Przynajmniej część bloków EJ Greifswald mogłoby funkcjonować do

Transkrypt

Przynajmniej część bloków EJ Greifswald mogłoby funkcjonować do
Przynajmniej część bloków EJ Greifswald mogłoby funkcjonować do dzisiaj.
My też wyrzuciliśmy w błoto 1,8 mld $...
Z Łukaszem Sawickim rozmawia Jacek Balcewicz
("Energia Gigawat" - 10/2015)
- Cztery lata temu w artykule „Energetyka Jądrowa w Niemczech” opublikowanym w
Biuletynie Centrum Studiów Międzynarodowych postawił Pan dość odważną jak na
ówczesne czasy tezę, że decyzja o likwidacji poenerdowskiej elektrowni jądrowej w
Greifswaldzie/Lubminie (pol. Gryfia) była chybiona. Pod jakim względem: technicznym,
ekonomicznym, ekologicznym?
- Właściwie pod każdym. Z technicznego punktu widzenia elektrownia, a przynajmniej jej
część w postaci najnowszych, dopiero uruchamianych bloków WWER-440 W-213, mogła
bezpiecznie pracować. W skład elektrowni wchodziło 8 jednostek wytwórczych
zaprojektowanych w ZSRR: 4 bloki z reaktorami WWER-440 W-230 i 4 bloki typu WWER440 W-213, tego samego typu co bloki naszej EJ Żarnowiec, przy czym dwa ostatnie (nr 7 i 8)
były jeszcze na końcowym etapie prac instalacyjno-montażowych w momencie podjęcia
decyzji o likwidacji EJ. Te starsze bloki (WWER-440 W-230) bazowały na projekcie bloku
jądrowego z drugiej połowy lat 60., nie miały wielu kluczowych dziś układów bezpieczeństwa
i niektórych barier zatrzymujących uwolnienia promieniotwórcze do otoczenia, zatem
zgłaszano wobec nich najpoważniejsze zastrzeżenia. Ich modernizacja była oczywiście
możliwa, ale nie byłyby one w stanie spełnić wyśrubowanych niemieckich wymagań
bezpieczeństwa, choć spełniłyby mniej restrykcyjne wymagania dozorów Czech i Słowacji. W
przypadku nowszych bloków WWER-440 W-213 możliwe było ich zmodernizowanie do tego
stopnia, by owe restrykcyjne normy spełniały, poza wymogiem odporności na upadek
samolotu.
- Może to właśnie sprawiło, że elektrownię Greifswald jednak zamknięto. Wystarczy
pokonać niezbyt szeroką w tym miejscu cieśninę Piana, która jest odnogą zatoki
Achterwasser, by po 5 km licząc w linii prostej znaleźć się na Peenemuende. Wprawdzie
zakłady gdzie hitlerowcy budowali tu rakiety V1 i V2 alianci jeszcze w czasie II wojny
światowej zrównali z ziemią, ale uruchomione w 1938 roku lotnisko przetrwało i zaraz po
powstaniu NRD zaczęły tu stacjonować radzieckie myśliwce Mig 21.
-Uczciwie trzeba tutaj powiedzieć, że najstarsze bloki jądrowe w RFN też nie były odporne na
uderzenie największych samolotów pasażerskich, a mimo to dozór jądrowy zezwolił na ich
eksploatację. Po wycofaniu wojsk radzieckich z NRD zagrożenie w Greifswaldzie ustało.
Zresztą na terenie dawnych Niemiec Zachodnich bez trudu można znaleźć EJ zlokalizowane
równie blisko lotnisk, np. EJ Grafenrheinfeld (5,1 km od lotniska sportowego i 7,3 km od
lotniska wojskowego) albo EJ Biblis (19,3 km oraz 16,4 km do dwóch lotnisk wojskowych i
12,3 km do lotniska sportowego).
- Czy to oznacza, że na terenie UE nie ma już czynnych bloków jądrowych typu
radzieckiego?
