WSPOMNIENIA ZUŁOWSKIE
Transkrypt
WSPOMNIENIA ZUŁOWSKIE
P R O F . D R O. B U J W I D WSPOMNIENIA ZUŁOWSKIE CENA 50 GROSZY N A K Ł A D E M A U T O R A D O C H Ó D PRZEZNACZON Y NA KONSERWACJĘ ZUŁOW A P R O F . D R O. B U } W ID PŁK. LEKARZ REZ. EM. PROF. UNIW. JAGIELLOŃSKIEGO WKRAKOWIE W S P O Z U Ł M O N W I E S K N I A I E K o le k c ja E im la K o m a sia DOCHÓD PRZEZNACZONY NA KONSERWACJĘ ZUŁOWA N A K Ł A D E M A U T O R A 313406 I Obecny Zułów j est drobną pozostałością wiel k iego niegdyś m ajątku, znajdującego się kolejno w posiadaniu spokrewnionych ze sobą rodzin Mi chałowskich, Billewiczów i Piłsudskich. Jeszcze w r. 1858, jak to widać z planu m ajątku Zułowa, który dzięki uprzejmości dra J. Krenickiego otrzymałem w r . 1934 w Warszawie i razem z p. m inistrem Kościałkowskim jako prezesem Zw. Re zerwistów i przewodniczącym Komitetu Odbudowy Zułowa złożyłem w Belwederze, — obejmował Zułów około 8000 dziesięcin, czyli prawie tyleż hektarów. Plan ten wykonany przez ojca dra Krenickiego, który opracowywał jako geometra takie plany dla ziemian w Wileńszczyźnie, przeznaczony był dla panny Marii Billewiczówny, jak głosi napis w języku rosyjskim. Rosyjskie są właściwie tylko litery, gdyż nigdy Rosjanie nie pisali nazwisk panieńskich w ta k i sposób. Widocznie wówczas jeszcze rusyfi kacja Wileńszczyzny była zupełnie powierzchowna. Przez pół roku prawie do dnia śmierci Marszałek pieścił się z tym planem, m ając go umieszczonym na osobnym stole w sypialni. Powracał myślą do lat dziecięcych, przebiegał drogi i ścieżki, które pamię tał z najpierwszych dni szczęśliwego dzieciństwa. 3 Jak że byłby się cieszył, gdyby jego stary rodzinny dworek był we w łaściwym czasie odbudowany! Pam iętam Zułów z tych czasów j ego dawnej świetności. Poznałem go m ając lat 5, gdy m ój Ojciec, przy jaciel Antoniego Billewicza, przybył tam w charak terze zarządzającego m ajątkiem podczas nieobec ności Billewicza, który m ając kilka innych posiadło ści w tam tych stronach, często musiał bywać poza Zułowem, gdzie nie było żadnego stałego gospodarza. Pam iętam moje pierwsze wrażenia z Zułowa, pierwszej polskiej wsi, jaką poznałem w życiu, gdyż urodzony w Wilnie i wychowywany dotąd na miejskim bruku, nie widziałem nigdy wsi, chyba tylko jej okrawki, gdy z rodzicami wybieraliśmy się poza miasto na podmiejski spacer. Z tych wileńskich wycieczek jednak w pamięci pozostało mi niewiele. Jedna jedyna czarowna wie czorna wycieczka w łódce po rzece Wilii pozostała mi z owych czasów. Fale rzeki, oświetlone bladym blaskiem księżyca, łódka wysłana świeżym sianem i kilka pęków świeżo zerwanego polnego grochu ze strąkam i snują mi się niekiedy w sennych marzeniach dzieciństwa. Ale w racajm y do Zułowa. Zajeżdżamy sankam i przed oszklony ganek dwo ru. Zachodzące słońce skrzy się w białym całunie śniegu, który wszystko pokrył grubą warstw ą. N a prawo od przedpokoju mały pokoik, w którym nad stołem siedzi Grzegorz, młody pisarz folwarczny 4 Jezioro Piorun nad którym często bawił się mały Ziuk. i m aluje m apę. Pędzelek zagłębiony w kulce śniegu, postaw ionej na oknie. Niedługo potem przygotow ania do św iąt Bożego N arodzenia. A więc jazda nad jezioro na połów ryb. Olbrzym ie kloce sosnowe utw orzyły na brzegu je ziora wielkie ognisko. Z dala sn u ją się postacie ry baków, zanurzających sieci w przeręble. Giną z pam ięci dalsze epizody połowu, ale wieczo rem w pokoju jadalnym przed kom inkiem po jaw iają się olbrzym ie szczupaki. Są one zm arznięte, ale p a szcze na pół otw arte, ja k gdyby proszą, ażeby w jedną z nich wpakow ać nogę obutą w trzew ik sznurow any... a potem ... nogi te j w yjąć nie mogę i przew racam się na podłogę, wrzeszcząc w niebo- 5 głosy z przerażenia. K toś tam z rybaków z pokoju dla służby wybiega i wyswobadza nogę... A teraz Wigilia i pierw sze w życiu zapamiętane drzewko — choinka. Z jadalnego pokoju przez ciemny przedpokój prowadzony za rękę przez mego Ojca, wchodzę do obszernej sali, w której na środku stoi ogromne, aż pod sufit sięgające drzewo. W szyst ko w pamięci przemawia, że był to świerk, cały ozdobiony świeczkami, cukierkami, orzechami, jabł kami — nigdy nie widziałem nic podobnego. Z prze ciwnej strony od kuchni wchodzi gromada dziecia ków, podobnie jak ja oszołomionych niezwykłym wi dokiem. A teraz rozdawanie cukierków, rodzynek, m igda łów i tyle, tyle ciekawych cudowności... U trw aliła się w mojej pamięci miła, spokojna po s ta ć młodego chłopaka Grzegorza, który z niezwykłą wytrwałością budował mi różne zabawki z drzewa, a które ja ciągle psułem, niby napraw iając i mó wiąc, że właśnie tak powinny wyglądać. Musiałem być nieznośnym, może rozpieszczonym