R EATÓW W „P I W N I C Y P O D BA R A N A M I” W K R A KOW I E W Przeglądzie Form Muzycznych „Małopolskie Talenty” wzięło udział ponad 20 tysięcy osób z 10 powiatów, spośród których w eliminacjach powiatowych i małopolskich trwających kilka miesięcy wybrano 39-ciu laureatów. Szczęśliwi zwycięzcy w koncercie laureatów, który odbył się 7 czerwca w „Piwnicy Pod Baranami” prezentowali różne style muzyczne jazz, pop, muz. klasyczna, rap itp.) . Główną nagrodą były pamiątkowe statuetki oraz tytuł „TALENT MAŁOPOLSKI”. W gronie laureatów znalazła się również nasza wokalistka reprezentująca Miasto Jordanów 14 letnia Sylwia Ziętara uczęszczająca na zajęcia muzyczne w naszym jordanowskim MOK-u, która może się poszczycić prawdziwym talentem i niespotykanym, pięknym głosem. 33 echo Jordanowa S TA N I S Ł AW B U D A I DĄC P E R C I Ą... GÓRALSKIE ŚWIATOWE REKOLEKCJE ZWIĄZKU PODHALAN SZCZYRK, PAŹDZIERNIK 2008 R. Bardzo inspirująca i trafna wydaje się myśl, że dobro w człowieku wzrasta przez spotkania z innymi. Nie chodziłoby tu o takie „spotkania”, z jakimi mamy do czynienia mijając obojętnie na ulicy setki przechodniów czy nawet odpoczywając na szczycie Rysów wraz z kilkudziesięcioma innymi, dość jednak przypadkowo spotkanymi turystami. By mówić o spotkaniu, powinno być one jakoś planowane, a w każdym razie pożądane i wyczekiwane, choć oczywiście nie w ten sposób, jak wyczekuje czający się na nas za rogiem złoczyńca. Ten pożąda nie nas, ale tego, co nasze. Spotkania rodzące w nas dobro zdarzają się nam na każdym kroku. Może to być nawet przelotna wymiana zdań, ale również – miłość i wieloletnie życie rodzinne. Może to być kilkugodzinny zjazd absolwentów i profesorów szkoły; może to być takie kilkudniowe spotkanie, jak to tutaj nasze. fot. Leszek Stokłosa Spotykamy się zaś tylko dlatego, że każdy z nas jest w drodze i każdy podąża własną drogą. Pozostając stale w jednym miejscu, nawet razem z innymi, na pewno nie spotkalibyśmy nikogo. Idziemy więc swoimi własnymi drogami i ścieżkami. Aby spotkać na nich innego człowieka, drogi nasze muszą się od czasu do czasu zejść, choćby tylko się krzyżując. Ale trzeba tego chcieć, bo to przecież my decydujemy, którędy idziemy. Nierzadko wręcz omijamy kogoś, kto już znalazł się na naszej drodze, nie dopuszczając do siebie myśli o dobru, które może przynieść nasze spotkanie. Wspaniale wykorzystał pod tym względem swoją szansę, miłosierny Samarytanin. Dostrzec kogoś na swojej drodze, to dopuścić do siebie możliwość zmiany tej drogi, tak by przynajmniej przez fot. ks. Dariusz Głuszko jakiś czas było nam razem „po drodze”. Szymon Cyrenejczyk skorygował swą drogę pod przymusem żołnierzy rzymskich, ale – jak mówią przekazy – ten odcinek wspólnej drogi z Chrystusem zaważył na całym jego dalszym życiu. Zbaczając mimowolnie ze swej drogi, uświadomił sobie w jakimś momencie, że ta wymuszona ścieżka będzie odtąd jego główną drogą. Skorygowanie drogi może też oznaczać zawrócenie z niej. Może to doprowadzić do ponownego spotkania osób, których drogi się wcześniej rozeszły. Będą to jednak spotkania całkowicie różne od poprzednich. Tak spotkał się powtórnie z ojcem syn marnotrawny. Zawrócił również ze swej drogi ok. 35 roku niejaki Szaweł z Tarsu, choć fizycznie nadal zmierzał w tym samym kierunku – do Damaszku. Przejrzał bowiem duchowo, choć fizycznie zaniewidział na trzy dni. A potem się ochrzcił – aby wejść na jedną drogę z tymi, których wcześniej prześladował. Takie zawrócenie z drogi nie jest jednak zwyczajnym cofnięciem się. Zainspirowany życiorysem Rembrandta Roman Branstae er pisze: „Trudna jest droga powrotna. Zawsze się wraca inną drogą niż ta, którą się wyszło. Na powrót trzeba zasłużyć i trzeba wrócić innym, lepszym i bardziej prawdziwym”. 