- Jednostki wytwórcze tego typu pracują dzisiaj w kilku krajach UE: w Finlandii, w Czechach,
na Słowacji, na Węgrzech i w Bułgarii. Co prawda bloki fińskie od początku były mocno
zmodyfikowane w stosunku do radzieckiego oryginału (Finowie zastosowali tam zachodnie
układy bezpieczeństwa, np. obudowę bezpieczeństwa projektu amerykańskiej firmy
Westinghouse, i zachodnią automatykę, głównie firmy Siemens, stąd EJ Loviisa nazywana jest
czasami „Eastinghouse”, co ma odzwierciedlać jej hybrydowy radziecko-zachodni charakter),
ale pozostałe były niemal identyczne z tymi w EJ Greifswald. Renomowany
zachodnioniemiecki
Instytut
Bezpieczeństwa
Reaktorowego
(Gesellschaft
für
Reaktorsicherheit mbH, GRS) opracował z pomocą inżynierów radzieckich (Instytut im.
Kurczatowa oraz biura projektowe OKB Gidropress i Atomenergoprojekt) prawie 200stronicowy raport, jako podsumowanie szczegółowych analiz technicznych, dotyczący
możliwości modernizacji świeżo uruchomionego bloku nr 5, czyli tego zbudowanego w
nowszej technologii. Autorzy stwierdzili, że modernizacja prawie wszystkich układów
bezpieczeństwa jest technicznie możliwa – poza wspomnianym wcześniej brakiem typowej
obudowy bezpieczeństwa, którego rolę pełniła tzw. wieża lokalizacji ciśnienia awaryjnego.
Mało tego, w owym czasie istniały również kompetentne firmy, posiadające doświadczenie w
realizacji takich przedsięwzięć, z których największą był RFN-owski Siemens, który miał na
koncie m.in. modernizację fińskiej Loviisy i składał ofertę na modernizację projektu EJ
Żarnowiec. Specjaliści Siemensa byli świetnie zorientowani w szczegółach technicznych
bloków zaprojektowanych w ZSRR i znali ich wady.
- A może w grę wchodziła czysta ekonomia. Minister Tadeusz Syryjczyk, który
personalnie podjął decyzję o wycofaniu się z realizacji Żarnowca tłumaczył mi kiedyś
swoje działania wyłącznie przesłankami ekonomicznymi. W moment transformacji
ustrojowej i gospodarczej polska energetyka weszła ze sporymi nadwyżkami potencjału
wytwórczego, który konsumowany był praktycznie do niedawna, zaś w kryzysowym
budżecie gospodarki walczącej z hiperinflacją nie było wolnych pieniędzy na kontynuacje
tego, chwilowo zbytecznego, przedsięwzięcia.
- Sprawa ekonomii jest mniej jednoznaczna, gdyż, jak już wspomniałem, nowe bloki w EJ
Greifswald wymagały dodatkowych i dość sporych nakładów finansowych na podniesienie
bezpieczeństwa, aby mogły uzyskać zezwolenie niemieckiego dozoru na eksploatację. Jednak
koszty te były niższe, niż budowa nowej elektrowni jądrowej, a nawet elektrowni na węgiel
kamienny czy brunatny. Ponadto, rynek energii nie był jeszcze zliberalizowany i możliwe było
zawieranie KDT-ów, więc elektrownia miała szansę się spłacić i wygenerować znaczący zwrot
z inwestycji. Co prawda były do spłacenia bardzo nisko oprocentowane kredyty inwestycyjne
zaciągnięte w latach 80., ale wierzycielem był budżet centralny NRD, który teraz został
przejęty przez rząd RFN, biorący na siebie wszystkie zobowiązania wschodniego „brata”.
