KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ Październik2012

Transkrypt

KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ Październik2012
Tłusty Pirat
tlustypiratmagazyn.pl
magazyn
numer czwarty październik 2012
spis treści
start
kamasutra
czym jest szczęście?
fury
malowanie to nie produkcja
bucowatość, komercja i rock’n’roll
top 20 kotów popkultury
osiem absolutnych numerów jeden
suchy żart
hammer horror
recenzja: gra
recenzja: płyta
kuchnia
galeria
koniec
to
dla
Ani
Kasi
Marka
Davida
foto: http://3.bp.blogspot.com/-QjaGkffhguQ/TxsJvJRX-2I/AAAAAAAAAl8/4hKgkV10DAk/s1600/monty-python-1020x1024.jpg
Pozdrawiamy wszystkich
serdecznie z okazji
nadchodzacego
listopada
,
.
.
.
I zyczymy równie
udanej lektury
.
r
o
P
k
i
n
d
a
ptako-pies
„Tamtą z kochankiem rozdzielić,
Kochanka z tamtą poróżnić
I oddanemu dokuczyć Oto dlaczego tak pragną
Powtórnych związków niewiasty.”
*Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu.
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1985
img 1.bp.blogspot.com/_4CmeLEJKntY/TJpttm6K68I/AAAAAAAABLw/eexEZLsp2yQ/s1600/devil+woman.jpg
Kamasutra na dzisiaj
a
n
ź
u
L
y
c
i
l
b
u
a
k
y
t
s
P
Jak być szczęśliwym?
ptako-pies
Martin Lindstrom przepracował w zeszłym roku
300 dni będąc cały czas w podróży. Spotkał wielu
szczęśliwych ludzi, w miejscach, w których się tego
zupełnie nie spodziewał. Zaczął postrzegać ich
w innym świetle i zadawać sobie pytanie dlaczego
niektórzy z nich są szczęśliwi niezależnie od tego,
gdzie i w jakich warunkach mieszkają, a inni mają
z tym problem.
Podczas swojej podróży odwiedził między innymi
jedną z najbiedniejszych dzielnic miasta Medellin
w Kolumbii. W slumsach, gdzie technologia jest
czymś nieznanym, zainstalowano w tym czasie
pierwsze ruchome schody. Radość na twarzach dzieci,
które uczyły się z nich korzystać oraz fakt, że one
potrafiły cieszyć się z takiej oczywistej dla nas rzeczy,
zainteresowały go. Martin musiał czuć się naprawdę
„dziwnie”, kiedy pytając dzieci o szczęście, usłyszał
głośny szczery śmiech i dojrzałą ripostę – Powinniście
przestać mówić o szczęściu, a zacząć cieszyć się
życiem.
Z podobną sytuacją Lindstrom zetknął się
w Tajlandii, w rejonie w którym mieszkańcy mają
problem nawet z dostępem do elektryczności.
W niczym to jednak nie przeszkadzało starszym
ludziom uśmiechać się, a dzieciom radośnie bawić
się na ulicy. Starsza kobieta zdradziła mu sekret, że
szczęśliwym jest się wtedy, gdy rodzina jest razem.
Podobnie było w australijskim buszu, w miejscu, gdzie
spłukiwana toaleta uchodzi za nowość. Tam właśnie
Martin poznał młodego mężczyznę, który powiedział
mu, że naprawdę szczęśliwy czuł się wtedy, gdy
pomagał innym ludziom. Każdego dnia starał się robić
jeden dobry uczynek, a telewizję oglądał tylko dwa
razy w życiu...
Z kolei wizyta na pewnym nowo wybudowanym
osiedlu w Chinach, urządzonym nowocześnie nawet
jak na XXI wiek, z mieszkaniami wyposażonymi
we wszystko co ostatnio stworzyła technika, to
dobry kontrast dla wcześniejszych przykładów.
Tutaj wszystko było podłączone do szybkiego łącza
internetowego, a życie mieszkańców przypominało
„wyścig szczurów”. Można było odnieść wrażenie, że
ludzie pragnęli wszystkiego co pokazywała telewizja,
ślepo wierząc, że właśnie to da im szczęście. Jedyny
wniosek jaki zdaje się wyciągali, to potrzeba cięższej
pracy i wyższych zarobków, tylko po to, żeby osiągnąć
wyższy status społeczny. Pewna młoda chińska
rodzina czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogąc
przeskoczyć poprzeczki wysoko zawieszonej właśnie
przez media. Na ulicy nie było bawiących się dzieci,
a Martin nie spotkał ani jednej osoby, która by się
uśmiechała.
Podróżując po świecie Lindstrom doszedł do wniosku,
że im więcej czasu ludzie spędzają z rodziną
i przyjaciółmi, jednocześnie mając ograniczony dostęp
do mediów, tym są szczęśliwsi. Uważa, że ludzie nie
są przygotowani na wszystkie docierające do nas
informacje. Te złe, dotyczące klęsk żywiołowych,
ataków terrorystycznych, wojen i katastrof wywołują
w nas poczucie bezradności. Te pokazujące dobrobyt
innych ścierają się z naszą wrodzoną zdolnością do
porównywania się. Nie mogąc dorównać innym,
czujemy się nieszczęśliwi. Nie oznacza to oczywiście,
że pogubiliśmy się na pewnym etapie rozwoju i nie
ma dla nas ratunku. Niezależnie od tego co pokazują
media, powinniśmy być jednak czujni i dbać o swój
osobisty pogląd na szczęście. Linstrom przytacza
słowa swojego przyjaciela, który powiedział, że
szczęścia nie mierzy się liczbą przeżytych dni, ale
liczbą dni które się pamięta. I dodaje, że nigdy nie
zapomni tych szczęśliwych ludzi, których poznał
w czasie tej podróży. To jest jego definicja szczęścia.
Martin Lindstrom (ur. w 1970 roku) - światowej sławy
specjalista do spraw brandingu i neuromarketingu.
Autor wielu książek, napisanych we współpracy
z innymi ekspertami w dziedzinie marketingu.
Pracował w prestiżowej agencjii reklamowej BBDO,
zajmował się promocją m.in. takich marek jak: Mars,
Pepsi, Ericsson, American Express, Mercedes-Benz,
McDonald’s.
Foto:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Crowd_of_smiling_
children_in_Bangladesh.jpg
Wyjebana fura Zwykłe auto
Niee no kurwa będę się teraz wlókł za nim
w żółwim tempie. Spóźnię się na siłkę!
I oczywiście nie zjedzie na prawo i
będziemy tak jechać do usranej śmierci.
Kto to jedzie?! Jakaś kurwa stara baba
chyba...
No wciśnij ten pedał gazu! Kurwa żesz jego
mać! Nie bój się, nie odlecisz...
Ja pierdolę, kto takich ludzi uczy jeździć?!
Na następnej prostej go biorę, nawet jak
psy będą stały... bo kurwa nie zdzierżę.
Zobacz co ten facet za nami robi. Zaraz mi
do bagażnika wjedzie.
