rozdział pierwszy
Transkrypt
rozdział pierwszy
ROZDZIAŁ PIERWSZY Telefon dzwonił od dłuższego czasu. Jednak dopiero w okolicach szóstego dzwonka jego dźwięk zdołał wywołać odpowiednią reakcję uśpionego mózgu. Przy ósmym dzwonku spod kołdry niepewnie wysunęła się ręka i zaskakująco celnym ruchem wyłączyła budzik. Przy okazji potrąciła stojącą tuż obok figurkę żaby Kermita. Niestety zrobiła to tak nieszczęśliwie, że już trzeci w tym roku uśmiechnięty Kermit roztrzaskał się o podłogę. Długie i szczupłe palce nieprzytomnie błądziły po politurowanym blacie nocnej szafki. Wreszcie natrafiły na słuchawkę i szybko wciągnęły ją pod kołdrę. - Halo? - dobiegł z pościeli zaspany kobiecy głos. - Ile można do ciebie dzwonić! Laura MacGregor ziewnęła przeciągle, jakby nie zrobił na niej wrażenia ten oskarżycielski ton. Potem, wciąż niezbyt przytomna, zapytała: - A co? - Dzwonię do ciebie od kilku minut! Jeszcze chwila i miałem wzywać pogotowie. Już widziałem, jak leżysz martwa w kałuży krwi. - Błąd. Leżę w łóżku - odpowiedziała Laura, po czym opadła na poduszkę. - Jeszcze śpię, dobranoc - dodała mocno zirytowana, że ją budzą. - Jest już ósma! - wrzasnął do słuchawki Daniel MacGregor. - Rano czy wieczorem? - zapytała rozbrajająco jego wnuczka. - Oczywiście, że rano - obruszył się senior rodu. - Za oknem piękny wrześniowy poranek, moja panienko. Powinnaś być już dawno na nogach i cieszyć się nim, a nie spać jak suseł. - A to dlaczego? - Bo prześpisz całe życie! - zirytował się dziadek na dobre. - Lauro, babcia się martwi. Dziś w nocy nie mogła zasnąć. Mówiła mi, że to przez ciebie - dziadek MacGregor łgał jak z nut. Zawsze to robił, kiedy chciał osiągnąć swój cel. Nic więc dziwnego, że i tym razem sięgnął po tę sprawdzoną broń. - Kiedy u mnie wszystko w porządku. Przepraszam, dziadziu, ale ja teraz śpię - westchnęła Laura. Daniel MacGregor nie dał się zbyć tak łatwo. - No dobrze, panienko, wstawaj już, wstawaj. Nie odwiedzałaś babci całe wieki, więc nic dziwnego, że się niepokoi. Czy myślisz, że jak masz dwadzieścia cztery lata, to już jesteś taka dorosła, że możesz całkiem zapomnieć o stęsknionej staruszce? - pytał, spoglądając zarazem, czy aby drzwi są dobrze zamknięte i czy nikt go nie słyszy. Gdyby jego żona usłyszała, że mówiąc o niej, używa określenia ,,staruszka’’, z pewnością wzięłaby go w obroty. - Przyjedź na weekend - poprosił wreszcie. - I weź ze sobą siostry. - Będzie trudno, muszę popracować nad aktami - odpowiedziała Laura, coraz bardziej senna i nieprzytomna. - Ale obiecuję, że już niedługo przyjadę. - Oby to było rzeczywiście niedługo. Wiesz przecież, że ja i babcia nie będziemy żyć wiecznie. - Właśnie, że będziecie! - zapewniła go Laura. - No już dobrze - uśmiechnął się dziadek. - Wysłałem ci mały prezent i jestem pewien, że dostaniesz go jeszcze dziś rano - jego głos zabrzmiał tajemniczo. - Wyskakuj więc z łóżka i szybko zrób się na bóstwo. Tylko włóż jakąś porządną sukienkę. - Oczywiście, dziadziu, już się robi, pa, pa... - wymamrotała sennie Laura i nie czekając, aż dziadek się rozłączy, odłożyła słuchawkę na podłogę, naciągnęła kołdrę po same uszy i w jednej chwili zapadła w słodki, twardy sen. Niestety, tego