34 Różne są więc drogi. - Jest wśród nich droga Syzyfa, droga Odyseusza, droga Abrahama... Jest droga „występnych” i droga „sprawiedliwych”. Są drogi gotowe, wygodne, sprawdzone, dobrze oznakowane, wiodące wprost do określonego celu; ale są również drogi dopiero przez nas przecierane, drogi, którymi dotychczas nikt inny nie szedł, drogi dające tylko pewną nadzieję dojścia do celu. Z takimi ma do czynienia ten, kto stawia sobie cele, jakich nikt inny jeszcze nie osiągnął. Zauważmy, że celem takim może być np. pierwsze wejście na dany szczyt, ale również pierwsze na niego wejście jakąś szczególnie trudną trasą. Są drogi pozornie nie wiodące do żadnego celu, stanowiące jakby cel sam w sobie, drogi, których właściwie nie ma – to drogi nomadów. Pisze Łukasz Odzimek: „Nomadzi” są w Afryce czymś pospolitym. Wędrują sami nie wiedząc, dokąd, idą przed siebie, do swych kuzynów, rodzin, stryjów. Często ta wędrówka jest zadaniem dnia i jego celem. To pozwala im cokolwiek robić, jakoś żyć. Tak naprawdę - oni po prostu idą sami nie znając celu swej podróży. Zazwyczaj jedynym ich bagażem jest worek, miska, jakaś „zabawna” czapka lub poszarpane portki. Zdarza się, iż ktoś starszy wiekiem posiada buty. echo Ów widok to dla nas - ludzi wychowanych w cywilizacji europejskiej – obraz ludzkiej katastrofy i męki. Widząc takie sytuacje, które są wszechobecne w Afryce zdałem sobie sprawę jednak, iż to, co my widzimy jako dramat, dla innych jest losem, predestynacją, z którą się dawno pogodzili, a nawet już polubili i żyją z nią w zgodzie. Ale są też drogi, których jedynym celem jest lepsze zorientowanie się właśnie jeśli chodzi o cele: które z nich uda się nam zrealizować, a których raczej nie; w jakiej kolejności je realizować, itd. Takie drogi możemy już porównać do wędrowania górską percią: wspinamy się nią nie tyle po to, żeby oglądać to, jak jest na górze, ale raczej po to, żeby spojrzeć z góry na to, co pozostawiliśmy na dole i do czego wkrótce wrócimy. Ten ogląd z góry daje nam nie tylko odpowiedni dystans, ale przede wszystkim perspektywę, która umożliwia nam lepszą orientację. Tak więc pójście percią, to nie jakiś „skok w bok”. Widzimy stąd nie tylko szerzej i bardziej całościowo, ale też bardziej obiektywnie; nasze widzenie nie jest zakłócone bliską obecnością tej czy innej rzeczy. Z tej perspektywy rzeczy przestają się wzajemnie przysłaniać; widzimy jak się naprawdę względem siebie sytuują, jakie są ich prawdziwe rozmiary i kształty. I widzimy też samych siebie, nasze codzienne pośród tych rzeczy zabieganie i nieustające starania, aby przez rozporządzanie jednymi rzeczami móc rozporządzać innymi. Zazwyczaj, nie zastanawiając się nad tym specjalnie, staramy się dojść do rozporządzania takimi rzeczami, które umożliwiają rozporządzanie jak największą ilością innych rzeczy. Takimi najbardziej pożądanymi rzeczami mogą być przykładowo majątek, władza, siła, ale również jakaś specjalna wiedza czy umiejętności (również magiczne). Pytanie, dlaczego niektórzy z nas chcą rozporządzać jak największą ilością rzeczy, pozostawmy bez odpowiedzi. Oczywiście, zabiegi takie układają się w pewne ciągi. Możemy je nawet nazwać drogami. W ten sposób mielibyśmy czyjąś drogę do zdobycia fortuny, drogę do uzyskania hegemonii itd. Pamiętam, po maturze dostałem od dyrektora szkoły książkę pt. „Jak zrobić karierę”. Ten, a jakże amerykański, pisany lekkim językiem poradnik miał prawie formę algorytmu: najpierw rób tak a tak, potem tak, jeszcze potem tak, a będziesz się szybko wspinał po kolejnych szczeblach kariery zawodowej – gdziekolwiek byłbyś zatrudniony. Załóżmy wiec, że zrobiliśmy już oszałamiającą karierę, zdobyliśmy wielką władzę, zgromadziliśmy olbrzymi majątek – jednym słowem rozporządzamy rzadko spotykanymi możliwościami (jeśli chodzi o rzeczy). Załóżmy też, że osiągnęliśmy w tym