Młodzi studenci (przed)przedsiębiorcy - tech-blog

Transkrypt

Młodzi studenci (przed)przedsiębiorcy - tech-blog
Autor:
Dotyczy przedmiotu:
Prowadzący:
Piotr Dymacz 148456
Ekonomia dla inżyniera
dr inż. Artur Chorążyczewski
Młodzi studenci (przed)przedsiębiorcy
Jako student kończący trzeci rok kierunku Automatyka i Robotyka na naszym wydziale, a także jako osoba pracująca
już od przeszło 4 lat (zacząłem studia rok później niż moi rówieśnicy, ze względu na podjęcie pracy), mogę stwierdzić
z dużym przekonaniem jedno - w naszym kraju nie buduje się pokoleń młodych i przedsiębiorczych ludzi, zaradnych
na bezlitosnym, wolnym rynku pracy i działalności gospodarczej. I nie są to obserwacje wyssane z palca lub
internetowych statystyk, ale pochodzące z doświadczenia codziennego i z moich kontaktów wśród, jakże licznej,
grupy kolegów studiowanego kierunku.
Będąc uczestnikiem ostatniego etapu edukacji społecznej w naszym kraju, sięgając wstecz, dochodzę do wniosku, że
wszystkiego, czego do tej pory nauczyłem się w sprawach, nazwijmy to, stricte związanych z działalnością
i aktywnością zawodową, zawdzięczam głównie własnej desperacji, chęci do działania i… może ciekawości. Cieszę się,
że nie zmusiła mnie do tego trudna sytuacja rodzinna, choć wiem też, że w takim wypadku ludzie radzą sobie jeszcze
lepiej niż inni, na których do ostatnich dni studiowania łożą rodzice, a na studia wybrali się, bo taka jest moda.
W szkołach podstawowych o przedsiębiorczości i aktywności zawodowej się nie mówi, bo uczniowie są jeszcze za
młodzi, w gimnazjach jest tyle innego materiału, że na nic więcej nie starcza czasu. Może trochę lepiej jest w
technikach i liceach, bo tam pojawił się, lub powinien się pojawić, taki przedmiot jak Podstawy przedsiębiorczości.
Ale wykładane na nim informacje mogę podsumować w kilku słowach: suche fakty, przydatność praktyczna prawie
zerowa! W dodatku oderwane od aktualnej rzeczywistości.
Miałem nadzieję, że na studiach, poza sprawą oczywistą, czyli zdobywaniem wiedzy, studenci dostaną także zastrzyk
informacji praktycznych, przydatnych w starcie na rynku po zakończeniu studiów, a jeszcze lepiej w ich trakcie - rynek
pracy jest bardzo wymagający i nie wyobrażam sobie, że bez doświadczenia zawodowego zdobytego już podczas
studiowania będzie łatwo o szybkie znalezienie pracy po obronie tytułu. Takie, niestety, mamy realia. Ale z drugiej
strony, jako ludzie, mamy też niespotykany w przyrodzie dar do błyskawicznego dostosowywania się do warunków
zewnętrznych!
Póki co, na naszych studiach pojawił się jeden (zaznaczam, że obowiązkowy, co jest bardzo istotne w moich dalszych
rozważaniach) przedmiot traktujący o takich sprawach (tj. Ekonomia dla inżyniera). Jeden, w dodatku w postaci
wykładów, zakończony zaliczeniem wymagającym poświęcenia góra godziny w niedzielny wieczór na dzień przed
zajęciami… Zlekceważony (może bardziej odpowiednim słowem będzie „olany”?) przez znaczną część studentów
(przyznaję się: sam do świętych nie należę!). Ale jest… dziekanat odfajkuje to w naszych wirtualnych indeksach w
portalu Edukacja.CL i wszyscy będą „zadowoleni”. Trochę lepiej ma się sytuacja wśród przedmiotów
pozawydziałowych, obieranych dowolnie, bo wybór jest większy. Ale wszystko to wymaga obustronnego
zaangażowania. Ktoś musi zaszczepić w studencie ciekawość, żeby potem mu pompować wiedzę teoretyczną i jakże
przydatne - własne doświadczenie! Z drugiej strony, bez odrobiny zaangażowania ze strony studentów, na nic się
zdadzą wszelkie wysiłki… i koło się zamknie. Gdzie więc tkwi problem?
Chyba jako naród mamy wrodzoną, ponadprzeciętną umiejętność, narzekania na wszystko wokół, niezależnie od
tego, jakim „złem” ten przedmiot narzekań jest. Może właśnie stąd, wśród młodych ludzi bierze się przekonanie, że
praca, a i przede wszystkim samodzielna działalność gospodarcza, to koszmar, z którym lepiej na razie (tj. w trakcie
studiowania) nie mieć do czynienia? Na jednym z ostatnich wykładów z EdI na pytanie prowadzącego o to, czy ktoś z
nas prowadzi własną działalność zgłosiło się dokładnie 0, słownie zero osób! A ilu już pracuje? Niewiele więcej… i
1
może prawdą jest, że studia dzienne nie umożliwiają podjęcia pracy w ich trakcie, ale jestem żywym przykładem na
to, że jednak można.
