Piotr: pewność i strach, które rodzą zdradę

Transkrypt

Piotr: pewność i strach, które rodzą zdradę
ks. Łukasz Libowski
22. marca 2015 r.
Piotr: pewność i strach, które rodzą zdradę
V KAZANIE PASYJNE
Wielkopostni chrześcijanie!
Za nami już cztery wielkopostne spotkania. Przed nami jeszcze dwa.
Spotkaliśmy się już ze śpiącymi w ogrodzie oliwnym uczniami, z Poncjuszem Piłatem, z kobietami płaczącymi oraz z szydercami.
W spotkaniach tych, niczym w zwierciadle, zobaczyliśmy, odkryliśmy siebie. Swoje
grzechy: acedię, a zatem duchową ociężałość, duchowe lenistwo, konformizm, sentymentalizm i wreszcie nasze szydzenie z Boga, którym jest dziś lekkie Go w swoim
życiu traktowanie.
Co jeszcze przyjdzie nam w sobie odkryć?
Czego jeszcze trzeba będzie się wstydzić?
Zapraszam na kolejne spotkanie. Tym razem z Szymonem Piotrem. Z tym, który
zaparł się Chrystusa.
1
*
Moi drodzy!
Z Ewangelii Świętego Marka, której fragmenty w kolejne niedziele bieżącego roku
liturgicznego czytamy, o Piotrze, a właściwie – powiedzieć trzeba – o owym haniebnym epizodzie z jego życia, o owym niechlubnym jego postępku, na którym dziś
chcemy się skoncentrować i skupić, dowiadujemy się najwięcej.
Z tego ponoć względu tak jest, jak podaje tradycja pochodząca od Świętego Papiasza
z Hierapolis, jednego z Ojców Apostolskich, czyli najstarszego pokolenia pisarzy
wczesnochrześcijańskich, iż spisał Marek nauki i relacje o Jezusie Chrystusie głoszone przez samego Piotra, któremu przez jakiś czas towarzyszył, a który widocznie,
co ani trochę nie zaskakuje ani nie dziwi, dobrze zapamiętał historię swego zaparcia
się Pana i który najwyraźniej chętnie, wcale się nie wybielając i nie wydoskonalając,
pokornie, dla wzmocnienia swoich słów, swojego świadectwa, tą właśnie swoją słabością, tym waśnie swoim błędem się dzielił.
A być w stanie opowiedzieć o swojej słabości, a być w stanie opowiedzieć swój
grzech, jak sami z autopsji dobrze wiemy, jakeśmy sami się już zapewne nieraz przekonali, to znak dojrzałości. To znak swej słabości i swego grzechu przepracowania.
Cóż zatem u Marka o Księciu Apostołów czytamy?
Posłuchajmy wpierw fragmentu pierwszego, w którym autor natchniony opisuje, jak
Chrystus zaparcie się Piotra zapowiada:
Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej. Wtedy Jezus im rzekł: „Wszyscy
zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: «Uderzę pasterza, a rozproszą się owce».
Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei”. Na to rzekł Mu Piotr: „Choćby wszyscy
zwątpili, ale nie ja!” Odpowiedział mu Jezus: „Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy,
zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz”. Lecz on tym bardziej
zapewniał: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie”. I wszyscy tak
samo mówili.
2
A teraz fragment drugi, w którym Marek relacjonuje Piotrowe zaparcie się:
A Jezusa zaprowadzili do najwyższego kapłana, u którego zebrali się wszyscy arcykapłani, starsi i uczeni w Piśmie. Piotr zaś szedł za Nim z daleka aż na dziedziniec pałacu
najwyższego kapłana. Tam siedział między służbą i grzał się przy ogniu. (…)
Kiedy Piotr był na dole na dziedzińcu, przyszła jedna ze służących najwyższego kapłana. Zobaczywszy Piotra grzejącego się [przy ogniu], przypatrzyła mu się i rzekła:
„I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem”. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: „Nie wiem
i nie rozumiem, co mówisz”. I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał.