względzie swoje op mum, szczyt swoich możliwości – i jesteśmy świadomi, że kolejne nasze zabiegi w tym zakresie raczej niewiele już wniosą. Nasza droga do rozporządzania rzeczami dobiega więc kresu. A co dalej? Przecież życie jeszcze trwa... Otóż jeśli pojmujemy siebie jako homo viator (tytuł książki Gabriela Marcela), jako wędrowców, pielgrzymów znajdujących się stale w drodze, droga ta nie może się kończyć przed upływem naszego życia. Czy i jak kończy się wraz ze śmiercią, to dalsza sprawa, nad którą trzeba się będzie zastanowić. Być może jej zakończenie trzeba sobie wyobrażać sobie, jak ujście rzeki do morza; być może inaczej. W każdym razie nasze życie do jakiegoś momentu nie może się okazać wędrówką na szczyt, na którym po prostu pozostaniemy lub z którego będziemy jakoś schodzić. W ten sposób możemy sobie oczywiście wyobrażać nasze dochodzenie do rozporządzania rzeczami, ale nie naszą drogę życiową – i całe szczęście! Zwróćmy uwagę, że nasze kolejne życiowe starania układają się najczęściej w inny, niż opisany wyżej sposób. Układają się od rzeczy mających dla nas znaczenie raczej ze względu na rzeczy inne (taką rzeczą jest nasze wykształcenie, później praca, pieniądze) – w kierunku rzeczy posiadających dla nas znaczenie raczej ze względu na nie same (taką rzeczą może być małżeństwo, satysfakcja naukowa czy artystyczna, uznanie społeczne, ale i spokój wewnętrzny czy czyste sumienie). Dotyczyłoby to kolejnych faz naszego życia, ale również kolejnych naszych kroków podejmowanych w krótszych odcinkach czasu. Na przykład, najpierw zadbaliśmy o to, by móc tutaj w ogóle przyjechać, teraz dbamy już o to, po co się tutaj znaleźliśmy. 35 Jordanowa Gdyby przyjrzeć się temu dokładniej, okaże się zapewne, że każda rzecz, którą jesteśmy zainteresowani posiada dla nas wartość częściowo ze względu na inne rzeczy, częściowo zaś ze względu na siebie samą. I wszystko, co robimy jest ukierunkowane podwójnie: raz - na powiększenie naszych możliwości, dwa - na wykorzystanie możliwości, które już wcześniej posiadaliśmy. Kupując młotek czy śrubokręt, chcemy zwiększyć nasze możliwości w zakresie np. reparacji domowego sprzętu; kupujemy je więc ze względu na rzeczy inne. Ale możemy się też cieszyć z samego nabycia tych narzędzi: z tego, że mamy je na wszelki wypadek pod ręką, że są dobrej jakości, że właściwie spożytkowaliśmy nasze pieniądze itp. Oczywiście jest to skrajny przykład: kupując narzędzia myślimy prawie wyłącznie o ich funkcjonalności. Przykładem skrajnie przeciwnym może być kupiec z ewangelicznej przypowieści, który sprzedał wszystko, co miał, aby nabyć drogocenną perłę. Jednak gdyby podejść do tej przypowieści od strony logiki gromadzenia coraz cenniejszych rzeczy (w czysto handlowym sensie), zakup ten byłby bardzo słabo uzasadniony. Skoro cena perły jest równowartością całego majątku kupca – cała kalkulacja opiera się na przewidywaniu, że perłę tę będzie mógł odsprzedać gdzieś (chodzi o kupca wędrownego) z dużym zyskiem. Poza tym musi to zrobić bardzo szybko. Operacja zakupu perły jest więc bardzo ryzykowna: kupiec stawia na szali wszystko, co ma, całe swoje życie. Ale kupcy tak nie robią. Ponieważ logika tej przypowieści nie jest logiką kupiecką, trzeba nam szukać w niej innej logiki. fot. ks. Dariusz Głuszko echo W tradycji mitologicznej i religijnej perła stanowiła symbol takiej doskonałości, która wykracza poza porządek mniej lub bardziej doskonałych rzeczy, z którymi mamy do czynienia. Stanowiła symbol doskonałości absolutnej, która na tym świecie nie jest możliwa, a jeśli się jakoś w nim przejawia, to na pewno z niego nie pochodzi. Do takiego rozumienia nawiązuje symbolika chrześcijańska. Drogocenną perłę utożsamia się z Królestwem Niebieskim, z samym Chrystusem, wreszcie z wiarą. Metafora perły wykorzystywana