ranka nie było jej dane się wyspać. Jakieś dwadzieścia minut później ktoś zaczął brutalnie szarpać ją za ramię i wrzeszczeć jej do ucha: - Mam tego dosyć, Lauro! Znowu to zrobiłaś! - Co takiego? - zapytała zaspana i usiadła na łóżku. Spod splątanych czarnych włosów błyskały nie całkiem jeszcze przytomne ciemne oczy. - Co takiego zrobiłam? Julia MacGregor zacisnęła dłonie w pięści i ze złością wpatrywała się w ziewającą Laurę. Po chwili zdołała opanować gniew i siląc się na spokój, powiedziała: - Jak to co? Po raz nie wiem już który nie odłożyłaś słuchawki! A ja czekam na bardzo ważny telefon! - A... - ziewnęła Laura, najwyraźniej niezbyt przejęta sytuacją. Jej umysł wciąż był w stanie błogiego uśpienia. Leniwie uniosła dłonie i spróbowała przygładzić zwichrzone włosy, jakby ten gest mógł pomóc w odzyskaniu jasności myślenia. - Zdaje się, że dzwonił dziadek poinformowała kuzynkę. - Ale nie jestem pewna, bo potem zasnęłam i teraz nic nie pamiętam. - Dziadek? Nie słyszałam telefonu - zdziwiła się Julia. - Pewnie zadzwonił, kiedy brałam prysznic, a Amelia wyszła już do szpitala. Czego chciał? - zapytała, po czym, widząc bezradną minę Laury, roześmiała się domyślnie. - Pewnie to, co zwykle. ,,Babcia martwi się o ciebie...’’ i tak dalej. - Rzeczywiście, chyba o to chodziło. - Laura z westchnieniem ponownie ułożyła głowę na poduszce. Następnie z właściwą dla wszystkich prawników logiką powiedziała do siedzącej na brzegu łóżka Julii: - Gdybyś szybciej wyszła spod prysznica, zdążyłabyś odebrać, a babcia musiałaby martwić się o ciebie. - Dobrze, dobrze. O mnie martwiła się w zeszłym tygodniu. A teraz - Julia spojrzała na zegarek - muszę już lecieć, bo umówiłam się z agentem od nieruchomości. Jadę oglądać nowy dom. - Jeszcze jeden? Przecież dopiero co kupiłaś jakiś w zeszłym miesiącu. - Dwa miesiące temu, kotku. Teraz ten dom jest już przygotowany do ponownej sprzedaży, a ja... - Julia zrobiła sprytną minkę i odrzuciła w tył imponującą grzywę płomiennorudych loków - ...a ja mam w głowie następny projekt. - W takim razie powodzenia. Ja miałam na dziś ambitny plan, żeby najpierw wyspać się do południa, a potem wziąć się do czytania akt mojej nowej sprawy - powiedziała Laura, po czym wzruszyła ramionami i siląc się na ironię, dodała: - Ale zdaje się, że w tym domu nie będzie to możliwe. - Nie marudź. Będziesz miała święty spokój i cały dom dla siebie. Amelia ma podwójny dyżur w szpitalu, a ja nie wrócę wcześniej niż o piątej. - Wiesz, że to nie jest moja kolej na gotowanie? - zastrzegła Laura. - Wiem, wiem. Kupię coś po drodze. - Julia ruszyła do wyjścia. - Kup pizzę. Koniecznie podwójny ser i czarne oliwki! - zawołała za nią Laura. Julia zatrzymała się w drzwiach i sprawdzając jednocześnie w lustrze, jak leży jej nowa zielona marynarka, odparła: - Że też ty zawsze przed śniadaniem musisz martwić się o obiad. Wygładziła spodnie w kratę, wyszła szybkim krokiem z sypialni i w chwilę później krzyknęła z korytarza: - Do zobaczenia wieczorem! I pamiętaj, żeby odłożyć słuchawkę, jak skończysz rozmawiać! Trzasnęły drzwi, zapadła cisza. Laura leżała na plecach i przyglądała się plamom słońca na suficie. Z rozkoszą myślała o tym, że za chwilę schowa głowę pod kołdrę i pośpi sobie jeszcze godzinkę. Nigdy nie miała proble-mów z zasypianiem. Potrafiła zasnąć w dowolnym miejscu i o każdej porze. Jak się okazało, ta rzadka umiejętność była bardzo przydatna podczas studiów prawniczych. Niestety, rozmowa o pizzy z podwójnym serem i oliwkami spowodowała, że zaczęło jej burczeć w brzuchu. