Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę
Transkrypt
Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę
Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 Jedyną szansą na wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej jest powołanie międzynarodowej komisji, która zbada na nowo wszystkie okoliczności, przyczyny oraz wszystko to, co działo się już po katastrofie rządowego samolotu Tu-154M w Smoleńsku. Naukowcy, eksperci i prawnicy podczas posiedzenia Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r. wyjaśniali aspekty prawne powołania międzynarodowej komisji ds. zbadania przyczyn katastrofy rządowego samolotu w Smoleńsku. Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu, podkreślił, że 63. proc. Polaków domaga się międzynarodowej komisji w sprawie Smoleńska. Poseł przypomniał, że już dwa lata temu wraz z Anną Fotygą złożył w Kongresie Stanów Zjednoczonych petycję podpisaną przez 350 tysięcy osób, obywateli Polski i USA, wnoszącą o powołanie takiej komisji. - Rząd wciąż odmawia powołania takiej komisji. A my mamy obowiązek rozważyć wszystkie aspekty prawne dotyczące tego, jak działano w sprawie katastrofy smoleńskiej, bo nie ma wątpliwości, że istnieje bardzo wiele prawnych i technicznych zaniedbań – powiedział Macierewicz. - Po blisko trzech latach jesteśmy świadomi ogromu zaniedbań i działań, które trzeba nazwać bezprawnymi - dodał. - Badanie przyczyn katastrofy według konwencji chicagowskiej było jednym wielkim ciągiem naruszeń – powiedział podczas posiedzenia jeden z obecnych prawników prof. dr hab. Tadeusz Jasudowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Profesor Jasudowicz omówił aspekty prawne powołania międzynarodowej komisji ds. zbadania przyczyn katastrofy. - Skala zawinień w sprawie Smoleńska jest bardzo duża – powiedział podczas posiedzenia komisji. Jak podkreślił prawnik, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy jest skupiony wokół Wspólnoty Niepodległych Państw. 1/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 - Przede wszystkim chciałbym zapytać, kiedy Wspólnota Niepodległych Państw wyrażała jakąkolwiek swoją wolę, zgodę na zaangażowanie MAK w tym zakresie, gdzie są przedstawiciele WNP w składzie komitetu MAK. Sam ten organ był nielegalny z tego punktu widzenia. Kiedy się dobrze przestudiuje protokół 13 wraz z komentarzami, czyli wraz z orzecznictwem w systemie konwencji chicagowskiej i narastaniem standardów szczegółowych, okazuje się, że niemal wszystko zostało zaprzepaszczone, splugawione i naruszone – dodał prof. Tadeusz Jasudowicz. Zaznaczył jednocześnie, że zbyt mało mówi się o roli Edmunda Klicha jako akredytowanego w komisji MAK. – Jego prawem było zażądanie natychmiast priorytetowego badania miejsca zdarzenia i wraku samolotu przez stronę polską. I w to miejsce schodzi on na zupełne dyspozycje władz oraz służb rosyjskich i pełne przyzwolenie, być może ze strachu, a może ze złej woli, ze strony polskiej. Było prawem i obowiązkiem Klicha, żeby wykazywać postawę inicjatywną i żądać przeprowadzenia konkretnych czynności śledczych, a także dbać o jakość tych czynności, o co nie zadbał - dodał profesor z UMK. Profesor Jasudowicz podkreślił także, że w interesie władz prowadzących postępowanie w sprawie katastrofy było włączenie do niego rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. - Istotne jest to, że istnieje prawo do partycypacji rodzin. Ogromne orzecznictwo strasburskie używa terminu albo śledztwo dostępne dla rodziny, albo (…) bezwzględnie konieczne jest, żeby najbliżsi krewni byli włączeni w postępowanie w zakresie i stopniu zabezpieczającym ochronę ich prawowitych interesów – wyjaśnił prof. Jasudowicz. Zauważył, że w interesie władz prowadzących postępowanie w sprawie katastrofy było włączenie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Udział rodzin oznacza dostęp do akt sprawy, dostęp do materiałów i dokumentów oraz prawo do inicjowania czynności śledczych, a także prawo do występowania o ekspertyzy krajowe i zagraniczne. Profesor dodał także, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu „nie będzie miał wątpliwości, że rodziny zostały potraktowane w sposób nieludzki i poniżający”. 