jedynakiem. Prócz mnie była tylko jeszcze siostrzyczka Marynia, o jakie dwa lata ode mnie młodsza. — ,,A co, i znowu zepsułeś tego piłownika“ (tra cza), ,,którego ci zrobił Grzegorz" — powiedział mi Ojciec. — „Nie pozwolę już więcej, ażeby tracił czas na robienie ci zabawek, które ciągle psujesz." Za pamiętałem to powiedzenie, ale zapewne nie wpły nęło to na moją poprawę. A polowania na łosie, niedźwiedzie i wilki! Widzę przywiezionego łosia, którego olbrzymie 6 rogi służyły m i potem do j eżdżenia na nich po po sadzce bawialnego pokoju, niby na im prowizowa nych sankach, na których siedząc, pchałem je oby dwiema rękami. Niedźwiedź w sąsiedniej leśniczówce udusił w nocy krowę. Pojechaliśmy tam z rodzicami, ażeby pocie szyć biedną gospodynię po tak wielkiej stracie. Je dyna to była żywicielka, dawała całej rodzinie co dziennie tyle mleka, a teraz ona i jej dzieciaki zo stały bez tego! Poczęstowała nas gospodyni pla strem miodu z barci w lesie, którą odkrył leśnik. Po raz pierwszy widziałem wtedy plaster miodu. Nie skarżyła się dłużej babina, tylko gorąco dzię kowała Ojcu memu na odjezdnym. Zapewne krowa, nie ta sama oczywiście, wróciła do obórki, bo takie spraw y często obijały się o moje uszy. Zwłaszcza częste były szkody od wilków, które w okolicach Zułowa w zimie licznie się pojawiały i niekiedy no cami dawało się słyszeć odległe wycie, na które zwracano moją uwagę. Dużo trzeba było udzielać wsparć pokrzywdzonym biedakom. Obławy na wilki były często urządzane i niejed nokrotnie widziałem przed gankiem po kilkanaście wilków na rozkładzie. Jak z tego widać, gospodarstwo w Zułowie nie mogło być zasobne, gdyż ani las, ani woda nie mo gły dać należytego dochodu, tym więcej, iż grunta były oddane w dzierżawę włościanom za mizernym czynszem. Jakim gospodarzem był Antoni Billewicz o tym sądzić nie mogę, pam iętam tylko, że Józef Piłsudski, Ojciec Marszałka, już za czasów swego 7 narzeczeństw a z p. M arią Billewiczówną często przy jeżdżał do Zułowa, celem omawiania z m oim ojcem i swym przyszłym teściem Billewiczem rozmaitych melioracji, m ających podnieść dochodowość Zułowa. Z tego okresu pam iętam sprowadzenie niemieckich robotników spod Rygi, celem zbudowania tam y na rzece Merze, dla utworzenia zbiornika wody do użytku młyna, który był, zdaje się, jedynym docho dowym przedsiębiorstwem Zułowa. I został nim do dzisiaj. Gdy porównam w pamięci liche żyta w Zułowie z tymi, jakie widziałem później gdzie indziej, wierzę teraz, że starania w kierunku wprowadzenia melio racji gospodarczych były niezbicie potrzebne, ina czej bowiem nie można było myśleć o jakichś do chodach. Toteż Ojciec M arszałka nie ustaw ał w dążeniach i zaraz po swym małżeństwie postarał się o wznie sienie koniecznych budowli i poczynienie odpowied nich inwestycji. II Ponieważ chciałbym dać możliwie dokładny obraz historycznego rozwoju Zułowa, więc obecnie przy toczę nieco danych, otrzym anych od p. Kadenacówny, córki siostry M arszałka — Zofii. Ojciec M arszałka Józef, zaraz po ślubie w r. 1853, zamieszkał w Zułowie, zaś swoją część z m ajątku Poszuszwie (w powiecie kowieńskim położonego) odstąpił za spłatą swej siostrze Teresie za K onstan tym Szymanów iczem. 8 M ajątek Zułów należał do Matki M arszałka — Marii z Billewiczów, podobnie jak m ajątki: Adamów i Tenenie, w powiecie rosieńskim położone, oraz Suginty w powiecie Wiłkomirskim. M ajątk i: Tenenie i Adamów M atka Marszałka odziedziczyła po swo im ojcu Antonim i dziadku Gasprze Billewiczach. Były to rodowe m ajątki Billewiczów. M ajątek Suginty M atka M arszałka odziedziczyła po Michałow skich. Pokrewieństwo M atki M arszałka z rodziną Mi chałowskich było następujące: M atka M arszałka była córką Antoniego Billewicza, m atką jej zaś była Helena z Michałowskich, która wcześnie zm ar ła. Antoni Billewicz ożenił się powtórnie. Matkę M arszałka wziął na wychowanie dziad Gaspar Bil lewicz. Helena Michałowska była córką Michałow skiego Wojciecha z Sugint, oraz Elżbiety z Butlerów, która dożyła do późnej starosci i zmarła w Wilnie w r. 1894. Z dokumentów, które zachowały się w rodzinie Piłsudskich, widać, że Suginty kiedyś należały do Joachim a Michałowskiego, ojca Wojciecha Micha łowskiego, dziada Matki Marszałka i w ten sposób przeszły Suginty na Wojciecha, a od niego na wnuczkę Marię Billewiczównę, bo M atka jej Helena od dawna już nie żyła. M ajątek Zułów należał dawniej do książąt Ogiń skich; na bramie wjazdowej, dziś nie istniejącej, był ich herb. W 1856 r., gdy M aria Billewiczówna miała 16 lat, m ajątek Zułów przypadł jej na mocy ugody między M akarską, córką Joachim a Michałow- 9 Portrety Rodziców Marszalka. skiego, a Ludw iką z O gińskich M