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że Laura najbardziej lubi jeść i spać. Tego ranka głód zwyciężył senność i dziewczyna energicznie wyskoczyła z pościeli. Tak była pochłonięta myślą o sytym, smacznym śniadaniu, że ani przez moment nie pomyślała o narzuceniu na siebie szlafroka. W białej koszulce i błękitnych bawełnianych spodenkach pognała na dół do kuchni i otworzyła z zaciekawieniem lodówkę. Laura od lat mieszkała ze swymi dwoma kuzynkami. Tak było przez całe studia. Choć od ich zakończenia minęły dwa lata, panny MacGregor jakoś nie mogły się rozstać. Niedawno wprowadziły się do niewielkiego, wolno stojącego domu, który został kupiony i wyremontowany przez Julię. Wnętrze domu stanowiło ciekawą i niebanalną mieszaninę stylów, co odzwierciedlało całkowitą odmienność gustów trzech jego lokatorek. Antyki Amelii musiały pogodzić się z nowoczesnymi formami, które uwielbiała Julia. Między nimi znalazło się miejsce dla okazów prawdziwego kiczu, których zapaloną kolekcjonerką była najstarsza z sióstr. Mimo tego pomieszania każdy odwiedzający panny MacGregor gość przyznawał, że urządzając swój dom, wykazały się niemałym talentem. Niestety, w przypadku salonu najwyraźniej opuściła je wena. Być może traktowały to wspólne pomieszczenie jak ziemię niczyją. Tak czy inaczej, efekt był taki, że ściany pomalowano tu na kolor ciepłożółty, natomiast meble miały wszystkie możliwe odcienie błękitu. Szczególną ozdobą był szafirowy zegar w kształcie kota, który rytmicznymi ruchami ogona odmierzał upływające sekundy. Laura zapatrzyła się w diamentowe kocie oczy i uśmiechnęła się do siebie w zamyśleniu. Najważniejsze, że ona, Amelia i Julia doskonale się rozumiały. Były nie tylko kuzynkami, lecz przede wszystkim prawdziwymi przyjaciółkami. Zresztą wszystkich członków klanu MacGregorów, choć tak bardzo się od siebie różnili, cechowała wzajemna lojalność i oddanie. Stanowili oni wyjątkowo zżytą rodzinę. Znów się uśmiechnęła i pomyślała tym razem o swoich rodzicach. Gdzie teraz są? Czy udały im się wakacje w Indiach? Była pewna, że tak. Caine i Diana MacGregorowie byli idealną parą. Małżonkowie, rodzice, partnerzy w szanowanej w całym Bostonie kancelarii prawniczej - wszędzie razem. Pomimo dwudziestu pięciu lat małżeństwa, wychowywania dzieci, stresującej pracy, wciąż byli zgodni i jednomyślni. Pasowali do siebie jak dwie połówki jednego jabłka. Laura wprost nie mogła pojąć, w jaki sposób zdołali tak perfekcyjnie odegrać wszystkie role i wypełnić wszystkie obowiązki. Wyobrażała sobie, jak wiele wysiłku musiało ich to kosztować. Ona sama uważała, że lepiej jest skoncentrować się na jednym, najważniejszym zadaniu. W tej zaś chwili najistotniejsza dla Laury była świeżo rozpoczęta kariera prawnicza. Oczywiście, nie licząc śniadania, które właśnie zamierzała sobie zrobić. Roys Cameron