Tu i tak jest zakaz to nie będę puszczał
ćwoka. Niech się nauczy jeździć.
Widać w lusterku, że burak jakiś. Fura na
warszawskich, wypachniony cwaniaczek od
tatusia autko pożyczył.
On jest jakiś nienormalny. Ograniczenie do
70, a temu się śpieszy...
Nie wiem kto takim ludziom daje prawo
jazdy...
Założę się, że na tej prostej nas jełop
wyprzedzi.
Ooo teraz... rura! Lola kurrrwa trzymaj się!
Buahahah!
Zobacz kochanie na tego głupka! Kretyn!
Nooo wreeeszcie.... Patrz, patrz, kto to
prowadził. Wiedziałem, że jakiś staruch...
Kierunkowskaz byś włączył człowieku,
ale nieee.. z Warszaaawy to musi żarówki
oszczędzać.
Oby Ci się ktoś w dupę wpierdolił!
Czekaj, czekaj... puść mu fucka...
Obyś durniu dojechał bezpiecznie do domu
i nikogo po drodze nie zabił.
ptako-pies
i
P
i
k
c
a
r
W
d
a
i
w
y
Malowanie to nie
Rozmowa z artystą malarzem Marią
Bogdarą Jankowską
Pamiętasz ten moment, kiedy
powiedziałaś sobie, że chcesz malować?
Kiedy byłam maluchem bardzo dużo
rysowałam. Właściwie to ojciec mnie
namawiał, przynosił kartki dawał mi
w prezencie, kredki, farbki i pędzelki, bo
sam lubił to robić jako hobby. Rysowałam
codziennie kilka rysunków, a przed
snem szłam powiedzieć dobranoc i mu
je oddawałam. Ale wtedy nie myślałam
na poważnie żeby iść w tym kierunku.
Chciałam być naukowcem, interesowała
mnie biologia i kiedy miałam już zdawać
na Biologię, brat powiedział mi w ostatniej
chwili, żebym spróbowała na Akademię
Sztuk Pięknych w Gdańsku. Próbowałam
trzy razy i w końcu mnie przyjęli.
Twoje malarstwo to...?
Moje malarstwo bazuje na duchowości.
Ono ma w sposób naturalny istnieć
i współistnieć, wtapiać się w cały
wszechświat, bez ograniczenia papierem
czy płótnem. Maluję akwarelami, farbami
wodnymi i do tego dochodzi jeszcze
technika własna, takie warsztatowe
tajniki. Konie są jednym z moich
ulubionych tematów,
jest produkcja
ale nie w sensie dosłownym. Koń jest tylko
pretekstem, tematem źródłowym
i punktem wyjścia. Prawdziwe malarstwo
nie może być opisujące, czy opowiadające.
To jest kreacja, proces tworzenia czegoś,
powoływania nowego życia...
Jaką tematykę poruszasz?
Wykorzystuję to, co mi się aktualnie
podoba, chociaż nie jest to treścią.
To co maluję... czy to jest wmalowany
gdzieś kawałek skóry legwana, czy czyjeś
oko, ręka, to jest to co spotykam, to mnie
interesuje i fascynuje. To jest tworzywo,
z którego buduję obraz, ale to nie jest
tematem obrazu nigdy. Tematem jest
zawsze Centrum. Niezmienne i trwałe...
zmienne/niezmienne zmienności...
bo przecież nie ma nic niezmiennego.
Niemniej dla nas ludzi pewne rzeczy, które
są zmienne są jednocześnie bardzo trwałe,
np. wszechświat, Bóg. Potrzeba zbliżenia
się do Centrum, otarcie się o doskonałość takie tematy mnie interesują.
Przedstawiam je poprzez ponadczasowe
światło, nieograniczoną przestrzeń,
wewnętrzną mądrość malowanych
obiektów. To duchowość jest w moim
malarstwie priorytetem i najmocniejszą
strukturą wiążącą.
Czyli to jest dość trudne malarstwo,
może nawet nie tyle w odbiorze,
ale chyba trudno jest coś takiego
namalować?
A czytałeś O krasnoludkach i sierotce
Marysi Konopnickiej? Fajnie by było
gdybyś po to teraz sięgnął, bo jest to
naprawdę świetne i ponadczasowe i ma
niewiele wspólnego z dziecinnością.
Jest tam taki rozdział o świerszczu
Sarabandzie, gdzieś
w środku książki. Za tym rozdziałem jest
jeszcze jeden taki, gdzie krasnoludek
współpracuje z żabą Półpankiem
pod wpływem spotkania właśnie ze
świerszczem Sarabandą. Świerszcz
Sarabanda jest artystą muzykiem.
Wędruje przez świat i gra niesamowitą
muzykę, która na wszystkich oddziałuje.
Żaba która mieszkała
w okolicy, gdzie ten świerszcz aktualnie
przybył, zawsze popisywała się swoim
talentem wokalnym. Kiedy usłyszała tego
Sarabandę i zobaczyła jaką sławę taki
szary świerszcz nosi po świecie, zrobiła
się zazdrosna i poprosiła krasnoludka,
żeby przyniósł jej te nuty od świerszcza
Sarabandy. Krasnoludek poszedł, poprosił
o nuty i świerszcz od razu mu te nuty dał,
tylko powiedział, że nie wszystko jest tam
zapisane. Jeszcze trzeba dodać coś
z własnej duszy. Ale to jest bardzo łatwe...
wystarczy popatrzeć na wschodzące
słońce, przyjrzeć się łąkom i polom. I to
jest właśnie coś takiego. To jest bardzo
proste tylko trzeba znaleźć to w swoim
życiu i to jest jedyna tajemnica. Nie trzeba
się do tego uczyć, być erudytą, wiedzieć
dużo o sztuce, malarstwie, znać wszystkie
dokonania. Wystarczy zajrzeć do naszego
wnętrza, to nie jest jednak podane nam na
dłoni, ale trzeba się do tego dokopać.
Ile malujesz obrazów tygodniowo,
miesięcznie?
Wiesz co... malowanie to nie jest
produkcja... są obrazy, które maluje
się pół roku, potem się odkłada, bo coś
przeszkodzi i się wraca za rok na przykład,
jeśli jeszcze jest się w stanie wrócić do
poprzedniego obrazu i się maluje następne
pół roku. To nie ma w ogóle nic do rzeczy.
Nie można wyliczać czasu, bo to właśnie
by było robienie pod coś, pod zarobek, pod
jakąś sławę, pod jakąś wystawę... pod coś.
A żeby tak naprawdę sobie pomalować
to... O! Marka Kamińskiego pytano nie
tak dawno, czy Polacy mają szansę wyjść
z grupy, wygrać jakiś mecz. I on mówi,
że szansa na pewno by była tylko trzeba
wygrać głową. Trzeba mieć czysty wolny
umysł. I tak jest z malarstwem. Jeżeli
będziesz malować dla jakiegoś celu to to
już nie jest to. Żeby namalować prawdziwy
obraz to musisz mieć czysty umysł, czyste
serce i czyste intencje. A to ma się nijak
do sprzedaży, bo tak naprawdę nikt Ci
za to nie zapłaci. Za te Twoje intencje, za
czystość tego obrazu i za jego światło.