ichałowską, k tó ra była żoną W iktora, syna Joachim a. Do dzisiaj na g ru n ta c h dawnego Zułowa, obecnie na parceli należącej do Ja n a Czyża, znajduje się kapliczka-grobow iec m ieszczący zwłoki w łaściciela Zułowa Ja n a M ichałowskiego, D ziada M arszałka Jó zefa Piłsudskiego. Szczątki pochowanego, rozrzu cone przez p lądrujących grobowiec m aruderów nie m ieckich podczas W ielkiej W ojny, zostały zebrane przez przybyły oddział polskich żołnierzy i umieszczone w grobowcu. K apliczka je s t tuż obok p lan tu kolejowego w od10 iegłości kilkudziesięciu metrów, na lewo w kierunku Podbrodzie—Zułów. Tutaj też był pochowany Joachim Michałowski, pradziad Marszałka. Józef i M aria Piłsudscy mieli 12-ro dzieci. Pierw szych siedmioro: Helena, Zofia, Bronisław, Józef, Adam, Kazimierz i M aria urodzili się w Zułowie i byli chrzczeni w parafialnym kościele w Powiewiórce; następnych pięcioro: Jan, Ludwika, Kacper i bliźnięta: P iotr i Teodora rodzili się w Wilnie. Ojciec M arszałka znalazł Zułów nie zagospodaro wanym i zadłużonym. Przez pierwsze 12 lat, będąc dobrym gospodarzem — podniósł stan gospodarki i część długów spłacił. Spadły na niego jednak nie spodziewanie nieszczęścia, poczęły się one od roku 1875 od pożaru, który zniszczył dwór zułowski. To warzyszyły temu następne okoliczności. Po zbudowaniu szeregu budowli, Piłsudski przy stąpił do przerobienia browaru na drożdżownię. W tym celu po kosztownym przebudowaniu fabryki niedawno wybudowanej i sprowadzeniu całej ap ara tury, zamówił kocioł parowy. W lipcu 1875 r., w dniu tym, gdy kocioł był sprowadzany ze stacji Podbro dzie, odległej o 14 km, należało przeciągnąć go przez głęboki parów, w którym płynie rzeka Mera. Do przeciągnięcia owego kotła przez parów Piłsudski wezwał do pomocy wszystkich mężczyzn z folwarku. Tymczasem z powodów niewiadomych, może z za prószenia ognia z papierosa, wybuchł we dworze po żar. Odległość od parowu wynosiła około 4 kilome trów. Do ratunku dworu nie pozostał nikt dorosły, ii bo wszystko znalazło się przy przeciąganiu kotła przez parów. Zanim przybył ktokolwiek, celem nie sienia ratunku, spalił się odnowiony dwór i prawie wszystkie bliskie zabudowania, naw et stodoła i młyn, odległe o 250 metrów od dworu. Na nowe budowle trzeba było zaciągnąć długi, które staw ały się coraz trudniejsze do spłacenia. Ro sły więc nowe zobowiązania, spowodowane chorobą M atki M arszałka, która już jako panna przeszła ope rację wskutek gruźlicy kości biodrowej, a teraz cho roba się odnowiła, jej stan zaś był tym cięższy, iż była w stanie błogosławionym. W pół roku potem urodził się syn Jan już w Wilnie, dokąd rodzice M ar szałka musieli się przeprowadzić, nie m ając miesz kania w Zułowie. Potrzebnym było to również i dla dzieci, które zaczęły chodzić do szkoły. Pierwsze mieszkanie, które rodzice Marszałka w Wilnie wynajęli, mieściło się przy ul. Trockiej w domu N r 20 (dom Snarskich), róg Zaułka Kiejdańskiego. Potem zamieszkali w domu N r 2 przy ul. Św. Anny. K ilkakrotnie rodzice M arszałka zmie niali mieszkanie, w końcu zamieszkali przy ul. Bakszta N r 14, gdzie młody Józef Piłsudski pozostawał do ukończenia gimnazjum. Tam też spędziła kilka ostatnich lat M atka Marszałka, która po świeżo przebytej operacji nie mogła wyjechać do Zułowa i ostatnie lato spędziła na Antokolu w willi „Ammana“, gdzie w dniu 20 sierpnia 1884 roku zakończyła życie. Została pochowana w swym m ajątku — Sugintach, w grobach Michałowskich. Wiosną tegoż roku zm arły bliźnięta P iotr i Teodora, m ając pół 12 tora roku życia, na zapalenie płuc po kokluszu i zo stały tamże pochowane. Po śmierci Matki Marszałka, interesy m ajątkowe szły coraz gorzej. M ajątki były odległe od siebie. Tenenie i Adamów znajdowały się aż pod Tylżą. Oddane w dzierżawę za małym czynszem, przez dzierżawców nie były należycie dochodowo prowa dzone, długi coraz bardziej rosły, choroba Matki i kilkakrotne operacje pochłonęły dużo pieniędzy. Dwaj n ajstarsi synowie: Bronisław i Józef zostali uwięzieni za udział w spisku na życie cara Aleksan dra III, starania o złagodzenie wyroku pochłonęły dużo pieniędzy i nie pozwoliły zajmować się gospo darstwem w Zułowie. Synowie zostali zesłani na Sachalin i Syberię. Trzeba było sprzedać Suginty, a na stępnie i Zułów. W styczniu 1892 r. Zułów został sprzedany przez Bank Ziemski na licytacji, potem Adamów i Tene nie, które zostały rozparcelowane. Parcelacji nie mógł przeprowadzić sam Ojciec M arszałka z powodu przepisów hipotecznych, nie zezwalających na p ar celację m ajątku obciążonego wierzytelnościami oraz niemożnością nabywania ziemi przez osoby polskiego pochodzenia. Chcąc ratować Zułów, Ojciec M arszałka uprosił