jest więc w myśli chrześcijańskiej w specyficzny sposób: wskazuje na coś nie z tego świata, co jednak jest w stanie mobilizować nas do radykalnej przemiany tego świata i nas samych. I ten proces przemieniania nadaje odtąd temu światu i naszemu w nim byciu cały sens; poza tym sensem nie ma już niczego. Joseph Ratzinger pisał: „Ten, kto wierzy, w prawdzie odnalazł perłę, za którą gotowy jest oddać wszystko, również samego siebie. Wie bowiem, że zatracając się ze względu na prawdę, odnajduje się, wie, że tylko obumarłe ziarno przynosi obfity plon”. Przypomnijmy też słowa Apostoła Pawła: „... to, co było dla mnie zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za stratę. Lecz więcej jeszcze: wszystko za stratę uznaję z uwagi na niezrównaną wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Ze względu na niego zniosłem stratę wszystkiego i uznaję to wszystko za stertę śmieci... (List do Filipian). I dalej: „Nie jakobym już to otrzymał [współudział w Chrystusie] albo już został doprowadzony do doskonałości, ale pędzę, by się przekonać, czy i ja zdołam pochwycić to, do czego również zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja jeszcze nie uważam, że to pochwyciłem, ale chodzi o jedno: zapominając o tym, co za mną, a wytęża- fot. ks. Dariusz Głuszko jąc siły ku temu, co przede mną, pędzę do celu, do jakiego Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie...”. A kończy tak: „Tak czy inaczej, dokąd doszliśmy, idźmy dalej dokładnie według tego samego ustalonego porządku”. Jakaż jest więc logika przypowieści o drogocennej perle? – Jest to logika wartości względnych i bezwzględnych. Posługując się nią, powiedziałbym tak. – Wszystko, co czynimy, czynimy w tym świecie. Zmieniamy go, zamieniając jedne rzeczy na inne. Zmieniamy w ten sposób ustosunkowanie rozmaitych rzeczy względem siebie i względem nas, ale zmieniamy też w jakimś stopniu swoje ustosunkowanie wobec rzeczy; zmieniamy przy tym bardziej lub mniej świadomie samych siebie, nabywając rozmaite nowe cechy czy wyzbywając się dotychczasowych. Ale nie muszą to być zmiany dogłębne. Aby zmieniać siebie dogłębnie, musimy też dogłębnie zmienić świat, bo przecież jesteśmy jego częścią. Aby zmienić coś dogłębnie, trzeba poza to wykroczyć. Wprawdzie wykroczyć poza świat nie możemy, ale gdyby ktoś oglądał świat z zewnątrz i próbował nas w jakiś sposób przekonać o możliwości i wartości podjęcia przez nas dogłębnej jego przemiany – zapewne zaczęlibyśmy się zastanawiać: zawierzyć mu, czy też nie zawierzyć? Wydaje się to z tysiąca powodów niemożliwe. Już samo pojęcie „dogłębnej przemiany” wydaje się absurdalne. Kto z Państwa zgodziłby się, gdyby mu zaproponowano tutaj i teraz, tak od ręki, jego szybką „dogłębną przemianę”? Kto nam zagwarantuje, że pozostalibyśmy nadal sobą? Kto nam zagwarantuje, że przemiana ta będzie czymś więcej niż tylko totalnym przemieszaniem zawartości naszej jaźni? Nawet gdyby jakiś „terapeuta” dawał nam wskazówki do samodzielnego przeprowadzenia „dogłębnej przemiany” samych siebie, zaraz pojawi się szereg wątpliwości: Czy najlepszym specjalistą w tym względzie ma być psycholog, spowiednik, przyjaciel? Czy jest on wiarygodny? W imię czego mielibyśmy mu zawierzyć? Czy ktokolwiek z ludzi może nas on znać na tyle, by udzielać nam wskazówek, w jaki sposób możemy stać się bardziej sobą? Czy jest w stanie udzielić nam przekonującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego w ogóle mielibyśmy stawać się 36 Jordanowa bardziej sobą? Czy nie jest raczej tak, że różni „terapeuci” mogą nam tylko dopomóc w usuwaniu niektórych przeszkód w stawaniu się bardziej sobą? A jednak można sądzić, że nasz sposób bycia polega właśnie na zawierzeniu, na zawierzeniu całego siebie. Jedyną osobą, której możemy w ten sposób zawierzyć jest