Służąca, widząc go, znowu zaczęła mówić do tych, którzy tam stali: „To jest jeden
z nich”. A on ponownie zaprzeczył. Po chwili ci, którzy tam stali, mówili znowu do
Piotra: „Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem”. Lecz on począł
się zaklinać i przysięgać: „Nie znam tego człowieka, o którym mówicie”. I w tej chwili
kogut powtórnie zapiał. Wspomniał Piotr na słowa, które mu powiedział Jezus: „Pierwej, nim kogut dwa razy zapieje, trzy razy Mnie się wyprzesz”. I wybuchnął płaczem.
*
Siostry i bracia!
Zaprzeć się prawdy, zaprzeć się Boga i zaprzeć się też przecież w jakimś sensie siebie
– jakaż przykrość, jakiż wstyd!
Świadomie się zaprzeć, zaprzeć się, od początku do końca zachowując zimną krew –
jakaż okropność!
Tak, okropność. Ale ta okropność była potrzebna. Była potrzebna Piotrowi. On właściwie Piotra zrodziła.
Ona zrodziła Piotra – skałę, Piotra – opokę. Ona zrodziła Piotra – świętego.
Piotra, który był w stanie podtrzymywać braci w wierze i miłości. Który był w stanie
przewodzić braciom w wierze i miłości. Który był w stanie przewodzić Kościołowi.
3
*
Moi drodzy!
Co o Piotrze możemy powiedzieć? Jakim go w przytoczonych tekstach poznajemy?
Poznajemy go zrazu jako człeka dumnego i pewnego siebie. Jako człowieka pewnego
swojej wiary. Jako człowieka wielkiej wiary.
Ważył bym się rzec nawet, że poznajemy go jako człowieka zadufanego w sobie.
Bardzo w sobie zadufanego.
Wygłasza w końcu wobec Jezusa wcale radykalne zapewnienie, że choćby wszyscy
dookoła w Niego zwątpili, on na pewno Weń nie zwątpi. I potem jeszcze dodaje, że
gdyby nawet przyszło mu życie oddać i umrzeć za Jezusa, na pewno życie odda
i umrze dla Jezusa. Na pewno się Go nie wyprze.
Prawdę powiedziawszy, obie te swoje deklaracje oznajmił Piotr na wyrost, chyba pospiesznie, w afekcie, w emocjach – w emocjach, które zawsze odbierają rozum, które
blokują zdrowy rozsadek, które rozsadzają umiarkowanie i powściągliwość – na
swoje nieszczęście. Bo wiemy, ile okazały się warte i w co się obróciły.
Tak, wyobrażam siebie, iż Szymona Piotra zgubiła duchowa pycha, duchowa duma.
Duchowa pewność siebie i pewność swojej wiary.
Nie wiem, czy jest coś gorszego niż właśnie być pewnym, niż być absolutnie pewnym
swojej wiary.
Nie wiem, czy jest coś gorszego, jako że wiara pewna to w rzeczywistości karykatura
wiary. Parodia wiary, która prędzej czy później musi się sobą rozczarować, która musi
runąć. I runie. Bo jest nietrwała.
Wszystko, co pewne jest zresztą nietrwałe. Ostaje się – paradoksalnie – tylko to, co
się chwieje i zmienia. O dziwo, to tylko, co się chwieje i co się zmienia.
4
Albowiem autentyczna, prawdziwa i – co niezwykle ważne – głęboka wiara to ze swej
natury osobliwa pewność. To subtelna pewność. To taka pewność niepewna. To
pewność pełna wahań i wątpliwości.
Owszem, ma być ta pewność z jednej strony pewna, ma być ugruntowana i silna, lecz
ta jej pewność, to jej ugruntowanie i ta jej siła nie mogą być bezwzględne. Wszak
z drugiej strony pewność wiary musi być niepewna.
