WSPOMNIENIA ZUŁOWSKIE

Transkrypt

WSPOMNIENIA ZUŁOWSKIE
P R O F . D R O. B U J W I D
WSPOMNIENIA
ZUŁOWSKIE
CENA
50
GROSZY
N
A
K
Ł
A
D
E
M
A
U
T
O
R
A
D O C H Ó D PRZEZNACZON Y NA KONSERWACJĘ ZUŁOW A
P R O F .
D R
O. B U } W ID
PŁK. LEKARZ REZ.
EM. PROF. UNIW. JAGIELLOŃSKIEGO WKRAKOWIE
W
S
P
O
Z
U
Ł
M
O
N
W
I E
S
K
N
I A
I E
K o le k c ja
E im la K o m a sia
DOCHÓD PRZEZNACZONY
NA KONSERWACJĘ ZUŁOWA
N
A
K
Ł A
D
E M
A U T O R A
313406
I
Obecny Zułów j est drobną pozostałością wiel­
k iego niegdyś m ajątku, znajdującego się kolejno
w posiadaniu spokrewnionych ze sobą rodzin Mi­
chałowskich, Billewiczów i Piłsudskich.
Jeszcze w r. 1858, jak to widać z planu m ajątku
Zułowa, który dzięki uprzejmości dra J. Krenickiego
otrzymałem w r . 1934 w Warszawie i razem z p.
m inistrem Kościałkowskim jako prezesem Zw. Re­
zerwistów i przewodniczącym Komitetu Odbudowy
Zułowa złożyłem w Belwederze, — obejmował Zułów
około 8000 dziesięcin, czyli prawie tyleż hektarów.
Plan ten wykonany przez ojca dra Krenickiego,
który opracowywał jako geometra takie plany dla
ziemian w Wileńszczyźnie, przeznaczony był dla
panny Marii Billewiczówny, jak głosi napis w języku
rosyjskim. Rosyjskie są właściwie tylko litery, gdyż
nigdy Rosjanie nie pisali nazwisk panieńskich
w ta k i sposób. Widocznie wówczas jeszcze rusyfi­
kacja Wileńszczyzny była zupełnie powierzchowna.
Przez pół roku prawie do dnia śmierci Marszałek
pieścił się z tym planem, m ając go umieszczonym
na osobnym stole w sypialni. Powracał myślą do lat
dziecięcych, przebiegał drogi i ścieżki, które pamię­
tał z najpierwszych dni szczęśliwego dzieciństwa.
3
Jak że byłby się cieszył, gdyby jego stary rodzinny
dworek był we w łaściwym czasie odbudowany!
Pam iętam Zułów z tych czasów j ego dawnej
świetności.
Poznałem go m ając lat 5, gdy m ój Ojciec, przy­
jaciel Antoniego Billewicza, przybył tam w charak­
terze zarządzającego m ajątkiem podczas nieobec­
ności Billewicza, który m ając kilka innych posiadło­
ści w tam tych stronach, często musiał bywać poza
Zułowem, gdzie nie było żadnego stałego gospodarza.
Pam iętam moje pierwsze wrażenia z Zułowa,
pierwszej polskiej wsi, jaką poznałem w życiu,
gdyż urodzony w Wilnie i wychowywany dotąd na
miejskim bruku, nie widziałem nigdy wsi, chyba
tylko jej okrawki, gdy z rodzicami wybieraliśmy się
poza miasto na podmiejski spacer.
Z tych wileńskich wycieczek jednak w pamięci
pozostało mi niewiele. Jedna jedyna czarowna wie­
czorna wycieczka w łódce po rzece Wilii pozostała
mi z owych czasów.
Fale rzeki, oświetlone bladym blaskiem księżyca,
łódka wysłana świeżym sianem i kilka pęków świeżo
zerwanego polnego grochu ze strąkam i snują mi
się niekiedy w sennych marzeniach dzieciństwa.
Ale w racajm y do Zułowa.
Zajeżdżamy sankam i przed oszklony ganek dwo­
ru. Zachodzące słońce skrzy się w białym całunie
śniegu, który wszystko pokrył grubą warstw ą. N a
prawo od przedpokoju mały pokoik, w którym nad
stołem siedzi Grzegorz, młody pisarz folwarczny
4
Jezioro Piorun nad którym często bawił się mały Ziuk.
i m aluje m apę. Pędzelek zagłębiony w kulce śniegu,
postaw ionej na oknie.
Niedługo potem przygotow ania do św iąt Bożego
N arodzenia.
A więc jazda nad jezioro na połów ryb.
Olbrzym ie kloce sosnowe utw orzyły na brzegu je ­
ziora wielkie ognisko. Z dala sn u ją się postacie ry ­
baków, zanurzających sieci w przeręble.
Giną z pam ięci dalsze epizody połowu, ale wieczo­
rem w pokoju jadalnym przed kom inkiem po jaw iają
się olbrzym ie szczupaki. Są one zm arznięte, ale p a ­
szcze na pół otw arte, ja k gdyby proszą, ażeby
w jedną z nich wpakow ać nogę obutą w trzew ik
sznurow any... a potem ... nogi te j w yjąć nie mogę
i przew racam się na podłogę, wrzeszcząc w niebo-
5
głosy z przerażenia. K toś tam z rybaków z pokoju
dla służby wybiega i wyswobadza nogę...
A teraz Wigilia i pierw sze w życiu zapamiętane
drzewko — choinka. Z jadalnego pokoju przez
ciemny przedpokój prowadzony za rękę przez mego
Ojca, wchodzę do obszernej sali, w której na środku
stoi ogromne, aż pod sufit sięgające drzewo. W szyst­
ko w pamięci przemawia, że był to świerk, cały
ozdobiony świeczkami, cukierkami, orzechami, jabł­
kami — nigdy nie widziałem nic podobnego. Z prze­
ciwnej strony od kuchni wchodzi gromada dziecia­
ków, podobnie jak ja oszołomionych niezwykłym wi­
dokiem.
A teraz rozdawanie cukierków, rodzynek, m igda­
łów i tyle, tyle ciekawych cudowności...