ks. Michała Ogińskiego, ażeby ten, m ając duże stosunki w Petersburgu, kupił Zułów na pod stawione rosyjskie nazwisko. Ks. Ogiński zgodził się i Zułów został kupiony na licytacji przez nieja kiego Laskowskiego, Polaka z pochodzenia, ale już prawosławnego, naczelnika więzienia w Wilnie. Gdy jednak o tym obejściu praw a dowiedziały się władze 13 rosyjskie, usunięto Laskowskiego z posady, zaś ks. Ogiński otrzym ał groźbę zesłania do J arosławia w Rosji. Na skutek tej groźby ks. Ogiński musiał sprzedać Zułów Rosjaninowi Klimowowi z Rygi, po czym po paru latach Zułów został kupiony przez oficera rosyjskiego Kurnosowa. W tym to stanie Zułów pozostawał do czasu przej ścia w ręce Państw a Polskiego. Z wielkiego m a jąt ku, mającego ok. 8000 hektarów, pozostała resztówka o 63 ha powierzchni, zakupiona przez Zarząd Główny Związku Rezerwistów w r. 1934. III Jak widać z tego krótkiego opisu, Ojciec M ar szałka przechodził w życiu bardzo ciężkie koleje. Do dać należy, że już we wczesnej młodości dotknięty został kalectwem — u tra tą palca, który został zmiażdżony przez znarowionego konia. U trata wskazującego palca prawej ręki uniemożliwiała mu studia inżynierskie, jakim zamierzał się poświęcić. Wobec tego w stąpił do In sty tu tu Agronomicznego w Horyhorkach (mohylowskiej gub.), który ukoń czył. Z wybuchem powstania w r. 1863 spełnia swój obowiązek narodowy i obejmuje stanowisko Komi sarza Rządu Narodowego na powiat rosieński. Prze żywa tragedię daremnych wysilliów powstańczych, usuwa się z niebezpiecznego terenu i osiada z rodzi ną, w dalekim od miejsca jego działań powstań czych, Zułowie. Tu z początku idzie mu dobrze. Po 14 prawia zapuszczoną gospodarkę i rozbudowuje ją. Lecz w roku 1875 pożar całej siedziby i fabryki nie tylko niweczy pracę 12 lat, lecz wciąga go w nowe długi, z których już do końca życia wywikłać się nie może. Ciężka choroba żony pogłębia przykrą sytua cję moralną i m aterialną. Dwaj starsi synowie w r. 1887 łamią karierę życiową. Szczególnie uko chany syn najstarszy Bronisław trafia w tak ciężki splot tragicznych wypadków, że Ojciec traci na dzieję zobaczenia go kiedykolwiek w życiu, co się też rzeczywiście sprawdziło. Na koniec przychodzi ruina m aterialna i sprzedaż wszystkich trzech m ajątków razem z przykrą odpo wiedzialnością moralną przed dziećmi, z których większa część nie była jeszcze pełnoletnią, a wszak wszystkie m ajątki były ich własnością po Matce, a tylko w adm inistracji ojcowej. Jednak Ojciec M arszałka nie załamuje się. Od chwili objęcia Zułowa w r. 1863 żyje niezwykle skromnie i oszczędnie. Nie używa żadnych trunków, nie gra w karty, co doprowadziło do ruiny wielu z jego sąsiadów w owych czasach, robi na sobie sa mym jak największe oszczędności, nawet nigdy nie jeździ dorożką, na dworcach nie używa tragarzy. Borykając się z trudnościam i po sprzedaży Ada mowa i Teneń, prowadzi dzierżawy w gub. kowień skiej, lecz gdy i to nie dopisuje, przenosi się do Pe tersburga i próbuje prowadzić fabrykę likierów. Jedyną jego pociechą i zabawą jest muzyka, którą bardzo lubi. Mimo braku palca, gra dobrze na for- 15 Odbudowane fundamenty dworku, przed nim zarys klombu według projektu prof Inż. Arch. Gutta, na lewo wędzarnia. tepianie i naw et tw orzy. W m arcu 1902 r. w ybiera się na koncert, po drodze w stępuje na szklankę h e r baty, bo czuje się zziębnięty. Nie chcąc się spóźnić, śpieszy spocony na salę koncertow ą. Po powrocie z koncertu zapada na zapalenie płuc i um iera 7 kw ietnia. Został pochow any na cm entarzu k a to lickim w yborskim w P e tersb u rg u w dniu 11 kw iet nia. Tyle m ówią n o ta tk i rodzinne. A tera z przejdę do m oich osobistych w spom nień z Zułowa. Przyszła przepiękna w iosna i spacery po lesie, a w łaściw ie po lasach, otaczających cały Zułów wo koło. Nie pam iętam nigdzie ta k wielkich i pięknych 16 Najstarszy budynek nosi datę 1818 r., dziś Muzeum pamiątek, na lewo wędzarnia. sasanek, jak te, które zbieraliśmy nad Merą w la sku w pobliżu dworu. Ale nie opisałem jeszcze samego dworu, jaki po został w mojej pamięci. Z Wilna do Zułowa jechało się koleją do stacji Podbrodzie, a stąd piaszczystą drogą przez las do samego Zułowa. Bezpośrednio z lasu wjeżdżało się przez murowaną bramę z h er bami, naokoło obszernego traw nika, pokrytego róż nymi zwykłymi traw am i, przed skromny drewniany parterow y dworek z oszklonym gankiem. Po obu stronach bram y poza murem znajdowały się zabu dowania gospodarcze: ze strony prawej w arsztat stolarski, po lewej stajnie i wozownie. Dzisiaj po prawej widać resztki murów gorzelni (drożdżowni), po lewej zwaliska śpichlerza i wołowni. Przed dwo rem, jak powiedziałem, traw nik