oglądająca świat z zewnątrz, a zarazem znająca na wylot jego wnętrze Nieskończona osoba Stwórcy. Tylko Jego oczy są w stanie przejrzeć bezdenne głębie i nieograniczone horyzonty naszej osoby. Tylko jego miłujące serce jest w stanie zapalić nas do owych przemian. Mówimy o przemianach w liczbie mnogiej. Nie może to być jakiś jednorazowy akt, bo nie rozporządzam całością siebie i nie rozporządzam całością świata. Z tego samego powodu przemiana ta nie może mieć kresu. Jest procesem, drogą, na którą wkraczam, i którą się posuwam – urzeczony i spragniony tego, który mi tę drogę wskazuje. Wkraczając na nią muszę się liczyć z tym, że prędzej czy później trzeba będzie się wyzbyć wszystkiego, co do tej pory miałem za ważne; odrzucić wszelkie wyobrażenia, które miałem o czymkolwiek i o samym sobie. Wkraczam zaś na nią wierząc, że podejmowane przemiany wykroczą nieskończenie poza moje najśmielsze pozytywne oczekiwania; dalej – że przemiany te idą w bezwzględnie dobrym kierunku; i jeszcze – że one same są bezwzględnie dobre. Wierzę więc, że jestem tylko o tyle, o ile tę transformację podejmuję, i jestem na tyle, na ile ją podejmuję. Wierzę, że w ten sposób jestem naprawdę. Że jestem coraz lepiej i coraz bardziej; i równocześnie, że jestem w ten sposób coraz bardziej sobą. - Że moje istnienie jest konieczną częścią planu związanego z istnieniem świata, a więc planu Stwórcy. - Że nie tylko ja zawierzam się Stwórcy, ale że i On mi się w jakiś Sposób zawierza: chodzi mu o moje stawanie się sobą, o mnie, lecz dając mi w tym wolną wolę, ryzykuje przecież mój grzech. Podejmując dogłębną przemianę, zmieniamy nasze nastawienie wobec rzeczy. Dostrzegamy, że są one podporządkowane nie tylko jedne drugim, lecz funkcjonują przede wszystkim z uwagi na ów proces totalnej echo transformacji. To jest ich odniesienie bezwzględne, z którego bierze się ich bezwzględna wartość. Jeśli są takie rzeczy, które posiadają dla nas znaczenie ze względu na nie same, lub jeśli jest w rzeczach coś takiego, co posiada znaczenie ze względu na nie samo, to musimy przykładać do tego specjalną, bezwzględna miarę. Pokazuje ona to, co postrzegamy jako wartościowe samo w sobie, a nie ze względu na coś innego. I pokazuje, które z rzeczy wartościowych bezwzględnie mają wartość większą, a które mniejszą. Albo inaczej: pokazuje, na ile dana rzecz jest warta ze względu na rzeczy inne, na ile zaś ze względu na siebie samą. Wspinamy się percią, żeby widzieć lepiej, a to znaczy, po pierwsze, więcej, po drugie – rzetelniej. Nie zawsze idzie to automatycznie w parze. Rzetelne widzenie rzeczy wymaga nie tylko uzyskania odpowiedniej względem nich perspektywy, ale i posłużenia się odpowiednią dla tych rzeczy miarą. Trzeba się będzie zastanowić, czy nasza wspinaczka nie ma na celu również uzyskania takiej odpowiedniej miary. Spojrzenie z góry pozwala dostrzec całą naszą drogę pośród rzeczy w taki czy inny sposób dla nas wartościowych; pozwala dostrzec miejsce w którym się znajdujemy i różne możliwości posuwania się dalej. Oferuje nam ono znacznie więcej niż tylko lepszą perspektywę widzenia. – Unosząc głowę w górę możemy dojrzeć coś więcej niż rzeczy odmierzane przez nas wzrokiem na co dzień; możemy teraz widzieć równocześnie i te rzeczy, i samą ich miarę. Ta miara – to znaczenie, jakie przykładamy do poszczególnych rzeczy, ich wartościowość. A także wartościowość naszych kroków. Patrząc z góry możemy zaś sprawdzić czy miara ta odmierza właściwy tych rzeczy kształt, wielkość i wagę – i nasze pośród nich kroki. Sprawdzić czy nasze kroki są rzeczywiście na tę miarę, którą do nich przykładamy. I czy nie ma dla nich miary właściwszej. Może posługując się naszą miarą pomijamy rzeczy naprawdę ważne... Może schodzimy na manowce... Być może nie dostrzegaliśmy dotąd innej, prawdziwszej