Taka jest zdrowa wiara: pewność pewna i niepewna.
To jest zdrowa wiara: pewność balansująca między pewnością a niepewnością.
Wielka to i fascynująca tajemnica i zagadka!
A wiara Piotra była chora. Była to jedynie pewność pewna. I taż pewność pewna go
zgubiła.
Choć potem, przyznajmy, i odrodziła.
*
Siostry i bracia!
Ale nie tylko duma i wielka wiara zgubiły Piotra. Przyczyną jego zaparcia się Mistrza
był również strach. Chyba w równej mierze wiara pewna, wiara wielka i strach.
Tak, strach. Piotr się wystraszył.
Więcej: przeraził się. Przeraził się tym, że może, jeśli przyzna się do Jezusa, będzie
musiał za to drogo zapłacić.
Wyśmianiem? Uwięzieniem? Męczeństwem?
W sumie nie wiemy, co by się stało, gdyby Piotr wobec służącej albo wobec tych,
którzy razem z nim na dziedzińcu w domu najwyższego kapłana byli oznajmił, że
jest Jezusowym uczniem. Może nic by się nie stało…?
5
W każdym razie Szymon Piotr tego, co by się miało z nim stać wielce się przeraził.
Tak się przeraził, że strach ten go sparaliżował. Całkowicie go sparaliżował.
Poraził go. Wpędził go w kozi róg.
Nie był w stanie w tym strachu Piotr ani trochę pomyśleć. Nie był w stanie zdystansować się do sytuacji.
„Jeśli Chrystusa pojmali, to i mnie pojmą; jeśli Jego oskarżają o bluźnierstwo, to
i mnie o bluźnierstwo oskarżą; jeśli Jego chcą zabić, to i mnie zabiją” – gorączkowo,
jak przypuszczam, myślał. I odjęło mu po prostu rozum.
Nigdy nam się to nie przytrafiło? Nigdy?
Istotnie, znamy to uczucie.
Szymon Piotr w ogniu krzyżowych pytań o swą przynależność do grupy uczniów
nazareńskiego Rabbiego zadziałał – ze strachu, z lęku, z bojaźni – niejako automatycznie, bezwarunkowo. A już na pewno – bezrefleksyjnie.
W tym jednym momencie, w tej jednej chwili o wszystkim zapomniał. Zapomniał
o tym wszystkim, co Go przez Jezusa i u boku Jezusa spotkało.
Zapomniał o Jego naukach, o Jego przepowiedniach dotyczących Jego męki i śmierci,
o Jego zapowiedziach prześladowań Jego naśladowców, Jego wyznawców…
Zapomniał o swoim powołaniu, o tym, że Chrystus zmieniał mu – co znamienne –
imię…
Zapomniał o konieczności dawania świadectwa…
Zapomniał nawet o tym, że Chrystus przewidział jego zaparcie się i powiedział mu
o tym…
Wszystko to Piotr w ogniu krzyżowych pytań zapomniał. Została mu w głowie tylko
myśl o przypłaceniu prawdy życiem. A w sercu został mu tylko przed śmiercią dla
Chrystusa strach.
6
„Bo kto chcą zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu,
ten je zachowa”.
I dlatego wypał się Piotr Chrystusa.
Nie ostrzegło go pierwsze pianie koguta. Nie dało mu to kogucie pianie do myślenia.
Niczego mu nie przypomniało.
Zapatrzony w siebie, zatroskany o swój los szedł w zaparte. Za ciosem. Trzy razy
wyparł, wyrzekł się Chrystusa.
Twardo, ostro, jednoznacznie, bez jakiegokolwiek zająknięcia powiedział owo zatrważające: „Nie znam tego człowieka”.
I jeszcze: „Nie rozumiem, co mówisz”. Oraz: „Nie znam tego, o którym mówicie”.
A tyle czasu z nim spędził. Całe trzy lata.
I nikt chyba nie znał Go tak dobrze jak on – jako Apostoł.