zaniedbany, ale otoczony szpalerem spirei, koło dworu szereg sta17 Szkoła powszechna, dawniej dom dla służby. rych lip, przed oknam i dw oru po obu stro n ach krzew y bzu (lilak ). Rzeczka M era leży blisko dwo ru ; ponad śluzą stoi młyn, o p a ręset m etrów odda lony od dw orku. M era otacza dworek półkolem, tw o rząc wdzięczny łuk, zbliżający się aż pod kuchnię dw orską. D w orek m iał około 30 m etrów fro n tu z ofi cyną z jednej, a kuchnią z d rugiej strony. Model dw orku, odtw orzony przez p. arch. Borowskiego według wspom nień m oich i ś. p. Zofii Kadenacowej — S io stry M arszałka, zn ajduje się tera z w Mu zeum Zułowskim, k tó re się m ieści w budynku daw nej piekarni, jednej z dwu ocalałych po pożarze bu dowli, a n a js ta rs z e j w Zułowie, gdyż na odrzw iach nosi d atę 1818 r. Z lewej stro n y dw orku zagłębienie, po którym ja k na stro n ie praw ej, gdzie przepływ a M era, je s t m a 18 leńka struga, przepływająca od strony jeziora Pio run. Struga ta tworzy stawek, poza którym znaj duje się obecnie szkoła powszechna im. Marii z Billewiczów Piłsudskiej, dawniej budynek służący za mieszkanie dla służby folwarcznej. Nad stawkiem kilka starych olch; pamiętam je jako drobne krze winy, pod którym i po raz pierwszy zaznajomiłem się z kunsztem rybołówstwa, łowiąc w staw ku drobne płotki pod kierunkiem kuzyna mego ojca — Anto niego Klukowskiego, znanego wileńskiego litografa i doskonałego kopisty starych obrazów. Do dzisiaj posiadamy w rodzinie jego przepiękną kopię Widze nia św. Antoniego. Ale Klukowski, siwy powstaniec z r. 1831, ja k kolwiek o kuli, ruszał się żwawo, gdy chodziło o spa cer na ryby. Poprowadził mnie też razu pewnego do staw ku i trzym ając za rękę, wyciągnął ze staw ku kilkanaście płotek, które uważałem jako bezsporny mój połów i głośno się z tego chwaliłem. Razu pewnego wieczorem przyjechał do Zułowa Antoni Billewicz (Ojciec Matki M arszałka) dla kon ferencji gospodarczej z moim Ojcem. Siedliśmy wszyscy przy wieczornej herbacie. Billewicz usado wił mnie koło siebie i w pewnej chwili odezwał się do mnie swym litewskim akcentem i głosem, który jeszcze dzisiaj brzmi mi w uszach i do złudzenia przypomina głos i sposób mówienia M arszałka: — Ja słyszałem, że ty lubisz łowić ryby? Słuchałem dalszego ciągu z niezwykłym przeję ciem, co też powie tak poważna osoba o moim no wym zamiłowaniu, które wypełniało wszystkie wolne 19 chwile marzeniami. Zdaje się, że nic nie odpowie działem na zapytanie, czekając co dalej usłyszę. Billewicz zaś dodaje po chwili: — Dawajcie latarnię. Gdy latarnię podano, Billewicz bierze mnie za rę kę, prowadzi do sąsiedniego pokoju bawialnego, t am, gdzie w zimie stała choinka, a posadzka nosiła ozdoby w postaci rybich ogonków i opuszczając la tarnię ku posadzce, powiada: — Nu łapaj! O mało nie rozpłakałem się głośno z oburzenia, ale zapamiętałem to pokrzywdzenie mego rybac kiego honoru na całe moje długie życie. Panna M aria Billewiczówna również przyjeżdżała z Ojcem swym do Zułowa. A widocznie lubiła dzie ci, gdyż pamiętam, jak usadowiwszy mnie razu pew* nego na stole, rozpytywała jak mi się tu ta j podoba, na co odpowiedziałem zapewne ze wszystkimi za chwytami. Ale prawdopodobnie nie powiedziałem nic, gdyż wówczas nie umiałem być rozmowny. Jedno pam iętam tylko, że bardzo mi wielką spra wiało przykrość, gdy mówiono do mnie tonem pie szczotliwym, jak do dziecka. A to się raz przytrafiło pannie Marii. M atka m oja wysłała mnie do niej z zapytaniem, która godzina. Odpowiedź brzm iała: „Siama dw unaśta.“ Wileńskim sposobem mówiło się: „Sama dw unasta", ale pocóż mówi się do mnie, jak do dziecka, gdy ja już dobrze wymawiam. I to także robie zapamiętałem, jako jedno z zułowskich prze być. 20 rv Przyjeżdżał do Zułowa jeszcze jako narzeczony panny Marii — Józef Wincenty Piłsudski, którego pamiętam, jako zawsze zajętego sprawami gospo darczymi w kierunku różnych ulepszeń i budowli. Mówiłem już o budowanej dla młyna tamie czy ślu zie, była mowa i o jakiejś gorzelni, czy browarze, tu jednak pamięć moja odmawia mi posłuszeństwa. Przy pracach w polu nie widziałem nigdy nikogo ze dworu, najczęściej pamiętam tylko nazwisko Bła żewicza ekonoma i Nagrodzkiego, którego funkcji nie znałem. Pełnił on, zdaje mi się, między innymi funkcje stawiacza pijawek u chorej służby. W jed nym przypadku nieudanego leczenia usprawiedli wiał się w szczególny sposób: „pijawecka dosła do serca i dziewczyna umarła" — mówił sepleniąc. Tak wyglądały wtedy kuracje. Lekarza w Zułowie nigdy nie widziałem. Moja rodzina była w dobrym zdrowiu. Ale, jak widać z rodzinnych notatek, gruźlica zabie rała spośród rodziny Billewiczów i Piłsudskich liczne ofiary. Przecież