miary... Skąd jednak mamy wiedzieć, która z miar jest prawdziwsza? Wiedzieliby- śmy to, gdybyśmy rozporządzali miarą miar. Taką miarę otrzymał Mojżesz na Górze Synaj. Czy również nasze wędrowanie percią może nam dostarczyć takiej miary? Jak najbardziej, pod warunkiem, że pójdziemy percią najwyżej, jak tylko można: tak prowadzi nas na sam szczyt Babiej Góry Akademicka Perć; tak wiedzie nas samą granią Orla Perć w Tatrach; na Skrzyczne we czwartek raczej wyjedziemy wyciągiem, ale nie sam sposób dotarcia na szczyt jest tu najważniejszy. A gdy już będziemy wysoko, trzeba przestać oglądać się na to, co zostawiliśmy poniżej, a nawet na miejsce, na którym właśnie stoimy. Trzeba unieść wzrok jeszcze wyżej – prosto w niebo. Właśnie: stojąc na ziemi, patrzeć w niebo. Wtedy nic nam już nieba nie przesłania, a jednak stoimy na ziemi. Jesteśmy niejako jej zwieńczeniem. Otacza nas przestwór, nasycamy się nim. Poprzez nas nasyca się nim cała Ziemia, wszystkie rzeczy – od największej, po najdrobniejsze. Widzimy ów przestwór nie jako tło dla znajdujących się zazwyczaj na pierwszym planie rzeczy (czasem to tło jest zaledwie skrawkiem nieba, a czasem odmawia się go człowiekowi w ogóle – są takie cele w więzieniach), lecz jako nieskończoną matrycę odciskającą w sobie czy raczej wyciskającą z siebie wszelkie ziemskie kształty. Żyjący w X w. arabski mistyk Hosayn al-Hallaj powiedział: „Poznawać – znaczy widzieć rzeczy, ale także widzieć, jak one wszystkie są zanurzone w absolucie”. Patrząc na łańcuch górski z pewnej odległości, patrząc na jego rysujące się na tle nieba kontury, na przykład patrząc od strony Nowego Targu na Tatry, postrzegamy owe szczyty, owe kontury, albo jako „wznoszące się do Boga ręce Ziemi”, albo też - jako kształtujące Ziemię i udzielające jej błogosławieństwa ręce Boga. Doszliśmy wiec percią bardzo wysoko, powiedzmy, że znajdujemy się w par ach szczytowych. Unosimy głowę do góry, bo widok tego, co na dole, teraz nam tylko przeszkadza. Nie przeszkadzają nam wiec, a wręcz pomagają, rozścielające się poniżej nas mgły i chmury. Czytamy, że Mojżesza wychodzącego na górę Synaj na spotkanie z Bogiem okrył gęsty, ciemny obłok. Tym jaśniej postrzegana jest na szczycie chwała Boża – najwyraźniej 37 Jordanowa mówi o tym przekaz o przemienieniu Pańskim na górze Tabor. U św. Mateusza czytamy, jak oblicze i cała postać Chrystusa rozjaśniły się niczym słońce, czytamy również o świetlanym obłoku, z którego dał się słyszeć głos Boga-Ojca. Aby mieć odwagę wchodzenia na szczyt, a przede wszystkim, aby mieć poczucie sensu wchodzenia i przebywania nań, potrzeba nam Boskiego zaproszenia. „Pan zstąpił na górę Synaj, na jej szczyt. I wezwał Mojżesza na szczyt góry, a Mojżesz wstąpił” – czytamy w Księdze Wyjścia. Odpowiadając na takie wezwanie, należy Bogu bezwzględnie zawierzyć, należy zawierzyć całego siebie. Z takim zawierzeniem wychodził na górę Moria Abraham, odpowiadając Bogu „tak” na prośbę złożenia ofiary z własnego syna; uznał, że – wbrew wszelkim racjom ojcowskiego serca i rozumu – taka prośba i pozytywna nań odpowiedź mają jednak swoje racje; mają je, choć przerastają one w sposób nieskończony ludzkie możliwości ich zrozumienia. Bóg wzywa nas do wstąpienia na górę po imieniu. Wzywa mnie, wzywa Ciebie. Wstępujemy tam więc w swoim imieniu, ale też wstępujemy w Jego Imieniu. Jego Imię znaczy tu tyle, co: absolutne zawierzenie. Gdybyśmy mieli wychodzić na szczyty zawsze tylko po to, żeby spoglądać na cokolwiek poniżej, a więc tylko po to, aby wywyższyć samego siebie nad cokolwiek innego – nie wstępowalibyśmy tam w Jego imieniu, ale tylko i wyłącznie w swoim imieniu. A gdyby tak zawierzyć wyłącznie samemu sobie? Gdyby wznieść własną, przewyższające wszystkie inne górę, po to tylko, by patrzeć z niej wyłącznie na