U trw aliła się w mojej pamięci miła, spokojna po­
s ta ć młodego chłopaka Grzegorza, który z niezwykłą
wytrwałością budował mi różne zabawki z drzewa,
a które ja ciągle psułem, niby napraw iając i mó­
wiąc, że właśnie tak powinny wyglądać. Musiałem
być nieznośnym, może rozpieszczonym jedynakiem.
Prócz mnie była tylko jeszcze siostrzyczka Marynia,
o jakie dwa lata ode mnie młodsza.
—
,,A co, i znowu zepsułeś tego piłownika“ (tra ­
cza), ,,którego ci zrobił Grzegorz" — powiedział mi
Ojciec. — „Nie pozwolę już więcej, ażeby tracił czas
na robienie ci zabawek, które ciągle psujesz." Za­
pamiętałem to powiedzenie, ale zapewne nie wpły­
nęło to na moją poprawę.
A polowania na łosie, niedźwiedzie i wilki!
Widzę przywiezionego łosia, którego olbrzymie
6
rogi służyły m i potem do j eżdżenia na nich po po­
sadzce bawialnego pokoju, niby na im prowizowa­
nych sankach, na których siedząc, pchałem je oby­
dwiema rękami.
Niedźwiedź w sąsiedniej leśniczówce udusił w nocy
krowę. Pojechaliśmy tam z rodzicami, ażeby pocie­
szyć biedną gospodynię po tak wielkiej stracie. Je­
dyna to była żywicielka, dawała całej rodzinie co­
dziennie tyle mleka, a teraz ona i jej dzieciaki zo­
stały bez tego! Poczęstowała nas gospodyni pla­
strem miodu z barci w lesie, którą odkrył leśnik.
Po raz pierwszy widziałem wtedy plaster miodu.
Nie skarżyła się dłużej babina, tylko gorąco dzię­
kowała Ojcu memu na odjezdnym. Zapewne krowa,
nie ta sama oczywiście, wróciła do obórki, bo takie
spraw y często obijały się o moje uszy. Zwłaszcza
częste były szkody od wilków, które w okolicach
Zułowa w zimie licznie się pojawiały i niekiedy no­
cami dawało się słyszeć odległe wycie, na które
zwracano moją uwagę. Dużo trzeba było udzielać
wsparć pokrzywdzonym biedakom.
Obławy na wilki były często urządzane i niejed­
nokrotnie widziałem przed gankiem po kilkanaście
wilków na rozkładzie.
Jak z tego widać, gospodarstwo w Zułowie nie
mogło być zasobne, gdyż ani las, ani woda nie mo­
gły dać należytego dochodu, tym więcej, iż grunta
były oddane w dzierżawę włościanom za mizernym
czynszem. Jakim gospodarzem był Antoni Billewicz
o tym sądzić nie mogę, pam iętam tylko, że Józef
Piłsudski, Ojciec Marszałka, już za czasów swego
7
narzeczeństw a z p. M arią Billewiczówną często przy­
jeżdżał do Zułowa, celem omawiania z m oim ojcem
i swym przyszłym teściem Billewiczem rozmaitych
melioracji, m ających podnieść dochodowość Zułowa.
Z tego okresu pam iętam sprowadzenie niemieckich
robotników spod Rygi, celem zbudowania tam y na
rzece Merze, dla utworzenia zbiornika wody do
użytku młyna, który był, zdaje się, jedynym docho­
dowym przedsiębiorstwem Zułowa. I został nim do
dzisiaj.
Gdy porównam w pamięci liche żyta w Zułowie
z tymi, jakie widziałem później gdzie indziej, wierzę
teraz, że starania w kierunku wprowadzenia melio­
racji gospodarczych były niezbicie potrzebne, ina­
czej bowiem nie można było myśleć o jakichś do­
chodach.
Toteż Ojciec M arszałka nie ustaw ał w dążeniach
i zaraz po swym małżeństwie postarał się o wznie­
sienie koniecznych budowli i poczynienie odpowied­
nich inwestycji.
II
Ponieważ chciałbym dać możliwie dokładny obraz
historycznego rozwoju Zułowa, więc obecnie przy­
toczę nieco danych, otrzym anych od p. Kadenacówny, córki siostry M arszałka — Zofii.
Ojciec M arszałka Józef, zaraz po ślubie w r. 1853,
zamieszkał w Zułowie, zaś swoją część z m ajątku
Poszuszwie (w powiecie kowieńskim położonego)
odstąpił za spłatą swej siostrze Teresie za K onstan­
tym Szymanów iczem.
8
M ajątek Zułów należał do Matki M arszałka —
Marii z Billewiczów, podobnie jak m ajątki: Adamów
i Tenenie, w powiecie rosieńskim położone, oraz Suginty w powiecie Wiłkomirskim. M ajątk i: Tenenie
i Adamów M atka Marszałka odziedziczyła po swo­
im ojcu Antonim i dziadku Gasprze Billewiczach.
Były to rodowe m ajątki Billewiczów. M ajątek Suginty M atka M arszałka odziedziczyła po Michałow­
skich.
Pokrewieństwo M atki M arszałka z rodziną Mi­
chałowskich było następujące: M atka M arszałka
była córką Antoniego Billewicza, m atką jej zaś
była Helena z Michałowskich, która wcześnie zm ar­
ła. Antoni Billewicz ożenił się powtórnie. Matkę
M arszałka wziął na wychowanie dziad Gaspar Bil­
lewicz. Helena Michałowska była córką Michałow­
skiego Wojciecha z Sugint, oraz Elżbiety z Butlerów,
która dożyła do późnej starosci i zmarła w Wilnie
w r. 1894.
Z dokumentów, które zachowały się w rodzinie
Piłsudskich, widać, że Suginty kiedyś należały do
Joachim a Michałowskiego, ojca Wojciecha Micha­
łowskiego, dziada Matki Marszałka i w ten sposób
przeszły Suginty na Wojciecha, a od niego na
wnuczkę Marię Billewiczównę, bo M atka jej Helena
od dawna już nie żyła.
M ajątek Zułów należał dawniej do książąt Ogiń­
skich; na bramie wjazdowej, dziś nie istniejącej,
był ich herb. W 1856 r., gdy M aria Billewiczówna
miała 16 lat, m ajątek Zułów przypadł jej na mocy
ugody między M akarską, córką Joachim a Michałow-
9
Portrety Rodziców Marszalka.
skiego, a Ludw iką z O gińskich M ichałowską, k tó ra
była żoną W iktora, syna Joachim a.