i Marszałek przebył gruźlicę. Nie wiadomo, czy nie pochodziła ona od Matki. Nie mogę pominąć milczeniem wspomnienia o pierwszym moim spotkaniu z psem, dotkniętym wścieklizną, co właśnie miało miejsce w Zułowie. Było tam zawsze dużo moich psich przyjaciół. Wy różniał się wśród nich duży gończy pies Zagraj, który często przychodził za mną do pokoju dziecin nego i z tego powodu miałem utarczki z piastunką Pewnego upalnego poobiedzia bawiłem się nad brzegiem Mery pomiędzy kuchnią a oficyną, gdy przybiegł Zagraj i legł nad brzegiem koło mnie. Po słyszałem przestraszony krzyk i głosy: „Uciekaj, bo to pies szalony/4 Tak nazywano psy wściekłe na Litwie. Pies objawiał oznaki niezwykłego zmęczenia. Wi docznie był mocno zbiegany, dyszał ciężko, z pyska ciekła mu obficie zielona ślina. — ,,Biedny mój Zagraj, co tobie ?“ — pieściłem go, głaszcząc i tuląc do siebie jego głowę. Nie wie działem nic o niebezpieczeństwie, jakie mi groziło. Nie wiem, jakim sposobem znalazłem się w pokoju na kanapie, otoczony przez najbliższych, którzy ba dali, czy mi się coś nie stało. * Na horyzoncie Zułowa zaczęły przebiegać chmury bliskiego powstania. Zjeżdżały się z okolic bliższych i dalszych panie, które siadały wokoło stołu i skubały szarpie. Męż czyźni wieczorami odlewali kule, a gdy pytałem, po co tyle, odpowiadano mi: — „Na niedźwiedzie". Znikł młody Grzegorz. Po nim zniknęli obaj Pożerscy Henryk i Edward, bracia stryjeczni mojej Matki. Często zbierano się i śpiewano: „Boże, coś Pol skę"... Pewnego południa, gdy pomiędzy innymi pa niami była i panna M aria Billewiczówna, śpiewano tak rzewnie, że nie mogłem się oprzeć głośnemu pła czowi, tym więcej, że widziałem u wielu łzy w oczach. S tary Klukowski wyniósł mnie z pokoju 22 ze słowami: ,,Czego ty wrzeszczysz?“ — ale sam miał łzy w oczach. Od czasu do czasu pojawiał się w Zułowie jakiś marsowej postaci człowiek, który zamykał się z Ojcem w osobnym pokoju. Jednego takiego mogłem bliżej zobaczyć, gdy ojciec wezwał mnie wtedy do siebie. Ciekawa to była postać. Wy soki i barczysty, ale tak posiekany na tw arzy i ca łej czaszce, że dziwnym się zdawało, że się kości trzym ają. Przez sam środek głowy przebiegała głę boka na palec bruzda. — Co, prawda, jaki jestem piękny? — zapytał. Stałem przed nim przerażony, wreszcie uciekłem z pokoju. Przyjechał jakiś ksiądz, którego nazywano Sza lonym. Obiło mi się nazwisko Mackiewicza, ale nie wiem, czy można było łączyć to nazwisko sławnego powstańca z osobą księdza, którego wtedy zobaczy łem. Pamiętam tylko, że nic nie mówiąc i nie py tając (a przyjechał na zgrzanym koniu), rozebrał się i wszedł z koniem do staw u przy dworze. Obijały się potem o moje uszy nazwiska: Wysłoucha, Padlewskiego i innych. Wreszcie pewnego popołudnia, gdy rodzice moi wyjechali, nie wiem, przypadkowo, czy naumyślnie, nie chcąc być podejrzanymi, że otwarcie goszczą po wstańców — do dworku Zułowskiego zjechała partia tęgich, rosłych młodzieńców. Jeden z nich wszedł do pokoju, z którego wyglądałem przez okno wraz z piastunką. Otworzył drzwi i kładąc dłoń na rękojęści szabli, wyrzekł pamiętne dwa wyrazy: 23 — „Tu mam../* — Zapewne miał rozkaz zakwa terowania. Co chciał powiedzieć dalej, nie wiem. Wrzasnąłem ze strachu i schowałem się za plecy piastunki. Młodzieńcy rozgościli się we dworze. Rodzice wrócili dosyć późno. Zaraz zaczęły się przyciszone rozmowy. Ojciec coś przekładał, mó wiąc, że spraw a się nie uda. Słyszałem z różnych stron rzucane wyrazy i zdania o zaburzeniach w Pe tersburgu, które będą nam na rękę. Potem o woj skach, które wysyła Garibaldi z Włoch. Widziałem, jak Ojciec biegał niespokojny, mówiąc, że nic teraz z tego nie będzie. Nie słyszałem, kiedy odjechali go ście. Ale już na drugi dzień rozeszła się pogłoska, że zbliża się wojsko rosyjskie. Gdy zapytałem pia stunkę, czy to idą Moskale, odrzekła z naciskiem :— „Nie mów tak, to nasze wojsko“. Po pewnym czasie zobaczyłem to „nasze wojsko“, jak wchodziło przez bramę wjazdową z bronią go tową do strzału, jak gdyby oczekiwało zasadzki. Tej naturalnie nie było. Więc prędko ośmieliły się wejść na dziedziniec coraz nowe szeregi, aż wreszcie za pełnił się cały klomb przed dworem. Trzeba było wynieść dostatek jadła i napitku, ażeby należycie ugościć przybyłych, którzy zachowali się zresztą przyzwoicie i szkody ani krzywdy nikomu nie zro bili. Po dwóch dniach przybyła z Wilna straż i odwio zła Ojca mego do więzienia. Nie był tam jednak dłu go. Słychać było tylko o okrucieństwach Murawiewa. Tu powieszono tego, gdzie indziej stracono in 24 nych znajomych. W yjechaliśmy do Wilna. Tam co dnia słychać było o nowych egzekucjach. Wielu zna jomych i krewnych zginęło na