Nikt nie zrekompensuje Ci cząstki samego
siebie oddanej dziełu, ani następstwa
sprzedaży – zerwanych więzi, rozłąki...
Kto dla Ciebie jest autorytetem
malarskim?
No właśnie, w jaki sposób wyceniasz
swoje obrazy, bo chyba niełatwo jest
wycenić coś, w co wkłada się dużo siebie?
Cenię sobie – to będzie śmieszne i z
patosem - ale na pewno sobie cenie
Michała Anioła i Leonarda. W młodości
lubiłam Nacht-Samborskiego. Zdarzyło
mi się kiedyś coś takiego, oglądałam
film o Egipcie, o archeologach i o
penetracji grobowców. Kiedyś jakaś
grupa archeologów wykopała rzeźbę głowę krowy. Głowa była niesamowita,
niepodpisana, nie wiadomo kto ją
wyrzeźbił. Nie wiadomo czy to był jakiś
znany artysta. Ta głowa uśmiechała się do
całego świata, który jej się teraz objawił,
bo przecież gdzieś tam była ukryta...
takim wspaniałym uduchowionym wielkim
uśmiechem całego kosmosu. I była tak
piękna, że jeden z tych archeologów
powiedział, że jak wykopali tę głowę krowy
to nie wiedział, że tak wielkie doskonałe
piękno w ogóle istnieje i zdał sobie sprawę
z tego, że nigdy nie spotkał kobiety, która
by miała tak piękne oczy i tak piękny
głęboki uśmiech. I mówił, że może to jest
i śmieszne i, że pewnie cały świat będzie
się z niego śmiał, ale on kocha tę krowę.
Myślę, że nie chodzi o znane nazwiska,
ale o energię jaką zawiera dane dzieło. I ja
stawiam raczej na to.
To jest duży problem. Jeśli pójdziesz
do galerii to niestety mierzą Ci obraz,
sprawdzają format, określają technikę
i to jest w dużej mierze decydujące, a nie
powinno. Bo tak naprawdę najwyższą
wartością w obrazie jest kreacja, jakaś
myśl, jakaś koncepcja, magia talentu, czy
geniuszu, a nie rozmiar i zastosowane
farby. To jest głupie... tak według ilości
farb i dziwnie zmierzonego czasu, bo
artysta nigdy nie wie tak naprawdę
ile mu zajęło malowanie. Tego się
nie da wyliczyć. Możesz wiedzieć, że
zaczęłaś w marcu, a kończysz kiedyś
tam, ale nigdy nie wiesz ile Ci to zajęło
niedzieli, nocy i tak dalej. Nie da się
tego wyliczyć. Mam problem z wyceną
własnych obrazów. Jeżeli jest to obraz
malowany z taką myślą , że maluję coś,
zaniosę i zobaczymy, umówimy się
na cenę itd. to ok. Ale jeśli miałabym
sprzedać obraz z własnej kolekcji, który
jest nieporównywalny z żadnym innym
obrazem i z żadnym innym malarzem,
załóżmy w skali kraju i na świecie... to
nie potrafię go wycenić. A to, co by mi
zaproponowano to wiesz.... wyceniają
według nazwiska, czy jest znane, liczą
wystawy, formaty... liczą takie bzdety, ale
nie najważniejsze.
Myślisz, że dzisiaj jest zapotrzebowanie na sztukę?
Czy ludzie się przypadkiem od niej nie odsuwają, bo
coraz mniej ich to interesuje?
Po pierwsze ja się z tego nie utrzymywałam do tej
pory, bo jest to dość trudne. Po drugie stosunek ludzi
do sztuki jest jaki jest. Jak zaglądam do internetu
i czytam co ludzie wypisują tam o artystach, żeby
nie starali się różnić od innych ludzi... to to jest
raczej smutne. I do takich ludzi nie ma nawet z czym
startować. Ale to nie o to chodzi... Niech sobie piszą...
a ja wolę sobie pójść np. na piwo. Poza tym jeśli nawet
ludzie odchodzą od sztuki współczesnej, określanej
jako tradycyjna, to kiedyś i tak muszą do niej wrócić.
Oczywiście pod warunkiem, że to dobre lub wielkie
malarstwo. To jest normalne, że do wartości zawsze
się wraca, jak się je utraci. Jak syn marnotrawny.
Ludzie kiedyś zatęsknią za wyższymi wartościami,
które gdzieś tam zostały zakodowane. Odkryją takie
dawniejsze malarstwo i będą się cieszyć jak tą krową
wykopaną. Kiedyś na pewno odkryją to na nowo, jak
już zatracą się w czymś innym. To jest naturalne, taki
powrót do tego co jest szczere, prawdziwe
i autentyczne. Zmęczą się i zanudzą sami tym co jest
płytkie.
W jaki sposób promujesz swoje obrazy i czy na takim,
można powiedzieć... dość specyficznym rynku jest
duża konkurencja?
Galerie, internet... Poza tym chciałabym, bo jeszcze
nie doszłam do tego, drukować swoje najlepsze
obrazy. Te, które nie są na sprzedaż. Wydaje mi się, że
takie wydruki byłyby dla ludzi bardzo ciekawe,
a miałyby też ceny przystępne. Z tym, że na razie
szukam dobrej drukarni i temat jest na etapie
sondażu. Oczywiście, że jest konkurencja... ale sztuka
komercyjna, zarabiania na życie to jest troszkę inna
bajka, a taka sztuka prawdziwa między Tobą,
a Bogiem, to jest też inna bajka. To są dwie bajki,
które powinno się skutecznie i owocnie powiązać,
a nie każdy to potrafi.
Dojrzewasz jako artysta?
Na pewno. Osiągnięcia warsztatowe bywają
pretekstem do rozwoju świadomości twórczej,
ducha, osobowości artystycznej lub są owocem
tego rozwoju. Dorastamy, dojrzewamy i ciągle się
zmieniamy. Tego wymaga życie, ewolucja, postęp,
nie ma tego bez zmiany, bez doskonalenia czegoś co
jest ważne. Także ja właściwie wielką metamorfozę
przechodzę cały czas, ponieważ kiedyś byłam bardzo
smutną osobą. Odnajduję teraz więcej spokoju, więcej
bezpieczeństwa, chociaż materialnie nie jestem
zabezpieczona , ale to nie o to chodzi. Czuję się coraz
bezpieczniej, coraz swobodniej i coraz pogodniej, a to
się przekłada na to co robię. Moje obrazy były kiedyś
pięknie smutne, a w tej chwili są... wolne, od smutku
też.
Czy zdarza Ci się malować wyłącznie dla siebie i
czy masz jakiś własny obraz, który jest dla Ciebie
szczególnie ważny?