Do dzisiaj na g ru n ta c h dawnego Zułowa, obecnie
na parceli należącej do Ja n a Czyża, znajduje się
kapliczka-grobow iec m ieszczący zwłoki w łaściciela
Zułowa Ja n a M ichałowskiego, D ziada M arszałka Jó ­
zefa Piłsudskiego. Szczątki pochowanego, rozrzu­
cone przez p lądrujących grobowiec m aruderów nie­
m ieckich podczas W ielkiej W ojny, zostały zebrane
przez przybyły oddział polskich żołnierzy i umieszczone w grobowcu.
K apliczka je s t tuż obok p lan tu kolejowego w od10
iegłości kilkudziesięciu metrów, na lewo w kierunku
Podbrodzie—Zułów.
Tutaj też był pochowany Joachim Michałowski,
pradziad Marszałka.
Józef i M aria Piłsudscy mieli 12-ro dzieci. Pierw ­
szych siedmioro: Helena, Zofia, Bronisław, Józef,
Adam, Kazimierz i M aria urodzili się w Zułowie
i byli chrzczeni w parafialnym kościele w Powiewiórce; następnych pięcioro: Jan, Ludwika, Kacper
i bliźnięta: P iotr i Teodora rodzili się w Wilnie.
Ojciec M arszałka znalazł Zułów nie zagospodaro­
wanym i zadłużonym. Przez pierwsze 12 lat, będąc
dobrym gospodarzem — podniósł stan gospodarki
i część długów spłacił. Spadły na niego jednak nie­
spodziewanie nieszczęścia, poczęły się one od roku
1875 od pożaru, który zniszczył dwór zułowski. To­
warzyszyły temu następne okoliczności.
Po zbudowaniu szeregu budowli, Piłsudski przy­
stąpił do przerobienia browaru na drożdżownię.
W tym celu po kosztownym przebudowaniu fabryki
niedawno wybudowanej i sprowadzeniu całej ap ara­
tury, zamówił kocioł parowy. W lipcu 1875 r., w dniu
tym, gdy kocioł był sprowadzany ze stacji Podbro­
dzie, odległej o 14 km, należało przeciągnąć go przez
głęboki parów, w którym płynie rzeka Mera. Do
przeciągnięcia owego kotła przez parów Piłsudski
wezwał do pomocy wszystkich mężczyzn z folwarku.
Tymczasem z powodów niewiadomych, może z za­
prószenia ognia z papierosa, wybuchł we dworze po­
żar. Odległość od parowu wynosiła około 4 kilome­
trów. Do ratunku dworu nie pozostał nikt dorosły,
ii
bo wszystko znalazło się przy przeciąganiu kotła
przez parów. Zanim przybył ktokolwiek, celem nie­
sienia ratunku, spalił się odnowiony dwór i prawie
wszystkie bliskie zabudowania, naw et stodoła
i młyn, odległe o 250 metrów od dworu.
Na nowe budowle trzeba było zaciągnąć długi,
które staw ały się coraz trudniejsze do spłacenia. Ro­
sły więc nowe zobowiązania, spowodowane chorobą
M atki M arszałka, która już jako panna przeszła ope­
rację wskutek gruźlicy kości biodrowej, a teraz cho­
roba się odnowiła, jej stan zaś był tym cięższy, iż
była w stanie błogosławionym. W pół roku potem
urodził się syn Jan już w Wilnie, dokąd rodzice M ar­
szałka musieli się przeprowadzić, nie m ając miesz­
kania w Zułowie. Potrzebnym było to również i dla
dzieci, które zaczęły chodzić do szkoły.
Pierwsze mieszkanie, które rodzice Marszałka
w Wilnie wynajęli, mieściło się przy ul. Trockiej
w domu N r 20 (dom Snarskich), róg Zaułka Kiejdańskiego. Potem zamieszkali w domu N r 2 przy
ul. Św. Anny. K ilkakrotnie rodzice M arszałka zmie­
niali mieszkanie, w końcu zamieszkali przy ul. Bakszta N r 14, gdzie młody Józef Piłsudski pozostawał
do ukończenia gimnazjum. Tam też spędziła kilka
ostatnich lat M atka Marszałka, która po świeżo
przebytej operacji nie mogła wyjechać do Zułowa
i ostatnie lato spędziła na Antokolu w willi „Ammana“, gdzie w dniu 20 sierpnia 1884 roku zakończyła
życie. Została pochowana w swym m ajątku — Sugintach, w grobach Michałowskich. Wiosną tegoż
roku zm arły bliźnięta P iotr i Teodora, m ając pół­
12
tora roku życia, na zapalenie płuc po kokluszu i zo­
stały tamże pochowane.
Po śmierci Matki Marszałka, interesy m ajątkowe
szły coraz gorzej. M ajątki były odległe od siebie.
Tenenie i Adamów znajdowały się aż pod Tylżą.
Oddane w dzierżawę za małym czynszem, przez
dzierżawców nie były należycie dochodowo prowa­
dzone, długi coraz bardziej rosły, choroba Matki
i kilkakrotne operacje pochłonęły dużo pieniędzy.
Dwaj n ajstarsi synowie: Bronisław i Józef zostali
uwięzieni za udział w spisku na życie cara Aleksan­
dra III, starania o złagodzenie wyroku pochłonęły
dużo pieniędzy i nie pozwoliły zajmować się gospo­
darstwem w Zułowie. Synowie zostali zesłani na Sachalin i Syberię. Trzeba było sprzedać Suginty, a na­
stępnie i Zułów.