zaparkował swojego dżipa tuż za malutkim, sportowym kabrioletem typu Spitfire w kolorze płomiennej czerwieni. Taki samochód i taki kolor są jak transparent z napisem: ,,Poproszę o jeszcze jeden mandat za przekroczenie dozwolonej prędkości’’, pomyślał. Zachwycony drogim cackiem pokręcił głową, po czym zainteresował się domem. Budynek był nieduży, ale bardzo piękny, z klasą. Zresztą czego innego można było się spodziewać po dzielnicy Back Bay, znanej w całym Bostonie z tego, że zamieszkują ją bogacze i snoby. Boston jest przecież miastem, które słynie w całych Stanach z trzech rzeczy: z tradycji walki o niepodległość, ze znakomitej drużyny baseballowej Red Sox, no i wreszcie z żyjących w dostatku i korzystających z licznych powiązań rodzinnych klanów. Takich jak MacGregorowie. Gdy jednak Roys patrzył na ów dom, nie myślał ani o pieniądzach, ani o niewątpliwej klasie jego właścicieli. Chłodne, niebieskie oczy starannie oglądały każdy detal architektury, dokładnie przyglądały się drzwiom i oknom. Dużo przeszklonych powierzchni znaczyło dla niego tyle, że nie będzie problemu z dostaniem się do środka. Rześki jesienny wiatr targał gęste, brązowe włosy Roysa, które dawno już nie widziały fryzjera, a on stał przed domem niczym posąg. Wpatrywał się w kamienną ścieżkę, wijącą się przez zadbany trawnik ku szklanym drzwiom głównego wejścia, i coś ważył w myślach. Wreszcie ruszył powoli ścieżką, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Były zamknięte, lecz on mógłby je otworzyć jednym mocnym kopnięciem. Pięć sekund i byłby w środku. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, twarz stężała, klasyczna twarz kryminalisty. Tak przynajmniej twierdziła kobieta, której kiedyś o mały włos nie poślubił. Nie powiedziała, co dokładnie ma na myśli, on zaś nie zapytał, bo było to w czasach, kiedy nie układało im się najlepiej i ich związek powoli się rozpadał. W każdym razie potrafił nadać swojej twarzy wyraz całkowitej bezwzględności i tak też się stało teraz, gdy zastanawiał się, jak najszybciej i najłatwiej dostać się do tego ślicznego, starego domostwa. Przez krótką chwilę próbował wyobrazić sobie wszyst-kie bezcenne rzeczy, które z całą pewnością znajdująsię w środku. Zimne, błękitne oczy zalśniły na myśl o bogactwach. Delikatny uśmiech złagodził surową linię mocno zaciśniętych ust i sprawił, że niewielka szrama na kwadratowej szczęce stała się bardziej widoczna. Szrama była pamiątką po pewnym spotkaniu, podczas którego pięść ozdobiona brylantowym sygnetem wylądowała w okolicach brody Roysa. Przypomniał sobie, że po tym uderzeniu przeleciał w powietrzu dobre dwa metry. A przecież nie był ułomkiem. Miał raczej posturę boksera czy, jak kto woli, łobuza. W przeszłości był zresztą jednym i drugim. Oderwał się od tych niechlubnych wspomnień i jeszcze raz pomyślał, że nawet nie mając kluczy, mógłby wejść do domu bez najmniejszego wysiłku. Obszedł cały budynek i ponownie stanął przed drzwiami. Kilka razy zadzwonił, a ponieważ nikt mu nie otwierał, spróbował zajrzeć do środka przez szyby z matowego szkła. Przez moment podziwiał kunsztowny roślinny wzór, wykonany na szkle wprawną ręką grawera. Wszystko to było niezwykle