O. Robert Wawrzeniecki OMI "Wdowa", która uwierzyła Bogu

Transkrypt

O. Robert Wawrzeniecki OMI "Wdowa", która uwierzyła Bogu
O. Robert Wawrzeniecki OMI
"Wdowa", która uwierzyła Bogu...
Homilia na odpuście ku czci bł. Bolesławy Lament
Drodzy Bracia i Siostry!
Dziś w Słowie Bożym naszą uwagę przykuwają wdowy, które
straciły swoich synów, swoje dzieci. Jakże to smutny obraz, gdzie
zatem tutaj Dobra Nowina Słowa Bożego?
Dziś jednak w Słowie Bożym naszą uwagę przykuwają wdowy, które
odzyskują swoich synów, swoje dzieci mocą samego Boga. Pierwsza
z nich ze Starego Testamentu (por. 1 Krl 17, 17-24) doświadcza tego
za pośrednictwem proroka Eliasza i słyszy słowa: "Patrz, syn twój
żyje!" (1 Krl 17, 23). Dzieje się tak, aby wdowa z Sarepty Sydońskiej
poznała Boga, zobaczyła moc Jego Słowa i by Mu zaufała
całkowicie. Druga z nich, wdowa z Nain (por. Łk 7, 11-17),
doświadcza mocy samego Jezusa Chrystusa, gdy słyszy słowa "Nie
płacz" (Łk 7, 13b). Ona także na powrót może cieszyć się swoim, po
ludzku już utraconym dzieckiem.
To jest właśnie moc Dobrej Nowiny, widzimy to wyraźnie w
Ewangelii. Jezus wchodzi do miasta jak zawsze w otoczeniu tłumu i
uczniów, do miasta zatem zmierza orszak życia, wchodząc w zwykłą
codzienność miasta.
Z miasta zaś wychodzi inny orszak, ludzi niosących ciało zmarłego
jedynego syna wdowy. To orszak ludzi wśród których idzie
zrezygnowana matka, która już straciła nadzieję i nie liczy już na
żadną pomoc. Jednym słowem to orszak śmierci, bólu i żałoby.
Zapewne i w tym orszaku, jak wiemy i z własnego doświadczenia
przeżywania pogrzebów, idą ludzie, którzy szczerze współczują tej
matce i chcą ją po ludzku wesprzeć w sytuacji, w jakiej się znajduje.
Zapewne jednak w tym orszaku byli też gapie, przychodzący z musu,
bo przecież wypada przyjść i się pokazać, ale oni nie myślą ani o
zmarłym ani o jego matce.
Dobra Nowina Ewangelii, jaka dziś jest nam dana, to fakt, że Jezus
użalił się nad tą kobietą mimo tego, że ona sama o nic Jezusa nie
prosiła. On okazał jej prawdziwe miłosierdzie. Pocieszył słowem,
gdy wypowiadał słowa "Nie płacz" (Łk 7, 13b), ale pocieszył także
czynem. Dotknął się mar, aby niosący martwe ciało stanęli, ale nie
zadowolił się tylko tym gestem, który mógłby zostać uznany jako
pusty i nic nie znaczący. Jezus uczynił coś więcej, wskrzesił tego
młodzieńca, mówiąc: "Młodzieńcze, tobie mówię wstań!" (Łk 7, 14).
Zauważmy jednak, że Jezus w całej tej historii nie skupia uwagi na
sobie, ale natychmiast oddaje tego młodzieńca jego matce. Owocem
tego jest jedność, która ogarnia wszystkich świadków cudu: zarówno
w orszaku Jezusa, orszaku życia, jak i w orszaku z marami, orszaku
śmierci. Wszyscy oni wielbią Boga za Jego miłość i miłosierdzie,
jakiego doświadczyli i byli świadkami: "Wielki prorok powstał
wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój" (Łk 7, 16).
Ci wszyscy ludzie bowiem zrozumieli, że tylko Bóg ma moc
wszystko na nowo powołać do życia, zarówno w znaczeniu
fizycznym, jak i w znaczeniu duchowym.
Drodzy Bracia i Siostry!
Wielu może zadawać sobie jednak pytanie: czemu ten tekst biblijny
pojawia się w dzień parafialnego odpustu ku czci bł. Bolesławy
Lament? Odpowiedź jest prosta: ona wielokrotnie w czasie swojego
długiego życia przeżywała śmierć swoich "dzieci" czyli dzieł, które
podejmowała i po ludzku patrząc w znacznej mierze kończyły się one
porażkami. Dlatego podobna jest do tych biblijnych wdów, które
traciły w swoim życiu wszystko.
Najpierw angażuje się w postanie dobrze prosperującego zakładu
krawieckiego, by odczuwając głos powołania zlikwidować go i w
wieku 22. lat wstąpić do zgromadzenia zakonnego Sióstr Rodziny
Maryi. Później jednak mimo wielkiego zaangażowania się w dzieła,