Mam kilka takich, ale chciałabym kiedyś na jakiejś
retrospektywnej wystawie ludziom je pokazać. Kiedyś
malowałam głównie dla siebie, ale przecież i dla
świata. Nie można sztuki uwięzić, zamykać w klatce
pokoju, tak że nikt tego nigdy nie zobaczy. To by było
posunięcie małego formatu, ciasne i egoistyczne. Po
to się człowiek, artysta rozwija, żeby inni mogli z tego
skorzystać. Ja nie miałam jeszcze okazji pokazania
ludziom tego co zrobiłam, ale mam nadzieję, że taki
dzień przyjdzie. Chciałabym kiedyś zrobić naprawdę
dobrą wystawę, a nie jest to wcale takie łatwe jak
się wydaje. Zrobię ją w takim miejscu, które by
energetycznie pasowało do mojego malarstwa,
w miejscu, w którym będzie harmonia, spokój, dobro
i piękno.
Czujesz się wolnym człowiekiem-artystą?
Czuję się wolnym człowiekiem, artystą i wolnym
duchem, ale jednocześnie coś z zewnątrz ciągle staje
na mojej drodze i ogranicza. Uwarunkowania
i uwikłania losowe... ciężary codzienności... To wcale
nie jest tak, że w biedzie i w cierpieniu artysta więcej
tworzy, jest lepszy.
Rozmawiał ptako-pies
Więcej prac artystki na http://www.art-konie.pl/
Bucowatość, komercja i rock’n’roll
ptako-pies
Obserwuję co ostatnio dzieje się na
naszej scenie muzycznej. Zauważyłem,
że dzieje się wiele, ale w zasadzie
nic szczególnego, nic co by mnie na
chwilę zatrzymało. Nawet zespoły,
które są „na górze”, są jakieś liche,
wokalistki śpiewają tak sobie, a
generalnie wszyscy są w jakimś
sensie tacy sami. Nawet jeśli już
ktoś brzmi nieźle to dlatego, że jest
dobrze wykreowany, zareklamowany,
pokazany i sprzedany. Angielskie słowo
upsell świetnie oddaje charakter tego
procesu wciskania komuś czegoś. No
własnie kreowanie, sprzedawanie... oto
dzisiejsze metody dotarcia z „towarem”
do „klienta”. Jak nie ma Cię na
Pudelku, nie napisze o Tobie kolorowa
gazeta, albo jeśli nie wystąpisz w
programie jakiegoś celebryty, to nie
istniejesz. Oczywiście specjalista od
kształtowania wizerunku, menadżer,
czy producent odpowiadają na
zapotrzebowania rynku, a jakie one
Kiedy się pojawi i jaka będzie wasza
następna płyta?
Marcin Świetlicki: Nie mamy
żadnych planów, bo nie mamy takiego
obowiązku, żeby co roku nagrywać
płytę. Nagramy może w 2012 roku płytę
poświęconą Mistrzostwom Europy w
piłce nożnej. Nagraliśmy jak na razie
trzy piosenki, ale to za mało na płytę,
a na więcej piosenek na razie nie mamy
pomysłu.
co się na niej wydarzy, to wydarzy
się wiele ciekawych rzeczy. I po raz
kolejny w naszej karierze dokonamy
dekonstruktywnej konstrukcji, albo
konstruktywnej dekonstrukcji wielu
gatunków muzyki popularnej. Śmiało
będziemy poruszać się po wielu
gatunkach i zrobimy płytę tak ciekawą
i tak zróżnicowaną, że kupienie tej
jednej płyty zespołu Świetliki wystarczy
za co najmniej sześć płyt innych
polskich wykonawców.
Grzesiek Dyduch: A propos nowej
płyty, oprócz tego, że nie wiemy
Tomek Radziszewski: Po raz pierwszy
będziemy starali się oddać po prostu
są każdy chyba wie. Wiadomo nie
od dzisiaj, że artyści, zwłaszcza
początkujący, nagrywają takie płyty
jakie się sprzedadzą, a nie takie na
jakie mają ochotę. Nie ma u nas na
topie artystów-autorytetów. A może
taka epoka nastała, że nie są nam
potrzebni?
W swoich starych notatkach trafiłem
na „zakurzony” już trochę wywiad
z zespołem Świetliki, którego
najciekawsze wypowiedzi chciałbym
przytoczyć. Czytając je nie tracę
nadziei na to, że może być lepiej, czyli
inaczej niż teraz...
Z Marcinem Świetlickim, Grześkiem
Dyduchem i Tomkiem Radziszewskim
rozmawiałem 8 listopada w 2008 roku
po koncercie w Gdyni.
siłę wiatru.
Grzesiek Dyduch: To po pierwsze.
A po drugie to na pewno będziemy
dużo śpiewać. Zrobimy takie zawodowe
chórki, że Chór Czejanda przy tym to
będą małe miśki. Będą trzy numery
w stylu No means no, jeden numer
atmosferyczny w stylu zespołu
Atmosphere i Marcina Rozynka, ale
z mądrym tekstem.
fajne. Znaczy z puentą.
Grzesiek Dyduch: Przez wiele
lat udawaliśmy przez grzeczność,
że jesteśmy częścią tak zwanego
środowiska. Nie ma środowiska. Jest
natężenie bucowatości. Ludzie dzielą
się na tych, którzy łaski dostąpią i na
tych, którzy jej nie dostąpią. Dzielą
się na mądrych i głupich, a także tych,
którzy są mądrzy i w miarę się starają.
Marcin Świetlicki: I coś w stylu
Feela.
Marcin Świetlicki: Geny pomagają
mi nabrać dystansu. Znam wielu
kolegów, którzy napisali jeden wiersz i
już im się poprzewracało w głowie. A mi
Tomek Radziszewski: Teksty będą
Tomek Radziszewski: Ja za to
napisałem wiersz i chciałbym go
teraz zacytować. Pachołeczku,
pachołeczku posiedź sobie na stołeczku.
Posiedziałbym, lecz nie mogę, bo mam
chorą bardzo nogę.
Marcin Świetlicki: Problem polega
na tym, że trudno jest mi przewrócić
w głowie. Musiałoby się wydarzyć coś
strasznego. Może gdybym zdobył jedną
z przystojniejszych kobiet na świecie to
może by mi się przewróciło. Ale jeszcze
nie zdobyłem.
Czy wystąpili byście w programie
Kuby Wojwódzkiego?
Tomek Radziszewski, Grzesiek
Dyduch, Marcin Świetlicki: Nie!
Grzesiek Dyduch: A dlaczego nie?
Z tej prostej przyczyny, że trzeba
trzymać poziom. Człowiek przyzwoity
może dłubać w nosie w domu.
Marcin Świetlicki: Może również
chodzić do luksusowych kurew.
(śmiech)
wietliki
jakoś tak trudno się przewraca
w głowie.
Grzesiek Dyduch: Należy trzymać
fason. Jak człowiek nie trzyma fasonu
i nie ma wartości, to naprawdę jest nie
dobrze. Sławomir Mrożek powiedział
kiedyś, że jak pani, która dłubie w nosie,
chodzi w futrze i pracuje na bazarze,
ale pijąc herbatę z filiżanki odgina mały
palec, to nie wiadomo czy robi dobrze.