*
Moi drodzy!
Człowiek na przestrzeni stuleci nic a nic się nie zmienił. Był i jest ciągle taki sam.
Wciąż taki sam.
To doprawdy istota o „twardym karku”. Jakie błędy popełniał ongiś, takie same popełnia i współcześnie.
Piotr to my. Piotr to każdy z nas.
Piotrowy dramat to nasz dramat.
Piotr wyparł się Chrystusa. I my wypieramy się Chrystusa.
Każdy z nas Chrystusa się wypiera. Nie raz, nie dwa. Nawet nie trzy razy. Wypieramy
się Chrystusa nieskończenie wiele razy.
7
Jesteśmy Piotrami. Szymonami Piotrami.
Wypieramy się – to znaczy: odwracamy się od Jezusa, odstępujemy Odeń. Opuszczamy Go. Zostawiamy Go.
Wypieramy się – to znaczy, że o Nim zapominamy. Że nie jesteśmy z Nim zawsze
i wszędzie. Że nie jesteśmy z Nim i przy Nim w każdym momencie naszego życia.
Że nie przyznajemy się do Niego, do Kościoła, do Jego Kościoła, do chrześcijaństwa.
Wypieramy się Chrystusa. Wśród znajomych, kolegów, sąsiadów, w pracy, w szkole,
w miejscach publicznych, wszędzie tam, gdzie jesteśmy.
Wypieramy się Chrystusa w naszym życiu, ponieważ jesteśmy zbyt pewni siebie
i swojej wiary. Ponieważ nasza wiara jest zbyt wielka. Zbyt mocna. Zbyt silna.
I wypieramy się Chrystusa ze strachu. Ponieważ bardzo boimy się tego, co będzie
przyznania się do Jezusa konsekwencją.
*
Siostry i bracia!
Wypieramy się Chrystusa, jak Piotr się Chrystusa wyparł, bo rozpiera nas przede
wszystkim duma. Duma z naszej wiary.
Wypieramy się Chrystusa, bo jesteśmy siebie i swej wiary w stu procentach pewni.
Bo jesteśmy siebie samych i swej wiary zbyt pewni.
A nie można być siebie i swojej wiary zbyt pewnym. Niczego nie można być zbyt
pewnym. Można być co najwyżej pewnym. A najlepiej, to być pewnym, ale mieć całe
mnóstwo pytań i wątpliwości.
Dlaczego?
Dlatego, iż taka wiara jest pokorna. Pokorna i nieobłudna, szczera. Taka wiara jest
po prostu prawdziwa.
8
W przeciwnym wypadku jest arogancka. Arogancka i sztucznie napompowana do
wielkich rozmiarów. Napompowana do granic możliwości. Do pewności.
A doskonale wiemy, że wszelka arogancja musi przejść – prędzej czy później, ale
przejść musi – przez oczyszczenie. Że wszelka arogancja musi spokornieć, musi nauczyć się pokory. Że wszelka arogancja – jako że wyrasta z powierzchowności,
z iluzji, z nieprawdy, z przeinaczeń, z kłamstwa – nie przetrwa próby i że zmierza ku
sromotnemu upadkowi.
Zapytajmy dzisiejszego popołudnia samych siebie: jaka jest moja wiara? Czy mała?
Czy pokorna?
A może wielka? Pewna siebie? Arogancka? Dumna?
Jest dziś wiary pewnej siebie i aroganckiej dużo.
Myślę, że taką wiarą jest wiara – powiedzmy, by ją jakoś określić – „na swój własny
sposób”, czyli pojęta i praktykowana wedle własnego widzimisię, skrajnie indywidualistycznie, według swoich subiektywnych odczuć, przekonań, sądów i opinii.
Wiara, która – nie wiem: z wygody? z lenistwa? z naiwności? z głupoty? – nie liczy
się z głosem wspólnoty Kościoła i która nie konfrontuje się z Urzędem Nauczycielskim Kościoła.