które służą innym i jako młoda zakonnica mając dobrą opinię,
opuszcza zakon w wieku 31. lat. Rok później umiera jej ojciec i musi
zatroszczyć się o swoją rodzinę, która pozostała bez głównego jej
żywiciela, ma pod opieką matkę i swoich 7. sióstr.
Dalej pomimo dobra, jakie sieje wokół siebie i będąc wrażliwą na
ludzką biedę, której stara się zaradzić najlepiej jak umie, boleśnie
doświadcza podziałów narodowych, religijnych i politycznych, jakie
pojawiają się w jej czasach. Chcąc temu zaradzić, w wieku 41. lat,
pragnąć jedności wśród podzielonych Polaków, podejmuje konkretne
działania, by tę jedność budować, ale nie spotyka się ze
zrozumieniem swojego otoczenia.
Mając 43. lata zakłada zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej
Rodziny i w tym zgromadzeniu w wieku 51. lat składa śluby
wieczyste. Gdy jednak to dzieło wydaje się dobrze rozwijać, to w
wieku 55. lat doświadcza niszczycielskiej siły rewolucji
październikowej, która niesie prześladowania i nie pozwala pracować
dla jedności.
By odbudować swoje zgromadzenie zakonne, w wieku 59. lat, wraca
do Polski i kolejny juz raz zaczyna wszystko od nowa. Rzuca się w
wir pracy, troszczy się o zepchniętych na margines oraz walczy o
jedność Polaków. Wtedy jednak, w wieku 79. lat, przychodzi wylew i
paraliż. Ostatnie 5. lat życia bł. Bolesławy naznaczonych jest
cierpieniem fizycznym i duchowym. Cierpi, bo mimo starań, nie
otrzymuje papieskiego zatwierdzenia, które zostanie wydane 20. lat
po jej śmierci.
Drodzy Bracia i Siostry!
Patrząc na życiorys bł. Bolesławy Lamet widzimy porażkę za
porażką. A ona trwała mimo wszystko, stojąc na drogach życia cicho,
jak wdowa z Ewangelii. I rodzi się pytanie: skąd miała tę siłę? Skąd
ta jej nadzieja?
W swojej codzienności, idąc w życiowym orszaku śmierci, nieustanie
spotykała Jezusowy orszak życia. Doświadczała pomocy Jezusa, Jego
Miłosierdzia słowem i czynem w tym, co było zwyczajnością Jej
życia i ufała, że Bóg wskrzesi to wszystko na nowo, to tylko On
może tego dokonać.
My też często jak bł. Bolesława, doświadczamy na podobieństwo
biblijnej wdowy, życiowych porażek naszych planów, nadziei i
marzeń. Doświadczamy tak często śmierci tego wszystkiego i wtedy
nie wiemy co robić. W naszych czasach także doświadczamy bardzo
boleśnie braku międzyludzkiej jedności w naszych rodzinach,
społeczeństwie a nawet w Kościele. I też nie wiemy co z tym
wszystkim zrobić.
Czujemy sie wobec tego wszystkiego bezradni, jak małe dzieci, które
się zagubią czy są w nieznanym sobie środowisku. Podążamy ze
smutkiem tym naszym życiowym orszakiem śmierci i potrzebujemy
spotkać u wrót naszego miasta śmierci, idący ku nam orszak życia, w
którym przychodzi od nas Jezus Chrystus.
Jeśli pozwolimy Bogu, aby się "użalił" (por. Łk 7, 13a) nad nami,
jeśli usłyszymy Jego słowo "nie płacz" (por. Łk 7, 13b) i pozwolimy,
by On działał, by w tym naszym życiowym orszaku śmierci dotknął
się naszych "mar" (por. Łk 7, 14a), które w naszym życiu niesiemy i
wskrzesił w nas nadzieję, to będziemy w stanie prawdziwie wielbić
Boga (por. Łk 7, 16a).
To spotkanie naszego życiowego orszaku śmierci i Jezusowego
orszaku życia ma okazję dokonać się za każdym razem, gdy
przychodzimy do tego parafialnego kościoła pod wezwaniem bł.
Bolesławy Lament, jak to zresztą dokonywało się i w Jej życiu. Jeśli
rzeczywiście tu to spotkanie tych orszaków się dokona, to będzie
możliwe, że jak wdowy oraz otaczający Jezusa ludzie będziemy w
stanie wyznać, że "Bóg nawiedził lud swój" (Łk 7, 16b).
Wtedy, jak w życiu bł. Bolesławy, Dobra Nowina Ewangelii nie
będzie dla nas ludzkim (por. Ga 1, 11-19), ale żywą Dobrą Nowiną
czyli mocą Boża dla nas i dla naszego życia. Amen.

Podobne dokumenty