szubienicy lub poszli na Sybir. Nielicznym udało się ujść za granicę. Po naszym wyjeździe przybyli do Zułowa na stałe państwo Józefostwo Piłsudscy wkrótce po ślubie, który odbył się w Teneniach. * Zułów, który znałem jako dziecko, ujrzałem do piero po kilkudziesięciu latach opuszczony i zrujno wany, jakże niepodobny do tego Zułowa, który po został w mojej pamięci. Od chwili uzyskania Niepodległości marzyłem o sposobach przysposobienia w Zułowie miejsca od poczynku dla Człowieka, który dokonał czynu wie kopomnego wywalczenia Niepodległości Zjednoczo nej Polski. Nie wiedziałem, co się dzieje z Zułowem, który tak ukochałem, a który był kolebką Wodza. Słysza łem o jego zniszczeniu i przejściu w obce ręce. Wie działem o spaleniu się dworu, o doszczętnym roz parcelowaniu tego pięknego niegdyś m ajątku. Mó wiłem o moich zam iarach z wieloma ludźmi o wiel kich wpływach w społeczeństwie. Przedkładałem, jak wielkim zadowoleniem musiałaby być dla Wo dza, który tam ujrzał światło dzienne i staw iał pierwsze kroki jako dziecko, możność przebywania w tym zakątku. Nie udało mi się przez lat kilka nikogo przekonać do tej myśli. 25 Aż nastąpił Zjazd Związku Rezerwistów, na któ rego czele stoi obecny m inister Zyndram-Kościałkowski. Zaproponowałem, ażeby on ujął w ręce sprawę Zułowa i ażeby Zułów został wykupiony przez Zwią zek Rezerwistów i ofiarowany Marszałkowi. Myśl tę ujął w swe ręce p. m inister Kościałkowski. W ciągu roku zebrali rezerwiści powyżej 100.000 złotych. Została wykupiona już tylko resztówka w postaci kawałka gruntu o 63 hektarach powierzchni od Komitetu Ziemskiego i Komitet Od budowy Zułowa pod przewodnictwem M inistra w szybkim tempie począł przygotowywać siedzibę dla Marszałka. Niestety, było już za późno. Marszałek nie docze kał się odbudowy swego dworku. Zmarł w niespełna rok po uchwale zułowskiej. W niniejszych krótkich, z dziecięcego wieku po zostałych wspomnieniach nie piszę nic o Marszałku. Nic w tym dziwnego. Z Zułowa wyjechałem mając niespełna lat 6 na cztery lata przed urodzeniem M arszałka Józefa Piłsudskiego. I nie spotkałem Go nigdy w latach dziecięcych. O Jego działalności po słyszałem w Krakowie a spotkałem Go po raz pierw szy w r. 1904 w Abacji, gdzie znalazłem się wczesną wiosną z mymi trzem a starszym i córkami. Zosta łem wówczas wezwany przez przypadkowo spotkaną p. Marię Piłsudską, pierwszą żonę Marszałka, w cha rakterze lekarza celem udzielenia porady, gdyż po ucieczce z rosyjskiego więzienia został wysłany do 26 J. Piłsudski w Sulejówku z rodziną i domownikami 1925. Abacji dla poprawy zdrowia. Znalazłem wtedy silne zajęcie płuc spraw ą gruźliczą i poleciłem pozostawa nie stałe pod opieką lekarską.1 Gdy wyprowadził Legiony Polskie z Krakowa wówczas jako pułkow nik lekarz armii austriackiej i kierownik działu epi demiologii Okręgu Krakowskiego byłem w stałym kontakcie z Legionami i w moim Zakładzie otworzy łem pierwszy szpital dla chorych Legionistów. Na potrzeby Legionów dostarczałem z Zakładu bezpłat nie potrzebnych surowic i szczepionek, z powodu czego wojskowe władze austriackie wytoczyły mi 1 Poznałem p. Marię Piłsudską w Krakowie; często kon ferowała z moją żoną w sprawach społeczny ch i niepodle głościowych . 27 sprawę, która się wlokła do zakończenia działań wo jennych i upadku A ustrii. Wówczas dzięki decyzji J. Piłsudskiego już jako Naczelnika Państw a zosta łem przyjęty do Armii Polskiej jako pułkownik le karz, będąc jeszcze w r. 1917 zaliczony do Polskich Legionów przez płk. Zielińskiego. 1 Widywałem później Józefa Piłsudskiego gdy usu nął się w zacisze domowe do Sulejówka, nie mogąc się pogodzić z ówczesnym kursem polityki państw o wej. Zrzekł się wtedy poborów przyznanych Mu przez Sejm i odsyłał otrzym ywaną miesięczną pen sję do Wilna dla wspomożenia szczupłych dochodów wileńskiego Uniwersytetu. Z tego czasu mam foto grafię w kółku rodzinnym z Sulejówka. Nie pominę okoliczności w jakich została wykonaną ta dla mnie tak pam iętna fotografia. Przybył do Sulejówka k asjer z miesięczną pensją dla Pana Marszałka. — Melduję Panu Marszałkowi, że przywiozłem pensję. — Dobrze, a nowe groszaki pan m a? — Są, Panie Marszałku. — No to odda pan groszaki Wandzi i Jagódce, a z pensją to już pan wie. (Wysłać do Wilna.) — Rozkaz, Panie Marszałku. — Po chwili kasjer zapytuje, czy Pan Marszałek pozwoli zrobić fotogra fię całej Rodziny. Usuwam się na bok, nie chcąc przeszkadzać. i Pracowałem dwa lata, jako organizator działu Higieny w Wojskowej Szkole Sanitarnej i w y kładałem na kursach przeszkolenia lekarskiego. 