Gdyby dzisiaj można było budować elektrownię jądrową w tak wyśmienitych warunkach, to
Brytyjczycy nie musieliby stawać na głowie żeby dostać pozwolenie Komisji Europejskiej na
budowę nowych bloków w EJ Hinkley Point, a koszt wytwarzania energii byłby zapewne
niższy niż obecna zaniżona cena hurtowa na tamtejszym rynku. Jeśli chodzi o Żarnowiec to
powiem tak: skoro został zlikwidowany z powodu „zbędności dla krajowej energetyki”, to w
jakim celu 4 lata później uruchomiono nową Elektrownię Opole o zbliżonej mocy, która w
dodatku produkuje energię po znacznie wyższych kosztach niż Żarnowiec (gdyby go
uruchomiono), gdyż jej budowę sfinansowano w nowych realiach gospodarczych i z kredytów
komercyjnych, a nie ze środków budżetu państwa, oprocentowanych „po kosztach”. Gdy
okazało się, że Elektrownia Opole będzie nierentowna, wstrzymano budowę dwóch ostatnich
bloków. Poza tym, w momencie decydowania o losach EJŻ już wiadomo było, że rezygnacja z
jej dokończenia będzie oznaczała konieczność zapłaty kar za zerwane kontrakty z
przedsiębiorstwami krajowymi i zagranicznymi, które stanowiły 35% łącznych nakładów
inwestycyjnych. Gdy dodamy do tego poniesione już 40% nakładów (taki był stan
zaawansowania budowy we wrześniu 1989 r.) wychodzi, że wydaliśmy 75% środków i nie
mamy ani taniej i ekologicznej energii, ani „zaoszczędzonych” pieniędzy. Ostrożne szacunki
wskazują, że wyrzuciliśmy w błoto co najmniej 1,8 mld $ (licząc po dzisiejszych cenach), a
prawdopodobnie więcej jeśli doliczyć koszty infrastruktury, przystosowania przemysłu
krajowego, wyszkolenia kadr itd. Po ponad 20 latach Minister Skarbu Państwa publicznie
przyznał, że decyzja ministra Syryjczyka była jednym z największych błędów polityki
gospodarczej III RP. Dzisiaj Polska, chcąc zbudować elektrownię jądrową, musi startować od
zera.
- Czy zmodernizowane bloki w Greifswaldzie miałyby rację dalszej egzystencji?
- Jak najbardziej. Zmodernizowane bloki w EJ Greifswald mogłyby mieć jeszcze jedną
niezwykle istotną zaletę: niskie koszty zewnętrzne, czyli niewielkie oddziaływanie na
środowisko. Po zamknięciu EJ Greifswald, Niemcy nie zbudowali ani jednej elektrowni
jądrowej, za to aż kilkanaście gigawatów elektrowni na węgiel kamienny i brunatny. Prosta
kalkulacja może pokazać skalę strat ekologicznych: łączna moc 4 bloków WWER-440 W-213
miała wynosić 1760 MW brutto. Dwa bloki na węgiel brunatny o podobnej mocy (1800 MW
brutto) w elektrowni Lippendorf, zbudowane kilka lat po zamknięciu Greifswaldu,
wyemitowały w 2013 roku 12 100 ton tlenków siarki, 7 910 ton tlenków azotu, 229 ton pyłów
lotnych (PM10) i prawie 1,8 tony metali ciężkich, w tym rtęci i kadmu (dane z systemu
PRTR). Do tego jeszcze dochodzi 11,7 mln ton dwutlenku węgla, którego emisje w miarę
wyłączania kolejnych elektrowni jądrowych od 2011 roku stopniowo rosną.
Trzeba jednak mieć na uwadze, że decyzja o likwidacji EJ Greifswald podejmowana była w
kontekście rozkręconej już, antyjądrowej polityki rządu RFN, i nacisków różnych grup interesu
zwalczających przemysł jądrowy. Argument o „sowieckości” tej elektrowni i kojarzeniu jej z
niedawną awarią w Czarnobylu padał na podatny grunt. Sytuacja bardzo przypominająca
kulisy decyzji o likwidacji EJ Żarnowiec...
Koszty tej decyzji do dzisiaj spłacają podatnicy niemieccy, bo elektrowni nie dano możliwości
zarabiania i odłożenia pieniędzy na fundusz odpadowy i likwidacyjny. Wszystkie koszty
pokrywa budżet federalny, co daje argument przeciwnikom „atomu” w Niemczech.
- Czy podobny charakter miała decyzja o zamknięciu elektrowni Ignalina na Litwie?