Wiara wyemancypowana spod jakiegokolwiek jarzma. Wiara – jak się powszechnie
niemal przyjmuje – wolna. Niezależna, krytyczna, odważna, postępowa, mężna…
Jak wynika z badań, taką wiarę deklaruje obecnie 52% badanych – jest to o 20%
więcej niż w roku 2005.
Dla porównania: wierzy i stosuje się do wskazań Kościoła obecnie 39% ankietowanych – to jest o mniej więcej jedną trzecią mniej niż w roku 2005.
A jak jest ze mną? Czy nie za bardzo ufam sobie i czy nie za mało ufam Kościołowi?
Jest moja wiara pokorna czy arogancka?
9
*
Moi drodzy!
I wypieramy się Chrystusa jak Piotr – po drugie – ze strachu.
Lękamy się bowiem, że jeśli do Chrystusa się przyznamy, to nas wyśmieją. To będą
sobie pokazywać nas palcami, to nazwą nas „staroświeckimi”, „zabobonnymi”, „zacofanymi” albo „idiotami”.
My, tacy niby zdeklarowani indywidualiści, obawiamy się bowiem, że będziemy odstawać od grupy, od reszty. Że będziemy niepoprawni politycznie, bo pewne rzeczy,
bo zło nazwiemy po imieniu. Że wyjdziemy na dziwaków. Na mięczaków, którzy nie
potrafią poradzić sobie z brutalnością świata, z brutalnością człowieka i życia i uciekają – przed światem, przed człowiekiem, przed życiem – w wiarę.
Tak, wolimy się od Chrystusa odżegnać niż zapłacić za Niego jakąkolwiek cenę. Niż
złożyć Mu jakąkolwiek ofiarę.
Tak, pozwalamy, by strach nami zawładnął i wepchnął nas w ciemny zaułek.
Tak, pozwalamy, by strach w nas nieustannie się krył. A niekiedy to go nawet doglądamy, pilnujemy i pielęgnujemy, by się nie ulotnił, by z nas nie uszedł…
A czy wymaga się od nas wiele? Czy naprawdę wymaga się od nas tak wiele?
Czy grozi nam, że przyznanie się do Chrystusa będzie tożsame z uwiezieniem? Że
przyznanie się do Chrystusa będzie nas kosztować życie?
A przecież są ludzie, którzy dla Boga umierają i giną…
Czy stać by mnie było na taką śmierć?
Czy stać by mnie było na męczeństwo?
10
*
Umiłowani w Chrystusie Panu!
Ale jest nadzieja!
Doświadczenie zaparcia się Jezusa Chrystusa zmieniło Piotra. Nawróciło go. Uszlachetniło. Uświęciło. Zahartowało.
W końcu przecież oddał za Chrystusa życie.
Być może gdyby nie miało to zaparcie się Chrystusa w życiu Piotra miejsca nie był
by Piotr potem tym, kim był. Najprawdopodobniej nie byłby tym, kim był. Kim się
stał. W kogo się przeobraził.
Może więc i nasze zaparcia się Chrystusa są nam potrzebne…?
Może dzięki nim dorastamy i dojrzewamy…? Może one są milowymi krokami na
drogach pięknego rozwoju naszej wiary…?
Głęboko wierzę, że czynią nas one lepszymi.
Nie ma zła, z którego Bóg nie dałby rady wyprowadzić dobra…
Jest jeden warunek: musimy tych haniebnych chwil w naszym życiu żałować. Serdecznie żałować. Jak swego zaparcia się żałował Piotr.
On, kiedy spostrzegł, co zaszło, co uczynił, gorzko, gorzko zapłakał. Przejmująco
zapłakał. Z żalu zapłakał.
A my płaczemy?
*
Kiedy my zapłaczemy?
11
*
A może nie jesteśmy w stanie płakać? Może nie umiemy żałować?
To żałujmy, że nie umiemy żałować.
12