2/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 Lasek feruje wyroki Nie mam pojęcia, co kieruje panem Laskiem. Jego agresywne wypowiedzi odbieram jako próbę zdyskredytowania mojej osoby oraz osoby śp. Remigiusza Musia - mówi por. Artur Wosztyl, dowódca Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku Chodzi o wypowiedź Macieja Laska, przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, członka komisji Jerzego Millera, który w obszernym wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" podważa umiejętności pilotów specpułku. Lasek to ta sama osoba, która jeszcze nie tak dawno przekonywała, że obecność generała Andrzeja Błasika komisja Millera stwierdziła na podstawie kontekstu sytuacyjnego. Tym razem dostało się także nie tylko załodze Tu-154M, która nie może już się bronić, ale też pilotom z Jaka-40, którzy 10 kwietnia 2010 r. lądowali w Smoleńsku z dziennikarzami. Lasek twierdzi, że nie ma żadnego dowodu na to, iż załoga jaka dostała komendę o zejściu na 50 m - nie zarejestrował tego ani rejestrator dźwięku z jaka, ani z tupolewa czy z wieży. Tyle że taśma z jaka w ogóle nie zarejestrowała rozmów tupolewa z wieżą. Deszyfracją nagrań tej taśmy zajmują się jeszcze biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna. Lasek sugeruje, że komendę 50 m dla jaka potwierdził dowódca załogi por. Wosztyl. Tymczasem - jak twierdzi Wosztyl - jego słowa odnosiły się tylko do komendy, jaka padła z wieży pod adresem tupolewa. - Nie słuchałem korespondencji między iłem a wieżą, nie pamiętam, by taka komenda padła wobec jaka. A Remek [Muś - przyp. red.] odsłuchiwał te nagrania jeszcze raz, już po powrocie do Warszawy. Być może wtedy właśnie to usłyszał - twierdzi Wosztyl. Pilot jest zbulwersowany insynuacjami Laska, który feruje wyroki, jakoby załoga złamała podstawowe zasady obowiązujące przy lądowaniu, schodząc poniżej dopuszczalnej wysokości. Otóż prokuratura nie wypowiedziała się jeszcze w tej kwestii, a komisja działająca przy Dowództwie Sił Powietrznych, badająca incydenty lotnicze, już w czerwcu 2010 r. deklarowała, że nie stwierdziła żadnych uchybień ze strony pilota. Komisję - na wniosek Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów - powołał dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski. Analizowała ona sytuację m.in. w oparciu o zebrane materiały i zeznania świadków. - Komisja, której przewodniczył ppłk Jacek Jarmuła, stwierdziła, że warunki pogodowe w momencie lądowania pozwalały na jego wykonanie - wskazywał ppłk Robert Kupracz, ówczesny rzecznik Sił Powietrznych. Postępowanie dyscyplinarne przeprowadzone w jednostce przez rzecznika dyscyplinarnego mjr. Alberta Słowińskiego ostatecznie zakończyło się uniewinnieniem dowódcy 3/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 jaka. Podejście to nie lądowanie Lasek sugeruje też, że Wosztyl miał nakłaniać załogę tupolewa do lądowania przy widoczności 400 metrów. "To jest absolutnie niezgodne z procedurami wojskowymi, nie można próbować lądować w takich warunkach. Podejść do lądowania - owszem; podejść do minimów, ale tekst: "No, wiecie, tu jest bardzo źle, ale możecie spróbować, nam się udało". Jak to brzmi? Później jeszcze informują załogę tupolewa, że teraz to widać 200 m. Ale lądowania też nie odradzają" - mówi "Wyborczej" Lasek. - To nieprawda. Mówiłem tylko, że jeśli zdecydują się podejść raz lub dwa razy, to jak najbardziej mogą spróbować. Mówiłem o podejściu, a nie o lądowaniu - zastrzega Wosztyl. I przytacza konkretne punkty regulaminu lotów RL 2006. Paragraf 19 ust. 24 traktuje o tym, kiedy konkretnie dowódca załogi musi przerwać zniżanie: na wyraźną sugestię służb ruchu lotniczego, w przypadku kiedy obok statku powietrznego lub drogi startowej pojawi się obiekt zagrażający lądowaniu oraz kiedy nie ma wzrokowego kontaktu z terenem lub gdy warunki pogodowe nie gwarantują bezpiecznego lądowania i zgodnie z decyzją dowódcy statku powietrznego wykonać powtórny manewr podejścia do lądowania lub odejść na lotnisko zapasowe - o tym, jak zakończy się podejście końcowe, decyduje dowódca załogi. Wosztyl polemizuje też z wypowiedzią Laska co do znajomości języka rosyjskiego. Lasek