W styczniu 1892 r. Zułów został sprzedany przez
Bank Ziemski na licytacji, potem Adamów i Tene­
nie, które zostały rozparcelowane. Parcelacji nie
mógł przeprowadzić sam Ojciec M arszałka z powodu
przepisów hipotecznych, nie zezwalających na p ar­
celację m ajątku obciążonego wierzytelnościami oraz
niemożnością nabywania ziemi przez osoby polskiego
pochodzenia. Chcąc ratować Zułów, Ojciec M arszałka
uprosił ks. Michała Ogińskiego, ażeby ten, m ając
duże stosunki w Petersburgu, kupił Zułów na pod­
stawione rosyjskie nazwisko. Ks. Ogiński zgodził
się i Zułów został kupiony na licytacji przez nieja­
kiego Laskowskiego, Polaka z pochodzenia, ale już
prawosławnego, naczelnika więzienia w Wilnie. Gdy
jednak o tym obejściu praw a dowiedziały się władze
13
rosyjskie, usunięto Laskowskiego z posady, zaś ks.
Ogiński otrzym ał groźbę zesłania do J arosławia
w Rosji. Na skutek tej groźby ks. Ogiński musiał
sprzedać Zułów Rosjaninowi Klimowowi z Rygi, po
czym po paru latach Zułów został kupiony przez
oficera rosyjskiego Kurnosowa.
W tym to stanie Zułów pozostawał do czasu przej­
ścia w ręce Państw a Polskiego. Z wielkiego m a jąt­
ku, mającego ok. 8000 hektarów, pozostała resztówka o 63 ha powierzchni, zakupiona przez Zarząd
Główny Związku Rezerwistów w r. 1934.
III
Jak widać z tego krótkiego opisu, Ojciec M ar­
szałka przechodził w życiu bardzo ciężkie koleje. Do­
dać należy, że już we wczesnej młodości dotknięty
został kalectwem — u tra tą palca, który został
zmiażdżony przez znarowionego konia. U trata
wskazującego palca prawej ręki uniemożliwiała mu
studia inżynierskie, jakim zamierzał się poświęcić.
Wobec tego w stąpił do In sty tu tu Agronomicznego
w Horyhorkach (mohylowskiej gub.), który ukoń­
czył.
Z wybuchem powstania w r. 1863 spełnia swój
obowiązek narodowy i obejmuje stanowisko Komi­
sarza Rządu Narodowego na powiat rosieński. Prze­
żywa tragedię daremnych wysilliów powstańczych,
usuwa się z niebezpiecznego terenu i osiada z rodzi­
ną, w dalekim od miejsca jego działań powstań­
czych, Zułowie. Tu z początku idzie mu dobrze. Po­
14
prawia zapuszczoną gospodarkę i rozbudowuje ją.
Lecz w roku 1875 pożar całej siedziby i fabryki nie
tylko niweczy pracę 12 lat, lecz wciąga go w nowe
długi, z których już do końca życia wywikłać się nie
może. Ciężka choroba żony pogłębia przykrą sytua­
cję moralną i m aterialną. Dwaj starsi synowie
w r. 1887 łamią karierę życiową. Szczególnie uko­
chany syn najstarszy Bronisław trafia w tak ciężki
splot tragicznych wypadków, że Ojciec traci na­
dzieję zobaczenia go kiedykolwiek w życiu, co się
też rzeczywiście sprawdziło.
Na koniec przychodzi ruina m aterialna i sprzedaż
wszystkich trzech m ajątków razem z przykrą odpo­
wiedzialnością moralną przed dziećmi, z których
większa część nie była jeszcze pełnoletnią, a wszak
wszystkie m ajątki były ich własnością po Matce,
a tylko w adm inistracji ojcowej.
Jednak Ojciec M arszałka nie załamuje się. Od
chwili objęcia Zułowa w r. 1863 żyje niezwykle
skromnie i oszczędnie. Nie używa żadnych trunków,
nie gra w karty, co doprowadziło do ruiny wielu
z jego sąsiadów w owych czasach, robi na sobie sa­
mym jak największe oszczędności, nawet nigdy nie
jeździ dorożką, na dworcach nie używa tragarzy.
Borykając się z trudnościam i po sprzedaży Ada­
mowa i Teneń, prowadzi dzierżawy w gub. kowień­
skiej, lecz gdy i to nie dopisuje, przenosi się do Pe­
tersburga i próbuje prowadzić fabrykę likierów.
Jedyną jego pociechą i zabawą jest muzyka, którą
bardzo lubi. Mimo braku palca, gra dobrze na for-
15
Odbudowane fundamenty dworku, przed nim zarys klombu według projektu
prof Inż. Arch. Gutta, na lewo wędzarnia.
tepianie i naw et tw orzy. W m arcu 1902 r. w ybiera
się na koncert, po drodze w stępuje na szklankę h e r­
baty, bo czuje się zziębnięty. Nie chcąc się spóźnić,
śpieszy spocony na salę koncertow ą. Po powrocie
z koncertu zapada na zapalenie płuc i um iera
7 kw ietnia. Został pochow any na cm entarzu k a to ­
lickim w yborskim w P e tersb u rg u w dniu 11 kw iet­
nia.
Tyle m ówią n o ta tk i rodzinne.
A tera z przejdę do m oich osobistych w spom nień
z Zułowa.
Przyszła przepiękna w iosna i spacery po lesie,
a w łaściw ie po lasach, otaczających cały Zułów wo­
koło. Nie pam iętam nigdzie ta k wielkich i pięknych
16
Najstarszy budynek nosi datę 1818 r., dziś Muzeum pamiątek, na lewo wędzarnia.
sasanek, jak te, które zbieraliśmy nad Merą w la­
sku w pobliżu dworu.
Ale nie opisałem jeszcze samego dworu, jaki po­
został w mojej pamięci. Z Wilna do Zułowa jechało
się koleją do stacji Podbrodzie, a stąd piaszczystą
drogą przez las do samego Zułowa. Bezpośrednio
z lasu wjeżdżało się przez murowaną bramę z h er­
bami, naokoło obszernego traw nika, pokrytego róż­
nymi zwykłymi traw am i, przed skromny drewniany
parterow y dworek z oszklonym gankiem. Po obu
stronach bram y poza murem znajdowały się zabu­
dowania gospodarcze: ze strony prawej w arsztat
stolarski, po lewej stajnie i wozownie. Dzisiaj po
prawej widać resztki murów gorzelni (drożdżowni),
po lewej zwaliska śpichlerza i wołowni. Przed dwo­
rem, jak powiedziałem, traw nik zaniedbany, ale
otoczony szpalerem spirei, koło dworu szereg sta17
Szkoła powszechna, dawniej dom dla służby.