28 — A nie, Profesorze, proszę siadać z nami. Usiadłem na stopniu i — powstała pam iętna dla mnie fotografia. Podczas tego dobrowolnego wygnania Marszałek żył z dochodów, jakie otrzymywał za swoje prace literackie- Z jakim polotem pisać potrafił, niech po służy za przykład drobna rzecz — wstęp dó księgi pamiątkowej w Druskienikach umieszczony w jed nym z tomów Jego wydawnictw. Odwiedziłem Go także parokrotnie w D ruskieni kach. Nigdy nie zapomnę momentu, gdy mała có reczka przybiegła wtedy do Matki mówiąc: — Mamusiu, daj mi coś zjeść, taka jestem głodna! I ten Człowiek, który całe swe życie poświęcił Idei Niepodległości — która sam a tylko była Jego największą am bicją — był posądzany przez ubogich duchem rodaków, że dąży przede wszystkim do wła dzy dyktatorskiej. Tak, niewątpliwie został D yktatorem dusz. Ale dobrowolnie uznanym. Armia była stałą Jego tro ską, bo widział, że naokoło coraz silniej się państw a zbroją i nam bezbronnymi pozostać nie wolno. Nie chciano tego zrozumieć. Gdy Sam nie chciał zostać Prezydentem Rzeczypospolitej i wysunął na to s ta nowisko Człowieka, który chciał całe swe siły, wiel kie zdolności i niepospolite wartości fachowe oddać na usługi Polski, ciasne głowy dziennikarskie tak nastroiły opinię, że znalazł się niepoczytalny fan a tyk, który Narutowicza zamordował. Trzeba prze czytać Pam iętniki Józefa Piłsudskiego z listam i do 29 N arutow icza,1 ażeby zrozumieć serdeczny ból Tego Człowieka, nie tylko nad u tra tą wysokiej wartości jednostki, ale rozpacz nad ciasnotą umysłów, jaka spowodowała tę wielką stratę dla budującego się na nowo Państw a Polskiego. Cała pierwsza K onstytu cja dążyła tylko do tego, ażeby sprowadzić do zera władzę Prezydenta, gdyż sądzono, iż On dąży do nieograniczonej władzy — dyktatury. Rozpolityko wane sejmowładztwo doprowadziło do zupełnego rozdźwięku między Marszałkiem a resztą Rządu. Nieustannie ostrzegał że tak dalej być nie może, że Państw o stoi przed ruiną. U stąpił wreszcie w zaci sze domowe i najwięcej przebywał w Sulejówku. Zdawało się, że zwycięży sejmowa swawola. Nie. On tego znieść nie mógł. Nie po to całe życie starał się 0 zwalczenie wrogów zewnętrznych, ażeby Polska znowu się rozpadła, na ten raz już może bezpowrot nie. Musiał działać. N astąpił przewrót majowy, wy bór nowego Prezydenta Rzplitej, znowu Męża nauki 1 pierwszorzędnego fachowca. Przyszła nowa Kon stytucja, zabezpieczająca należycie praw a Prezy denta. I znowu nie chciał zostać na czele Państw a, bo uważał, że Arm ia jest podwaliną. Całą resztę ży cia poświęcił jej rozwojowi. Nigdy nie myślał o So bie. A zdrowie coraz bardziej słabło. Przyszły ciężkie ciosy rodzinne* Um arła ukochana Siostra Zofia. N ikt nie ośmielił się nawet napomknąć o tym, że Jego wierni żołnierze Rezerwiści zbierają składki i Józef Piłsudski ,,Wspomnienia o Gabrielu Narutowiczu". 30 na odbudowę Zułowa. Może na to nie pozwoli? A było i to możliwe. Robiliśmy wszystko w tajem nicy przed nim i w końcu zameldowaliśmy tylko, że reszta Zułowa została wykupiona i że staram y s i^ odbudować dworek do pierwotnego stanu. Na kilka miesięcy przed ostateczną katastro fą przyjechałem do Pikieliszek, gdzie wtedy przebywał na letnich wczasach, ażeby Pani Zofia Kadenacowa, podówczas mieszkająca w Pikieliszkach pojechała ze mną do Zułowa dla wspólnego ustalenia jak wy glądał dworek Zułowski przed pożarem. Tylko bo wiem nas dwoje pamiętało stary Zułów. Zobaczyłem wówczas M arszałka po raz ostatni. Był blady i widocznie już w nim nurtow ała śm ier telna choroba raka wątroby, która Go wkrótce za biła. Nie przemówił do mnie ani słowa. Tylko spojrze liśmy sobie w oczy. Ja skłoniłem się głęboko. Ach te Oczy! W kwietniu następnego roku byłem jeszcze w Zułowie. Choroba daleko się posunęła. Powiedział mi o tym poufnie M inister Marian Kościałkowski. Zebrałem bukiet sasanek i przywiozłem go do Belwederu, prosząc sierżanta W ójcika,1 ażeby Mu sasanki z Zułowa doręczył. — Pan Marszałek — rzekł Wójcik — szukał sa sanek w parku w Belwederze! Odgadłem więc myśl! A te litewskie sasanki są tak piękne jak nigdzie. 1 Sierżant Wójcik stale szałka w Belwederze. znajdował się w służbie Mar 31 Na uroczystościach pogrzebowych nie byłem. Zda wało się, że i ja niedługo za Nim pójdę. Ten rok po śmierci Jego przeszedł mi niezwykle ciężko. Ale przeżyłem. Teraz moje staran ia idą w tym kierunku, ażeby ten Zułów — to miejsce Jego urodzenia, w którym i ja przepędziłem najmilsze chwile dziecięctwa, a gdzie On pod okiem Matki zaczął myśleć o Nie podległości i sposobach jej wywalczenia — stał się miejscem pielgrzymek z całej Polski. Ojcowie i dzieci niech tu ta j zaczerpną otuchy i siły i umiejętności, jak żyć dla Ojczyzny i pracować dla ludzkości. W ojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu CM 313406 000-313406-00-0