Ale ten gest świadczy o tym, że istnieje
jakiś wyższy świat wartości, do którego
aspiruje. Nie jesteśmy sami. Stoją za
nami tysiące lat kultury, mnóstwo ludzi
i jesteśmy częścią tego i nie będziemy
nagle udawać, że zbudowaliśmy coś
na nowo. Mamy przeszłość i mamy
też przyszłość. My na swoich wątłych
barkach dźwigamy to wszystko.
Dźwiagamy za przeproszeniem bagaż
Średniowiecza i św. Tomasza z Akwinu.
Kompleks niższości wobec Pana Boga,
może okazać się zbawienny, napisał
kiedyś Mrożek.
powodów, żeby się wstydzić. Heroizm
heroizmem. Dlatego powtarzam Gdynia
to jest Polska, a Polska to jest zbiorowy
obowiązek. I dlatego Gdynia jest taka
fajna. Kielce już nie są takie fajne.
Jak podoba wam się nasze miasto?
Marcin Świetlicki: Nie od razu
Kraków zbudowano, a Gdynię od razu.
Grzesiek Dyduch: Polska nam się
podoba. A Gdynia to Polska. Tyle się
teraz mówi o patriotyzmie, ale człowiek
nie jest w stanie wyskoczyć poza swoje
ograniczenia. Fajnie, że jest Gdynia,
że jest morze, że było Powstanie
Warszawskie, mimo wszystko. Nie ma
Tomek Radziszewski: Jeśli uważam,
że państwo nie jest najlepszym
gospodarzem i nie potrafi zarządzać
majątkiem tak dobrze, jak każdy
człowiek potrafi sam zarządzać swoim
majątkiem, tak jednak to przedwojenne
państwo etatystyczne potrafiło
zbudować coś takiego jak Gdynię.
A nasza 3/4 RP nic nie jest w stanie
budować.
Grzesiek Dyduch: Dlatego cieszymy
się, że Gdynia mimo tego, że jest to
młode miasto, to jest to również duży
sukces. Gdynia to jest miasto ludzi
sukcesu de facto.
Grzesiek Dyduch: Była wioska, jest
fajne miasto. Dlatego Gdynia jest
w pytę generalnie.
b
ł
o
z
S
s
e
n
iz
Sylwia prezentuje
TOP 20 kotów popkultury
20.
19.
18.
17.
15.
14.
13.
12.
Kot w butach
(Shrek)
Maneki-neko
Shironeko
„Zen Cat”
Hello Kitty
Fatso
„Keyboard Cat”
Mr. Bigglesworth
(Austin Powers)
Choco
„OMG Cat”
Snowball
(Simpsonowie)
16.
Simon’s Cat
11.
Nyan Cat
Sylwia prezentuje
TOP 20 kotów popkultury
10.
Kot z teledysku
Opposites Attract
Pauli Abdul
5.
Klakier
(Smerfy)
9.
Salem
(Sabrina, nastoletnia
czarownica)
4.
Kobieta Kot
(Batman)
8.
3.
Maru
Garfield
7.
2.
Kot z Cheshire
(Alicja w Krainie
Czarów)
Smelly Cat
(Przyjaciele)
6.
Tard
„The Grumpy Cat”
1.
Kot
Schrödingera
m
l
i
F
B
a
ż
n
a
r
Osiem absolutnych numerów jeden
Można powiedzieć prawie wszystko
o indyjskich produkcjach filmowych,
nie licząc tych naprawdę dobrych
(Tak! Mają takie!). O tych można
powiedzieć jeszcze więcej, ale i tak
lepiej jest przeczytać. Oglądając
te kiczowate, ze słabą, ale za to
widowiskową akcją i te drugie,
w których trzeba pomyśleć, a potem
przemyśleć, jedno trzeba przyznać
zdecydowanie... aktorki mają tam
jak z żurnala. A żurnal z najwyższej
półki najdroższego sklepu
w najdroższej dzielnicy.
Chciałem pokusić się o zrobienie
małego rankingu indyjskich aktorek.
Rankingi źle mi się kojarzą, więc
skróciłem to do mojego własnego
subiektywnego Pierwszego,
Drugiego i Trzeciego miejsca.
Skończyło się jednak na tym, że
przedstawię tu tylko i wyłącznie
pierwsze miejsce. A konkretnie
osiem pierwszych miejsc, ale za
to ex aequo. Wszystkie inne próby
uszeregowania tego w całość,
byłyby krzywdzące, a ja czułbym się
źle. Stanowczo również chciałbym
zaznaczyć, że ta część Pirata jest
dedykowana przede wszystkim
wzrokowcom. Strzępy tekstu, które
zamieszczam w okolicy zdjęć
w nadziei, że zostaną być może
przez kogoś jednak doczytane
do końca, prawdopodobnie nie
zostaną. Sam nie dawałem rady ich
przeczytać, kiedy je pisałem.
Może się zdarzyć, że będę
kilkakrotnie używał sformułowania
„absolutny numer jeden”, ale
możecie mi wierzyć... wszystkie
aktorki tu pokazane, są moimi
absolutnymi numerami jeden :)
Ponieważ o gustach się nie
rozmawia... (a szkoda, bo powinno
się)... nie będę przytaczał dla
kontrastu przereklamowanych
sexbombowych ”bogiń” z Hollywood
(pfff zemdliło mnie i wziąłem kilka
głębokich wdechów, żeby nie puścić
pawia) z Cameron Diaz, Gwyneth
Paltrow i Drew Barrymore na czele.
Nie o to chodzi, żeby porównywać
i wartościować, przecież my
wzrokowcy i tak mamy oczy i robimy
z nich użytek. Naprawdę dobry
użytek. Nie marnujemy promieni
światła przechodzących przez
nasze rogówki, wpadających do
oczu przez źrenice, soczewki i ciała
szkliste, ostatecznie padających na
siatkówkę celem stworzenia tam
odwróconego obrazu... Zaraz, zaraz!
Za bardzo zjechałem z tematu...
Przedstawiona tu klasyfikacja jest
więc całkowicie subiektywna,
stworzona przez mężczyznęwzrokowca, a kolejność nazwisk jest
celowo zupełnie przypadkowa.
ptako-pies
Zaczynamy oczywiście od pierwszego
absolutnego numeru jeden :)
Oto boska Aishwarya Rai Bachchan
Zaczynamy
oczywiście
od pierwszego
Zaczynamy
oczywiście
od pierwszego
absolutnego
numerujeden
jeden:):)
absolutnego
numeru
Oto boska Aishwarya Rai Bachchan
Oto boska
Aishwarya Rai Bachchan
foto: http://mystarclub.com/wp-content/uploads/2011/12/Aishwarya-Rai-3_large.jpg
foto: http://fashioningirls.com/wp-content/uploads/2012/01/Bollywood-Movies-Actress-Aishwarya-Rai-Hot-Photo-4.jpg
Jeden z ośmiu najseksowniejszych
absolutnych numerów jeden.
Panie i panowie...