dół, czyniąc zeń jedyny znak własnego imienia i jedyny punkt odniesienia? Znamy taki przypadek. – Wieżę Babel budowano po to, aby – jak czytamy w łacińskim przekładzie Biblii – „oddać chwałę własnemu imieniu”. Krocząc percią w swoim i w Jego Imieniu, podnosimy głowę kierujemy wzrok coraz bardziej w górę. Można powiedzieć, że od początku kroczymy nią w uniesieniu. Kroczenie nią jest jak święto. Święto przeżywamy właśnie w uniesieniu. I przeżywamy je razem. Nasze spotkanie na perci nie jest więc przypadkowe. To święte spotkanie. Rekolekcje. echo Bożena Sandulska Mojej Matce!!! Już wyrosłem z pieluszek I drogą swoją kroczę Lecz z Tą co dała mi życie Każdego dnia łączę swe myśli Serce me dla Niej – otworem stoi Gdy radość widzę – do góry wzlatam Lecz kiedy smutek – oczy przesłania Mą duszę ranią kolce niepokoju Dziś Mej Mateczki Święto Wspaniałe Dzień tylko dla Niej Jedynej Chcę żeby Była zawsze radosna Jak pierwsza zieleń i kwiaty wiosną! By żyła w zdrowiu przez dalsze lata I szczęściem promieniała A jak za lat młodości – tak i teraz Gdy skronie siwe – niech wie I czuje – że Jest Kochana!!! Bożena Sandulska xxxx Pokaż mi Panie którędy droga Bym pod ciężarem krzyża codzienności Nie ugiął kolan a jeśli upadnę Daj mi sił w drodze do wieczności W nierównej walce na życia padole Gdzie coraz częściej króluje zło Gdzie brak jest miejsca dla serca miłości Wlej w duszę mą radość i spokoju czar Dodaj mi wiary której czasem brak Dodaj mi mocy w walce z pokusami Bądź mą ostoją w mroku nocy-dnia Bym mógł Cię sławić i głosić Twój „zew” Marek Pierzynowski Dzień ziemi Rodzimy się, mieszkamy, tu żyjemy Na jedynej (?) w kosmosie planecie My, mieszkańcy tej cudownej ZIEMI, Każdy z nas, to jej ukochane dziecię. Stąpamy, uprawiamy ją, psujemy, Celowo, albo całkiem bezmyślnie, My mieszkańcy tej cudownej ZIEMI: Uczeni, szarzy ludzie i chorzy psychicznie. Marek Pierzynowski Jordanowa Tadeusz Piwowar Kos O lesie Zazdroszczę panu, panie Janie, Tej codziennej porannej przygody, Umilającej pańskie ranne wstawanie Wspaniałymi dźwiękami przyrody. Wiadomo, kto wstaje przed świtem, Temu nie w głowie muzyka, przyroda. Pędzi do zajęć. Codziennie - przy tem Nieważne jaka w danym dniu pogoda. I raczej rankiem nie jest zbytnio skory - Z małym wyjątkiem – na randkę i amory. A tu osobnik ptasi, niestrudzony, Na najwyższej siedzi drzewa gałęzi, - Wiosennym światłem przebudzony Śpiewa cudownie, przerywa. Do żony pędzi? Głos jakby szpaka, a nawet słowika, Często też wilgi, wróbelka, czasem trzmieli. To głośny zaśpiew, to w ciszy zanika, By chwilę potem znów dźwiękiem wystrzelić. Las u poetów to las zachwytów, las tajemnicy, ciekawych mitów, słonecznych polan, ruchomych cieni, las rozmaitych barw i zieleni, dostojnych dębów, cichych młodników, łagodnych saren i groźnych dzików, las ukwiecony z nadmiarem woni, las młodych upraw, dzikich ustroni; zawsze w kolorach jest las poezji, pełen uroku, dziwów, finezji... Las u leśników to przeciwieństwa lasu poezji i dostojeństwa, bo leśnik musi być gospodarzem, troskliwym ojcem oraz włodarzem. Kropla brylantu w porannej rosie radości w oku mu nie przynosi. W liszkach, co często w liściach spotyka, widzi groźnego dla drzew szkodnika, a sprzymierzeńca w dziku szanuje, bo pod samosiew glebę buchtuje. Zamilczcie ptaki okoliczne, I posłuchajcie mego głosu. Czy dziś me trele nie są śliczne? To mój dar, zew ptasiego losu! Tak się las różnie ludziom odmienia, bo to zależy, kto go ocenia. Nie każdy ma pisany taki los, By śpiewać tak jak ja! Jak KOS! Po co !!! Bożena Sandulska Czy zgodzi się pan, panie Janie, Że ciekawe i nawet radosne, Może być poranne wstawanie, Szczególnie teraz, na wiosnę? Życzenia – bez pokrycia Zdrowie – szczęście – fortuna To slogany wypowiadane Bezmyślnie – nie do spełnienia – ranią! Marek Pierzynowski