Wszędzie narzeka się na utrudnienia przy zakładaniu firmy, na miliony rubryczek, które trzeba zapisać przy
samodzielnym wypełnianiu w rozliczeniu rocznym PIT. W mediach cały czas się pojawiają wzmianki o tym, że
parlament znowu spieprzył coś kolejną nowelizacją Ustawy o podatku od towarów i usług, że przedsiębiorcom
umierają zakłady, a pracownikom pensje lecą na łeb i szyję… a do bilansu tego wszystkiego dodaje się jeszcze
nadmuchany do rozmiarów ogromnego różowego słonia „kryzys”, który czai się za rogiem osiedlowego spożywczego
i tylko czeka, żeby zamienić każdy nasz posiłek w ciągu dnia na suchą kromkę chleba z najtańszym smalcem.
I jak tu nie bać się świata przedsiębiorstw? Przecież większość wybierze prostsze rozwiązania - popłynie z nurtem,
skończy studia, gdzieś zostanie przyjęta do pracy i… większość moich kolegów ze studiów pewnie na tym
poprzestanie, bo nikt im nie wpoił chęci do działania, nie pokazał, że panie w okienkach „skarbówki” nie gryzą, a
każdą sprawę przy odrobinie determinacji i poświęcenia czasu na zrozumienie/zapoznanie mechanizmów, można
załatwić szybciej niż to się wydaje. Można by tu powiedzieć, że brakuje pracy u podstaw, albo inaczej - brakuje
innego rodzaju pracy u podstaw, bo coś tam się już w temacie dzieje. Ale forma przekazu niestety nie jest ani
atrakcyjna, ani zachęcająca do zgłębiania tematyki samemu, a właśnie to jest motorem rozpędzającym młodych ludzi
- samodzielne poznawanie tematu! Mój współlokator, kończący już kierunek EiT na naszym wydziale, wielokrotnie
stwierdzał, że jemu nie są potrzebne praktyki, bo i tak jakąś pracę po studiach znajdzie - przecież „będę miał papier z
PWr”! Zniechęcenie czy zmęczenie materiału? A może po prostu brakowało mu takiej marchewki na patyku, która
pokaże właściwy kierunek... oczywiście w połączeniu z jakimś kijem, który byłby dodatkową formą motywacji.
Zabrakło zajęć z ciekawymi ludźmi i w ciekawej formie - niekoniecznie wykładów z suchymi faktami, ale może tak jak
na Ekonomii dla inżyniera, z dawką własnych przemyśleń prowadzących, popartych doświadczeniem. I w końcu zabrakło zajęć, na których każdy mógłby zobaczyć na żywo jak działają te wszystkie trybiki i jak je samodzielnie
nastawiać żeby wszystko działało po naszej myśli - seminaria i ćwiczenia z podstaw przedsiębiorczości byłyby chyba
znacznie lepsze na pierwszym semestrze niż analiza matematyczna. Pokazać młodym ludziom co można osiągnąć w
przyszłości i jak sobie radzić w, nie oszukujmy się, trochę skomplikowanej otaczającej nas rzeczywistości, a dopiero
potem dać narzędzia, którymi będą osiągać wyznaczone wcześniej cele.
Może moje powyższe słowa brzmią jak głos młodego, poirytowanego człowieka. Ale ciężko mi się nie irytować
przeglądając program studiów „bolońskich” tego samego kierunku co mój, mojego młodszego brata… Jestem w
stanie zrozumieć, że potrzebujemy (jako kraj i jako wspólnota europejska) szybciej i więcej specjalistów w
dziedzinach technicznych, bo taką potrzebę ma rynek. Ale kształcenie „ludzkich maszyn” do wykonywania prostych
zadań powinno należeć do zawodówek (technikum?), a nie do wyższych uczelni! Gdzieś ta granica się zatarła i na
barki szkół wyższych zrzucono zadanie „produkowania siły roboczej” - byle szybciej i byle więcej inżynierów, którzy
zasilą później taśmy produkujące monitory pod Wrocławiem… Owszem, skracanie czasu kształcenia jest naturalnym
kierunkiem rozwoju, ale tylko jeżeli idzie w parze z pewnymi zmianami w programach studiów i podejścia do
kształcenia. Bo jeżeli ludzie w pięć lat nie nabywają świadomości egzystencji w środowisku kręcącym się wokół
pieniędzy i biznesu, to tym bardziej nie osiągną tego w niecałe trzy lata! A właśnie tego powinni oczekiwać (i być tego
świadomi) młodzi ludzie po studiach - nabycia nie tylko wiedzy teoretycznej i praktycznej w danej dziedzinie, ale
także pewnego stosunku do ich przyszłych działań zawodowych, bo magister inżynier nie powinno oznaczać tylko
„fizycznego robola z większym zasobem wiedzy”, ale także dobrego menadżera, który gotowy będzie do
poprowadzenia własnego przedsiębiorstwa.
W chwili obecnej pracuję zdalnie głównie jako programista i grafik na 12-miesięczną umowę zlecenie w średniej
wielkości firmie z Warszawy (około 40 pracowników). Dobre wyniki w nauce owocują też od początku studiów
otrzymywaniem stypendium naukowym. Utrzymuję się sam, a już w niedalekiej przyszłości mam w planach
rozpoczęcie własnej działalności. I wbrew zdziwieniu moich kolegów z roku, nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, bo
jak się powiedziało „A”, to trzeba też powiedzieć i „B”, a konkurencja nie śpi.
2