rych lip, przed oknam i dw oru po obu stro n ach
krzew y bzu (lilak ). Rzeczka M era leży blisko dwo­
ru ; ponad śluzą stoi młyn, o p a ręset m etrów odda­
lony od dw orku. M era otacza dworek półkolem, tw o­
rząc wdzięczny łuk, zbliżający się aż pod kuchnię
dw orską. D w orek m iał około 30 m etrów fro n tu z ofi­
cyną z jednej, a kuchnią z d rugiej strony. Model
dw orku, odtw orzony przez p. arch. Borowskiego
według wspom nień m oich i ś. p. Zofii Kadenacowej — S io stry M arszałka, zn ajduje się tera z w Mu­
zeum Zułowskim, k tó re się m ieści w budynku daw ­
nej piekarni, jednej z dwu ocalałych po pożarze bu­
dowli, a n a js ta rs z e j w Zułowie, gdyż na odrzw iach
nosi d atę 1818 r.
Z lewej stro n y dw orku zagłębienie, po którym ja k
na stro n ie praw ej, gdzie przepływ a M era, je s t m a­
18
leńka struga, przepływająca od strony jeziora Pio­
run. Struga ta tworzy stawek, poza którym znaj­
duje się obecnie szkoła powszechna im. Marii z Billewiczów Piłsudskiej, dawniej budynek służący za
mieszkanie dla służby folwarcznej. Nad stawkiem
kilka starych olch; pamiętam je jako drobne krze­
winy, pod którym i po raz pierwszy zaznajomiłem
się z kunsztem rybołówstwa, łowiąc w staw ku drobne
płotki pod kierunkiem kuzyna mego ojca — Anto­
niego Klukowskiego, znanego wileńskiego litografa
i doskonałego kopisty starych obrazów. Do dzisiaj
posiadamy w rodzinie jego przepiękną kopię Widze­
nia św. Antoniego.
Ale Klukowski, siwy powstaniec z r. 1831, ja k ­
kolwiek o kuli, ruszał się żwawo, gdy chodziło o spa­
cer na ryby. Poprowadził mnie też razu pewnego do
staw ku i trzym ając za rękę, wyciągnął ze staw ku
kilkanaście płotek, które uważałem jako bezsporny
mój połów i głośno się z tego chwaliłem.
Razu pewnego wieczorem przyjechał do Zułowa
Antoni Billewicz (Ojciec Matki M arszałka) dla kon­
ferencji gospodarczej z moim Ojcem. Siedliśmy
wszyscy przy wieczornej herbacie. Billewicz usado­
wił mnie koło siebie i w pewnej chwili odezwał się
do mnie swym litewskim akcentem i głosem, który
jeszcze dzisiaj brzmi mi w uszach i do złudzenia
przypomina głos i sposób mówienia M arszałka:
— Ja słyszałem, że ty lubisz łowić ryby?
Słuchałem dalszego ciągu z niezwykłym przeję­
ciem, co też powie tak poważna osoba o moim no­
wym zamiłowaniu, które wypełniało wszystkie wolne
19
chwile marzeniami. Zdaje się, że nic nie odpowie­
działem na zapytanie, czekając co dalej usłyszę.
Billewicz zaś dodaje po chwili:
— Dawajcie latarnię.
Gdy latarnię podano, Billewicz bierze mnie za rę­
kę, prowadzi do sąsiedniego pokoju bawialnego,
t am, gdzie w zimie stała choinka, a posadzka nosiła
ozdoby w postaci rybich ogonków i opuszczając la­
tarnię ku posadzce, powiada:
— Nu łapaj!
O mało nie rozpłakałem się głośno z oburzenia,
ale zapamiętałem to pokrzywdzenie mego rybac­
kiego honoru na całe moje długie życie.
Panna M aria Billewiczówna również przyjeżdżała
z Ojcem swym do Zułowa. A widocznie lubiła dzie­
ci, gdyż pamiętam, jak usadowiwszy mnie razu pew*
nego na stole, rozpytywała jak mi się tu ta j podoba,
na co odpowiedziałem zapewne ze wszystkimi za­
chwytami. Ale prawdopodobnie nie powiedziałem
nic, gdyż wówczas nie umiałem być rozmowny.
Jedno pam iętam tylko, że bardzo mi wielką spra­
wiało przykrość, gdy mówiono do mnie tonem pie­
szczotliwym, jak do dziecka. A to się raz przytrafiło
pannie Marii. M atka m oja wysłała mnie do niej
z zapytaniem, która godzina. Odpowiedź brzm iała:
„Siama dw unaśta.“ Wileńskim sposobem mówiło się:
„Sama dw unasta", ale pocóż mówi się do mnie, jak
do dziecka, gdy ja już dobrze wymawiam. I to także
robie zapamiętałem, jako jedno z zułowskich prze­
być.
20
rv
Przyjeżdżał do Zułowa jeszcze jako narzeczony
panny Marii — Józef Wincenty Piłsudski, którego
pamiętam, jako zawsze zajętego sprawami gospo­
darczymi w kierunku różnych ulepszeń i budowli.
Mówiłem już o budowanej dla młyna tamie czy ślu­
zie, była mowa i o jakiejś gorzelni, czy browarze,
tu jednak pamięć moja odmawia mi posłuszeństwa.
Przy pracach w polu nie widziałem nigdy nikogo
ze dworu, najczęściej pamiętam tylko nazwisko Bła­
żewicza ekonoma i Nagrodzkiego, którego funkcji
nie znałem. Pełnił on, zdaje mi się, między innymi
funkcje stawiacza pijawek u chorej służby. W jed­
nym przypadku nieudanego leczenia usprawiedli­
wiał się w szczególny sposób: „pijawecka dosła do
serca i dziewczyna umarła" — mówił sepleniąc. Tak
wyglądały wtedy kuracje. Lekarza w Zułowie nigdy
nie widziałem. Moja rodzina była w dobrym zdrowiu.
Ale, jak widać z rodzinnych notatek, gruźlica zabie­
rała spośród rodziny Billewiczów i Piłsudskich liczne
ofiary. Przecież i Marszałek przebył gruźlicę. Nie
wiadomo, czy nie pochodziła ona od Matki.