eleganckie i piękne, ale nie stanowiło absolutnie żadnego zabezpieczenia. Po raz kolejny nacisnął dzwonek i nie doczekawszy się odpowiedzi, wyjął w końcu klucze z kieszeni kurtki i najzwyczajniej w świecie otworzył sobie drzwi. Już w progu poczuł tę charakterystyczną aurę, wypełniającą mieszkania i domy zamieszkałe przez kobiety. Składały się na nią pomieszane zapachy cytrusów, olejków eterycznych i kwiatów. Czuć było również dobre, eleganckie perfumy. Roys bezwiednie chłonął specyficzny aromat tego miejsca i jednocześnie rozglądał się po wnętrzu. Po swojej prawej stronie widział biegnące na górę schody, po lewej nieduży salonik. Pomyślał, że wszystko tu jest śliczne i wypieszczone. Zmysłowy zapach nasunął mu myśl o luksusowym domu schadzek. Rzeczywiście, salonik mógł wywoływać takie skojarzenia. Był bardzo przytulny i gustownie urządzony. Stały w nim stare meble, a wygodne fotele miały jasne, pastelowe obicia. Wszędzie widać było, że właściciele są ludźmi zamożnymi. Najlepszym dowodem tego były porozrzucane tu i ówdzie najróżniejsze cenne przedmioty, jak choćby brylantowy kolczyk, błyszczący na małym okrągłym stoliku. Roys wyjął z tylnej kieszeni dżinsów malutki magnetofon i zaczął nagrywać swoje obserwacje. Jego czujny wzrok padł na wiszący nad kominkiem i krzyczący jaskrawymi kolorami olbrzymi obraz. Wydawać by się mogło, że taka nieoczekiwana kaskada śmiałych barw powinna razić w tym stonowanym wnętrzu. Tymczasem w jakiś przedziwny sposób nowoczesny obraz doskonale komponował się z otoczeniem. Mężczyzna zbliżył się do malowidła. W rogu zauważył podpis - D.C. MacGregor. Najwyraźniej płótno było dziełem któregoś z członków tej niezwykłej rodziny. Dalsze rozmyślania przerwał mu dobiegający z wnętrza domu śpiew. Śpiew? O nie, nawet przy maksimum dobrej woli nie można byłoby nazwać śpiewem przeraźliwych dźwięków, które tak brutalnie zakłóciły ciszę. Odgłosy te przypominały raczej potępieńcze jęki albo wycie dzikiego zwierzęcia. Przy ogromnym wysiłku udało mu się rozpoznać wariację na temat jednej z nastrojowych piosenek Whitney Houston. Zresztą jakkolwiek by nazwać ten wokalny horror, dla Roysa oznaczał on jedno - nie był w domu sam. Szybko wyłączył swój magnetofonik i wsunął go z powrotem do kieszeni. Cofnął się i przez hol poszedł w kierunku pomieszczenia, z którego dobywało się zawodzenie. Kiedy stanął na progu skąpanej w słońcu kuchni, na jego poważnej twarzy pojawił się niespodziewanie wyraz bezgranicznego zachwytu. Kobieta, którą zobaczył, była niezwykle atrakcyjna. Smukła i bardzo wysoka, miała obłędnie długie i zgrabne nogi. Żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie byłby obojętny, patrząc na coś takiego. Już sam widok tych niewiarygodnie pięknych, delikatnie opalonych nóg był dla Roysa dostatecznym zadośćuczynieniem za całkowity brak słuchu ich właścicielki. Stał więc w progu oniemiały z zachwytu i dokładnie, centymetr po centymetrze, badał ten cud natury. Widok był naprawdę niezwykły. Dziewczyna, odwrócona do niego tyłem, schylała się w taki sposób, że górna połowa jej ciała całkowicie ginęła w przepastnym wnętrzu olbrzymiej lodówki. W tym samym czasie szczupłe biodra wykonywały zmysłowe