Asin Thottumkal
foto: http://femtasies.com/wp-content/uploads/2011/04/asin10.jpg
foto: http://img.bollycurry.com/wallpapers/1024x768/23525-asin-thottumkal.jpg
Aach, a to jest mój
prywatnie ulubiony
numer jeden!
Absolutny!
Deepika Padukone
foto: http://www.spicywallpapers.net/bollywoodactress/d/37924-2/Deepika+Padukone+116.jpg
foto: http://spicywallpapers.net/wallpapers/d/25908-2/Deepika+Padukone+002.jpg
Reema Sen
kolejny numer jeden
na liście
foto: http://www.teluguone.com/cinema/kingsize/reemasen/reemasen10.jpg
Genelia D’Souza
foto: http://www.indian-celebrities.net/wp-content/uploads/2012/01/genelia-dsouza-01.jpg
foto: http://static.indianexpress.com/pic/uploadedImages/bigImages/B_Id_221297_genelia.jpg
Chyba najbardziej
dziewczęcy absolutny
numer jeden jaki znam
Tytuł absolutnego
numeru jeden
wiadomo za co
dostaje też
Sneha Ullal
foto: http://www.mirchigallery.com/wp-content/uploads/2011/09/sneha-ullal-hot-photos-01.jpg
Priya Anand
dołącza do grona
absolutnych
numerów jeden!
foto: http://mimg.sulekha.com/priya-anand/wallpaper/1024-768/priya-anand-hot-wallpapers138.jpg
I wreszcie ostatni już,
ale za to absolutny
numer jeden –
niesamowita
Riya Sen
foto: http://media.apunkachoice.com/image/nw/ki/main/main_image-52182.jpg
t
r
a
Ż
y
h
c
u
S
http://www.behance.net/gallery/Battle-of-the-Beards/3728787
BRO
m
l
i
F
B
a
ż
n
a
r
Czesiek i ptako-pies
Pierwsze co rzuca się w oczy to kilka niepotrzebnych dłużyzn w
Hammer
horror
hammerowskiej wersji oraz kilka scen, których usunięcie mogłoby wyjść
Tym razem sięgamy po prawdziwą hammerowską nowość. Jest jeszcze
całkiem ciepła, ponieważ wytwórnia wypuściła ją na początku lutego tego
roku, czyli nieco ponad 7 miesięcy temu. Nie wszyscy chyba jednak wiedzą,
że The Woman in Black to adaptacja opowiadania Susan Hill z 1983 roku.
Jednak nie pierwsza. W 1989 roku powstała telewizyjna wersja tego filmu.
Dokopaliśmy się do niej, obejrzeliśmy i sprawdziliśmy, jak różni się od nowej
wersji.
Zastanawialiśmy się jak podejść do tematu, bo wyliczanie różnic i
podobieństw nie jest w naszym stylu. Nie mamy też zamiaru nikogo
usprawiedliwiać, zwłaszcza naszej ulubionej wytwórni, która pomimo
wzlotów, upadków i różnych zmian kierunku na boki, nadal pozostanie naszą
ulubioną.
filmowi na dobre. Chodzi zwłaszcza o te sceny, gdzie widz straszony jest
czymś, czego nie rozumie, bo nie ma na to logicznego wytłumaczenia.
Takie „zabiegi” mogą oczywiście postawić włosy dęba, pod warunkiem,
że nie są zbyt często powtarzane, bo ile razy może przestraszyć postać
pojawiająca się nagle i przemykająca przez ekran.
Nowa wersja ma również kilka „komputerowych technik” straszenia,
które owszem mogą się podobać, a nawet kogoś wystraszyć, ale... No
właśnie i tu już musimy odnieść się do wersji z 1989 roku, w której i efekty
przecież coś, co jest zbyt często powtarzane, traci na mocy i przestaje działać.
Nie do końca też podoba nam się zakończenie, które, pomimo ciekawego
pomysłu, nasunęło nam jedną myśl - tytułowa kobieta w czerni jest wcieleniem
zła, które zabija tylko dla samego faktu zabijania. Bohater dwoi się i troi,
ryzykuje życiem, aby pomóc tajemniczej kobiecie i kiedy wszystko układa
się w logiczną całość, nagle mamy wielkiego... klopsa. Poza tym zgodnie
uznaliśmy że film powinien skończyć się o parę minut wcześniej.
W pierwowzorze jest to rozwiązane dużo lepiej. Kobieta jest „przywiązana”
do domu, w którym mieszkała i jest w każdej rzeczy, która się w nim znajduje,
począwszy od mebli przez ubrania i notatki, po dziecięce zabawki. Dlatego
pomimo, że dom płonie doszczętnie, to kilka rzeczy zabranych przez bohatera
daje jej „logiczne prawo” do dalszego „działania”.
były słabsze i budżet niższy. Wystarczyło to jednak na to, aby podczas kilku
dobrze nakręconych scen bać się bardziej, niż podczas całych 95 minut filmu
Jeżeli poczytamy trochę o psychometrii przedmiotów i zawartej w niej
z udziałem Daniela Radcliffa. Oczywiście nie jest to wina aktora, bo zagrał
energii osób, do których należały owe przedmioty, można nawet z lekkim
naprawdę dobrze i śmiało można mu odkleić z czoła kartkę z napisem Harry
przymrużeniem oka przez sceptyków, znaleźć punkt zaczepienia. Ale zabijania
Potter. Ogólny klimat filmu jest po prostu jakiś nie do końca bardzo straszny,
po prostu dla zabijania, nie przyjmujemy w filmach powyżej klasy B.
a kilka „wyświechtanych” elementów raczej przeszkadza niż pomaga. Na
przykład Trzy mądre małpy, z których jedna zakrywa oczy, druga uszy, a
Nam bardziej przypadła do gustu wersja sprzed ponad 20 lat, wszystkich
trzecia pysk, widzieliśmy w co najmniej w 6 innych filmach tego typu. A
jednak namawiamy do oglądnięcia obu, ponieważ nie ukrywamy, że nasze
http://fascinationwithfear.blogspot.com/2010/02/female-villains-in-horror-woman-in.html
http://www.guardian.co.uk/film/2011/oct/19/woman-in-black-trailer-daniel-radcliffe
niestety jak sinusoida, bywały fatalne produkcje jak The Resident lecz także
mocno zawyżające poziom jak Wake Wood. The Woman in Black ściągnęła go
lekko w dół. Ciesząc się, że jednak nie zszedł poniżej zera, z niecierpliwością,
ale i obawą czekając na The Quiet Ones, którego premiera odbędzie się w 2013
roku, bierzemy się za oglądanie kolejnych filmów, które zrecenzujemy Wam już
niebawem.
opinie są bardzo subiektywne i mogą nie być zgodne z Waszym zdaniem na co
oczywiście liczymy (że będziecie mieli też własne przemyślenia) pisząc nasze
recenzje :)
Ciekawostką może być jeszcze jeden element łączący oba filmy, główny bohater
z pierwszego filmu gra ojca Radcliffa w filmie Harry Potter, czyżby Harry dostał
tę rolę po znajomości? Jeśli nawet, to obronił ją dobrą grą.