twierdzi, że lądowanie jaka i słaba znajomość języka rosyjskiego przez załogę wprowadziły "dodatkowe zdenerwowanie na wieży". "Kontrolerzy nie mogli wykluczyć, że załoga tupolewa również nie zdoła prawidłowo prowadzić korespondencji po rosyjsku" twierdzi Lasek. Jako dowód słabej znajomości języka Lasek podaje przykład, kiedy to załoga miała nie zrozumieć komendy z wieży i zamiast kołować prosto (po rosyjsku "rulaj priamo"), skręciła w prawo. - Ta komenda padła na głównej drodze kołowania, w momencie, kiedy zwolniliśmy już pas startowy. Poza tym pas startowy zwolniliśmy w lewo, a nie w prawo. Pan Lasek twierdzi, że załoga nie znała języka rosyjskiego. Dlaczego więc nie ustosunkuje się do 7 kwietnia? - pyta Wosztyl. Tego dnia do Smoleńska leciała ta sama załoga jaka, z wyjątkiem technika pokładowego - zamiast Musia leciał inny pilot 36. SPLT. Jak wiózł wtedy członków polsko-rosyjskiej komisji ds. trudnych. Również zeznania Remigiusza Musia były na tyle dokładne, że przytaczał je tekstem komendy 4/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 w języku rosyjskim. Świetnie znał ten język, co potwierdzają jego koledzy. - To, co mówi pan Lasek, to kompletna bzdura. Remek świetnie znał rosyjski. Przebywał w Rosji nawet po kilka miesięcy podczas remontów samolotów. A co do lądowania jaka, było już orzeczenie komisji. Udowodniono, że Artur nie lądował poniżej minimów. Jaki cel ma więc pan Lasek, tak oczerniając naszych kolegów? - dopytują piloci, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik". - Nie mam pojęcia, co kieruje panem Laskiem. Jego agresywne wypowiedzi odbieram jako próbę zdyskredytowania mojej osoby oraz osoby śp. Remka Musia - konkluduje Wosztyl. Multiplikacja tez raportu Millera Lasek z uporem powtarza tezy przedstawione w raporcie KBWLLP: w wywiadzie jest mowa o błędach i niedostatecznym wyszkoleniu załogi tupolewa i jaka, o zderzenia samolotu z brzozą. Wraca nawet kwestia rzekomej obecności dowódcy Sił Powietrznych w kokpicie - mimo że deszyfracja nagrań z czarnej skrzynki tupolewa nie potwierdziła tego. Lasek na tym nie poprzestaje, powołuje się na eksperyment kanału Discovery - chodzi o przyziemienie Boeinga 727 (prototypu Tu-154M) na płaskiej pustyni. Rzeczywiście - kiedy maszyna przyziemia, kokpit przetacza się pod kadłubem, zostaje przez niego wręcz przemielony. Reszta samolotu rozpada się jednak nie na drobne części, jak to miało miejsce w przypadku rządowego tupolewa, ale na zaledwie kilka dużych elementów. Manekiny, pełniące rolę pasażerów, pozostają integralne. Lasek w swych dywagacjach nie poprzestaje na powtarzaniu sloganów, które od dawna wszyscy znamy - jak to eksperci późniejszej komisji Millera sumiennie pracowali w Smoleńsku, badali wrak samolotu i pobrali nawet kilka próbek (fragmenty ubrań, parasolka, banknot, nadpalona książka). "To wszystko są materiały chłonne, które mają największe szanse na absorbowanie obcego materiału, który mógłby być naniesiony w trakcie wybuchu" twierdzi Lasek. Warto jednak pamiętać, że żadna ekspertyza biegłych na ten temat nie powstała. A próbki pobrane z wraku tupolewa wciąż czekają na analizę. Marta Milczarska Maciej Walaszczyk Badania do mocnej korekty 5/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 Z Ignacym Golińskim, pilotem, byłym członkiem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, rozmawia Marcin Austyn. Zaskoczyły Pana informacje na temat śladów materiałów wybuchowych na wraku? - Tego na pewno nie wiemy, bo prokuratura twierdzi, że nie ma ostatecznych wyników badań w tym zakresie. Przypomnę jednak, iż zwracałem uwagę na to, że ucięcie skrzydła samolotu przez brzozę jest dla mnie wciąż mało wiarygodne. Ono składa się z podłużnych żeber i dźwigara chromomolibdenowego lub ze stali o największej wytrzymałości i taka brzoza powinna być przez skrzydło ucięta jak siekierą. Pyta pan, czy te ślady mogą świadczyć o eksplozji... Na pewno przybliżałyby nas do tej hipotezy. Dlaczego nie natrafiono na nie wcześniej? - Być może to efekt tego, że od samego początku badania okoliczności tej katastrofy popełniane były błędy. Trzeba było np. zażądać wykonania dokumentacji fotograficznej, filmowej miejsca