Nadzieja chociaż nikła Gdy w sercu naszym gości Daje odrobinę bezpieczeństwa Przed razami codziennych spraw Rowerzysto Pozdrawiam cie rowerzysto turysto, - Jadąc wygodnie swoim samochodem Ja też kiedyś tak pedałowałem, Wiele lat temu, kiedy serce było młode Dziś, osłabione nie da rady! Bałbym się ruszać tak jak ty w trasę, Z moją nędzną kondycją w twe ślady, Z beznadziejnym mych sił zapasem. Patrząc na ciebie myślę o sobie, O swoich mocach, których nie mam, Podziwiam siły w twojej osobie, Muszę je zdobyć, tak sobie mniemam. Nie ma innej, w przepastnej przestrzeni Czerń kosmosu otacza nas tylko wokół. My, mieszkańcy tej cudownej ZIEMI, Miłujący porządek, swą pracę i (s)pokój. Pozdrawiam cię turysto-rowerzysto Obiecuję, ze pojadę twoim tropem. Tak mało trzeba na to wszystko… Mam być lebiegą, czy też chłopem? Słońce stale ogrzewa promieniami swemi, Otacza nas nocą cud-niebo gwiaździste. My, mieszkańcy jedynej, tej cudownej ZIEMI, Kochajmy ją, dbajmy! To tak oczywiste! Obu nam natura nie poskąpiła latek, Ja jestem młodszy o lat dziesięć. Ja 67-mio, ty 78-latek Wiosnę masz w nogach, a ja już jesień! 38 Wiadome – czy lepsze od nieświadomej? Tylko chwilowo – a potem? Zawód większy nas otacza Pretensje i myśli złości – bunt! Jedno przeczy drugiemu – parodia Lecz jako „proch – marna istota”! Na co możemy liczyć?! Jak nie tylko na zmiłowanie – Boże!!! Ogród Poetów echo Jordanowa ODNOWIONA PRZEZ TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ OZ D O B N A TA R C Z A R Z E M I EŚ L N I C Z EG O K LU B U S P O RTOW EG O „PA RT Y Z A N T ”. W I D O C Z N E G W O Ź D Z I E F U N D AT O R Ó W. KLUB POWSTAŁ W ROKU 1947 I ISTNIAŁ DO DRUGIEJ POŁOWY LAT 50. Na odwrocie zdjęcia napis: 1948 r. Drużyna piłkarska Rzemieślniczego klubu Sportowego „Partyzant”. Od lewej Szancer Bronisław - prezes, Leśniakiewicz Marian – kapitan drużyny, Święchowicz Jan – bramkarz, Leśniakiewicz Ludwik – obrońca, Słowik Antoni – napastnik, (...?)Paweł (?)– napastnik, Leśniakiewicz Tadeusz – obrońca, Plinkiewicz Stanisław – pomocnik, Zembaty Jan – pomocnik,(...?) Józef – pomocnik, Leśniakiewicz Bronisław – pomocnik. Więcej o dziejach jordanowskiego sportu w następnym numerze. KWARTALNIK SAMORZĄDU I TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JORDANOWSKIEJ Wydawca: Urząd Miasta Jordanowa i Towarzystwo Miłośników Ziemi Jordanowskiej, Rynek 1, Jordanów Kontakt: Franciszek Żur - Urząd Miasta e-mail: [email protected] Redaktor: Stanisław Buda Współpraca: Stanisław Bednarz, Jan Hanusiak, Robert Leśniakiewicz, Władysław Łazarski, Maria Nowak, Władysław Sałapatek, Jerzy Semsch, 39 Franciszek Żur. Skład i druk: Drukarnia i Wydawnictwo GRAFIKON 34-100 Wadowice, Jaroszowice 324 tel. (033) 8734620, fax (033) 8734622 [email protected] www.grafikon.com.pl Z NASZEGO ARCHIWUM echo Jordanowa Zdjęcie przedstawia budynek tzw. spółdzielni wielobranżowej bezpośrednio po wybudowaniu u zarania lat 60-tych. Jej późniejsza nazwa: SPPO„Jordanowianka”. Spółdzielnia zrosła się z krajobrazem naszego miasta. Towarzyszyła nam przez blisko 50 lat, będąc miejscem zatrudnienia wielu kobiet z okolicy, które codziennie gwarnym tłumem wysypywały się z autobusów. Praca kobiet w branży odzieżowej była źródłem żartobliwego dla nich określenia „szpulki”. Dziś wszystko ucichło , budynek opuszczony i strwożony oczekuje na dalsze losy, o których zadecyduje nowy właściciel. Na pierwszym planie nowoczesna jak na ówczesne czasy, nowo otwarta stacja benzynowa. Zwracają uwagę dystrybutory starego modelu. Stanisław Bednarz
Podobne dokumenty
Echo Jordanowa nr 91
zadania zlecone z zakresu administracji rządowej o kwotę 6.900,00 zł – zgodnie z załącznikiem nr 5 do uchwały. Planowane dotacje na zadania zlecone z zakresu administracji rządowej po zmianach wyno...
Bardziej szczegółowo