taneczne ruchy w rytm słuchanej z walkmana muzyki. Poruszały się leniwie i ponętnie, dostarczając Roysowi tak przyjemnych wrażeń, że był gotów zignorować wszystkie fałszywe tony raniące jego uszy. A było na co popatrzeć... Roztańczona istota miała cudowne włosy. Proste i czarne z granatowym odcieniem, jak niebo nocą. Bardzo długie. Aż do smukłej talii, na której Roys zapragnął nagle położyć obie ręce. Do tego jeszcze ta bielizna. Nigdy dotąd nie widział kobiety ubranej równie prosto i jednocześnie kusząco. Miał tylko nadzieję, że nie rozczaruje się, kiedy zobaczy jej twarz. Jeśli chciał się o tym szybko przekonać, musiał w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę. - Przepraszam bardzo! - odezwał się donośnym głosem. Niestety, nie wywołało to żadnej reakcji. Spodziewał się pisku i krzyku, tymczasem długonoga tancerka nie przerywała buszowania w lodówce, a jej biodra ani na moment nie przestawały uwodzicielsko się kołysać. Roys spróbował jeszcze raz: - Nie żeby nie podobało mi się, jak pani tańczy, ale może byśmy się w końcu poznali zaproponował, lecz i tym razem jego słowa nie dotarły do młodej kobiety. Najspokojniej w świecie wykonała jeszcze jeden seksow-ny ruch, który sprawił, że Roys na znak najwyższego uznania przeciągle gwizdnął przez zęby. Z gardła kobie-ty wydobył się nagle dźwięk tak wysoki, że gdyby w pobliżu znajdował się jakiś kryształowy kieliszek, z pewnością rozprysnąłby się w drobny mak. Zakończywszy swój wokalny popis, odwróciła się wreszcie od lo-dówki i trzymając w jednej ręce kurze udko, a w drugiej puszkę jakiegoś napoju, stanęła oko w oko z Roysem. Nie cofnęła się gwałtownie, za to wrzasnęła. Znów wysoko i przeraźliwie, i tak głośno, że umarłego postawiłaby na nogi. Roys był przygotowany na taką reakcję. Natychmiast wyciągnął rękę w uspokajającym geście i zaczął wyjaśniać, kim jest i po co przyszedł. Laura MacGregor czuła się jak na niemym filmie. Miała przed sobą obcego mężczyznę, który mówił coś do niej, podczas gdy ona słyszała tylko płynącą ze słuchawek muzykę. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Jej szeroko otwarte oczy spoglądały na potargane, ciemne włosy nieznajomego, jego spłowiałe dżinsy i posępną twarz, która mogłaby przerazić samego diabła. Naraz przyszło jej do głowy, że trzeba bronić się przed napastnikiem. Posłuszna głosowi instynktu, bez namysłu cisnęła w mężczyznę puszką, którą trzymała w ręce. Celowała między oczy, ale pomimo zadziwiającej precyzji rzutu, jej pocisk nie zdołał dosięgnąć celu i został przechwycony przez intruza. Widząc to, Laura podskoczyła do kuchennego stołu i pewnym ruchem chwyciła długi nóż. Nie czekając ani chwili, zaatakowała mężczyznę z dzikim wrzaskiem. - Niech się pani uspokoi! - Mężczyzna zrobił unik, po czym stanął obok i podniósł obie ręce do góry. Starał się nadać głosowi łagodny ton, ale Laura nie miała zamiaru być spokojna. - Nie próbuj się zbliżyć! Jeden nieostrożny ruch i... - warknęła ostrzegawczo, cały czas posuwając się ostrożnie w stronę telefonu. - I wbiję ci ten nóż prosto w serce! Roys spokojnie rozważał sytuację. Mógłby obezwładnić tę wojowniczą pannę w jakieś dwadzieścia sekund, ale był pewien, że w wyniku tej