- Moim zdaniem tak. Tuż po awarii w Czarnobylu, jeszcze gdy elektrownia leżała na terenie
ZSRR, rozpoczął się proces modernizacji układów bezpieczeństwa obu pracujących bloków
typu RBMK. Po uzyskaniu przez Litwę niepodległości kilkanaście państw zachodnich, w tym
Szwecja, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Włochy, Finlandia, Szwajcaria, USA,
Kanada, Japonia oraz osobno Unia Europejska (wtedy jeszcze jako Wspólnoty Europejskie)
postanowiły sfinansować wielki program poprawy bezpieczeństwa, bojąc się ewentualnej
powtórki czarnobylskiej. Najbardziej zaangażowała się Szwecja, która leżała najbliżej
elektrowni i była potencjalnie najbardziej narażona. Szwedzi doskonale pamiętali wydarzenia z
kwietnia 1986 r., kiedy dotarła do nich pierwsza chmura radioizotopów z Czarnobyla. Jako
ciekawostkę powiem, że początkowo podejrzewali, że źródłem emisji jest właśnie Ignalina,
gdyż elektrownia ta leżała dokładnie w kierunku, z którego wiał wiatr i znajdowała się
najbliżej. W sumie Szwedzi wyłożyli w latach 1991-2001 (programy BARSELINA, SIP-1,
SIP-2) znaczącą kwotę 380 mln koron, czyli ok. 50 mln euro licząc w cenach dzisiejszych,
niewiele mniej niż inne europejskie państwa za pośrednictwem Europejskiego Banku
Odbudowy i Rozwoju (EBRD), które dały łącznie ponad 30 mln ecu, czyli ok. 40 mln euro w
cenach obecnych. Do tego jeszcze należy doliczyć pomoc w ramach programów pomocowych
Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (np. z programu TACIS), a są to też kwoty
wielomilionowe. Efekty tych działań były imponujące – oba bloki, do połowy lat 90. uważane
za niebezpieczne i kojarzone z awarią czarnobylską, uzyskały po roku 2001 parametry
bezpieczeństwa zbliżone do konstrukcji zachodnich zbudowanych w tym samym okresie, np.
prawdopodobieństwo stopienia rdzenia (CDF) na poziomie 6×10-6/rok, prawdopodobieństwo
dużych wczesnych uwolnień (LER) 3,8×10-6. Reaktory pracujące w USA czy Francji mają
podobne wskaźniki. Analizy bezpieczeństwa wykazały, że zagrożenia takie jak ekstremalne
wichury, opady deszczu, podniesienie poziomu wody w Jeziorze Dryświaty, czy uderzenie
samolotu, które mogłyby doprowadzić do poważnej awarii, są albo fizycznie niemożliwe w
tym regionie (np. wystąpienie jeziora z brzegów), albo prawdopodobieństwo ich zaistnienia
jest skrajnie niskie (np. uderzenie samolotu od 1,64×10-7 do 2,06×10-9) i praktycznie nieistotne.
Pomimo tych osiągnięć i poniesionego wysiłku finansowego ze strony wielu państw, Unia
Europejska w czasie negocjacji akcesyjnych w latach 2002-2003 zażądała od Litwy
zamknięcia elektrowni. Warunek był bardzo dotkliwy, ponieważ zakład wytwarzał 80% energii
elektrycznej zużywanej w tym kraju. Litwini byli jednak zdeterminowani w swoich
europejskich aspiracjach i gospodarczo już uzależnieni od UE, bowiem lit miał sztywny kurs
wobec euro i nie było dla nich innej alternatywy niż jak najszybsze wejście do UE. Dlatego
zgodzili się na trwałe odstawienie bloku nr 1 w momencie wejścia do Unii, a dla bloku nr 2
wynegocjowali dodatkowe 5 lat eksploatacji, tłumacząc to swoją trudną sytuacją w zakresie
zaopatrzenia w energię. Zamknięcie zakładu było w interesie państw Europy Zachodniej, które
z jednej strony były naciskane przez organizacje zwalczające energetykę jądrową i mające
wpływy polityczne w partach lewicowych (lobbing prowadzono też w samej Komisji
Europejskiej, skutecznie zresztą), a z drugiej strony przez własny przemysł. A dlaczego akurat
przez przemysł? Oczywiście chodziło o pieniądze. Ignalina wytwarzała energię po bardzo
niskich kosztach, co zwiększało konkurencyjność co prawda niewielkiego, ale jednak
istniejącego, przemysłu litewskiego. Drugą kwestią była rysująca się już wtedy perspektywa
wspólnego rynku unijnego, na którym tanie jednostki wytwórcze z nowych państw
członkowskich stanowiłyby potencjalnie bardzo silną konkurencję dla energetyki niemieckiej,
austriackiej, czy francuskiej. Dziś Litwini żałują tej decyzji, a refleksja przyszła po tym, jak
podpisali wielomilionowe umowy z Rosją na dostawy energii…. między innymi z rosyjskich
elektrowni jądrowych z reaktorami RBMK (EJ Smoleńsk i EJ Leningrad).