katastrofy z powietrza. Wtedy widoczne byłoby rozłożenie elementów tuż po katastrofie. Teraz od ekspertów słyszymy, że skrzydło poleciało do przodu na zasadzie impetu. Zgadzam się z tym, ale dlaczego odleciało na bok? Czy mógł być to skutek wybuchu? Kiedy bada się wypadek lotniczy, istotne jest położenie wszystkich części, bo przyczyn katastrofy dochodzi się po kolejnych śladach. Oczywiście te bardzo drobne części są trudne do odnalezienia, ale nie jest to niemożliwe. Przypomnę tu badanie katastrofy w Lockerby. Tam mały element bomby, mierzący zaledwie 2x4 cm, doprowadził do odkrycia, że doszło do zamachu. I w tym kontekście sposób, w jaki Rosjanie "zagrabili" miejsce katastrofy, daje do myślenia. Chorąży Remigiusz Muś twierdził, że godzinę po katastrofie elementy samolotu były przemieszczane i dokumentowane. To normalne? - Tego nie wolno było robić, bo takie działania zamazują obraz katastrofy. 6/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 W Smoleńsku, na terenie lotniska, był poligon moździerzowy, czy ewentualna obecność materiałów wybuchowych może mieć związek z działaniami w czasie II wojny światowej? - To jakaś bzdura. Skąd zatem znalazłyby się one na fotelach? Dodam tu, że na podstawie właśnie śladów materiałów wybuchowych można by ustalić - za pomocą pomiaru ich natężenia (po ustawieniu foteli, tak jak były zamontowane przed wypadkiem), miejsce ewentualnego wybuchu. 18 czerwca 2010 r. Wojskowy Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie nie stwierdził obecności śladów materiałów wybuchowych. Ale też badania powtórzono. Wyniki mogły być niepełne? - Tego nie wiem, bo nie dysponuję dokumentacją. Jednak osobiście mam pewne wątpliwości co do rzetelności badań wykonywanych w Rosji wcześniej. Jak wiemy, polscy eksperci nie mieli wtedy swobodnego dostępu do miejsca katastrofy. To, że po dwóch latach, mimo że wrak nie był przykryty, był zniekształcony, niszczony, a nawet sugerowano, że był umyty, a rzekomo znaleziono jakieś ślady materiałów wybuchowych, jest ciekawe. Edmund Klich twierdzi, że komisja ministra Jerzego Millera nie dopełniła obowiązków, bo nie badała wraku. W tej sytuacji "raport Millera" powinien być w ogóle zamknięty? - Jeśli coś nie zostało przez komisję wykonane, to nie miała ona prawa zakończyć prac nad raportem. Jeśli były jakiekolwiek wątpliwości np. co do wybuchu, to komisja powinna była zażądać badań, obecności ekspertów i potem zająć stanowisko. W razie potrzeby komisja powinna była zaangażować do pracy tylu ekspertów, ilu zapewniłoby rzetelne wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Próbowano reanimować tezę o wznowieniu prac komisji Millera? - Ponowne powoływanie komisji Millera mija się z celem, bo ta komisja już raz się wypowiedziała na temat katastrofy. Wznowienie badania jest potrzebne w ramach, powiedziałbym, komisji polskiej, ale nie komisji Millera. To gremium powinno czerpać z 7/8 Rodzina katolicka - Międzynarodowa komisja zbada katastrofę smoleńską? środa, 07 listopada 2012 19:14 doświadczenia międzynarodowych ekspertów. To najlepsze rozwiązanie. Komisja powinna być niezawisła i mieć nieograniczone możliwości, szczególnie jeśli chodzi o sięganie po opinie ekspertów czy ustalanie zakresu badań. Od którego momentu zacząć badania? Można bazować na ustaleniach komisji Milera? A może wystarczy zaufać zespołowi, który pracuje dla prokuratury wojskowej? - Z pewnością bardziej skory jestem przychylić się do prac zespołu prokuratury niż do ustaleń komisji Millera. Oczywiście nie można wyrzucić wszystkiego, co wytworzyła ta komisja. To, co zostało poprawnie przeprowadzone, trzeba zostawić. Ale jeśli będzie taka potrzeba, to badania należy zacząć od początku. Wiemy też, że wielu kwestii komisja Millera nie zweryfikowała. Dotąd np. nie wiemy, dlaczego samolot znalazł się poniżej wysokości 100 m, dlaczego załoga miała stare mapy lotniska Siewiernyj, dlaczego samolot miał zbyt dużą prędkość schodzenia, dlaczego silniki odchodzącego na drugi krąg samolotu tak głośno wyły, a miały ok. 60 proc. obrotów? Tego jak dotąd nie wyjaśniło żadne z gremiów zajmujących się badaniem okoliczności katastrofy. Dziękuję za rozmowę. Źródło: Nasz Dziennik 8/8