Nie mogę pominąć milczeniem wspomnienia
o pierwszym moim spotkaniu z psem, dotkniętym
wścieklizną, co właśnie miało miejsce w Zułowie.
Było tam zawsze dużo moich psich przyjaciół. Wy­
różniał się wśród nich duży gończy pies Zagraj,
który często przychodził za mną do pokoju dziecin­
nego i z tego powodu miałem utarczki z piastunką
Pewnego upalnego poobiedzia bawiłem się nad
brzegiem Mery pomiędzy kuchnią a oficyną, gdy
przybiegł Zagraj i legł nad brzegiem koło mnie. Po­
słyszałem przestraszony krzyk i głosy: „Uciekaj,
bo to pies szalony/4 Tak nazywano psy wściekłe na
Litwie.
Pies objawiał oznaki niezwykłego zmęczenia. Wi­
docznie był mocno zbiegany, dyszał ciężko, z pyska
ciekła mu obficie zielona ślina.
—
,,Biedny mój Zagraj, co tobie ?“ — pieściłem
go, głaszcząc i tuląc do siebie jego głowę. Nie wie­
działem nic o niebezpieczeństwie, jakie mi groziło.
Nie wiem, jakim sposobem znalazłem się w pokoju
na kanapie, otoczony przez najbliższych, którzy ba­
dali, czy mi się coś nie stało.
*
Na horyzoncie Zułowa zaczęły przebiegać chmury
bliskiego powstania.
Zjeżdżały się z okolic bliższych i dalszych panie,
które siadały wokoło stołu i skubały szarpie. Męż­
czyźni wieczorami odlewali kule, a gdy pytałem, po
co tyle, odpowiadano mi: — „Na niedźwiedzie".
Znikł młody Grzegorz. Po nim zniknęli obaj Pożerscy Henryk i Edward, bracia stryjeczni mojej
Matki.
Często zbierano się i śpiewano: „Boże, coś Pol­
skę"... Pewnego południa, gdy pomiędzy innymi pa­
niami była i panna M aria Billewiczówna, śpiewano
tak rzewnie, że nie mogłem się oprzeć głośnemu pła­
czowi, tym więcej, że widziałem u wielu łzy
w oczach. S tary Klukowski wyniósł mnie z pokoju
22
ze słowami: ,,Czego ty wrzeszczysz?“ — ale sam
miał łzy w oczach. Od czasu do czasu pojawiał się
w Zułowie jakiś marsowej postaci człowiek, który
zamykał się z Ojcem w osobnym pokoju. Jednego
takiego mogłem bliżej zobaczyć, gdy ojciec wezwał
mnie wtedy do siebie. Ciekawa to była postać. Wy­
soki i barczysty, ale tak posiekany na tw arzy i ca­
łej czaszce, że dziwnym się zdawało, że się kości
trzym ają. Przez sam środek głowy przebiegała głę­
boka na palec bruzda.
— Co, prawda, jaki jestem piękny? — zapytał.
Stałem przed nim przerażony, wreszcie uciekłem
z pokoju.
Przyjechał jakiś ksiądz, którego nazywano Sza­
lonym. Obiło mi się nazwisko Mackiewicza, ale nie
wiem, czy można było łączyć to nazwisko sławnego
powstańca z osobą księdza, którego wtedy zobaczy­
łem. Pamiętam tylko, że nic nie mówiąc i nie py­
tając (a przyjechał na zgrzanym koniu), rozebrał
się i wszedł z koniem do staw u przy dworze. Obijały
się potem o moje uszy nazwiska: Wysłoucha, Padlewskiego i innych.
Wreszcie pewnego popołudnia, gdy rodzice moi
wyjechali, nie wiem, przypadkowo, czy naumyślnie,
nie chcąc być podejrzanymi, że otwarcie goszczą po­
wstańców — do dworku Zułowskiego zjechała partia
tęgich, rosłych młodzieńców. Jeden z nich wszedł do
pokoju, z którego wyglądałem przez okno wraz
z piastunką. Otworzył drzwi i kładąc dłoń na rękojęści szabli, wyrzekł pamiętne dwa wyrazy:
23
—
„Tu mam../* — Zapewne miał rozkaz zakwa­
terowania.
Co chciał powiedzieć dalej, nie wiem. Wrzasnąłem
ze strachu i schowałem się za plecy piastunki.
Młodzieńcy rozgościli się we dworze.
Rodzice wrócili dosyć późno. Zaraz zaczęły się
przyciszone rozmowy. Ojciec coś przekładał, mó­
wiąc, że spraw a się nie uda. Słyszałem z różnych
stron rzucane wyrazy i zdania o zaburzeniach w Pe­
tersburgu, które będą nam na rękę. Potem o woj­
skach, które wysyła Garibaldi z Włoch. Widziałem,
jak Ojciec biegał niespokojny, mówiąc, że nic teraz
z tego nie będzie. Nie słyszałem, kiedy odjechali go­
ście. Ale już na drugi dzień rozeszła się pogłoska,
że zbliża się wojsko rosyjskie. Gdy zapytałem pia­
stunkę, czy to idą Moskale, odrzekła z naciskiem :—
„Nie mów tak, to nasze wojsko“.
Po pewnym czasie zobaczyłem to „nasze wojsko“,
jak wchodziło przez bramę wjazdową z bronią go­
tową do strzału, jak gdyby oczekiwało zasadzki. Tej
naturalnie nie było. Więc prędko ośmieliły się wejść
na dziedziniec coraz nowe szeregi, aż wreszcie za­
pełnił się cały klomb przed dworem. Trzeba było
wynieść dostatek jadła i napitku, ażeby należycie
ugościć przybyłych, którzy zachowali się zresztą
przyzwoicie i szkody ani krzywdy nikomu nie zro­
bili.
Po dwóch dniach przybyła z Wilna straż i odwio­
zła Ojca mego do więzienia. Nie był tam jednak dłu­
go. Słychać było tylko o okrucieństwach Murawiewa. Tu powieszono tego, gdzie indziej stracono in­
24
nych znajomych. W yjechaliśmy do Wilna. Tam co
dnia słychać było o nowych egzekucjach. Wielu zna­
jomych i krewnych zginęło na szubienicy lub poszli
na Sybir. Nielicznym udało się ujść za granicę.
