Pełny tekst „Pierwszego Dyktanda Siedleckiego”
Transkrypt
Pełny tekst „Pierwszego Dyktanda Siedleckiego”
Dyktando Na stronie WWW Złotoryi, miasta powiatowego w województwie legnickim, podano wiadomość o tym, że po wiosennych roztopach w lokalnej rzeczce Kaczawie ukazało się miejsce zawierające okruchy złota. Wieść ta rozniosła się chyżo po okolicy i zewsząd zaczęli napływać ludzie ogarnięci gorączką złota tak jak ongiś na amerykańskiej Alasce. Wkrótce nad malowniczą, złotodajną Kaczawą, obrośniętą dwuipółletnimi krzewami, zgromadzili się ludzie, wśród których wyróżniał się tubalnym głosem i wysokim wzrostem góral z Żywiecczyzny, z przypiętą do kurtki Góralską Odznaką Turystyczną. Nadjechał samochód marki Polonez, z którego wysiadło pięcioro (jak się okazało) studentów, rozmawiających głośno, pół żartem, pół serio. Jeden ze studentów był z Warszawy, gdzie mieszkał na Alejach Jerozolimskich. Jego kolega, który dopiero co powrócił z zagranicy, mieszkał na stałe w Łodzi przy al. Tadeusza Kościuszki 61, jego dziewczyna zaś pomieszkiwała razem z nim. Był to zatem dla niej niby-mąż. Cały czas kręciła się bezmyślnie wte i wewte, nie wiedziała, co ma zrobić, by dobrać się do złotodajnego miejsca. Miała na sobie białonakrapianą tunikę, dżinsy oraz sportowe półbuty. Dwoje pozostałych młodych ludzi, którzy wysiedli z poloneza, wyglądało oryginalnie z balejażem na włosach, nieuczesanych zresztą od dawna. Górnik z Żywiecczyzny odezwał się do swojego kompana, wskazując na nich: - Spójrz, co za ludzie! Jeden wygląda jak nicpoń, a drugi jak półdiablę. Na to kompan odparł: - Masz rację! Skąd się tacy biorą! Po paru godzinach usilnej krzątaniny zebrani dysponowali małymi okruchami złota. Wyprawa po złoto nie była zupełnie nieudana. - A teraz zapraszam wszystkich do hotelu Bachus, na ulicę Bitwy pod Płowcami na zasłużony odpoczynek. Cośkolwiek tam zjemy i pogadamy – rzekł do zebranych góral z Żywiecczyzny. Wszyscy spojrzeli nań z aprobatą i udali się pod wskazany adres. -Wypadałoby się trochę ogarnąć przed pójściem na kolację – powiedział mąż, nie-mąż do swojej dziewczyny. - Oczywiście – odpowiedziała zgodnie. Muszę zmyć z siebie to plugastwo, którym przesiąkłam nad rzeką – dodała. Zimny wieczór otoczył ich zewsząd. Ciemnoróżowe niebo od zachodzącego słońca było poprzecinane granatowo-szarymi smugami chmur. Można było spodziewać się burzy. Podążali do hotelu, z którego dochodziła do nich muzyka disco w tonacji D-dur. Góral spojrzał na zegarek marki Omega. Zbliżała się godzina 19.30. Nazajutrz dowiedzieli się, że wiadomość o złocie w Kaczawie była niewybredną, primaaprilisową kaczką dziennikarską. Nie do końca zresztą, bo jednak coś ze złota w rzeczce znaleźli, wszak to rzeczka w Złotoryi. Oprócz tego poczuli smak przygody, a to też jest uczucie na wagę złota.