słuszne sprawy nie są atrakcyjne, ani same się nie obronią
Transkrypt
słuszne sprawy nie są atrakcyjne, ani same się nie obronią
SŁUSZNE SPRAWY NIE SĄ ATRAKCYJNE, ANI SAME SIĘ NIE OBRONIĄ Lesław Czapliński „Słuszne sprawy nie są atrakcyjne i same się nie obronią” Film Kena Loacha „Ja, Daniel Blake” na ostatnim festiwalu filmowym w Cannes uhonorowany został Złotą Palmą. Ten od lat czołowy przedstawiciel krytycznego realizmu społecznego po raz kolejny porusza palące problemy związane z niesprawiedliwością socjalną. Jego nieuleczalnie chory bohater w wieku przedemerytalnym – być może film nakręcony został w związku z tendencją do jego podwyższania – traci prawo do zasiłku z opieki społecznej i zobligowany zostaje do rejestracji w urzędzie pracy, w którym wykazać się musi jej systematycznym poszukiwaniem, niezależnie od stanu zdrowia. Bezduszna, zgodnie z prawem Parkinsona samonapędzająca się machina biurokracji, która skupiona jest przede wszystkim na procedurach i wynikających z nich sankcjach niż człowieku i udzielaniu mu pomocy, jakże przypomina urzędy z powieści Franza Kafki. Dla innej jej ofiary, samotnej matki z dwojgiem dzieci , potraktowanej równie obcesowo , pozostaje najstarsze rozwiązanie problemów finansowych w tej sytuacji, a więc opisywane już przez Zapolską w „O czym się nie mówi”, dziś eufemistycznie określane jako samozatrudnienie w charakterze agentki towarzyskiej. Z drugiej strony, ze względu na jego wiek, historia tytułowego Daniela Blake’a, przypomina tę Umberta D. z filmu Vittoria DeSiki, jednej z legend powojennego neorealizmu włoskiego, tak wyczulonego na tematykę społeczną. Daniela Blake’a ostatecznie powali kolejny zawał, gdy właśnie stanąć ma przed komisją rozpatrującą jego dowołanie, siłą rzeczy przegrywając z omnipotentnym, anonimowym urzędem. Wcześniej urządzi przed nim protest , który spotka się, co prawda, z poparciem przechodniów, ale nie uchroni przed represjami, stąd tezą filmu jest chyba daremność indywidualnych zmagań z systemem i konieczność zorganizowania się w tym celu, odtworzenia solidarności pracujących i wyzyskiwanych, choć samo to słowo zostało skompromitowane przez Polaków, skoro robotnicy obalili socjalizm w interesie pracodawców, a nie swoim własnym. Żeby nie chybić tego celu należy jednak nadać traktującemu o tym utworowi odpowiednio atrakcyjną formę. Oczywiście, reżyser będzie się bronił, iż tylko odtwarza monotonię życia niczym niewyróżniającego się proletariusza, by mógł ją odczuć i zrozumieć widz, ale tego rodzaju eksperyment jest jednorazowy i dawno już został wyeksploatowany. Pożądaną nośność przekazu posiadały przywołane filmy neorealistyczne właśnie dlatego, że pobudzały sferę emocjonalną odbiorcy, przekładającą się z kolei na jego krytyczną władzę sądzenia. Sam beznamiętny opis wydaje się być niewystarczającym. Muszę wszakże przyznać, iż poruszona problematyka jest na tyle aktualna i w Polsce, iż zdolna jest przyciągnąć publiczność i wypełnić nią w nadkomplecie kinową salę na seansie tego filmu. Na koniec refleksja: czyżby w „Ja, Daniel Blake” zabrakło psa, by osiągnąć podobny skutek, co „Umberto D.”? Skądinąd w odczytywanym na jego pogrzebie testamencie odżegnuje się od psiej kondycji, wcześniej wyzywając sąsiada wyprowadzającego czworonoga na trawnik przed jego domem. w przeciwieństwie do włoskiego emeryta sprzed ponad półwiecza nie dostawałoby mu empatii tamtego? Mimo to mocno brzmią jego ostatnie, zza grobu słowa, w których upomina się o swoje elementarne prawa, wynikające z tego że „jest tylko obywatelem i aż obywatelem, ani mniej, ani więcej”. „Ja, Daniel Blake”. Scen. Paul Laverty. Reż. Ken Loach. Zdj. Robbie Ryan. Muz. George Fenton. Obejrzane w kinie Mikro dzięki uprzejmości p. Iwony Nowak.