Po naszym wyjeździe przybyli do Zułowa na stałe
państwo Józefostwo Piłsudscy wkrótce po ślubie,
który odbył się w Teneniach.
*
Zułów, który znałem jako dziecko, ujrzałem do­
piero po kilkudziesięciu latach opuszczony i zrujno­
wany, jakże niepodobny do tego Zułowa, który po­
został w mojej pamięci.
Od chwili uzyskania Niepodległości marzyłem
o sposobach przysposobienia w Zułowie miejsca od­
poczynku dla Człowieka, który dokonał czynu wie­
kopomnego wywalczenia Niepodległości Zjednoczo­
nej Polski.
Nie wiedziałem, co się dzieje z Zułowem, który
tak ukochałem, a który był kolebką Wodza. Słysza­
łem o jego zniszczeniu i przejściu w obce ręce. Wie­
działem o spaleniu się dworu, o doszczętnym roz­
parcelowaniu tego pięknego niegdyś m ajątku. Mó­
wiłem o moich zam iarach z wieloma ludźmi o wiel­
kich wpływach w społeczeństwie. Przedkładałem,
jak wielkim zadowoleniem musiałaby być dla Wo­
dza, który tam ujrzał światło dzienne i staw iał
pierwsze kroki jako dziecko, możność przebywania
w tym zakątku.
Nie udało mi się przez lat kilka nikogo przekonać
do tej myśli.
25
Aż nastąpił Zjazd Związku Rezerwistów, na któ­
rego czele stoi obecny m inister Zyndram-Kościałkowski.
Zaproponowałem, ażeby on ujął w ręce sprawę
Zułowa i ażeby Zułów został wykupiony przez Zwią­
zek Rezerwistów i ofiarowany Marszałkowi.
Myśl tę ujął w swe ręce p. m inister Kościałkowski. W ciągu roku zebrali rezerwiści powyżej
100.000 złotych. Została wykupiona już tylko resztówka w postaci kawałka gruntu o 63 hektarach
powierzchni od Komitetu Ziemskiego i Komitet Od­
budowy Zułowa pod przewodnictwem M inistra
w szybkim tempie począł przygotowywać siedzibę
dla Marszałka.
Niestety, było już za późno. Marszałek nie docze­
kał się odbudowy swego dworku.
Zmarł w niespełna rok po uchwale zułowskiej.
W niniejszych krótkich, z dziecięcego wieku po­
zostałych wspomnieniach nie piszę nic o Marszałku.
Nic w tym dziwnego. Z Zułowa wyjechałem mając
niespełna lat 6 na cztery lata przed urodzeniem
M arszałka Józefa Piłsudskiego. I nie spotkałem Go
nigdy w latach dziecięcych. O Jego działalności po­
słyszałem w Krakowie a spotkałem Go po raz pierw­
szy w r. 1904 w Abacji, gdzie znalazłem się wczesną
wiosną z mymi trzem a starszym i córkami. Zosta­
łem wówczas wezwany przez przypadkowo spotkaną
p. Marię Piłsudską, pierwszą żonę Marszałka, w cha­
rakterze lekarza celem udzielenia porady, gdyż po
ucieczce z rosyjskiego więzienia został wysłany do
26
J. Piłsudski w Sulejówku z rodziną i domownikami 1925.
Abacji dla poprawy zdrowia. Znalazłem wtedy silne
zajęcie płuc spraw ą gruźliczą i poleciłem pozostawa­
nie stałe pod opieką lekarską.1 Gdy wyprowadził
Legiony Polskie z Krakowa wówczas jako pułkow­
nik lekarz armii austriackiej i kierownik działu epi­
demiologii Okręgu Krakowskiego byłem w stałym
kontakcie z Legionami i w moim Zakładzie otworzy­
łem pierwszy szpital dla chorych Legionistów. Na
potrzeby Legionów dostarczałem z Zakładu bezpłat­
nie potrzebnych surowic i szczepionek, z powodu
czego wojskowe władze austriackie wytoczyły mi
1 Poznałem p. Marię Piłsudską w Krakowie; często kon­
ferowała z moją żoną w sprawach społeczny ch i niepodle­
głościowych .
27
sprawę, która się wlokła do zakończenia działań wo­
jennych i upadku A ustrii. Wówczas dzięki decyzji
J. Piłsudskiego już jako Naczelnika Państw a zosta­
łem przyjęty do Armii Polskiej jako pułkownik le­
karz, będąc jeszcze w r. 1917 zaliczony do Polskich
Legionów przez płk. Zielińskiego. 1
Widywałem później Józefa Piłsudskiego gdy usu­
nął się w zacisze domowe do Sulejówka, nie mogąc
się pogodzić z ówczesnym kursem polityki państw o­
wej. Zrzekł się wtedy poborów przyznanych Mu
przez Sejm i odsyłał otrzym ywaną miesięczną pen­
sję do Wilna dla wspomożenia szczupłych dochodów
wileńskiego Uniwersytetu. Z tego czasu mam foto­
grafię w kółku rodzinnym z Sulejówka. Nie pominę
okoliczności w jakich została wykonaną ta dla mnie
tak pam iętna fotografia.
Przybył do Sulejówka k asjer z miesięczną pensją
dla Pana Marszałka.
— Melduję Panu Marszałkowi, że przywiozłem
pensję.
— Dobrze, a nowe groszaki pan m a?
— Są, Panie Marszałku.
— No to odda pan groszaki Wandzi i Jagódce,
a z pensją to już pan wie. (Wysłać do Wilna.)
— Rozkaz, Panie Marszałku. — Po chwili kasjer
zapytuje, czy Pan Marszałek pozwoli zrobić fotogra­
fię całej Rodziny. Usuwam się na bok, nie chcąc
przeszkadzać.
i Pracowałem dwa lata, jako organizator działu Higieny
w Wojskowej Szkole Sanitarnej i w y kładałem na kursach
przeszkolenia lekarskiego.
28
— A nie, Profesorze, proszę siadać z nami.
Usiadłem na stopniu i — powstała pam iętna dla
mnie fotografia.
