Kolejna zima

Transkrypt

Kolejna zima
Marcinowi, dobremu Duchowi miejsc, zdarzeń i ludzi Anna Nacher Kolejna zima (Throbbing Plants, Part II: Seed Syllable) Miejsce nieustannie do nas mówi, na przykład, żeby zostawić jak jest to, co domaga się leczenia, ono sobie z tym tak czy owak poradzi. Nie zawsze dajemy sobie szansę, żeby je usłyszeć, ale Miejsce po prostu Jest i działa -­‐ niespiesznie, to prawda, czasem brakuje zaufania czy cierpliwości, ale to ma raczej związek z naszymi ograniczonymi przedziałami czasowymi -­‐ że dziś, jutro czy najwyżej rok, trzy lata. To znikoma perspektywa -­‐ nawet nie granularna, zwyczajnie krucha i mikra. Nie jesteśmy pewni, czy Miejscu to wystarcza do zauważenia spraw, które się dzieją, być może dzieją się tylko dla nas. Nie zawsze jesteśmy w stu procentach pewni, że Miejsce nas dostrzegło, tylko czasem zupełnie znikąd pojawia się pewność: tak, Ono jest i my jesteśmy, zazębiliśmy się we właściwym momencie, choć ani nie na zawsze, ani nawet chyba nie na dłużej. Bo co to znaczy na dłużej? Ile sikorzych rund między karmnikiem a zaroślami głogu za płotem? Leczenie polega na sznurowaniu ust, na zamykaniu kanałów ujścia -­‐ niechęć wypowiadania oznacza zabliźnianie, to prawda, powolne, tego, co inaczej byłoby wystawione na działanie sił jeszcze zbyt potężnych. Bo na jakiś czas wszystko staje się bardzo kruche, jedynym pomostem ze światem jest wdzięczność, a tak łatwo to tam, na zewnątrz, roztrwonić. Miejsce oferuje niemal wyłącznie Ciszę, tylko niewprawni mogą pomylić ją z Bezruchem a jest dokładnie jego przeciwieństwem: tak wiele tutaj się dzieje we wnętrzu spraw, potrzeba skupienia i przestrzeni, żeby to w porę usłyszeć. Rozpakowujemy paczki z lustrami zamówionymi przed 70 laty, przysłanymi przez niezawodną pocztę w roku 1946 i nigdy nie rozpakowanymi, nie wiemy dlaczego, przez zapomnienie czy przez niechęć -­‐ oprawione wreszcie i powieszone na ścianach stają się kwintesencją Miejsca: prezentem o nieznanej historii, skądś, nie wiemy na razie skąd, ale to wystarcza, żeby zakorzenić się mocniej, choć przecież też ani nie na zawsze ani nawet chyba nie na dłużej, bo co to znaczy na dłużej? Ile pokoleń roślinnych resztek i ich przemiany na substrat, który przerasta powoli marzenia nasze i saren karmiących się dyniami z ogrodu zupełnie bez niczyjego przyzwolenia? Lustra odbijają rano i wieczorem nasze twarze i ten upływ czasu, który wydarzył się bez naszego udziału, a Miejsce przyjęło go lecząc to, co domagało się uleczenia. Teraz historie rozplatają się i splatają we wnętrzu mojego brzucha, czasem czuję wcale niedelikatne łaskotanie w miejscu, gdzie normalnie mógłby być żołądek, ale najwyraźniej jest tam jeszcze terminal, w którym parkują historie -­‐ nie zakończone lub niezaczęte, wiele historii domagających się uleczenia, zostawienia ich Miejscu takich, jakimi są, nie wymieni ich na inne, na lepsze czy gorsze, wymieni je na wdzięczność, która nadaje światu kruchości i sprawia, że staje się nieoczekiwanie, niesłychanie, nadaremnie i nieodwołalnie cenny.