- Domyślam się, że – per analogia – decyzje o wyłączeniu czterech bloków w bułgarskiej
elektrowni Kozłoduj – miały bardzo podobne podłoże.
- W dużym stopniu tak. Co prawda w Kozłoduju wyłączono bloki typu WWER-440 W-230,
czyli najstarsze WWER-y, o niższym poziomie bezpieczeństwa niż bloki nr 5-8 w EJ
Greifswald, ale jednostki te przeszły duże modernizacje w latach 1990-2002. Bloki nr 3 i 4 w
Kozłoduju były nawet nieco nowocześniejsze niż bloki nr 1 i 2, więc Bułgarzy mieli do końca
nadzieję, że uda im się je utrzymać w ruchu. Dlatego poddali je głębszej modernizacji, która
doprowadziła je do standardów, jakie spełniają inne bloki europejskie zbudowane w tym
samym okresie. W sumie do końca 2005 r. na modernizację bloków 1-4 wydano równowartość
ok. 377 mln euro (po dzisiejszych cenach). Wskaźnik całkowity CDF udało się obniżyć do
8,11×10-5. Zarówno Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (IAEA), Światowe
Stowarzyszenie Eksploatatorów Elektrowni Jądrowych (WANO), jak i podległa Radzie
Europejskiej tak zwana Grupa ds. Zagadnień Atomowych (ang. Atomic Questions Group, ciało
zrzeszające przedstawicieli przemysłu jądrowego państw członkowskich UE) wydały
pozytywne opinie na temat bezpieczeństwa bloków nr 3 i 4. Ich raporty można znaleźć w
internecie. Pomimo tego, podobnie jak w przypadku Ignaliny, Komisja Europejska i część
państw członkowskich wymusiły na rządzie Bułgarii wyłączenie obu bloków przed wejściem
do UE, czyli najpóźniej do końca 2006 r. I znowu, podobnie jak w przypadku Ignaliny, miało
to podłoże ideologiczno-gospodarcze. Elektrownia Kozłoduj była największym w regionie
producentem energii elektrycznej i dzięki niej Bułgaria czerpała duże zyski z eksportu energii
na całe Bałkany. Godziło to w interesy spółek energetycznych z Włoch i Austrii, które chciały
przejąć część rynku bałkańskiego. I dopięły swego. A dodatkowo skorzystali na tym także
Czesi i Węgrzy, którzy obecnie planują rozbudowę swoich EJ w Temelinie, Dukovanach i
Paks, między innymi pod kątem eksportu energii.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wyłączenie tych trzech elektrowni (Greifswald, Ignalina i
Kozłoduj 1-4) ma jeszcze większe znaczenie niż w poprzedniej dekadzie. Spójrzmy chociażby
jak trudno jest zorganizować nową budowę EJ w Unii Europejskiej, przez ile barier musieli się
przebijać Brytyjczycy, żeby dostać pozwolenie Komisji Europejskiej na Hinkley Point C. A z
naszego podwórka – jak długo trwały konsultacje transgraniczne naszego programu jądrowego,
w tym z antyjądrową Austrią i Niemcami. Konsultacje, które nie byłyby potrzebne, gdybyśmy
mieli pracującą EJ Żarnowiec.
- Dziękuję za rozmowę.