Podczas tego dobrowolnego wygnania Marszałek
żył z dochodów, jakie otrzymywał za swoje prace
literackie- Z jakim polotem pisać potrafił, niech po­
służy za przykład drobna rzecz — wstęp dó księgi
pamiątkowej w Druskienikach umieszczony w jed­
nym z tomów Jego wydawnictw.
Odwiedziłem Go także parokrotnie w D ruskieni­
kach. Nigdy nie zapomnę momentu, gdy mała có­
reczka przybiegła wtedy do Matki mówiąc:
— Mamusiu, daj mi coś zjeść, taka jestem
głodna!
I
ten Człowiek, który całe swe życie poświęcił
Idei Niepodległości — która sam a tylko była Jego
największą am bicją — był posądzany przez ubogich
duchem rodaków, że dąży przede wszystkim do wła­
dzy dyktatorskiej.
Tak, niewątpliwie został D yktatorem dusz. Ale
dobrowolnie uznanym. Armia była stałą Jego tro ­
ską, bo widział, że naokoło coraz silniej się państw a
zbroją i nam bezbronnymi pozostać nie wolno. Nie
chciano tego zrozumieć. Gdy Sam nie chciał zostać
Prezydentem Rzeczypospolitej i wysunął na to s ta ­
nowisko Człowieka, który chciał całe swe siły, wiel­
kie zdolności i niepospolite wartości fachowe oddać
na usługi Polski, ciasne głowy dziennikarskie tak
nastroiły opinię, że znalazł się niepoczytalny fan a­
tyk, który Narutowicza zamordował. Trzeba prze­
czytać Pam iętniki Józefa Piłsudskiego z listam i do
29
N arutow icza,1 ażeby zrozumieć serdeczny ból Tego
Człowieka, nie tylko nad u tra tą wysokiej wartości
jednostki, ale rozpacz nad ciasnotą umysłów, jaka
spowodowała tę wielką stratę dla budującego się na
nowo Państw a Polskiego. Cała pierwsza K onstytu­
cja dążyła tylko do tego, ażeby sprowadzić do zera
władzę Prezydenta, gdyż sądzono, iż On dąży do
nieograniczonej władzy — dyktatury. Rozpolityko­
wane sejmowładztwo doprowadziło do zupełnego
rozdźwięku między Marszałkiem a resztą Rządu.
Nieustannie ostrzegał że tak dalej być nie może, że
Państw o stoi przed ruiną. U stąpił wreszcie w zaci­
sze domowe i najwięcej przebywał w Sulejówku.
Zdawało się, że zwycięży sejmowa swawola. Nie. On
tego znieść nie mógł. Nie po to całe życie starał się
0 zwalczenie wrogów zewnętrznych, ażeby Polska
znowu się rozpadła, na ten raz już może bezpowrot­
nie. Musiał działać. N astąpił przewrót majowy, wy­
bór nowego Prezydenta Rzplitej, znowu Męża nauki
1 pierwszorzędnego fachowca. Przyszła nowa Kon­
stytucja, zabezpieczająca należycie praw a Prezy­
denta. I znowu nie chciał zostać na czele Państw a,
bo uważał, że Arm ia jest podwaliną. Całą resztę ży­
cia poświęcił jej rozwojowi. Nigdy nie myślał o So­
bie. A zdrowie coraz bardziej słabło. Przyszły
ciężkie ciosy rodzinne* Um arła ukochana Siostra
Zofia.
N ikt nie ośmielił się nawet napomknąć o tym,
że Jego wierni żołnierze Rezerwiści zbierają składki
i Józef Piłsudski ,,Wspomnienia o Gabrielu Narutowiczu".
30
na odbudowę Zułowa. Może na to nie pozwoli?
A było i to możliwe. Robiliśmy wszystko w tajem ­
nicy przed nim i w końcu zameldowaliśmy tylko, że
reszta Zułowa została wykupiona i że staram y s i^
odbudować dworek do pierwotnego stanu.
Na kilka miesięcy przed ostateczną katastro fą
przyjechałem do Pikieliszek, gdzie wtedy przebywał
na letnich wczasach, ażeby Pani Zofia Kadenacowa,
podówczas mieszkająca w Pikieliszkach pojechała
ze mną do Zułowa dla wspólnego ustalenia jak wy­
glądał dworek Zułowski przed pożarem. Tylko bo­
wiem nas dwoje pamiętało stary Zułów.
Zobaczyłem wówczas M arszałka po raz ostatni.
Był blady i widocznie już w nim nurtow ała śm ier­
telna choroba raka wątroby, która Go wkrótce za­
biła.
Nie przemówił do mnie ani słowa. Tylko spojrze­
liśmy sobie w oczy. Ja skłoniłem się głęboko.
Ach te Oczy!
W kwietniu następnego roku byłem jeszcze w Zułowie. Choroba daleko się posunęła. Powiedział mi
o tym poufnie M inister Marian Kościałkowski.
Zebrałem bukiet sasanek i przywiozłem go do
Belwederu, prosząc sierżanta W ójcika,1 ażeby Mu
sasanki z Zułowa doręczył.
—
Pan Marszałek — rzekł Wójcik — szukał sa­
sanek w parku w Belwederze!
Odgadłem więc myśl!
A te litewskie sasanki są tak piękne jak nigdzie.
1 Sierżant Wójcik stale
szałka w Belwederze.
znajdował się w służbie Mar­
31
Na uroczystościach pogrzebowych nie byłem. Zda­
wało się, że i ja niedługo za Nim pójdę. Ten rok po
śmierci Jego przeszedł mi niezwykle ciężko.
Ale przeżyłem.
Teraz moje staran ia idą w tym kierunku, ażeby
ten Zułów — to miejsce Jego urodzenia, w którym
i ja przepędziłem najmilsze chwile dziecięctwa,
a gdzie On pod okiem Matki zaczął myśleć o Nie­
podległości i sposobach jej wywalczenia — stał się
miejscem pielgrzymek z całej Polski. Ojcowie i dzieci
niech tu ta j zaczerpną otuchy i siły i umiejętności,
jak żyć dla Ojczyzny i pracować dla ludzkości.
W ojewódzka Biblioteka
Publiczna w Opolu
CM 313406
000-313406-00-0