Najważniejsze, że w XXI wieku Hammer zmartwychwstał, nie mówimy o
paru wznowieniach starych płyt, tylko o nowych produkcjach. Ich poziom jest
a
r
G
a
j
nz
e
c
e
R
Tak, wiem, już wiele razy ratowaliśmy Ziemię
przed najeźdźcami z kosmosu, ale tym razem
jest to oczywiście najważniejsza walka, walka
o nasze piwo i nasze kobiety. Żartowałem. To
będzie walka o nasze kilkanaście złotych. Za tę
kwotę możemy nabyć grę „Anomaly Warzone
Earth” produkcji 11 bit studios. Gra zaczyna się
znakomitym intro, z którego dowiadujemy się, że
coś spadło gdzieś w Bagdadzie i całe szczęście,
bo przypadkiem jest tam sporo wojska, którym
będziemy dowodzić. Gry typu „tower defence”
polegają na budowaniu obrony przed falami
naszych wrogów. Kupujemy mnóstwo sprzętu
i stawiamy na drodze atakujących. Oni głupio idą
prosto na czekające ich w dowolnej kolejności:
zniszczenie, śmierć, pożogę, porażkę.
W Anomaly sytuacja się odwraca - to my
atakujemy i to nas czeka mnóstwo dobrej
zabawy. Wybieramy sprzęt i drogę, którą ma
podążać nasz konwój. Zazwyczaj nasza trasa aż
roi się od obcych i bywa, że musimy naprawiać
nasze pojazdy, robić zasłony dymne czy wzywać
naloty. Graficznie i dźwiękowo gra stoi na
najwyższym poziomie. Postępy naszego wojska
jak i mapę taktyczną śledzimy w rzucie z góry. Po
ziemi przesuwają się chmury, wybuchy wyglądają
i brzmią miodnie. Gra wciąga na długie godziny, a
dzięki dodatkowym trybom już po całej kampanii
możemy jeszcze kilka godzin pograć. Z czystym
sercem polecam zakup tego produktu, zwłaszcza,
że jest to polska produkcja. Na spragnionych
dalszej walki czeka azjatycka dogrywka czyli
Anomaly Korea.
Uruk
fotki: http://www.11bitstudios.com/pl/gry/7/anomaly-warzone-earth
a
t
y
ł
P
a
j
nz
e
c
Re
Jezus Maria, znowu Peszek
ANTYRECENZJA
Przeczytałem w komentarzach
internautów, że Maria Peszek tworzy
muzykę dla „skurwiałych artystycznie
spierdoleńców”. Drążąc ten temat
dalej, wyczytałem, że wydała na
początku października trzecią
solową płytę, a promując ją udzieliła
wywiadu „Polityce” i stąd wzięły się
wszystkie złe i dobre określenia pod
jej adresem.
internautów.
Ta płyta jest muzycznie i artystycznie
dość ciekawa, chociaż dla mnie
osobiście nie jest to jakieś wielkie
„bum-wydarzenie”. Na pewno
niewarte całego medialnego
zamieszania i robienia skandalu tylko
po to, żeby mieć o czym mówić.
To taka po prostu kolejna płyta,
którą trzeba było odpowiednio
Obejrzałem program Kuby
zapowiedzieć, wywołać szum
Wojewódzkiego z udziałem Peszek
w mediach, cytować wypowiedzi
i o ile wywiad nie zrobił na mnie
krytyków, w celu podkręcenia
większego wrażenia - ot po prostu
atmosfery. Chociaż artystka mówi biadolenie o nowej płycie, niechęci do „Nie mam potrzeby zachęcania ludzi
posiadania dzieci
do tego, żeby ją kupili” - to jakoś nie
i załamaniu nerwowym artystki –
do końca w to wierzę. Bo gdyby tak
to po obejrzeniu Wojewódzkiego
było, nie udzielałaby wywiadu, który
zacząłem się zastanawiać o co chodzi tą płytę bądź co bądź promuje i nie
i przesłuchałem wreszcie tą płytę.
wystąpiłaby w telewizji, o tej płycie
opowiadając. Poza tym logicznie do
Później obejrzałem komentarz
tego podchodząc... artystka nagrywa
Tomasza Terlikowskiego płytę, bo jej wewnętrzny głos musiał
http://www.youtube.com/
zabrzmieć, a jednocześnie wcale jej
watch?feature=player_
nie zależy, żeby ktoś tą płytę kupił.
embedded&v=x-b-09bTEiI (warto
Po czym wywołuje mały skandal
obejrzeć, bo autor w specyficzny
medialny, a płyta po kilku dniach
sposób dogłębnie przeżywa to co
osiąga status złotej...
mówi i dość zabawnie z gazetowego
biadolenia buduje sensację) i
Artystka zastrzega, że nikomu nie
poczytałem jeszcze więcej opinii \
nakazuje jak ma myśleć i jak żyć,
a wszystkie teksty na płycie to tylko
jej wewnętrzny głos, który mówi
jak żyje i myśli Maria Peszek - „To
jest głos, który musiał zabrzmieć,
musiałam się wypowiedzieć na te
tematy” - mówi. Pewnie. Każdy ma
prawo do wyrażania głośno swoich
opinii, ale jeżeli artysta, który wie, że
jego twórczość jest brana na serio,
mówi w katolickim kraju o tym, że
nie ma Boga, to nie ważne czy robi to
dla siebie, bo ma taką wewnętrzną
potrzebę, czy dla pieniędzy, rozgłosu
albo sławy, ale znaczy to tyle, że
albo robi to z premedytacja, bo na
skandalu chce się wypromować, albo
jest mało odpowiedzialny i nie do
końca sobie to wszystko przemyślał.
Dlatego ja nie kupuję takiego
tłumaczenia się z tekstów piosenek i
swojej twórczości, we wspomnianym
na początku wywiadzie artystki, która
zarabia na tym wszystkim pieniądze.
Brzmi mało wiarygodnie dla mnie.
Płyty nie będę specjalnie ani polecał,
ani nie polecał. Tyle szumu już jest w
mediach, że każdy kto chociaż trochę
interesuje się muzyka, na pewno coś
słyszał, więc wie, że nowa płyta Marii
Peszek na rynku jest. Kto chce ten i
tak po nią sięgnie. Ja to zrobiłem.
JEZUS MARIA PESZEK
*Ludzie psy
*Nie ogarniam
*Wyścigówka
*Amy
*Żwir
*Sorry polsko
*Pan nie jest moim pasterzem
*Pibloktoq
*Padam
*Nie wiem czy chcę
*Szara flaga
*Zejście awaryjne
Chciałbym jednocześnie nieskromnie
zachęcić do przeczytania tekstu
Bucowatość, komercja i rock’n’roll,
który również można znaleźć w tym
wydaniu Pirata.
ptako-pies
Na początku był teledysk, który nikogo nie pozostawia
obojętnym, Rudy’s Blue Boogie, autorem jest rysownik
Janek Koza. Skoczna muzyczka oraz ciekawa kreska
BS
WE ARE THE STU
s
we may be looser
lp
but we want no he
sprawiły, że chciałem więcej The Stubs. Na początek
zaskoczenie: oni są z Polandii! Przecież u nas się tak nie
gra! Tak gra się, hmm, sam nie wiem gdzie, może w jakiejś
obleśnej spelunie przy rozwalającej się autostradzie na krańcu
galaktyki?