akcji któreś z nich, najpewniej on, potrzebowałoby szybkiej interwencji chirurga. Postanowił negocjować. - W ogóle się nie ruszam. Niech pani posłucha, dzwoniłem do drzwi wiele razy, ale pani nie otwierała. Przyjechałem, żeby... - urwał nagle, uświadomiwszy sobie, że kobieta wciąż ma na uszach słuchawki od walkmana. Poprosił ją na migi, by je zdjęła, przy czym każdemu gestowi towarzyszyło wyraźnie wymawiane słowo: - Niech... pani... zdejmie... słuchawki! Laura spełniła jego prośbę i dla pewności powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy: - Ani kroku, jasne? Dzwonię po policję! - W porządku - odetchnął Roys i nawet spróbował się uśmiechnąć. - Ale uprzedzam, że będzie pani głupio, kiedy przyjadą. W końcu wykonuję tylko swoje obowiąz-ki. Słyszała pani o instalacjach antywłamaniowych, które montuje firma Camerona? - zadał pytanie, które miało być, jak sądził, retoryczne. Ponieważ jednak kobieta nie odzywała się ani słowem, spokojnie ciągnął dalej: - Dzwoniłem i pukałem. Bez odzewu. Zdaje się, że Whitney śpiewała za głośno. Jeśli pani pozwoli, pokażę identyfikator. - Dobrze - zgodziła się. - Tylko żadnych zbędnych ruchów. Weź swój papier w dwa palce i unieś rękę nad głową. To właśnie zamierzał zrobić. W ciemnych, ogromnych oczach tej kobiety ani przez moment nie dojrzał strachu. Za to wyraźnie widział w nich gwałtowność i porywczość charakteru. Nie chciał zadzierać z osobą, która uzbrojona w kuchenny nóż, bez lęku stawia czoło obcemu mężczyźnie. Aby więc dodatkowo ją uspokoić, dodał: - Miałem się z panią spotkać o dziewiątej rano, obejrzeć dom i porozmawiać o systemach zabezpieczających. Laura przyjrzała się dokładnie identyfikatorowi i ciągle wietrząc jakiś podstęp, spytała podejrzliwie: - Niby z kim miał pan mieć to spotkanie? - Z Laurą MacGregor. Wolną ręką chwyciła słuchawkę telefonu, do którego wreszcie zdołała podejść. - Słuchaj, kolego - powiedziała - Laura MacGregor to ja. Naprawdę nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek umawiali. - Bo to nie pani ze mną rozmawiała, tylko pan MacGregor - próbował wyjaśniać Roys. - Który MacGregor? - Popatrzyła na niego podejrzliwie. Roys powoli zaczynał niecierpliwić się tą absurdalną sytuacją. Uśmiechnął się drwiąco i odpowiedział: - Jak to który? Stary. Daniel MacGregor zadzwonił do mnie, żebym spotkał się z jego wnuczką Laurą. Mam obejrzeć dom, a potem zaprojektować najlepszy z możliwych alarmów. Wszystko po to, żeby ,,dziewczynki’’, jak się wyraził, były bezpieczne. Podobno babcia cały czas się o nie martwi - zakończył, uśmiechając się przy tym złośliwie. To ostatnie zdanie brzmiało tak prawdopodobnie, że uspokoiło Laurę i postanowiła nie dzwonić po policję. Odłożyła z wahaniem słuchawkę, choć dla pewności nie zrezygnowała z noża. Pomysł z alarmem doskonale pasował do jej dziadka. Do tego jeszcze babcia, która nie robi nic innego, tylko wciąż martwi się o swoje dorosłe wnuczki. Nikt poza Danielem MacGregorem nie wymyśliłby czegoś podobnego. - Kiedy pana wynajął? - spytała, chcąc ostatecznie wyjaśnić tę dziwną sytuację. - W zeszłym tygodniu. Wezwał mnie do tej swojej fortecy w Hyannis Port. Chciał mi się dokładnie przyjrzeć, zanim zleci