Płyta na której najważniejsza jest energia. Nie uświadczysz
tam balladki czy innego „słodkiego pierdzenia”, jest za to
ostra naparzanka od pierwszego do ostatniego numeru.
To muzyka na długą podróż samochodem ewentualnie na
rozgrzewkę przed walką MMA na wiejskiej dyskotece.
Puryści dzwiękowi i audiofile być może się zawiodą, ale dla
ludzi głuchych (le moi) to miód na skołatane nerwy i zastrzyk
adrenaliny przed sobotnim odkurzaniem.
Dziękuję.
uruk
im a chi
ld moles
and im t
ter
akin’ you
r kid hom
im a ser
e
ial killer
that live
s next d
oor
u
K
a
i
n
h
c
Tak robimy „ryżowca”
Ciepłe noce to już wspomnienie. Dzień żegna
nas chłodem i wita mgłą. Jest szaro, mżyście i niezbyt
ładnie, a liście spadają powoli z drzew, zamieniając się
w gnijącą ściółkę i dając schronienie różnym robakom.
Dla domowych winiarzy nastał trudny okres.
foto: http://1.s.dziennik.pl/pliki/2042000/2042711-ryz-300-227.jpg
Okres trudny, nie oznacza beznadziejny.
Zwłaszcza dla prawdziwego pirata. Otóż wbrew
pozorom w taką paskudną pogodę też jest z czego
wino robić. Możemy eksperymentować z winami
z suszonych owoców, albo robić wina pszeniczne,
herbaciane, z soków w kartoniku, albo nawet
z buraków. Tylko po co, skoro możemy zrobić
„ryżowca”. Na szybko wymieniam już dwa powody,
dla których warto spróbować: zrobić takie wino jest
łatwo i nie wymaga to dużych pieniędzy.
Do zrobienia 10 litrów wina ryżowego o mocy ok.16%
potrzebujemy:
2 kg ryżu
7,5l + 1,2l = 8,7l wody
1,5kg + 1,3kg = 2,8 kg cukru
50g kwasku cytrynowego
50dkg rodzynek
5g pożywki
drożdże winne
Zawsze zaczynamy od przygotowania drożdży.
Najlepiej jest użyć winnych drożdży aktywnych,
które wymagają jedynie uwodnienia i po 30 min.
są gotowe do użycia. Dla bardziej wymagających
mała ciekawostka – na rynku dostępne są drożdże
wysokoalkoholizujące:)
W dobrze przygotowanej matce drożdżowej proces
fermentacji widoczny jest gołym okiem, a zapach
wyczuwalny gołym nosem. Zdecydowanie nie
polecam używania drożdży piekarskich, ponieważ
fermentacja przebiegać będzie słabo, a nastaw
najprawdopodobniej nie dofermentuje nawet do
połowy zakładanych % .
Wrzucamy wszystkie składniki do butli
fermentacyjnej. Oczywiście powinna być ona większa
niż planowane 10 litrów wina. Czyli po kolei wygląda
to tak... Wsypujemy ryż i zalewamy 7,5 litrami letniej
wody, w której rozpuściliśmy 1,5 kg cukru. Dodajemy
rodzynki i kwasek cytrynowy. Na koniec w małej ilości
wody rozpuszczamy pożywkę dla drożdży
i wlewamy do przygotowanego nastawu. Na sam
koniec dodajemy rozrobione drożdże. Butlę zatykamy
korkiem z rurką fermentacyjną i czekamy. Po tygodniu
dodajemy syrop cukrowy, uzyskany z pozostałego 1,2
litra wody i 1,3kg cukru.
Wszystko powinno teraz fermentować w
temperaturze ok 21°C, a przez pierwsze 3-4 tygodnie
butlą dobrze jest często i intensywnie mieszać.
Następnie kilkakrotnie przepłukujemy ryż z resztek
mąki ryżowej i innych farfocli, które mogą utrudnić
klarowanie się wina. Podobnie postępujemy
z rodzynkami. Musimy je przepłukać i przelać
kilkakrotnie wrzątkiem. Na powierzchni rodzynek jest
niestety dużo zanieczyszczeń i konserwantów, które
na pewno wpłyną źle na fermentację, jeśli się ich nie
pozbędziemy.
Po 6 tygodniach ściągamy wężem wino do
mniejszej butli 10 litrowej, wyrzucając wszystkie części
stałe. Wino zatkane korkiem z rurką fermentacyjną
odstawiamy na kolejne 6 tygodni. Po tym czasie
ściągamy wino po raz kolejny, uważając, aby osad
powstały na dnie butli, nie dostał się do zlewanego
wina. „Ryżowiec” powinien być już klarowny i zdatny
do picia. Jeżeli jednak zauważymy, że nadal jest
mętny, to należy odstawić go do dalszego klarowania.
Butelkować możemy tylko wtedy, kiedy będziemy
pewni, że wino jest krystalicznie przejrzyste.
Acha... jeszcze trzeci powód dla którego warto to
wino zrobić... biorąc pod uwagę dwa pierwsze, nie żal
będzie go wylać, jeśli jakimś cudem nam nie wyjdzie :)
ptako-pies
G
a
i
r
e
l
a
Modelka: Karolina Buza
Zdjęcie: archiwum prywatne modelki
Andrzej głęboko westchnął. Czuł w głębi serca, że to nie był najlepszy strzał. Próbował z ambony
dostrzec przez lornetkę cel, który chwilę wcześniej namierzał w lunecie, ale teraz widział tylko drzewa
i krzaki słabo oświetlone przez ostatnie promienie zachodzącego słońca. Zawsze był raptusem, ale tym
razem zaskoczył samego siebie, gdy nacisnął spust trochę przypadkowo. Zupełnie nieświadomy faktu,
że nerwoból wskazującego palca, odpowiedzialny za naciśnięcie spustu przewidziany został już 763 lata
temu przez pewnego peruwiańskiego starca, posługującego się językiem keczua, którego zaćma zmusiła
do podpierania się kijami bambusowymi. Te zaś posłużyły mu do naszkicowania na klepisku zwilżonym
tropikalnym deszczem okładki czwartego wydania Tłustego Pirata. Tak jak mieszkańcy wioski zlekceważyli
wtedy wizję starca, uznając go za szaleńca, który przesadził z ayahuascą, tak Andrzej zlekceważył wagę
czynu, który się własnie dopełniał.
REDAKCJA
KONTAKT
butch
[email protected]
Czesław
ptako-pies
OKŁADKA
uruk
foto: http://photosystem.pl
Vera Icon
Sylwia
Wydawca/redaktor naczelny
Michał Wasilewski
Ełk, W.Polskiego 72/30
numer 4.; data wydania 10.2012

Podobne dokumenty