robotę. Niewiarygodny facet z tego pani dziadziusia. No i ten jego dom... Krótko mówiąc, dobiliśmy targu, a potem opiliśmy interes wyborną whisky. Ma się rozumieć, przy cygarze. - Naprawdę? - Laura uniosła brwi, co nadało jej pięknej buzi wyraz uroczego zdumienia. - A co na to babcia? - Przepraszam, ale nie rozumiem. Na co? Na umowę, którą zawarłem z pani dziadkiem? - Nie, na whisky i cygara! - A, to... No cóż, babcia nie była przy tym obecna. Zresztą pan MacGregor najpierw zamknął na klucz drzwi swojego gabinetu, a dopiero potem wyciągnął cygara ze skrytki. Swoją drogą to doskonały pomysł. Kto szukałby cygar w opasłym tomie ,,Wojny i pokoju’’? To, że mężczyzna wie o skrytce w atrapie książki, ostatecznie przekonało Laurę, że nie ma do czynienia ze złodziejem, który wdarł się do domu, żeby ją obrabować. - No dobrze, panie Cameron, zdał pan egzamin - powiedziała, po czym z westchnieniem głębokiej ulgi odłożyła nóż do szuflady. - Pan MacGregor miał powiadomić panią o mojej wizycie. - Owszem, dzwonił dziś rano. Mówił o jakimś prezencie, ale nie pytałam, co ma na myśli. Schyliła się, żeby podnieść kurze udko, które wcześniej upuściła na podłogę. Kiedy się poruszała, jej włosy falowały. Wyglądały przy tym jak splot czarnych jedwabnych nici. - Jak więc dostał się pan do środka? - zagadnęła, wciąż zagniewana. - Pani dziadek dał mi klucze. - Roys wyciągnął je z kieszeni i położył na stole. - Mówiłem już, że dzwoniłem do drzwi wiele razy. - Teraz przyjrzał się puszce, którą ciągle trzymał w dłoni. - Celnie pani rzuca - zauważył. - Dziękuję - uśmiechnęła się powściągliwie. Była naprawdę piękna, przecudna. Podziwiał jej wystające kości policzkowe, zmysłowe pełne usta i duże oczy, które miały kolor gorzkiej czekolady. Nie mógł się opanować, by nie skomentować tego widoku. - Ale to wszystko nic w porównaniu z pani urodą - powiedział. - Nie widziałem dotąd tak pięknej kobiety. Laurze nie spodobało się, że mężczyzna przygląda jej się tak wnikliwie. Również komentarz na temat wyglądu nie przypadł jej do gustu. Postanowiła jak najszybciej znaleźć odpowiednią ripostę. - A pan, panie Cameron, powinien Bogu dziękować za niezły refleks. Gdyby nie on, leżałby pan teraz na podłodze w stanie błogiej nieświadomości. - Może to nie byłoby takie złe - odparł, niezrażony kąśliwą uwagą. Spróbował uśmiechnąć się rozbrajająco. Niestety, Laura wcale nie złagodniała. - Proszę tu zaczekać - powiedziała surowo. - Ubiorę się, a potem, skoro już pan się tu znalazł, porozmawiamy o zabezpieczeniu domu. - Jeśli o mnie chodzi, to zupełnie nie przeszkadza mi pani strój - powiedział i spojrzał na nią w sposób, który ona odebrała jako dwuznaczny. Zdenerwowało ją to jeszcze bardziej. Odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy. Jej wzrok zdawał się mówić: ,,nie ze mną te numery!’’ Zaproponowała Roysowi, żeby usiadł, i obiecała, że wróci najdalej za kilka minut. Potem z obojętną miną przeszła obok niego i skierowała się w stronę schodów. Roys patrzył na nią i nie mógł oderwać zachwyconego wzroku od tych nieziemsko zgrabnych nóg. Już drugi raz tego ranka gwizdnął cicho przez zęby, dając tym wyraz swego najwyższego uznania dla piękna kobiecych kształtów.